Świątynia twórczości zmarłej, dawnej właścicielki budynku została pozostawiona w nienaruszonym stanie - wystarczającą jest odrobina szczęścia oraz rzucenie Alohomora, do znalezienia się w sercu tajemniczej pracowni. Niektóre obrazy - ciągle tkwią na sztalugach, przedmioty artystycznego użytku jak pędzle i farby, można odnaleźć w szafkach. Pracownia mieści się na poddaszu, jest doskonale oświetlona dzięki przejrzystym oknom oraz pełna niekontrolowanie rozrastającej się roślinności. Nie bez powodu można odbierać wrażenie niezwykłości oraz zagadki kryjącej się w owym miejscu. Każdy z pozostawionych obrazów, przybiera barwy odpowiadające uczuciom stojącej najbliżej osoby.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
OBRAZ:
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Szczęśliwie wracam z plaży nucąc sobie pod nosem jakąś podrzędną melodię, która niechcący pojawiała się w mojej głowie. Meksyk jest rozkosznie ciepły, powietrze wydaje się być lżejsze niż w Anglii. Dziwię się, że słońce nie rozpuszcza nas tak jak się spodziewałam. Nawet kilka razy podniosłam się z ręcznika wypatrując się większej ilości promieni słonecznych, ale nie dostałam ich dzisiaj, więc po południu wróciłam do pensjonatu. Rozstaje się ze znajomymi, którzy idą do swoich pokojów. Dlaczego sami nie mogliśmy ich wybierać, a dokładnie towarzystwo, z którym jesteśmy? Mijam jakiś dziwaczny pokój i miałam zamiar jak najszybciej pójść na obiad, ale wydaje mi się, że miga mi ktoś w środku i aż zatrzymuję się po czym po chwili zastanowienia popycham lekko drzwi. Nie wiem co to za miejsce i niespecjalnie interesuje mnie sztuka. Widzę dziwne obrazy, które niepokojącą patrzą się na mnie z każdego miejsca w pensjonacie, ale byłam zbyt podekscytowana całą przygodą i nowym krajem, by zwracać na nie uwagę. I tym razem nie skupiam się na sztuce, bo stoję tylko dlatego, że widzę śliczną dziewczynę. Już nie raz, nie dwa, widziałam Cię na korytarzach, bo doskonale wiesz, że zwracasz uwagę swoim niecodziennym wyglądem. Poprawiam swój fioletowy turban i mechanicznym ruchem strzepuję niewidzialne pyłki z moich kolorowych spodenek. Wchodzę cicho do środka i kieruję się w Twoją stronę, aż staję obok Ciebie patrząc na obraz, któremu się przyglądasz. - Dużo ich jest tutaj, prawda? Emanują jakąś dziwną energią... - mówię odwracając się do Ciebie. Splatam ręce na swoim bikini, mając nadzieję, że odrobinę zakryje pół- nagie, plażowe ciało. Przestaję patrzeć na obraz, bo to jedynie mój pretekst do zagadania. Jesteś zjawiskowa i pewnie jesteś przyzwyczajona do takich spojrzeń jak moje. I pewnie do natrętnych ludzi jak ja. - Co to za miejsce? - pytam jeszcze, rozgląając się po pracowni, w której Cię nagabuję.
Bianca koszmarnie się cieszyła z tych wakacji. Miała już trochę dość szkoły i przede wszystkim tego cholernego nadrabiania materiału po chorobie żeby jakoś zdać egzaminy. I zdała je, nawet bardzo dobrze, co było dla niej takim zaskoczeniem, że przez najbliższe dni chodziła z wielkim bananem na twarzy. Była podekscytowana szkolnym wyjazdem. Nie dało się ukryć, że szkolne życie było właściwie jej głównym życiem. Jasne, jeździła na kursy i odwiedzała dawnych znajomych, ale to w Hogwarcie naprawdę zaczęła układać sobie dotychczasowe życie. Ostatni kurs wiele jej dał. Miała co prawda już za sobą kilka i nawet miała za sobą staż, ale dopiero teraz zaczęła postrzegać sztukę bardziej dojrzale niż zwykle. Nie można też powiedzieć, że otarcie się o śmierć z wychłodzenia przez tę przeklętą chorobę, sprawiło, że inaczej patrzyła na wiele rzeczy, a przede wszystkim na własne życie. Malowała przez pryzmat tego bagażu doświadczeń, osiągając efekt, o jakim wcześniej mogła pomarzyć. Była zadowolona z takiego obrotu spraw, mimo że musiała trochę wycierpieć. Najważniejsze było to, że wszystko się ułożyło, a ona zaczynała wracać do życia towarzyskiego. Cóż, chyba nikt by tak nie powiedział, widząc co teraz robiła. Musiała przyznać, że miejsce w tym roku ją oczarowało. Nie chodziło o sam Meksyk, chociaż nigdy wcześniej tu nie była, co jest dziwne zważywszy na liczbę odwiedzonych przez nią miejsc. Głównie chodziło o pensjonat, w którym się znaleźli. Nie musiało minąć dużo czasu, żeby Bianca znalazła tę starą pracownię. Właściwie minęło go naprawdę mało, a zamknięte drzwi nie były żadną przeszkodą. Szybka alohomora załatwiła sprawę i weszła do środka. Już na progu uderzyło w nią to miejsce. Tak bardzo, że zapomniała zamknąć z powrotem drzwi. Powoli stawiała kroki, a jej oczy z każdym kolejnym krokiem stawały się coraz większe. Była oczarowana, nie to za mało, dosłownie odebrało jej mowę. Stanęła przed obrazem, który przedstawiał świecę. Płonącą świecę, światłość świata, symbol życia, pamięci, przedstawienie boskiej natury. Gapiła się na obraz oniemiała, podziwiając grę światła i cieni, uważnie studiując każdy cal obrazu, zapamiętując wszystkie szczegóły, bo potem móc je odtworzyć. Była tak pochłonięta pięknem obrazu, że nawet nie zauważyła przybycia drugiej osoby. Kiedy ta się odezwała wzdrygnęła się, jakby ktoś wybudził ją ze snu i spojrzała na dziewczynę. Kojarzyła ją. Miała tak nietypową urodę, że zawsze czuła chęć namalowania jej portretu. Rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu. Oczy świeciły się Zakrzewskiej jakby była małą dziewczyną, która dostała ulubionego lizaka, ale to było lepsze niż lizak. Bianca czuła się w tym miejscu jakby przekroczyła bramy niebios. - Tak, to prawda. – odparła i jeszcze raz rozejrzała się po pomieszczeniu. Mogła przysiąc, że obraz pod ścianą był bardziej żółty kiedy obok niego przechodziła. – Niesamowite miejsce. – dodała pochłonięta sztuką, która przepełniała ją od stóp do głów i sprawiała, że cała promieniowała. Bianca patrzyła na obrazy oczami artysty, oczami kogoś kto żył grą światła, cieni i kolorów na płótnie.
Mimo iż chłopak nie słynął z wielce skutecznej i zapamiętującej każdy zakamarek pomieszczeń pamięci, to niebywałą umiejętnością jest fakt zapamiętywania snów - dlatego, kiedy się obudził i zdał sobie sprawę, że może spóźnić się na umówioną lekcję, był w stanie przypomnieć sobie nawet mało istotne elementy w tym, co jego mózg wykreował podczas odpoczynku. Niemniej jednak, nawet jeżeli chciał powspominać to, co mu się przytrafiło tym razem (a jego kreatywność i wyobraźnia przekraczają wszelkie granice), znalazł obok siebie kartkę z napisem: "Lekcja transmutacji u Marceline, godzina 13:30, stara pracownia na poddaszu". Dobra, pomyślał sobie, przecież nie może aż nadto zaspać, chociaż zdziwił się, gdy zegar wskazywał równą trzynastą. Jak to, jak to, panika, szok, przecież musi jakoś porządnie wyglądać, umyć się i w ogóle! Jakie złe wrażenie o sobie zrobi, kiedy przyjdzie w czymś kompletnie niechlujnym oraz dla niego iście nietypowym... O mało co sobie nie rozwalając biednej twarzy, poprawił wcześniej założone okulary, szybko się umył, z równie zaskakującą prędkością założył na siebie (jak typowo!) białą, elegancką koszulę i czarne spodnie, wbrew panującym upałom, by następnie wyruszyć w ekscytującą podróż, biorąc najbardziej przydatne rzeczy, które wcześniej sobie umieścił w torbie - tyle dobrego, że zechciał się wcześniej przygotować. Inaczej miałby naprawdę przerąbane. Wszedł ostrożnie do pracowni, mając nadzieję na to, że się przypadkiem nie spóźnił - niemniej jednak godzina nadal była ciut przed ustalonym terminem, zatem mógł bez żadnego popłochu przyjrzeć się dokładniej miejscu, do którego został zaproszony w celu odbycia dodatkowych korków z transmutacji. Zainteresowało go to pomieszczenie - Charlie bez zastanowienia, kiedy jeszcze Marceline nie było, przyglądał się tutejszym malunkom oraz płótnom, pozostawionych na próbę czasu oraz wszechobecnego kurzu unoszącego się w dobrze oświetlonym pomieszczeniu. Najbardziej zastanawiało go to jednak, że kiedy przechodził obok, bez trudu obrazy zmieniały kolor na pomarańczowy. Kiedy go to zaciekawiło na tyle, iż zaczął zatrącać sobie tym umysł, te zaczęły przybierać barwę iście żółtą. Niemniej jednak, zatrzymał się przy jednym z obrazów, na którym była pozorna świeczka - no właśnie, była. Wbrew wszystkiemu to właśnie tancerz bądź baletnica była owiana poświatą jasnego, dającego ciepło ognia. Wokół ciemne, chmury, a tam, gdzie docierało światło, w ogóle ich nie było - jakby płomień odpędzał zło i kierował w stronę dobra. Nie wiedział, o co dokładnie w tym chodzi, jednak przypuszczał, że być może ludzie mają moc zdolną do przełamywania lodów, wskazywania samym sobie drogi, a może zwyczajnie do tego, iż obraz, jaki przed nimi się pojawia, zależy tylko od nich? Zamyślił się na tyle, iż teraz z łatwością można byłoby go zaskoczyć lub przestraszyć.
Spóźnienia; komu one się nie przytrafiają? Marceline niejednokrotnie wpadała w tryb gwałtownego przyspieszenia, byle pokonać splecione budowlą Hogwartu korytarze, czy nawet ścieżki prowadzące do jej domu. Była perfekcjonistką, a zarazem tak wiele brakowało do wykonywania prawidłowych czynności związanych z dopilnowaniem wszelkich obowiązków. Niejednokrotnie gapiostwo pozbawiało ją tej otoczki, którą kreowała wokół siebie od lat, choć tym razem nie zamierzała zawodzić ani siebie – ani tym bardziej Charliego, który poprosił ją o pomoc. Ponadprogramowa lekcja transmutacji? Nie było w tym większego problemu, o ile oczywiście – sama zainteresowana – żywiła w tej chwili szczątkowe pozostałości chęci do przeprowadzenia krótkiego testu względem umiejętności puchona. Tak, ona naprawdę wierzyła, że Chapman nie może być beznadziejnym przypadkiem. Szła wolnym krokiem, jak gdyby nie odnajdując potrzeby w pośpiechu, pragnąc zakotwiczyć silną wolę na przystani ulubionej dziedziny magii, byle tylko skupić się i otulić ich dwie sylwetki oniryczną kurtyną zaklęć. Nie chciała, by ktokolwiek wdarł się do wykreowanej przestrzeni, jak gdyby poddając się sztuce głębszej, aniżeli to odgrywania wielokrotnie w zaciszu domostwa. Bezszelestnie przekroczyła próg pracowni, a gdy zapach farb uderzył ją, we wspomnieniach pojawiła się wizja odległej nauki w Beauxbatons, gdzie nad wyraz często uczęszczała na zajęcia z malarstwa. Błękitne tęczówki osiadły także na sylwetce Charliego, by zaraz potem podejść do niego i zatrzymać zaciekawiony wzrok na obrazie. Płomień otulający sylwetkę kobiety zdawał się być prawdziwy, nieznacznie parzył, a zarazem intrygował w swej prostocie, co wzbudziło w rudowłosej Francuzce niepewność względem znaleziska. - Nie sądziłam, że ten pensjonat skrywa więcej takich malowideł… – szepnęła, po czym odstawiła torbę na ziemię i zastygła w bezruchu. Uniosła dłoń w enigmatycznym geście, by opuszkami dotknąć płótna, a zaraz potem przeniosła spojrzenie na kolegę, który nadal tkwił w tym samym miejscu co ona. - Myślisz, że kryje się tu jakaś tajemnica? – zapytała, a następnie ujęła różdżkę, którą trzymała w połach jeansowej kurtki. Nie zamierzała dewastować dzieł, choć niewątpliwie należało zabezpieczyć pracownię przed niechcianymi gośćmi. - Colloportus – wypowiedziała inkantację, która zamknęła drzwi i dawała chwilowe poczucie bezpieczeństwa. - Wybrałeś konkretne zaklęcie, które chciałbyś przećwiczyć czy zdajesz się na mnie?
Tylko problem jest jeden - spóźnienia w przypadku Charliego przytrafiają się zawsze. Podkładane przez los i jego zapominanie nagminne przez większość życia, zapewne w ciągu jego kariery szkolnej było tylko parę niewinnych dni, kiedy to znajomi Puszkowie pomagali mu w tym, żeby się nie spóźnił i przy okazji szlabanu z tego powodu nie otrzymał. Niemniej jednak, te szlabany wpływały dość porządnie na jego kreatywność, i nawet jeżeli po prostu powinny go czegoś nauczyć, to zwyczajnie nieźle się przy nich bawił. Nie bez powodu należał do ludzi iście pozytywnych, nastawionych do życia z niezmierną i niekończącą się ilością energii, którą śmiało mógłby pożyczyć komukolwiek, gdyby oczywiście tego chciał. W nocy jednak zasypia niczym kamień, zatem naprawdę trudno jest go obudzić następnego dnia na zajęcia, jeżeli oczywiście postanowił wcześniej wziąć się za coś poważniejszego. Na pewno prefektem by po prostu nie był - zapomniałby o punktach, obowiązkach oraz innych tego typu rzeczach - całe szczęście, że mieli od tego Liama, w innym przypadku uczniowie mieniący się żółtymi barwami oraz borsukiem mieliby naprawdę przerąbane. A w związku z jego niezdarnością oraz tym, że kiedyś zapomniał kilka razy z rzędu zadania domowego u Bergmanna (Chryste, co to było), wolał raczej nie ryzykować brakiem wiedzy oraz nieuwagą na lekcjach - byleby móc się czymś wybronić. Może mentor nie był aż taki zły w mniemaniu Charliego - dobra - on to wszystkich lubi i w ogóle, jednak nie chciał mieć z nim do czynienia na pieńku. Zdawał sobie sprawę ze swojej wadliwej reputacji, biorącego udział w akcjach pozaszkolnych ucznia, który spóźnia się na zajęcia - i musiał jakoś z tym walczyć. No właśnie, jakoś. Miejmy nadzieję, że naprawdę nie jest beznadziejnym przypadkiem. Przechadzał się powoli po pomieszczeniu, zaciekawiony, nie biegał niczym dziecko, które pierwszy raz ma do czynienia z czymś niesamowitym - rzadko kiedy uczniowie doceniali sztukę, a o tym Chapman doskonale wiedział. Niemniej jednak, w jego sercu malowanie oraz zwyczajnie śpiewanie były dziedzinami, z których czerpał najwięcej radości. Cieszył się zatem ogromnie z faktu, iż zdołał odnaleźć pomieszczenie, w którym ma się odbyć nauka, ale także tego, że Marceline trafiła w dziesiątkę. Nawet jeżeli obraz, który pojawił się przed jego licem i który go zastanowił, nie pozostawał bez pytań, potrafił dostrzec małe, niewidoczne rzeczy pod płaszczem znaczenia całości malunku. Dla niego człowiek był światłem w ciemności, sposobem na pogonienie szarych obłoków oraz przede wszystkim głównym inicjatorem działania. Jedna świeca może zapalić inne, aczkolwiek ludzie równie dobrze mogą ją zdmuchnąć - należy otaczać opieką taki płomień, nie pozwolić na to, by nagłe podmuchy wiatru postanowiły zwyczajnie go zgasić. - Ja właśnie też nie wiedziałem. To znaczy się, parę obrazów gdzieniegdzie zauważyłem, jednak nie miałem bladego pojęcia, że znajduje się tutaj pracownia! - dodał zaskoczony (nie wiedział, że dziewczyna tutaj weszła), wyraźnie zaciekawiony znaleziskiem, który podsunęła mu pod nos Marceline, zapraszając go tutaj na korki z transmutacji. Był jej bardzo wdzięczny, albowiem nie chciałby mieć przechlapane u któregokolwiek z nauczycieli, jeżeli tacy jeszcze w ogóle istnieli. - Ten cały pensjonat jest tajemnicą. Nie żeby coś, ale przykładowo, kiedy udałem się do pokoju i jakimś cudem numeru nie zapomniałem, moje bagaże zaczęły latać i zwyczajnie wyleciały przez okno... Przynajmniej to zapamiętałem, bo potem musiałem chodzić i go zwyczajnie szukać. - dodał zakłopotany. Jakoś nie lubił, kiedy jego rzeczy znikały przez pamięć, ale żeby od niego uciekały?! Chyba naprawdę jest złym właścicielem, skoro jego cały bagaż postanowił wylecieć w powietrze oraz zwyczajnie skłonić do zapoznania się z resztą starego, aczkolwiek kryjącego różne sekrety, budynku. - Myślę, że zdam się na Ciebie. - odpowiedział szczerze, przyglądając się temu, jak drzwi zostały zamknięte. Nie czuł się nieswojo, tudzież piwne tęczówki przyglądały się Krukonce, czekając na dalszy rozwój zdarzeń.
W sferze prywatnej różniło ich wszystko. Ona wydawać się była owiana oniryczną nutą nierealnej mgiełki, zaś on dawał znać o sobie w zupełnie innych aspektach, które dla Marceline były odległą granicą. Nigdy nie podejmowała się prób perfidnego zapominalstwa czy spóźnialstwa, od którego stroniła ponad miarę. Charlie jako - zapewne - lekkoduch wolał zupełnie inaczej pożytkować czas, który dla Holmes był niezwykle cennym darem. Niemniej, znaleźli wspólny język, a to było początkiem do zacieśnienia więzów, przez co krukonka szczerze chciała ofiarować chłopakowi pomoc, jak gdyby obawiając się, że stawiane przed nim wymagania zaczną go przytłaczać, a przecież skoro i tak osiągnęła sukces w dziedzinie transmutacji – dlaczego miałaby się wycofać? Wierzyła tylko, że puchon skupi się i wyciągnie z tej lekcji odpowiednie wnioski. Nieustannie obserwowała obraz, pomimo że powoli zaczynała skupiać się na innych elementach dzisiejszego spotkania, jak chociażby wspomniane zaklęcie. Obraz zmuszał jednak do patrzenia, analizowania i zastanowienia nad sensem malowidła, które być może posiadało ukryty sens, którego w tej chwili Marce nie umiała zlokalizować. Ogień wydawał się smagać ją raz po raz, choć nie był realny i nie istniał przy nich, a już tym bardziej obok. Mętnym spojrzeniem powodziła po ramie malunku, a zaraz potem skupiła się całkowicie na Charlie, próbując odepchnąć od siebie chęć spoglądania w prawą stronę, gdzie wisiał artystyczny twór. - Naprawdę? – mruknęła cicho, bo sama nie przywiązywała tak wielkiej uwagi do otoczenia, a w pensjonacie spędzała niezwykle mało czasu. Wolała przemieszczać się po terenie plaży czy miasteczka Majów, byle nie zamykać się w czterech ścianach, które skazywały ją na niechciane spotkanie z nią, a przecież wiązało się to z ryzykiem odnowionych wspomnień. Nigdy więcej. - Nie żartuj… Miałam dokładnie taką samą sytuacje z dziewczynami! Chciałyśmy wyjść na spacer, a nasze rzeczy nagle zaczęły lewitować i uciekać, ale na szczęście szybko je odnalazłyśmy – przyznała zgodnie z prawdą, bo co jeśli ktoś celowo robił im żart? To samo mogło być z obrazami, które w Marceline zaczynały budzić dziwnego rodzaju niepokój. Przygryzła na samą myśl policzek od środka, po czym zbliżyła się do jakiś niedużych kamyczków, które leżały na malutkim stoliczku. - Chyba nikt nie będzie zły, jeśli pożyczymy je na chwilę, prawda? – spytała jeszcze, a następnie wycelowała różdżką w jeden z minerałów. - Draconifors… – szepnęła ledwie słyszalnie, zaś oczom obojgu czarodziejów ukazał się malutki smok, który unosił się w powietrzu i zmieniał kierunek lotu. Francuzka uśmiechnęła się szeroko i skierowała wykreowaną iluzję z kamienia w stronę Charliego, by smok osiadł na jego ramieniu. - Proste, prawda? Jeśli się skupisz to na pewno wszystko pójdzie zgodnie z planem. Pamiętaj, że prawidłowy wydźwięk tej inkantacji to – draconifors, dodatkowo wykonaj lekki ruch nadgarstka – zaproponowała jeszcze, mając nadzieję, że Chapman weźmie sobie te rady do serca.
kostki:
Rzuć jedną kostką i sprawdzimy jak poszło Charliemu hehe 1,3 – masz to chyba w genach, a Marce jest z ciebie ewidentnie zadowolona, przez co możecie przejść do kolejnego ćwiczenia 2,5 – ups, dlaczego ten kamyk eksplodował? Miał zamienić się w smoka, a jedyne co po nim zostało to kupka popiołu… 4,6 – może i smok lata, ale niestety, macie oboje problem! Imitacja, którą wykonałeś zaczęła zionąć ogniem i jeden z obrazów właśnie się pali. Pamiętacie prawidłową inkantację do naprawy lekkich zniszczeń?
To prawda - wieloma rzeczami się różnili. Jednak to, że się spóźniał, nie było jego winą. No dobra. Do końca nie była jego winą - zazwyczaj miał prawo zrzucać winę na zaburzoną percepcję czasu bądź zwyczajnie zapominalskość, co w jego przypadku zdarza się być może zbyt nagminnie, aczkolwiek przecież Charlie nie ma nic złego na myśli. Zawsze przepraszał, zawsze odrabiał zadania domowe, jeżeli to było jeszcze możliwe i wychodził zwyczajnie na czysto. Brakowało mu po prostu odrobiny żelaznej ręki i dyscypliny, co nie zmienia faktu, że charakter młodzieńca należy do dość pozytywnych. Nigdy nie odpyskował, zawsze zwraca się miło, aczkolwiek dość nietypowo nie tylko do uczniów, ale również do nauczycieli. Może inaczej pożytkował czas, jednak starał się po prostu nie dawać żadnego stresu do swojego życia, wiedząc, jakie to ma dość tragiczne skutki. Na szczęście jeszcze nie zemdlał i nie zwrócił na siebie żadnej szczególnej uwagi - jeszcze. Zazwyczaj kończyło się na bladej twarzy, ale nigdy nie ugięły mu się nogi na tyle, by wylądował niemiłosiernie niewygodnie na zimnej podłodze - może to i dobrze? Też życie w stresie nie jest dla niego, nawet jeżeli zdaje się, że Chapman ma w głębokim poważaniu naukę. Odpowiadając na pytanie: nie ma. Obraz wydawał mu się dość inny od tych wszystkich - posiadał pewnego rodzaju aurę, która zwyczajnie zaciekawiła mugolaka. Niemniej jednak starał się bardziej skupić na lekcji, którą miła Marceline przeprowadzi - o ile wcześniej jej nie wytrąci z odpowiedniej równowagi. No cóż, przekonajmy się, no i miejmy nadzieję, że Holmes uzbrojona jest w dość duże pokłady cierpliwości. Potwierdził swoją wypowiedź prostym skinięciem głowy - ej, on kłamać nie potrafi! A kiedy już muuuusi kłamać, to mimo wszystko łatwo się zdradza swoim zachowaniem oraz spięciem połączonym z ogromną ilością stresu. - Tyle dobrego, ja zapomniałem, gdzie wylądowały, a potem jeszcze zapomniałem numeru pokoju... Heh. - odpowiedział jej dość prosto, znając ten ból powiązany z szukaniem bagaży, by następnie zwrócić uwagę na kamyki znajdujące się tuż nieopodal nich. Jakoś względnie nie przejmował się tymi anomaliami, aczkolwiek dodawały one trochę tajemniczości do miejsca, w którym się znajdowali, dowodząc tego, że zakłócenia nie dotyczą tylko Wielkiej Brytanii. - Myślę, że raaaczej nie. - uśmiechnął się pod nosem, by następnie skupić maksymalnie swój umysł na obserwowaniu poczynań Krukonki. Transmutacja zawsze wydawała mu się trudną sztuką, a przede wszystkim bolesną. Nie wiedział w sumie czemu, ale takie były pierwsze skojarzenia, kiedy miał z nią do czynienia. Poza tym, oznaczały też trochę symbol... kłamstwa? Może Charlie nie osądzał tak ludzi, którzy korzystają z tego rodzaju magii, aczkolwiek służy ona do częściowej manipulacji otoczeniem - by ktoś uwierzył, że coś po prostu jest. Iluzja. Niemniej jednak, jako że z niego nie jest żaden filozof, w mgnieniu oka powrócił do rzeczywistości, obserwując, jak z kamienia powstaje smok, który następnie przysiadł na jego ramieniu. Okej, zaobserwował ruch nadgarstka, nie powinno być aż tak źle, poza tym zapamiętał nazwę zaklęcia - skądś je kojarzył. Draconifors... - Wygląda prosto, jednak zobaczymy, jak mi rzeczywiście pójdzie... - zastanowił się trochę i zestresował, lecz po chwili wziął się w garść i sięgnął po własną różdżkę, która po prostu się go nie słuchała czasami, by robić różne psikusy. Niekontrolowane wybuchy magii z Relashio, które potrafią bez problemu doprowadzić do szybkiego podpalenia? Nie ma problemu! Wziął sobie zatem te rady do serca. - Draconifors. - wypowiedział prawidłowo, wykonał ruch nadgarstkiem, aczkolwiek, kamyk, zamiast przemienić się w smoka, zwyczajnie eksplodował. Charlie wyszczerzył oczy, nie mogąc uwierzyć w to, że doprowadził do zniszczenia jednego z nich. - Ups... chyba nikt się nie obrazi, że zniszczyłem kamień... chyba. - dodał niepewnie, trochę się wahając na chwilę, aczkolwiek nie zamierzał się aż tak szybko poddawać.
Czy to nie był dobry pomysł na wysłanie listu do Clementa, który z pewnością zaadoptowałby tak niepokornego chłopca? Z pewnością. Ojciec Marceline trzymał w ryzach całą rodzinę, o ile szczerze mu zależało, a przecież Francuzka niezwykle rzadko widywała się z człowiekiem, do którego winna zwracać się tato. Niemniej, bez niego nie byłaby sobą, nie trzymałaby się na dystans w stosunku do wielu osób i bezsprzecznie dążyłaby do rejonów, na których jej olewcze podejście zaczynałoby irytować każdego. Teraz jawiła się jako przykładna krukonka, która spędzała długie godziny w bibliotece, ślęcząc z nosem nad książkami i powtarzając od dawna znane materiały. Uczyła się też dodatkowo gry na fortepianie, który towarzyszył jej od dawna, ale tak zupełnie poważnie – zastanawiała się czy to była właściwa droga, którą winna podążać. Kiedyś zapewne się tym z kimś podzieli. Emocje towarzyszące jej w każdej kolejnej chwili, gdy to spoglądała na obraz, napawały ją swoistego rodzaju enigmą, której nie pojmowała. Lawirowała pomiędzy radością, a niemym smutkiem, choć było to coś niesprecyzowanego, jak gdyby Marce nie wiedziała, co dokładnie odczuwała patrząc na malowidło. Chciała odgadnąć wszelkie sekrety powiązane z tym dziełem, pomimo że stawało się to nierealne, a każda próba kończyła się fiaskiem, przez co dziewczyna wolała w pełni skupić się na zaklęciach, aniżeli na kolejnej analizie tworu. - Dobrze, Charlie, może jednak zostawmy w spokoju ten artystyczny (nie)ład, bo będzie to bardziej przydatne, w porządku? – zaproponowała i nim skończyła rozważać dalsze poczynania, chłopak zdążył rzucić czar. Przygryzła policzek od środka i wypuściła powietrze ze świstem, gdy dostrzegła kupkę pyłu na stoliku. Zmrużyła nieznacznie oczy i pokręciła przecząco głową, bo jedyne o czym teraz myślała to brak kłopotów z powodu zniszczeń. - Uchms… Zacznijmy od czegoś łatwiejszego – rzuciła całkiem poważnie i otworzyła podręcznik na stronie z zaklęciami, których uczono w trzeciej klasie. Wzrokiem podążyła po pomieszczeniu, po czym odnalazła parę ozdobnych kulek, kamyków i niedużych pojemniczków po farbach. Liczyła – naprawdę – że tym razem Chapman da radę. Różdżkę wycelowała w jedną z rzeczy, po czym wyszeptała Avis, zaś w pomieszczeniu pojawiły się ptaszki, dość ruchliwe i latające pomiędzy ich dwiema sylwetkami. - Łatwe, prawda? – zapytała puchona i z pozytywnym nastawieniem oczekiwała jego działania.
kostki:
To teraz dwie opcje z nieudaną próbą hehe 1,6 – brawo, udało ci się wyczarować malutkie ptaszyny 2,5 – co prawda ptaki nie są idealne, bo nie latają, ale czar przynajmniej przemienił prawidłowo przedmioty 3,4 – kolejne zniszczenia? Och, nie… Twoje zaklęcie zahaczyło o jedną z kulek, a ta siłą rykoszetu uderzyła Holmes w głowę, UPS
Możliwe, że Clement dałby w jakiś mniejszy lub większy sposób uporać się z chłopakiem, który ledwo co zadaje się z własnymi rodzicami. To znaczy się, zawsze życzy im wszystkiego najlepszego na Święta, wysyła kartki świąteczne z pomocą Chipsa, jego niezastąpionego ekspresowego doręczyciela puchońskiej poczty linii lotniczych, jednak jakoś Ci nie wydawali się być zainteresowani w żaden sposób Charliem. To znaczy się, marka kiedyś... - owszem, wykazywała coś w stylu opieki nad własnym synem, lecz wraz z przyjściem przedstawiciela Ministerstwa Magii jakoś postanowiła odtrącić go ze swojego życia, zerwać z nim więź typu matka-syn, rozpoczynając bardziej coś formalnego. Rzadko kiedy z jej ust wydobywały się typowe, rodzicielskie słowa, a prędzej coś w postaci zazdrości nasączonej dziwnym i trudnym do przetrawienia jadem. A może mu się zdawało? Lubił odczytywać mowę ciała, aczkolwiek w przypadku matki sprawiało mu to pewnego rodzaju zawód. Ojciec zaś nie pokazywał mu się nawet na twarz, zajęty sprawami mugolskimi - praca w korporacji skutecznie odebrała mu życie rodzinne, stając się typowym przedstawicielem choroby zwanej "pracoholizm". Oczywiście jedyny potomek tej rodziny starał się jakoś wpłynąć na relacje, jednak wyszło z tego tyle, co nic - drobny piasek przenikał między palce, młody zaś tracił kolejne szanse na odzyskanie dobrych stosunków z rodzicami - a może to oni nie zauważali tego, że są współwinni? Niemniej jednak, Puchon starał się tym nie przejmować, no ba, nawet się tym nie przejmował aż nadto - optymizm wynikający z prostej kalkulacji dawał mu jasno do zrozumienia, że powinien zadziałać jak ta rybka z Nemo i zaśpiewać coś w stylu: "Mówi się trudno i płynie się dalej!". - W porządku! - odpowiedział jej z dość radosnym akcentem, by następnie pochwalić się jakże wspaniałymi umiejętnościami używania zaklęć transmutacyjnych. Wydawały się one być łatwe, aczkolwiek wymagały smykałki oraz skupienia - czyżby z tego drugiego młodzieniec nie mógł się wybronić? Mimo że był maksymalnie wyciszony oraz kompletnie trudny do zawahania się przed rzuceniem czaru, zamiast zamienić kulkę w coś niezwykłego i majestatycznego, zwyczajnie przemienił ją w proch. Różdżka odmawiająca posłuszeństwa? Nie zaprzeczał. Jednak miał ochotę delikatnie wykrzywić swój uśmiech w charakterystyczną podkówkę, pokazującą jego niezadowolenie z zaistniałej sytuacji. - Uhm, okej... - powiedziawszy, rzucił okiem na podręcznik do zaklęć z klas trzecich, co skutecznie przekonało go o swojej nieudolności w zakresie tych zaklęć - niemniej jednak, jedyne, co mógł zrobić, to wykrzywić głowę, wykonać charakterystyczna minkę oraz zwyczajnie wzruszyć ramionami w akcie zwyczajnego zaakceptowania własnego żałosnego losu. Heh. Długo nad tym nie rozmyślał, jak zrobi z siebie większego błazna, dopóki na horyzoncie nie pojawiło się następne zaklęcie - Avis. Brzmiało dziwnie, aczkolwiek było proste, krótkie i całkowicie niemożliwe do przekręcenia. O ile nie powie słowa Elvis bądź czegokolwiek innego. Ptaszyny zaczęły latać między nimi, co zachęciło Puchona do odpowiednich działań w tym zakresie. - Myślę, że raczej tak. - nie był tego pewien, czy przypadkiem nie zepsuje działania zaklęcia i znowu nie doprowadzi do jakiejś mniejszej lub większej tragedii, jednak miał nadzieję, że nic takiego się nie stanie. Wycelował różdżkę, wykonał charakterystyczny ruch nadgarstkiem, by następnie, w ułamku sekundy, pojawiło się słowo. Słowo odpowiedzialne za działanie. - Avis. - i bum, jedna z rzeczy zamieniła się we wspomniane wyżej ptaki, jednak bez konkretnych umiejętności - po prostu nie latały. Przynajmniej się przemieniły, o! I od razu, nawet jeżeli jakoś zawalił po drodze, Charlie się uśmiechnął. - Chyba coś nawaliłem, ale przynajmniej trochę podziałało...
Ludzie tak naprawdę nie poznawali się nigdy na tyle, by móc jasno stwierdzić – wiem o nim wszystko, wiem wiele, wiem dostatecznie, by nie zastanawiać się nad tym – jaki jest. Czy to był fakt? Charlie w oczach Marceline wydawał się uosobieniem istoty o niebywale dużym potencjalne charyzmatycznym, wszak posiadała względem niego słabość (prawdopodobnie to urok), równorzędnie doceniała też jego poczucie humoru i ten nietypowy dla niej bałagan myśli. Chaos wydawał się panience Holmes czymś abstrakcyjnym, niedorzecznym, a zarazem dostatecznie pociągającym, pomimo iż sama nie miała odwagi, by złamać iluzję obowiązków i przykładnych planów. Od zawsze kształtowała w sobie poczucie spełnienia, a zarazem lawirowała na pograniczu ewentualnych, dość spontanicznych działań, choć to było zbyt mało. Chapman w tym tkwił od długiego czasu (tak myślała), do tego posiadał swoistego rodzaju problemy, o które ona nie podejrzewałaby takiego lekkoducha, a tym samym ich znajomość pozostawała w bezpiecznej sferze niewiedzy i tak już miało pozostać. N i e z m i e n n i e. - Charlie! – jęknęła ledwie słyszalnie, gdy usłyszała wypowiadaną przez niego inkantację. Miękka samogłoska musiała osiadać na języku prawie niewyczuwalnie, jak gdyby było to muśnięcie skrzydeł motyla, dające mu poczucie lekkości. Oczekiwała skupienia, przyswajania informacji, byle tylko kolejne zajęcia u Bergmanan czy Craine’a przyniosły oczekiwany skutek, choć ona prawdopodobnie u tego pierwszego nie będzie świadkiem poczynań puchona. Chciała zapomnieć, że kiedykolwiek mieli coś ze sobą wspólnego. Logicznym byłoby użycie Obliviate, jednak dla Marceline byłoby to uwłaczające i poniżej jakiegokolwiek poziomu godności, wyplewiając w niej szczątkowe ilości wspomnień. - A-vis – kiedy to mówisz, musisz być skoncentrowany, bo każde inne zaklęcie może zakończyć się również fiaskiem… Spróbuj bardziej delikatnie, a potem przejdziemy do kolejnego ćwiczenia, dobrze? – zaproponowała mu i rozglądnęła się po pomieszczeniu, szukając w odmętach pamięci odpowiedniego zagadnienia. Tęczówki osiadły na niedużej filiżance, a gdy ta przypasowała krukonce, od razu podjęła decyzję dotyczące jeszcze jednej próby. Liczyła, że tym razem wszystko pójdzie zgodnie z planem, a Charlie nie polegnie na tak prostym zadaniu. - Geminio, pamiętasz co oznacza? – zagaiła, po czym schowała za plecami różdżkę. Nie zamierzała robić prezentacji, jedynie pragnęła obserwować postępy kolegi. - Powielisz trzykrotnie tę porcelanę i głęboko wierzę, że nic nie stanie na przeszkodzie. Gotowy?
kostki:
Kostki tylko dla Geminio, Avis próbujesz sobie we własnym zakresie, jeśli chcesz możesz wykorzystać kostki z poprzedniego posta.
1,6 – udaje ci się, przedmiot bezbłędnie został powielony. 2,5 – udaje ci się, choć powielony przedmiot po około dziesięciu sekundach pęka. 3 – niestety, próba zakończyła się fiaskiem, brak powielenia, podobnie jak brak filiżanki, która roztrzaskała się w drobny mak… 4 – prawie-prawie… spróbuj ponownie, bo widocznie wypowiedziana inkantacja zawierała w sobie jakiś błąd i przez to z porcelaną nie stało się nic. Musisz rzucić jeszcze jedna kostką: parzysta – udaje się powielenie przedmiotu, nieparzysta – niestety, to nie twój dzień.
Charlie pod względem Enneagramu był komikiem - wolnoduchem, który nie boi się rzeczywistości takiej, jaka jest, ewentualnie dostosowuje ją pod siebie. Nie bez powodu znajdował w innych wsparcie - mało kto potrafi się oprzeć jego dołeczkom na twarzyczce oraz ogólnemu urokowi, który sprawiał, że ma się do czynienia z osobą bardzo uroczą i niezwykle oryginalną w tym zakresie. Nie zmienia to faktu, iż Chapman słynie właśnie z tego drugiego przymiotnika - oryginalności, która wynika z jego wyobraźni. Każdy, kto zdołał go parę razy zauważyć w Hogwarcie, bez trudu zdaje sobie sprawę z faktu, iż ten oto młodzieniec to uczeń postawiony głównie pod względem kreatywności. Kolorowe włosy na porządku dziennym, rysowniki z nietypowymi rysunkami - również. Przyznać mu należy, że o wiele lepiej przyswaja Działalność Artystyczną - z łatwością naucza się nowych rzeczy w tym zakresie, bez trudów przyjmuje kolejne techniki, choć woli praktycznie tylko jedną, ma przyjemny w słuchu głos oraz potrafi grać na gitarze. Rzadko kiedy jednak chwalił się tymi dwoma ostatnimi rzeczami, kto mimo wszystko i wbrew wszystkiemu obserwował wykonywanie przez niego szlabanu, był w stanie stwierdzić z łatwością przedszkolaka, iż młody jest po prostu uzdolniony również muzycznie. Czyżby prawa półkula mózgu bardziej wpływała na jego życie? Nie oznacza to jednak, że powinien pisać tylko lewą ręką? No cóż, on pisze obiema, jak na złość - w zależności od tego, jak chwyci pióro lub ołówki - które znajdują się bliżej jednej z jego rączek, tą zostaną pochwycone. A w malarskim bałaganie wiele rzeczy potrafi się dziać. Różnili się jednak pod względem gospodarowania czasu - ewidentnie Charlie ma z tym problemy, może nie powinny one występować, ale zaburzona percepcja daje o sobie znać w najgorszych momentach. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, więc nawet jeżeli potrafi tryskać energią o piątej rano, to i tak spóźni się na zajęcia. Podniósł delikatnie spojrzenie piwnych oczu w stronę Marceline - oho, czyżby coś zepsuł? Ewidentnie tak, skoro prawie niesłyszalne słowo wydobyło się z jej ust. Zawsze starał się odpowiednio panować nad dykcją, jednak brak możliwości śpiewu zdawał się go pociągnąć bardziej w ruiny prawidłowego mówienia poszczególnych słów. Nie musnął odpowiednio miękkiej samogłoski, jak na złość. Nie był jednak z tego powodu w żaden sposób zawiedziony - parł do przodu dalej, jakoby był ślepcem w swych działaniach, oczekując skutku. Nie postanowił jednak od razu rzucić Avis bez zastanowienia się nad popełnionym błędem, no ba, otrzymał tym razem bardziej szczegółowe instrukcje - najwidoczniej popełnił błąd w wymowie. Uśmiechnął się szerszej, mając tym razem nadzieję na to, iż się uda wyczarować ptaki, użyć zaklęcia transmutacyjnego, nie pozwolić na to, by jakiekolwiek niedoskonałości przedarły się przez płaszcz, który go okrywał. - Bardziej delikatnie... - zastanowił się przez chwilę, tym razem poświęcając więcej czasu na skupienie się nad wypowiadanym słowem. Wziął głębszy wdech, uspokoił myśli, nie chcąc zapomnieć o radzie danej przez koleżankę jak na talerzu, by następnie, jeszcze raz, nie mając zamiaru przerwać w połowie drogi - było półdoskonale - rzucić zaklęcie. Nie chciał wyjść na idiotę ani na ignoranta, dlatego podczas użycia słowa starał się zadbać o jego najlepsza wymowę, jakoby celując w ten sposób w stronę osianego na zewnątrz sukcesu. - Avis.- różdżka wycelowana była w pozostałości po twórczej pracy wcześniejszych malarzy - pędzle bez problemu zamieniły się tym razem, najwidoczniej pod wpływem prawidłowej dykcji, w pełnosprawne ptaki, które wzbiły się w powietrze, tnąc je spokojnie swoimi skrzydłami. Na twarzy Puchona pojawił się szerszy, jeszcze bardziej urokliwy uśmiech niż kiedykolwiek - oczy zaś zabłysnęły charakterystycznym blaskiem, jakoby świadcząc o tym, że jest nie tylko z siebie dumny, ale także wdzięczny temu, że Marceline postanowiła podjąć się nauczania jednego z najmniej kompetentnych do tego uczniów. - Udało się! - powiedział zadowolony, wieńcząc w tych słowach swoje emocje, które chciały się wydostać. Niemniej jednak wiedział, że nie powinien się oddawać aż nadto uczuciom, dlatego z łatwością, tuż po chwili, powrócił do pierwotnej misji, która opierała się na użyciu zaklęcia Geminio. Okej, tutaj na odrobinę zamilknął, bo zaklęcia nie pamiętał, a mógł opierać się jedynie na jego znaczeniu. Skup się, chłopaku, skup, chyba że chcesz być zamieniony w surykatkę lub fretkę! Ostatnio szykował się do przedstawienia znaków zodiaku za pomocą rysunków postaci, a gemini to były bliźnięta... Czyżby trafił? Nie wiedział, co nie zmienia faktu, iż strzelał, starał się wybronić z tej niezbyt stosownej sytuacji, jakoby czując na sobie już w przyszłości niezadowolenie Holmes. - Tworzy jakoby kopię przedmiotu...? - odpowiedział pytaniem. Zdradził się. Szykuj się na stosowną ku temu karę, Charlie! Nie widział zademonstrowania, dlatego mógł liczyć tylko na siebie - no czemu, no? O mało co nie pojawiła się charakterystyczna podkówka na jego charakterystycznym ryjku, na szczęście zdołał się powstrzymać przed jej wykonaniem. Uffff, szczęście, że potrafi jakoś nad sobą zapanować. Jakoś. Rzucił niepewnym uśmiechem, by następnie spojrzeć kątem oka na dość ładną filiżankę, która musiała zostać poddana próbie - i, miejmy nadzieję, że uda mu się odpowiednio powielić filiżankę. - Geminio. - skierował w stronę naczynia różdżkę, pozwalając na to, by magia zaczęła działać. Może znowu coś przekręcił, źle powiedział? Na początku udało się, filiżanka została powielona, co nie zmienia faktu, iż po dziesięciu sekundach od teoretycznej wygranej porcelana zwyczajnie pękła, zaś na twarzy pojawiło się coś w stylu "No ile można!".
Była uzależniona od zdobywania wiedzy. Pragnęła poszerzać zdobyte informacje o coraz to ciekawsze i jeszcze bardziej pikantne szczegóły, o ile miało to pomóc w projekcie, który zamierzała rozpocząć od września. Owszem, wiązało się to z nikłym zaangażowaniem w zajęcia szkolne, ale tak naprawdę – jaki normalny nauczyciel będzie im zatruwał życie przez pierwsze dwa miesiące, gdy to studenci jeszcze podróżują w chmurach i nie myślą o przyziemnych sprawach? Mogłaby ich zliczyć – fakt faktem – na palcach jednej dłoni, ale nie oznaczało to, że ona sama postanowi kontynuować naukę na ich kierunkach, z którymi notabene wcale nie wiązała swojej przyszłości. Wiedziała, że słuszną i jedyną właściwą perspektywą byłaby transmutacja, ale z drugiej strony mogłaby iść też w artystyczną sferę codzienności, o ile nie zrezygnuje z gry na skrzypcach czy fortepianie. Ot, dziewczęce gdybanie. Spoglądała na Charliego i zachodziła w głowę, skąd jest możliwe, by chłopak o zapale i chęci miał aż tak duże problemy z podstawowymi zaklęciami? Nie umiała tego wytłumaczyć w żaden logiczny sposób, jedynie obrała sobie za cel, że mu pomoże i wyprowadzi na ludzi, by zdał kolejną klasę i nie musiał się martwić ocenami. Pragnęła przelać na niego zamiłowanie do przyswajania wiedzy, choć wydawało się to dość problematyczne, skoro Avis czy Gemino sprawiało mu problemy. Wzrok Marceline mimowolnie powędrował na ścianę, gdzie wisiał obraz i raz jeszcze przeszył ją efemeryczny sztylet niejasności, budujący linię napięcia pod cienką membraną skóry. Oddech spłycił się, a serce zakołowało w piersi, gdy tak tęczówki powodzili za kreską, zaś wątłe ciało napawało się uczuciami zrodzonymi przez iluzję malowidła. Musiała jak najszybciej zaniechać zagłębiania się w rozumowanie tego cudacznego tworu, by w końcu w pełni skupić się na Charliem. Zaklasnęła w dłonie. - To chyba jednak nie jest twój dzień – stwierdziła jakże pewnie, po czym usiadła na jednym z krzeseł. Szukała wzrokiem przydatnego przedmiotu, na którym mógłby jeszcze poćwiczyć, ale niestety – nic nie było dostatecznie dobre i nie zagrażające życiu ich obojga. Nerwowość wstąpiła w Holmes, przez co opuszki palców pocierały nawzajem zewnętrzną stronę dłoni, a zaraz potem wpadła na genialny pomysł, który nie był powiązany w żaden sposób z ćwiczeniami praktycznymi. - Zadam ci trzy pytania, dobrze? Jeśli odpowiesz na nie dobrze i bezbłędnie – opracuję metodę nauki, by w przyszłości również ci pomóc, o ile będziesz tego chciał – liczyła, że Chapman zrozumie intencję rudowłosej, toteż od razu rozpromieniła się i z entuzjazmem zaczęła pytać. - Jakie zaklęcie służy za przetransmutowanie ubrań? Dorobienie wzorów lub całkowitą zmianę? – to chyba nie było trudne? - Podaj prawidłową formę inkantacji zmieniającej zwierzę w naczynie – możliwe, że to już wyższa półka, ale najlepsze zostawiła na koniec. - Wyjaśnij na czym polega proces trenowania animagii i podaj niezbędny element, który ułatwia trening czarodzieja, który pragnie przyswoić tę niecodzienną sztukę i jakie są konsekwencje z nieprawidłowego przygotowania? – szczerze wierzyła, że puchon da sobie z tym radę. Słowo krukonki!
Charlie... był uzależniony od działalności artystycznej? I mogłoby się wydawać, że jego umysł jest wyjątkowo oporny na wiedzę, co jednak należy do kłamstw - potrafi bez trudu przyswoić ciekawe lekcje, co nie zmienia faktu, iż musi je co chwilę powtarzać, by o nich nie zapomnieć. Niestety - często zdarzało się tak, że nauczyciele nie chcieli powtarzać wcześniej wpojonych w uczniów materiał, dlatego potem wychodziły różne problemy, jak chociażby właśnie ten z pamiętliwością u młodocianego, co nie zmienia faktu, iż ogólnie jest mało ogarnięty w tej kwestii. Dodatkowo wychodziło coś w pewnym rodzaju na kształt braku szczęścia - nie tylko na zajęciach. Bez trudu można było go zobaczyć z dodatkowymi siniakami, bo niechcący się wywalił i sobie ten głupi ryjek rozwalił, bo jakimś cudem uderzył o metalową barierkę głową, jednak, co najdziwniejsze, jakoś nie przejmował się obrażeniami, jakby o nich w ogóle nie miał bladego pojęcia. Jakby w ogóle nie istniały - podnosił się, szedł dalej, biegł nawet, jeżeli turlanie i pełzanie jak ślimak po podłodze ku uciesze nauczycieli przestało go bawić. Posiadał dość dziwne podejście do życia - nie wiedział, czemu ma to dokładnie zawdzięczać - własnej psychice czy może zwyczajnie lekkości ducha w tej kwestii? Owszem. Możliwe, żeby chłopak o tak dużym zapale zwyczajnie miał problemy z podstawowymi zaklęciami - nie oszukujmy się, to jest Charlie; w jego przypadku jest to po prostu normalne. Nie wiedział jednak, z czego to wynika - różdżka nie była w żaden sposób popsuta, zepsuta, a i tak w jakiś sposób rzucanie nawet tych najprostszych zaklęć wydawało się być dla niego sporym wysiłkiem. Może fakt, iż jest mugolakiem, dawał się we znaki, uderzał w najczulszy punkt na jego ciele, zwyczajnie podcinał skrzydła opierzone charakterystycznymi piórami? Nie był w stanie stwierdzić jednoznacznie. Sytuacja ze szlabanem skutecznie wskazywała na to, że coś jest ewidentnie nie tak, że jakiś fałszywy akord wdarł się do jego duszy, odbierając jej zbyt wiele zdolności. Może jakaś klątwa? Za cholerę nie był w stanie stwierdzić. Zareagował entuzjastycznie na fakt udanego zaklęcia - długo nie było dane mu się cieszyć, skoro już po chwili niezbyt udało mu się z zaklęciem Geminio. - Kiedyś będzie! - przypał po całości, jednak nie załamywał się, zachowując pogodę ducha - inaczej po prostu nie potrafił podejść do tej sprawy. Wiedział, że zamartwianie się nie spowoduje, iż uda mu się użyć prawidłowo zaklęcia. Starał się więc nie dopuszczać negatywnych myśli, które i tak przekuwał w pozytywne przez fakt tego, iż ma po prostu spory dystans do własnej osoby. Jakoś nigdy nie wkurzył się, że znowu przywalił ramieniem w klamkę, że sowa zadziobała mu pracę domową (ku jej uciesze), że nauczyciel dał mu kolejny szlaban... Szkoda tylko, iż nie może przelać tej pozytywnej energii na inne osoby, które jej zwyczajnie potrzebują. Nie zmienia to faktu, iż się trochę zestresował tym, że fakt nieudolności w tym zakresie może zdenerwować Marceline do tego stopnia, iż ta w jakiś sposób zwyczajnie go wyśmieje. To znaczy się, nie żeby się tym przejmował, ale po prostu drobna, nieuzasadniona panika zaczęła przedzierać się przez jego ciało. Może fakt, iż za niedługo szkoła i kolejny rok nauki, który może mu się tym razem nie powieść? Dodatkowo pytanie, które zadała Krukonka, skutecznie zadziałało - serce zaczęło mu bić szybciej, jakieś dziwne spięcie wytworzyło się w jego umyśle, zaś nieprzyjemny paraliż opanował jego ciało, czyniąc z niego słup soli. Biedny trochę pobladł, bo nie spodziewał się zwyczajnie czegoś tak gwałtownego - pytania? Chryste, on sobie teraz nie da rady, ośmieszy się i w ogóle! - T-To już w sumie zależy, bo... do zmiany przykładowo długości ubrania służy Secare, zaś do dodania w-wzorów na materiał - Exemplar. Sumptuariae Leges powoduje całkowitą zmianę, zależnie od tego, co nam nasunie w-wyobraźnia... - biedny się zestresował, co jednak uratowało mu znacząco tyłek, bo zaczął wszystko śpiewać jak tralala, a przynajmniej to, co wiedział - umysł nasuwał mu wprost bez problemu. Dziwne uczucie, jakby pustka została na chwilę wypełniona - nie widział jednak, na jak długo. Dodatkowo się jąkał, co świadczyło ewidentnie o tym, że znalazł się w niezbyt komfortowej sytuacji - obraz obok niego przybrał zaś barwę szarą; wcześniej był on skory do reprezentowania żółci oraz pomarańczy. Zrobiło mu się gorąco. - Jak się nie m-mylę, to Vera Verto... Trzeba trzy razy o-ostrożnie dotknąć, p-puknąć w zwierzę różdżką i dopiero wtedy wypowiedzieć zaklęcie... - czyżby szło mu coraz lepiej? Albo, stres wyraźnie dał mu do zrozumienia, że jak nie odpowie na pytania, to zwyczajnie nie zda tej klasy? Chryste. - Więc... Proces trenowania a-animagii poprzedza żucie liścia mandragory od pełni k-księżyca do następnej pełni, uwarzenie eliksiru oraz następnie wiele lat t-treningów. Jeżeli czarodziej będzie n-niecierpliwy, bądź spróbuje dokonać na sobie transformacji przed cz-czasem, może utknąć w formie półzwierzęcia do końca życia. Oby wystarczyło.
Działalność artystyczna… Gdyby ktoś kiedyś powiedział o tym Marceline, ta zapewne chciałaby przetestować umiejętności chłopaka. Sama grywała na skrzypcach i fortepianie, a w Beauxbatons nieustannie trenowała balet, co aktualnie dobiegło końca. Wolała w tej chwili zanurzać się pośród gąszcza wielu codziennych spraw, aniżeli poddawać się iluzorycznym melodiom, które nie przynosiły oczekiwanego rezultatu. Niegdyś uciekała notorycznie w świat efemerycznych dźwięków, jak gdyby ukrywając się przed światem, a zarazem tonąc w odmętach własnych wyobrażeń. Szukała sposobu na drodze do zapomnienia, które nie nadchodziło, przez co coraz częściej oddawała się w szpony pokrętnej sztuki transmutacji, którą uwielbiała ponad wszystko, co istotne w codzienności. Zadania, które dała Charliemu były dostatecznie proste i nie wymagające, by dał sobie z tym radę. Oczekiwała tego, stąd nieustannie przypatrywała się chłopakowi, a ten gdy zaczął coraz bardziej reagować na jej zagadki i trząść się jak gałązka na wietrze, Holmes poczęła żałować, że posunęła się tak daleko. Już miała zaprotestować, powstrzymać go przed odpowiedziami, ale było zdecydowanie za późno, bo słowa padające z ust Chapmana układały się samoistnie i ku zaskoczeniu rudowłosej – wszystko wydawało się brzmieć autentycznie i prawdziwie, jakby posiadał wiedzę transmutacyjną w małym palcu, co wprawiło dziewczę w niemałe osłupienie. Mrugnęła nawet powiekami zbyt szybko, by wreszcie uśmiechnąć się szeroko i… - No ładnie – mruknęła z rozbawieniem, po czym parsknęła śmiechem, wszak oczekiwała takich rezultatów, a puchon jej nie zawiódł. Skinęła mu głową, a następnie schowała podręcznik do torby, by już po chwili wstać z miejsca i przejść się po pracowni, ponownie obrzucając niechętnym spojrzeniem ten przeklęty obraz. - Jak to możliwe, że prawie bez zająknięcia odpowiedziałeś na pytania, a czary ci nie wychodziły? Starasz się ponad miarę przy rzucaniu inkantacji czy po prostu masz gdzieś to wszystko? Ciekawi mnie taki fenomen, dlatego pytam… – przyznała uczciwie, bo po co miałaby go oszukiwać? Nie było to w jej naturze, niemniej mogłaby napisać pracę o Charliem, który ewidentnie potrzebował jakiegoś bodźca, by nie popełniać błędów, a ona – bez informowania go o tym – planowała go poznać. - Mam nadzieję, że coś wyniosłeś z tej lekcji?
Zatapianie się w działalność artystyczną było jedyną rzeczą, która mu wychodziła praktycznie bez żadnego problemu - był skory do wykorzystywania własnych odmętów wyobraźni do stworzenia czegoś nowego i niesamowitego. Co najdziwniejsze w tym wszystkim, Charlie zdawał się być po prostu powszechny w tej dziedzinie - może nie grał na skrzypcach, choć gdyby chciał, to by się nauczył, zamiast tego pociągał charakterystyczne struny gitary. Śpiew? Owszem, da sobie z tym rady, o ile nie zapomni tekstu, który powinien zostać wypowiedziany podczas poszczególnej melodii. Malowanie? Zapytaj się go, a bez problemów przeleje na płótno to, co mu siedzi w głowie, wykorzystując mniej lub bardziej kreatywne pomysły do pokazania tego, w jakim stanie znajduje się duchowo. Uciekał w DA bez większych skrupułów, zbytnio się tym nie chwaląc, chociaż każdy, kto ma do czynienia z młodzieńcem na dalszą skalę niż tylko powierzchowna znajomość przeistaczająca się powoli w bardziej głębszą, niezahaczającą o żadne prywatne sfery relację, jest w stanie stwierdzić, że to jest głównie to, co robi w wolnym czasie. Rysuje, maluje, śpiewa, gra na gitarze, gdy tylko ma taką możliwość. Ewidentnie gorzej mu szło z innymi przedmiotami, jeżeli nie tragicznie. Młodzieniec mimo wszystko nie zamartwiał się tym aż tak, turlając praktycznie bezproblemowo do następnych klas. Praktycznie, bo zawsze znajdowały się po drodze pewne niedociągnięcia, które niekorzystnie wpływały na ostateczną decyzję. Ale jako tako mu się udawało. Najważniejsze jedno - nie przykiblował! Może pytania były proste, jednak uderzyły go kompletnie bez zapowiedzi - więc poczuł pewnego rodzaju stres, ten zdrowy, aczkolwiek przenikający przez jego życie dość rzadko. Sam nie wiedział, co dokładnie papla, skąd otrzymał nagły przypływ wiedzy do głowy (być może rzeczywiście uważał na lekcjach profesora Bergmanna oraz Craine'a, którego nikt nie lubił?), jednak zdołał odpowiedzieć prawidłowo na zadane zdania, które zakończone były charakterystycznym pytajnikiem. Ku własnemu zdziwieniu, oczywiście, albowiem po tym wszystkim się uspokoił i wyszczerzył oczy, nie mogąc uwierzyć samemu sobie. Poczuł się... dziwnie natchniony? Jakby spotkał się z coachem? Nie, raczej nie aż tak, jednak jakaś dziwna energia przepełniła ciało Charliego, wypełniła go pozytywnymi myślami. Może aż taki tępy nie był? - Aż sam jestem zdziwiony! - parsknął śmiechem, już całkowicie wpadając w objęcia wyluzowania, optymistycznego nastawienia, co przekazywał oczywiście najbliższy obraz, przybierając żółtą barwę, zamiast wcześniejszej - czyli szarej. Zdziwiło go to, jednak to chyba dobrze, że nie zawiódł Krukonki, albowiem by tego po prostu nie chciał. Na jego twarzy pojawił się charyzmatyczny uśmiech, który po chwili zniknął, aczkolwiek nadal przyjemnie zdobił lico Puchona. - Chciałbym wiedzieć... - wzruszył ramionami, aczkolwiek po chwili się poprawił, by nie wyjść na osobę bez jakichkolwiek manier, albowiem sam nie zdawał sobie świadomości z tego, co tutaj zaszło. Postanowił zatem szczerze odpowiedzieć na kolejne, o wiele luźniejsze pytania ze strony znajomej, idąc krok w krok, przechadzając się po pomieszczeniu, które skrywało w sobie wiele tajemnic. - Nie no, to nie tak, że stawiam sobie wysoko poprzeczkę i w ogóle, ale też nie mam w głębokim poważaniu tego, co jest w szkole. Może nagłe oświecenie, natchnienie wiedzy? - zarzucił żartem, spoglądając na obraz, który wcześniej widział, który kojarzył, który wzbudzał dziwne uczucia. Sam nie był w stanie udzielić prawidłowej odpowiedzi na pytanie. A może to różdżka była winna? Ale przecież go wybrała, więc nie powinno być w związku z tym żadnych problemów. Zmarszczył brwi, zamyślony, myśląc nad tym, co jeszcze mogło wpływać na magię wypływającą z drewnianego patyczka - przecież tak niedawno miał rzucić Diffindo, zamiast tego poszło w ruch Relashio o trudnej do okiełznania mocy... - Owszem, wyniosłem, o to nie musisz się martwić! - odpowiedział, mając nadzieję, że nic nie wyleci mu tym razem z tego puchatego łba...
Dla Marceline nauka była priorytetem. Wiedziała, że odnosząc sukces w edukacji – odniesienie jeszcze większy sukces w życiu. Nieustannie starała się, by rozwój skutkował odnoszonymi zwycięstwami na płaszczyznach, w których chciała być najlepsza, jakby nie było nic istotniejszego. Pozostanie w Hogwarcie nie wiązało się z tym, a jedynie ze wspomnieniami, które wypalały w niej nastoletnie pragnienia. Coraz to częściej sięgała po ulotki zaprzyjaźnionych uczelni, by zapoznać się z ich tokiem nauczania, mimo iż nie mówiła o tym nikomu. Pewność zakorzeniona w umyśle rudowłosej dawała jednak nikłą perspektywę rozpoczęcia na nowo, raz jeszcze po raz ostatni. Obserwowała Charliego, słuchała wypowiadanych słów i miała nadzieję, że nowy rok zaowocuje w chłopaku pewnego rodzaju potrzebą zdobywania informacji, by pod ostrzałem stresu nie zmuszać się do prawidłowych odpowiedzi. Chciałaby mu przekazać wszystkie informacje, ale mieli zbyt mało czasu, a nowy rok zbliżał się wielkimi krokami, przez co Holmes winna skupić się już tylko na sobie, a nie na osobach, którymi się otaczała. Iluzoryczna empatia była silniejsza, toteż liczyła na ostatnie spotkanie z Chapmanem, na którym poddałaby go pewnego rodzaju egzaminowi, choć i na to musiał przyjść odpowiedni dzień. - Zdziwiony? – spojrzała na niego zszokowana, bo jak to możliwe? Był inteligentny, oczytany i z pewnością ambitny, dlatego musiał i powinien uwierzyć w siebie. Wystarczyło trochę samozaparcia, by za parę miesięcy szczycić się zdobytymi umiejętnościami, tylko – czy było na to stać Charliego Chapmana, roztrzepanego puchona? - Po prostu zacznij o siebie walczyć, bo wiem, że jesteś w stanie odnieść sukces – pokrzepiające słowa powinny go utwierdzić, byle nie pozostawił dzisiejszej lekcji w odmętach pamięci, wyplewiając z podświadomości wszelkie wypowiedziane przez nią słowa. - Będę już wracać do pokoju, ale gdybyś czegoś potrzebował – znajdziesz mnie – zaproponowała na odchodne, po czym oddaliła się w odpowiednią stronę.
Nauka? Traktował ją różnie, aczkolwiek starał się podchodzić do niej na poważnie. Niestety - w jego przypadku takie słowo nie istniało - i nie wynikało to z powodu czystego zaniechcenia, bo lubił zdobywać informacje. Nie zmienia to mimo wszystko i wbrew wszystkiemu faktu roztrzepania Puchona w tej sprawie. Był, jest, ale czy dalej będzie? Tego nie wiedział. Miał dziwne przeczucie, że ten rok szkolny rozpocznie się zbyt hucznie, zbyt dramatycznie, zbyt chaotycznie, jednak na razie nie chwalił się swoimi drobnymi, nieuzasadnionymi spostrzeżeniami - uznając je za bezpodstawne i pozbawione jakiegokolwiek sensu. Turlał się, zdobywając różne stopnie, dając sobie na razie względnie radę - możliwe, że wreszcie mu trochę oleju do rozumu napłynie; nie należy zapominać o tym, że mężczyźni dojrzewają ciut później od kobiet. Zbyt wiele o swojej przyszłości nie myślał, prowadząc epikurejski tryb życia - skupiając się na tu i teraz. Zdawał sobie sprawę, że wraz z powrotem do Wielkiej Brytanii będzie musiał zacisnąć pasa, ugryźć się w język, przeżyć na początku najgorsze miesiące, pozostając bez większego gorsza na duchu - niemniej jednak, uznał to za mały sukces w uwalnianiu się od trochę toksycznych rodziców, którzy starali się go sprowadzić do poziomu robaka. Mieszkanie opłacił, gorzej z resztą rzeczy - ale chyba da jakoś rady, co nie? Najwyżej będzie żył na samych kanapkach z cukrem, niby nie są zdrowe, aczkolwiek jakoś uzupełniają braki energii, no i są względnie smaczne (z masłem w szczególności!). Był pozytywnie nastawiony, nawet jeżeli zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie zamierzał się aż tak łatwo poddawać, zamierzał wytrwać przy swoim stanowisku, starając się obrońcą własnych marzeń i celów, jakie sobie ustalił - niezbyt ambitne, przynajmniej według niego, aczkolwiek istniejące, ha! - Tak, właśnie zdziwiony. - powiedział, chwytając się za swój kudłaty łeb. Może powinien z tego powodu otrzymać ksywkę? Niektórzy nawet pokusili się o jego drugie imię, które brzmi Cody. Nie dość, że skrót od jego wszystkich inicjałów to CCC, to jeszcze się rymuje. Sama myśl o tym sprawiała, że miły uśmiech witał na jego twarzy, a policzki zdobyły charakterystyczne dołeczki. Nietypowe, dodające uroku, niezwykle pożądane wśród płci żeńskiej - o zgrozo - trafiło się to właśnie jemu. Nie wiedział, skąd ma taką wiedzę, aczkolwiek nie postanowił zbyt długo się nad tym zastanawiać - być może odkopał ją w jakiś sposób? Nah, w obecnym stanie zdawało mu się to być niezbyt istotne. - Obym tylko się aż tak bardzo nie narzucił przez tę walkę. - dodał, rozbawiony. - Kiedy się na coś... hmm... napalę? Upiorę? Jakkolwiek - nie mógł znaleźć słowa - po prostu staję się niezwykle uparty. - oznajmiwszy, zaśmiał się odrobinę zdziwiony, aczkolwiek nadal pozytywnie. Był niczym lew, gdy znajdował coś, co go interesowało - gotowy do obrony własnych przekonań, jednocześnie tolerancyjny dla innych. - Okej, zapamiętam! - o ile w ogóle zapamiętam, chciało mu się nasunąć na język, aczkolwiek ugryzł się w odpowiednim momencie, ostatecznie biorąc własne przedmioty i wydostając się z niezwykłego, aczkolwiek powodującego niepokój, pomieszczenia.