Choć pozornie organizatorzy wyjazdu postawili na klasykę wybierając pensjonat, to trudno ukryć, że w tym miejscu wszystko jest wyjątkowe! Wystrój pokoi łączy ze sobą przywiązanie do meksykańskiego folkloru oraz wyjątkowe zamiłowanie do sztuki. Na uczniów i opiekunów czekają bardzo kolorowe, przestronne pokoje z niezliczoną ilością unikalnych dekoracji - bądźcie jednak ostrożni, bo pomieszczenia są wprost naszpikowane magią! Nie zdziwcie się, gdy któregoś dnia pokój ujawni jedną ze skrywanych niespodzianek. W zależności od położenia, sypialnia ma widok na ogrody lub basen. Każdy pokój jest wyposażony w magiczne szafy, które z pewnością pomieszczą wszystkie bagaże, oraz łoże małżeńskie i cztery łóżka pojedyncze. Miejmy nadzieję, że ten rozkład łóżek nie będzie źródłem zbyt wielu konfliktów. Wypoczynek w tak wyjątkowym miejscu musi być udany!
Lokatorzy:
1. Isabelle Davies 2. Felicity D. Clarke 3. Mia Salvatore 4. Anseis Karsinis 5. Charlie C. Chapman 6. Earleen E. Wessberg
Ostatnio zmieniony przez Aurora Therrathiél dnia Pon 13 Sie 2018 - 13:25, w całości zmieniany 1 raz
Śmieszył go niezmiernie fakt, że nawet zapomni, do jakiego miejsca się udaje oraz który ma dokładnie pokój. Niemniej jednak, zważywszy na jego jakże wspaniały umysł służący do zapamiętywania mniej zaawansowanych rzeczy (jeżeli coś w życiu Charliego nie było z tej kategorii), nie zdziwiłby się, gdyby po podróży świstoklikiem po prostu zapomniał, po co wziął ze sobą całe te ciężkie bagaże i z jakiego powodu zechciał zwyczajnie pojawić się w słonecznym Meksyku, gdzie podobno jest dużo imigrantów chcących dostać się do USA - mniejsza o to, skoro przecież jakoś nie interesował się tymi sprawami. Polityka zawsze zdawała się mieć miejsce gdzieś na poziomie podziemnego parkingu samochodowego, jeżeli oczywiście chodzi o jego dość specyficzny, wynaturzony przypadek - nigdy nie intrygowały go spory między przedstawicielami partii ani tym bardziej prawo, które przecież i tak w jakiś magiczny, tajemniczy sposób wylatywało z jego głowy jak ptak puszczony na wolność. Zamknięty ptak w klatce, poruszający charakterystycznie skrzydłami, byleby móc uwolnić się z tego, jaki koszmar człowiek mu zgotował. Miejsce tego stworzenia nigdy nie powinno być w złotej, pozbawionej innej duszy oraz niezależności klatce. Nawet osoba znajdująca się w więzieniu nie doceni tego, iż miejsce, w którym jest jej dane przebywać, zostanie wykonane z jakichś lepszych materiałów. Jego myśli chciały wyfrunąć. Znaleźć się w innym miejscu, pozostać zapomnianymi, pozostawiać charakterystyczne, trudne do wyzbycia luki w pamięci. Nie mógł im tego zabronić, choć starał się mieć świadomość tego, co robi. Niemniej jednak, nieraz nawet czas zdawał się go iście oszukiwać jak najgorsza dziewczyna - wskazówki bezlitośnie przesuwały się ze znacznie większą szybkością, kreśląc charakterystyczny, enigmatyczny łuk, który następnie spowodował jego zaćmienie umysłu. Rzadko kiedy był w stanie z łatwością wskazać, gdzie znajduje się pułapka, a przede wszystkim dlaczego dla niego godzina może trwać minutę, a minuta - godzinę. I chociaż Chapman'owi wydawało się to być nierealne, sięgające poza horyzonty, zdarzało mu się zapomnieć nawet o tym, że jego poczucie czasu jest zepsute oraz wymaga wizyty u wykwalifikowanego zegarmistrza. Dobra, jako że się nie zabił przy świstoklikach (a mogłoby się wydawać, że przy nim to wszystko staje się możliwe), udał się wraz z grupką innych uczniów, żeby się oczywiście nie zgubić, do pensjonatu. Niemniej jednak, chwila wystarczyła, by zwyczajnie zapomniał drogi przez te wszystkie korytarze, które wydawały mu się być dość majestatyczne jak na tego typu klimaty - nie ma bata, żeby tutaj dotarł za drugim razem samodzielnie. Będzie musiał albo kogoś się zapytać uprzejmie i drogę oraz jednocześnie tłumaczyć, albo zwyczajnie jakimś cudem odszukać pokoju oznaczonego numerem... Eee... Jaki to był numer. No żesz... Charlie westchnął ciężko, wsadzając obydwie rączki do kieszeni od spodni - zazwyczaj śmiał zapisywać takie informacje, żeby przypadkiem nie zrobić z siebie jeszcze większego idioty. Włosy o charakterystycznym ubarwieniu poprawił prostym przeczesaniem ręki, zaś okulary postawił wyżej na nosie, by następnie z łatwością, opierając się o ścianę miejsca, odczytać zawartość względnie pogniecionej karteczki, którą upchał in case of emergency. Dobra, numer piętnaście. Źle nie może być. Numer piętnaście, numer piętnaście, powtarzał w umyśle, chcąc czy tego nie chcąc, byleby mieć w głowie jakąś podstawę do działania. Musi znależć pokój numer piętnaście. Jest dobrze, ewidentnie jest dobrze. Długo to nie trwało, choć o mało co przez własną nieuwagę o fotel się nie wywalił na twarz, by następnie wejść cichaczem do pokoju, coby pozostawić tam odpowiednie rzeczy oraz usiąść na łóżku, rozmyślając poważnie nad tym, dlaczego zdecydował się na Meksyk, skoro prędzej się zgubi, ludzie go porwą, wymienią za hajs i wytną z niego organy. Gdzieś zdołał usłyszeć o tym, że tutaj przestępczość jest większa, jednak czy mógł wierzyć plotkom? Westchnąwszy, z łatwością położył się na kanapie, od razu zapominając numer pokoju, do którego wszedł, a przede wszystkim o tym, iż powinien w jakiś sposób dogadać się ze współlokatorami, chociaż ich tutaj na razie nie było. Pomyślał o włosach, a przede wszystkim o tym, iż w sumie turkusowy to taki ładny kolor w porównaniu do tego, który ma obecnie na sobie i przydałoby się coś zmienić w swojej nienagannej aparycji składającej się z białej koszuli oraz letnich spodenek na lato. Podniósł się do góry, gdy to nagle zauważył dryfujące w powietrzu bagaże. Bagaże, na razie tylko i wyłącznie jego. Zadowolone dostały nóżek, a Charlie tylko przetarł oczy, zanim zrozumiał powagę sytuacji - farby! Jego kochane farby! Rysowniki, szkicowce, po prostu wszystko! Ajajajaj, przydałoby się to jakoś odratować, inaczej rzeczywiście będzie źle, jeżeli postanowią dorosnąć oraz dostać się do mniej przyjemnej rzeczywistości! Nim jednak chwycił za różdżkę, cały bagaż runął mu w kompletnie innej części pensjonatu - jak na złość, wymuszając na nim udanie się po rzeczy. - Nieee, bagaże, wracajcie! - powiedział do nich błagająco, jednak w tym przypadku "jak kocha, to wróci" nie zadziałało. Najwidoczniej za mało go te przedmioty kochały, żeby dostały ponownie skrzydeł i do niego powróciły. Oby tylko drogi nie zapomniał. z.t
Bardzo powoli, aczkolwiek w jakiś sposób, zaczął przyzwyczajać się do tych wszystkich ciemnych (sic!) korytarzy, które zdobiły pensjonat swoją tajemniczością oraz zarazem majestatem. Niemniej jednak, Charlie nie słynął ze zbyt szybkiego zapamiętywania różnych pomieszczeń oraz lokacji, dlatego po dłuższym wędrowaniu niczym włóczykij bez konkretnego celu (tak naprawdę tym konkretnym, aczkolwiek pozbawionym wydźwięku w jego głowie, był pokój oznaczony numerkiem piętnaście), musiał kogoś poprosić o pomoc oraz przyczepić się jak rzep psiego ogona. Na szczęście, przez swój łagodny oraz przyjazny charakter, pełny energii i wigoru ducha, z łatwością tworzył kolejne więzi, no ba, nieraz zapamiętywał nawet na dłużej imiona tych osób, które jakoś szczególniej się wyróżniały! Odziany w turkusowe włosy (przefarbował sobie), albowiem właśnie głównie z tego słynął, spotkał na korytarzu @Cherry A. R. Eastwood, którą pamiętał ze względu na to, iż jest Puchonką, no i ma dość charakterystyczne imię. Nie bez powodu używa po prostu odmian słowa "Wiśnia", inaczej pewnie by nie był w stanie skojarzyć nieszczęsnej dziewczyny, która w jego głowie byłaby tylko zagmatwanym obrazem przeszłości. - Dzięki raz jeszcze za pomoc! Eheheh... Wiesz, że ja jakoś nigdy nie słynąłem z dobrej pamięci - chociaż tyle pamiętam, o! - dodał przyjaźnie, dostając się z jej pomocą do pokoju, no i oczywiście, jak żeby było inaczej, zaprosił ją do środka. Jak zwykle - nikogo nie było. Upały co prawda nie sprzyjały temu, by wychodzić, jednak najwidoczniej współlokatorzy świetnie się bawili - w innym jednak zgoła miejscu. Nie czuł się z tego powodu szczególnie zły, sam spędzał miło towarzystwo z innym przedstawicielem, a dokładniej - przedstawicielką - Puszków. Pomieszczenie było schludne, aczkolwiek bagaż Charliego zajmował o wiele więcej miejsca niż ktokolwiek byłby w stanie się spodziewać - różne spray'e, rysowniki, szkice, jakieś ciuchy oraz wiele innych. - Hej, wiesz, co uważam, że byłoby bardzo, ale to bardzo miło zobaczyć? - zapytał się, by po chwili odpowiedzieć na pytanie, zbliżając się do kosmetyków, które wziął ze sobą. - Wiśnię z końcówkami włosów o kolorze wiśni! - oznajmiwszy, rzucił szerokim uśmiechem w jej stronę, by po chwili wylądować na łóżku, siadając na tych swoich szanownych czterech literach. - Co Ty na to?
Puchoni to jednak rzeczywiście byli pomocni - i cierpliwi. Wiśnia przekonywała się o tym za każdym razem, kiedy wpadała na Charliego. Ten chłopak jakimś cudem potrafił o wszystkim zapomnieć (poważnie - była pewna, że kiedyś wejdzie do Wielkiej Sali nieubrany, albo nie weźmie różdżki na lekcję Zaklęć), a mimo wszystko był jedną z bardziej uroczych osób, jakie poznała. Trzeba było go tylko trochę pokierować, żeby zaraz okazało się, że nic poważnego się nie wydarzyło i sprawę można szybko opanować. Teraz, kiedy przechodziła korytarzem pensjonatu, po prostu zaśmiała się na jego widok, szybko domyślając się, jaki był problem. Cóż, normalni ludzie nie mieli problemu z zapamiętaniem jednej liczby... i chociaż ona w żaden sposób z Trójką nie czuła się związana, tak jakoś po prostu wbiło jej się do głowy, gdzie trzyma wszystkie swoje rzeczy. Przynajmniej ją kojarzył. Kiedy podeszła, dowiedziała się dokładnie o co chodzi, to mogła kombinować. Wystarczyło trochę się zakręcić, popytać, a ostatecznie wbić do pokoju i sprawdzić, czy rzeczywiście znajdują się w nim odpowiednie rzeczy. Nie było to nic wielkiego, bo Cherry przecież nie była prefektem ani nikim takim, kto miałby dostęp do wszystkich list... Ale zawsze raźniej było robić z siebie głąba razem z kimś, nie? Przynajmniej po wejściu do Piętnastki nie mieli żadnych wątpliwości, bo porozrzucane przy torbie rzeczy z całą pewnością należały właśnie do Chapmana. - Nie ma problemu - machnęła lekceważąco ręką, wskakując na jego łóżko. Było gorąco, a ona pod jasną koszulką i szortami miała kostium kąpielowy. Chciała nawet zaproponować chłopakowi pójście na basen, albo w ogóle na plażę, ale zaskoczył ją swoim pytaniem. - Hm? - Może słyszał o jakimś fajnym miejscu w pobliżu pensjonatu, do którego mogliby się wybrać? Poważnie szkoda było marnować czas w czterech ścianach, a Wisienka w końcu znalazła towarzystwo! Szeroki uśmiech rozświetlił jej twarz, kiedy w końcu padła niesamowita propozycja. Bez zastanowienia poderwała się i ściągnęła koszulkę, zostając w górze od kostiumu kąpielowego. - To jest świetny pomysł! Jestem bardzo, bardzo za. Mógłbyś nawet po całości tak pociągnąć, o ile masz wystarczająco dużo farby... czy tylko sprej? Ja się na tym nie znam, ale żeby nie zostało na zbyt długo, bo mnie matka zabije. Dobra, żebyś mi koszulki nie ubrudził... - Rzuciła materiał na łóżko i przeczesała palcami włosy.
Anseis Karsinis
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
C. szczególne : Nieuczesane włosy, pierścień z wygrawerowanym „Fortes Fortuna Adiuvat”
Faktycznie, upały nie nadawały się na zabawę. Próba wyjścia nad wodę okazała się bardzo głupim pomysłem - całe szczęście, że Ans się znał na uzdrawianiu bo wyglądałby jak spalony kotlet. Mrucząc przekleństwa pod nosem wrócił do pokoju, przez całą drogę na zmianę drapiąc się w poparzone miejsca, sycząc z bólu i używając magii do zmniejszenia bólu i przyśpieszenia gojenia. Otwierając drzwi do swojego pokoju nie spodziewał się zastać kogokolwiek. A tu proszę, dwójka znajomych mu puchonów którym chyba w czymś przeszkodził. Zdążył zamknąć drzwi, więc o cichym wyjściu nie było mowy. Stanął, przekrzywił głowę i otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć. Podniósł palec do góry, spojrzał niego i wreszcie przemówił: -Eeee, to ja już sobie pójdę. Wszystko ułożyłoby się wspaniale, Charlie i Cherr spędziliby upojne chwile razem(mógł im jeszcze powiedzieć by następnym razem zamknęli drzwi na klucz) a on pójdzie zapijać samotnie smutki w barze. Niestety w chwili kiedy chwycił klamkę i chciał ją pociągnąć w dół poczuł, że coś jest nie tak. Spróbował jeszcze parę razy, spróbował zaglądnąć do dziurki od klucza by ogarnąć mechanizm ale wszystko było magiczne, a na takich się nie znał. Wyciągnął różdżkę, mruknął alohomora i...nadal nic się nie stało. -Ej, ludzie, drzwi się zablokowały. Rzucił przez ramię do obecnej pary i podrapał się po głowie patykiem. Cholera, i co on ma teraz niby zrobić?
Charlie doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nieraz po prostu za bardzo wędruje między niebieskimi migdałami, ale - hej - przecież nie ma z nim aż tak źle, czyż nie? Zawsze jakaś tam mniej ważna informacja utkwi mu w głowie, a jak będzie ją powtarzał nieustannie, to jakoś o niej nie zapomni... Chyba. Niemniej jednak, Puchoni byli tym domem, który był w stanie odpowiednio zająć się tą niezdarną osobą - wędrującą między korytarze, nieraz zapominającą o tym, że jest zadanie domowe, a przede wszystkim energiczną oraz pełną życia. Zdawał sobie sprawę, że może być dla niektórych drobnym lub trochę większym problemem, niemniej jednak był na tyle pojętny oraz inteligentny, że rozumiał, co się do niego mówi. Myśli zdawały się ulatywać z jego głowy jak przez otwarte okno, ku światu i ku lepszemu jutrze. Nie martwił się jednak tym aż tak, nawet jeżeli otrzymywał za swoją niesubordynację odpowiednie szlabany - jakoś polubił w ciągu tych ośmiu lat sprzątanie łazienek oraz innych tego typu bzdet, nucąc sobie piosenkę w głowie podczas odbywania stosownej ku temu kary oraz wymyślając coraz to dziwniejsze ruchy. Jakoś nie potrafił znaleźć negatywów, wieczny optymista, wyginający ciało podczas sprzątania jak zawodowy tancerz, nucący mniej znane mugolskie piosenki. Nawet tak śmieszna i poniżająca rzecz sprawiała mu radość - hej, zawsze wyręczy tych biednych woźnych, czyż nie? Takiego nastawienia do życia można było tylko pozazdrościć, przy jego ogromnym nieszczęściu - nie załamywał się, a przede wszystkim nie dopuszczał do swojej głowy negatywnych myśli, czerpiąc z życia garściami. Chapman szczęśliwie i bez jakichkolwiek obrażeń (co jest u niego typowe) Pokój dotarł do pokoju oznaczonego numerem piętnaście. Tak, te wszystkie porozwalane po stolikach rzeczy ewidentnie należały do niego. Prawda jest taka - nigdy nie należał pod tym względem do idealistów. No ba, często zdarza się, że gdy ktoś po prostu zechce go odwiedzić, zastanie istną stajnię Augiasza - kredki, gdzieś z boku pergamin z poezją i twórczością (która zresztą mu nie wychodzi), puszki, farby, szampony koloryzujące oraz miliard innych bzdet - i weź się tutaj w tym znajdź. Na szczęście zdołał zapamiętać, gdzie dokładnie wylądował jego bagaż, zanim zdołał kompletnie odzyskać nad nim pieczę. - Zawsze mam ze sobą dużo tych rzeczy! - przyznawszy, przysiadł wygodniej na łóżku, kompletnie nie zwracając uwagi na to, jak mogło to wszystko wyglądać. Hej, przecież nie jest jakimś zboczeńcem, czyż nie? I każdy, kto zna Charliego, wie o tym doskonale. Jakoś nigdy nie patrzy na to, jak ktoś wygląda lub co ma na sobie (bądź nie ma) w danej chwili. Uśmiechnął się szeroko. - Spray pozostanie na jeden dzień, ale jak Ci się spodoba, to machnę kolor na przykładowo dwa tygodnie, o! Być może wtedy nie pomylę i nie przekręcę w żaden dziwaczny sposób Twojego imienia... - zastanowił się, przykładając na chwilę dłoń do twarzy i zastanawiając się jak ten bohater z książek o imieniu Sherlock. Serial w sumie był ciekawy, nawet jeżeli został osadzony w czasach rzeczywistych. Mniejsza, nie odpływaj, bo zapomnisz, co masz dokładnie robić! I będzie źle. Chwycił za wiśniowy spray, przygotował grzebień (wcześniej go wyczyścił, więc nie ma bata, żeby Cherry się czymkolwiek zaraziła), by następnie usiąść tuż za nią jakoś wygodnie oraz zacząć nakładać odpowiednią ilość farby z puszeczki. Robił to ostrożnie, jednak było po nim widać, że zna się na rzeczy i bardzo szybko uporał się z koloryzacją, no ba, nawet ledwo co zdołał upaćkać plecy należące do Puchonki. Kiedy to starał się doszlifować ostatnie rzeczy i kosmyki, kiedy to się skupił niczym Yoda, nagle do pokoju wparował inny Puchon. - O, hej, Ananas! - nawet nie zdał sobie sprawy, że przekręcił imię, no ale przynajmniej mężczyzna może poszczycić się nowym przezwiskiem. Dopiero potem zdał sobie sprawę, że na jego twarzy maluje się pewnego rodzaju przejęcie całą sytuacją, że może to dwuznacznie wyglądać i tak dalej... - T-To nie tak, jak myślisz, Ananasie! - nagle się wzdrygnął, choć nie okazywał niczego szczególnego. Był po prostu trochę zakłopotany - bo przecież żadnych złych zamiarów nie miał. Kiedy to się tak porwał, zahaczył nogą o kołdrę i o mało co sobie tego głupiego ryja nie rozwalił, resztkami sił ratując się poprzez chwycenie wolno stojącej lampy, otworzył ze zdziwienia szerzej oczy, nie mogąc uwierzyć. - Jak to? - zapytawszy się bardzo głupio, poderwał się na nogi oraz podszedł do drzwi, nie mogąc uwierzyć w to, co się właśnie stało. Próbował się najpierw siłować z klamką, lecz ta jakoś uporczywie trzymała się swojego miejsca, zaś pochwycenie różdżki i rzucenie Alohomora nie zadziałało. - Cherry, drzwi nie działają pomusz! Popsuły się, chyba trzeba je na gwarancję wysłać...
Dobrze mieć kogoś, z kim można się powygłupiać. Cherry zawsze najlepiej czuła się właśnie w czyimś towarzystwie, zatem teraz uśmiech jej z twarzy nie schodził. Jeszcze bardziej fascynowało ją to, że Charlie farbowaniem zajmował się mugolsko. Nie korzystał z prostego zaklęcia, o którego trwałość możnaby się kłócić - nie, on miał różne cuda, które miały określony termin działania i kolory tak niezwykłe, że Wiśnia ze swoją wybujałą wyobraźnią nie trafiłaby na odpowiedni odcień. - Ooooch, okej! Dzień, tak na początek. Fajnie. To duża zmiana będzie? Bo wiśniowy jest niby taki ciemny, to wiesz, może na brązowym nie będzie go aż tak widać... Znaczy ja w sumie nie wiem, czy te twoje cuda są mocne, ale mam nadzieję, że jednak ludzie zauważą! Ciekawe co powie Heaven. Nie, żebym się jakoś bardzo martwiła jej opinią, ale po prostu... no... O MERLINIE. Ale ten kolor będzie fenomenalnie wyglądał z zieloną koszulą Neirina. Tylko aż głupio ją od niego brać, bo nie oddałam jeszcze niebieskiej... ale może jeśli dam też bluzę, to nie będzie zły... - Słowotok Wisienki z pewnością zabijał wszelką ciszę i przy okazji w pewien sposób umilał proces farbowania. Przymknęła się tylko na chwilę, gdy Charlie już kończył, a ona zaczęła się podnosić. Cichym jękiem poinformowała Puchona, że jej nogi niezbyt były zadowolone z tego klęczenia na podłodze, ale nie miała szans dodać niczego więcej, bo w pomieszczeniu pojawił się Anseis. - Ans! - Uśmiechnęła się promiennie (jeszcze bardziej?), zapominając o fakcie, że ma na sobie czarny biustonosz, niby kąpielowy, ale ze swoją koronką przypominający raczej bieliznę. Bardziej przejęła się tym, że jej włosy mają inny kolor; zgarnęła je i przerzuciła sobie przez jedno ramię, przechylając lekko głowę i wlepiając spojrzenie ciemnych oczu w chłopaka. - Co myślisz? - Zdziwiła się, niezbyt rozumiejąc o czym chłopaki teraz mówią i dlaczego Charlie tak nieskoordynowanie się miota. W dodatku bredzili coś o zamkniętych drzwiach, co już w ogóle nie miało sensu, bo nikt ich nie zamykał. I przed chwilą działały. - Co wy gadacie... - Różdżkę, na szczęście, zawsze miała przy sobie. Wyciągnęła ją ochoczo z tylnej kieszeni spodni (mama zawsze mówiła, że nie wypada jej tam nosić, a bracia żartowali sobie o nieprzyjemnych efektach ubocznych, ale... no, nie mogła łazić z nią przylepioną do dłoni, nie?) i podeszła do tych nieszczęsnych dwóch Puszków. Najpierw spróbowała Alohomory, potem powiesiła się na klamce, odrobinę blednąc z zaskoczenia. Nic nie działało... - Dobra, odsuńcie się - nakazała, by zaraz potem rzucić Depulso. Zaklęcie odpychające uderzyło w drzwi i lekko się od nich odbiło, zatem Wiśnia poleciała do tyłu, wpadając na Anseisa i wraz z nim lądując na podłodze. - Merlinie, nie to... Chodziło mi o Diffindo. Na zamek, może by zadziałało. Ej, myślicie, że dałoby się to potem naprawić? - Zaniepokoiła się, zbierając w międzyczasie z kolegi i zakłopotanym uśmiechem przepraszając za ten drobny wypadek.
Anseis Karsinis
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
C. szczególne : Nieuczesane włosy, pierścień z wygrawerowanym „Fortes Fortuna Adiuvat”
Prychnął słysząc swoje przekręcone imię. Lubił ananasy, szczególnie suszone, a sok to już uwielbiał. Mimo wszystko wizja rówieśników krzyczących na cały zamek "Ananas, gdzie jesteś?" nie była zbytnio zachęcająca. Będzie musiał kupić swojemu koledze przypominajkę czy jakieś zioła poprawiające pamięć. Na chwilę obecną mieli jednak większe zmartwienie - pomimo prób trzech osób drzwi niewzruszenie pozostały zamknięte. Przy okazji został powalony przez Wiśnię...och, w jego kieszeni pojawiły się kluczę do parafii, niesłychane! Zarumieniony wstał zaraz po dziewczynie i odwrócił się od towarzystwa by się uspokoić. Nieładnie było mówić plecami do kogoś, ale muszą mu wybaczyć. -Nie wiem, nie znam się na tym. Gdyby drzwi były istotą żywą to mógłbym je zbadać, uleczyć czy coś, a tak to nie mam pomysłu. Chociaż...klasyczna bombarda? Musimy się tylko liczyć z tym, że narobimy dużego huku. Zdecydowanie ja się za tego typu zaklęcia nie biorę. Pomimo braku zakłóceń magii w Meksyku wolał nie rzucać zaklęć bojowych, nawet tych zaliczanych do podstawowych. Będą musieli to rozegrać jak w battlefieldzie - on będzie medykiem, a Charlie i Wiśnia będą się bawić w techników albo szturmowców, zależnie jaki sposób wybiorą na otworzenie drzwi. Ochłonąwszy już nieco odwrócił się i dostrzegł inny kolor włosów u koleżanki. Pewno o to jej wcześniej chodziło. -Wracając do Twojego pytania - dość ciekawie, kolor pasuje do Twojego imienia. Wyglądasz bardzo ładnie. Ponownie zrobiło się mu gorąco, ale co mógł na to poradzić? Rozmawianie z ładnymi kobietami nigdy nie było jego mocną stroną.
Dobre towarzystwo było tym, czego Charlie nie mógł zwyczajnie pożałować - jego umiejętność tworzenia sobie przyjaciół z naprawdę różnych domów prosiła wręcz o to, żeby wpadł w jakiś większy konflikt, chociaż... nie, lepiej nie, bo jeszcze wpierdziel dostanie porządny za bycie po prostu Borsukiem i na tyle skończy się jego gwiazdorzenie, gdy jest głodny. W sumie, jak ten oto urokliwy chłopak czuje, że burczy mu w brzuchu, można go przekupić nie tylko mandarynkami, ale również innym, mniej lub bardziej podobającym się Puchonowi żarciem. Wszystko zależało od sytuacji, w jakiej się znalazł, no i ile będzie w stanie wytrzymać, zanim biedny nie zezgonuje i nie straci resztek sił na turlanie się do pensjonatu. Niemniej jednak, jest na tyle żywiołowym szkrabem, że raczej powinien odnaleźć w sobie ukryte, nieznane jeszcze pokłady energii, zanim plackiem odda się wylegiwaniu twarzą w beton, piasek bądź miękkie ręczniki/dywany, z których słynął Meksyk. Długo jednak nie myślał o tym, że za jakiś czas brzuch będzie się domagał jedzenia, skoro miał robotę do wykonania! I - tak - korzysta z mugolskich farb, które można łączyć, by otrzymać bardzo ciekawe, niespotykane dotychczas kombinacje. Colovaria... no, kolory łacińskie. Czy da się jednak wybrać odpowiedni odcień, zmienić go, zastosować miejscowo...? Jakoś chyba nie. Poza tym, trudno będzie powiedzieć "błękit paryski" po łacinie, a przynajmniej tak uważał. - Spokojnie, nawet na ciemnych włosach to chwyta, jak w sumie w moim przypadku widać! - przyznawszy, miał na myśli ten dziwny, podejrzanie jaskrawy turkus na swoim łbie, jednak narzekać nie mógł. Nie zmienia to faktu, iż miał delikatne sombre, więc tak, sprawa w jego przypadku była znacznie ułatwiona. Niemniej jednak, jeżeli zaszłaby taka potrzeba, bez trudu rzuciłby pierwsze jaśniejszym kolorem imitującym przejaśnione końcówki, by następnie narzucić na to wiśniowy. Nie żałował jednak spray'u, bo nie dość, że udawało mu się to zdobyć po taniości, to jeszcze miał tego pod dostatkiem. Na jego włosy puszka spokojnie wystarczała na kilkanaście użyć, no ba, nawet więcej! - Zauważą, żeby Wiśni z włosami pomalowany na wiśniowy nie zauważyli? - parsknął śmiechem, rzucając pogodnym uśmiechem w stronę dziewczyny. Jakoś nieszczególnie zwrócił uwagę na to, że jej strój bardziej przypominał bieliznę - no dobra, zauważył, był jego zdaniem ładny, jednak w żaden szczególny sposób nie komentował, nie chcąc wychodzić na debila. - Pewnie będzie chciała również przefarbować, o! Jakby co, to się polecam na przyszłość. Ej, rzeczywiście, nawet nie musi to być koszulka Neirina, aczkolwiek z zielonym to będzie miód, cud i malina! - przyznawszy, powoli dokończył swojego dzieła, kiedy to do pomieszczenia wszedł bezwstydnie Ananas. Nie miał mu co prawda za złe, jednak czuł się trochę speszony, jakby ktoś go właśnie przyłapał na jakimś złym uczynku... Od razu odgonił negatywne myśli, wstając i nie czując przy okazji biednych nóg. Tak, biedne nogi, kiedy to został nakryty na czymś, co mogło oznaczać tylko jedno - grę wstępną czy cokolwiek, co miał Ananas na myśli. Też nie miał zamiaru go w żaden sposób obrazić, jednak tak po prostu wyszło - stał się oto dość egzotycznym owocem o cierpkim smaku (przynajmniej po dłuższym jego jedzeniu) - mniejsza! Przypominajka na nic by mu się nie zdała, bo by zapomniał o tym, że ją ma... - Bombarda? Czy tylko ktoś tego nie zauważy, hm... - zastanowił się Charlie, myśląc nad tym, co rzeczywiście mogłoby im się przydać, pomagając przy okazji znajomkom wydostać się z plątaniny kończyn, którą zapewniła Cherry, kiedy to użyła niefortunnego zaklęcia. - Chociaż Diffindo byłoby chyba bezpieczniejsze, żebyśmy się nie wparowali w tarapaty. - powiedziawszy, ostrożnie wyjął swoją różdżkę, przybliżając się delikatnie do magicznego zamka, który, jak na złość, nie chciał pozwolić im wyjść. Wiedział, że coś może popsuć, coś może, mówiąc łagodnie, spierdolić, jednak starał się myśleć pozytywnie. Poza tym, wolał nie używać inkarnacji przez jeden prosty powód - wiedział, iż może przekręcić nazwę zaklęcia, zaś łatwiej jest mu się skupić, kiedy słowo trzyma w głowie. Pomyślał o Diffindo, jednak coś go jeszcze bardziej zaskoczyło, bo zamiast przeciąć zamek, jakimś cudem spowodował ogromny strumień palącego ognia, który natychmiastowo nie tylko sfajczył drzwi, lecz także ścianę znajdującą się w pomieszczeniu oraz tą na korytarzu. Kompletnie nie kontrolował potencjału mocy, która w nim drzemie, dlatego też nawet zapomniał, jak to cholerstwo wyłączyć, kiedy Relashio zaczęło zbierać kolejne żniwa, a smuga czarnego dymu opanowała pomieszczenie, drapiąc w gardło. Na szczęście zdołał się odsunąć ostrożnie gdzieś parę kroków do tyłu, kiedy to zdał sobie sprawę z powagi sytuacji, unikając obrażeń wynikających z takiej działalności. - To nie ja! Miało być Diffindo! - powiedział, mając nadzieję, że nikt tego nie zauważy. Nikt.
W pierwszym momencie zagłuszał podszepty zmysłów to niemożliwe później - swąd spalenizny nie ustępował, wdzierał się w drzewo dróg oddechowych oraz podrażniał niewidzialnymi palcami gardło. Wybiegł więc - nie musiał wybiegać daleko - tuż obok swego pokoju zauważył wijące się, ciemne kłęby, rozwarstwione w ograniczonej przestrzeni przejścia. Spalające się drzwi? Spalająca się ściana? Kurwa. Mać. Czy jemu zawsze będą się przytrafiały same - fatalne wybryki uczniów? Instynktownie, z dłoni Bergmanna wydostał się strumień wody; nawet nie sięgał po różdżkę - odkąd udoskonalił swoje zdolności, czuł się w tych polach o wiele bardziej pewniejszy - zresztą, liczyła się tutaj każda z przeskakujących sekund. Czas działał na absolutną niekorzyść - nie wiedział, jak wszystko wygląda od środka. Dopiero po jakimś czasie, w odgłosie gaszącego syczenia oraz ulatującej pary, z objęć tumanów resztek uchodzącego dymu - wyłoniła się postać Daniela Bergmanna. Skute chłodem zirytowania oblicze, wwiercało spojrzenie w grupę (winnych lub niekoniecznie) Puchonów: @Cherry A. R. Eastwood, @Anseis Karsinis i @Charlie C. Chapman oraz ewidentnie nie wydawało się aprobować nagle wdrożonych działań. - Czy wyście postradali już zmysły? - cisnął w nich retorycznym pytaniem; niby opanowanym, choć oczywistym było - był wściekły. Kto znał Bergmanna, mógł doskonale wiedzieć (zwłaszcza po sławnej-niesławnej sytuacji z Harriette Wykeham w roli głównej, z pomniejszą rolą studentów) - nie bawił się w detektywa, tylko natychmiast wyciągał ukształtowane konsekwencje; zupełnie nie ważył winy. Co za wstyd. Co za cholerny wstyd - obsługa z pewnością nie chciałaby przyjąć takiej hałastry raz jeszcze. - Macie szlaban. Wszyscy - powiedział, tyle ze swojej strony mógł zrobić. - Obyście mieli dobrą przemowę dla pracowników - dodał. W co wątpię. Oddalił się, kiedy sytuacja została już całkowicie opanowana - szczegóły kary miał zamiar ustalić później.
Nie mogła posiąść się z radości, w tej niesamowitej beztrosce oddając się w ręce Charliego. Uwielbiała swoje włosy i były dla niej ważne, trochę martwiła się o ich zdrowie, ale przecież Puchonowi ufała i wiedziała, że nie trafiła na amatora. Już od jakiegoś czasu zazdrośnie pozerkiwała na jego godne podziwu fryzury, a teraz miała szansę spróbować czegoś sama na sobie! - A tak, ja o konkretnej mówię po prostu, dlatego Neirina, bo od niego, eee... pożyczam czasem - bez pytania i bywało tak, że zapomniała określić termin zwrotu, ale nie to było tutaj istotne. Była prawie pewna, że Vaughn nie zezłości się z powodu utraty kolejnej koszuli - cóż, on się zwyczajnie nie złościł. Gdzieś tam w duchu chyba koleżankę z domu lubił... - Miód, cud i wiśnia - poprawiła Chapmana z szerokim uśmiechem. Dalej nie miała pojęcia, o co chłopakom chodzi i czemu Charlie jest taki zakłopotany, a Anseis planował błyskawiczną ucieczkę. Niezbyt się tym mimo wszystko przejmowała, bo w grę wchodziły ważniejsze rzeczy, takie jak odblokowanie drzwi. Jej pierwsza próba okazała się straszną porażką i trochę się Wiśni głupio zrobiło; z tego wszystkiego niezbyt zauważyła jakiekolwiek zakłopotanie Anseisa. Zbyt zajęta była nerwowym obracaniem różdżki w palcach i wpatrywaniem się w tajemniczy zamek w drzwiach. - Bombarda lepiej nie - zaprotestowała szybko - na całe szczęście, w tej jednej kwestii wszyscy się zgodzili. Nikt nie miał ochoty ściągać do Piętnastki całego składu opiekunów... Zresztą, skoro Depulso zakończyło się tak nieprzyjemnie, to jak mogła odbić się na nich Bombarda? Nim biedne dziewczę zdołało zwątpić w to, czy Charlie jest odpowiednią osobą do machania różdżką, ten już kombinował przy zamku. Nie to, że Cherry jakoś umniejszała jego umiejętnościom, zwyczajnie niepokoił ją jego problem z pamięcią, który mógł wywodzić się (albo skutkować?) sporym rozkojarzeniem. Intuicja jej nie zawiodła, bo zamiast słodkiej wolności... cóż, poczuli zapach dymu, gdy Relashio zaatakowało drzwi. - O cholera - powitała profesora, który wpadł do nich, zanim ktokolwiek miał szansę jakoś zareagować. Eastwoodówna nawet nie zabrała się za gaszenie małego pożaru, bo za bardzo ją on zdziwił; jedynie odskoczyła bardziej w tył, prawie upuszczając przy okazji różdżkę. Zmarszczyła lekko brwi, obserwując nauczyciela od transmutacji, który z pewnością był ich wybawcą, ale przy okazji trochę chyba zaszalał. Puchonka nie miała pojęcia, dlaczego z miejsca ukarał całą trójkę, zupełnie nie zastanawiając się nad tym, czy ktoś nie był tutaj niewinny. Nie to, że zamierzała wskazywać palcem na Charliego... ale Anseis ani jednego zaklęcia nie rzucił, a przy tym nawet nie chciał w tym pokoju przebywać. Czemu Bergmann nie wziął pod uwagę, że to wszystko było niefortunnym wypadkiem? - To niesprawiedliwe - stwierdziła cicho, strasznie zaskoczona - na całe szczęście, profesor zdołał się już oddalić i nie miał szans tego usłyszeć.
Zdawać by się mogło, że limit nieszczęść został wyczerpany maksymalnie - otóż, jeszcze raz, wbrew wszelkim zasadom, Charlie, pozostajesz wystawiony na dość specyficzną próbę cierpliwości, której, miejmy nadzieję, Ci po prostu nie brakuje. Już niemalże całkowicie zapomniał o szlabanie, który na szczęście odrobił - nie trzymał zatem żadnego gniewu, choć wydawać by się mogło, że jego ekipę zwyczajnie pracownicy już trochę mniej lubią. Niemniej jednak, pewnego rodzaju uraz nie wniknął w struktury działania jego zwojów mózgowych, wręcz przeciwnie - czuł się jako tako usatysfakcjonowany faktem, iż może pomóc przy sprzątaniu kulinarnej rewolucji w kuchni. Może współlokatorzy, niezbyt winni zaistniałej tragedii (kto normalny pali ściany?), nie byli zadowoleni z faktu przymusu zaprowadzenia porządku w miejscu przygotowywania posiłków, aczkolwiek Chapman postarał się o to, by odwalić za Puchonów ciut więcej roboty i im zwyczajnie ulżyć w odbywaniu tego, co tak naprawdę ich nie dotyczy. Przyznać to należy szczerze - nie miał złych intencji, a fakt tego, iż użył Relashio zamiast Diffindo, dał mu jednoznacznie do zrozumienia, iż z magii będzie korzystał tylko w niezbędnym minimum - inaczej może doprowadzić do większej tragedii niż czarny dym wydobywający się z drzwi oraz pochłoniętej płomieniami ściany. Chryste. Czy on przypadkiem samego siebie nie zabije? Miał nadzieję, że po tych wakacjach, jak się wprowadzi do nowego mieszkania (które, zresztą, opłacił odpowiednio), nie doprowadzi do nagłego wybuchu kamienicy lub czegokolwiek innego w tym stylu - nie chciałby mieć tym razem na sumieniu życia wielu niewinnych ludzi. Coś zaczęło jeszcze raz mącić w jego głowie oraz myślach. Dobra, ciało zwyczajnie zaczęło odmawiać posłuszeństwa - kiedy siedział, zajmując się rysunkami, silny wicher, nie wiadomo, skąd dokładnie, postanowił przeszkodzić mu w pracy. Kredki oraz ołówki wraz z atramentem poleciały z hukiem na podłogę, sam Charlie zaś chwycił się mocniej biurka, nie mając ochoty w żaden sposób zrobić sobie większej krzywdy. Na początku jego twarz wskazywała ewidentnie na zawiedzioną podkówkę, jakoby nie ciesząc się z faktu, iż coś postanawia zakłócać jego artystyczny (nie)ład. Z łatwością opuszkami palców chwycił za rysownik, poczekał chwilę, aż barwniki wyschną, by następnie zamknąć stronicę oraz zwyczajnie schować swoje całe artystyczne CV w mgnieniu oka w jednym z bezpiecznych miejsc. Tyle dobrego, że miał dostęp w domu do drukarki i zwyczajnie zeskanował znaczną część tego, co udało mu się wyskrobać, niemniej jednak nie chciał ryzykować utraty całego dorobku. Westchnął, popatrzył, wstał, zastanawiając się nad tym, co powinien w związku z tym uczynić - nie zmieniło to faktu, iż znowu, po kilku minutach, wicher ponownie dopadł jego sylwetkę, przez co chłopaczyna z nieznaczną siłą uderzył o ścianę. "O co chodzi?!" Westchnął ciężej, najwidoczniej delikatnie zirytowany - nie wiedział, czy to jest po prostu jakiś głupi żart z pokoju obok, czy może duch Daniela Bergmanna postanowił się zemścić za komunistyczne myśli i hymn ZSRR, tym samym biorąc odrobinę więcej za porównania do Stalina. Zacisnął mocniej pięści, patrząc na pozostawioną gdzieś w kącie różdżkę - nie miał zamiaru z niej korzystać, wiedząc doskonale o swojej niemocy w sprawie rzucania zaklęć. Może jakieś proste szły mu dobrze, jednak te bardziej skomplikowane wydawały się być kompletnie opustoszałe, pozbawione jakiegokolwiek wydźwięku, bezznaczeniowe. Może to po prostu wina drewnianego patyczka? Chłopak nie wiedział co o tym myśleć - nie zmieniło to faktu występowania tego dziwnego zjawiska przez cały dzień. Charlie już wtedy zdołał się przyzwyczaić do faktu istnienia jakiejś nadnaturalnej siły, ciążącej jeszcze bardziej nad jego nieszczęściem.
Sprawy potoczyły się dość szybko. Dopiero co dyskutowali jakie zaklęcie użyć, by się uwolnić a tu już spalili drzwi, ścianę i Merlin wie co jeszcze. Puchon wyciągnął różdżkę z zamiarem rzucenia aquamenti, wypowiedział zaklęcie i machnął badylem ale nic się nie stało. Dostrzegł, że nie może zapanować nad nogami trzęsącymi się jak galareta. Przestraszył się jak cholera tego nagłego pożaru i nie mógł się dostatecznie skupić by rzucić poprawnie zaklęcie. Trzy próby później siknął małym strumykiem wody i to było na tyle. Całe szczęście przybył Bergmann i ugasił wszystko ratując ich przed spaleniem lub uduszeniem dymem. Miał wrażenie, że nawet udane zaklęcie w jego wykonaniu nic by nie dało, bo Charlie dość długo rzucał kanałowo strumień ognia. Stojąc jak debil wpatrując się w ramy drzwi dopiero po chwili przyswoił słowa nauczyciela. Dostał szlaban za nic, miło. Kłócenie się nie miało sensu, będzie musiał przyjąć karę i ją odbębnić. Teoretycznie nie było tutaj nikogo winnego, Charlie był sklerotykiem i nie zrobił tego specjalnie, a Cherry również nic nie uszkodziła. Na dobrą sprawę to oni mogli pozwać hotel o różne cuda wyprawiające się w pokojach. Chłopak westchnął, poklepał kolegę po ramieniu i bez słowa wyszedł.
Charlie ewidentnie znał się na sprawach związanych z włosami - nie bez powodu chodził z pokolorowanymi ładnie kosmykami, nie bez powodu niektóre dziewczyny zazdrościły mu zwyczajnie umiejętności - być może powinien właśnie w tym kierunku się dokształcać, w tym kierunku postawić krok, zamiast jednak skupiać się na ciągłym czarowaniu, które mu mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie wychodzi? Wiedział wiele ze świata fryzjerskiego, kto wie, może jakaś zawodówka i będzie cacy? Z technikum aż tak nie przyjmują do pracy, bo za mało praktyki... co nie zmienia faktu, iż chłopak po prostu lubi bawić się włosami, testować wiele rzeczy, robić sombre oraz ombre, używać fluidu... a każdy, kto go zna, ma prawo do obniżki lub całkowicie darmowego uzyskania różnorakich kreacji. Dobra, nie zarabia na tym, co nie zmienia faktu, iż sprawia mu to po prostu przyjemność. - Nie są dla Ciebie czasami za duże? - zapytał zdziwiony Chapman, spoglądając w stronę Wisienki. No tak, przecież ona jest trochę drobniejsza od rudzielca osiągającego prawie dwa metry. Nie bez powodu ten jest w stanie z łatwością go powalić, wymusić na nim określone działania, sam zaś pewnie by pływał w jego ciuchach, bo zwyczajnie jest drobniejszy i bardziej... hm, kobiecy? Trochę głupio było mu to przyznać, ale tak. Ewidentnie delikatniejszy, o mniej zwartej posturze, co skutkuje dość dziwnymi przypuszczeniami dotyczącymi jego prywatnych rzeczy - nie zmienia to jednak faktu, iż nie zwraca na to żadnej szczególnej uwagi. No dobra, czasami ma kompleksy i chciałby być bardziej "męski", ale po prostu nie narzeka na to, kim jest. A raczej jaki jest. Zawsze mogło być gorzej, czyż nie? Mógłby na przykład nie być czarodziejem, musiałby mieszkać z oślepionymi na amen rodzicami, którzy i tak za nim nie przepadają... Eeee, lepiej chyba o tym nie mówić. A na pewno lepiej nie pozwolić na to, by pozytywny umysł Charliego stał się mniej pozytywny. - A przepraszam, mój błąd! - przyznawszy, zszedł z łóżka, kompletnie nie ogarniając trochę swojej reakcji - no tak, ta sytuacja wyglądała na trochę więcej niż tylko koloryzowanie włosów należących do dziewczyny. Nie zmienia to faktu, iż nigdy o niej nie pomyślał w tej sferze, dlatego czuł się bezpieczny. Jakoś nigdy nie ciągnęło go do takich rzeczy, swoją drogą - nie bez powodu był uznawany jeszcze za mniej szkodliwego niż ktokolwiek byłby w stanie się spodziewać. Poza tym, mieli inne, ważniejsze rzeczy do roboty niż rozmyślanie o niebieskich migdałach - drzwi zostały zwyczajnie zablokowane. Co do... Na szczęście wszyscy zgodzili się jednoznacznie, że użycie Bombardy będzie miało dramatyczne skutki. Szkoda tylko, iż mało kto zdołał zareagować na kombinującego przy zamku Charliego, który, jak na złość, rzucił inny czar niż Diffindo, bo zamiast przeciąć mechanizm, zwyczajnie go sfajczył z całą ścianą na korytarzu. Jedno jest pewne - młodzieniec nie kontrolował tego, jaki potencjał może zostać wydobyty z jego różdżki, dlatego ledwo co zdołał zareagować na fakt spalenia znacznej części pensjonatu, gdy w załagodzeniu tego wszystkiego pomógł Bergmann - czy tego chcieli, czy też i nie. Poradzić by sobie poradzili, no ale nim ktokolwiek zdołał zareagować, gęsty, czarny dym dostał się do osadzonego niedaleko nich pokoju opiekunów, informując o zaistniałym wypadku. Po. Prostu. Zajebiście. "Czy wyście postradali już zmysły?" Może to pytanie go nie uderzyło, jednak nie wiedział, czy ma się śmiać z zaistniałej sytuacji, czy może zwyczajnie podkulić ogon jak pies oraz przyjąć kolejne słowa. Czasami Charlie potrafi zachowywać się nieodpowiednio, niemniej jednak było mu głupio, gdy nie mógł sprzeciwić się w jakikolwiek sposób, kiedy to karę otrzymały niewinne wówczas osoby. Do szlabanów był już przyzwyczajony, no ba, dla niego stanowiły one przyjemniejszą robotę niż pójście do Croydonu na garnuszek rodziców. Kiedy nauczyciel transmutacji zniknął z ich pola widzenia, Chapman skrzywił uśmiech w charakterystyczną podkówkę, jakoby chcąc pokazać swoje niezadowolenie. Nie obraziłby się, gdyby wskazali na niego palcami, co nie zmienia faktu, iż zacisnął dłonie w pięści i zacisnął mocniej zęby. - To przecież tylko moja wina, więc ja powinienem otrzymać karę, nie Wy. - powiedział, siadając następnie na łóżku, jakoby nie czując już potrzeby wydostania się z pomieszczenia. - Dobra, możecie się obijać podczas szlabanu, ja wszystko odwalę. Przepraszam. - przyznał, nie chcąc w żaden sposób wyjść na kogoś bez jakiegokolwiek poczucia winy. Zrobiło mu się smutno, że ktoś musi teraz przez niego niepotrzebnie wykonywać szlaban. Gdyby to na niego spadła cała wina, spłynęłoby to jak po kaczce, jednak teraz musiał zmierzyć się z tym, że jeszcze inne osoby zostały skazane na wykonywanie roboty w komunistycznym gułagu. Obserwował, jak Ananas wychodzi z pomieszczenia.
Nie tłumaczyła tego, jak nosiła ubrania Neirina; po prostu się zaśmiała cicho, z tajemniczym uśmieszkiem na ustach. Szkoda, że Charlie miał taką dziurawą pamięć - gdyby nie to, nie zadawałby pytań, bo po prostu pamiętałby liczne kreacje Cherry, złożone właśnie ze zbyt dużych ubrań. Jeśli miałaby jakoś określić swój styl, to pewnie uznałaby go za bardzo różnorodny, z przewagą sukienek zrobionych z koszul. Kombinowała jak tylko mogła, chętnie uciekając od szmatek przesyłanych przez matkę, chroniąc się w materiale ubrań męskich, niedopasowanych, pełnych potencjału... Tak jak Charlie bawił się włosami, tak ona ubraniami. Może nie była uzdolniona krawiecko jak jej szanowna matka, ale mimo wszystko jakieś tam umiejętności posiadała... Ot, zwyczajnie musiała. W dodatku pomimo czystej krwi wiedziała co nieco o mugolskich sposobach, które Aileen Eastwood traktowała jako intrygujący, niemal egzotyczny dodatek. Cała sprawa z drzwiami była tak intrygująca, że dziewczyna zapomniała o brakach w swojej obecnej kreacji. Dopiero po jakiejś chwili zorientowała się, że może wypadałoby założyć koszulkę; niby kostium kąpielowy, ale kto tak zasuwał po pensjonacie, przed kolegami czy nauczycielem? Cherry ubrała się, przy okazji rozważając czy to wszystko serio wyglądało tak źle, że Bergmann postanowił ukarać każdego, kto mu się nawinie pod nogi. Płomień był spory, a ona miała różdżkę w dłoni, więc może podejrzewał, że zaplanowali wspólnie podpalić ośrodek, w którym przyszło im mieszkać? - Dobra tam, chrzanić to - stwierdziła w końcu, rozkładając ręce. Nie chciała, żeby Chapman się teraz obwiniał, a wyraźnie cała sytuacja wpłynęła na jego humor. - Przynajmniej nie będziemy się nudzić, nie? Bergmann ze sprawiedliwości chyba nie słynie. - Pożegnała się z Anseisem, ale sama wcale się jeszcze nie zebrała; zamiast tego usiadła obok Charliego i uśmiechnęła się lekko. - Powiedz mi, czy powinnam o włosy jakoś specjalnie teraz dbać? - Szturchnęła go lekko, naprowadzając na bardziej przyjemny temat.
W sumie, to nie potrzebował żadnych wyjaśnień - może czasami należał do dociekliwych osób, niemniej jednak nie potrafił napierać na ludzi tak wystarczająco, aby zdradzili wszystkie swoje sekrety w mgnieniu oka. Zdecydowanie. Nie potrafił; nie mógł, wywołać presji na drugim człowieku; typowo delikatna uroda i nieułomna charyzma były na plus w relacjach międzyludzkich, aczkolwiek nie wpływały zbyt pozytywnie na jego męskie cechy. W sumie - co z tego? Udawał przed sobą, że jest wszystko w porządku, no ba, nawet akceptował, co nie zmienia oczywiście faktu śmigającego mu po łbie niczym zawodnicy podczas meczu Quidditcha w powietrzu, że chciałby się trochę zmienić. Na dobre? Prawdopodobnie. Nie zmienia to nieułomnego faktu, iż głównie wpływ na to mają geny, a rodzice, jak na złość, byli po prostu... wysocy. Dobra, matka należała do tych normalnych kobiet, jednak ojciec osiągał znacznie więcej, więc dziwiło go to, dlaczego ma poniżej 1,7 m. Długo nad tym się jednak nie zastanawiał, tak samo nie myślał przez dłuższy okres czasu nad kreacjami Wiśni, by to następnie mieć przez chwilę zepsuty humor. No tak: niesprawiedliwy, komunistyczny osąd, zasada "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" zdawały się po prostu być smykałką w dłoniach profesora. Grą? Zabawą? Nie był w stanie snuć jednoznacznych odpowiedzi, jednocześnie bał się je snuć, jakoby czując, że znajdują się one tak naprawdę na widoku. Oj, naiwnyś. Grunt, że pożar został ugaszony, niemniej jednak niesmak po tej sytuacji gdzieś pozostał. Całe szczęście, że Charlie nie ma odwagi zbytnio rozpamiętywać takie rzeczy, no ba, prędzej czy później zapomni o przykrości, jaką spowodował. Anseis wyszedł, Cherry pozostała, ubierając na siebie koszulkę. - Ano, zdarza się. - przyznawszy, rozluźnił się znacznie, tym samym czując, jak promienny uśmiech zaczyna zdobić jego lico. Hej, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, czyż nie? Mogłoby się okazać, że zostaną posądzeni o atak terrorystyczny na terenie pensjonatu lub potencjalnych pyromaniaków, na szczęście do czegoś takiego była znacznie dłuższa oraz trudniejsza droga. No chyba, że znowu coś podpalą, jednak uczeń zdołał już schować swoją nieszczęsną, unikającą rozkazów, różdżkę. - Zawsze w sumie ciekawe rzeczy dzieją się podczas szlabanów, o! - dodał, już w o wiele lepszym humorze. Zawsze znajdował jakieś fajne rzeczy, które prędzej czy później zabierał, a nieraz notatki dostarczały mu dość nietypowej wiedzy. I tak by się tu nudził, chociaż osobiście wolał trochę poleniuchować, ku zazdrości aktywności sportowej. - Nie, nie trzeba, aczkolwiek myślę, że szampon z jedwabiem, oczywiście przed nałożeniem farby, spowoduje, że całokształt fryzury będzie o wiele lepszy. - przyznał szczerze i bez bicia. Ładniej wyglądały koloryzowane włosy, gdy nie były napuszone, przynajmniej sam tak uważał. - Jak chcesz, to mogę Ci takie rzeczy załatwić, bo ogólnie mam kontakty i tak dalej!
Wiśnia sama nie miała żadnego problemu ze swoim wyglądem. Znaczy - zawsze znalazłoby się coś do poprawy! Nie wątpiła, że figura wysokiej smukłej modelki byłaby bardzo ciekawa, a przy okazji Cherry zaczęłaby spełniać wymogi matki... Trochę więcej masy mięśniowej pewnie w kontekście quidditcha wyglądałoby też znacznie korzystniej. Z drugiej strony, Puchonka była taka, jaka była. Nie zamierzała kombinować ze swoim wzrostem, nie płakała ze względu na wyimaginowane braki czy nadmiary. Była wysportowana, szczupła i kobiecych kształtów też się doczekała, nawet jeśli co wyżsi znajomi mogli nazywać ją małym gremlinem. Jedno co, to kombinowała w kwestii właśnie mody, ale na to wpływ miało całe mnóstwo czynników. Poczynając od zawyżonych standardów matki, przez dostępność męskich ubrań należących do gromady braci, aż do własnych upodobań Wisienki, która lubiła kombinować. Pewnie gdyby ktoś ją zaczął analizować, to jeszcze by się okazało, że poniekąd interesuje ją też czyje są te ubrania, bo skoro je nosi... To czuje się do tej osoby bliższa. I to nie byłoby błędne, patrząc na towarzyską naturę nastolatki. - Czy ja wiem, czy tak zawsze? Znaczy, ja ogólnie zbyt wielu szlabanów nie mam na koncie, więc w sumie nie mogę się za bardzo wypowiadać... Chyba uwierzę ci na słowo. Chociaż nie, bo ty pewnie większości swoich szlabanów nie pamiętasz, ha - wytknęła, szczerząc się promiennie. Nie zamierzała Charliemu darować tej jego podziurawionej głowy i całkiem chętnie to wypominała; wszystko żartobliwie, bo przecież w życiu by nie chciała go urazić. Słuchała z zaciekawieniem co tam ma ciekawego robić w temacie włosów, ale na szczęście żadne tajemne rytuały jej nie czekały. O włosy zawsze dbała, chociaż żadnym specem nie była; to taki jej drobny atut, który zawsze sprawiał wiele radości. - Ooo, bardzo chętnie! Jakbyś miał coś fajnego, to wiesz, wal do mnie śmiało. Ja się zawsze chętnie takimi rzeczami pobawię - zapewniła, zadowolona, że trafiła do specjalisty. I chociaż humor im się znacznie poprawił, to ona raz jeszcze zerknęła w stronę drzwi, w ślad za Anseisem... Niezbyt wiedziała o co mu chodziło kiedy przyszedł, a teraz w dodatku szybko zniknął, może poruszony tym szlabanem? W końcu on był w tym wszystkim chyba najbardziej niewinny!
O siebie to jednak mógłby zadbać, bo po Wisience to widać, że jest ewidentnie wysportowana. On? Bambaryła służąca do turlania się po ziemi ku uciesze nauczycieli i sprowadzania samego siebie na poziom podziemnego parkingu samochodowego. Co prawda było mu to naprawdę rybka, jak go inni traktują, skoro i tak podchodził nieraz naiwnie do spraw niczym drobny, niczemu winien szczeniak - a jedyne obelgi, jakie go naprawdę bolały, to te od rodziców. Na szczęście - podjął właściwy krok. Zdołał; złamać zasady; wyłamać się z karygodnych czterech ścian, by znaleźć swoje własne miejsce, swój własny kącik. Co najdziwniejsze - zdołał znaleźć w bardzo atrakcyjnej cenie potulne mieszkanie! I na to poszły jego ciężko zarobione pieniądze. Teraz tylko pozostało mu, by nie poddać się wpływom ojca i matki, którzy z pewnością będą chcieli zrobić to samo, co inni nauczyciele z nim podczas trwającej ku ich uciesze lekcji, jednak z większą precyzją oraz większą siłą. Pozostało tylko mieć nadzieję na to, iż nie zechcą w żaden sposób pociągnąć go do spłacania tego, iż utrzymywał się u nich zgodnie z prawem, bo wtedy byłaby naprawdę kicha. Już klepie biedę, szkoda by było, żeby jeszcze bardziej klepał. Nie żeby miał coś przeciwko, bo był przyzwyczajony do nawet takich obrotów akcji, ale... hej. Przecież to nie jest okej! I coś przeczuwał, że w pewnym momencie zajęcie mieszkania w Hogsmeade będzie przynosiło dość diametralne zmiany do jego życia - na razie pozostało tylko wrócić do domu rodzinnego, zabrać wszelkie najpotrzebniejsze rzeczy oraz się stamtąd wynieść, czyż nie? To nie może być aż tak trudne. No właśnie, dopóki ktoś nie wejdzie mu na ten puchaty, puchoński łeb. - To ja chyba dość sporo przepracowałem w zawodzie "odbębniacz szlabanów", skoro jestem w stanie sobie coś przypomnieć... Wiem, że łeb mam czasami jak ser szwajcarski, ale raczej możesz mi w tej kwestii zaufać, o! - dodał radośnie, uśmiechając się, pozwalając na to, by jego lico przeszył charyzmatyczny uśmiech. No tak, pod tym względem był istną potęgą. Potrafił łatwo zapominać, łatwo przebaczać, choć jeżeli ktoś się o to bardziej postara, potrafił walczyć niczym lew, choć wcale nie było tego po nim widać - bo na razie nie miał żadnego konkretnego powodu i nikt mu nie podpadł. - Okej, będę twoim prywatnym stylistą! Zawsze lepiej pracuje się na czyiś włosach niż na swoich - no i moje są względnie krótkie. - powiedział, chwytając się za nie i obliczając względną ich długość. Długo to jednak nie trwało, skoro jeszcze nie musieli odbębniać szlabanu, bo nie otrzymali wytycznych. Czyżby powinni skorzystać z pozostałych wolnych chwil, by następnie wziąć się za robotę? - Chodźmy się przejść, tutaj już raczej nie ma niczego ciekawego... No i zanim będziemy musieli zająć się sprzątaniem łazienek czy czegoś tam! - powiedział do niej radośnie, ruszając w stronę drzwi - oczywiście nigdzie nie ruszył się bez niej. Kiedy postanowiła do niego dołączyć (czy też i odmówiła), pokonał próg drzwi i zwyczajnie zniknęli (bądź zniknął) w odmętach złego i niedobrego korytarza.
Byleby ten nakład szlabanów nie zaczął regularnie spływać na Cherry, bo wtedy mogłyby pojawić się kłopoty. Dziewczyna nie panikowała odnośnie takich drobnostek, ale jej rodzice (mama!) mieli odmienne zdanie i zamartwiali się każdą taką pierdołą. Jedyna córka była jednocześnie jedyną osobą, która musiała się solidnie przykładać do edukacji, bo przecież jej bracia to sportowcy, a poza tym - cóż - chłopcy. Oni mogli się oglądać za kim tylko chcieli, podczas gdy Wiśnia miała być tą, która nazwisko Eastwood straci, przechodząc do jakiejś bardzo szanowanej, bogatej rodziny. Śmiało można było stwierdzić, że rodzina Cherry miała bardzo dziwny pogląd na cały świat, mocno zacofany... Ale to zdarzało się pośród czystokrwistych czarodziejskich rodów i mało kogo to dziwiło. Jedynie Puchonka czasami sobie pomrukiwała pod nosem, narzekając na system, którego nie lubiła i nie rozumiała. Zresztą, zbyt dużo szlabanów to by jej wielkich kłopotów narobiło, bo przecież jako kapitan drużyny quidditcha powinna wykazywać się odrobiną rozsądku. Nie było jej spieszno do utraty odznaki, dbała o nią jak tylko mogła; nie chciała dawać komukolwiek pretekstów do przedwczesnego zwrotu lubianego stanowiska. - Może Bergmann wpadnie na coś oryginalniejszego od łazienek... - Zarzuciła z nadzieją w głosie, wstając i ruszając w ślad za Chapmanem. Po drodze jeszcze zatrzymała się przy jakimś lustrze, żeby z zadowoleniem spojrzeć na nową fryzurę; była ciekawa opinii ludzi, chociaż i tak uparcie twierdziła, że w tej sprawie to jej zdanie jest najważniejsze. Charlie miał rację, że powinni trochę zorientować się w kwestii tej kary narzuconej przez nauczyciela, ale przecież najpierw mogli właśnie wyjść z pokoju i pochwalić się nowym wiśniowym obliczem!