Osoby: Matthew Alexander, Braun Miejsce rozgrywki: Jedna z niewielkich uliczek Londynu. Rok rozgrywki: wiosna, 2014. Okoliczności: Matthew spacerując w okolicy, natyka się na bezdomnego psa z chorą łapką.
Tego dnia pogoda wyjątkowo zachęcała do spacerów. Było ciepło i słonecznie, a na niebie trudno było się doszukać choćby jednej chmurki. Właśnie dlatego sporo ludzi przemierzało mniej i bardziej uczęszczane ulice Londynu. Dzieci radośnie biegały z lodami w ręku, rodzice chodzili pod rękę i korzystali z uroków miasta. Niestety wszyscy ignorowali leżącego w kącie, brązowego psa ze smutnym spojrzeniem. Nie był w stanie nawet odejść zbyt daleko, pewnie przez swoją zranioną łapkę, którą trzymał mocno podkuloną. Niektóre dzieci zatrzymywały się i wskazywały rodzicom biednego zwierzaka, jednak ci zaraz odciągali ich uwagę i zabierali z zasięgu wzroku zwierzęcia. Nikt się nim nie interesował i nawet nie próbował znaleźć sposobu, żeby mu pomóc. @Matthew Alexander przechodził akurat nieopodal. Trudno było nie usłyszeć cichego pisku brązowookiego psiaka, który drapał się co chwilę, zapewne walcząc zacięcie z pchłami znajdującymi się w jego sierści. Jego spojrzenie aż wołało o pomoc.
______________________
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Matthew nigdy wcześniej nie myślał o adopcji drugiego psa - gdyż nie wiedział, czy będzie dobrym właścicielem dla niego i czy przede wszystkim ten go zaakceptuje – wszak te wykrywają wszystkie emocje. Czy to złe, czy to dobre, w przypadku uzdrowiciela, te były żmudne i pozbawione jakiegokolwiek smaku, a wiedział on doskonale, że to może nie spodobać się Weiss - białemu mieszańcowi. Teoretycznie wszystko w tej kwestii powinno być w jak największym porządku, jednak zawsze, gdy przychodzi do konkretów, jego serce opanowuje strach - strach połączony z przewrażliwionymi oczami, strach przed rzuceniem w wodę kolejnej kotwicy, która ma teoretycznie ustabilizować jego życie, co zbytnio nie wyszło w przypadku ojca. A ten... No cóż, nie okazywał należytego wsparcia, zaś brnięcie przez tę krętą drogę pozostało tylko w jego rękach i nogach, na których kolanach nieraz upadał. Niby był już dorosłym mężczyzną, niby już bez problemów mógł podejmować własnoręczne decyzje, jednak ciągle za nie odpowiadał - i choć się do tej odpowiedzialności powoli przyzwyczajał, czasami zdarzało się, że zachowywał się niczym przewrażliwione dziecko bez opieki rodziców. Zamykał się w sobie, chociaż miał ochotę się wyżalić, spoglądał ukradkiem, szukając atencji, chociaż było głupio prosić o jakąkolwiek pomoc jakąkolwiek osobę. Jego życie składało się z absurdów na tyle trudnych do zrozumienia, iż niemalże nierealnych, o smaku dotąd nigdy wcześniej niespotykanym. Przystosował się już do życia jako uzdrowiciel – jako ktoś zarówno szanowany, aczkolwiek poddany większej presji czasu niż jakakolwiek inna z profesji. Oczywiście Alexander nie uznawał swojej pracy jako czegoś nad innymi profesjami – o, zgroza, lepszego – po prostu zdołał zauważyć, że życie ludzkie, choć jest podobno bezcenne, tak naprawdę kosztuje wiele pracy osób, które naprawdę chcą pomagać - chociaż z tym jest różnie. Niektórzy wybrali ten zawód z chęci zarobku, co oczywiście znajdowało akceptację w głowie mężczyzny, choć osobiście uznawał on, że należy to do pewnego rodzaju męczarni. Lepiej jest robić to, co się naprawdę kocha robić, niżeli się zmuszać do czegoś, co jedynie ściąga człowieka emocjonalnie na samo dno, powodując, że chodzi o wiele bardziej poddenerwowany, uderzając przy okazji nerwowo zdartymi opuszkami palców o drewniane biurko zdobiące prosty gabinet w Świętym Mungu. Tym razem jednak nie wpadł w sidła ciągłej rutyny i pracy, gdyż, jak się okazało, miał wolne. Pogoda wręcz zachęcała do spokojnego, aczkolwiek również aktywnego wypoczynku, zatem, niewiele myśląc na ten temat, mężczyzna udał się na beztroski spacer. Lubił obserwować to, jak mugole żyją, a przede wszystkim z nimi empatyzować. Każda chwila, choć rzeczywiście spędzona w ulicznym zgiełku, wydawała dla niego być czymś nowym, a raczej wcześniej zapominanym. Wiosna, mimo że pora roku dość kapryśna, zapowiadała się na naprawdę piękną. Idąc spokojnym krokiem, trudno jednak było nie zauważyć psiaka ukrytego w kącie, aczkolwiek, tak jak on, błagającego o pomoc za pomocą pisków. Dzieci biegały, od czasu do czasu wskazując palcem na zwierzę, aczkolwiek zakończyło się w ich przypadku to tylko i wyłącznie na obserwacji cierpień futrzaka. Ciepłe oczy skierowały się na te brązowe należące do psiny, tym samym chcąc nawiązać z nim jakikolwiek kontakt. Już bez trudu zauważył zranioną łapkę, smutne spojrzenie, a także fakt, iż prawdopodobnie pchły zrobiły sobie z niego całkiem niezłe miejsce do mieszkania. Powolnym, niepewnym, aczkolwiek z zachowanym wewnątrz ducha spokojem krokiem, zaczął powoli zbliżać się do psowatego - mając przy tym nadzieję, że go nie przestraszy w żaden głupi sposób. - C-cześć mały... - powoli, obserwując jego reakcję, wszak nie miał zamiaru go przestraszyć w żaden sposób, choć spojrzenie błagających ślepi dawało się we znaki, że pies potrzebuje pomocy ze strony kogokolwiek. - Nic Ci nie zrobię... - a gdy znalazł się w odpowiedniej odległości, by ten mógł go bez problemu obwąchać swoim czarnym nochalem, przykucnął ostrożnie, czekając na odpowiedź ze strony zwierzęcia - niewerbalną, aczkolwiek istotną. Nie chciał przecież robić nic, co mogłoby wywołać jeszcze większe przerażenie, chociaż fakt, iż ktoś się nim zainteresował, mógł być doskonałym widowiskiem dla jednej z uliczek Londynu. Albo i czymś kompletnie niewartym uwagi.
Zwierze było przerażone. Widać było, że nie miało najlepszej przeszłości, więc nawet na przyjazny gest mógł zareagować na wiele sposobów. Niewątpliwie wiele osób zwyczajnie bało się zbliżyć, podejść, pomóc. Bało się reakcji stworzenia, albo nie miało pojęcia jak się zachować. Gdzie zgłosić się po wsparcie, jak działać. Przynajmniej można było mieć taką nadzieje. Na to, że to nie ludzka obojętność i brak empatii doprowadzały do tego, że zraniony futrzak leżał na ziemi bez wody i najmniejszego wsparcia. Na to, że ludźmi kierował strach, niepokój, a nie, że panowała znieczulica, która powodowała, że wszyscy przechodnie odwracali wzrok i udawali, że ich to nie dotyczy. Na mężczyznę, który wyłamał się z tego schematu niektórzy spojrzeli z lekkim zaskoczeniem, inni z uznaniem, a jeszcze inni nie zwrócili na to najmniejszej uwagi, tylko dalej szli przez siebie, szczęśliwi, że ktoś pozbawił ich wyrzutów sumienia biorąc na siebie tę odpowiedzialność. Pies przyglądał się mężczyźnie uważnie i trochę nieufnie. Nie wiedział czego się spodziewać, a jego poprzednie relacje z ludźmi nie kończyły się dobrze.
Rzuć kostką: Parzysta - nieufna iskra w spojrzeniu znika i zwierze powoli, niepewnie zbliża się do ciebie. Widocznie wyczuł od ciebie dobrą energie i zdaje sobie sprawę, że chcesz mu jedynie pomóc. Ciepły nos przykłada do twojej dłoni i obwąchuje ją w poszukiwaniu jedzenia. Masz szansę się do niego zbliżyć, pomóc, zaopiekować. Nieparzysta - niestety zwierze nie wyczuwa twoich dobrych intencji. Kiedy wyciągasz rękę w jego kierunku, on nagle zatapia w niej zęby. Ugryzienie jest płytkie i niegroźne, ale na pewno sprawi ci niemały dyskomfort. Dla niejednego byłby to powód, żeby odsunąć się i odejść. Jednak w oczach atakującego już po chwili można dostrzec skruchę i niepewność. Zrobił to ze strachu, a nie ze złośliwości. W dodatku ból łapy z pewnością daje mu się we znaki.
______________________
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Matthew starał się zrozumieć naturę problemu wynikającego z przerażenia zwierzęcia. Psy zazwyczaj, w zależności od intencji, są specyficznie nastawione do osób, które chcą ofiarować im swoją pomoc. Na wszystko to odbija się także rykoszetem piłeczka rzucona przez poprzedniego właściciela, który najwidoczniej nie potrafił zająć się zwierzęciem lub zajmował się w nim na ten zły sposób - karząc go nie tyle co słownym akcentem wydobywającym się z ust, a bardziej pewnie poprzez pójście w ruch jakiegokolwiek twardego przedmiotu. Choć starał się wszystko zrozumieć i rzeczywiście rozumiał intencje tych osób, nie był w stanie pojąć tego, do jak bestialskich metod mogą się posunąć. Przecież ten czworonóg obok niego to tak jakby "drugi człowiek" - zaszyty jednak w skórze psa, niemniej jednak powinno się do niego podchodzić z takim samym szacunkiem, jak do prawdziwych ludzi. Alexander widział także dość specyficzne przypadki, gdzie człowiek, zamiast znęcać się nad mniejszym od siebie zwierzęciem, które jedynie do obrony ma pazury oraz zębiska, znęca się równie dobrze nad drugim człowiekiem, czerpiąc z tego dość trudne do zrozumienia poczucie dumy oraz siły. Niemniej jednak przechodnie mieli powód do tego, by przejść z ulgą, kiedy to uzdrowiciel postanowił zainteresować się psem bardziej niż mieszkańcy Londynu. Niepewność w jego sercu istniała, jednak na empatię nie miał prawa narzekać, gdyż ta wypełniała całe jego serce. Poprawiwszy opadające na czoło włosy, kucnął, kiedy to reakcja zwierzęcia była na tyle pozytywna, iż ten postanowił podsunąć swój własny nos do jego dłoni. Jak na złość, narząd węchu był ciepły - suche powietrze musiało wpłynąć na odwodnienie zwierzaka. - Niestety, nic nie mam... - powiedział, gdyż była to po prostu prawda - niczego ze sobą nie wziął. Ani jedzenia, ani picia, wręcz nic, czym mógłby poczęstować kulkę nieszczęścia, kiedy to poczuł jej nochal na swojej skórze. Dodatkowo łapa zwierzęcia dawała się we znaki na tyle, iż podejście pod same prowincje będzie dla niego wręcz katorgą - a nie chciał skazywać futrzaka na dodatkowe cierpienie. A gdyby tak rzucić Vulnus Alere i Aguamenti? Tylko... no właśnie, znajduje się przy mugolach, którzy nie powinni widzieć poczynań czarodzieja.
Kontakt z człowiekiem, który nie ignorował go, nie odsuwał, ani w żaden sposób nie próbował spłoszyć, sprawił, że zwierze mimo swojego stanu przez chwilę pomachało ogonem. Przekonał się już, że mężczyzna nie zamierza zrobić mu krzywdy. Ciepło jego dłoni było na tyle przyjemne i kojące, że po odsunięciu nosa, mały zaczął głową łasić się do jego ręki. Powoli i ostrożnie, mimo wszystko zwierze było zmęczone, odwodnione i głodne. Trudno było oczekiwać ogromnego entuzjazmu i energii, bo niewątpliwie wyczerpała się ona jakiś czas temu. Pies pisnął cicho, wlepiając w mężczyznę spojrzenie. Był głodny i obolały, potrzebował pomocy. Teraz i już. Rozejrzał się za jakimkolwiek możliwym smakołykiem. Wlepił spojrzenie w budkę z hot-dogami naprzeciwko. Przyjemny, mięsny zapach parówek był nie do zignorowania w takim stanie. Niejednokrotnie już próbował słodkim spojrzeniem wybłagać o jakiś kąsek sprzedawce, jednak nigdy nic z tego nie było. Może Matthew zechce pomóc, chociaż w ten sposób przynosząc mu ulgę. Niewielka butelka z wodą z pewnością też tam się znajdzie.
______________________
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Matthew doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ludzie lubią bawić się w różnego rodzaju bogów, mącić w umysłach, mieć kontrolę nad dosłownie każdą sytuacją. Może nie mógł powrócić do wspomnień zwierzęcia, które najwidoczniej polubiło jego dłoń, aczkolwiek podejrzewał, że ktoś właśnie postanowił wcielić się w boga posiadającego dwa oblicza. Jedno, litościwe, dzięki czemu pies miał dach pod puchatym łbem oraz drugie, okrutne, wyrzucając go za przeproszeniem na zbity pysk, by ten zaczął mieszkać na ulicy, plątając się bez konkretnego celu. Były właściciel najwidoczniej postanowił coś zrobić - a może to po prostu nieostrożność zwierzęcia doprowadziła do tego, ich jego łapa była w dość nieprzyjemnym stanie? Charakterystyczne, zielone tęczówki należące do uzdrowiciela, nie były w stanie jednoznacznie stwierdzić, kiedy to się wszystko stało, aczkolwiek nie zamierzał pozostawiać sprawy bez odpowiedniej reakcji. Jakim byłby człowiekiem, gdyby przeszedł obok pokrzywdzonego zwierzęcia bez jakiejkolwiek krzty empatii? Uśmiechnął się słabo, zauważając reakcję futrzaka, który najwyraźniej go polubił - albo zdołał zrozumieć, że tylko on będzie w stanie mu załatwić coś do jedzenia i picia, tuż po chwili przenosząc wzrok na pobliską budkę z hotdogami. Osobiście Matthew rzadko kiedy korzystał z tego typu fastfoodów, które w jego mniemaniu były niezdrowe, aczkolwiek rozumiał fakt tego, iż zwierzę jest głodne i zapach parówek, nawet jeżeli tam faktycznie nie było mięsa, będzie go kąsać aż do chwili, dopóki brzuch nie zostanie odpowiednio napełniony. - Zaczekaj chwileczkę... - oznajmił, wstając z przykucu, by wyprostować własną sylwetkę. Nogi może nie bolały, ale na pewno zdrętwiały w takiej pozycji, jednak to nie grało żadnej roli. Szatyn bez trudu dostał się do pobliskiej budki ze żarciem, umysłem znajdując się gdzieś dalej od mugolskiej rzeczywistości. Chciał pomóc, nawet jeżeli miało go to kosztować więcej, niż by się tego ktokolwiek spodziewał. Mimo, że wydawał się być nieobecny podczas składania zamówienia, niezależnie od tego, jaką cenę za to zapłacił, tuż po krótkiej chwili znalazł się przy stworzeniu, które najwidoczniej zaczął powoli oswajać, przyjmować do swojego małego świata wykreowanego w głowie, przyzwyczajać się do obecności - i vice versa. Nadal nie rozumiał tego, jak czworonóg mógł zostać tak potraktowany - bestialsko oraz bezdusznie, w szczególności w Wielkiej Brytanii, gdzie każdy przywiązuje szczególną uwagę do własnego pupila. Matthew zdawał sobie jednak sprawę z tego, że aby móc zauważać takie rzeczy, należy najpierw otworzyć swoje serce na sygnały płynące z otoczenia, czyli głównie emocje, by odczuć je na własnej skórze. Mimo wszystko wiedział również o tym, że do umysłu nie docierają same pozytywne, a również te negatywne, pozbawione łagodnego wydźwięku, co nie każdy jest w stanie wytrzymać. Wolał nie być ślepy, wolał zdjąć opaskę, rozwiązać jej pętelkę, przestać udawać, że wszystko dookoła jest jak najbardziej w porządku, postawić radykalny krok do przodu. - Proszę, mały. - oznajmiwszy do pieska, który pewnie musiał być radosny z tego powodu, iż ktoś nie tylko zwrócił na niego uwagę, ale także kupił coś do jedzenia i picia, powoli zaczął przysuwać na własnej dłoni kawałki hotdoga w taki sposób, by nie były one za duże, a zachłanność nie spowodowała, iż czworonóg zaczął go połykać w całości. Jednocześnie oswajał futrzaka ze swoim zapachem oraz ręką, jeżeli oczywiscie to zadziałało, zachowując względną ostrożność, by przez przypadek jeden z jego palców nie został równie dobrze pochłonięty jak ciepły fastfood, odpowiednio schładzany przed podaniem go stworzeniu. Po tym, jak pewnie z szybkością światła przekąska zniknęła w jego brzuchu, odkręcił butelkę wody oraz bez skrępowania zaspokoił pragnienie najlepszego przyjaciela człowieka, po części nalewając ją pod odpowiednim kątem, by ten mógł bez problemu pochwycić jęzorem ciecz, ale również podstawiając do tego drugą dłoń, by psina mogła skorzystać z tego, co trafiło na niewielką łódeczkę. - Ciekawe, czy Blau cię polubi, czy może będzie zazdrosny... - mruknął zaciekawiony, prawdopodobnie piętnując dalszy przebieg zdarzeń. Zastanawiał się jednak nad tym, jak rzucić niezauważalnie Episkey, żeby żaden z mugoli nie zauważył, że ten nagle wyzdrowiał i może normalnie chodzić. Może go wziąć po prostu na ręce? No, ale nie wiedział, czy ten się da, a poza tym był trochę duży, nie oszukujmy się.
Zwierzę z zapałem zaczęło zajadać się otrzymanym przysmakiem. Zebrał w sobie jakieś resztki energii, żeby pochłonąć jedzenie w całości, do ostatniego okrucha. Już to przyniosło mu ogromną ulgę. Zmęczenie i ból dalej mu towarzyszyły, jednak to, że częściowo pozbył się głodu było dla niego zbawieniem. Przez chwilę w jego oczach przeblysnelo coś na kształt radości. Jednak kiedy próbował wstać, żeby połasić się do mężczyzny z wdzięczności, poczuł przeszywający ból i padł na ziemię. Zaskomlał cicho. Z tym bez wątpienia trzeba było coś zrobić. Zwierzę nie było w stanie funkcjonować w tym stanie. Na pewno nigdzie by za mężczyzną nie poszedł, choćby chciał, nie miał siły. Zostało albo wyleczyć mu łapę zaklęciem, albo zabrać stąd na rękach. Decyzja należała do mężczyzny.
Jeżeli zdecydujesz się na zaklęcie: Parzysta: niestety, pogarszasz sprawę. Zwierzę zaczyna piszczeć z bólu, bo niewątpliwie dołożyłeś mu cierpienia. Możesz spróbować poraz kolejny, lub tym razem spróbować wziąć zwierzę na ręce. Nieparzysta: świetnie! Łapa wygląda jak nowa, a stworzenie będzie ci pewnie za to dozgonnie wdzięczne. Teraz powędruje za tobą wszędzie.
Jeżeli weźmiesz go na ręce: Parzysta: niestety, zwierzę szarpie się ostatkiem sił i nie daje wziąć ze sobą. Pewnie boi się, że mimo wszystko zrobisz mu krzywdę. Spróbuj z zaklęciem. Nieparzysta: bez problemu łapiesz zwierzaka. Jest ciężki, ale chociaż się nie opiera. Teraz możesz go przenieść w bezpieczne miejsce.
______________________
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Względnie pozytywny nastrój na jednej z uliczek Londynu trwał w najlepsze. Ludzie bez problemów bawili się w ten dość ciepły, pogodny dzień. Szkoda tylko, że nikt nie chciał sobie zawracać uwagi psiakiem, który znalazł oparcie w uzdrowicielu, który postanowił skorzystać z uroków spaceru, natrafiając na przestraszonego psiaka. Przechodzący mogli oczywiście coś o nim mówić, o tym zwierzęciu, które siedziało w kącie, podkulone wcześniej oraz ewidentnie samotne, jednak, jak to bywa - kończy się tylko i wyłącznie na potoku słów niepotrzebnych, gdy ktoś obok wymaga nawet niewielkiej pomocy. Uroki natury człowieczej - nie wszyscy są w stanie pomóc nie tylko za pomocą słowa gdzieś znajdującego się za plecami, zaś tylko nieliczni mogą podejść, spróbować podjąć odpowiednie kroki, wyręczając innych z częściowego poczucia winy. Jednak z oswajaniem wiąże się ogromna odpowiedzialność, której nie każdy chce brać na barki, a przede wszystkim przywiązywać się. Łatwiej jednak Matthew'owi szło ze zwierzakami, niżeli podczas typowych rozmów z ludźmi. Łatwiej się przed nimi otwierał, łatwiej pokazywał swoje łagodne, lekko uśmiechnięte oblicze, schowane gdzieś za maską wśród szarego tłumu, byleby się dostosować. To było zarazem okropne, że człowiek chce się zmieścić w ramkę. Bez problemów kupił jedzenie oraz nakarmił nim psa. Może hotdog miał w sobie tyle mięsa, ile kot napłakał, lecz zdecydowanie napełnił pusty brzuch futrzaka, którego powoli poznawał. Miło było, naprawdę miło było widzieć, że można pomóc prostym, nieskomplikowanym gestem. Jednocześnie czuł z tego, kto wie, być może nieuzasadnioną radość, jaką sprawia mu właśnie nawiązywanie relacji ze stworzeniami, po prostu jakoby odzyskał spokój ducha. Niemniej jednak, pozostała jeszcze jedna kwestia, która wyszła na światło dzienne w niezbyt szczęśliwym wydaniu - łapa. Boląca łapa zwierzęcia próbującego się połasić oraz zbliżyć do uzdrowiciela. Zaskomlenie dotarło do uszu mężczyzny bez żadnego problemu, nie spotykając żadnej przeszkody na drodze - no tak. Należałoby coś z tym zrobić. Ostrożnie wyciągnął różdżkę, skutecznie ukrywając ją przed mugolami. Ministerstwo Magii raczej nie przyjęłoby uzasadnienia, że pies po prostu wymagał pomocy ze strony czarodzieja, czego był w pełni świadom. Rzucił zaklęcie Episkey bez wymowy, co jednak spotkało się z jakoby odmową różdżki bądź zwyczajnie zostało ono nieumiejętnie rzucone, bo niemalże natychmiastowo pies zapiszczał niemiłosiernie, zwracając na siebie uwagę. Alexander'a zabolało w tej chwili serce, jakoby nie mając na celu sprawić dodatkowego bólu zwierzakowi, jednak jednocześnie nie miał zamiaru go straszyć nagłym wzięciem na ręce, dlatego jeszcze raz, jakoby licząc po części na szczęście, rzucił zaklęcie w stronę zranionej łapy. Na szczęście tym razem się udało i mimo wątpliwej, pierwszej sytuacji, pies mógł stanął na łapy, poruszając się w swobodny, naturalny sposób. Czyżby to oznaczało, że sobie zaskrobał zaufanie, pomimo wcześniejszej wpadki?
Czując przeszywający, spotęgowany ból zwierze głośno zapiszczało. Spojrzało na mężczyznę z niemałym zawodem. Liczył na pomoc, a nie na pogorszenie sytuacji. Na szczęście szybko ponowił próbę, zanim zwierze postanowiło się wycofać. Tym razem była ona udana, a pies poczuł prawdziwą ulgę. W pierwszej chwili był zdziwiony nagłym odzyskaniem pełnej sprawności, więc nie skoczył na cztery łapy i nie zaczął biegać po okolicy. W pewnym momencie jednak powoli i niepewnie podjął się wstania. Sukces zdecydowanie zmotywował go do dalszego działania, bo okrążył mężczyzny powolnym, niepewnym krokiem. A jednak całkowicie stabilnym. Później już tylko zaczął biegać wokół niego, łasić się i skakać. Najedzony i wyleczony zachowywał się, jakby wstąpiło w niego drugie życie. Oczywiście zostawienie go na ulicy na pastwę losu dalej nie było dobrym rozwiązaniem. Zaraz znowu zgłodnieje, może zrobi sobie kolejną krzywdę. Zwierze potrzebowało domu. Jedno było pewne - za Mattem teraz poszedłby w ogień. Tylko czy mężczyzna weźmie go? Zdecyduje się zaopiekować i wziąć na siebie bądź co bądź, ale ogromną odpowiedzialność? Decyzja należała do niego.
______________________
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Na pewno nie był zadowolony z własnych umiejętności - nie powinien ryzykować, nie powinien narażać zwierzęcia na kolejny ból. Zdołał się jednak poprawić przez ponowne rzucenie zaklęcia, ku uciesze psa, które postanowiło zadziałać oraz wyleczyć jego zranioną łapę. Matthew jednocześnie karcił samego z siebie w umyśle za to, co zrobił, nawet jeżeli działanie nie było zamierzone i stało się wynikiem czystego przypadku, któremu nie mógł zaradzić. Teraz było pewne, że go oswoił, jakkolwiek by to nie brzmiało - nawiązał więź, ich losy zawiązały się na charakterystyczną kokardę, głównie przez inicjatywę uzdrowiciela, który to postanowił podać pomocną dłoń i nie pozwolić na to, by znieczulica brała kolejne żniwa w postaci opuszczonych, samotnych zwierząt. Ludzie mogli nie tylko się przyglądać - mogli mu pomóc, mogli spowodować, że stworzenie cierpiałoby mniej, otrzymałoby odpowiednią opiekę - nikt jednak nie odważył się wziąć na barki tak ogromnej odpowiedzialności - czworonóg nigdy nie jest zabawką. Niektórzy traktują je jak świąteczne prezenty, by następnie wylądowało na ulicy, co należało do zachowań godnych pożałowania. Najgorszy jest jednak okres wakacyjny, kiedy właściciele nie wiedzą, co z nimi zrobić, by wyjechać w wymarzoną podróż w tropikalne miejsca - wiele się słyszy o przywiązanych do drzewa, kompletnie zniewolonych i skazanych na śmierć futrzakach. Albo pozostawianiu ich w rozgrzanym samochodzie. Uśmiechnął się, kiedy to pies zaczął odzyskiwać drugie życie. Skakał radośnie, łasił się, zaś Matthew nie szczędził sobie głaskania i zapoznawania się ze strukturą jego sierści - była przyjemna w dotyku. Nic nie działało na niego lepiej niż widok szczęśliwego, uleczonego czworonoga, który powrócił na łapy oraz może ponownie cieszyć się życiem. Przykucnął, pogłaskał jego kudłaty łeb, podrapał za uchem. Był wspaniały, jedyny w swoim rodzaju, oswojony. - Braun. - powiedział pod nosem, spoglądając ostrożnie w ślepia stworzenia, które to było szczęśliwe, że ktoś postanowił się nim zająć - nie na tym kończy się rola uzdrowiciela. Nie zamierzał pozostawiać zwierzęcia na pastwę losu - cholera wie, czy by sobie czegoś ponownie nie zrobiło, czy dzieciaki nie znalazłyby w nim dodatkowego źródła zabawy w postaci rzucania w jego stronę kamykami. Nie chciał go narażać, poza tym, stał się za niego odpowiedzialny. Pierwszy krok postawiony w jego stronę przypieczętował ich znajomość, spisał na papierze, zakuł. - Nazwę Cię Braun. Co Ty na to? - zapytawszy, pogłaskał go oraz wstał, by następnie ruszyć parę kroków dalej i cmoknąć na niego parę razy. Gdzieniegdzie gwizdał. - Chodź, nie będziesz tutaj siedzieć. Mam dla Ciebie nowy dom. - zadecydował, uśmiechając się w jego stronę.
Nie zawahał się. Tak naprawdę nie miał żadnej inne perspektywy, a jego zwierzęcy instynkt wystarczył, żeby wiedzieć, że nie warto tutaj zostać. Mężczyzna okazał mu współczucie i pomógł w najgorszej chwili, pójście za nim było oczywiste, intuicyjne dla stworzenia. Taka okazja mogła się już nie powtórzyć. Wciąż wykazywał pewną nieufność wobec ludzi, jednak dzisiejsze wydarzenia były wystarczającym dowodem na to, że Matthew jest inny. Właśnie dlatego Braun radośnie pobiegł w jego kierunku, nie wahając się nawet chwili. Radośnie biegał między nogami mężczyzny, zamiast spokojnie dotrzymywać mu kroku. Niestety zaplątał się między nimi w niewłaściwym momencie i Matt stracił równowagę akurat idąc naprzeciwko kobiety, która niosła kawę w papierowym kubku. Wypadek nie skończył się szczęśliwie, mężczyzna się poparzył, oblał kobietę i pobrudził wszystko wokół. Nowemu pupilowi wiele nie zajęło narobienie mu kłopotów. Ale hej, to zawsze jakieś pierwsze wspólne wspomnienia! Po oponowaniu sytuacji w końcu szczęśliwie dotarli do domu. Zapowiadało się na naprawdę długoletnią przyjaźń.
/po tym odpisie to będzie już koniec, dziękuje za sesje i oficjalnie masz zwierzaka
______________________
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Może dla zwierzęcia to było intuicyjne, aczkolwiek Matthew nie był w stanie stwierdzić tego, czy do końca zyskał zaufanie psa - nadal znajdowało się wiele niewiadomych, wiele rzeczy, które wymagały wytłumaczenia, rozjaśnienia, rzucenia na nie światła. Czuł się w tym momencie spełniony, mogąc pomóc w jakikolwiek sposób kundelkowi wydostać się z tak żałosnej sytuacji - może widział w nim samego siebie, porównując swoją przeszłość do jego wcześniej zakreślonej przyszłości? Może kiedyś sam wymagał pomocnej dłoni, ale nigdy jej nie otrzymał - a ostatecznie wylądował w roli osoby niosącej pomoc słabszym, bezbronnym? Może widział w nim samego siebie sprzed kilkunastu lat, zagubionego oraz osłabionego, jakoby czerpiąc radość z tego, że pomógł komuś wydostać się z żałosnej sytuacji, z której musiał jednak sam się kiedyś wygrzebywać? Całkiem możliwe, zważywszy na system karmy. Nie, on zawsze pomagał, starał się naprowadzić na dobrą drogę, nie uciekał w stronę przemocy, nie stosował broni i nazwie ignorancja - starał się nieść pomoc innym, nie zważając nawet już na swój własny stan. Nie zmienia to faktu, iż mógł bezinteresownie psu, zdobywając jego serce, on zaś oddał je w stronę uzdrowiciela. Czworonogi należą do bardzo wyjątkowych stworzeń, które jako jedyne kochają właściciela bardziej od siebie. Słoneczny dzień zdawał się nie kończyć, kiedy to mogli odejść razem - Braun, przygarnięty przez Matthewa pies, wydawał się mieć pewnego rodzaju problemy z zaufaniem - nie zmienia to faktu, iż zaufał właśnie mężczyźnie, który postanowił poświęcić mu swój czas. Wiedział doskonale, oj wiedział, że droga ta będzie dłuższa, niż oczy są w stanie dostrzec charakterystyczną ścieżkę, aczkolwiek wiedział, na co się pisze - był szczęśliwy, że znalazł nowego przyjaciela. Uśmiechnąwszy się w jego stronę, już po chwili zaplątał się niefortunnie między jego nogami, czując, jak traci z łatwością równowagę - trochę go to zdziwiło, nie spodziewał się czegoś tak niespodziewanego, tak gwałtownego - szczęście w nieszczęściu, zdołał nie uderzyć z pełną mocą o grunt, zamiast tego wylądował na kobiecie, poparzywszy nie tylko siebie kawą, którą niosła, lecz także niewinną ku temu istotę - dodatkowo wszystko dookoła było poplamione. Wygrzebał się zawstydzony tym zagapieniem się na zewnątrz, przeprosiwszy za to wszystko i tłumacząc się - mając nadzieję, że to wystarczy. Długo na szczęście to nie trwało, zakończyło się zaś na niezbyt przyjemnych, aczkolwiek łatwych w wyleczeniu oparzeniach, zamiast tego zyskał nowego towarzysza na kolejne lata.