Osoby: Aurora (za zgodą administacji) Miejsce rozgrywki: Rodzinna posiadłość Therrathielów w hrabstwie Iverclyde, Hogwart, Hogsmeade Rok rozgrywki: 2004-2016 Okoliczności: Nauka oklumencji i pogłębianie tej umiejętności na przestrzeni lat
Ostatnio zmieniony przez Aurora Therrathiél dnia Sob Lip 14 2018, 16:07, w całości zmieniany 1 raz
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Gdy miałam dziewięć lat wydawało mi się, że utrzymanie w tajemnicy przed ojcem przez trzydzieści sekund, że Cass wcale nie przykładał się do nauki gry jest wielkim sukcesem i pokazem mocy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ojciec, mimo swoich ogromnych umiejętności, nie wkłada zbyt wiele wysiłku w przemierzanie mojej pamięci mając świadomość, że dziecko nie jest gotowe na pełne natarcie mocy silnego legilimenty. Tuż przed pójściem do Hogwartu moje możliwości były znacznie większe, ale jak się później okazało cała praca jaką zrobiliśmy z ojcem podczas dwóch lat nauki poszła na marne – na pierwszym roku nie miałam z kim ćwiczyć, poza tym przejęcie nauką i całym tym szkolnym rozgardiaszem związanym z początkiem szkoły sprawiło, że nie byłam w stanie poświęcić wystarczająco czasu nawet na regularne ćwiczenia z oczyszczania umysłu. W ten sposób zmarnowałam rok i powrocie do domu musiałam ćwiczyć podwójnie. Nie buntowałam się, nie marudziłam, tylko po ludzku wzięłam się do pracy. W wakacje udało mi się nadrobić straty z pierwszego roku, nie zmieniało to jednak faktu, że czekała mnie druga klasa, podczas której nie miałam możliwości regularnego kontaktowania się z ojcem, co sprawiało, że ponowny regres był niemal pewien. Nie mogłam również prosić o pomoc nauczycieli – pomijając już fakt, ze każdy uznałby uczenie dwunastolatki oklumencji za poroniony pomysł, to jeszcze nie mogłam zawierzyć nikomu z nich ewentualnego dostępu do mojego umysłu. By chociaż minimalnie zmniejszyć straty zobowiązaliśmy się z Cassem do codziennego ćwiczenia oczyszczania umysłu oraz medytacji. Trzeci rok był o tyle łatwiejszy, że pojawiła się możliwość wycieczek do Hogsmeade, gdzie mogłam spotykać z ojcem lub pod jego nieobecność z matką. Chociaż spotkania nie były bardzo regularne to zapobiegły regresowi, a finalnie doprowadziły do bardzo dużych postępów. Ćwiczyliśmy w mieszkaniu, które ojciec odziedziczył po wuju Lewisie, często wychodząc z tych spotkań w stanie zbliżonym omdleniu. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy jak męcząca jest praca umysłem i jaki trud sprawia obcowanie z tak silną magią. Ćwiczenia przypominały te z czasów przed Hogwartem, były jednak znacznie bardziej intensywne i z każdym miesiącem coraz bardziej zaawansowane. Czasem przychodziłam razem z Cassem, czasem osobno. Chociaż był ode mnie starszy radziliśmy sobie podobnie – głównym tego powodem był fakt, że Cass intensywnie przeżywał okres buntu i nie miał ochoty na „marnowanie” swojego wolnego czasu w Hogsmeade, ja zaś byłam gotowa zrobić wszystko dla dobra rodziny, poza tym ufałam ojcu i wierzyłam, że nabyta umiejętność może być przydatna w przyszłości. Nie myliłam się. Tym sposobem do końca piątej klasy byłam już w stanie ukryć zarówno głębokie, jak i płytkie myśli na kilka minut, wciąż jednak miałam duży problem z emocjami, a moja bariera była na tyle słaba, ze ojciec przy bardzo dużym wysiłku był w stanie ze mną wygrać. Opanowanie wyczuwalności emocji udało mi się gdzieś pod koniec szkoły. Chociaż ojciec wciąż był w stanie czasem wygrać z moim umysłem, to jak na młody wiek udało mi się osiągnąć naprawdę wielki sukces. Wydawało mi się, że tak wiele umiem i że bez problemu poradzę sobie z osłanianiem moich myśli i uczuć. Nie zdawałam sobie jeszcze sprawy jak bardzo się myliłam – chociaż radziłam sobie naprawdę dobrze, to prawdziwej oklumencji i pełnej kontroli nad moim umysłem musiała nauczyć mnie praktyka w obliczu zagrożenia, a nie ćwiczenia z ojcem.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Źle się czułam - bóle głowy związane z natężonym ćwiczeniem dawały mi się we znaki, zaś ukojenia nie przynosił ani sen, ani nawet obcowanie z klawiszami zakurzonego pianina zamkniętego w jednej z dawnych sal lekcyjnych. Medytacja - dotąd będąca źródłem ulgi i swoistego oczyszczenia sprawiała mi coraz więcej trudu. Moje myśli rwały się do tego by hulać po błahostkach i bezkresach dziewczęcej naiwności, pragnęły wolności, a nie spętania na które skazywało mnie ćwiczenie oklumencji. Nie miałam wtedy jeszcze świadomości, że nic nie daje takiej wolności myślenia, jak umiejętność ukrycia swojego umysłu przed resztą świata. Mądrość przychodzi z czasem. Całe szczęście, że w przeciwieństwie do Cassa nigdy nie byłam buntowniczką - w innym wypadku najpewniej zarzuciłabym wtedy naukę oklumencji sprowadzając na siebie nie tylko gniew ojca, ale również tracąc szansę na zdobycie tak wyjątkowej umiejętności, którą doceniłam dopiero jako dorosła osoba.
(...)
- Dołączę do was za godzinę, obiecałam, że zrobię cioci zakupy - powiedziałam koleżankom. Nie kwestionowały moich słów - niemal każdy mój znajomy był przekonany, że podczas wizyt w Hogsmeade pomagam swojej bardzo starej ciotce. Kłamstwo weszło mi w krew tak mocno, że nikt nie poddawał w wątpliwość mojej mistyfikacji, chociaż mogliby powątpiewać, że jakikolwiek Therrathiel lub Horan zamieszkałby z własnej woli w Hogsmeade. Odłączyłam się od koleżanek idąc do mieszkania wuja Lewisa okrężną drogą, żeby mieć pewność, że nikt za mną nie polazł. Pokonałam odpowiednią ilość stopni i powoli otworzyłam drzwi. - Witaj ojcze - szepnęłam. Jego powitanie było chłodne i powściągliwe, co nieszczególnie mnie zaskoczyło. Byliśmy tu po to, żeby ćwiczyć, nie żeby gadać o pierdołach. W gruncie rzeczy nigdy nie prowadziłam z nim czczych pogawędek charakterystycznych dla typowych ojców i córek. Trudno się dziwić - byliśmy totalnie atypowi. Ojciec rzucił zaklęcie i jeśli mam być szczera to już od pierwszej chwili totalnie mi nie szło - nie udało mi się ukryć powierzchownego zmęczenia, trochę dalej skrytego zniechęcenia, ani nawet głęboko skrywanej chęci rzucenia tego wszystkiego. Ojciec po raz pierwszy od miesięcy z taką łatwością przemierzał moje myśli, a ja czułam się coraz gorzej. Wiedziałam, że jest bardzo niezadowolony, bo dotąd zawsze, nawet gdy mi nie szło podejmowałam próby obrony - tym razem byłam niemal bierna. Kolejne cztery próby były tak samo bolesne. Nie miałam przed nim już żadnych tajemnic, czułam się zupełnie obnażona, pozbawiona prywatności, a jednak wciąż nie miałam jak się bronić. Głowa bolała mnie coraz bardziej i było mi tak cholernie niedobrze. I wtedy ojciec dotknął najdelikatniejszej strefy, pozornie oczywistej, a jednak biorąc pod uwagę nasze relacje - bardzo głęboko skrywanej. Grzebanie w wyższych uczuciach skierowanych w stronę moich bliskich przerosło mnie. Nie chciałam, żeby ktoś tego dotykał, nie chciałam by ojciec wyciągał ze mnie te resztki intymności. Moja głowa nie miała jednak dość siły na obronę, a ja nie mogąc wypchnąć go umysłem, spontanicznie sięgnęłam po klasyczną magię. - Expelliarmus - jęknęłam ściskajac różdżkę. W normalnych warunkach nie miałabym z ojcem żadnych szans, jednak mój atak był na tyle niespodziewany, że różdżka wypadła mu z dłoni. Legilimencja została przerwana. - Chociaż coś - rzucił ojciec chłodno. Nie było w nim gniewu, bo nigdy się na mnie nie gniewał, ale trudno było nie znaleźć w jego słowach zawodu i surowości. Zawiodłam go - dotąd przecież szło mi doskonale. Stres, zmęczenie i ból skumulowały się. - Pora odpocząć - dodał ojciec - Wracaj już. Nie czułam jego troski, ale nie byłam tym szczególnie zaskoczona. Pożegnawszy się z nim wyszłam z mieszkania i tuż po wyjściu na dwór zwymiotowałam na ziemię. Wiedziałam, że przyciągam wzrok przechodniów, byłam jednak zbyt wycieńczona by sie tym przejmować. Nie dołączyłam do koleżanek, ale poszłam wprost do zamku, gdzie po krótkiej kąpieli położyłam się i zasnęłam. Przespałam niemal dobę.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
- Musisz być bardzo ostrożna - powiedział ojciec delikatnie poprawiając opadające na mój policzek włosy - To jest sprawdzian. Jeśli nie podołasz, z nimi też będziemy mieli problem. Wiedziałam, że mówiąc to ma na myśli - ich też będziemy musieli się pozbyć. Nie miałam pojęcia co dokładnie stało się z Edmundem, mogłam się jednak domyślać, ale mimo to nie czułam przerażenia - moje ciało i dusza całym sercem nienawidziły go za sprawione mi cierpienie. Zbyt długo wychowywałam się wśród czarnej magii i skrywanej za elegancją brutalności by żałować śmierci Edmunda, wręcz przeciwnie uważałam, że na nią zasłużył. Mimo to nie życzyłam jego rodzicom tego samego losu, wiedziałam jednak, że jeśli nie uda mi się utrzymać tajemnicy to będą oni zagrożeniem dla całej naszej rodziny. Tu pojawiał się większy problem - jak miałam zagrać przed jego rodzicami cierpienie porzuconej kobiety, jak miałam ukryć mój gniew przed jego ojcem, który był zdolnym legilimentą? Oklumencja świetnie wychodziła mi podczas ćwiczeń, ale czy w prawdziwym życiu byłam w stanie sprawić by Cavanaghowie uwierzyli, że ich najstarsza, nieodrodna latorośl uciekła z mugolką? Wmówienie tej plotki całemu czarodziejskiemu światu wydawało się drobnostką w porównaniu do wciśnięcia kitu rodzicom, do cna zachwyconym swoim dzieckiem.
(...)
Pojawili się zaniepokojeni, wypytując mojego ojca. Nie wsłuchiwałam się w ich rozmowy, lecz dosłyszałam, ze ojciec enigmatycznie wspomniał o jego ucieczce. Wkrótce wraz z Cavanaghami wszedł do salonu, zaś ja zgodnie z wyznaczonym zadaniem nie przywitałam się, tylko od razu wybuchnęłam płaczem. - Zostawił mnie dla szlamy - wyjąkałam między spazmami szlochu - Jak mógł mnie tak shańbić... Choć wiedziałam, ze jestem cholernie przekonująca, miałam również świadomość, że ojciec Edmunda zupełnie nam nie ufa, dlatego nie zdziwiło mnie, że od razu sięgnął do mojej głowy. Jego obecność była brutalnie wyczuwalna, lecz on sam chyba nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, dzięki czemu było mi zdecydowanie łatwiej z nim igrać. Był na tyle zdolny, że mógł przebić się nie tylko do moich emocji, ale również części płytszych myśli. Moją przewagą w tym momencie był fakt, że do głębszej penetracji umysłu potrzebował różdżki, ale wtedy musiałby zdradzić swoje zamiary przed ojcem, który w życiu nie pozwoliłby na coś takiego. Za zasłoną głębokich myśli skryłam większą część prawdy, zaś umysłową płyciznę zarzuciłam kaskadą chaotycznych obrazów, których związek był bardzo subtelny, dla postronnego obserwatora niemal niewyczuwalny. Przekazałam Cavanaghowi ból sprawiony przez jego syna, lecz realną przyczynę skryłam - dzięki temu nie wiedział o torturach, widział tylko, że Edmund mnie skrzywdził. Na wierzch wypchnęłam również obraz spreparowanego przez służbę listu, w którym były narzeczony rzekomo mnie porzuca, fragment w którym na mnie krzyczy oraz twarz znajomej, która na jednej z imprez tańczyła z Edmundem - choć między nimi nigdy nic nie było, idealnie wpasowywała się w ten obraz wskazujący na istnienie kochanki. Na twarzy Cavanagha, który udawał, że jest zaangażowany w rozmowę z moim ojcem zaczęło malować się zmieszanie - wszystko wskazywało na to, że nie wyczuł jak bardzo manipuluję pokazywanym mu obrazem. Poczułam satysfakcję związaną z udaną oklumencją w obliczu tak poważnej sytuacji. Niestety tak intensywna emocja sprawiła, że Cavanagh poczuł, że coś jest nie tak - chociaż ukryłam ją praktycznie od razu to jednak coś zachwiało moją wiarygodnością. Mimo iż pozostałe wspomnienia, świadectwo ojca oraz idealnie podrobiony list finalnie chyba przekonały (a może przeraziły?) Cavanaghów to cały wieczór wypominałam sobie, że dopuściłam do lekkiego zachwiania oklumencji. Gdyby ojciec Edmunda użył różdżki byłoby po mnie. Mimo to nie wspomniałam o małej porażce tacie, ale tuż po odejściu załamanych Cavanaghów udałam się do sypialni, gdzie zasnęłam wymęczona utrzymywaniem szczelnej bariery myślowej - wciąż sprawiało mi to zdecydowanie za dużo wysiłku. Musiałam się jeszcze wiele nauczyć.
Tamtego dnia otrzymałam cenną lekcję - ćwiczenia z ojcem były niczym w porównaniu do realnego zagrożenia. Musiałam wzmocnić moje bariery.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Nadszedł moment w którym przestałam opłakiwać Milesa. Zamiast tego snułam się po domu jak cień starając się nie okazywać rozpaczy. Dni dłużyły mi się jak lata, a noce były bezlitosną, udręczoną wiecznością. - Kochanie… – powiedział ojciec, po raz pierwszy, czy też może jeden z pierwszych razy, zwracając się do mnie z nieskrywaną w żaden sposób czułością - Nawet nie staram się sięgać w twoją stronę, ale twój smutek da się wyczuć w promieniu mili. Spojrzałam na niego bezwiednie, pusto. Przez moment milczałam, ale cisza stała się prawie tak bolesna jak strata. - Nie mogę nie być smutna – odparłam czując, że szklą mi się oczy , a ojciec chwycił mnie za ręce. - To oczywiste. Smutek to świętość, ale ty jesteś silna, a twoja rozpacz dostępna dla całego świata z każdą chwilą cię osłabia. - odparł. - Jak więc rozpaczać by nie słabnąć? Jak rozpaczać w ciszy, gdy ból jest tak bezlitosny, że wolałabym skazać się na pocałunek dementora niż przeżyć z nim jeszcze minutę? - Pamiętaj, że twój umysł to świątynia. Cierpienie jest czymś naturalnym, ale nie możesz pozwolić, żeby każdy o nim wiedział. Twoje emocje nie należą do całego świata – są bezpieczne i zdrowe dopóki sama decydujesz kto ma do nich dostęp. Po to nauczyłem cię oklumencji. – Nie jestem już oklumentą – powiedziałam spokojnie, po czym wyrwawszy dłonie z uścisku ojca podążyłam w stronę okna. Wpatrywałam się w niebo, czy też raczej udawałam, że to robię, żeby ojciec się ode mnie odczepił. Fakt, że straciłam zdobywaną latami umiejętność nie miał dla mnie znaczenia - przestało mi zależeć na wspieraniu rodziny, na bezpieczeństwie. Chciałam, żeby cały świat usłyszał jak cierpię. - Jesteś. I od jutra wracamy do ćwiczeń - tym razem głos ojca wrócił do normy. Znów czułam dystans i swego rodzaju zimno, ale nie dotknęło mnie ono. W przeciwieństwie do Cassa nigdy mnie to nie dotykało – wiedziałam, że ojciec jest jaki jest. Jego zimno nie oznaczało braku miłości, było jedynie pochodną surowości, którą otrzymał w życiu od swoich przodków. Taki był nasz los. Od przytulania i okazywania uczuć była mama, wychowana w znacznie łagodniejszych kręgach. Ojciec był dyscypliną, ale również życiowym drogowskazem. Ona rozpieszczała, on wychowywał. Następnego dnia bez cienia sprzeciwu pojawiłam się jego gabinecie. Ojciec nie potrzebował krzyku, straszenia karami, by wymusić na nas dyscyplinę. Tak byliśmy wychowani – w wierności rodzinie, zasadom i chociaż Cass się buntował, to ja nigdy nie czułam potrzeby. Nawet w obliczu straty narzeczonego, kochałam ich wszystkim całym moim sercem i wiedziałam, że nigdy mnie nie zawiodą. Następne tygodnie ćwiczyliśmy codziennie, do utraty tchu. Ojciec wygrzebywał z mojej pamięci najbardziej paskudne sekrety, a ja wyłam starając się zachować choć odrobinkę prywatności w mojej głowie. Ból głowy, wstyd i narastająca potrzeba odzyskania choć minimalnej cząstki prywatności stały się przykrą codziennością. To było brutalne, straszne, a jednocześnie cholernie potrzebne doświadczenie, dzięki któremu miałam szansę nie tylko powrócić do pełni sił magicznych, ale również choć w pewnym stopniu przepracować żałobie. Po upływie kilku dni byłam znowu w stanie skrywać najgłębsze sekrety, trochę ponad tydzień zajęło mi ukrywanie codziennych, powierzchownych myśli. Każdy drobny krok wydawał się milowym i choć już raz to przerabiałam, odnosiłam wrażenia jakbym utrwalajac zdobywaną latami umiejętność uczyła jej się od nowa. Wreszcie, gdy minął prawie miesiąc, ojciec mimo, że był bardzo silnym legilimentą, nie był w stanie poznać nawet moich emocji, ani za pomocą powierzchownego kontaktu, ani poprzez rzucenie zaklęcia. Moje emocje nie odbijały się już po całym domu. Smutek był moim smutkiem, żałoba była moją żałobą.
Od tamtego dnia moja głowa należała tylko i wyłącznie do mnie.