Osoby: Cass i @Vivien O. I. Dear Miejsce rozgrywki: Meksyk. Bar na plaży i wybrzeże. Rok rozgrywki: Sierpień 2018 Okoliczności: Dwa dni po nieszczęsnej sprzeczce w pokoju Cassiana Vivien i Cass postanawiają spróbować zmniejszyć napięcie między sobą.
Nie rozmawiamy może ze dwa dni. Trudno tu mówić o jakimś unikaniu siebie – Ty trzymasz się z koleżankami, ja zaś przemierzam wyspę turystycznie, zahaczając o domki tylko gdy akurat mam dyżur opiekuna. Nie chodzę do jadalni, spożywam w małych, lokalnych knajpkach. Nie sypiam zbyt wiele. Eksploruję. Żyję. W końcu się spotykamy. Teoretycznie nie planujemy tego, ale trudno uznać za przypadkowe spotkanie z narzeczoną, z którą przecież przebywam w jednym pensjonacie. Rozmawiamy jakby udając, że tamtego nie było, bo choć można wyczuć między nami napięcie to jednak żadne z nas nie chce jeszcze raz przeżywać słów. Musimy żyć dalej. Bez fochów, złych min, czy rozdrapywania ran. Nie wspominamy ostatniej rozmowy, nie zdobywamy się na przeprosiny. Bo chyba nie ma za co – ani Ty, ani ja nie chcemy przecież przepraszać za prawdę. Nie uważam, że to dobre, że po raz kolejny spuszczamy na naszą relację swoistą kotarę milczenia, ale wszystko wskazuje na to, że nie umiemy inaczej. Zazwyczaj jednak trzymamy się pewnej etykiety – teatr, restauracja, bankiet. Tym razem jest inaczej, bo zamiast eleganckiej kawiarni wyciągam Cię do baru na plaży. Powoli się ściemnia, a my przemierzamy piaski trzymając się za dłonie, tak jakby między mną, a Tobą było coś więcej niż tylko nadzieja, że kiedyś będziemy żywić do siebie choć tyle uczuć, by wspólne życie nie stało się pasmem cierpienia.
To nie tak, że byłam zła, czy miałam do niego pretensje, ale tamta sytuacja z boginem uświadomiła mi na jak bardzo grząskim gruncie się znaleźliśmy. Zostałam pozbawiona nadziei, że nasz związek ma realne szanse na wejście na wyższy poziom niż biznesowa transakcja i to poniekąd generowało narastający we mnie żal. Mimo iż nie chciałam się do tego przyznać, to nie chciałam być tą drugą, chociaż bezustannie skazywałam Cassa na to samo – uwielbiałam być najważniejsza i nie mogłam zrozumieć, że ktoś mógłby ode mnie oczekiwać tego samego. Niemniej jednak świadomość istnienia naszych poprzednich partnerów było nieubłagana i musieliśmy się z nią pogodzić. Dotarliśmy do baru i nie paprając się za bardzo z wyborem drinków zamówiliśmy dwie szklanki tak dobrze znanego Kłębolota. Popijając napój omiotłam Cassiana przeciągłym spojrzeniem. W krótkich spodenkach i letniej koszulce wyglądał dziwnie świeżo, zaś tą zaskakujące wyluzowaną całość dopełniały niedbale ułożone włosy. Patrzenie na niego w swobodnej sytuacji było równie przyjemne jak wtedy gdy siedział pod krawatem. - Co porabiałeś? – zapytałam sącząc napój.
Wiem, że to nie jest to samo, a czerpię radość z obcowania z Tobą. Uwielbiam patrzeć na wystające obojczyki, muśnięty słońcem kark, jasne skręcające się pod wpływem wilgoci włosy i w błyszczące uśmiechem oczy. To że nie jestem w stanie obdarzyć Cię tak wielkim uczuciem jak na to zasługujesz, nie znaczy, że mój zachwyt Tobą jest pozorny. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić mężczyzny, który nie spojrzałby na Ciebie z choć odrobiną refleksji. Gdziekolwiek się pojawiasz przykuwasz całą uwagę, i tak jest również tym razem, bo każdy siedzący nieopodal baru mężczyzna spogląda na mnie z zazdrością. - Przeszedłem całe miasteczko – odpowiadam – Cholernie urokliwa okolica. Dzięki, że namówiłaś mnie na ten wyjazd, to była doskonała decyzja. Twoje zdrowie! Wznosimy toast Kłębolotem i sączymy go tak szybko, że po chwili muszę zamawiać kolejną porcję. Rozmowa powoli się toczy, wymieniamy jakieś frazesy, ale także całą masą ciekawych, ładnych myśli. Mija niewiele czasu, a drugi kieliszek trunku zmienia się w trzeci, zaś trzeci w czwarty. Całe szczęście, ze wychowaliśmy się w staroświeckich, bogatych rodach. Mogę spokojnie regulować rachunki za napoje z barmanem nie martwiąc się, ze w jakiś sposób Cię urażę.
Rozmowa zaczęła się od błahych wieści dotyczących dnia Cassiana, ale wystarczyła chwila byśmy zaczęli zgłębiać nasze wzajemne wrażenia na temat tego wyjazdu, ostrożnie jednak balansując z dala od tematu naszej ostatniej kłótni. Rozmawiało nam się fenomenalnie, co wbrew pozorom wcale nie było skutkiem wzrastającej ilości alkoholu, ale zasługą Cassa, który bez wątpienia był jednym z najlepszych rozmówców, z jakimi miałam do czynienia. - Chcesz mnie upić – rzuciłam ze śmiechem odbierając od niego piątą porcję trunku. Czułam narastające zawroty głowy, ale nieszczególnie mi to przeszkadzało. Moja słaba głowa w zestawieniu z dość mocnym alkoholem nie była zbyt dobrym duetem, niemniej jednak w towarzystwie Therrathiela, któremu bądź co bądź bezgranicznie ufałam, upicie się było całkiem znośną opcją.
- Vivien, chyba już wystarczy – mówię spoglądając na Ciebie z troską, gdy w połowie szóstego kieliszka dostajesz spazmów śmiechu. Sam czuję się lekko podpity, więc mam świadomość, że Ty jako osoba drobna musisz być w znacznie gorszym stanie. Czuję się trochę winny, że nie pohamowałem tej sytuacji wcześniej, stawiając dobrą zabawę w Twoim towarzystwie ponad bezpieczeństwo i Twoje samopoczucie w kolejnym dniu. - Co powiesz na mały spacer? – pytam wciskając barmanowi napiwek. Nie czekając na odpowiedź z zaskoczenia biorę Cię w ramiona i niosę w kierunku plaży. Wiem, że im szybciej wyniosę Cię z dala od baru, tym lepiej, bo mimo swojego stanu wciąż bardzo ciągnie Cię do kieliszka. Dopiero gdy znajdujemy się tuż przy brzegu, stawiam Cię na ziemi. Nasze dłonie się odnajdują i idziemy wzdłuż linii wody, początkowo przemierzając bardziej zaludnione wybrzeże, lecz finalnie podążając w stronę opustoszałego przylądka.
Nie byłam w stanie nawet się z nim sprzeczać apropos ilości spożytego przeze mnie alkoholu - wszedł mi on na tyle mocno, że miałam w głowie mnóstwo wesołych rzeczy, które skutecznie odwracały moją uwagę od jego ewentualnych uwag. Nie zwracałam uwagi na jego troskę, chciałam się jedynie bawić, więc gdy Cass podniósł mnie i wyniósł z baru pisnęłam jak dziecko, któremu zabrano ulubioną zabawkę. Po chwili jednak zapomniałam o barze i paplałam o całym mnóstwie głupot. Zamilkłam dopiero gdy spojrzałam w stronę wody. - Patrz jak pięknie - szepnęłam wpatrując się wraz z chłopakiem w rozjarzone gwiazdami niebo. Wpadłam na odrobinę durny pomysł, który wtedy wydawał mi się całkiem dobry, chociaż podświadomie wiedziałam, ze Cassowi się on nie spodoba. Wykorzystując fakt, że mężczyzna wpatrywał się w gwiazdy i ciemną toń wody, pośpiesznie zrzuciłam z siebie sukienkę i majtki, po czym popędziłam w stronę morza. - Złap mnie jeśli umiesz! - wykrzyczałam w stronę mężczyzny wbiegając w wodę.
Początkowo zapatruję się w siebie, po chwili jednak zwracasz moją uwagę na morze, gwiazdy i wszystko co wokół. Próbuję się tym zachłysnąć, zrozumieć Twój zachwyt i po chwili to do mnie dociera. Wpadam w letarg, z którego wybudza mnie dopiero Twój głos. Gdy się odwracam Ty już biegniesz w kierunku wody, jesteś zupełnie naga, a przy tym niesamowicie piękna. Nie mogę się otrząsnąć, bo mieszają mi się dwa różne obrazy Ciebie. Jesteś małą siostrą mojego przyjaciela, a jednocześnie cudowną, wręcz idealną kobietą. Po raz kolejny mój mózg wariuje i dopiero po kilku sekundach zaczynam rozumieć, że jesteś zbyt pijana na nocną kąpiel w morzu. - Zaczekaj - krzyczę, chociaż ignorujesz mnie z całą bezczelnością i z rozpędem wbiegasz w fale. Dalej postępuje instynktownie i rozbieram się do zera, nie zastanawiając się nad tym czy wypada czy nie wypada, po czym biegnę w Twoją stronę. Dopadam Cię już w morzu, w miejscu gdzie woda przykrywa Cię niemal do samych obojczyków. Nie zastanawiając się ani przez moment obejmuję Cię ramionami i przyciskam do swojej klatki piersiowej. Nie mogę pozwolić, żeby coś Ci się stało. - Vivien - szepczę rozedrgany. Bliskość Twojego ciała jest na równi cudowna i bezlitosna, a jednak uczucie przeważające w mojej głowie to nie pożądanie, a troska.
Byłam zbyt pijana, by dostrzec głupotę pomysłu. Mój stan odebrał mi realny pogląd na sytuacje, zamiast tego robiłam dokładnie to czego pragnęła moja zupełnie irracjonalna strona, której już od dawna nie wypuszczałam na wolność. Nie byłam w stanie odtworzyć biegu czy płynięcia - mój umysł zaczął dochodzić do siebie dopiero, gdy tkwiłam w jego ramionach. Bezpieczna. Właśnie wtedy dotarło do mnie dlaczego tak bardzo go cenię. Pożądanie, piękna twarz, dobre serce, czy nawet bycia cholernie ciekawą osobą miały znaczenie, jednak w porównaniu do wyjątkowego poczucia bezpieczeństwa, które dawała mi obecność Cassiana, wydawały się cechami marginalnymi. - W takich chwilach myślę, że jednak nie wszystko przegrałam - powiedziałam odrobinę bezwiednie wpatrując się w jego oczy, jednocześnie chłodne i ciepłe, roześmiane i zatroskane. Chciałam w nie patrzeć, bardzo. Przylgnęłam do niego zacisnąwszy dłonie na jego karku. Znajdowałam się tak blisko, że mimo ciemności mogłam dokładnie obejrzeć każdy detal jego twarzy. Nie byłam w stanie sobie tego zracjonalizować. Pokonawszy ostatnie milimetry pocałowałam go w usta.
- Nie rób mi tak więcej - mówię, upewniając się, ze w moich ramionach jest bezpieczna. Niemal od razu zamierzam wyjść z wody i zabrać Cię w bezpieczne miejsce, gdy niespodziewanie Twoje wargi stykają się z moimi. Czuję jak niebezpieczne wibracje przechodzą przez całe moje ciało i w tym momencie, choć wiem, że jesteś cholernie pijana i nie do końca świadoma to nie jestem w stanie Ci się oprzeć. Początkowo jedynie odwzajemniam pocałunek, jednak Twój dotyk pali mnie tak niemiłosiernie, że nie jestem w stanie się oprzeć i już po chwili wpijam się w Twoje usta z namiętnością jaka nie targała moim ciałem od czasów Megan. Pragnę Cię do szaleństwa. Teraz. Jutro. Zawsze. Może nie jestem w stanie oddać Ci swojego serca tak bardzo na to zasługujesz, ale wciąż mam nadzieję, że pożądanie, szczera sympatia i troska wystarczą by w końcu wzniecić we mnie płomień, którego tak bardzo nam brakuje. Moje dłonie zjeżdżają ku Twoim pośladkom. Nie narzucam się, obawiając Twojej reakcji, a jedynie delikatnie je głaszczę skupiając się na Twoich ustach. Wiem, że muszę trzymać cielesne potrzeby na wodzy, bo zbyt bardzo mi na Tobie zależy by w jakikolwiek sposób Cię skrzywdzić.
Nie byłam mu w stanie odpowiedzieć. Szalałam od alkoholu, uczuć i namiętności. Najpierw jego usta, a później dłonie sprawiły, że zupełnie zwariowałam. Nie obchodziło mnie to co było między nami wcześniej, ani to co miało być później - żyłam dla tego jedynego momentu. Nie myślałam o miłości, relacji, a jedynie o dzikim, pierwotnym pragnieniu. Usta pragnące ust, ciało ciągnące do ciała. Moja dłoń dotąd delikatnie głaskająca kark i ramiona przeniosła się pod wodę, w okolicę krocza. Choć odrobinę się wahałam pozwoliłam sobie na delikatną pieszczotę. Pragnienie trzymającego mnie w ramionach mężczyzny było silniejsze niż przebijający się przez pijacki letarg, umysł mówiący mi, że to niekoniecznie byl dobry pomysł.
Pocałunek, nawet tak namiętnie nie wydaje mi się przekroczeniem żadnych granic, jednak gry Twoja dłoń wędruje do mojego penisa zaczynam rozumieć, że pora przerwać tę farsę. Sekundę zajmuje mi pogodzenie się z myślami, ponowne odrzucenie Cię w tak jednoznacznej sytuacji. Robię to mocno wbrew sobie, choć wiem, że dla naszego obopólnego dobra. Odsuwam się od Ciebie. - Wystarczy - mówię odciągając Twoją dłoń od siebie - Pora iść. Odwróciwszy wzrok ciągnę Cię za rękę w kierunku brzegu. Już na Ciebie nie patrzę, bo wiem, że jeśli zrobię to jeszcze raz to na sto procent będę zgubiony. Dlaczego to wszystko jest aż tak trudne?
Rozczarowanie. Chyba nie da się tego nazwać inaczej - po raz kolejny mnie odrzucił i nie byłam w stanie tego zrozumieć, ani skojarzyć z faktem alkoholowego upojenia. Nic tak nie raniło mojej dumy jak fakt, że na świecie może istnieć facet, którego pragnęłam bez wzajemności. Nie umiałam sobie logicznie tego wyjaśnić, zaś w naszym pocałunku, chyba jednym z najlepszych jakie prze4żyłam w życiu doszukiwałam się oszustwa, iluzji. Nie patrząc na siebie podążyliśmy w kierunku brzegu, a ja sama poczułam jak alkohol powoli odpływa z mojej głowy na pierwszy plan wystawiając poczucie wstydu. Dlaczego w jego towarzystwie zawsze musiałam się tak cholernie upokarzać? Chwilę później szliśmy brzegiem plaży, już w ubraniach. Nie patrzyliśmy na siebie. Nie rozmawialiśmy.
Jak łatwo się domyślić - znowu spuściliśmy na ten temat kurtynę milczenia.