Marzec 2018
-Czy ty jesteś głupia? – Nienaturalnie podniesiony głos zabrzmiał w czymś, co Ruth nazywała swoim gabinetem, a w rzeczywistości było małą biblioteką zaaranżowaną na stanowisku pracy. Ułożone w równych rzędach, posegregowane alfabetycznie książki wysłuchiwały razem ze Szwedką reprymendy od kierownika spowodowanej jej, w istocie, niezbyt mądrym występem podczas wizyty w fabryce. Wittenberg znała te wszystkie sztuczki, które pozwalają uspokoić napastnika samym dostosowaniem się do jego tonu głosu, ale nie zamierzała się teraz kłócić, a już na pewno nie z przełożonym, co zresztą tak bardzo nie leżało w jej naturze, że mężczyzna po chwili sam to musiał wydedukować, bo uspokoił się, nieco ściszając głos. -Zapytam jeszcze raz. Czy ty jesteś głupia, czy może szalona? Kto podchodzi do mugola i pyta go, czy jest czarodziejem?! Chcesz, żeby nas wszystkich powyrzucali z pracy?! – Jednak modulacja natężenia dźwięku trwała zaledwie chwilę, bo zdanie po zaczerpnięciu powietrza mężczyzna znów krzyczał. Szybko jednak przestał, kiedy zobaczył, że najwyższe półki wszystkich biblioteczek kobiety pokryte są... -I co to za origami? Ruth obróciła się nieznacznie, żeby spojrzeć w stronę, w którą patrzył jej aktualny gość. Origami. Papierowe feniksy, hipogryfy, pegazy i smoki poutykane między drewnianymi deskami i sufitem stały grzecznie jeden obok drugiego, tworząc papierową gwardię małych, magicznych stworzeń. Ruth kupowała ryzę za ryzą i ćwiczyła na niej zaklęcia bezróżdżkowe. Niektóre kartki po prostu płonęły, inne znikały ot tak, nietrawione żadnym ogniem, jeszcze inne zamieniały się w niewielkie, papierowe zwierzęta, które, jeśli miały szczęście, wznosiły się pod sufit z pomocą skoncentrowanej Szwedki, jeśli jednak tego szczęścia im zabrakło – były dręczone zlepem, engorgio, na przemian aquamenti i silverto oraz wieloma innymi zaklęciami, które akurat przyszły kobiecie do głowy. Nigdy jednak żadnego nie ożywiła. Fakt, że ich jeszcze nie wyrzuciła był spowodowany wyłącznie tym, że całą widoczną na półkach kolekcję stworzyła tylko tego jednego dnia. Te z dnia poprzedniego dawno leżały już w koszu. Pracownik genewskiego ministerstwa nie był jednak tak zachwycony pracą swojej podopiecznej, w poirytowaniu rozcierając skroń, w akompaniamencie pulsującej żyły przecinającej jego wysokie czoło dokładnie w połowie. -Znów ćwiczysz w pracy? Zostawanie po godzinach cię nie usprawiedliwia. Drzwi trzasnęły gniewnie, ogłuszając pomieszczenie dźwiękiem obijającej się o ramę szyby. Ruth wpatrywała się bez słowa w niestrudzone szkło, które nie wyglądało wcale, jakby miało przestać się trząść. Zadziwiające było, jak niektórzy potrafili prowadzić rozmowy właściwie sami ze sobą – od momentu, gdy przyjęła gościa, aż do teraz Szwedka nie powiedziała ani słowa. Szkło wciąż drżało niespokojnie. Czy to już rezonans?
Kwiecień 2018
Obudziła się. W nieswoim łóżku, w pościeli pachnącej herbatą i wiśniami, pośród porozrzucanych wokół mebli, gazet i rozbitych talerzy. Na nocnej szafce stała szklanka, mokra od lodowatej wody, nalanej hojnie prawie po brzegi. Ruth podniosła ją ostrożnie, przyciskając dłoń do chłodnego szkła i przyglądając się z uwagą, jak wyraźnie przebijają się przezeń jej odciski palców. Nie chciała pić. Nie miała ochoty poruszyć nawet powieką, trawiąc złość i poczucie niemocy, jakie paliło jej ciało. Wtedy usłyszała skrzypnięcie drzwi. -Wstałaś. Co on sobie w ogóle wyobrażał? Pomagał jej miesiącami, tworząc ten słodko-gorzki związek na podstawie burzliwych emocji, jakie targały obojgiem od momentu pierwszego spotkania. Ruth miała za świętość swoją prywatność i z nadgorliwą wręcz uwagą dbała o to, żeby wszystkie poranki spędzać samotnie, a po pracy mieć przestrzeń do eksplorowania swojej własnej samotności, w której czuła się najbezpieczniej – ze wszystkich miejsc, które do tej pory odwiedziła. Nocami jednak... Czasem tylko przynosił książki, rzecz jasna po niemiecku, traktujące o magii bezróżdżkowej coraz bardziej szczegółowo, czasem jego srebrna, opieszała sowa przynosiła w dziobie list z nowym zaklęciem do nauczenia lub nowym zadaniem do wykonania – oczywiście – bez różdżki, a czasem przychodził i... Zostawał.
|Możesz to zrobić szybciej| Ruth była obolała, piekły ją mięśnie i miała drobne ranki na przedramionach, na których zaschnięte plamki krwi rwały nieznośnie, dopraszając się o opatrzenie. Straciła czujność, zaufała. Myślała, że znów przyjdzie z mądrą książką, w końcu wiedział, jak lubiła czytać. On jednak, zastając Ruth przeglądającą materiały do pracy, zaczął z łoskotem rzucać w nią całą zawartością szafki kuchennej, przerwócił krzesło, które dębową nogą uderzyło Szwedkę w kostkę, zrywał ze ścian obrazy, żeby celować nimi w jej zaskoczone ciało i kiedy usiłowała się bronić – te kilkanaście sekund bez różdżki – słyszała tylko szybciej.
|Możesz to zrobić dokładniej| W końcu złapała różdżkę i przycisnęła go do ściany, unieruchamiając napastnika jednym, skutecznym zaklęciem. Kiedy dzierżyła w dłoni hebanowe drewno czuła się pewniej, odważniej, nikogo nie chciała słuchać. Brak różdżki wciąż ją trochę przerażał, ale bezróżdżkowość była czymś, co chciała z sobą identyfikować o wiele bardziej niż cokolwiek innego, stąd szybko opuściła gardę i pokornie poczekała na to, co mężczyzna ma jej do powiedzenia. -Żle. Nie jesteś dokładna. Nie jesteś skoncentrowana. Nigdy. Nie. Opuszczaj. Różdżki. – Mimo że Ruth było całkiem niełatwo zaskoczyć, tym razem grymas jej twarzy przybrał wygląd niepojętego zdziwienia. On jej nie chciał nauczyć magii bezróżdżkowej. Chciał jej przypomnieć, że magia płynęła w jej żyłach i traktując ją jak najlepszego przyjaciela, pielęgnując jak kruchą, wrażliwą roślinę, poświęcając jej całą swoją uwagę można ją w tych żyłach poczuć. Podobno jeśli powtórzysz coś dziesięć tysięcy razy, stajesz się w tym ekspertem - Ruth latami pracowała na swoje umiejętności, powoli, skrupulatnie, nie oglądając się na innych. Chciała być z boku, nikomu nie wchodzić w drogę, nie porównywać się. Ostatecznie miała przed sobą wyłącznie jednego sędziego – samą siebie.
|Możesz to zrobić sam| Spojrzała na zielone zasłony, przez które przebijało się mocne światło z zewnątrz. Świat za oknem żył sobie dalej, nie zwracając uwagi na dwoje ludzi w hotelowym pokoju, który napatrzył się już wystarczająco na ich szczególną, cierpką relację. Mężczyzna przestąpił kilka kroków, niepewnie nachylając się w stronę dopiero co przebudzonej Szwedki. Pamięta, że pomyślała wtedy jak koszmarny nieporządek jest na podłodze i że koniecznie musi przeczytać gazetę, bo co środę przynosili nową, ale trzeba było się spieszyć, ponieważ egzemplarze rozchodziły się w zastraszająco szybkim tempie. Nie rejestrowała ostrożnych kroków w stronę łóżka i nie spojrzała na niego nawet wtedy, gdy stanął u jego progu z wyczekującym wzrokiem. Poniosła lewą dłoń na wysokość barku i policzyła wszystkie kawałki rozbitych talerzy. -Reparo. Trudno jej było ustalić, ile czasu minęło, aż nabrała siły do rozpoczęcia rozmowy. Nigdy nie była duszą towarzystwa, a już w szczególności, kiedy absorbowała ją nauka, ale sądziła, że należy mu się chociaż powitanie. -Max... – nie dał jej skończyć, urywając wypowiedź, zanim Szwedka zaczerpnęła powietrze – Wyjeżdżam. Masz się nie dać zabić, ani w pracy, ani nigdzie. Oddalający się stukot butów słyszała jeszcze długo po jego wyjściu i zdawało jej się, że to wcale nie jest realny odgłos, a tylko go sobie wizualizuje, żeby nie myśleć, jakimi czarnymi chmurami zaszło znów niebo jej życia. Przed oczami stanął jej Ezra, tasujący karty przy ladzie w Mungu, Lysander rzucający piłkami w Craine’a i koci tatuaż Caluma, który pierwszy raz zobaczyła po przegranych zawodach „Aviatores” w podziemiach zamku na obrzeżach Hogsmeade. Odchyliła głowę do góry, opierając ją o zimną ścianę za łóżkiem. Tak wiele miała do zapomnienia, czego nigdy nie zapomni...
Maj 2018
Zapach Ezry w jej mieszkaniu pozostawał obecny długo po wyjściu mężczyzny. Ruth wróciła do Szwecji całkiem niedawno, nie zdążyła się jeszcze przyzwyczaić do tej mizernej klitki, a przyjaciel już opieczętował ją swoim ciepłem i braterską siłą, będąc obecnym zaledwie chwilę, po czym rozpłynął się w powietrzu jak cała moc Szwedki, która pozwalała jej trwać miesiącami bez bliskich.
Usiadła na kanapie i rozpłakała się. Łzy wyznaczały na policzkach mokre smugi, spadając ciężko na podłogę. Nie potrafiła żyć bez jego serdecznego uśmiechu, okłamując się miesiącami, że poradzi sobie sama. Chciała wrócić do momentu, kiedy dostała list z Genewy, podrzeć go na kawałki i wrócić do Londynu. Może zasiąść w nauczycielskim fotelu, jako asystenka obrony przed czarną magią, może zająć się sprawami sądowymi w Wizengamocie, któż wie? Gdyby nie ten list, nie musiałaby teraz tkwić zupełnie sama, pośród strachu i niepewności, uzbrojona wyłącznie we własną moc magiczną, w przepełnionym chłodem mieszkaniu. Nie pracowałaby w tak niebezpiecznych warunkach, nie znała tych wszystkich zakazanych czynności i niewygodnych faktów, które w Szwajcarii traktowała niemal jak chleb powszedni. Byłaby tą Ruth, którą zostawiła wiele miesięcy temu w Grecji, w lnianej koszuli i trampkach... Tą Ruth, która zjadła dwa ciastka wiśniowe na raz na spotkaniu z Calumem... Tą Ruth, która grała w butelkę z przyjaciółmi na latającym dywanie, tą, która piła z Lysandrem dymiące piwo w Dziurawym Kotle, obgadując ówczesnego Ministra Magii, grającą w beerponga u Lotty, pyskującą do Shawna na lekcjach i w końcu tą, która nigdy nie zapominała o swoich najbliższych.
Dlaczego ta Ruth nie mogła wrócić?
Głośny krzyk wydobył się z jej gardła, a zaciśnięte pięści uderzyły w kawowy stolik, który zaskrzypiał gniewnie, jakby z pretensją. Chciała, żeby świat spłonął. Spłonął i odrodził się z prochów z nią, tylko grającą na swoich zasadach. Świadomą swojego doświadczenia i kontrolującą własny los. Tą Ruth, którą zawsze była.
Podniosła zapłakane oczy, w których odbijało się czerwone światło płomieni trawiących meble wokół.
To jest koniec. To jest początek. |