Opuszczając miasteczko i kierując się w stronę starych ruin miasta Majów, masz szanse na znalezienie skrytego wśród gęstej roślinności fragmentu budowli. Twoim oczom ukazuje się wysoka, starożytna ściana, która momenty świetności ma już dawno za sobą. Pokryta kurzem, została domem dla dzikich roślin i wielu drobnych zwierząt. Widnieją na niej podobizny ludzi, a także runy, chociaż odczytanie z nich czegokolwiek jest niemalże niemożliwe. Widać, że jest to miejsce zapomniane przez czas oraz mieszkańców Meksyku.
Uwaga! Żeby wejść do tej lokacji należy rzucić kostką w odpowiednim temacie! Kostka przysługuję jednej postaci tylko raz, kolejne wątki tutaj rzutu już nie obejmują. Możesz powiedzieć o tym miejscu i przyprowadzić tu dwie osoby. One również rzucają na wydarzenie.
Wejście:
1,3,4,5 Gratulacje! Udało Ci się znaleźć ścianę. 2,6 Niestety, nie udaje Ci się!
Jeśli znalazłeś się w tym miejscu, wykonaj rzut ponownie! Rzuć kostką, aby sprawdzić, co Ci się przydarzy:
Kostki:
1,5 Zaintrygowany podchodzisz blisko ściany, uważając, aby się nie przewrócić o kamienie czy wystające korzenie drzew. Dotykasz jej dłonią, czując pod palcami zaklętą w starym kamieniu móc. Przyglądasz się badawczo rysunkom, a następnie opisującym je runom. Zdziwiony odkrywasz, że udało Ci się coś rozpoznać i poświęcasz kilkanaście minut na przyswajanie krótkiego tekstu! Gratulacje! Udaje Ci się zdobyć 1 punkt z Historii Magii do swojego kuferka! Upomnij się o niego w odpowiednim temacie! 2,4 Tak stary fragment ściany skłania Cię do refleksji na temat przeszłości. Zastanawiasz się nad tym, jak wyglądało życie Majów i ich tradycję, przez co ze wzrokiem wpatrzonym w najwyższy punkt konstrukcji chcesz podejść bliżej.. Niestety, Twoja nieuwaga sprawia, że potykasz się na leżącej na ziemi stercie kamieni i z hukiem się przewracasz! Jesteś cały obolały i wyjdą siniaki, do tego z pewnością tak bliski kontakt z ostrymi krawędziami skończył się wieloma zadrapaniami. 3,6 Po przyjrzeniu się centralnej części ściany postanawiasz obejść ją dookoła. Z zafascynowaniem przyglądasz się zdobieniom oraz porastającą ją roślinnością. Dostrzegasz małą jaszczurkę, która widocznie zamieszkała pomiędzy szczelinami kamienia i kucasz, aby się jej lepiej przyjrzeć. Twój wzrok przykuwa błyszczący przedmiot, po który sięgasz z zaintrygowaniem! Gratulacje! Znalazłeś mały, pomarańczowy Opal — unikalny dla tego regionu! Możesz go sprzedać za 50 Galeonów! Zgłoś się po pieniądze w odpowiednim temacie!
Ostatnio zmieniony przez Nessa M. Lanceley dnia Czw Lip 12 2018, 18:35, w całości zmieniany 2 razy
Westchnęła cicho, wsuwając na noc przeciwsłoneczne okulary. Umówiła się z Holdenem zaraz obok wyjścia z pensjonatu, piętnaście minut po dwunastej. Pełna zdeterminowania do nauki, wrzucała do swojej czarnej, dość dużej torby najpotrzebniejsze rzeczy — a jak to Nessa, było tego bardzo dużo. Znana była ze swojego przygotowania do każdej sytuacji, więc poza różdżką, podręcznikiem, butelkami z wodą, piwem i zakąskami, były jeszcze mokre chusteczki, krem z filtrem, kosmetyczka, plastry, środek na komary, coś do zakrycia się na wieczór i wiele więcej. Miała absolutnie wszystko na wypadek, gdyby naprawdę w tej dżungli się zgubili. Na całe szczęście, torba ta była prezentem od mamy na osiemnaste urodziny — wykonana przez magicznego projektanta, zawsze była lekka i przyjemna do noszenia, niezależnie od tego, jak wiele rzeczy napakowało się do środka. Idealna dla ślizgonki. Ness była podekscytowana tymi wakacjami — Meksyk był cudowny, a do tego miasteczko pełne było mugoli i związanych z nimi miejsc, które rudą wpędzały w zachwyt na każdym kroku. Gryfon chyba nie wiedział, w co się pakuje, godząc się na spędzanie z nią czasu. I nie była to kwestia, tylko nadmiernej ciekawości i chęci edukowania go, ponieważ chciała jeszcze poruszyć z nim przy okazji jeden temat, który ostatnio notorycznie kręcił się po jej głowie i nie dawał odetchnąć. Zbiegła po schodach z uśmiechem, dostrzegając znajomą postać i stając naprzeciw niej. Przekręciła głowę w bok, zadzierając ją nieco do tyłu i przyglądając się mu badawczo. Na szczęście nie mógł dostrzec jej nazbyt podekscytowanego spojrzenia, które skryte było za okularami przeciwsłonecznymi.— Cześć Złodziejaszku! Gotowy na naukę? —rzuciła entuzjastycznie, chcąc tym samym rozwiać jego wątpliwości dotyczącego tego, że biedny podręcznik będzie służył za siedzisko. Rozejrzała się dookoła, witając się kiwnięciem głowy z kilkoma uczniami. Poprawiła torbę na ramieniu, jednocześnie poprawiając materiał krótkiej, letniej bluzki. Postawiła na luźny, czarny komplet, który składał się z krótkich szortów i równie krótkiej góry z wszytą gumką. Cały ozdobiony był żółtymi słonecznikami, a przy nogawkach spodenek tkwiły malutkie frędzle z kuleczkami na końcach. Na stopach miała koturny. Zerknęła na tkwiący na nadgarstku, prosty zegarek na czarnym pasku i wydała z siebie ciche "ah!", łapiąc Holdena pod rękę i ciągnąc za sobą. — No pięknie, zaraz spóźnimy się na autobus! Sympatyczna Pani powiedziała, że odjeżdża o 13 z yyy.. Jak to było? A! Miejsca postojowego piętnaście minut stąd, a ja bardzo chcę arbuza. Miasteczko tętniło życiem. Wszędzie było kolorowo i głośno, tłumy turystów przewijały się ulicami, rozmawiając chyba we wszystkich znanych językach świata. Zsunęła z twarzy okulary, rozglądając się z zafascynowaniem dookoła, zatrzymując się praktycznie przy każdej wystawie sklepu i straganie, który mijali. Oglądając zabawki, których działania nie rozumiała i kolorowe pudełka z wycięciem i przyciskami, które wydawały z siebie muzykę i poruszał się w nich obraz. Zasypywała go pytaniami, brała wszystko w ręce i częstowała się rzeczami, które Meksykanie rozdawali na tackach, reklamując swoje produkty. Było tu pełno biżuterii, figurek, ubrań, jedzenia. Zapachy i tekstury mieszały się ze sobą, tworząc niesamowicie barwną i różnorodną całość. Wpadała w zachwyt na widok niektórych samochodów i motorów, które jechały dość ruchliwą ulicą, co rusz zadając mu pytania i przypominając dziecko we mgle. Zatrzymali się przy straganie z owocami oraz słodyczami, a ruda patrzyła na maszynę od waty cukrowej niczym na najlepszy i najpotężniejszy magiczny artefakt, który w życiu widziała. Wyjęła z torby niewielką książeczkę, którą dostała od ojca — zawierała podstawowe zwroty i rozmówki w języku hiszpańskim. Zmarszczyła nos, przyglądając się tekstowi. —Por favor, dos.—powiedziała w końcu, w stronę przesympatycznej meksykanki, pokazując jeszcze palcami od drugiej ręki, że chodzi jej o dwie słodkości na drewnianym patyku. Z wypowiedzi kobiety zrozumiała tylko, że chodzi jej o kolor. Wydała z siebie ciche mruknięcie zamyślenia, w końcu pokazując palcem na włosy Holdena, a następnie wyjęła z torby paczkę chusteczek w niebieskim opakowaniu.- Różowy, niebieski. Może być niebieska, prawda Lemurku? Zobacz, jakie to magiczne! To musi być na te mugolskie energetyczne baterie! Dodała, ostatnie słowa kierując do chłopaka i posyłając mu spojrzenie. Korzystając z tego, że drugi sprzedawca był wolny, kupiła trochę przekąsek i owoców, zamkniętych w pojemnikach, które następnie wylądowały w jej torbie. Wyjęła garść wymienionych wcześniej pieniędzy, wciskając je do ręki mężczyzny i na migi pokazując, żeby sobie odliczył. Meksyk był strasznie tani! Miała wrażenie, że to równowartość raptem dwóch czy trzech galeonów, a tyle nabrała! Gdy patyki z kolorowym puchem zostały im wręczone, przyglądała mu się chwilę badawczo. — Nie wspominałeś, że są chmury na patyku! Zobacz, jakie urocze. Ona wygląda jak królik. — rzuciła, nie chcąc się ruszyć z miejsca i całkiem zapominając o autobusie, stojąc na środku chodnika. Dopiero gryfon ją odciągnął, zmuszając do ruszenia do przodu. Do autobusu zostało im niewiele czasu. Była tak zaabsorbowana watą, że przestała przynajmniej zatrzymywać się przy każdym sklepie i kolorowej rzeczy. Oderwała kawałek, wsuwając sobie do ust. Słodki smak rozniósł się w ustach, a ona wydała z siebie głośne "mmmm", niemalże podskakując w miejscu. Mając oczy niczym dziecko, które dostało najpiękniejszy z prezentów, odwróciła się przodem do niego, idąc tym samym tyłem i kątem oka zerkając za plecy, żeby się nie wywalić. Na szczęście przed nimi była prosta.— Nie wiem, jakiego proszku z jednorożca tu dali, ale jest świetne! Chcesz spróbować? Niebieska smakuje inaczej niż różowa? Może dodali tu kwiatów? Zapytała z powagą, całkiem serio. Nie spuszczała z niego spojrzenia orzechowych oczu, wysuwając w jego stronę i dłoń z kawałkiem waty i cały patyk, na którym słodka chmurka tkwiła. Do przystanku było coraz bliżej, a stamtąd mugolski autobus zabierze ich prosto do starożytnego miasta i dżungli. Mogli się teleportować, ale Lanceleyówna uparła się na podróż w tradycyjny, turystyczny sposób.
Kostka na znalezienie: 3 Kostka: 6
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Czy wspominałem już, że wyjazd ze szkołą wydaje mi się aż nazbyt podejrzany i pewnie tak naprawdę chodzi o naukę? Chyba tak, chociaż nie jestem pewien, czy w rozmowie, czy na Wizbooku. No w każdym razie Nessa chyba jest w jakiejś zmowie z nauczycielami, skoro dręczy mnie zaklęciami zaledwie jeden dzień po przyjeździe. Jeśli jednak wyciągnie jakikolwiek podręcznik, prawdopodobnie skończy on jako test grawitacji z górskiego szczytu. Chociaż jak ją znam, pewnie wtedy zmusi mnie do ćwiczenia zaklęć przywołujących i wyjdzie na jej. Biorę ze sobą plecak, którego nie zdążyłem jeszcze w całości rozpakować, a większa część jego zawartości spoczywa po prostu pod łóżkiem, by nauczyciele nie wrzeszczeli, że mam od czegoś szafę. Nie mam pojęcia, co w nim zostało i co też tam znajdę, ale chcę sprawiać jakieś pozory przygotowania. No i w razie czego można tam czegoś jeszcze napchać, bo mam na niego rzucone zaklęcie zmniejszające. Wychodzę do ogrodu, gdzie panuje rozgardiasz, bo wszyscy dopiero niedawno powstawali i postanowili wyjść na miasto. Sam spałem dość długo, ale sowa Nessy postanowiła wyrwać mnie z tego letargu i wywalić z łóżka o wiele za wcześnie jak na wakacje bez żadnych zobowiązań na głowie. Ubrany w pierwsze ciuchy i rozczochrany, bo nie chciało mi się czesać, opieram się o ścianę tuż pod łukiem wejściowym i czekam na Ślizgonkę, która w końcu biegnie w moją stronę. Ona z kolei wygląda jak zawsze pięknie, nawet jeśli jest zziajana po wysiłku. - Będziesz mnie tak teraz ciągle nazywać? – pytam trochę zdezorientowany, bo uczepiła się tego słowa. – Jeśli masz na myśli naukę chodzenia w wysokich butach po górach, to chyba się trochę nie przygotowałem – dodaję jeszcze, spoglądając na swoje trampki, a potem podnoszę wzrok na dziewczynę ubraną w zestaw Małego Słonecznika i uśmiecham się do niej wesoło, bo naprawdę cieszę się, że ją w końcu widzę. A chwile później już ciągnie mnie przez miasto, bylebyśmy zdążyli na autobus, choć wszystko wokół przykuwa uwagę dziewczyny na tyle, że nie wiem, czy trafimy na dworzec autobusowy. Nie przeszkadzałby mi spacer, ale skoro chce skorzystać z mugolskiej komunikacji, to czemu by nie. Miasto jest bardzo głośne i kolorowe; jakbym miał mu dobrać zwierzę, pewnie byłaby to skrzecząca papuga, powtarzająca każde słowo, bo jako że nie znam hiszpańskiego, wszystko zlewa mi się trochę w bełkotliwe echo. To ładny język, który wydaje się łatwy, ale nie jestem zbyt ambitny, by się go nauczyć, choć podejrzewam, że po kilku tygodniach tutaj może cokolwiek załapię. Na przykład dzięki Nessie wiem już, jak zamówić watę cukrową. - To działa bardziej na prąd, czyli coś takiego jak pioruny, tyle że zamknięte w sznurku – odpowiadam jej, gdy zachwyca się maszyną do robienia waty niczym małe dziecko. Właściwie to nawet fascynujące, jak na patyku powstaje kulka lepiącego się puchu. - Pewnie masz tam też namiot i samochód? – żartuję, wskazując na jej torbę, bo mam wrażenie, że zabrała w niej cały swój dobytek, skoro nawet teraz wrzuca tam mnóstwo przedmiotów, a opakowanie nie zmienia swojego wyglądu. Mugole zwykle żartują w tym wypadku z wkrętarką, ale nie jestem pewien, czy umiałbym wytłumaczyć Ness, co to jest i w jaki sposób działa. – Eee… gracias? – mówię do Meksykanki, która podaje mi watę cukrową. Kojarzę to słowo od Leo, więc przynajmniej mogę się trochę „popisać”. Śmieszy mnie też, że robię Nessie za przykład kolorów i jednocześnie żałuję, że nie jestem metamorfomagiem, żeby sobie w każdej chwili te barwy zmieniać i wywoływać małe zamieszanie. - Bo mugole mają tyle słodyczy, że nie pamiętam o istnieniu wszystkich – mówię na swoja obronę i wpycham sobie kawałek cukrowej chmury do ust. – Dzięki za jedzenie – dodaję jeszcze, choć głupio mi, że Nessa kupuje mi watę za swoje pieniądze. Będę musiał się jej jakoś odwdzięczyć i załatwić jej później więcej arbuzów, skoro tak je lubi. – Mi przypomina ogon lemura – stwierdzam na koniec, gdy mówi o króliku, bo różowy chyba już na zawsze będzie mi się kojarzył z dorobkiem Wróżki Chrzestnej z Sali Wejściowej. Odrywam kawałek waty od Nessy i wyciągam w jej stronę własny, by mogła porównać smaki, chociaż wydaje mi się, że większej różnicy nie będzie. Znam już ten smakołyk, a jego smak kojarzy mi się z dzieciństwem, kiedy ojciec zabierał nas do mugolskiej części Londynu, kupując jedną watę na spółkę dla mnie i brata. Wyobraźnia Nessy jest urocza i nie mam zamiaru niszczyć jej marzeń, że właśnie zjada pyłek jednorożców i kwiaty, bo pewnie byłaby zawiedziona, że to wyłącznie cukier z barwnikiem. Wzruszam więc ramionami jako znak, że nie jestem pewien. - Chodź, bo spóźnimy się na autobus – upominam ją i przyspieszam kroku, ciągnąc ją za łokieć, by odwróciła się w odpowiednim kierunku i również pospieszyła. Docieramy na dworzec autobusowy w ostatniej chwili i wskakujemy do pojazdu, a ja stwierdzam, że skoro Nessa kupiła mi słodycze, to może dla odmiany ja wydam pieniądze na bilety. Wciskam jej do ręki swoją watę cukrową, na którą kierowca chyba kręci trochę nosem, ale nie każe nam wysiadać i szukam po kieszeni drobniaków. - Dos…biletos, por favor – mówię, naśladując trochę rudowłosą, ale nie mam zielonego pojęcia, jak dokładnie powiedzieć to, czego chcę, więc improwizuję w najbardziej głupi sposób, chociaż mężczyzna z wąsami większymi od swojej twarzy chyba wie, o co mi chodzi i wciska mi do ręki dwie pomarańczowe karteczki, zabierając pieniądze z drugiej dłoni. – Gdzie siadamy? – pytam Ness, rozglądając się po autobusie, który gwałtownie rusza, więc muszę przytrzymać się poręczy.
To wcale nie było tak, że ruda miała zmowę z nauczycielami! Po prostu dla kogoś, kto praktycznie połowę swojego życia spędził z nosem w księgach, ucząc się i ćwicząc, codzienna nauka była wyuczoną rutyną, która z obowiązku przekształciła się w przyjemność. Nie potrafiła się lenić ani odpoczywać, była przyzwyczajona do życia w biegu, gdzie na nic nie było wystarczającej ilości czasu. I nawet cierpienie na bezsenność, będące szczęściem w nieszczęściu, wcale nie sprawiało, że się wyrabiała. A skoro sam ją poprosił, to jak mogłaby go teraz nie przypilnować? Wakacje były doskonałą okazją do nadrobienia materiału. Zatrzymała się, łapiąc oddech i wzruszając tajemniczo ramionami na jego słowa, puszczając mu oczko. Prawdę mówiąc, jeszcze nie zdecydowała. — Może będę, a może nie. — mruknęła tylko, lustrując go wzrokiem zza szkieł. Zerknęła jego śladem na swoje nogi, a konkretniej stopy, na których tkwiły najwygodniejsze koturny, jakie tylko miała. Sprawdzały się zawsze, były lekkie i miały słomkową podeszwę, idealnie pasującą dla jej kochanych słoneczników. Prawdę mówiąc nigdy po dżungli nie chodziła, a płaskie buty dla tego karzełka były ostatecznością. — Myślisz, że to aż tak tragiczny pomysł..? No co Ty, powinnam sobie poradzić. Kontynuowała, starając się zachować optymizm i pewność w swoich słowach. Prawda była taka, że zaczęła rozmyślać nad kupnem jakichś tenisówek po drodze, bo żadnych ze sobą nie wzięła. Nie miała. Odwzajemniła jednak uśmiech chłopaka, również zadowolona z jego towarzystwa. Stali przed straganem, gdzie sprzedawali watę, czekając na swoje słodkości. Cały czas obserwowała to mugolskie ustrojstwo, rozglądając się przy okazji dookoła. Dlaczego ich światy musiały być tak różne? Teoretycznie to oni mieli lepiej, ale w praktyce Nessa sądziła, że jest odwrotnie. Westchnęła cicho, przekręcając głowę w bok, gdy jakiś miejscowy stanął obok, mając w dłoniach dziwny prostokącik z mnóstwem obrazków. Gdy go dotykał, wyskakiwały na nim literki. Zamrugała zdziwiona, ignorując, że troszkę niegrzecznie się tak gapić i złapała Holdena za materiał koszulki, zwracając na siebie jego uwagę i głową pokazując mu, o co jej chodzi. Spojrzenie mówiło wszystko: Co to jest? Trochę głupio było się jej odezwać, może znał angielski. —Jak pioruny zamknięte w sznurku? Idą z chmur? Z nieba? —odparła, kręcąc głową z niedowierzaniem i mimowolnie odchylając głowę do tyłu, spoglądając na błękitne, słoneczne niebo. Zmarszczyła nos i brwi, krzyżując ręce pod biustem, a drobna buzia zdominowała, została przez kontemplacje. Skoro działało na pioruny niebańskie, to jak niebo było takie jak dziś, skąd je brali? Mieli urządzenie, które je tworzyło? Tak, jak Fairwyn w jej głowie? A Hiszpański był bardzo przyjemny dla ucha i Nessa sądziła, że nie ma brzydkich słów. Szli wolno, mając w rękach watę cukrową, która leniwie kołysała się na drewnianych patyczkach. Urywała kawałki, wkładając sobie do ust i trzymając się blisko gryfona, w tak wielkim tłumie bardzo łatwo się zgubić, a dziewczyna miała zerową orientację w terenie i nawet nie była pewna, czy wróciłaby sama do pensjonatu — tego właściwego. Prychnęła pod nosem, zerkając na niego kątem oka, poprawiając zewnętrzną częścią dłoni tkwiące na głowie okulary. — Jak mogłeś zapomnieć o słodkich chmurach Holden, naprawdę.. Nie masz za co dziękować. — zaczęła z westchnięciem, oblizując pokryte cukrem wargi. Czemu wszystko, co słodkie, było tak dobre? Dobrze, że miała dobrą przemianę materii, bo inaczej dawno by się toczyła, gdyby prześledzić jadłospis ślizgonki. Przeniosła spojrzenie na jego watę, doszukując się tam lemurowego ogona. Faktycznie, tak samo puszyste i kształt się zgadzał! Kiwnęła więc głową, pozwalając by luźno spływające na plecy i ramiona, miedziane kosmyki włosów, zakołysały się leniwie.— Też masz trochę racji. To takie puszyste! Jak fajnie byłoby spać na takiej wacie, nie? Mruknęła na koniec, nieco rozmarzonym głosem. Z drugiej jednak strony, pewnie cały czas by ją podjadała i umarłaby we śnie z przejedzenia. Kiwnęła znów głową, tym razem w podziękowaniu, urywając sobie kawałek niebieskiej waty różowego. Nieco frustrujące, że smak praktycznie niczym się nie różnił, chociaż jej wydawał się bardziej kwaskowaty. Słonecznikowa ostatecznie wzruszyła ramionami, śledząc wzrokiem jakiegoś rowerzystę w kolorowym ubraniu przypominającym sukienkę i z kapelusikiem. Zaraz jednak orzechowe ślepia, mające teraz znacznie jaśniejszą niż zwykle barwę przez padające na twarz promienie słońca, zwróciły się w stronę chłopaka. Nie przeszkadzało jej, że szła tyłem. No tak, autobus! Bez marudzenia i zbędnych komentarzy, ruszyła grzecznie za nim, dając się ciągnąć. Plus taki, że on wiedział, gdzie powinni iść, bo prawdę mówiąc — ona wcale. Wakacje skończą się tak, że Nessa zgubi się w Meksyku, to było pewne i scenariusz ten pozostawał jedynie kwestią czasu. Nie wiedziała, jak kupuje się mugolskie bilety, więc grzecznie stała za nim, dojadając swoją watę i obserwując poczynania towarzysza. Meksykanin prowadzący pojazd nie wyglądał na zachwyconego tym, że wniosła jedzenie, jednak nie skomentował tego w żaden sposób otwarcie, więc zignorowała nietęgi wyraz twarzy. Patyczek po swojej chmurce wrzuciła do kosza. Oddała patyk z niebieską słodyczą Holdenowi, stając obok niego i rozglądając się po pojeździe. — Tam! —pokazała palcem na dwa miejsca z tyłu, ruszając wolno do przodu, starając się nie przewrócić i nie zgubić torby. Nie miała pojęcia, ile zajmie im wyjazd z miasta w godzinach popołudniowych, więc dopóki autobus był pusty, trzeba było korzystać. Na szczęście działała w nim klimatyzacja. Puściła go koło okna, zajmując miejsce obok i kładąc sobie torbę na kolanach. Odwróciła głowę w jego stronę, wędrując spojrzeniem pomiędzy twarzą a przewijającym się leniwie za oknem światem. Kolorowym, głośnym, pełnym ludzi. Uliczki miasteczka były naprawdę czarujące, zwłaszcza te stare kamieniczki, które mijali. Co chwilę pokazywała na coś palcem, komentując i wydając z siebie westchnięcia lub słowa zachwytu. — Często korzystasz z tego środka transportu? To przyjemniejsze od teleportacji. Więcej możesz zobaczyć! Myślisz, że dlaczego nie ma autobusu w Hogsmade, do Hogwartu czy coś? Zapytała cicho, przysuwając się nieco, ponieważ jeden z siedzących nieopodal pasażerów był obcokrajowcem i mógł zrozumieć, co mówiła, a nie chciała wyjść na większą wariatkę, niż do tej pory. Pojazd zatrzymał się na kolejnym przystanku, a razem z nim, zalali go turyści oraz lokalni mieszkańcy. Wśród nich była sympatycznie wyglądają starowinka z bukietem w rękach, której ruda natychmiast ustąpiła miejsca. Z początku miała wstać, jednak po chwili dotarło do niej, że nie ma takiej potrzeby i zwyczajnie zmieniła miejsce, robiąc sobie siedzenie z kolan chłopaka. Usiadła wygodnie, kładąc sobie torbę na kolanach i mając okazję znajdować się z nimi oko w oko, co przy jej wzroście nie zdarzało się często. Uśmiechnęła się nonszalancko. — Tylko błagam, nie zwal mnie, bo nie chciałabym przywalić nosem czy czołem w rurkę następnego siedzenia. —szepnęła pół żartem i pół serio, niewiele mogąc wywnioskować po mimice jego twarzy. Nessie wpadł do głowy okropny pomysł, a że miała za sobą ogromne pokłady bezpośredniości, nie omieszkała wcielić go w życie. Taka mała zemsta za kradzież jej ust i jeszcze do tego wprawienie w zakłopotanie i zdziwienie, nawet jak zrobił to pod wpływem chwili i emocji. Przysunęła się, zatrzymując usta przy jego uchu. Autobus ruszył, a ona oparła się o jego głowę czołem, wypuszczając na płatek ciepłe powietrze spomiędzy swoich warg. Znajomy zapach lemoniady i ciastek uderzył jej w nozdrza, sprawiając, że przymknęła oczy.— Widzisz? Ty coś kradniesz, więc karma wraca i ja ukradłam sobie Twoje kolana. I nie możesz marudzić, bo równowaga musi zostać zachowana. Tkwiła tak chwilę w bezruchu, po czym jak gdyby nigdy nic, odgarnęła włosy na plecy, aby nie przeszkadzały i obróciła głowę w stronę okna, lustrując wzrokiem pełnym podekscytowania znajdujące się za szybą widoki. Chyba mieli szczęście, bo ulice pustoszały, a architektura się zmieniła, sugerując o zbliżającym się wyjeździe z miasta.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Niewiedza Nessy na temat mugoli mnie bawi, ale nie w taki ironiczny sposób. Bardziej ciekawi mnie to, jak wyobraża sobie działanie niektórych przedmiotów – trochę jak dziecko, które dopiero co poznaje świat i próbuje go sobie wytłumaczyć na swój własny sposób. Chociaż wyobraźnia jest rzeczą ludzką, bo bez tego nie istnieliby ci wszyscy starożytni bogowie patronujący nad każdą możliwą sprawą. - Nie z nieba – odpowiadam jej, wciąż się trochę śmiejąc. – Mugole też mają swoją magię. Nie znam wszystkich sposobów, ale niektóre są z wiatru a inne z wody – tłumaczę, kojarząc te ogromne białe wiatraki, które zwykle stoją na polach i kręcą się jak głupie nawet wtedy, gdy nie wieje. Nie znam ich działania, ale to trochę tak, jakby wykorzystywały do swojego wirowania energię, którą powinny wytworzyć. No chyba że na wysokości kilkudziesięciu stóp jednak coś dmucha. – Albo Zeus robi ci watę cukrową, kto wie – dodaję, nawiązując do historii, którą jej opowiadam i wzruszając przy tym ramionami, bo sam nie jestem pewien, jak niemagiczni ludzie sprawiają, że wszystko tak dobrze działa bez użycia różdżki. Wata cukrowa okropnie się lepi i trochę wplątuje mi we włosy, kiedy powiewa wiatr, ale nie mogę zaprzeczyć, że jest naprawdę smaczna. No i niebieski całkiem nieźle komponuje się z różowymi kudłami na mojej głowie. - Wiesz przecież, że mam sklerozę – obruszam się, bo przecież nie jestem w stanie spamiętać wszystkiego, nawet jeśli chodzi o jedzenie. Poza tym skąd miałbym wiedzieć, że zachwyci ją cukier? – Wydaje mi się, że działałoby to trochę jak diabelskie sidła. Zapadłabyś się w niej, a ona by cię oblepiła i nigdy nie wypuściła. Moja wizja nie jest zbyt przyjemna i chyba nieco niszczę jej marzenia, ale śmiesznie jest mieć świadomość, że pożera się coś, co mogłoby cię zamordować w każdej chwili, gdyby tylko było odrobinkę większe. W końcu lądujemy w autobusie, który jest tak pstrokaty jak piniata, którą z chęcią bym rozwalił, żeby mieć jeszcze więcej słodyczy. Darmowe cukierki zawsze mnie pociągają, a już zwłaszcza wtedy, gdy mają efekty specjalne. Kupuję bilety, a Nessa zwraca mi moją watę cukrową, którą szybko kończę jeść, prawie nadziewając się na patyk, gdy pojazd gwałtownie rusza. Na szczęście nic mi się nie dzieje, więc wciskam kijek do plecaka, żeby nie trzymać go w rękach i ruszam za rudowłosą na koniec autobusu. Zastanawiam się, czemu Nessa nie chce usiąść przy oknie, skoro tak bardzo pragnie podziwiać widoki. Szczerze mówiąc, ja mógłbym się przyglądać tylko jej i byłoby to o wiele łatwiejsze, gdybyśmy się jednak zamienili miejscami, bo zdawałoby się jej, że podziwiam widoki wraz z nią. Zamiast tego obserwuję pstrokate budynki za oknem, po cichu licząc na to, że może dostrzegę gdzieś unilamę, chociaż one żyją bardziej w Peru. Ale ci meksykańscy czarodzieje wydają się tak bardzo niepoważni jak lemury nafaszerowane euforią, że nie zdziwiłbym się, gdyby któryś z nich prowadził rogatą lamę środkiem ulicy. - Nigdy nie jeździłaś Błędnym Rycerzem? – pytam i przyglądam jej się zaskoczony, bo właściwie to można by określić autobusem w całym świecie czarodziejskim i umożliwiającym jazdę również do Hogwartu, chociaż nie ryzykowałbym z rozbijaniem się o bramę. Rzeźbione dziki pewnie by się załamały, gdyby tylko mogły się ruszyć ze swoich postumentów. Z każdym przystankiem robi się coraz bardziej tłoczno, aż w końcu Nessa ustępuje miejsca jakiejś meksykańskiej staruszce, która uśmiecha się do niej ciepło, za to spogląda krzywo na moją koszulkę. Podejrzewam, że spodobałaby jej się kapliczka nad podwójnym łóżkiem w moim pokoju w pensjonacie, ale tylko wzruszam ramionami i już chcę podnieść się, by Lanceley mogła usiąść na moim miejscu, jednak ona mnie ubiega, usadawiając się na moich kolanach. - No nie, przejrzałaś mnie – mówię cicho, trochę się z nią drocząc i obejmuję ją w pasie, żeby przypadkiem naprawdę nie poleciała do przodu, skoro kierowca najwyraźniej marzy o zostaniu rajdowcem, co niespecjalnie się sprawdza w przypadku tej tęczowej trumny, w której wiezie ludzi, a nie – jak mu się wydaje – worki ziemniaków. - Równowaga to najnudniejsza rzecz, o jakiej słyszałem – odpowiadam jej szeptem, uśmiechając się przy tym, czego nie może zauważyć. Czuję jej ciepły oddech na swoim uchu, co przypomina mi o naszych rozmowach nocą tuż przed wakacjami. Podczas jednej z nich zapytałem, czy – skoro już określa mnie mianem złodzieja – mogę jej kiedyś ukraść kolejny pocałunek. I jestem skłonny zrobić to nawet teraz, ale chrząknięcie staruszki wyrywa mnie z tego nieco sennego uczucia, w którym istnieje dla mnie tylko Nessa. W tych krótkich momentach, kiedy nie współgram z rzeczywistością, zdaje mi się, że jest moim wszechświatem, bo świat to już za mało. A skoro tak, to najwyraźniej kradnę gwiazdy z jakiejś ważnej galaktyki. Podążam za jej spojrzeniem, przyglądając się z uwagą terenowi, na jakim się znajdujemy. To ja robię za przewodnika, mimo że to wyjście było jej pomysłem, więc jestem zmuszony uważać na to, kiedy będziemy wysiadać. Przesuwam swoją dłoń na plecy dziewczyny i bawię się jej włosami, które przed chwilą tam odgarnęła. Jazda tym autobusem i towarzystwo wokół nie należą do najprzyjemniejszych, więc staram się zwracać uwagę wyłącznie na Ślizgonkę i widoki za oknem, którymi się zachwyca. - Zaraz wysiadamy – mówię w końcu, kiedy dostrzegam las i piramidy Majów, przez co zmuszam ją do podniesienia się z moich kolan. I w końcu opuszczamy autobus rajdowy, żegnając się na zawsze z chrząkającą staruszką. Chwytam dłoń Nessy, splatając swoje palce z jej i pomagam jej przejść z przystanku po kamienistej ścieżce, która nie jest najprostsza do pokonania nawet w trampkach, a co dopiero w tych butach, które ma na sobie, a których nazwy nie znam, więc nazywam je w głowie po prostu babskimi, nieporęcznymi wymysłami. Moglibyśmy się przejść typowym szlakiem turystycznym, ale nie byłbym sobą, gdybym na to przystał, więc ruszam w kierunku lasu, chcąc poszukać jakichś tajemnych świątyń, na które zazwyczaj nikt nie zwraca uwagi. - Strasznie tu cicho – zauważam, bo chociaż w okolicy autobusu kręci się mnóstwo turystów, między drzewami nikogo nie ma. Może to jakaś czarodziejska puszcza i naprawdę spotkam za chwilę unilamę albo błotoryje? Dostrzegam w oddali kamienną ścianę, podobną do tych, które znajdują się w centrum miasta Majów, ale o wiele bardziej podniszczoną i zarośniętą. Gdy się do niej zbliżamy, puszczam rękę rudowłosej i aż nadto zafascynowany podchodzę do pozostałości świątyni, albo jakiegoś innego budynku, którego nawet nie potrafię sobie wyobrazić. Dlaczego zamiast tego mamy na lekcjach historii magii wojny goblinów? Na kamieniach znajdują się jakieś rysunki, po których przejeżdżam dłonią, by pozbyć się zakrywającego je pyłu. Skały są chropowate, ale całkiem przyjemne w dotyku, tak jakby przenikała przez nie jakaś magia. Mam wrażenie, że wyryte obrazki przedstawiają życie ówczesnego ludu i próbuję je trochę czytać jak niemy komiks, przez co nie zauważam góry kamieni tuż pod moimi nogami i potykam się o nie, wywracając prosto na ostre odłamki. - Cholera jasna – wyrywa mi się z ust, bo czuję pieczenie na rękach i nogach, dochodząc do wniosku, że krótkie spodenki nie są najlepszym pomysłem na takie wycieczki, bo z licznych zadrapań cieknie mi krew. Może rzeczywiście rozbicie lustra sprowadziło na mnie siedem lat nieszczęść? I Nessa też za chwilę wyparuje, uznając, że nie ma sensu szwendać się z taką łajzą.
Zdawała sobie sprawę, jak głupio musiało to wyglądać z jego perspektywy. Była dorosłą czarownicą, studentką i kujonem, a zachowywała się jak dziecko, który pierwszy raz idzie z kimś do miasta. Wszystkiego chce dotknąć, wszystko zrozumieć i wszystko zobaczyć. Lanceley była osobą z ogromnymi pokładami dystansu do siebie, potrafiła się śmiać z własnej ułomności i nie brała do siebie dokuczania czy naśmiewania się. Faktycznie, wyobraźnia działała dziewczynie na najwyższych obrotach. Dopowiadała sobie możliwy scenariusz powstania i sposób działania niemalże do każdego obiektu, który mijali, a którego nie mieli w magicznym świecie. Na jego słowa kiwnęła głową, nie mogąc się nie zgodzić. Nie mogło to powstać w żaden inny sposób, jak przy pomocy magii, której czarodzieje nie mieli i nie znali. Jak to możliwe, że mugole we wszystkim byli od nich lepsi? — Myślisz, że to magia żywiołów? Taka bezpośrednia? To chyba trudniejsze niż transmutacja elementarna! —zauważyła, kręcąc delikatnie głową. To niemożliwie, żeby znali tak zaawansowane i starożytne zaklęcia. Chociaż z drugiej strony — Majowie też mieli związek z magią. Przeczesała palcami włosy, wzruszając ostatecznie ramionami, żałując, że nie wzięła żadnego podręcznika do mugoloznawstwa ze sobą. Podniosła na niego wzrok. — Czy to realne, że dostanę w tutejszej księgarni podręczniki po angielsku Hol? Tak, wiem, wiem. Szkoda, że skleroza nie boli, co? Dostaniesz kiedyś przypominajkę. Kontynuowała, uśmiechając się zadziornie i puszczając mu oczko, nie mogąc powstrzymać się od zaczepnego tonu. Pomimo pokrętnego usposobienie i nietuzinkowego sposobu myślenia, nadal była wężem. Na jego teorię o jej spaniu na tej cukrowej chmurze, która robiła z niej potwora czyhającego na ludzkie życie — zmarszczyła brwi i nos, patrząc na niego z brakiem przekonania. Wędrując spojrzeniem pomiędzy różową watą na patyku, a twarzą gryfona. I nie, w żaden sposób nie wydawała się jej diabelska i jej wizja wydawała się znacznie bardziej prawdopodobna. — Zjadłabym ją pierwsza. I jest zbyt puszysta, żeby zrobić krzywdę, Holden. Kolorowy autobus był kolejną rzeczą, która wzbudziła w Nessie zachwyt. Wyglądał jak cały zrobiony z paciorków i koralików, dostrzec go można było z końca ulicy. Również sprawił, że kąciki jej ust uniosły się ku górze i zanim wsiadła, koniecznie musiała przejechać palcami po blaszanych drzwiach, zupełnie jakby chciała się przekonać, że nie jest to jeżdżący talizman. Zdecydowanie Meksyk zachwycał ją swoimi barwami, podobnie jak ona i wszystkie blondynki z Hogwartu kolorem włosów. Nadal jednak tęczowy autobus wydawał się jej bardziej atrakcyjny niż miedziane pukle. Lance nie chciała usiąść przy oknie, ponieważ nie mogłaby do niego swobodnie mówić i podziwiać widoków jednocześnie. Takie zagranie wydało się jej więc doskonałym sposobem, na upieczenie dwóch pieczeni na jednym rożnie. Wpatrywała się w świat przesuwający się szybko za brudną szybą. Budynki, okna, ozdobione wstążkami latarnie i ludzie w kolorowych sombrerach. Była przekonana, że wszędzie gra muzyka, ponieważ zdawało się jej, że każdy z nich porusza się tanecznie i radośnie. Tak ją to wciągnęło, że unilamy nie przeszły jej przez myśl i dopiero słowa chłopaka sprawiły, że orzechowe ślepia przesunęły się po jego twarzy, odnajdując jego błękitne ślepia. Zaśmiała się pod nosem, kręcąc przecząco głową. Tak, to musiało brzmieć okropnie! — Moi rodzice nie są fanami tego transportu, a ja sama niezbyt często odwiedzam Londnyn.— zaczęła cicho, tłumacząc mu wszystko z delikatnym wzruszeniem ramion. Była przyzwyczajona do reakcji ludzie na związane z nią dziwactwa i nie sądziła, że z różowym będzie inaczej. Ludzi przybywało i gdyby nie klimatyzacja, była pewna, że udusiliby się wszyscy i przypominali te małe rybki, które mugole tak robili w metalowych pudełkach. Kiedyś widziała, że wciąż mają oczka i główki, patrząc z przerażeniem, jak ktoś je wyciągał z mieszkanka. Posłała staruszce uśmiech, wsuwając się zgrabnie na kolana Holdena. Usiadła dość blisko, ramieniem opierając się o jego przedramię i tors. — Ślizgoni tak mają, są całkiem domyślni. — odparła cicho, kładąc jedną z dłoni na swojej torebce, która tkwiła na kolanach. Drugą natomiast ułożyła na jego ręku, w okolicach łokcia. Wiedziała, że by jej nie puścił i nie pozwoliłby, żeby zrobiła sobie krzywdę. Udowodnił jej, to gdy przychodził po nią do pracy czy nawet oddał głupią kurtkę. Potrafił sprawić, że czuła się bezpiecznie i mogła na chwilę ściągnąć z ramion ciężar bycia rycerzem, który chciał chronić cały świat. I był silny, niezależny. Wywróciła oczyma, nie spodziewając się po nim innej odpowiedzi. Był różowym chaosem, jak mógłby przejmować się zachowaniem równowagi na świecie, skoro tak notorycznie ją zakłócał. Nie widziała jego twarzy, tkwiąc w miejscu z zamkniętymi oczyma i ciesząc się zapachem ciastek i lemoniady, który ostatnimi czasy naprawdę przypadł jej do gustu. Nigdy nie podejrzewałaby gryfona o myśli, które krążyły mu po głowie i porównywały jej małą i beznadziejną osobę do czegoś tak niesamowitego, jak wszechświat. Chrząknięcie babci sprawiło, że posłała jej pytające spojrzenie, całkiem nie rozumiejąc, o co chodzi. Nie chcąc jednak jej przeszkadzać — bo może o to chodziło, skupiła się znów za światem za oknem. Miasto powoli zostawało w tyle, a jej oczom ukazały się niezliczone drzewa i wystające ponad nimi pagórki. Ludzi było mniej, droga zmieniała się na piaszczystą. Nawet jeśli ona go zaprowadziła, to on musiał tu popisywać się znajomością terenu i orientacją w nim. Nessa nawet czasem myliła prawą z lewą, chociaż nikomu nie przyznała się do tego głośno. Pojedyncze drzewa zaczęły zmieniać się w gęstą i porośniętą dżunglę, ujmując ją swoją zielenią. Kolor był bardzo intensywny, zupełnie inny niż szkockie lasy, które znała. Czuła, jak jego dłoń przesuwa się po jej plecach, zostawiając za sobą przyjemny dreszcz, a następnie bawi się kosmykami jej włosów Obróciła głowę w jego stronę i posłała mu krótkie spojrzenie z delikatnym uśmiechem, kiwając głową i grzecznie dostosowując się do poleceń, nie marudząc. Czasem się jej zdarzało, chociaż to przecież ruda zawsze była liderką. Posłała babci jeszcze jeden uśmiech i po chwili znaleźli się na zewnątrz, zostawiając paciorkowy pojazd za sobą. Omiotła spojrzeniem okolice, czując się jeszcze mniejsza niż zwykle. Wystające ponad drzewa piramidy wydawały się dziewczynie niedorzecznie ogromne, zmuszając jej głowę do analizy wszelkich scenariuszy na to, jak mogły zostać zbudowane. Mieli już wtedy tak skomplikowane zaklęcia transmutacyjne? Bo nie chciało się jej wierzyć, że kamień po kamieniu przenosili leviosą. Wszystko jednak uciekło, gdy dłoń Holdena złapała jej własną i splótł ze sobą ich palce, a następnie ruszył powoli do przodu. Z początku zastanawiała się, o co chodzi, bo przecież tyle razy ktoś ją gdzieś ciągnął za rękę, a jednak nie zwracała na to uwagi w sposób, w który zwróciła teraz. Przyglądała się chwilę, jak jej porcelanowa karnacja kontrastuje z jego skórą, podobnie jak paznokcie. Tak było mu wygodniej? Bał się, że ją zgubi? Pokręciła jednak głową z rozbawieniem na twarzy, gdy wszystko się wyjaśniło. Miał rację. Była mistrzem obcasów, a poruszanie się po takim terenie wcale nie było proste. Skarciła się w głowie za swoje głupie domysły, bo jak zwykle się nią opiekował i nawet o tym pomyślał. Mocniej ścisnęła jego dłoń. — Bo wszyscy idą tamtą ścieżką. My jesteśmy odważni, idziemy się uczyć i pójdziemy do dżungli. A może to jakiś mieszkający między drzewami straszny król nieśmiałków? — zapytała cicho, pół żartem i pół serio, obracając głowę w jego stronę i uśmiechając się tajemniczo. Zupełnie, jakby miała przeczucie nadchodzącej przygody. Przesunęła wzrokiem po ogromnych liściach i zwisających lianach. Ich oczom ukazała się kamienna ściana, porośnięta i zaniedbana, jakby zapomniana przez czas i ludzi, co wzbudziło w rudej jakąś ekscytację i niepokój. Takie miejsca często były przeklęte, a przynajmniej mówił tak profesor od historii magii. Może to było do przyzywania demonów? Zatrzymała się w bezpiecznej odległości, gdy puścił jej dłoń i obserwowała jego poczynania, nieufnie patrząc na konstrukcję. Do tego cała była w runach, które zawsze wróżyły jej nieszczęście. Skrzyżowała ręce pod biustem, wcześniej poprawiając tkwiącą na ramieniu torbę. — A co jak tam jest napisane, że składali tu coś w ofierze? Jeszcze coś Cię przeklnie.. Te runy to podejrzane, nie można im ufać. — rzuciła w jego stronę, jednocześnie zabijając komara, który usiadł na jej odsłoniętym ramieniu. Nie lubiła owadów. Wyjęła więc z tobołka magiczny środek, który bardzo skutecznie je odstraszał i popsikała się cała, trzymając go w ręku, aby gdy Holden przestanie podziwiać ruiny, również z niego skorzystał. Inaczej cały się zadrapie. Zamiast tego jednak chłopak się potknął i upadł na kamienie z cichym hukiem, skupiając na sobie jej uwagę. Mówiła, że to miejsce jest jakieś podejrzane? Zmarszczyła nos i brwi, podchodząc do niego. Westchnęła głośno, kucając naprzeciw i kładąc torbę obok. Zmierzyła go wzrokiem, wysuwając dłoń i łapiąc go za podbródek, podnosząc go i zmuszając, żeby na nią spojrzał. Czemu przez myśl jej przeszło, że znowu wybuchnie i chciała temu za wszelką cenę zapobiec? — Mówiłam? To zdradliwe, te starożytne runy, a razem z nimi każda rzecz, którą pokrywają. Nie denerwuj się. W porządku? —powiedziała przyciszonym głosem, spuszczając spojrzenie w dół i lustrując jego ręce i kolana, na których dostrzegła krew. Dłoń z podbródka przeniosła się na włosy, które poczochrała — co uwielbiała robić i następnie przesunęła swoją torbę, kładąc ją pomiędzy nimi. Nigdy chyba nie odwdzięczy się matce za tak doskonały prezent. Teraz mogła być przygotowana zawsze i na każdą sytuację. Z początku chciała załatwić sprawę po mugolsku, więc wyjęła paczkę mokrych chusteczek antybakteryjnych (według pani ze straganu przy pensjonacie) i złapała jego rękę, unosząc do góry. Przyjrzała się jej, trzymając ją obydwoma dłońmi. Przetarła ją dokładnie i dmuchnęła, żeby złagodzić pieczenie. Następnie naklejając w miejsce rozcięcia plasterek, był biały i narysowane na nim były ananasy w złotym kolorze. I naprawdę chciała wszystko tak załatwić, jednak ilość zadrapań nieco ją przerosła, na co posłała mu przepraszające spojrzenie. — A chciałam z magią zaczekać.. Tak, wiem. Pewnie powinnam to zrobić od razu, ale te wasze plasterki są takie urocze, nie mogłam się powstrzymać. — wyjaśniła, śmiejąc się z samej siebie. Wyjęła z torby różdżkę i zacisnęła dłonie na zdobionej skorupkami żmijoptaków rączce. Przez chwilę milczała, jakby przypominając sobie odpowiednią inkantację. Szybki ruch nadgarstka, wyraźne wypowiedzenie zaklęcia "Vulnus Alere" i już z końca patyka coś niewidocznego, przypominającego dobrą wróżkę się wydostało i pozbyło się wszystkich skaleczeń i otarć. Wsunęła różdżkę do torby, którą przewiesiła przez ramie i wstała zgrabnie, wyciągając w jego kierunku dłoń, aby i jemu pomóc. — W sumie możemy jeszcze raz podejść i sprawdzić te obrazki. Chcesz? — zapytała z nutką ciekawości w głosie, przekręcając głowę w bok i pozwalając, aby wszystkie włosy spłynęły jej do przodu, kołysząc się leniwie. Kontrastowały z czarno-żółtym strojem i odkrytym brzuchem i ramionami. Była strasznie drobna i szczupła, aż nazbyt.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Autobus powoli przesuwa się wąską, brukowaną uliczką, próbując przedostać do kolejnego przystanku, przez co podskakujemy, jakbyśmy jechali na hipogryfie, a nie mugolskim środkiem transportu. Z nich wszystkich chyba najbardziej podobają mi się pociągi, chociaż jechałem takowym tylko raz – wtedy w pierwszej klasie, kiedy uczepiłem się mamy, że chciałbym jechać do Hogwartu ze wszystkimi, a nie przejść się pieszo z domu. Spełniła moją prośbą i szału nie było, ale jednak wspomnienie pozostało i teraz powraca, gdy mogę sobie je porównać. Najgorsze jest chyba przeraźliwie głośne, londyńskie metro, w którym nie mogę zbyt wiele gadać, bo moi rozmówcy i tak mnie nie słyszą. - W porównaniu z Rycerzem, ten bus to prawie luksus – stwierdzam, bo przynajmniej nie uderzam twarzą w szybę co pięć minut, chociaż i ten kierowca po wyminięciu budynków i bruku zaczyna się bawić w rajdowca. Wciąż pozostaje jednak wolniejszy od magicznych kierowców, którzy szarżują po ulicach, mając pewność, że w każdej chwili ich pojazd może się skurczyć lub przeskoczyć inne. Za większe dziwactwo uznałbym jednak to, że pomimo rozpoczynania dziewiątego roku w Hogwarcie, jechałem pociągiem tylko raz, podczas gdy wszyscy inni z mojej klasy podróżowali nim już szesnaście razy. Błędny Rycerz to nic w porównaniu z tradycją, która w moim przypadku nie działa. Za to sardynki w puszce to odpowiednie porównanie dla tego, co dzieje się w tym pojeździe, gdy na większej stacji wsiada multum mugoli. Plusem Błędnego Rycerza jest przynajmniej to, że działa na niego zaklęcie zwiększające i dzięki temu mieszczą się w środku nawet łóżka, gdy zachodzi taka potrzeba. W tym wypadku trzeba się trochę ścisnąć, ale Nessa odnajduje własne rozwiązanie, korzystając z moich kolan. - Na pewno – przyznaję jej, parskając śmiechem, bo już od dawna mam wrażenie, że Ślizgoni są domyślni wyłącznie w sytuacjach, gdy im się to podoba. W innych wypadkach udają, że niczego nie zauważają, albo wręcz naprawdę niektóre sprawy do nich nie docierają. Rzeczywistość i chrząkające babcie są irytujące. Może dlatego cieszy mnie wycieczka na odludzie, gdzie Meksykanie nie będą się nam przyglądać. W normalnych sytuacjach ludzie by mi nie zawadzali, ale w tym wypadku niewielu z nich mówi po angielsku, podczas gdy ja nie znam hiszpańskiego, więc nic by z tego nie wyszło. Używanie magii jako tłumacza zdecydowanie nie wchodzi w grę. Uśmiecham się trochę zadziornie do Nessy, kiedy spogląda na mnie, bo bawię się jej włosami. Są miękkie i gęste, a na dodatek pachną kwiatami, więc opieram się głową o jej własną i przymykam oczy, wdychając ten przyjemny zapach. Szybko jednak budzę się z letargu, gdy wyczuwam, że ludzie poruszają się niespokojnie, a gdy wyglądam przez okno, dostrzegam, że zbliża się nas przystanek. Trafiamy na teren naprzeciw starych piramid, pochodzących z czasów, których nie jestem w stanie ogarnąć, bo nigdy nie uważałem na zajęciach z historii magii, o ile naprawdę mnie nie interesowały. Teraz jednak jestem ciekawy, dlaczego mają taki, a nie inny kształt i czy ma on jakiś wpływ na fazy Księżyca albo inne tego typu pierdoły. Chociaż rozwiązanie może być prostsze, niż mi się wydaje i po prostu tak było im łatwiej postawić te budowle. Albo osunął się jeden z kamieni, tworząc schody i stąd wziął się kształt nieco odmienny od piramid egipskich. Swoją drogą to zastanawiające, że rzadko podróżuję za granicę, ale kiedy już tam trafiam, zawsze są jakieś piramidy. Brakuje tylko groźnych stworzeń, które okradają mnie z ubrań, ale nie wiadomo, co znajduje się w tych lasach. A może jednak? - Prędzej spotkamy caipory niż nieśmiałki – stwierdzam po chwili zastanowienia. – Nieśmiałki wolą chłodniejsze klimaty. Pomagam Nessie przejść po kamienistej ścieżce, kodując sobie w głowie, żeby przypilnować, aby kupiła sobie jakieś wygodniejsze buty do zwiedzania Meksyku. Jeśli chciała spacerować ze mną, powinna wiedzieć, że nie będę wybierał równych chodników, kiedy mam możliwość wspinaczki czy wejścia pomiędzy drzewa, by przyjrzeć się prawdziwej Ameryce Południowej, a nie tej stworzonej przez człowieka, choć i ona jest bajecznie kolorowa i pełna muzyki. Jak tak dalej pójdzie, będę nucił pod nosem hiszpańskie hity, zamiast dobrego, brytyjskiego rocka. Śmieję się, że Nessa wciąż uważa, że będziemy się uczyć transmutacji, bo ja nie mam takiego zamiaru, zwłaszcza na samym początku wakacji, gdy dopiero niedawno ukończyliśmy egzaminy. Trochę to celowe z mojej strony, by zaprowadzić ją w ciemną gęstwinę, gdzie będzie mogła podziwiać ruiny, nieznane jej dotąd rośliny i dziwne zwierzęta, przez co zapomni o podręcznikach w swojej torbie. Obraziłaby się, gdybym spytał, czy nie ma tam jakichś wygodniejszych butów? Nie mam przecież pewności, czy przypadkiem nie zaprowadzę jej na jakieś bagna. Chociaż sprawiam wrażenie ogarniętego, tak naprawdę nie mam pojęcia, dokąd idę, a na starą, obsypaną jakimiś runami ścianę trafiam zupełnie przypadkiem. Przyglądam się jej z uwagą, podczas gdy Nessa trzyma się z daleka. Tym razem to ona wykazuje się odpowiedzialnością, podczas gdy ja kuszę pecha, który wyszedł z lustrzanych odłamków. - Ness, runy nie są podejrzane. Może jest tam napisane, że coś cię przeklnie, jeśli nie zbliżysz się do ściany – odgryzam się jej, bo wiem, że jej niechęć jest kierowana wyłącznie Fairwynem i tym, jak zachowuje się w stosunku do uczniów. Aż dziw bierze, że Bennett nadal nie zleciła jakiejś hospitacji na jego zajęciach. – Możemy złożyć w ofierze komary – dodaję jeszcze, gdy czuję, że jeden z nich dziabie mnie w rękę, ale nie zabijam go, bo bez tego by przecież nie przeżył. Gorzej, jak ja zachoruję na jakieś magiczne gówno. Ślizgonka wyciąga coś ze swojej torby i psika, w sumie nie wiem gdzie, bo nie zwracam na to uwagi, zbyt pochłonięty odczytywaniem znaków na ścianie, chociaż nie są to litery, których uczył nas Edgar i przez to praktycznie nic nie rozumiem. Gdybym miał aparat, może zrobiłbym im zdjęcie i pokazał komuś ze szkoły – niekoniecznie Fairwynowi, ale chociażby Morrisowi. A Nessa jednak ma rację, chociaż jej tego nie przyznam, bo bardziej niż w jej interpretację złych znaków, wierzę jednak w klątwę rozbitego lustra, mimo że wczoraj rano jeszcze się z niej śmiałem. Siedzę na głazie niedaleko, próbując zatamować największy krwotok chusteczką wyjętą z kieszeni, bo nic lepszego nie mam, gdy Nessa podchodzi i kuca naprzeciwko mnie, swoją dłonią złuszczając do tego, żebym na nią spojrzał. - Nic… Nic mi nie jest – przyznaję, choć niezgodnie z prawdą, na widok jej zmartwionego spojrzenia, wywołanego prawdopodobnie tym, że gdy ostatnie wybuchnąłem, skończyło się to niekontrolowanym atakiem złości. Teraz jednak nie ryzykuję już tak mocno z eliksirem euforii i mimo że dzisiaj po niego nie sięgałem, wczoraj nie miałem przed tym żadnych humorów, gdy pragnąłem mieć dobry humor na widok przyjaciółki z dzieciństwa i kumpli z dormitorium. – Hej, co ja ci mówiłem o włosach – dodaję jeszcze, zszokowany tym, że mimo wszystko dręczy moją fryzurę. Gdybym miał kapelusz, nie doszłoby do tego, ale te przeklęte egipskie gnomy musiały mi go zadumać! – Nie zdziwiłbym się, gdybyś naprawdę miała tam namiot, motor i willę z basenem. Chce ci się to wszystko targać ze sobą? Obserwuję, jak Ness wyciąga z torby jakąś niezidentyfikowaną paczkę i pudełko plastrów w ananasy, przez co robię się nieco głodny, o czym świadczy moje burczenie w brzuchu. Wokół jest cicho, słychać tylko skrzeczenie jakiegoś małego ptaka, więc dźwięk dochodzący z mojego żołądka roznosi się, odbijając echem od ściany, przez co jest mi naprawdę głupio. Nie zdążyłem zjeść śniadania, a wata cukrowa była jedynym moim posiłkiem, jednak jako mała przekąska na niewiele się zdała. Trochę się krzywię, bo chociaż chusteczki pozbywają się ziemi z moich ranek, to wszystko okropnie szczypie. Ale nie jestem przecież dzieckiem, żeby płakać od kilku zadrapań, prawda? Sam fakt, że Nessa ozdabia mnie ananasami jest już nieco upokarzający, ale sprawia jej radość, więc jej na to pozwalam. Plastry jednak szybko się kończą, więc rudowłosa ostatecznie sięga po różdżkę, ale nie jest z czarami na bakier, tak jak ja, dlatego też nie obawiam się efektu. I słusznie, bo Vulnus Alere wychodzi jej śpiewająco. Uśmiecham się do niej i chwytam jej dłoń, którą wyciąga w moją stronę, być może po to, żebym się znowu nie wywrócił na tych durnych kamieniach. - Możemy spojrzeć z drugiej strony, może tam nie ma kamieni – stwierdzam i podnoszę się, ale jeszcze nie ruszam w odpowiednią stronę. – Dziękuję – mówię cicho i wciąż trzymając jej rękę, pochylam się, żeby w ramach wdzięczności pocałować ją w policzek. Celowo jednak wymierzam trochę bardziej w bok, trafiając na kącik jej ust, po czym odsuwam się od niej, byśmy mogli przyjrzeć się tej ścianie, skoro już ją znaleźliśmy. – Chodź, tylko uważaj – dodaję na koniec, wskazując na rozrzucone kamienie, o które sam się potknąłem i – patrząc uważnie pod nogi – prowadzę ją na drugą stronę.
Zmarszczyła brwi i nos, odwracając w jego stronę twarz i posyłając mu krótkie, aczkolwiek intensywne spojrzenie. Czyżby kryła się w nim nutka niedowierzania na słowa gryfona? Rudzielec był odważny, zapewne chciała przekonać się na własnej skórze. — Pojedziemy kiedyś błędnym? Pomimo podskakiwania w dusznym i pełnym autobusie, którym niczym zaczarowany kursował pomiędzy brukowanymi alejkami, wcale nie bała się, że spadnie z Holdenowych kolan. Jego dłonie pewnie owinęły się dookoła jej talii, nie pozostawiając rudej żadnych złudzeń, co o kwestii bezpieczeństwa. Nie było mowy o ewentualnym wybiciu zębów czy złamaniu nosa o brudną, zakurzoną szybę. Kierowca naprawdę był okropny, a jego umiejętności pozostawiały wiele do życzenia. Ona sama interesowała się motoryzacją i pojazdami, uwielbiała błądzić bezcelu po wiejskich, angielskich drogach na swoim motorze i czuć towarzyszącą temu wolność, która pochłaniała ją z każdą milą. Tu było jednak inaczej. Obowiązkiem było przewożenie ludzi, którzy przecież mogli sobie z łatwością coś zrobić przy nagłych hamulcach, jednak wąsaty pan zdawał sobie nic z tego nie robić. — No tak. Nie wiem, skąd w Tobie to niedowierzanie. — odparła cicho, zdziwiona jego parsknięciem, uśmiechając się jednak. Jego uśmiech był zaraźliwy, łapała się na tym, że nie potrafiłaby go nie odwzajemnić. Zawsze tak było, czy to oni jakoś zmądrzeli i dorośli w przeciągu ostatniego roku? Przymknęła oczy, pozwalając sobie na chwilę relaksu i odpoczynku, któremu towarzyszył ciepły oddech Holdena drażniący jej ucho. Nieudogodnienia wcale nie sprawiały, że ta podróż była jakaś gorsza. Palce jej dłoni mimowolnie zacisnęły się delikatnie na skórze jego ręki, kawałek za nadgarstkiem. Uwielbiała to wrażenie, które ogarnęło całą jej drobną postać, gdy tylko wysiedli. Zupełnie, jakby cofnęła się w czasie. Szary, podniszczony przez czas kamień, który górował nad gęstą dżunglą, tak pięknie kontrastował z jej intensywną zielenią. Było tu nieco chłodniej niż w miasteczku, pośród ciasno umiejscowionych budynków. Odetchnęła głośniej, czując przyjemny i świeży zapach okolicznego lasu, który zdawał się jeszcze nosić ślady intensywnych deszczy sprzed kilku dni. Spojrzała na chłopaka, obserwując jego profil. On również wydawał się zaabsorbowany majestatem, wielkością i jednocześnie niebywałą prostotą piramid. Wstyd przyznać, ale nigdy nie interesowała się głębiej cywilizacją Majów oraz ich powstaniem, trwaniem i w końcu upadkiem. Było o nich na historii magii, jednak tylko pokrótce, bez rewelacji. Jeśli ich świątynie i domy powstały przy pomocy zaklęć, obstawiałaby coś znacznie silniejszego od inkantacji znanych im, bardziej związanego z magią żywiołów czy nawet transmutacją elementarną, o której ostatnio czytała. Nie lubiła tego uczucia, które zawładnęło jej umysłem i po powrocie do hotelu, obiecała sobie, że poczyta i poszuka informacji na ten temat, swoje myśli potwierdzając skrzyżowaniem rąk pod biustem. Wtedy tez jej uszu dobiegł głos lemura. — Nie ma tu wcale nieśmiałków? Właściwie, to jak wygląda caipor? — mruknęła z ciekawością w głosie, przenosząc wzrok z jego twarzy na okoliczne krzaki i gałęzie drzew, szukając czegoś. Teoretycznie wiedziała, że na próżno, ponieważ było tu zbyt wielu mugoli i magiczne stworzenie nie pokazałoby im się w tak bezmyślny sposób. Ruszyli do przodu, a ruda ściskała jego dłoń w swojej, zerkając na nie co jakiś czas. Właściwie to dlaczego tak uparcie się nią opiekował i jej pomagał? Może po prostu źle wychodziło jej bycie rycerzem i wcale nie dawała się do ratowania wszystkiego i wszystkich? To było dla niej naprawdę nowe i dziwne, to uczucie bycia małą i nieporadną w pewnych kwestiach, gdzie to ktoś jej podawał pomocną dłoń. I to dosłownie! Szło jej całkiem zgrabnie. Kamienie były niezbyt wygodne, jednak zdobyta przez lata wprawa i doświadczenie w wyższych butach sprawiały, że nie musiała cały czas spoglądać pod nogi. Ameryka, którą chciał oglądać Holden wydawała się jej równie interesująca co ta, którą pokazywano w kolorowych broszurkach i poradnikach. Nie wiedziała, dlaczego się śmiał, jednak nie zamierzała mu przerywać. Oglądanie jego wesołej buzi było znacznie przyjemniejsze niż tej rozgniewanej i pozbawionej kontroli nad własnymi emocjami. Nie miała mu za złe i nie obwiniała za tamten wybuch, każdy miał przecież gorsze momenty. Poprawiła pasek od torby tkwiący na ramieniu, zastanawiając się, od czego powinna zacząć naukę z nim. Pewnie wolałaby zaklęcia od transmutacji, były jednak bardziej praktyczne. Była uzależniona od nauki, dla niej dwa dni bez zaglądania do podręcznika były osobistym sukcesem i wygraną z kujoństwem. Szła pół kroku za nim, rozglądając się dookoła, a jednocześnie pilnując się Holdena. Była święcie przekonana, że nawet jeśli szli tylko kilka minut, nie potrafiłaby wrócić na przystanek. Dżungla była ogromna, pełna paskudnych stworzeń i niebezpieczeństw, a nadal miała w życiu sporo do zrobienia, więc szkoda byłoby się zgubić. Nie była przyzwyczajona do uczucia, gdzie traciła kontrolę na rzecz drugiej osoby. Śledziła go wzrokiem, stojąc nadal w miejscu i posyłając ścianie niezbyt przyjemne spojrzenia. Nie była wcale do tego przekonana. Rozluźniła jednak dłonie, pozwalając im opaść wzdłuż ciała. Palce mimowolnie poprawiły materiał czarnych, obsypanych słonecznikami szortów, jakby próbowały znaleźć sobie jakieś miejsce i zajęcie. Na jego słowa prychnęła cicho, wywracając oczyma. — Oczywiście, że są. Nie wiesz, co tam jest napisane. Możesz mieć rację, a jednocześnie ja mogę ją mieć i to Ty będziesz w gorszej sytuacji. Pamiętasz, że oni naprawdę sporo ofiar składali? Jak można im ufać. —odparła dyplomatycznie, starając się złapać argumentów potwierdzonych zarówno przez magicznych odkrywców, jak i mugolskich archeologów. Jakoś nie potrafiła zapałać sympatią ani do kamiennych rysunków, do których faktycznie, przez Fairwyna miała uraz, ani do ich tradycji i zwyczajów, które ślizgonce wydawały się dość barbarzyńskie. Bo kto normalny młode dziewice oddawał na śmierć, bo ktoś się komuś przyśnił? Równie dobrze, gdyby żyła w tamtych czasach, to ona mogła leżeć na tych ołtarzach i być rozcinana żywcem albo zrzucana ze skał, jak kto woli. A do tego jej miedziane, błyszczące w przebijającym się przez liście słońcu, uznano by za zły omen. Nie bez powodu istniało stwierdzenie, że rudzi pozbawieni byli dusz. Dopiero huk wyrwał ją z zamyślenia i sprawił, że dość szybko znalazła się przy optymiście, unosząc dłonią jego podróbek i przyglądając się badawczo jego twarzy. Zupełnie jakby chciała upewnić się, że faktycznie było w porządku. Stąd tez odważne spojrzenie prosto w błękitne ślepia różowego, bo przecież to one miały być zwierciadłem duszy. Obuszkiem palca przejechała po jego skórze, przez chwilę zatrzymując spojrzenie na jego ustach. I co ona miała z nim niby zrobić? Przymknęła oczy, uśmiechając się pod nosem. Cóż, chociaż tak mogła się odwdzięczyć za to, jak się nią opiekował. Los widocznie tak chciał, zsyłając mu pod nogi kamyki i nierówności. Wzruszyła delikatnie ramionami, cofając dłoń i zostawiając kosmyki jego włosów w spokoju. — Nie wiem, co mówiłeś, zapomniałam. — odparła zadziornie, niewinnie i oczywiście kłamiąc, o czym obydwoje wiedzieli. Gest ten był silniejszy od niej, a jego sprzeciwy nie były w stanie jej powstrzymać. Przeniosła wzrok na stojącą na ziemi torbę, wydając z siebie ciche mruknięcie zamyślenia. Chciało się jej? Nigdy właściwie się nad tym nie zastanawiała. — Nie mam! Naprawdę ani namiotu, ani motoru, ani nawet wili z basenem, chociaż postawienie jej w takim miejscu byłoby dość ciekawe. To byłoby dopiero życie wśród przyrody. Nie przeszkadza mi, jeśli w ten sposób mogę być przygotowana na większość scenariuszy. Właściwie nawet nie zwracam uwagi, że tak robię. Wychodzi mi tak, wiesz, automatycznie. Dodała w końcu, jeszcze na chwilę wyłapując jego spojrzenie. Miała nadzieję, że wiedział, o co jej chodziło. Postępowała tak od małego, uczulona historiami ojca i matki, a także opowieściami z książek i baśni, gdzie przygoda lub kłopot mogły spotkać Cię w każdym momencie. Zaraz jednak zabrała się za swojego pacjenta, zaopatrzona w mugolskie środki. Plasterki były urocze, a oczyszczanie chodź mozolne i z pewnością mało dla niego przyjemne, skuteczne. Magia jednak była szybsza i bardziej precyzyjna, a przez myśl jej przeszło, jak mugole radzą sobie bez niej w szpitalach, gdy liczyła się każda sekunda. Roześmiała się na odgłos burczenia, kręcąc z niedowierzaniem głową, naklejając kolejny plaster. — Mogliśmy zjeść w Pensjonacie, dwie godziny później był następny autobus. Nie martw się, nie dam Ci umrzeć z głodu. Myślisz, że możemy sobie na tej przeklętej ścianie usiąść, czy duchy się obrażą i lepiej załatwić koc, korzystając z ziemi? —zapytała z powagą, na chwilę wyglądając na bok i lustrując wzrokiem kamienną konstrukcję. Szkoda, że nie potrafiła mówić. Zaraz jednak złapała za różdżkę i skorzystała z jej mocy, pozbywając się wszelkich śladów upadku z gryfona. Patyk wrócił do torby, a ananasowe plasterki nadal tkwiły na jego skórze, nadając mu nawet uroczego oblicza. Kontrastowały z ciemnym strojem i koszulką, na której widniał cmentarny nadruk. Zacisnęła palce na jego ręku, ciągnąc go do góry i tym samym pomagając mu wstać, mając tym samym pewność, że znów się nie wywróci. Ona sama upewniła się, że buty pewnie przylegają jej do ziemi. Odchyliła głowę nieco do tyłu, patrząc na twarz Holdena. — Nie chce mi się wierzyć, że ich tam nie ma. — odparła jedynie, dość optymistycznie i spokojnie pomimo wszystko. Zupełnie, jakby podłoże wcale nie miało dla niej teraz znaczenia. Gdy się przysunął, a jej nos zdominował zapach lemoniady i ciastek, przez znów przemknął jej eliksir. Ten temat męczył ją od kilku dni i naprawdę gryzła się w policzek, nie chcąc nic powiedzieć. Na szczęście buziak, którym ją obdarował, sprawił, że każda, najmniejsza nawet myśli, uciekła jej gdzieś. Zamrugała zdziwiona, posyłając mu pytające spojrzenie. Znów te jego złodziejskie zagrywki! Czyżby celowo nie trafił? Zmarszczyła nos i brwi. — Jesteś niereformowalny, Thatcher. Znów dajesz buziaki bez powodu. — westchnęła, nieco bezradnie rozkładając ręce, sugerując mu tym samym, że chyba nawet ona nic na to nie poradzi. Musiał być naprawdę popularny wśród dziewcząt, skoro miał tak opiekuńczy charakter i do tego rozdawał całusy na prawo i lewo. Nadal nie pojmowała, dlaczego jej, ale marudzić nie będzie. Tyle piękniejszych i bardziej dziewczęcych dam było dookoła.— Postaram się. A nawet jak nie będę, to i tak nie dasz mi upaść. Zauważyła jeszcze, zaciskając palce na jego dłoni i grzecznie ruszając za nim, wpatrując się gdzieś w przestrzeń przed sobą. Zerkała jednak pod nogi, a jej dłoń przesunęła się po kamiennej, zimnej ścianie, gdy przechodzili obok. Omiotła spojrzeniem wygrawerowane na niej rysunki i runy, nie rozumiejąc jednak nic. To był ten przedmiot, którego nazwy wymawiać nie wolno i ten, z którego była kompletnie beznadziejna pomimo wielu godzin nauki. Kolejny odgłos z brzucha Holdena sprawił, że zaśmiała się cicho i zatrzymała, gdy znaleźli się w połowie ściany. Wyglądało na to, jakby Nessa ignorowała wszystko dookoła, skupiając się na swojej torebce, w której intensywnie zaczęła grzebać. Przeklęła pod nosem, rozglądając się następnie dookoła, widocznie nie mogąc nic znaleźć. Pociągnęła go za rękę w stronę leżącej na ziemi kłody, na której go posadziła, a sama kucnęła naprzeciw, zsuwając z ramienia tobołek i otwierając go. — Jak mi zemdlejesz z głodu, to obydwoje tu umrzemy. Na co masz ochotę? — mruknęła poważnie, nadal jednak wbijając ślepia w torebkę. Nie minęła minuta, a na jego kolanach zaczęły pojawiać się rzeczy — butelka piwa, butelka wody, kubeczek owoców, batonik czekoladowy, dwie słodkie bułeczki, jakieś paszteciki z warzywami i mini tortille. Oczywiście wszystko bezmięsne, w wersji dla wegetarian, bo ruda wiedziała, że gryfon mięsa nie jadł. Opadła z tyłkiem na ziemię, zadzierając głowę i patrząc na niego z dołu, dłońmi wskazując, aby się częstował i wybierał. — Tylko to piwo jest naprawdę mocne. Nie mieli już tego z lemoniadą, które biorę zwykle.. No, a burbon wydał mi się mało odpowiedni na taką wycieczkę. Nie martw się, bierz, co chcesz. Pamiętam, że krzywdzeniu zwierząt mówisz nie. Rzuciła cicho, zdając sobie sprawę, że mogła przygotować się trochę za dobrze. Odwróciła wzrok gdzieś na bok, przesuwając dłonią po kosmykach rudych włosów, plącząc je między palcami, aby ostatecznie odrzucić je na plecy. Ona sama nie była głodna, jadła o świcie, więc jeszcze nie jej pora. Skorzystała jednak z leżącej na jego nodze butelki i upiła trochę wody, gasząc pragnienie, którego wcześniej jakoś nie czuła. Ta chwila, którą tkwili w milczeniu, pozwoliła, aby do uszu dobiegły ją odgłosy dominujące w dżungli. Szelest, śpiew, trzaskanie gałązek — wszystko to, od czego wariowały zmysły. — Podoba Ci się tutaj?
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Kręcę głową z politowaniem. Jest to stary nawyk, którego nie potrafię się pozbyć, zwłaszcza kiedy ktoś przekręca nazwy zwierząt, mimo że sam nie znam się na transmutacji czy astronomii. - Caipora, a nie caipor – poprawiam ją, zanim zdołam się powstrzymać, ale zdołałem sobie rano przypomnieć nieco magicznych stworzeń, które żyją na tych terenach, by wiedzieć, czego szukać. Caipory są najbardziej powszechne w Brazylii, jednak wiele z nich uciekło też do lasów meksykańskich, by tam mącić. – To takie włochate małe duchy, trochę jak Poltergeisty, tylko że żyją stadami. Wolałbym jednak żadnego z owych duszków nie spotkać, bo nie łatwo je potem od siebie odgonić, tak bardzo są upierdliwe. Mam wrażenie, że mogłyby nawet kopnąć leżącego, gdyby były w stanie. Prawdą za to jest, że nie wyszłyby tak po prostu do mugoli, mając jednak te swoje małe rozumki i wiedząc, że ministerstwo zamknęłoby je wtedy w klatkach, by nie niosły zagrożenia dla magicznego świata. Nessa ściska mocniej moją dłoń, więc spoglądam na jej twarz, szukając jakiejś odpowiedzi, ale ona przygląda się tylko naszym splecionym palcom. Nie patrzy pod nogi, więc muszę na nią uważać jeszcze bardziej, żeby przypadkiem nie potknęła się o jeden z kamieni. Każdy czasem potrzebował opiekuna, bo ciągłe poczucie odpowiedzialności nad innymi nie było zdrowe. Nie miało się czasu na samego siebie i chwilę nieuwagi, starając się dbać o tę drugą osobę. Ja nigdy nie byłem szczególnie odpowiedzialny, czy ostrożny, dlatego opieka nad Ślizgonką zaskakuje i mnie samego. Lanceley nie jest słabym rycerzem. To ja po prostu nie potrzebuję wojownika, którym ona stara się być. Chcę Nessy, która jest nieostrożna, czasem nierozważna, ale prawdziwa. Las jest naprawdę fascynujący. To zupełnie inny klimat niż ten znany mi ze Szkocji – zupełnie jakbym trafił do innego wymiaru, bo choć ścieżki wyglądają podobnie, drzewa są bardziej egzotyczne, a zwierzęta, które się tutaj kręcą, nie mieszkają nawet w rezerwacie Shercliffe’ów. Przez chwilę unosi się tuż przy nas koliber, ale po paru sekundach znika gdzieś w okolicy kwiecistych krzewów. Po drzewach wspinają się przerośnięte żuki, których pancerze lśnią w promieniach prześwitujących między liśćmi, a jakaś małpa zrzuca orzechy prosto na ziemię. Brakuje tylko węży, które pewnie czają się gdzieś w trawie, ale póki trzymamy się kamienistej ścieżki, mam nadzieję, że na żadnego nie trafimy. - Grecy też składali ofiary z dziewic, a jakoś się ich szanuje – odgryzam się, bo przecież sam jej opowiadałem o tym, jak złożyli w ofierze córkę króla, bo tak powiedziała wyrocznia. A wszystko dlatego, że wierzyli, że sztorm powstał z gniewu bogini. W czym byli gorsi Majowie? Oni prędzej ofiarowywali złoto, niż ludzi… Ale zaraz, skąd ja to niby wiem? Chyba spędzam ostatnio zbyt wiele czasu z mądrymi ludźmi. Zaś rudzielca pewnie by oszczędzili, uważając, ze lepiej złożyć bogom blondynkę, bo te z kolei zawsze uważano za dobry znak. W takim razie ciekawe, co by powiedzieli na mój odcień włosów, którego z pewnością nie da się określić naturalnym. - Złośnica z ciebie – stwierdzam, gdy nie udaje, że nie pamięta moich słów. Kusi mnie sprawdzenie, czy nie ma przypadkiem łaskotek, ale w zaistniałej sytuacji jedynie roztarłbym jej na skórze i ubraniach swoją własną krew, a tego wolałbym uniknąć. – Chciałabyś mieć willę obok tej ściany? – upewniam się, znów się z niej śmiejąc. Na moich dłoniach pojawia się coraz więcej plastrów, które prędzej czy później odkleją się z powodu wilgotnego klimatu tej okolicy. Byłyby gustowniejsze w czarnym kolorze, ale biel i złoto też nie wydaje się złym połączeniem. – Nie wiedziałem, że jestem głodny. I myślę, że gdyby ktoś miał się obrażać, już dawno temu oberwalibyśmy piorunem. Albo chociaż orzechem od małpy – dodaję jeszcze, wskazując na zwierzaka, który przygląda nam się z gałęzi drzewa. Dostrzegłem go kątem oka, bo zbyt gwałtownie się poruszał, próbując zerwać jeden z owoców. Tak jak i Nessa, przez chwilę przyglądam się pokrytej rysunkami ścianie, która w rzeczywistości coś mówi, tyle tylko że w języku, którego żadne z nas nie rozumie i – co prawdopodobne – nigdy się go nie nauczy. Zaraz jednak ponownie kieruję spojrzenie na dziewczynę, która opatruje mi rany. Powinienem poćwiczyć to zaklęcie, skoro ostatnimi czasy tak często robię sobie krzywdę. Widać naprawienie lustra nie anuluje kary, którą to przynosi. Jeszcze trochę i zacznę się też obawiać czarnych kotów, a wtedy czeka mnie raczej marny żywot w szkole dla czarownic, które myślą aż nazbyt stereotypowo i zaopatrują się w pupile o ciemnym umaszczeniu. -Zapewniam cię, że ich tam nie będzie, a jeśli się mylę, będziesz musiała wymyślić mi jakąś karę – sugeruję, bo jestem aż nadto pewny, że z tyłu znajduje się gęsta trawa. Tak mi się przynajmniej wydawało, kiedy schodziliśmy ze zbocza i mam nadzieję wygrać z Nessą, bo w innym wypadku zmusi mnie do nauki. Całus zdaje się jednak odwracać jej uwagę, a ja znów uśmiecham się do niej w ten sam zadziorny sposób, co jakiś czas temu w autobusie. – Jak to bez powodu? Przecież mam powód. A nawet trzy. Oczywiście, że nie pozwolę jej upaść. A jeśli jednak by do tego doszło, będzie mi wstyd, że nie mam jak jej pomóc, bo ani nie znam odpowiednich zaklęć, ani tym bardziej nie mam w plecaku plastrów, podczas gdy ona poświęciła wszystkie swoje na mnie. I po co? Nie docieramy jednak tak do końca na drugą stronę ściany, chociaż widać ją z tego miejsca. Ups, kamienie leżą w ilościach jeszcze większych, niż z przodu, co niezbyt mnie cieszy, ale póki Lanceley tego nie dostrzega, ja sam jestem bezpieczny. Dziwi mnie jednak to, że nagle się zatrzymuje i popycha mnie na kłodę, sama grzebiąc w swojej magicznej torbie, w której prawdopodobnie ma też turystyczną lodówkę, ale za żadne skarby Merlina się do tego nie przyzna. - Nie zemdleję – mówię trochę rozeźlony tym, że znów przejmuje się moim brzuchem. W domu nieraz już bywało tak, że nie jadłem nic przez cały dzień, bo nie mieliśmy jedzenia, a szkoła przez wakacje była zamknięta. Jestem w stanie sobie poradzić, tak samo jak i dawałem radę w Egipcie. Nessa nie musi kupować mi obiadu, bo jest to naprawdę bardzo niezręczne. Widok tych wszystkich smakołyków, które rzuca mi na kolana kusi jednak zbyt mocno i mój brzuch buntuje się przeciwko mnie, po raz kolejny wygrywając symfonię z solówką na tubę. - Burbon jest zbyt pretensjonalny – stwierdzam, chociaż – tak szczerze mówiąc – nawet nie mam pojęcia, czym dokładnie on jest. Piwo za to ustawiam na ziemi, opierając o kłodę, żeby przypadkiem nie spadło i się nie rozbiło. Zsuwam się z drzewa na ziemię, siadając naprzeciwko Nessy, by nie musiała aż tak bardzo zadzierać głowy i sięgam po bułkę, która wydaje mi się najtańsza z całego tego zbiorowiska i przez to dziewczyna nie poniesie na mnie zbyt wielkich kosztów, zostawiając resztę dla siebie. Odgryzam kawałek bułki, uświadamiając sobie, że naprawdę jestem okropnie głodny. Kiwam energicznie głową w odpowiedzi na jej pytanie i szybko połykam kęs, żeby coś powiedzieć. - Jest świetnie – stwierdzam, znów dostrzegając jakieś kolorowe ptaki. Mógłbym tu nawet zamieszkać, niekoniecznie w pałacu z basenem, ale nawet na tej kłodzie, o którą się właśnie opieram. Gorzej tylko, kiedy przyjdzie pora deszczowa, bo powodzie zmyłyby mi moje prowizoryczne mieszkanie. – A ty? Co myślisz? Zjadam dość szybko bułkę, a resztę odkładam na pień drzewa, żeby nie dobrały się do tego jakieś mrówki. Przez chwilę przyglądam się twarzy Nessy: miedzianym kosmykom opadającym jej na policzki i orzechowe oczy, które znów w świetle prześwitującego słońca mają bursztynowe błyski i lekko brązowym piegom na nosie, aż ostatecznie mój wzrok pada na jej usta. - Czemu uważasz, że wszystko robię bez powodu? – zadaję to pytanie trochę zbyt cicho, ale wokół słychać tylko znajdujące się w oddali zwierzęta, więc powinna je dosłyszeć. Wszystko zawsze ma jakiś powód, niezależnie od tego, jak bardzo bezmyślne się wydaje. Szkoda tylko, że sam nie rozumiem wielu spraw. Na przykład tego, dlaczego zakochuję się w Nessie Lanceley. I dlaczego to uczucie podoba mi się na tyle, że nie staram się przed nim bronić.
Nie mogła powstrzymać roześmiania się, gdy to on ją poprawił, a nie ona jego. Zwykle Nessa pomagała innym w nauce, starała się nakierować ich na samodzielne rozwiązanie problemu i poprawiała wymowę, a tu proszę. Lemur był zdecydowanie lepszy od niej w opiece nad magicznymi stworzeniami i była to miła odmiana. Do tego grymas na twarzy, który temu towarzyszył.. Zagryzła dolną wargę, posyłając mu przepraszające spojrzenie i starając się opanować śmiech, po czym kiwnęła głową. —Oczywiście, profesorze Thatcher. Zapamiętam. —powiedziała cicho, puszczając mu oczko i podchodząc nieco bliżej, na chwilę zaciskając palce na jego dłoni. Nie chciała, żeby się gniewał, chociaż po tylu latach darcia z nią kotów, powinien wiedzieć, rudowłosa żartowała. Na swój sposób była z niego naprawdę dumna, przecież tak się zaczął przykładać do tego przedmiotu, ba! Nawet transmutacja poszła mu lepiej na egzaminach, niż sądził na początku.— Włochate duchy? Są kolorowe? Nie wiem czemu, wyobrażam je sobie jako całkiem urocze.. Wyobraźnia Ness była naprawdę ogromna, skoro była w stanie dostrzec siebie w formie owocu, to wyobrażenie puszystych, kolorowych i charakternych duszków o rozmaitych wyrazach twarzy, nie stanowiło dla niej problemu. Westchnęła cicho, uśmiechając się jeszcze pod nosem. Dobrze, że magiczne istoty były bystre na tyle, aby swojego istnienia nie pokazywać osobom, które z ich światem nie miały niczego wspólnego. Spacer po kamieniach pomimo okazjonalnego chwiania się szedł jej naprawdę przyzwoicie. Z łatwością utrzymywała równowagę, korzystając z dłoni gryfona, który nie rozumiejąc czemu, wybrał sobie akurat Lancelota do troszczenia się. W całej swojej inteligencji była stworzeniem naprawdę głupiutkim i naiwnym, często niedostrzegającym najprostszych rozwiązań i podpowiedzi. I nie potrafiła wyobrazić sobie siebie takiej, jaką Holden chciał ją widzieć. Nawet jeśli czasem pozwalała sobie na takie mało odpowiedzialne zachowanie w jego obecności, nadal go nie zauważała. Dżungla zachwycała ja kolorami, zwłaszcza że zieleń stanowiła jedną z jej ulubionych barw, a tej było tu pełno. Łączyła się brązem, żółcią i okazjonalnie czerwienią czy pomarańczem, tworząc przepiękny i nieco chaotyczny obraz. Na pierwszy rzut oka nie dostrzegało się niczego, jednak przy każdym dłuższym, bardziej przeciągłym spojrzeniu — miejsce to ożywało. Małe ptaki, robaczki czy nawet małpy skaczące po gałęziach, kołyszące się nad głowami. Miała wrażenie, że świat ludzi został gdzieś daleko, daleko z tyłu, a teraz byli tylko oni i otaczająca ich fauna i flora. Zdani na siebie. No i na magiczną, pełną torbę Lanceleyówny. — Słuszna uwaga. — mruknęła w jego stronę, podnosząc wzrok na jego plecy, gdy wspomniał o Grecji. Faktycznie, sam jej opowiadał przy początku bajki, której swoją drogą nadal nie dokończył. Była ciekawa co dalej, jednak nie było to odpowiednie miejsce do przytaczania historii innej cywilizacji niż Majów. Miała wrażenie, że mogłoby to obrazić ich duchy.— Majów przecież też szanują... Nie wiem, oni mi się wydawali zawsze bardziej brutalni. Może to przez różnicę kultur, kontynentów i brak znajomości run czy hiszpańskiego, aby móc przeczytać porządne źródła. Dodała jeszcze, wzruszając delikatnie ramionami. Tak, nieco jej przeszkadzał brak wiedzy i przez chwilę nawet, niezadowolony grymas przemknął przez jej twarz. Pokręciła jednak głową, pozwalając, aby kosmyki włosów przesunęły się do przodu, łaskocząc ją po szyi i dekolcie. Wywróciła teatralnie oczyma, bawiąc się plasterkami. Wcale nie wyglądał, aby aż tak mu to rujnowanie fryzury przez nią przeszkadzało. Zresztą, była delikatnie i nie tworzyła tam wcale jakiegoś ogromnego chaosu. Posłała mu krótkie, intensywne spojrzenie i uśmiechnęła się zadziornie, nie mogąc powstrzymać złośliwości, o której przecież tak doskonale wiedział. Ciężko było ją sprowokować czy wyprowadzić z równowagi, jednak potrafiła pokazać pazury i być naprawdę okropna. Węże same z siebie nie atakują. — Może troszkę. Zresztą.. Jakbyś nie wiedział.— odparła cicho na pierwsze z jego słów, natomiast na następne kręcąc przecząco głową. Wcale nie chciałaby mieszkać koło tej prawdopodobnie przeklętej ściany, która sprowadziła na biednego lemura upadek. Całe szczęście, że poza mugolskimi metodami, mieli jeszcze magię. Przetarła mokrą chusteczką krew z jego skóry, robiąc to właściwie odruchowo i bez pomyślunku, zawieszając na chwilę spojrzenie gdzieś na materiale jego koszulki. I znów wrócił do piorunów, co sprawiło, że odchyliła głowę do tyłu i spojrzała w niebo. Tego jednak nie było prawie widać przez bujne i gęste korony tutejszych drzew, za to jednak powędrowała spojrzeniem za wskazówką chłopaka i natrafiła na małpkę, która całkiem nie zwracała na nich uwagi. Zwierzątko było urocze, jednak dziewczyna nie chciała mu przeszkadzać i powstrzymała się od głośniejszego komentarza, przyglądając się mu dłuższą chwilę. Po chwili jednak cichy, aczkolwiek wyraźny szept, uciekł spomiędzy jej ust, brzmiąc całkiem optymistycznie. — Czyli jesteśmy bezpieczni. Ani pioruny, ani też małpki nie szykują zamachu na nasze życie, zesłane przez duchy tego miejsca. Ściana pomimo złowrogiej aury, na swój sposób była majestatyczna. Może to przez te długie lata, które tu tkwiła? Skryta w cieniu, obrośnięta i zakurzona, całkiem zapomniana. A przecież mogła stanowić za takie ważne odkrycie w związku z cywilizacją, która ją tu postawiła. — Jesteś tego pewien? Kara może być naprawdę wymagająca i okropna.—westchnęła, niby to nonszalancko, a jednak starając się brzmieć dość złowrogo. W gruncie rzeczy uwielbiała takie gierki, bo los chciał, że często dopisywało jej w nich szczęście i to ona na samym końcu miała rację. Holden brzmiał jednak niezwykle pewnie, co właściwie mu pasowało. To przez tę opiekuńczość i troskę, którą wykazywał. Miała wrażenie, że z czasem to on całkiem przejmie kontrolę nad ich spotkaniami, a na takim gruncie wcale nie czułaby się zbyt pewnie. Był dla niej niczym nieznane wody dla pirata — niebezpieczny, mogący przynieść korzyści, jak i klęskę. Lanceley była jednak optymistką z domieszką realistki i starała się dostrzegać częściej te pozytywne aspekty sytuacji. Zresztą, ślepo wierzyła, co było również oznaką naiwności, że ze wszystkim sobie poradzi. Odwzajemniła jego uśmiech, odszukując spojrzenie gryfona. I znów w ten sposób, który nie wróżył niczego przewidywalnego!— Trzy powody? Jakie? Bo naprawdę nie wiem. Faktycznie, nie zwróciła uwagi na podłożę, zbyt zaabsorbowana jego głodem, a także rzucającą cień ścianą. Z tyłu wcale nie wyglądała przyjaźniej. Jej palce zacisnęły się na pasku od torebki, a ona sama zaczęła myśleć nad tym, co kryję się w odmętach magicznej torby. O dziwo dał się pociągnąć w stronę kłody, a nawet na niej posadzić. Czemu tak grzecznie? Może był osłabiony przez brak śniadania? Nessa niewiele jadła, ale wiedziała, że akurat ten posiłek był najważniejszy i zawsze starała się w siebie coś wmusić. No cóż, tu była pełna energii, bo żyła praktycznie na owocach. Kucała, grzebiąc w pakunku i na jego zaprzeczenie o zemdleniu, wydała z siebie ciche "mhmm", zwyczajnie niedowierzające. Było ciepło i wilgotno, byli nie wiadomo gdzie i praktycznie zza krzaków mógł wyskoczyć jakiś dziki zwierz, czyhający na ich życie. Musiał mieć siłę, chociażby uciekać. Dla niej dzielenie się swoimi rzeczami, jedzenie z kimś razem — było przyjemnością, nie fatygą czy obowiązkiem. Zaśmiała się cicho na wzmiankę o burbonie, podnosząc na niego wzrok. — Mój ojciec lubi burbon i whiskey. Kiedyś mama śmiała się, że mam takie oczy przez to, że tyle tego pije. — rzuciła, siadając wygodnie na ziemi i następnie odkręcając butelkę, aby się napić. Chłodna woda skutecznie ugasiła pragnienie, chociaż wypiła niewiele. Zwilżyła usta, przerzucając włosy na bok, aby przestały ją łaskotać. Wlepiła oczy w chłopaka, obserwując, jak zsuwa się z drewna i siada niżej tak, że wygodniej było utrzymywać jej z nim kontakt wzrokowy. Lepiej było mu pewnie na tej kłodzie niż na kamieniach, jednak jego twarz nie zdradzała niezadowolenia. To było naprawdę miłe z jego strony, chociaż do zadzierania głowy była przyzwyczajona. Cieszyła się, że podobał mu się wyjazd. Meksyk wydawał się jej bardzo w stylu chłopaka. Muzyka, kolory, dzika przyroda, wszechobecny chaos i nieprzewidywalne zdarzenia — czy to nie było jego kwintesencją? Dobrze było czasem wyrwać się z miejsca, gdzie się żyło, aby otrzymać jakieś porównanie, móc lepiej zajrzeć w głąb siebie. Ruda bardzo kochała Szkocję oraz wyspę Skye, chociaż jej klimat i towarzyszące jej krajobrazy wielu wydawały się już nudne i oklepane. Wlepiła spojrzenie w kawałek drewna za jego plecami, wydając z siebie ciche "hmmm", szukając odpowiednich słów. — Mam wrażenie, że jesteś tu całkiem wolny. Ludzie są inni, nie patrzą na Ciebie w ten sam sposób, który znamy z Wielkiej Brytanii czy Szkocji. I muzyka jest wszędzie, kolory. Owoce! Przyjemnie jest wstawać o piątek, brać świeżego arbuza czy ananasa i iść pouczyć się nad ocean albo do ogrodu. —odparła w końcu z uśmiechem, mając zadowolony wyraz twarzy. Pomimo pochodzenia z czystokrwistego, bogatego rodu, jej wcale dużo nie było do szczęścia potrzebne. Wbrew niekiedy fikuśnym czy nazbyt eleganckim kreacjom, była naprawdę prostym stworzeniem, które łatwo wpadało w zachwyt nad krajobrazem czy melodią. Nie mogła wyprzeć się bycia Lanceleyem, co było gwarancją duszy estety i artysty. Odstawiła trzymaną wcześniej butelkę z wodą, czując na sobie jego spojrzenie. Przekręciła głowę w bok, przyglądając mu się pytająco. Znów miała coś na twarzy? Mimowolnie przetarła wierzchem dłoni policzek, a gdy jej uszu dobiegło ciche pytanie Holdena, uśmiechnęła się jedynie, wzruszając delikatnie ramionami. Dziewczyna przysunęła się nagle, przesiadając się z pośladków na kolana i umiejscawiając się między nogami chłopaka. Złapała za kubeczek owoców, otwierając go i trzymając w jednej z dłoni, w drugą natomiast łapiąc kawałek arbuza. Przez chwilę lustrowała jego twarz, czując znajomy zapach w nozdrzach i bijące od niego ciepło. Ta opiekuńczość sprawiała, że miał naprawdę unikalną dookoła siebie aurę. Pomarańczową, słoneczną, ciepłą. Ludzie musieli czuć się naprawdę dobrze w jego towarzystwie. Zjadła swój kawałek, oblizując wargi i w końcu decydując się przerwać panujące między nimi milczenie. — Bo nie jestem kimś, kto dostarcza powodów do czegokolwiek. Nie zrobiłam nic nadzwyczajnego, żeby dostać buziaka. Przecież każdy by Ci pomógł, prawda? Jestem tylko Nessą. — powiedziała cicho, posyłając mu delikatny uśmiech i sięgając tym razem po kawałek ananasa, który wysunęła w jego stronę. Sugerowała mu tym samym, żeby się poczęstował. Na takie pyszności zawsze był apetyt.— Zobacz jaki dobry. Po co komu złoto czy klejnoty, jak mają takie ananasy, mango czy nie wiem, nawet kukurydzę. Dodała w ten sam, cichy sposób co poprzednio, przez chwilę wpatrując się w jego usta. Dlaczego właściwie wcale nie przeszkadzało jej, że kradł sobie ot, tak całusy? Wcześniej dostałby w twarz albo by go wyśmiała, komentując w jakiś przykry sposób. Teraz jednak miała wrażenie, że byłaby skłonna się do tego przyzwyczaić, chociaż sama przed sobą w życiu się nie przyzna. Były to całkiem inne buziaki niż te, które dawała jej Becia czy Vivi, nawet te w policzki. Podniosła spojrzenie na jego oczy, zaraz jednak je odwracając na trzymany kubek, aby wybrać kolejny kąsek. — I co teraz? Mango czy może jeszcze jeden arbuz? Jakieś życzenia? — mruknęła w końcu, nieco niezdecydowanym głosem, opierając się ramieniem o jego zgiętą nogę.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Ostatnimi czasy wielu Gryfonów jest określanych mianem nauczycieli. Wczoraj Jerry został bardziej drażliwą wersją Craine’a, dziś ja zostaję nazwany profesorem od opieki nad magicznymi stworzeniami. Profesor Thatcher. Cóż za niedorzeczność, praktycznie niemożliwa do ziszczenia, zważywszy na to, że nie mam zbyt wielkiej cierpliwości do uczenia czegokolwiek większej grupy osób. Pojedynczo – jak najbardziej, zwłaszcza gdy w grę wchodzi artyzm, jak muzyka czy origami, którego mocno się uczepiłem po lekcji z Robinem. Swoją drogą zastanawia mnie, gdzie też się podziewa nasz nowy nauczyciel, bo zdążyłem go polubić. Jest na pewno o wiele przyjemniejszy niż nie spuszczająca ze mnie oka Bennettowa. - Dlaczego zawsze uważasz groźne stworzenia za urocze? – zastanawiam się na głos, bo naprawdę mnie to intryguje. Pewnie chciałaby podrapać też smoka za uchem, a to nieco zalatuje i moją osobą, a także chęcią przytulania się do buchorożców, będących w nastroju nijak nie przypominającym Euforii. – Hmm, w sumie nie wiem, jakiego są koloru, bo nikt tego nie opisał, a żadnego nie spotkałem, ale możesz mieć rację. Wiesz, że dyra z Soletrar chciała nam je przysłać do Zakazanego Lasu, ale Hampson uznał, że wystarczy mu Irytek? Patrząc na pomysły Nessy i dodając do tego moje, często nieprzemyślane, gdyby przyszło nam spisywać księgę jakiś baśni, byłaby to największa komedia w świecie nie tylko czarodziejów, ale i mugoli. Podejrzewam, że zadziwilibyśmy nawet specjalistów od największych dziwactw magicznych. A może by tak kiedyś spróbować? Najpierw muszę jednak skończyć jej opowiadać już spisane historie, których lista z każdym dniem coraz bardziej rośnie. - Albo po prostu kreuje się ich na takich brutalnych, żeby nie było nikomu szkoda, że „cywilizowani ludzie” ich wybili – stwierdzam, broniąc ludu, który wymarł wieki temu. Obrona tych słabszych i szykanowanych jest jednak we mnie dość silna, chociaż w tym wypadku zupełnie bezcelowa, bo ani oni na tym nie skorzystają, ani ja niewiele zyskam. Z historię jest tak, że nigdy nie wiadomo, co tak naprawdę się wydarzyło, a informacje, które otrzymujemy, to jedynie kreacja poszczególnych jednostek. A nawet ten las i ścianę pokrytą runami każde z nas postrzega zupełnie inaczej. - Doskonale zdaję sobie z tego sprawę – dodaję jeszcze z szerokim uśmiechem na temat jej złośliwości. Przekonuję się o niej za każdym razem, kiedy widzę się z Nessą, chociaż mam wrażenie, że to przekomarzanie z jej strony ostatnimi czasy nieco słabnie i dziewczyna naprawdę słucha tego, co mam do powiedzenia: a przecież często są to zwyczajne brednie, jak chociażby niedźwiedzie polarne w lochach jej domu. - Małpki mogą nas co najwyżej okraść z pożywienia – uznaję ostatecznie, patrząc na Nessę z wdzięcznością, kiedy opatruje mi rany. Chyba powinienem odkupić jej te plastry, tym razem szukając jakiejś magicznej odmiany w żmijoptaki albo inkantacje zaklęć z transmutacji. Albo kupić takie zwykłe i samemu narysować zielono-błękitne węże, wmawiając dziewczynie, że to akurat jej ulubione zwierzę, tylko grafik był za słaby. – Nie mogę się doczekać tych okropności, które wymyślisz – przyznaję jeszcze, śmiejąc się z tego, bo nie wydaje mi się, żeby Lanceley naprawdę wpadła na coś, z czego bym się nie wykaraskał. Przekonałem się o tym już podczas gry w pytania, kiedy jedyne, co wymyśliła, to obietnica, abym przychodził do niej z problemami. Ale ja nadal się z tego nie wywiązuję, być może łamiąc przy tym przysięgę, ale po prostu nie potrafię. Nie jestem jeszcze w stanie powiedzieć jej o wielu rzeczach, o których bym chciał, a podejrzewam, że i ona nie jest gotowa na to, żeby usłyszeć prawdę. Za to mogę uświadomić ją w innych kwestiach, a jej pytanie o powody sprawia, że znów się do niej uśmiecham w ten nieco chochlikowaty sposób. - Ponieważ mi pomogłaś; ponieważ chcę – wymieniam, robiąc jednak chwilę przerwy przed ostatnim powodem, jakbym się nad nim zastanawiał, chociaż doskonale go znam. – I dlatego, że cię lubię. Słowa te brzmią jakby od niechcenia, jednak wyznanie jej tego nieco mnie kosztuje. Zazwyczaj wydaje się, że mam w sobie ogromne pokłady odwagi i lekkomyślności, przez co przekazuję ludziom swoje myśli. Prawdą jednak jest, że wiele z nich z mojej głowy nigdy nie ulatuje. W tym wypadku jest inaczej, ale rudowłosa zapewne weźmie to za kolejny wygłup z mojej strony. Może tak jest lepiej? Nessa stara się opiekować mną w podobny sposób, jak ja nią i chyba zaczyna rosnąć to w konkurowanie, które z nas będzie lepszą nianią dla tego drugiego. Jej troska podoba mi się jednak, bo rzadko kiedy ktoś martwi się o mnie. Bardziej każą mi naprawiać wszelkie szkody, niż zadbać o samego siebie. Przechylam głowę, spoglądając przez chwilę w jej oczy. Nie powiedziałbym, że przypominają whiskey, ale może też dlatego, że nie jest to trunek, za którym przepadam. - Mi przypominają karmel. Albo czekoladę, zależy od światła – przyznaję po chwili zastanowienia. Ogólnie Nessa kojarzy mi się z czekoladą; albo z ciastkami cynamonowymi, bo kolor jej włosów przywodzi mi na myśl tę przyprawę. Jakby brnąć tak dalej, przypomniawszy sobie o tym, że nazywałem ją Królową Lodu, to Ślizgonka chyba jest po prostu Bożym Narodzeniem. Dziwne skojarzenie, zważywszy na to, że na dworze jest dosyć parno, a o śniegu możemy jedynie pomarzyć i zobaczyć go co najwyżej w kulach ze sklepów z pamiątkami. Usadawiam się wygodnie na ziemi, przerzucając kamienie gdzieś w dal, żeby nie poraniły mnie jeszcze bardziej i zabieram Nessie wodę, gdy ta przestaje pić, bo sam jestem okropnie spragniony. Mimo że znajdujemy się w klimacie równie wilgotnym, co ten szkocki, to jednak jest tu o wiele wyższa temperatura, a przy tym parnota i wciąż chce mi się pić. - Wstawać o piątej? Uczyć się? Ness, są wakacje, powinnaś odpocząć, chociażby tydzień. Nic się nie stanie, jeśli na chwilę odłożysz podręczniki. Wiedza ot tak ci nie uleci – tłumaczę jej między kolejnymi kęsami bułki, którą od niej dostałem. Lanceley znów chyba myśli, że czymś się ubrudziła, skoro nadmiernie jej się przyglądam, ale jakoś nie jestem w stanie odwrócić od niej wzroku. Po raz kolejny śmieję się z tego, bo nie wiem, czy kiedykolwiek pozbędzie się tego przekonania, że ktoś na nią patrzy tylko i wyłącznie przez nieistniejące mankamenty, których może się pozbyć przetarciem dłoni lub chusteczki. Rudzielec przysuwa się do mnie, sięgając po pojemnik z owocami, przez co zapach kwiatów unoszący się z jej włosów miesza się z najbardziej intensywnym z tej zbieraniny ananasem. Dziewczyna przygląda mi się, a ja sekundę później uśmiecham się do niej wesoło, bo nie potrafię już na nią reagować w inny sposób, gdy nasze spojrzenia się spotykają. - Nie prawda, nie każdy by mi pomógł, tylko Nesso – odparowuję jej, wykorzystując nowy pseudonim, który sobie sama nadała, chociaż brzmi on komicznie. – Przecież nie musisz robić nic nadzwyczajnego… …żebym cię lubił. Chwytam ustami ananasa, którego wyciąga w moją stronę. Słodki smak roznosi się po moim języku, chociaż czuję też lekkie pieczenie, zazwyczaj obecne przy delektowaniu się tym owocem. - Mówisz, że nie potrzebujesz złota, a wymieniasz wszystko, co ma taki kolor – śmieję się, bo każdy ze skarbów natury, który wymieniła, rzeczywiście ma słoneczną barwę i przez to przywodzi na myśl lato. Zauważam, że dziewczyna spogląda na moje usta, a potem nasze spojrzenia znów się krzyżują. Szybko jednak ucieka wzrokiem do kubka z owocami, ale w mojej głowie już rodzi się pomysł, jak złapać ją za słowo co do życzenia. Wyciągam w jej stronę dłoń i przejeżdżam opuszkami palców po policzku, by zgarnąć kosmyki lecących jej na twarz cynamonowych włosów i założyć za ucho. Wracam jednak do podbródka i unoszę go delikatnie, by na mnie spojrzała i mam wrażenie, że tonę w morzu gorącej czekolady. Chociaż docierają do mnie dźwięki z otoczenia, a słońce wciąż przebija się przez gęstwinę drzew, nie istnieje już nic poza Nessą. - Właściwie to mam ochotę na arbuza – stwierdzam, bo wiem, że przed chwilą go jadła i chcę sprawdzić, czy jego smak nadal pozostaje na ustach dziewczyny. Tym razem nie ogarnia mnie jednak lęk, bo gdzieś w głębi mam pewność, że mnie nie odrzuci. Znów nazwie mnie złodziejem, ale coraz bardziej podoba mi się ta rola. Przybliżam się więc do niej, aż w końcu nasze usta stykają się ze sobą w mieszaninie arbuza i ananasa, a ja już wiem, że całowanie Nessy to moje nowe ulubione zajęcie. Wplatam dłoń w jej włosy, podczas gdy druga wędruje na jej odsłonięte plecy, żebym mógł przyciągnąć ją jeszcze bliżej siebie, przez co prawie przewracam się na leżące tuż za mną drzewo.
I ona nie widziała Holdena jako nauczyciela. Nie chodziło o to, że był głupi czy mało inteligenty, tylko właśnie o brak cierpliwości czy podejścia do większej grupy ludzi. Sądziła jednak, że gdyby trafił na ciężki przypadek to i do jednej persony zabrakłoby mu wytrwałości. Bycie wykładowcą to naprawdę ciężki kawałek chleba, zawód bardzo niewdzięczny i niedoceniany, zwłaszcza gdy czegoś od młodzieży się wymaga. Wciąż uśmiechnięta, lustrowała go wzrokiem, nie kryjąc kolejnej fali rozbawienia, którą wywołał grymas na jego twarzy. Pojawił się zaraz po tym, jak nazwała go Profesorem. Na jego pytanie wzruszyła jedynie ramionami, nie potrafiąc jednoznacznie odpowiedzieć. Dlaczego? Może przez to, że ona cała była dziwnym i specyficznym stworzeniem? — Dlatego, że jestem równie groźna co one, a słyszę czasem, że jestem urocza? O widzisz, idealny przykład tego, jak gabaryty mogą prowadzić do błędnej oceny.— zaczęła, chociaż wcale nie oczekiwał od niej odpowiedzi. Ruda była jednak niczym adwokat diabła i miała odpowiedź na wszystko. Zawsze. Bardzo rzadko kiedy zdarzało się, aby brakowało jej słów. Z pewnością była to zasługa ogromnej ilości książek, którą czyta. Nie wiedziała, skąd Thatcher miał informację dotyczące importu magicznych, złośliwych duszków, jednak jej twarz przybrał niezbyt zadowolony grymas, a brwi na chwilę powędrowały ku górze.— Irytka ma w szkole, a one byłyby w lesie, nie rozumiem. Z drugiej jednak strony, może to jeden z tych gatunków, który zbyt szybko się przystosowuje i szkodzi etnicznym? Dodała jeszcze, kończąc wypowiedź pytaniem i posyłając mu krótkie, zaintrygowane spojrzenie. On znał się na tym znacznie lepiej, powinien wiedzieć. Nadal była jednak ciekawa, jak wygląda i przez myśl jej przeszło, że po powrocie do pensjonatu sprawdzi, czy zabrała ze sobą książkę od opieki nad magicznymi stworzeniami. Może tam coś będzie? Westchnęła cicho, kręcąc w końcu głową i dając odlecieć duszkom, pozostawiając miejsce na inne tematy. Palcami przeczesała kosmyk włosów, milcząc chwilę i zapatrując się w kołyszące się na lekkim, ciepławym wietrze, liście palmy. Było tu znacznie przyjemniej niż w rozgrzanych, betonowych alejkach miasteczka. To był też jeden z powodów, dla których Nessa wolała poznawać ich sekrety nocą. Pomijając już niższą temperaturę i brak irytujących po czasie promieni słońca, było ciszej i spokojniej. Większość turystów nie radziła sobie z tutejszymi trunkami i wcześnie wracali do pokoju, dzięki temu z łatwością można było przemierzać chodniki i rozglądać się dookoła. Jedyną wadą były zamknięte sklepy. Jej spojrzenie przemknęło przez sylwetkę Holdena. Nie wiedziała, czy to oni byli dziwni, czy może reszta świata po prostu nie rozumiała ich toku myślenia, jednak czasem sama nie mogła dać wiary na tematy, które im z taką łatwością wpadały. Jak to możliwe, że nigdy się nie kończyły i zawsze mieli o czym rozmawiać, chociaż jeszcze rok temu sądziła, że to absolutnie niemożliwe? Byli jak zderzenie się dwóch światów, momentami skrajnie różnych osobowości, a pomimo to, jakoś funkcjonowali ze sobą, obok siebie. Jego opinii na temat Majów nie skomentowała, kiwając jedynie głową. Zapewne miał trochę racji, jednak jej wiedza na ten temat była zbyt skromna, aby mogła wdawać się w dyskusję. Nie lubiła wprowadzać innych w błąd, ceniła sobie otwarte karty. Lanceleyówna pomyślała jednak, że Holden miał z Gryffindorem więcej wspólnego, niż podejrzewał. To była miła odmiana, chociaż z drugiej strony, było jej jakoś głupio, gdy traktował ją w tak ciepły i opiekuńczy sposób po tylu złośliwych komentarzach, które w przeszłości od niej usłyszał. — To dobrze. Potem nie będzie zdziwienia, jak wytrzeźwiejesz mentalnie i odechce Ci się ze mną spędzać czas. Będziesz wiedział, dlaczego. — odparła z niewinnym uśmieszkiem, trącając go delikatnie w bok. W jakiś sposób ta myśl kłębiła się jej w głowie równie mocno, co euforia. A jeśli cała ta znajomość była tylko efektem ubocznym? Trzeba jednak przyznać, że nie byłaby zachwycona, gdyby faktycznie tak było. W pewien sposób zaczęła się do niego przyzwyczajać. Może nie zawsze mówił mądrze, jednak zawsze potrafił ją zainteresować konwersacją, co pewnie wiele wspólnego miało z drzemiącym w nich zmysłem artystycznym. Mówiło się przecież, że to najtrudniejsi z ludzi. — Nie muszą kraść, mogę się podzielić. Jednak arbuza nie oddam, mogą zjeść inne rzeczy. Chociaż pewnie takie najbardziej lubią. Te zwierzaki mają chyba dobry gust. Też bym rzuciła w kogoś kokosem, gdyby miał owoce, które lubię najbardziej i byłabym głodna. Nie. Nie rzuciłabym. Po prostu podeszłabym i sobie wzięła. Skwitowała słowa o małpie, znów delikatnie wzruszając ramionami. Najśmieszniejsze było to, że brzmiała całkiem poważnie i był to scenariusz, którego można było się po niej spodziewać. Znana przecież była ze swojej bezpośredniości, wiec co za problem z poczęstowaniem się cudzym ananasem czy arbuzem? Żaden! Zawsze miała w torebce jakieś batoniki czy inne przysmaki, więc po prostu by się wymieniła. Bo zdecydowanie tutejsze słodkie plony były najlepsze, jakie jadła. Prychnęła cicho na jego śmiech, zaraz jednak się uśmiechając i posyłając mu spojrzenie z serii "Jeszcze Ci pokażę!". Była mała, ale lekceważenie jej i jej głupich pomysłów było błędem. Zwłaszcza w miejscu takim jak dżungla. Miał szczęście, że Nessa nie znała bajki o Tarzanie. Była zaskoczona tym, jak łatwo angażowała się w rozmowy i w znajomość z nim. Oczywiście nigdy nie miała problemu z mówieniem o sobie i z odpowiadaniem na pytania, jednak ich znajomość nadal była tak młoda.. Ta głębsza, bo imiona swoje znali od pierwszej klasy. Chociaż aż do trzeciego roku, ruda była raczej szarą myszką. Schody i bójki zaczęły się później. Nie potrafiła stwierdzić, co chodzi mu po głowie. Nie umiała też ocenić, jak wielu rzeczy jej nie mówi i jak wiele gorszych, cierpkich słów kryje się za tym uśmiechem, który zdawał się nie schodzić z jego ust. Była jednak ciekawa. W pewien sposób chciała poznać każdą jego twarz, zobaczyć całą paletę emocji. Wywróciła oczyma na jego słowa, machając ostentacyjnie ręką, aby chwilę później ją wysunąć i palcami dotknąć jego czoła, pstrykając w nie delikatnie. Pokręciła głową, mając kąciki ust uniesione ku górze. — Ja też Cię lubię, głupku. Nadal jednak przesadzasz. —powiedziała tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie, wyłapując spojrzeniem błękit jego oczu. Czy dała mu ostatnio odczuć, że go nie lubi albo źle spędza czas w jego towarzystwie? Może nie był pewien, czy ona wie, że się dobrze bawił? Nie potrafiła zrozumieć sensu tak nagłego wyznania sympatii i naprawdę miała nadzieję, że niczym go nie uraziła, co było przez chwilę widoczne na jej buzi. Przesunęła palcem po kosmykach jego włosów, ostatecznie znów nie mogąc się powstrzymać i czochrając je, pozwalając by różowe pasma, kontrastowały z jej bladą skórą i pomalowanymi paznokciami. Przez to, że brzmiał tak, a nie inaczej, uznała, że trzeba go rozbawić. Zwykle był przecież pełen entuzjazmu i odwagi, nie trzeba było go do niczego namawiać. Nessa starała się opiekować każdym, kto był dla niej więcej niż "obojętnym". Braterstwo w jej wydaniu, podobnie jak przywództwo, było bardzo silnie zakorzenione. Z pewnością przyczyniał się do tego również brak rodzeństwa i chęć nadrobienia relacji tego typu. Dbała o niego, bo czuła potrzebę odwdzięczenia się. Przecież nie był jakimś dzbanem bez dna, z którego można było tylko czerpać i czerpać, nie martwiąc się, że dotrze się do dna. Był też człowiekiem, on też potrzebował troski. A do tego wszystkiego sprawiał wrażenie persony, która rozwinie skrzydła, gdy ktoś będzie na niej polegał, a jednocześnie zachęcał ją do działania. Stąd też jej przypominanie o pracach domowych czy lekcjach. Nie był głupi, po prostu przez lenistwo i brak motywacji jego mózg czasem wydawał się zakurzony. A szkoda osoby inteligentnej, aby się zmarnowała. — Lubisz karmel czy wolisz czekoladę? To znacznie przyjemniej brzmi, niż porównywanie do alkoholu, chociaż lubię czasem i whiskey się napić. To takie głupie, co?! Przecież rude osoby powinny mieć zielone oczy. — westchnęła nieco teatralnie, rozkładając ręce na boki i przez chwilę sztucznie ubolewając nad swoim losem. Zawsze uważała, że jej ślepia są takie zwykłe i popularne, a porównywanie ich do czegoś nie brzmiało tak ładnie, jak w przypadku odcieni zielonego czy błękitu. Holdena ciężko było skojarzyć z jedną rzeczą, bo był istnym chaosem. Kolorowym, pięknym, ale nieprzewidywalnym i głębokim, który łatwo mógł złapać i wciągnąć. Był jej całkowitym przeciwieństwem, bo na tle barw — ona była raczej nudną i przewidywalną gammą jesieni, która nijak się miała do barw wiosny. Poprawiła się, siadając wygodniej i znów łapiąc z nim kontakt wzrokowy.— Ty masz ładne oczy. Jak niebo, wiesz? Mało jest ponoć osób, które mają takie czyste spojrzenie. Pasuje Ci. Oddała mu grzecznie wodę, nie szarpiąc się i korzystając z wolnych dłoni, ułożyła je na swoich kolanach. Spojrzała na niego zdziwiona, parskając po chwili śmiechem. Jak często to słyszała? — Jestem przyzwyczajona do wstawania rano. Wakacje wcale nie zwalniają od nauki! I tak poświęcam książkom znacznie mniej czasu, niż w roku szkolnym! Tydzień? Zwariowałeś chyba. Nie wytrzymam. Każdy ma jakieś wady, a Ty musiałeś trafić na rycerza, który nie radzi sobie bez edukacji. — zaczęła ze spokojem,udzielając odpowiedzi na wszystkie jego tłumaczenia. Wiedziała, że dziwnie na nią patrzą, gdy chodzi na plaże z podręcznikiem i powtarza zaklęcia albo transmutacje. Była przyzwyczajona do śmiechów i komentarzy, a jednak tak wiele osób to właśnie do niej zwracało się o pomoc. Co by było, gdyby przez odpoczynek i odzwyczajenie się od systematyczności, nie mogła udzielić wskazówek czy wytłumaczyć działania zaklęcia, bo by nie potrafiła? Ambicja i duma rudej by tego nie zniosła. Miała taki odruch. Nie często ludzie obserwowali ją tak bezczelnie, jak ona ich. Zwykle uginali się pod jej spojrzeniem czy bezpośrednimi gestami, stąd też jej niepewność i znów nasuwające się pytanie: dlaczego? Znów coś zrobiła? Ma coś na twarzy? Te pytania nasuwały się jej automatycznie. Nigdy nie podejrzewałaby nikogo o zdrowych zmysłach, żeby patrzył na nią, bo tak. Bo miał ochotę. Po co, kiedy nie było właściwie na co? Mały karzeł w tłumie z karnacją jak u lalki z porcelany i przeciętnymi ślepiami. Zostawiła w spokoju buzię, opuszczając dłoń. Siedziała już bliżej niego, przyglądając się kubeczkowi. Jakie to było wygodne, że owoce były w takiej, a nie w innej formie! Czemu w Anglii ich tak nie sprzedawali? Idealna przekąska, wszyscy byliby zdrowsi i szczuplejsi. Jak widać, Nessa czuła się wyjątkowo swobodnie w towarzystwie gryfona i zaczynała przekraczać kolejne granice bezpośredniości, które zazwyczaj zarezerwowane były tylko dla Caesara, który był jej przyjacielem i Mefisto, który był niczym starszy brat. Bo o Mallory czy Beatrice nawet nie było co wspominać, poza łóżkiem i inne rzeczy dzieliły. Pytające spojrzenie nabrało wesołego akcentu, momentalnie reagując na uśmiech Holdena. Pojaśniały. Parsknęła śmiechem na to, jak ją nazwał. Tego jeszcze nie słyszała, a naprawdę wiele epitetów tworzyli ludzie, do określania jej. Był urokliwy i doskonale oddawał jej własne mniemanie o sobie. — Dlaczego? Myślę, że każdy. Jesteś raczej człowiekiem, którego ludzie lubią, co? — mruknęła, palcami przeczesując kosmyk włosów, zanim odgarnęła go na plecy, aby nie przeszkadzał jej w jedzeniu owoców. Arbuz tkwił w jej palcach, a ona spojrzała na niego niczym mała dziewczynka na najwspanialszą słodycz, jaką mógł zaoferować jej świat. Zanim jednak wzięła się za jedzenie, kontynuowała zaczętą wcześniej wypowiedź.— To dobrze, bo nie jestem nadzwyczajna. Zwykła. Zwykli ludzie są od zwykłych rzeczy, nie? Puściła mu oczko, zabierając się za kawałek owocu. Słodki, aromatyczny. Nikt jej nie powie, że te importowane owoce do Europy smakowały tak samo, jak tutaj. Kłamstwo. I coraz bardziej była przekonana o tym, że wróci do domu w postaci małego arbuza, a nie człowieka. Po zjedzeniu swojego kąska złapała za ananasa i wysunęła w jego stronę, chcąc go poczęstować. Bo dlaczego nie? W ten sposób tylko ona miała ręce wymagające interwencji mokrej chusteczki. Słysząc jego słowa, zaśmiała się cicho i kiwnęła głową. — Mhm.. Masz rację. To lepsza wersja złota. I arbuz nad nim króluje! Tylko nie wiem, czy byłby bardziej koralem, czy rubinem. — westchnęła cicho, bezradnie nieco. Naprawdę nie mogła tego rozgryźć, bo jej ulubiona przekąska miała swój charakterystyczny, unikalny kolor. I nie chciał przyjść jej do głowy żaden kamień szlachetny, który mógłby temu odpowiadać. A jako młody jubiler, znała ich naprawdę sporo. Westchnęła, nie mogąc wybrać pomiędzy mango a ogórkiem, który pomimo początkowej niechęci, całkiem przyjemnie przełamywał słodycz. Drgnęła w miejscu, wyrwana z zamyślenia, podskakując w miejscu, gdy poczuła ciepłe palce Holdena, bezkarnie wędrujące po jej twarzy. Podniosła na niego wzrok bez słowa, posyłając mu pytające spojrzenie. Znów miała coś na twarzy i to wycierał? Gdy ich spojrzenia się spotkały, a on wręcz ją zmuszał do tego, aby utrzymywała ten kontakt, już chciała się odezwać i rzucić żartem, żeby się w nią nie bawił. To ona przecież zachowywała się w ten sposób do innych, ona kontrolowała całą sytuację. A tu proszę, pochłaniało ją lazurowe wybrzeże. Nie potrafiła odwrócić wzroku, więc gdy wspomniał o arbuzie, kiwnęła delikatnie głową i po omacku, chciała sięgnąć do kubeczka i wyjąć to, czego chciał. Znów był złodziejem. Znów ją zaskoczył. Zaatakował. Podstępnie. Paskudnie. Sprawił, że zamarła w bezruchu, starając się złapać logicznych argumentów, ale te jednak zaczęły uciekać z jej głowy, zostawiając tam pustkę. Jego usta były miękkie, ciepłe i nadal smakujące jedzonym wcześniej przez niego owocem. Plastikowy kubek wypadł jej z ręki, a tkwiące w nim przekąski rozsypały się gdzieś na kamieniach, gdy jego dłoń zniknęła w burzy miedzianych włosów, a druga powędrowała po odkrytej skórze pleców. Znów poczuła na niej dreszcz, miała też wrażenie, że znajdujące się już teraz niebezpiecznie blisko ciało gryfona sprawia, że krew zaczyna jej szybciej krążyć przez bijące w piersi serce. Dlaczego przypominało to bardziej uderzenia młotka jak spokojne i zrównoważone brzmienie ludzkiego serca? Poczuła, jak na policzki wypływa jej rumieniec, którego już w żaden sposób nie będzie mogła ukryć, chociaż znając ją i tak spróbuje. Nie. Nie mógł tak postępować. Nie mógł sobie robić z nią, co mu się żywnie podobało. Nie była takim rycerzem. Odsunęła się delikatnie od niego, przykładając mu palec do ust, zanim cokolwiek zdążył powiedzieć. Nie odsunęła się jednak wcale, podnosząc wzrok na jego oczy. — Znowu to robisz. Atakujesz mnie w sposób, w który ani rycerza, ani potwora nie przystoi. — szepnęła niemal bezgłośnie, bardziej do jego ust niż do niego samego. Westchnęła cicho, przymykając na chwilę oczy. I znów fala scenariuszy, chaotycznych słów zalała jej umysł. Dlaczego ten chaos tak uparcie wdzierał się do jej poukładanego i zorganizowanego życia, w którym przecież nie było miejsca na takie głupoty, jakimi są romanse i nakierowane na głębsze więzi, relacje? Nie mogła sobie na coś takiego pozwolić. Nie chciała bałaganu, nie chciała zachowywać się w ten nieracjonalny sposób, który pokazywały jej tkwiące w takich skomplikowanych związkach koleżanki. Skoro była tak pewna, to dlaczego jej wzrok znów powrócił na jego twarz, przez chwilę tkwiąc na ustach? Dlaczego po prostu się nie odsunęła? Wiedziała, że jest młoda. Że może sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa, a to, co wydarzy się w Meksyku, to tu zostanie. Nie chciała. Nie mogła. Nie wiedziała, czy całe te jej kontemplacje trwały minutę, czy dwie. — Nie znoszę, jak tak robisz... — rzuciła jeszcze, ostatecznie kręcąc głową, wysuwając dłoń w jego stronę, przesuwając ją po jego koszulce ku górze, badając palcami tors i wspinając się na ramię, by ostatecznie została na karku. Niedorzeczne. Miała wrażenie, że to wszystko dzieje się wbrew zdrowemu rozsądkowi i logice. — A co się stanie, gdy Ciebie ktoś okradnie? Też mu tak pozwolisz? Nie czekała jednak, aż odpowie, muskając jego usta swoimi. Najpierw delikatnie, niepewnie. Był to całus krótki, po którym się odsunęła, jednak tylko po to, aby dać następny i następny, aż w końcu przywarła do niego ustami. Nie chcąc jednak potraktować go lepiącą się od owoców ręką, oparła ją tylko przez drugie jego ramię, pozwalając, by swobodnie tkwiła gdzieś za jego plecami, w powietrzu. Teraz już była pewna, że zwariowała i będzie miała moralniaka jak stąd do Hogwartu, ale niech się dzieje wola niebios. Najwyżej zgorszeni Majowie potraktują ich piorunem. I naprawdę nie chciała, żeby ów akt, który sama rozpoczęła, tak szybko się skończył. To też była rzecz, której nie powie głośno. Wolałaby przestać oddychać od okradania Holdena, niż powiedzieć mu cokolwiek po tym, jak już wróci jej odpowiedzialność. Jaj palce delikatnie zacisnęły się na jego karku, sunąc opuszkami w dół i w górę, drażniąc ją paznokciami, łaskocząc.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Starożytni Grecy (nie wiem, dlaczego tak bardzo się ich ostatnio czepiam – może dlatego, że mieli większe pojęcie o życiu niż ludzie współcześni) uważali, że na początku był Chaos. W ich mniemaniu to jednak nieskończona pustka, niemalże czarna dziura, którą znam doskonale, chociaż nie obejmuje już całego Wszechświata, a jedynie mój własny umysł. To przeklęte uczucie, kiedy nie mam eliksiru euforii i wszystko wokół przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Po prostu tkwię w miejscu, do którego nie pasuję i nie potrafię się z niego wydostać. Ale są też inne chaosy: codzienne i wydające się o wiele bardziej znajomymi od wszechobecnej rozpaczy, z którą staram się walczyć, mimo że pożera mnie od środka niczym pasożyt. Jednym z takich chaosów jest to, co staram się z premedytacją robić Nessie, a co ona – choć podejrzewam, że zupełnie nieświadomie – czyni mnie. Miesza mi zmysły, sprawiając, że czuję wszystko bardziej i mocniej, a jednak nie jestem w stanie wyczuć zupełnie nic poza nią, kiedy jest w pobliżu. Cała moja reakcja na bodźce przy rudowłosej Ślizgonce ogranicza się do jej uśmiechu, piegów na nosie i złośliwych zaczepek, którymi notorycznie mnie raczy, a ja nie przejmuję się nimi, nawet jeśli w dawnych okolicznościach bardzo by mnie ubodły. - A mogę wybrać karmel w czekoladzie? – pytam całkiem poważnie, bo sam nie jestem pewien, co mógłbym wybrać. W przypadku oczu Nessy zdecydowałbym się na każdą barwę, niezależnie od tego, jaka by ona nie była i czy dałoby się ją porównać do czegoś jadalnego. – Kto wymyślił tak beznadziejną zasadę? Zobacz, ja też nie mam zielonych oczu i nic z tym oboje nie zrobimy. Takie geny, czy coś tam. Wzruszam ramionami. Mimo że na mojej głowie goszczą różne odcienie, naturalny nadal próbuje się czasem przebić. Może nie jest tak cynamonowy jak włosy Lanceleyów, ale jednak ma w sobie coś z rudości, a idąc tokiem rozumowania dziewczyny, moje oczy powinny przypominać trawnik, a nie niebo tuż nad nami. Jej uwaga sprawia, że czuję ciepło na twarzy i już wiem, że moje policzki przybierają barwę arbuza. Tylko jak moje oczy miałyby mi nie pasować, skoro są częścią mnie? Tak jak karmelowe ślepia idealnie komponują się z miedzianymi lokami Nessy i jej różowymi ustami. Przyglądam jej się trochę z tępą, zadziwioną miną, bo nie spodziewałem się, że powie coś takiego. - Rycerz radzi sobie w każdej sytuacji, nawet kiedy nie ma przy sobie broni, do której przywykł – odparowuję jej, gdy już się nieco uspokajam, a woda gasi pragnienie i sprawia, że czerwień z mojej twarzy nieco się ulatnia. – Założę się, że nie będziesz w stanie po prostu wytrzymać tydzień bez zaglądania do podręczników – rzucam jeszcze mimochodem, chociaż jest w tym nieco mojego podstępu. Znam Lanceley na tyle, żeby wiedzieć, że nie zrezygnuje z wyzwania lub rywalizacji. Tak naprawdę nie chcę jej zmieniać, ani tym bardziej narzucać, co powinna robić. Po prostu chciałbym jej pokazać, że może poświęcić cały dzień na lenistwo i świat się przez to nie zmieni. Wzniecić trochę więcej chaosu, na który nie znajdzie odpowiedzi w rozdziale o transmutacji elementarzowej (jak zwykle nie jestem pewien, czy prawidłowo zapamiętuję to, o czym mi mówi; nie jestem specem od tego przedmiotu, a nazwy szybko ulatują z mojej głowy, jednakże staram się jej słuchać… na swój ograniczony sposób). Naprawdę nic się nie stanie, jeśli Nessa chociaż raz nie będzie o czymś wiedziała. Jest tylko studentką, a nie profesorem z kilkunastoletnim stażem, do którego w każdej chwili można zwrócić się po pomoc. Gdyby było inaczej, nie potrzebowalibyśmy szkoły, a wystarczyłyby jedynie korepetycje z rudowłosą. Wsparcie mądrzejszych osób jest potrzebne, ale nie powinno się przesadzać. Także umysł Ślizgonki musi czasem odpocząć, a póki co chyba dostatecznie ją rozpraszam, skoro zapomina o podręcznikach, które podobno trzyma w swojej torbie tuż obok akumulatora samochodowego i zestawu narzędzi ogrodniczych. Dziewczyna zbyt mocno skupia się na kubku z owocami, być może zawstydzona bliskością (w co jednak śmiem wątpić, znając ją już od dłuższego czasu) lub po prostu wędrując po swojej własnej krainie tańczących arbuzów i ananasów. Pomysł na przekąskę owszem, jest całkiem dobry, ale kto broni ludziom, aby sami pokroili sobie jedzenie? Poza tym wędrówki po zamkowych schodach są dostatecznym czynnikiem odchudzającym dla czarodziejów i być może tylko dzięki nim nie mamy jeszcze zajęć sportowych, które wszechobecne są w mugolskich, często jednopiętrowych szkołach. Poza tym mugole mając te swoje telewizjery i kompaktory nie ruszają się z miejsca i przez to ruch jest dla nich o wiele bardziej wskazany niż dla nas. Mnie i tak wszędzie nosi i podejrzewam, że gdybym liczył kroki, w miesiąc okrążyłbym ziemię. To Nessa sprawia, że zatrzymuję się na jakiś czas, leżąc na trawniku i kontemplując nad sprawami, które bez niej nie wydostałyby się z moich ust, pozostawione gdzieś głęboko w greckim, bezdennym chaosie. Jestem raczej człowiekiem, który drażni wszystkich wokół. - Nie wiem – odpowiadam, znów wzruszając ramionami, co naprawdę mocno wchodzi mi w nawyk, ukazując zarówno bezradność, jak i ignorancję. – A zwykłe rzeczy są od tego, żeby szukać w nich magii, której nie widzą inni – kończę za nią, nawet nie zastanawiając się nad słowami, które samoistnie padają z moich ust. Pozwalam się ponieść, z każdą chwilą coraz bardziej, tak jakbym nie ja decydował o samym sobie, a ktoś zupełnie inny. Może osoba ta patrzy na nas oczami tej przeklętej małpy, która co jakiś czas posyła nam ukradkowe spojrzenia, jakbyśmy planowali zamach na zebrane przez nią owoce. Może nawet obrażamy dawny lud, który stworzył to miejsce, uznając za niegodne bezczeszczenia sprawami przyziemnymi, jednak gdyby tak było, nigdy by nie wymarło. Teraz jednak ściana odgradza nas od świata zewnętrznego na równi z gęsto ułożonymi drzewami, które zamykają nas nieco w półmroku i łagodzą panujący wokół skwar. Czuję pod palcami ciepło skóry Nessy. Jest delikatna, niemalże krucha i boję się, że mój dotyk może ją zranić. To jednak złudne wrażenie, tak jak i to, że cała ta sytuacja może być po prostu jednym z moich snów. Wszystko jest prawdziwe, a przez to jeszcze bardziej ulotne i niebezpieczne z powodu swojej nieprzewidywalności. Scenariusze w głowie zawsze można sobie ułożyć według własnego uznania, podczas gdy w tym wypadku nie mogę zapanować nad samym sobą, a co dopiero nad drugą osobą. Jedno zgadza się w każdej z wersji, niezależnie od tego, czy to jawa, czy też nocna mara; Nessa znajduje się w moich objęciach, tracąc na chwilę swoją rolę Rycerza w niewidzialnej zbroi. Jej włosy są równie miękkie, co skóra, a bliskość sprawia, że znów czuję ich kwiatowy zapach z nutą cynamonu, który tak bardzo dziewczyna przywodzi mi na myśl. Jeśli naprawdę uważa, że całowanie jej to zbrodnia, zapewne zostanę złodziejem z największą liczbą łupów w historii magicznego świata. Moje palce wędrują po plecach dziewczyny, zaczepiając o materiał słonecznikowego stroju, podczas gdy usta odbierają kolejne pocałunki – niby kradzione, a jednak dobrowolnie oddawane, aż w końcu rudowłosa odsuwa się nieco ode mnie, zakazując mi wypowiedzenia chociażby jednego słowa. Przyglądam jej się z naprawdę bliska nieco zamglonym wzrokiem, tak że gdybym chciał, mógłbym policzyć wszystkie piegi znajdujące się na jej twarzy za sprawą meksykańskiego słońca. - Pierwsza zasada polowania na potwory: atakuj z zaskoczenia – żartuję szeptem, mimo że nie jestem pewien, czy też powinienem coś takiego mówić. Przyznała, że mnie lubi, choć wyczuwam, że miała na myśli zwykłe koleżeństwo. Mógłbym ją zatem urazić, chociaż to Lanceley i zapewne zrozumie, że nie mam w tym wypadku nic złego na myśli. Słyszę głośne bicie serca, nie wiedząc, czy to moje, czy może dziewczyny. Być może nawet oba, o czym świadczą też nasze przyspieszone oddechy. Nie mogę się ruszyć, ani wydobyć z siebie kolejnych słów, więc po prostu spoglądam na zagubioną Nessę, która wydaje się nad czymś zastanawiać. Czyżbym jednak popełnił ogromny błąd, znów próbując zażyłości większej niż przeciętna przyjaźń? Zupełnie zapominam o tym, że moje palce wciąż są wplątane w jej włosy, a druga dłoń spoczywa na jej talii. Chwila milczenia zdaje mi się trwać całą wieczność, która jest jeszcze bardziej przerażająca od czarnej dziury, która pochłania wszystko. Tam całkowicie traci się pojęcie czasu, podczas gdy jego nieograniczoność wyzwala strach przed tym, jak wiele ma się przed sobą możliwości, a jak bardzo się je marnuje lekkomyślnymi krokami. Tak też odbieram kolejne słowa Ślizgonki, gdy przyznaje mi, że nie przepada za tymi zagrywkami z zaskoczenia. To ona kieruje się tu rozsądkiem i rozumem, a ponadto nad wszystkim nadmiernie rozmyśla, podczas gdy moją domeną pozostaje nieobliczalność. Wszystkiemu przeczy jednak jej dłoń, która wędrując po moim ciele, pozostawia za sobą dreszcz przypominający impulsy elektryczne. Może jednak obrywam piorunem prosto z bezchmurnego nieba? Jeśli będziesz to ty, zawsze, odpowiadam na pytanie w głowie, bo po raz kolejny nie pozwala mi się odezwać, choć nowy sposób na uciszanie wprawia mnie w zdziwienie. Moje serce przyspiesza, przez co mam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi przez sam fakt, że Nessa postanawia odebrać mi rolę złodzieja, tak jak ja staram się przejąć jej rycerstwo. Jej pierwsze pocałunki są nieśmiałe, tak jakby nie była pewna, czy może to zrobić, chociaż przed niczym się nie bronię, przymykając oczy i pozwalając jej na każdy krok. Dotyk jej palców łaskocze mnie, rozpraszając na chwilę uwagę od ust dziewczyny, jednak zaraz oddaję pocałunek, muskając kolejno dolną i górną wargę. Nieśpiesznie, może nawet trochę z roztargnieniem. Zsuwam dłoń po jej długich włosach na plecy, obejmując ją już obiema rękami, przez co wydaje się jeszcze drobniejsza. Znów zapominam, jak się oddycha, gdy przejeżdżam językiem po jej wargach i wyczuwam smak owoców, które niedawno jadła, a teraz spora ich część ginie pomiędzy leżącymi nieopodal kamieniami. Zaczyna mi się kręcić w głowie i wiem już, że przepadłem, ale nie wypuszczę jej ze swoich ramion.
Nieprawdopodobne, jak bardzo pozory mogą mylić. Patrząc na Holdena, Nessa nigdy nie pomyślałaby, że przechodzi przez tak ogromne dylematy wewnętrzne, że tkwi w nim jakakolwiek pustka. Zawsze było go pełno, był głośny, bywał nieznośny i nie raz miała ochotę zepchnąć go ze schodów za przeszkadzanie w lekcjach czy złośliwe zaczepianie. Żyli ze sobą jak pies z kotem i była święcie przekonana, że nic tego nie zmieni. Los chciał inaczej. Lepiej? Gorzej? Nie potrafiła stwierdzić, na to było jeszcze za wcześnie. Miał rację, nie sądziła, że jest w stanie komukolwiek wprowadzić w życie chaos, zwłaszcza jemu. Byli tak skrajnie różni, po co miał w ogóle zwracać uwagę i przejmować się dziewczyną, która przedstawiała sobą zachowania i cechy przeciwne temu, co on sobą reprezentował? No z pewnością nie była kimś, z kim widzieliby go jego przyjaciele. Była nudna. Przeciętna. A on? On był chodzącym, niereformowalnym chaosem z chochlikowym uśmiechem i dzikim błyskiem w oczach, który krzyczał, że szykuje coś niedobrego. Zaśmiała się z niedowierzaniem na jego wybrnięcie z sytuacji, którego całkiem się nie spodziewała. Genialne! I do tego, znów udało się mu ją zaskoczyć. Zagryzła dolną wargę, udając, że się zastanawia, czy faktycznie może przyjąć taką odpowiedź. Była jednak prosta i błyskotliwa, realna. Istniał karmel w czekoladzie, istniały też orzechy w czekoladzie i w karmelu! Czy to był przypadek, że jej ślepia, zaczęły przywodzić jej na myśl słodycze, które tak uwielbiała? I to przez Thatchera! — Cwaniak. Punkt dla Ciebie, niech stracę. — odparła, siląc się na równie poważny ton głosu, co jego. Wcale jednak nie wyszło, bo zaraz uniesione kąciki ust ku górze, zdradziły jej prawdziwe emocje i odczucia. Umiał ją rozbawić i był w tym naprawdę dobry. Wiedziała, że relacje na zasadzie przeciwieństw się sprawdzają, ale żeby aż tak? Nie mogła tego zaakceptować, nie z możliwym scenariuszem, który pomimo skrycia się w labiryncie myśli, czasem pukał i wychodził na pierwszy plan, zsyłając na umysł młodej kobiety wątpliwość. Miała nadzieję, że to wszystko było tylko przypadkiem. Serią niefortunnych zdarzeń, które w ogóle naprowadziły ją na myśl euforii. I nie rozumiała dlaczego, ale bała się odpowiedzi. Wzruszyła ramionami na jego słowa, starając się skojarzyć, gdzie po raz pierwszy to usłyszała, ale nie była w stanie sobie przypomnieć. Meksyk i Holden za bardzo ją rozpraszały.— Nie jestem pewna. Kilka razy już to słyszałam, tak samo, jak stwierdzenie, że nie mam duszy albo mam dwie osobowości — Rycerza i Potwora z Loch Ness, bo z obydwoma się utożsamiam. Widzisz, jaką masz dziwną koleżankę? Rozłożyła nieco bezradnie ręce na boki, uśmiechając się przepraszająco do siedzącego naprzeciw chłopaka. Podparła się wygodniej, lustrując jego twarz wzrokiem. Przez ten róż naprawdę nie potrafiła wyobrazić go sobie we włosach w odcieniach rudości, zwłaszcza przy tak intensywnie błękitnych ślepiach. Były tym elementem, który najbardziej w nim przykuwał uwagę. Dlaczego? Ponieważ pomimo ogólnego przeświadczenia, że jest głupcem, jego spojrzenie było głębokie i inteligentne, chociaż nie patrzył na otaczający ich świat w sposób schematyczny i normalny. Dostrzegła, że jego policzki pokryły się rumieńcem. Wyglądał w nich uroczo, pasowały mu do włosów i podkreślały kolor oczu, jednak nie chciała się nad nim znęcać, skoro było mu tak gorąco, że aż się zarumienił! Tutejszy klimat był naprawdę męczący. Grymas, który wykwitł na jego buzi, sprawił, że znów parsknęła śmiechem. Skąd to zaskoczenie? Przecież była znana ze swojej prawdomówności. — To prawda. Nie zawsze jednak da się uniknąć elementu zaskoczenia, który sprawia, że czujność spada, prawda?— rzuciła niby to obojętnym tonem, posyłając mu jednak zadziorne spojrzenie. Uniosła dłoń, poprawiając rękawki od bluzki, które od nagminnego ruszania rękoma szły do góry, sprawiając, że gumka otaczająca je od dołu, jak i od góry, nieprzyjemnie się wbijała. Opuściła je więc, znów odkrywając szczupłe i blade ramiona, które tak mocno kontrastował z czernią i intensywną żółcią, przeplataną zielenią, które dominowały na materiale.—Nie wytrzymam, masz rację. Mam trochę materiału do nadgonienia, nie mogę sobie popsuć planu dnia i systematyczności. Zawsze tak podpuszczasz ludzi? Gdyby nie to, że się na to tak uparłam, to pewnie bym Ci obiecała, że nie dotknę podręcznika przez dwa tygodnie! Wysunęła rękę w jego stronę, wbijając mu palec w brzuch za karę. Kto by pomyślał, żeby wychowanek Gryffindoru do takiego podstępu uciekał? Czy takie rzeczy nie należały do puli cech węży? Nie potrafiła odpuścić. Pierwsze siedem lat w szkole spędziła praktycznie tylko w książkach, bardzo rzadko wychodząc do ludzi i poza bibliotekę. Czasem szwendała się z Caesarem czy kuzynostwem, jednak zwykle była zajętą muzyką i podręcznikami. I było jej tak dobrze. Dopiero usilne namawianie przez Beatrice oraz inne osoby podczas wakacji zeszłego roku sprawiło, że zdecydowała się troszkę odpuścić. Jak ktoś cały czas brzęczy Ci nad uchem, że marnujesz życie i nie będziesz miał żadnych wspomnień, do których chętnie wrócisz, to co miała zrobić? Na dzisiaj była jednak wdzięczna swojej przyjaciółce. Zwykle jej interakcje ograniczały się do krótkich komentarzy, pomocy innym w nauce czy bójek, wyjść ze znajomymi na spacer czy do pubów raczej nie było. Nie sądziła też, że będzie w stanie to polubić. Była tak skupiona na własnym celu i ambicjach, że nie chciała się rozpraszać. A teraz? Teraz miała swoją ferajnę, dla której zrobiłby absolutnie wszystko, chociaż nadal jednym z głównych aspektów jej życia była nauka. Nie potrafiłaby zrozumieć, dlaczego Holden próbował ją tak intensywnie od tego odzwyczaić. Dlaczego chciał, żeby odpoczęła, skoro zawsze tak żyła i to była jej metoda, na spędzanie dni? Nieświadomie jednak osiągnął swój cel, przynajmniej dziś. Całkiem zapomniała o podręczniku tkwiącym w torebce, gotowym do wyciągnięcia i pokazania swoich sekretów. Gryfon jednak skutecznie skupiał na sobie jej uwagę i myśli, nie dając szansy nawet pojedynczej myśli o zaklęciach i kształceniu wlecieć do głowy. Całe szczęście, że uczyła się od rana. Oczywiście wszystko to sobie tak tłumaczyła, układając w głowie scenariusz, który był dla niej wygody. W rzeczywistości jednak dobrze się z nim bawiła, lubiła spędzać wspólnie czas. I może miało to coś wspólnego z tą jego uroczą opiekuńczością, a może z czymś innym.. Kochała owce. Mogła żyć tylko na nich, całkiem zapominając o innych posiłkach. Starała się, oczywiście, zjeść coś bardziej odżywczego, jednak od dwóch dni bardzo słabo jej to wychodziło i poza jedną tortillą, nie miała w ustach nic poza batonem czekoladowym i zawartością kubeczka. Pani se straganu od razu szykowała reklamówki z zapasem, jak tylko ją widziała. Była też fanką owocowych napoi, do których dodawali mleka kokosowego oraz lodu. I naprawdę, do zaawansowanej transmutacji czy rozszerzonych zaklęć nie potrzeba było jej więcej, jak taki orzeźwiający napój, skutecznie chroniący skupienie przed rozleniwiającymi promieniami słońca. Wcale nie była zawstydzona przez bliskość. Bijące od niego ciepło i ta aura w żywych, tęczowych kolorach sprawiała, że czuła się całkiem swobodnie, pewnie i bezpiecznie. Całe szczęście, że tyle biegała po korytarzach i starała się wszędzie chodzić, zamiast używać teleportacji, bo inaczej byłaby pulchna. A to wyglądałoby komicznie przy kimś jej gabarytów i z jej charakterystyczną, szkocką urodą. Nigdy nie miała okazji słuchać, czy czytać o mugolskich szkołach, nie wiedziałaby więc nawet, na czym polegać miały takie zajęcia sportowe. Uśmiechnęła się, delektując się arbuzem. Powróciła do niego uwagą, gdy tylko zaczął mówić, lustrując wzrokiem jego twarz. Lubiła to, że siedział niżej i mogła tak swobodnie się przyglądać, chociaż komuś, kto jej nie znał, taka bezpośredniość wydawać by się mogła nachalna i bezczelna. Milczała po jego słowach jednak, kiwając delikatnie głową. Miał racje. Ten głupek w szkarłacie i złocie znów miał rację. I wyraz jej oczu, mimika twarzy, a nawet zaczepiający o policzek kosmyk włosów mu ją przyznawały. A on na pewno wiedział, więc nie musiała się odzywać. Szczęśliwi byli, albowiem ludzie, którzy magię znaleźć mogli w rzeczach prostych. Przyziemnych. Takich, które dla większości były błahostkami niezajmującymi ich uwagi. — Myślisz, że każdy ma swoje wewnętrzne zaklęcie? Zapytała tylko cicho, przenosząc wzrok z jego twarzy na otaczający ich teren. Omiotła spojrzeniem drzewa, krzewy, uśmiechnęła się do siedzącej nieopodal małpki, która chyba też miała ochotę na tkwiące w plastiku owoce. Ostatecznie jednak to na nim się skupiła, proponując możliwość wyboru lemurowi. No i wtedy nastąpił chaos. Na Merlina, jak to w ogóle się stało? To było jedne z wielu pytań, które odbijały się echem w jej głowie. Przyjaźnili się. Mogła z nim spać, przytulić go, ale całować? To wykraczało poza pewną granicę, którą sobie postawiła kilka lat temu, nie mając nawet najdrobniejszych, pojedynczych myśli, aby ją przekraczać. Po co? A tu? Siedziała w dżungli, za jakąś cholerną, przeklętą ścianą sprzed tysiąca lat i z bezczelną małpą, wpatrującą się w ich sylwetki. I tak tkwiła, pozwalając mu kraść w najlepsze jej smakujące arbuzem usta, czując potem na nich domieszkę ananasa. Miała wrażenie, że jej zbroja spadła i roztrzaskała się o ziemię, pękając na tysiące kawałków. Czuła się autentycznie naga, bezbronna... Jednocześnie olbrzymią niepewność zapełniało poczucie bezpieczeństwa. Czemu rozsądek gasł, a umysł chciał wierzyć, że nic się nie stanie i to szaleństwo młodości niczego nie zmieni? Nie obudzi. Jego dłonie bezkarnie oplotły jej talię, przysuwając ją do siebie. Na całym ciele miała dreszcze, a odgłos walącego serca coraz skuteczniej tłumił natrętne myśli. W końcu jednak ten cienki głos się dobił, budząc ją z transu, w który wpadli. Zakończyła to szybko, przysuwając mu palec do ust, a zostając w tym samym miejscu. Wciąż czując jego oddech na swoich ustach, jego zaskoczone i błyszczące ślepia na swojej twarzy. I wcale nie były oddawane, a przynajmniej tak sądziła, wcale nie chcąc mu tej łatki złodzieja zabierać. —Nie jestem potworem, którego możesz upolować i uznać za swoje trofeum. —odparła cicho, unosząc na niego spojrzenie. Ślepia jej błyszczały niczym gorąca czekolada, pełne zagubienia i wewnętrznej walki, którą toczyło jej rozsądne podejście do życia i jego chaos, który z każdym pocałunkiem, który ukradł, dostawał się do jej głowy. Była wyrozumiała i bystra, jednak w relacjach damsko-męskich była głupiutka, naiwna i niedoświadczona, o czym z pewnością się już przekonał. Wiedziała, że mówili o niej inaczej. A ona okazywała się zaprzeczeniem tego wszystkiego, żadnego wcześniejszego kontaktu fizycznego, takiego jak przytulenie czy siadanie na czyichś kolanach, nie uznawała za dwuznaczne czy nakierowane na romantyczne uczucie. Słyszała wspólne bicie ich serc, które zdawały się zagłuszać tętniącą życiem dżunglę. Miała wrażenie, że tkwią zamknięci w bańce, która nie dopuszcza im do głów odpowiedzialności i konsekwencji. Dlaczego tak bardzo chciał zrujnować jej poukładane i spokojne, nudne życie? Miała wrażenie, że przez te minuty przez jego twarz przebrnęło kilkanaście emocji, a razem z nimi zmieniał się błysk w oczach chłopaka, którego dłoń wciąż tkwiła na jej plecach. Zupełnie jakby nie chciał, żeby się odsuwała. Był zaskoczony, że przestała mu pozwalać? Bo co, bo myślał, że tak ją może sobie bezkarnie całować, kiedy chce? Ona nie była dziewczyną, która pozwalała sobie na przelotne romanse czy dzikie pocałunki w schowkach na miotły. Samą siebie o tym przekonywała, chociaż w towarzystwie przyśpieszonego oddechu, zaczęły pojawiać się również inne odczucia, emocje. Coś się stanie, jak raz odpuści? Beatrice mówiła, że powinna tworzyć dobre wspomnienia, bawić się, próbować nowych rzeczy.. Przecież to, co tu robią, mogło tu zostać na zawsze. Mogło być jednorazowe. Nie musiało rujnować ich przyjaźni, prawda? Z pewnością on też traktował to tylko jako zabawę, wakacyjną zachciankę. I nie wierzyła w samą siebie, gdy ta oraz kilka innych równie lekkomyślnych myśli sprawiły, że spomiędzy jej warg uciekły takie, a nie inne słowa. Że jej ciało właściwie samo wykonało kolejny krok. Czuła, jak zamarł w bezruchu pod wpływem jej ust. Jak drży pod dotykiem jej drobnych, chłodnych palców. To tak, jakby ona teraz przejęła kontrolę, a przynajmniej dał jej takie złudzenie. Nawet nie wiedziała, czy całowała go tak, jak powinna. Jak on całował ją. Nieśmiałe buziaki z każdą sekundą nabierały jednak pasji, aż w końcu całkiem przywarła d jego warg, zatapiając ich w pocałunku. Miała wrażenie, że bańka znów zadziałała, a świat się zatrzymał. Że nie było niczego innego. Złudzenie minęło, a gryfon znów okazał się stroną dominującą, odwzajemniając jej pocałunek w sposób taki, że całkiem przejął nad nim kontrolę, prowadził. Gest ten stawał się coraz bardziej intensywny, bardziej dziki. Zupełnie, jakby straciła całą kontrolę nad sytuacją, nad samą sobą. Tkwiła w jego ramionach, przywarta klatką piersiową do jego torsu, szczelnie objęta jego rękoma. Wydawać się mogło, że nie da się już tak szybko tracić oddechu. Wolała się jednak teraz udusić niż odsunąć od jego ust, spojrzeć mu w oczy, powiedzieć coś. Dlatego miała nadzieję, że ten pocałunek szybko się nie skończył. Pustka w głowie nie pomagała. Echo rozsądku zagłuszało bicie. Wszystko było przeciwko niej. Miała wrażenie, że jest całkiem bezbronna i malutka, gdy ją tak obejmował, gdy droczył się z jej wargami. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że im bardziej wiedziała, że robi coś złego, to, tym bardziej się w tym zatracała. Może to wina run? Swobodnie tkwiąca dłoń zsunęła się w końcu w dół, zatrzymując się na jego plecach, zaciskając palce na materiale koszulki. Zagryzła dolną wargę chłopaka pomiędzy pocałunkami, nie mając jednak odwagi posłać mu zadziornego spojrzenie, jak zapewne w innych okolicznościach po zaczepce by zrobiła. Nastała jednak chwila, w której bańka pękła, a ona znów delikatnie się odsunęła, uciekając od jego ust, łapiąc oddech, którego tak brakowało. Razem z bańką uwolniły się wszystkie obawy i wątpliwości, które w klatce zamykał wcześniej jego dotyk. Tym razem zagryzła swoją dolną wargę, unosząc powieki do góry, czując rumieńce na policzkach i wciąż drżące ciało, którym wstrząsało serce. Zachowywało się tak, jakby wypiła podwójne espresso. Zmierzyła jego twarz wzrokiem, cofając dłoń z jego karku i dyplomatycznie odgarniając włosy za ucho, chrząkając. Tak bardzo improwizowała. Musiała. Ta chwila ciszy, która trwała, wydawała się jej taka ciężka i nieznośna. Nagle doznała jednak olśnienia, przypominając sobie o książce. — To, na czym my skończyliśmy....? Ah, tak! Mieliśmy popracować nad zaklęciami!—rzuciła w końcu, przyciszonym głosem i odsunęła się delikatnie, wciąż jednak pozostając blisko niego. Obróciła się nieco, wyciągając rękę w stronę leżącej nieopodal torby, chcąc ją złapać i poszukać tego nieszczęsnego podręcznika.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Sytuacje, które mają istotny wpływ na nasze życie można podzielić na dwie grupy: takie, które dzieją się nagle, bez żadnej zapowiedzi, wywracając wszystko do góry nogami i takie, które są długotrwałymi procesami, nad którymi pracujemy ze wszystkich sił, by wszystko poszło według naszych zamierzeń, chociaż nie zawsze się nam to udaje. Nie wiem jednak, do którego z tych dwóch mógłbym zaliczyć to, co dzieje się między mną a Nessą, bo mimo wszystko widzę już, że oddziałuje to na mnie w pozytywny sposób. Z jednej strony dziwaczne uczucie w stosunku do niej narodziło się we mnie dość nagle, kiedy rozmawialiśmy ze sobą w pokoju z porami roku, z drugiej pewnie nigdy bym jej tam nie zaprosił, gdyby nie głupi pomysł z marchewką podczas działania euforii, a ta z kolei też nie wzięła się znikąd. Gdybym miał się tak cofać coraz bardziej w tył, pewnie dotarłbym do momentu, do którego nie sięgam już pamięcią bez myślodsiewni. Nie jestem jednak zbyt pewny, czy chciałbym oglądać w niej swoje wspomnienia; większość z nich pewnie bym usunął, tak jakby nic nigdy nie miało miejsca. Ale czy wtedy byłbym dokładnie tym samym człowiekiem, którym jestem teraz? Tym, który przygląda się z – zapewne bardzo widocznym – zachwytem dziewczynie, która mu się podoba i która ma wybitny pomysł na temat tego, jak funkcjonują zaklęcia? Sam raczej bym na to nie wpadł, ale pewnie też dlatego, że nigdy za specjalnie nie interesowało mnie machanie patykiem i wypowiadanie słów, których nie rozumiem. Ostatnio dość mocno uświadamiam sobie to, jak bardzo jestem ograniczony, znając tylko angielski. Mimo że to język, który ogarniają chyba wszystkie narody na świecie, to jednak najczęściej nie na poziomie komunikatywnym. A nie zawsze mogę sobie pozwolić na magiczne zabawki, które wszystko tłumaczą. - Wiem, że każdy ma jedno słowo, które jest w stanie go określić i nie mam tu na myśli imienia – mówię, gdy zastanawia się nad tą kwestią. – Ale o zaklęciu nigdy nie myślałem. Masz jakiś pomysł na swoje? Mnie nie przychodzi żadne do głowy, przez co czuję trochę wewnętrzną frustrację. Gdyby kazała mi przydzielić sobie jakąś roślinę albo zwierzę, czy nawet eliksir, pewnie poszłoby mi o wiele lepiej. Nawet runę bym dla niej znalazł, gdyby tylko się ich tak panicznie nie bała. Bo pomimo tego, że twierdzi, iż to nienawiść, wyczuwam u niej lęk, a przecież niechęć nie rodzi się z niczego. Może wynikać ze zranienia, rozdrażnienia, ale również strachu i to właśnie to ostatnie przypisuję Nessie. Nie uważam, że nie jest odważna, bo wykazuje się tą cechą o wiele częściej niż niejeden Gryfon. Sama mi jednak mówiła, że każdy ma jakieś lęki. I tak jak ona obawia się run Fairwyna, tak ja omijam szerokim łukiem wszelkie grupy obrony przed czarną magią, niezależnie od tego, czy jest to Bennett, Cortezowa, czy nawet niepracujący już Morgraine, który zdecydowanie przesadzał. A nabrałem podejrzeń już w chwili, gdy przed tą nieszczęsną lekcją klątw zamówił u mnie trumnę. No chyba że postanowił znaleźć w Azkabanie szkieletową małżonkę i zapewnić jej dostojne lokum w momencie opuszczenia więzienia. Niektóre granice stoją jednak nie po to, aby blokować nam drogę, tak jak w przypadku aresztu, a żeby je przekraczać i pozwalać sobie na chwilę zapomnienia. To jedna z tych sytuacji, które przychodzą nagle, zupełnie niezaplanowane, wywracając relacje z innymi ludźmi. No bo kto poza nawiedzonymi psychofankami gwiazd planuje swoje pocałunki od pierwszej litery, aż do kropki postawionej na końcu zdania? Nie uwierzyłbym, gdyby jakiś czas temu ktoś powiedział mi, że podczas wakacji będę obejmował Nessę Lanceley nie dlatego, że ktoś mnie do tego zmusza zakładem, czy jakąś grą, a dlatego, że sam będę tego chciał. Że będzie się ze mnie śmiała, uznając za złodzieja. I że będę na nią spoglądał nieco zawiedziony tym, że przerywa pocałunek, by coś powiedzieć. Nawet jeśli lubię ją słuchać. - Nie uwłaczaj sobie byciem trofeum. Nie uważam cię nawet za potwora, jeśli przy tym jesteśmy – przyznaję cicho, chociaż może też trochę za ostro, bo nie sądziłem, że weźmie mój żart na tyle poważnie. Nigdy nie chciałem jej obrazić, przynajmniej nie teraz, bo dawnych sporów nie biorę pod uwagę. Różnie między nami bywało i naprawdę zaskakuje mnie to, że potrafimy się dogadać, kiedy nie próbujemy się nawzajem pomordować. To zbyt podejrzane, że odnajdujemy wspólny język. A może te niesnaski od zawsze były tylko na pokaz przed kolegami? Oczy Nessy lśnią połączeniem karmelu, orzechów i czekolady, może też z domieszką tego zupełnie niepasującego bursztynu, który jednak dopełnia całości. Chciałbym wiedzieć, o czym teraz myśli, gdy wpatruje się we mnie w taki sposób, ale jednocześnie chyba lepiej, że nie jestem tego świadom. Być może skrywa tam emocje, których nie ukazuje na swojej twarzy. I słowa, których wolałbym nie usłyszeć – przynajmniej nie we właśnie tej chwili. A Meksyk nie jest Vegas, by pozostawiać tu wspomnienia, jak gdyby nic się nigdy nie wydarzyło. I tak bez Obliviate żadne z nas nie byłoby w stanie zapomnieć. Ja nie mógłbym zapomnieć, tak jak ona przyznała, że nigdy nie zapomni mnie. Ale pewnie z łatwością mogłaby to zrobić, gdyby tylko machnęła różdżką. Mój kolejny lęk przed odrzuceniem z jej strony rozrzedza się jednak, gdy dziewczyna znów łączy nasze usta w pocałunku. To mógłby być zupełnie nic nie znaczący gest, a jednak daje mi przekonanie, że może chociaż trochę jej zależy. I że nadal ma w sobie chęć rywalizacji o to, które z nas powinno mieć ostatnie słowo do powiedzenia. Przez krótką chwilę wydaje jej się, że jednak postawiła na swoim. Jak sama się pewnie przekonuje, jest to jednak mylne wrażenie. Pocałowanie jej wtedy na ławce, gdy obserwowaliśmy wschodzące słońce i siebie nawzajem jest chyba jedną z niewielu spraw w moim życiu, których nie żałuję. Gdybym tego nie zrobił, zapewne nie mógłbym tego teraz powtórzyć. A przychodzi mi to z coraz większą łatwością. Za pierwszym razem obawiasz się, że oberwiesz w twarz, albo że już nigdy więcej się nie zobaczycie. Kiedy to jednak nie następuje, a osoba, której pragniesz, nadal pozostaje u twojego boku, już się nad niczym nie zastanawiasz. Po prostu zamykasz oczy i czujesz jedynie bliskość kogoś, kogo towarzystwo uwielbiasz; nie liczy się cały świat poza Nessą, poza dotykiem jej ust i dłoni i ciepłym oddechem, który czuję w tych momentach, gdy się na chwilę odsuwa, by za chwilę znów do mnie zbliżyć. Drażni się ze mną, nawet jeśli nie jest tego do końca świadoma, co nieco mnie frustruje, dlatego w końcu już nie pozwalam jej na to, obejmując ją ramionami. Usta dziewczyny smakują zupełnie inaczej niż ostatnim razem i mam nadzieję, że będzie tak za każdym razem i że żaden z tych pocałunków nie będzie podobny do poprzedniego. Uczymy się siebie nawzajem i reakcji naszych ciał zupełnie od zera. I chociaż chcę, żeby nie była to jedyna lekcja, całuję ją tak, jakby kolejna miała nigdy nie nastąpić. Nie jest to z pewnością tak nieśmiałe i niezdecydowane jak te pierwsze zetknięcia w Hogsmeade. Jakkolwiek by to nie brzmiało, mam ochotę mącić jej w głowie, drażnić jej usta swoimi i badać jej ciało dłońmi tak długo, jak tylko mi na to pozwoli. Czuję, jak jej dłoń zaciska się na mojej koszulce i szczypie mnie zębami, aż w końcu się odsuwa, przez co z moich ust wydobywa się jęk niezadowolenia, nad którym nie panuję. Łapię oddech, co przychodzi mi z trudem i otwieram oczy, spoglądając na nią nadal rozpalonym wzrokiem. Czuję gorąco na całym ciele i w końcu pozwalam jej się wyplątać ze swoich ramion. - Co? – pytam trochę tępo, gdy zaczyna coś mówić, ale jej słowa nie do końca do mnie docierają. Dopiero sekundę później dociera do mnie, że mówi o podręczniku, a ja czuję się zagubiony, bo wydaje mi się, że może jednak przeoczyłem jakąś wcześniejszą jej wypowiedź. – Ness, daj spokój – jęczę jeszcze, chwytając ją za dłoń, gdy sięga do swojej torby, jednak mój wzrok przenosi się szybko z jej ręki na małpę. Rozpoznaję w niej tę, która chwilę wcześniej przyglądała się nam z drzewa. Teraz jednak wygrzebuje znajdujące się pomiędzy kamieniami owoce z kubka Nessy, zbliżając się niebezpiecznie do mojego otwartego plecaka, który stoi kawałek dalej oparty o drzewo znajdujące się również za moimi plecami. Małpa, której gatunku jednak nie znam, bo nigdy nie interesowałem się na tyle mocno mugolskimi stworzeniami, w końcu interesuje się moją własnością, co niezbyt mi się podoba. A już zwłaszcza wtedy, gdy z zadowoleniem sięga po wystający z bocznej kieszeni patyk – moją nową różdżkę, tę z włosem sfinksa, którą pokochałem, gdy tylko trafiła do moich rąk. - Nie pozwalaj sobie – wołam do zwierzęcia, chociaż wątpię, że mnie rozumie i szybko podnoszę się, by zbliżyć do niego i odzyskać ten dość istotny dla mnie przedmiot. Dlaczego wszystko muszą zawsze psuć moje różdżki? Nie chcę, żeby kolejna skończyła złamana, zwłaszcza że jest o wiele lepsza od poprzedniej. Podchodzę powoli do małpy, by jej nie spłoszyć, jednak ta drażni się ze mną i zaczyna uciekać w stronę drzewa. Goniąc ją, zaczepiam nogą o mój plecak, który wywraca się, ale nie przejmuję się tym, bo magiczny patyk jest o wiele ważniejszy od pary ciuchów i innych, zapewne równie nieistotnych przedmiotów, których nie zdążyłem wcześniej wypakować. Małpa w końcu odpuszcza, rzucając moją własność na ziemię i wspinając się na drzewo, czego nie mogłaby zrobić, wciąż trzymając wyszlifowaną gałązkę w łapie. Odzyskuję więc Sfinksa i wracam do Nessy, mając nadzieję na to, że dziewczyna jednak odpuści sobie podręcznik. Tu jednak zaczynają się schody. Takie wysokie, strome i kamienne, bo okazuje się, że tym, czego nie wypakowuję z torby, jest Ona. Euforia we wszystkich swoich treściach i formach, zawinięta pierwotnie w stary t-shirt Pink Floydów, który jednak postanowił się rozwinąć, wysypując fiolki na kamienie. Któraś musiała się rozbić, bo widzę mokrą plamę, która lśni i pachnie cytrynami. Nie mam odwagi spojrzeć na Nessę, nadal czując na ustach wspomnienie jej własnych, by nie widzieć jej miny. Nie chcę, by wiedziała, że przegrywa z głupim eliksirem; żeby myślała, że nie jestem przy niej sobą, kiedy się staram, by poznawała właśnie mnie, a nie Holdena tworzonego przez Euforię. Wpatruję się więc w resztki szklanej fiolki, w głowie mając tylko jedną wielką pustkę, przez którą już wiem, że wolałbym usunąć ze swojego życia ostanie dwie minuty.
Całe życie jest zbiegiem okoliczności i przypadków, według jednej z teorii. Druga zaś prawi o przeznaczeniu i o tym, że wszystko z chwilą narodzenia jest już ułożone, a przewidziane są tylko delikatne zmiany. Nessa wierzyła po trochu w obydwie. Ciężko było znaleźć jedną, idealną ścieżkę, nawet takiej kujonce jak ona. Zawsze pozostawało drobne niedopowiedzenie, sprawiające, że cała wizja przewracała się niczym domek z kart. Bardzo wierzyła w czerwone nicie. Temat ten był na tyle ciężki i skłaniający do filozofii, że bardzo rzadko do niego sięgała. Dlatego właśnie zachowywała się tak, a nie inaczej. Jedną z dywiz jej ojca było życie w sposób taki, aby niczego nie żałować i być gotowym na wszystkie konsekwencje związane z podjętą decyzją. Łatwiej było znieść najgorsze niż cofać się i gdybać. Nie ma, stało się. Nie uciszymy raz wypowiedzianych słów, nie będziemy w stanie zmienić raz wybranej ścieżki. Nie wiedziała o marchewce i o tym, że wszystko było tylko przypadkiem. Bo jak inaczej nazwać jego nagłą zachciankę, której nawet nie planował? Siedzieli tutaj, bo podjął najgłupszą, wydawać by się mogło decyzję, której skutki mogły być nieco przytłaczające, a która doprowadziła ich do pozycji, w której tkwili. Razem w Meksyku, za starożytną ścianą pełną złowrogich run, wśród zielonej dżungli, kolibrów i małp. Każdy skutek miał przyczynę — to była tylko inna nazwa dla konsekwencji wyboru. Wszystko, co do tej pory zrobili, miało wpływ na to, kim są teraz. Każdy krok, każdy gest, każde słowo wypowiedziane i to zatrzymane dla siebie. Jej wzrok jak zwykle wędrował po jego twarzy, zupełnie jakby za każdym razem poznawała ją na nowo, odnajdując szczegóły, których nie dostrzegała wcześniej. A to różowy kosmyk włosów opadł na czoło pod wpływem minimalnych ruchów głowy właściciela, a to kącik ust subtelnie drgnął ku górze. W końcu pozwoliła na to, aby ich spojrzenia się spotkały, mieszając lazurowy i intensywny błękit z karmelem w czekoladzie. To brzmiało znacznie lepiej niż z brązem czy nawet whiskey. Jedno słowo, które byłoby w stanie określić wszystko.. To był trudny wybór i nie była pewna, czy zna siebie na tyle, aby móc dać mu szczerą i dobrą odpowiedź. — Twoim słowem z pewnością byłby Chaos. — odparła niemal natychmiast, wzruszając delikatnie ramionami i uśmiechając się subtelnie. Nie była pewna, czy potrafiłaby kogokolwiek lepiej określić niż właśnie Holdena, który przedstawiał sobą tak wiele, tworząc unikalną całość. Nie był to obraz doskonały. Wciąż młody, niedokończony, posiadający wiele barw i skreśleń, jednak z całą pewnością oryginalny i niewymagający zmiany dla kogokolwiek. Pokręciła przecząco głową, przenosząc spojrzenie na swoje dłonie. — To tylko taka teoria, nigdy się głębiej nad nią nie zastanawiałam. Moje zaklęcie... Nie wiem, może pojawiałyby się owoce albo każdy zmieniałby się w uśmiechniętego arbuza? Nie wiem. Zakończyła z cichym westchnięciem, kolejny raz uświadamiając sobie, jak wielu rzeczy jeszcze nie wiedziała i jak wiele książek zostało jej do przeczytania, aby to nadrobić. To chyba było jej hobby, sposób na życie, ta ciągła pogoń za wiedzą. Strach był czymś dobrym i potrzebnym. To on przypominał ludziom, że jednak każdy ma swoje słabsze strony i nie ma powodu do wstydu. Można było nad sobą pracować, starać się uczucie niemożności i paraliżu pokonać, jednak lęk tam w samym środku nas samych zostanie na zawsze. Najgorzej było zrezygnować albo się poddać nawet nie próbując. Wszystkie granice Lance zostały tego popołudnia przekroczone. Większość zasad, które sobie narzuciła i których tak wiele lat pieczołowicie się trzymała, zostało złamanych. Naruszyła swoiste tabu, a różowy chaos obudził w niej swojego starszego brata, budzącego w niej emocje, o które by się nie podejrzewała. Nie szukała pocałunków. Nie szukała miłości czy też uwagi. Czuła się doskonale, mając całkowitą kontrolę nad swoim życiem i wszystkimi jego elementami. Nigdy nie sądziłaby, że będzie pozwalała Thatcherowi na złodziejstwo. Bo jak inaczej mogła to nazwać, skoro go nawet nie odepchnęła, tylko dała się wciągnąć w grę prowadzoną przez jego usta? Kogoś, kogo towarzystwa nawet w formie sąsiada na zajęciach jeszcze jakiś czas temu nie była w stanie znieść! To kolejny dowód na to, że czerwone nici oraz los są nieobliczalne. Widząc cień zawiedzenia w jego oczach, westchnęła bezgłośnie, wciąż uspokajając oddech. Jego szept, chociaż tak zlewający się ze śpiewem ptaków i żyjącą dżunglą, był tak wyraźny. Kąciki ust mimowolnie, bardzo delikatnie, drgnęły jej ku górze. Jakby całe stwierdzenie, że za potwora jej nie uważał, ją rozbawiło. Nie odpowiedziała jednak delikatnie kiwając głową. Wzięła go pół serio, nie tak całkiem. Nadal przecież czuła się jak potwór, więc wcale nie miała powodu do obrazy. O taką pierdołę? Kiedyś gorzej o sobie mówili. Było takie przysłowie, że kto jest wobec siebie złośliwy, ten w rzeczywistości się lubi i po przełamaniu się do normalnej rozmowy, zwykle takie relacje zakwitały i pozostawały przyjaźniami na całe życie. Lub czymś więcej. Wiedziała, że patrzy na niego trochę za długo, za bezczelnie. Nie była jednak w stanie stwierdzić, czy mu to przeszkadza, czy może skłania do przemyśleń i zadawania sobie pytań z serii: o co jej chodzi? Miał oryginalny tok rozumowania, a jego błękitne oczy niewiele jej zdradzały. Może tak jak ona szukał wymówek? Analizował najlepsze rozwiązania.. Rudowłosa dziewczyna wiedziała jednak, że myśli za dużo. I że za bardzo sobie komplikuje. Dlatego tym razem postawiła na prostotę, bo przecież sama uważała siebie za człowieka prostego w całym swoim wątpliwym skomplikowaniu. Nie chciała zapomnieć. Była ciekawa, w pewien sposób zaangażowana. Znów jej spojrzenie zatrzymało się na jego ustach, a ona przestała maltretować palcami materiał krótkich szortów. Podobno życie polegało na ryzyku. Początkowa niepewność ewoluowała, gdy Nessa sądziła, że ma wszystko pod kontrolą. Przez tę krótką chwilę pełną zadziornych całusów, przestała się zastanawiać. Bańka była szczelna, niby przeźroczysta, a jednak na jej ścianach pojawiała się tęcza. Zabrał jej pierwszy pocałunek, a teraz, w innej części świata, ukradł następny. Znów podstępem, atakiem z zaskoczenia. Może to jednak był sposób na dziewczęta takie jak ona? Czyżby jej metoda buziaków była dla niego irytująca? Nastał moment, w którym nie pozwolił jej odsunąć ust. Moment, w którym objął ją i przyciągnął do siebie, sprawiając, że przez chwilę zapomniała o oddychaniu. Było inaczej, a po arbuzowo-ananasowym szaleństwie nie pozostał ślad. Była zaskoczona tym, że jej ciało mimowolnie odpowiadało gestami na to, co Holden robił. Automatycznie. Jakby pomimo tego, że były to jej pierwsze doświadczenia, doskonale wiedziała, co ma robić. Pocałunek nie był tak niepewny i nieporadny jak w Hogsmade. Im bardziej ona się w tym odnajdowała, tym bardziej on był chciwy. Czuła to w sposobie, w którym dłonie chłopaka poruszały się po jej ciele, zawadzając zadziornie palcami o materiał ubrania. Można było to też zauważyć w przyśpieszonym oddechu, coraz bardziej łapczywych i śmiałych pocałunkach, zabawach w przygryzanie warg, które sprawiały, że na jej jasnych policzkach już na dobre tkwił delikatny rumieniec. Za szybko. Za dużo. Trzeba się opamiętać. Starała się uspokoić oddech i uderzające jak szalone serce, gdy tylko odwróciła się, aby sięgnąć swoją torbę. Sama nie wiedziała, dlaczego nauka i podręcznik było pierwszą rzeczą, która przyszła jej do głowy. Zacisnęła palce na materiałowej rączce, przysuwając torbę do siebie i dopiero wtedy puszczając koszulkę gryfona, którą pewnie paskudnie wygniotła. Zawiesiła spojrzenie w tobołku, otwierając go i szukając czegoś w środku. — Przecież po to tutaj przyszliśmy, prawda? Miałam Ci pomóc z Patronusem... A w taki sposób to raczej go dobrze nie opanujesz.. —odparła na pozór spokojnie, jednak przyciszonym głosem, wciąż snując się spojrzeniem po wnętrzu torby. Zamyśliła się, ignorując całkiem małpę i zajętego nią Holdena. Bo co innego miała zrobić, gdy natłok myśli w głowie nie pozwalał na coś bardziej sensownego? Jedynym ratunkiem dla jej krzyczącego umysłu było złapanie się rękoma nauki zaklęć, bo wtedy potrafiła odciąć się od wszystkiego i skupić tylko na tym. Nie patrzyła, co dzieje się dookoła, ostatecznie wyjmując różdżkę i kładąc ją na swoich kolanach, powracając wzrokiem i dłonią do wnętrza magicznie powiększonego tobołka. Przecież brała ten cholerny podręcznik! Westchnęła, przesuwając rzeczy na bok, gdy jej uszu dobiegły kroki, a następnie odgłos tłuczonego szkła, a razem z nim w nozdrza uderzył jakże znajomy, intensywny zapach.. Wyprostowała głowę, kierując spojrzenie na kamienie i napotykając tkwiącą na nich koszulkę, na której leżały fiolki z kołyszącym się wewnątrz eliksirem. Tak jak w głowie wcześniej panował chaos, który on zresztą rozpoczął, tak wszystko ucichło. Milczała, wpatrując się w lśniący płyn. No tak. Wiedziała. Przecież chodziło jej to po głowie od kilkunastu dni, a ona spychała to na bok, nie chcąc dopuszczać do siebie tego scenariusza. Dlaczego? Bo nienawidziła, gdy ktoś był przy niej kimś innym niż sobą. Więc wszystko to, co się działo — ich rozmowy, wymiana gestów czy chociażby te głupie pocałunki, były tylko efektem uzależnienia? Robił to, bo był szczęśliwy, ale nie dlatego, że tak było. Dlatego, że eliksir tak chciał. Dlaczego poczuła taki nieprzyjemny uścisk gdzieś w środku, a razem z nim rozwiały się wszystkie myśli i dylematy, które miała? Westchnęła bezgłośnie, przymykając na chwilę oczy. "Opanuj się. Odpuść. To Cię nie dotyczy. To Twój kumpel może robić ze swoim życiem, co chce." Usłyszała słowa własnego ojca, który od lat wpajał jej takie reagowanie. Nie mogła przecież oceniać innych. Nie wiedziała, co skłoniło ich do takich, a nie innych wyborów i nigdy nie będzie na ich miejscu. Teraz nie było inaczej. Wyprostowała głowę, unosząc powieki i zaciskając palce na różdżce. Widocznie to nie był dla niego problem, skoro jej nie powiedział, albo nie potrafił dotrzymać słowa. Ruda uśmiechnęła się, podnosząc na niego wzrok. Pomimo tego, że na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tak samo, ktoś, kto zdążył ją poznać i mieć dłuższy wzgląd na jej spojrzenie wiedział, że błyszczące iskierki zastąpił dystans i ostrożność, delikatna nieufność. — Jaka złośliwa małpka! Zrobiła bałagan! — rzuciła, śmiejąc się pogodnie i zaciskając dłonie na różdżce. Wstała, odkładając torbę na bok i podeszła do stłuczonej fiolki, kucając nad nią. I chociaż znajomy zapach sprawił, że zakręciło się jej w głowie, twarz jej nawet nie drgnęła. Naprawiła fiolkę zaklęciem, zbierając pozostałe i zawijając w koszulkę, po czym podeszła do niego, wysuwając dłonie w jego stronę.— Proszę. Nie powinieneś tego zabierać to dżungli, mogłeś się potknąć, przewrócić i pokaleczyć! Fiolka Ci się jeszcze przyda, będziesz miał na następne porcje. Mam nadzieję, że nie będzie tu za chwilę stada roześmianych małpek, bo moglibyśmy wołać jakiś kryzys w dziczy. Zakończyła z delikatnym wzruszeniem ramion, cały czas się uśmiechając i posyłając mu krótkie spojrzenia. Gdy tylko chwycił paczkę, cofnęła dłonie i cofnęła się, odwracając następnie i kierując do plastikowego kubka po owocach. Podniosła go, nie chcąc, zostawiając za sobą śmieci i wróciła po torbę, do której przedmiot wrzuciła. Zawiesiła tobołek na ramieniu, przeciągając się leniwie i jedną z dłoni opierając na biodrach, drugą natomiast przeczesując włosy i odgarniając do tyłu. — Mieliśmy obejrzeć ścianę, skoro już ją znaleźliśmy. Chodźmy, bo niedługo trzeba wracać, po ciemku nie jest tu chyba bezpiecznie. —rozejrzała się dookoła, mówiąc to, po czym wolno ruszyła w stronę konstrukcji, dając mu czas na pozbieranie rzeczy. Patrzyła pod nogi, skupiając się na tym, aby przypadkiem się nie wywalić. Kucnęła przed ścianą, przyglądając się nieco nieobecnym wzrokiem rysunkom i runom, nie rozumiejąc absolutnie nic. Pomimo to jej dłoń wysunęła się ku górze, a palce przesunęły się z ciekawością po zimnym, porośniętym mchem kamieniu. Ciekawe, o czym tu opowiadają. Opuściła na chwilę głowę, zagryzając dolną wargę, czego zauważyć nie mógł przez burzę rudych włosów, która spłynęła jej do przodu. To nie była jej sprawa. To był jego wybór. To, co stało się w dżungli, to w niej zostanie, a ona nie będzie po prostu przykładała do tego uwagi. Ot, zwykła, nieznacząca nic zabawa. Brązowe ślepia wyłapały błysk, a po chwili w dłoniach znalazł się piękny, błyszczący opal. Uniosła go do góry, w stronę wpadających przez korony drzew promieni słońca. — Patrz jaki śliczny Holden! Idealnie się nada do biżuterii, prawda? Będę miała nad czym pracować..—rzuciła z zachwytem, obserwując refleksy, które stworzył. Nie patrzyła na niego, gdy nie rozmawiali. Może powinna skorzystać ze świstoklika i wrócić na trochę do domu, aby od razu stworzyć jakiś piękny naszyjnik?
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
- Żeby rzucić Patronusa, muszę budować pozytywne wspomnienia – mówię żartobliwym tonem, nim małpa zaczyna się wtrącać. Okazuje się, że nawet jeśli wydawało mi się, że ogarnąłem już pojęcie Chaosu, to słowo nadal ma w sobie mankamenty; jakąś dziwną siłę, która miesza jeszcze bardziej, udowadniając mi, że nie jest to jedynie potrzeba bliskości czy namiętność, które mieszają w uczuciach i tym, jak do tej pory postrzegaliśmy świat. Nie. To o wiele trudniejsze, a główny Chaos dzieli się na setki pomniejszych chaosów, demolujących wszystko, co dopiero sobie układamy. To jak ten nieszczęsny klocek w domino, który przewraca się przedwcześnie i burzy całą dotychczasową pracę. To nie takie proste. Najgorzej, kiedy wtrąci się ta trzecia osoba, przez którą narasta konflikt, brak zrozumienia albo wręcz na odwrót – całkiem opacznie rozumiane informacje. Nas dotyczy jednak coś zupełnie innego. Mąci, niszczy i szuka uwagi, nie bacząc na konsekwencje. Jest jak psychopata bez uczuć, których nie ma prawa mieć. To jedyna część w tej relacji, która nie posiada duszy. Nigdy nie lubiłem tego powiedzenia w stosunku do rudzielców, bo jak można niczego nie czuć, kiedy człowieka ponosi tak wiele emocji? Zawód, oszustwo, kłamstwo, rozpacz wywołana przez niepozorny przedmiot. Euforia. Jak mam mieszać w życiu Nessy, wprowadzać kontrolowany chaos, gdy nie panuję nad swoim własnym? Dostrzegam problem, jednocześnie go nie widząc. Próbuję sobie z nim poradzić, upadając jeszcze niżej. Wpadam w nałóg na tyle silny, że nie pamiętam już nawet, że mam przy sobie fiolki wypełnione cytrynowym płynem, który może niwelować uczucie pustki. Zabijać czarną dziurę, która wciąga wszystko, nie pozostawiając mi ani odrobiny z pozytywnych emocji. Ile razy zapomniałem, że w ogóle miałem Euforię w ustach? Jej smak tak bardzo się we mnie zadomowił, że czuję go, nawet, kiedy nie mam ku temu powodów. Setki? Tysiące? Gubię się. Widać to prawda, że za każdą dobrą chwilę, trzeba zapłacić całym workiem nieszczęść. Albo to znów rozbite lustro odbija się na mnie, uderzając w najmniej spodziewanym momencie. Czy to może jednak kara od Majów za bezczeszczenie ich świątyni tym, w jaki sposób całowałem Nessę Lanceley. Widać wraz z tym aktem złodziejstwa zabrałem jej także zaufanie w stosunku do mnie, którego zalążki zdawały się w niej rodzić. Ale… Czy nie widać, że zachowuję się w stosunku do niej zupełnie inaczej, niż kiedy jestem pod wpływem eliksiru euforii? Nessa zna jego skutki, zarówno te „pożądane”, jak i nie. Rozpoznaje, co to jest i pewnie o wszystkim wiedziała już wcześniej, co mimo wszystko dostrzegam w jej zachowaniu; w dystansie, który stara się budować w stosunku do mnie, choć jeszcze chwilę temu dzielił nas tylko cienki materiał naszych ubrań. Ludziom wydaje się, że jestem radosnym pacanem przez cały czas, chociaż prawda jest zupełnie inna. I Ślizgonka mogła to zauważyć. Na pewno o tym wie. Musi wiedzieć! Tylko czy na pewno chce? Może jednak nie widzi jej się znajomość ze mną, choć jej wcześniejsze zachowanie zupełnie temu przeczyło. Czy nie lepiej, gdybym się odciął, skoro nie potrafię nawet być w stosunku do niej szczery? Miałem przychodzić z problemami, jednak było mi zbyt głupio; nie chciałem, by widziała mnie uzależnionego idiotę. Teraz nie dość, że postrzega mnie właśnie takim, to jeszcze może dorzucić do tego kłamcę. Jestem oszustem. Hedonistą bez perspektyw. - Ness, chciałem ci powiedzieć – odzywam się w końcu, gdy wciska mi w ręce moją koszulkę, którą owinięta jest Euforia – zazdrosna „przyjaciółka”, która stara się zniszczyć mi relację z kimś innym. – Ale… Nie umiałem. Jestem tchórzem. Egoistą. Hipokrytą. Każę jej się stosować do moich słów, by była bezpieczniejsza, podczas gdy sam nie spełniam moich zobowiązań. Nie potrafię uciec przed czymś, co wprowadza toksyczne zachowania do mojego życia: sprawia, że jestem fałszywy w stosunku do kogoś, na kim mi zależy. Ale jeśli naprawdę kochałbym tylko Euforię, widziałbym cokolwiek… kogokolwiek poza nią? Może jednak byłbym w stanie powiedzieć jej stanowcze n i e? Nie. Próbowałem, mnóstwo razy, podczas których nigdy nie zdecydowałem się na pomoc kogokolwiek z zewnątrz. I zawsze kończy się to fiaskiem. Mam śmietnik w swojej głowie, jeszcze większy w duszy, a próba zatuszowania smrodu cytrynowo-miętowym odświeżaczem powietrza na nic się nie zda, dopóki nie postanowię go posprzątać. Nie umiem spojrzeć na Nessę, kiedy wędruje pod ścianę i znajduje jakiś przedmiot. Z daleka widzę, że to chyba jakiś kamień. Uśmiecha się, zwraca bezpośrednio do mnie, ale widzę tę zmianę. Jest zupełnie inna – to nie dziewczyna, która tak bardzo mi się podoba. To ta Lanceley, która robi dobrą minę do złej gry, gdy nauczyciele nakrywają nas na kłótni, w której niemal dochodzi do rękoczynów. Wolałbym, żeby na mnie krzyczała, żeby mnie walnęła, albo rozwaliła wszystkie fiolki w drobny mak. Szklany pył, który osunie się między kamienie i zniknie tam na zawsze. Zgarniam plecak na ramię i podchodzę bliżej Nessy, chociaż nie wiem, czy chce mojego towarzystwa. Udaję, że po prostu chcę spojrzeć na ten kamień, który tak podziwia. Nadal trzymam koszulkę, którą wcisnęła mi w ręce i chociaż kusi mnie, żeby wcisnąć ją do plecaka z całą zawartością, nie mogę tego zrobić. Euforia znów odzywa się niczym drugi głos w moim wnętrzu. Jest jak nieznośne rozdwojenie jaźni, które nie pozwala mi na samodzielne podejmowanie decyzji. A walka z nim to mój mały, prywatny sukces. Rozluźniam chwyt, sprawiając, że koszulka się rozwija, a wszystkie fiolki opadają na kamienie. Część z nich rozbija się z głuchym trzaskiem, a złotawa ciecz cieknie w dół, niknąc gdzieś w ziemi. Skaczę na resztę butelek, które pękają pod podeszwami moich butów, a potem, nim Lanceley zdoła w ogóle zareagować, chwytam ją za ramię i teleportuję się z nią pod pensjonat, by dotarła bezpiecznie do domu. A potem zostawiam ją samą, wiedząc, że i tak nie ma ochoty na rozmowę ze mną. Nie, gdy namieszałem jej w głowie, a potem wszystko zniszczyłem. Ale powinna wiedzieć jedno: nie przegra z Euforią, chociaż walka będzie skomplikowana, a wynik jeszcze trudniejszy do przewidzenia.
Meksyk. Wszędzie trochę szaro i ponuro. Może nie powinieneś się zapuszczać na nieznane tereny, Charlie? No cóż, co on może zrobić, skoro się zwyczajnie zgubił i nie wie zbytnio, którą ścieżkę obrać. Z doświadczenia wie - tę bardziej uczęszczaną i bezpieczniejszą, jednak jakimś cudem nogi przyniosły go do całkowicie innego miejsca. Wziął głębszy wdech, czując, jak chłodne powietrze wypełnia całkowicie jego płuca, by następnie je wypuścić oraz zwyczajnie ruszyć w stronę czegoś, co go zainteresowało - ruiny miasta Majów wydawały się być jednymi z dość nietypowych zabytków przeszłości. Niby powinien stawać kroki w przód, zamiast cofać się do dawnego dorobku ludności, czując, jak fala energii napływa do jego ciała, aczkolwiek postanowił sprawdzić kolejne miejsce, które go naprawdę zaintrygowało. Odziany w czarne spodnie oraz białą koszulę, bez większego zastanowienia zaczął zbliżać się do nieznanej, intrygującej ściany, która znalazła w nim większe zainteresowanie, niż mógłby się spodziewać. Wszystko to wydawało się być trochę dziwne, aczkolwiek jakimś cudem zdołał sobie wyobrazić życie na tych terenach wiele wieków temu, jakby to był wczorajszy dzień. Przejechał ostrożnie dłonią po materiale, czując opuszkami palców chropowatość oraz działanie czasu. Szkoda tylko, że nie patrzył pod swoje nogi, inaczej uniknąłby nieszczęśliwego kontaktu z kamieniami. Przeżywszy mini-zawał, adrenalina natychmiastowo zadziałała, niwelując skutki upadku na tyle, ile to było możliwe - przynajmniej nie poczuł aż tak bólu wynikającego z przewrócenia się na stertę kamieni, co nie zmienia faktu, iż dość ładnie się wywalił. Może nie przygwiazdorzył głową w pobliski głaz, aczkolwiek na ciele pojawiło się dość wiele siniaków oraz zadrapań, z których zaczęła sączyć się delikatnie krew. Na początku, na chwilę oszołomiony, leżał tak przez chwilę, dopóki nie zdał sobie sprawy z powagi sytuacji. Chwycił się obolałą ręką za łeb, czując, jak kręci mu się w głowie, a po chwili obrażenia dają o sobie znać. Oparł się na chwilę o ścianę, by następnie z jej pomocą wstać. Nie wyglądał najlepiej, jednak zawsze mogło być gorzej, czyż nie? Charlie zacisnął zęby, ruszając powoli w drogę - mając nadzieję na to, że uda mu się jakimś cudem dostać do pensjonatu. A sama podróż nie należała do najprzyjemniejszych.
z.t
Kostki: 5, 2
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Wędrował samotnie, znajdując się po drugiej stronie szyby. Smętne, pozbawione blasku spojrzenie penetrowało przechodniów, nie mogąc zrozumieć, jak wiele oni zdradzają swoim zachowaniem. Jednocześnie czuł, że to wszystko go przytłacza - jak czas stoi, obserwuje go gdzieś obok, śledzi zwyczajnie jak mało doświadczony stalker, wprawiając skórę w charakterystyczne, pełne przekroju i niestosowności dreszcze. Jakby znajdował się on tuż obok, w postaci sylwetki mogącej wypuścić powietrze oraz musnąć nim jego szatynowe, kręcone kosmyki włosów, pozostawiając nieprzyjemne uczucie. Jednocześnie gdzieś obok schował się sztylet, który reinkarnacja oraz ucharakteryzowanie jednostek godzin, minut, sekund i milisekund była gotowa bić w jego plecy za wszelką cenę, czekając jedynie na drobny, mało co znaczący błąd - niczym cząstka kurzu tańcząca charakterystycznie w rytmie delikatnych muśnięć zależnych od otwartego okna, przejścia postaci czy też zdarzeń losowych. Stawiający kroki, niczym prawdziwy mistrz w swoim fachu, Matthew powoli przedzierał się przez tłumy, dostając się w ten sposób w mniej zaludnione miejsce, jakoby chcąc zapomnieć o tym, że należy do społeczeństwa jako jedna z wielu licznych szarych mas, niezbyt sporo stanowiących we współczesnym świecie. Nie czuł potrzeby wybicia się, nadania sobie kolorów widocznych dla osób chciwych, bezpieczniej, choć ewidentnie samotniej, czuł się wśród zbiorowiska ludzi, których kompletnie nie zna. Ciągle stał między bardzo cienką granicą, którą wyznaczają dwa światy - pełen samotności oraz pełen ludzi. Ewidentnie czuł się bezpieczniej w tym pierwszym, aczkolwiek miał świadomość, iż się zbyt zmienia, iż jego choroba zaczyna przeistaczać się w coś gorszego, że zwyczajnie nie tak powinno to wszystko wyglądać. Trafił do dziwnego i zarazem podejrzanie emocjonującego miejsca - jakoby w powietrzu unosiła się nieznana mu dotąd energia, napędzająca i zachęcająca do dalszych działań - długo w sumie nie musiał czekać; fala myśli z łatwością zmyła wszelkie wątpliwości, które starały się wgryźć w jego umysł. Życie pchało go do wielu rzeczy - mniej lub bardziej przyjemnych, z naciskiem na pierwszą rzecz, co nie zmienia faktu, iż - nawet jeżeli miał jakieś problemy - podróże wydawały się być dla niego doskonałym rozwiązaniem. Jasne, spowite nieznanym uczuciem podchodzącym pod kategorie strachu i ciekawości, tęczówki o barwie iście godnej błękitnego nieba, które zdawało się utracić swój dotychczasowy blask, przeleciały pochopnie po ścianie, kamiennej oraz starej, skupiwszy się dokładniej na jej strukturze. Dłoń poszła w ruch, przecinając powietrze, nie wydając aczkolwiek żadnego dźwięku godnego tego działania - opuszki palców przejechały delikatnie po kamieniu, zastanawiając się poważnie nad tym, który z elementów układanki wydaje się być... odmienny? Ewidentnie coś nie grało, ewidentnie jakaś moc została zaklęta, wepchnięta wręcz siłą w nieznany wówczas i dotychczas obiekt. Przejechał wzrokiem po tekście, wyłapując, o dziwo, albowiem nigdy z tego nie był dobry, parę charakterystycznych rysunków. Przerwał na chwilę pójście dalej, postanowił zaś przystać przy nich oraz zwyczajnie je przeanalizować. Długo jednak tego nie robił - upłynęło kilkanaście minut, kiedy to zdołał zapoznać się z nauką wynikającą z tego, co pozostawiły najwidoczniej starożytne cywilizacje. Kto wie, być może jego umysł coś zapamiętał, nie wrzucił na pierwszą lepszą półkę? Miał taką nadzieję - zniknął, tym razem wśród tłumu.
O tej ścianie dowiedziała się od @Charlie C. Chapman, który chyba wyjątkowo pamiętał, gdzie był w ciągu ostatniej godziny. Cóż, w sumie trudno, aby zapomniał - miejsce to przyprawiło go o kilka bolesnych siniaków i obić, więc Bridget stwierdziła, że dobitnie wbiło mu do głowy informację o swoim istnieniu. Był nawet w stanie wytłumaczyć jej, jak do owego miejsca można było dojść - należało kierować się w stronę ruin miasta majów, a następnie skręcić w taką mało widoczną, wydeptaną wśród roślinności ścieżkę. Idąc za tymi instrukcjami, Bridget ostatecznie udało się dotrzeć pod wysoki mur. Wyrzeźbione w kamieniu postaci ludzi były już tak zniszczone i porośnięte przez mchy, że gdyby się dokładnie im nie przyjrzała, stwierdziłaby, że to wyłącznie jakieś bezkształtne wybrzuszenia. Jej wzrok padł również na fragmenty zapisów runicznych, lecz niestety nie była w stanie nic z nich odczytać, mimo podjęcia kilku prób. Widok tak zapomnianego miejsca skłonił ją do długiej refleksji na temat czasu, życia i jego przemijania. Wyobrażała sobie, jak mogło wyglądać życie ludzi w danych czasach, w cywilizacji Majów. Ciekawe, czy na tym murze, w tych płaskorzeźbach, była wypisana jakaś dokładniejsza historia plemienia? Chciała podejść bliżej, lecz niestety popełniła duży błąd - przestała patrzeć pod nogi, wskutek czego nastąpiła na stertę śliskich kamieni. Upadek nie był ani cichy, ani przyjemny, za to na pewno był bardzo bolesny. Bridget jęknęła, gwałtownymi mrugnięciami odganiając cisnące się do jej oczu łzy, po czym podniosła się z trudem i rzuciła ostatnie spojrzenie na ścianę z kamienia. Ciekawe, czy Charlie też zaliczył tu glebę? To byłoby wyjątkowo niefortunne. /zt