To miejsce oblegane jest przez ludzi, którzy lubią trochę poleniuchować. Specyficznie porozwieszane w rzędach hamaki są niesamowicie wygodne - można się zdrzemnąć w cieniu liści palm, albo poopalać na przyjemnie grzejącym słońcu. Leżaków jest tutaj mało; najwyraźniej wszyscy chcą się trochę pobujać!
Nowy dzień ledwo, co się zaczął, a Lanceleyówna już była na nogach. Wróciła do pokoju późno w nocy, kręcąc się w nocy po deptaku. Po przespaniu czterech godzin, gdy słońce dopiero co wychyliło się zza horyzontu, jej organizm uznał, że już jest wypoczęty i ruda po cichutku wymknęła się z łóżka. Zgarnęła rzeczy i poszła do łazienki, nie chcąc nikogo budzić ani nikomu ze swoich współlokatorów przeszkadzać. Poranne odświeżenie się zajęło jej mniej niż półgodziny i następnie już szła korytarzem pensjonatu z torbą na ramieniu i podręcznikiem od transmutacji w rękach. Miała naprawdę wyśmienity humor, a perspektywa poznania kolejnych sekretów swojej ulubionej dziedziny magii sprawiała, że delikatny uśmieszek nie schodził z jej ust. Starała się być cichutko, ponieważ większość uczniów i kadry szkolnej jeszcze spała, zresztą, obsługi hotelowej kwadrans po piątej rano też na próżno było szukać. Wyszła z pensjonatu, czując na twarzy chłodniejsze i orzeźwiające, nocne jeszcze powietrze. Skierowała kroki w stronę wybrzeża, chcąc skorzystać z palm i leżaków, aby poczytać w towarzystwie szumu oceanu oraz w chłodzie morskiej bryzy. Pomimo wczesnej godziny, kilka straganów było otwartych, a przeuroczy sprzedawcy zachęcali do kupna ranne ptaszki, które wyłaniały się ze swoich miejsc zamieszkania i z pełnymi torbami, w strojach plażowych zmierzali w tym samym kierunku, co ona. Nie mogąc się powstrzymać, zrobiła drobne zakupy, które umieściła w przenośnym pudełku chłodzącym, które w ofercie miała pewna babuleńka. Wybrała żółte, chociaż nie miała pojęcia, na jakiej zasadzie to działa bez magii i niby jak bez zaklęcia, schowane wewnątrz śniadanie i napoje miało pozostać zimne. Może to te pioruny w pudełkach, o których wspominał Holden? Będzie musiała go dopytać. Gdy znalazła się na plaży, ruszyła wzdłuż brzegu, zsuwając ze stóp buty i spacerując po wodzie. Szukała odpowiedniego miejsca, które położone było kawałek za centralną plażą miasta. Na jasnym piasku leżeli już pierwsi turyści, rozkładając swoje rzeczy i dmuchając śmieszne, balonowe dla Nessy zwierzęta. Widziała, jak unoszą się na nich wodzie i bawią się wśród fal. Taki flaming był naprawdę uroczy i gdyby nie to, że łatwo można było się z niego wywalić, sama by takiego sobie sprawiła. Po kilku minutach dostrzegła w końcu słomiane parasole, pod którymi tkwiły leżaki, a zaraz za nimi rozwieszone między palmami hamaki. Skierowała się w stronę tych pierwszych, zsuwając torbę z ramienia i prowiant, kładąc je obok leżanki. Żółte pudełko sprawdzało się doskonale. Buty rzuciła niedbale gdzieś obok. Wyjęła z torby ręcznik w kształcie trójkąta, który przypominał kawałek arbuza i położyła na przedmiocie, rzucając następnie na niego opasłe tomisko, pełne sekretów związanych z transmutacją. Ściągnęła z siebie plażową sukienkę w białym kolorze, pod którą miała oczywiście kostium i przeciągnęła się leniwie, upewniając następnie, że sznurki są odpowiednio mocno zawiązane i zabezpieczone zaklęciem zlepiającym, chociaż i tak pływać nie planowała. Rozsiadła się na leżaku wygodnie, prostując nogi i wypuszczając ze świstem powietrze z ust, przymykając na chwilę oczy. Okulary położyła na stoliku znajdującym się pomiędzy leżankami, z którego środka wychodził parasol. Wyjęła z przenośnej lodówki kubeczek pełen pociętych w prostokątne paluszki owoców — mango, arbuzów, ananasów i o dziwo, zielonego ogórka. Złapała za kawałek tego ostatniego, wsuwając go sobie do ust. Czystą dłonią odgarnęła kosmyki włosów na bok, poprawiając się jeszcze i otwierają książkę. Wybrała rozdział o animagii, szukając jakiś nowych informacji. Wciąż miała kilka pytań, a nie mogła przecież zabrać ze sobą książki wyniesionej z działu zakazanego szkolnej biblioteki, bo jeszcze jakiś nauczyciel by zobaczył. Nie przypuszczała jednak, że o tak wczesnej godzinie kogokolwiek tu spotka. Dzięki temu mogła się uczyć w spokoju, pomimo nie pewnością związanym z wolnym miejscem obok siebie. Już po chwili ruda pogrążyła się w lekturze, konsumując zdrowe i letnie śniadanie. Było cicho, przyjemnie i jeszcze całkiem chłodno.
Smuga tytoniowego dymu ciągnęła się za kroczącą bez skazy pośpiechu sylwetką - z oddaniem mglistego, utrzymanego na smyczy wydechu zwierzęcia. Przenikliwy, wgryzający się zapach - który sukcesywnie uchodził ze źródła rozżarzonej końcówki, nie opuszczał męskiej postaci nawet po wyrzuceniu palącego krawędzie warg niedopałka. Nikotynowy zastrzyk specyficznie orzeźwiał, mile podwyższał bieg znużonego serca. Wszystko - dopiero, powoli - budziło się aktualnie do życia; ulice zostały ukojone spokojem oraz zanikiem gwaru, korytarze oraz pokoje pensjonatu pogrążały się w niezmąconym milczeniu, na złotej, piaszczystej linii wybrzeża zawitało niewiele, spragnionych poranka osób. Nie spodziewał się kogokolwiek z Hogwartu - w zuchwałej myśli, z zadowoleniem organizował dla siebie drobny, samotny spacer przeplatający się z odpoczynkiem; wcześniej - zdołał wyróżnić zapamiętane, dogodne miejsce pełne hamaków i rozłożonych foteli. Nie powinno tam być nikogo - przynajmniej tak, jeszcze przed zagoszczeniem w obranym jako cel punkcie, zdołał uważać mężczyzna. Papierosy ukrywane w kieszeni wygodnych szortów nęciły - powstrzymywał się jednak przed zaczerpnięciem kolejnej porcji; mugole często okazywali beznadziejne podejście do zabijających, jakże szkodliwych! tytoniowych używek. A nigdy, przenigdy nie mógł być pewnym - kogo aktualnie spotyka, kto aktualnie prześwietla jego swym wzrokiem. Rześkość. Niezdławione przez skwar górującego wśród kompozycji turkusu słońca - powietrze wydawało się czyste i nieduszące; całe szczęście, natrafili na porę nie największej spiekoty osiadającej na meksykańskich terenach - która mogłaby smagać bez przerwy gorącem skórę. Poranna bryza ocierała się o postać mężczyzny, mile pieściła twarz oraz jasnobrązowe, krótkie kosmyki włosów; poruszał się, nieskrępowany, wyzbyty z oficjalności, z rozpiętą hawajską koszulą na krótki rękaw - odsłaniającą częściowo szczupły, nieumięśniony tors. Nie zabierał ze sobą zbyt wiele - najważniejszym elementem skromnego ekwipunku na plażę, była przeglądana tuż przed przełomem zaśnięcia książka, traktująca o transmutacji - o uzyskaniu symbiozy między trudnymi formułami dziedziny i bezróżdżkowej magii. Spędził ponadto część czasu na przyjemnej lekturze - zerkając ukradkiem przed wyjściem. Na ów moment - poszukiwał dla siebie miejsca, najlepiej kąpiącego się w chłodnych objęciach cienia (niezbyt przepadał za opalaniem się - niemo głosiła o tym dość blada, niepoddawana nadmiernemu działaniu promieni cera). Zwyczajny poranek. Stąpał spokojnie, zanim - nastała chwila, w której się zreflektował. Dokładnie, w uściślanym momencie, na jednym z dosyć ustronnych (ulubionych), porozstawianych siedzeń, zdołał wtem dojrzeć jedną ze swych studentek. Nessa Lanceley była rzecz jasna znana - w końcu, należała do jednych z najlepszych oraz najbardziej pilnych podopiecznych mężczyzny. Nie mógł jej zignorować. Nie wypadało - zwłaszcza, skoro już zmierzał łakomy na jedno z pobliskich miejsc, skoro potrafiła kilkukrotnie zostawać po lekcjach oraz podzielić się kolejnymi rozważaniami - nawet, jeśli jego obecność mogła obecnie stać się impulsem do dyskomfortu - niektórzy, niezbyt dobrze znosili niespodziewane zetknięcie się z profesorem (i vice versa). - Panna Lanceley - przyznał; nie musiał nawet udawać goszczącego w nim aktualnie, serdecznego zdumienia; przywitał się z nią, tonem lekko wybijającym swe brzmienie spod szumu fal oraz rozmów osiadłych dalej turystów. - Widzę, że zajęty poranek - nadmienił tylko, nienatarczywie dostrzegając (w końcu trudno nie zauważyć tych gabarytów szczegółu), sporej wielkości tomiszcze, jakże niepasujące do drobnej, przyodzianej w urokliwy, strój wakacyjny, miedzianowłosej Ślizgonki.
Westchnęła, przegryzając tym razem arbuza i czystą dłonią przerzucając stronę, pochłaniając z uwagą i ciekawością wymalowaną na drobnej, bladej buzi wiedzę o animagii. Miała wrażenie, że wszystkie księgi dostępne dla ogółu napisane są niezwykle okrężną drogą, a spora ilość tłumaczeń zawierała jakieś sprzeczności. I niby jak ona miała uzyskać dodatkowe informacje? Głupio było jej fatygować któregoś z nauczycieli lub męczyć Marcelinę, która poza nią, była chyba personą oddaną transmutacji najbardziej. Osoby znające tylko program podstawowy wcale by jej nie pomogły. Oczywiście, miała w Meksyku skradzione tomisko, jednak nie była na tyle głupia, by wyciągać je na widok publiczny, nawet jeśli miało zmienioną okładkę i teraz wyglądało jak zbiór opowieści o smokach. Do jej uszu dobiegły kroki, co sprawiło, że spojrzenie podniosło się znad lektury. Jej twarz rozjaśnił delikatny uśmiech, gdy oczom ukazała się sylwetka znajomego, profesora, jej ub ulubionego w dodatku. Miała nadzieję, że skieruje swe kroki w jej stronę, a wtedy będzie miała okazję skorzystać ze zgromadzonej przez niego wiedzy. Na szczęście Nessa nie była jedną z nieśmiałych i cichych dziewcząt, które wstydziły się przy nim odezwać. Oczywiście, był mężczyzną przystojnym i inteligentnym, jednak nigdy nie spojrzała na niego w sposób taki, jak to kobieta na mężczyznę patrzeć powinna. Pomimo znacznie większego szacunku i uznania, starała się go traktować tak jak wszystkich pozostałych, bardzo nie lubiła robić wyjątków. — Profesorze Bergmann! Z nieba mi pan spadł. —zaczęła optymistycznie, prostując się i odkładając książkę na kolana, zostawiając ją w spokoju. Zlustrowała go wzrokiem, zatrzymując spojrzenie na jego lekturze, która wywołała na jej twarzy jeszcze większy uśmiech, o ile było to możliwe. Doskonale! Czyli to nie tak, że będzie mu narzucała myślenie o nauce w momencie, gdy powinni odpoczywać i zostawić to na boku. Przekręciła głowę w bok, kiwając z początku głową w odpowiedzi na kolejne słowa mężczyzny. — Wakacje wcale nie zwalniają z edukacji, prawda? Chociaż przyznam, że większość niestety bardzo podczas ich trwania głupieje.. Widzę, że Pan również nie próżnuje? Kontynuowała, z początku wzruszając ramionami, a następnie krótkim ruchem dłoni wskazując na tomisko. Poprawiła się na leżaku, zerkając jeszcze w dół, aby upewnić się, że jej kostium odpowiednio leży. Był dopasowany do tkwiącego na leżance ręcznika, również w arbuzowy wzór. Następnie jej orzechowe ślepia znów przesunęły po jego twarzy, przyglądając się, jak wygodnie usadawia się na leżaku obok. Właściwie nawet nie myślała nad tym, co w takiej sytuacji wypadało, a co nie. Jak zawsze, była po prostu Nessą. Więc wyjęła z zakupionej na straganie, przenośnej lodówki, jeszcze jeden kubeczek owoców, a następnie butelkę zimnego, orzeźwiającego piwa, którą wysunęła w jego kierunku z uśmiechem. Byli dorośli, poza szkołą i właściwie nikogo nie powinno obchodzić, co robią w wolnym czasie. — Chce Pan jedno? Doskonale orzeźwia, jest mieszane z lemoniadą z cytrusów, a przynajmniej tak wnioskuję po etykiecie. Owocami też proszę się częstować, może dzięki temu ja zjem mniej i potem nie zmienię się w jakieś mango... Swoją drogą, jakże zabawne byłoby zaklęcie transmutujące człowieka w jakiś owoc. Jak Pan myśli, jakim by Pan został? —rzuciła z ciekawością, podkurczając nogi i zerkając jeszcze na książkę, z której wystawała zielona zakładka. Wzięła sobie piwo, otwierając je i upijając łyka, wydając z siebie ciche mruknięcie zadowolenia. Co było lepszego do towarzystwa tych świeżych przekąsek. — Powiem Panu, że skończyłam przerabiać transmutację Elementarną, o której rozmawialiśmy przed końcem roku. To faktycznie cudowny dział, chociaż znacznie bardziej intryguje mnie animagia. Czyżby Pan przymierzał się do korzystania z naszej ulubionej dziedziny magicznej bez patyka? Dodała jeszcze, łapiąc tym razem za mango. Wiedziała, że dostała małego słowotoku i zasypała go pytaniami, a także błahymi opowiastkami. Cóż jednak poradzić, kiedy naprawdę lubiła z nim rozmawiać i zawsze z podziwem patrzyła na jego zaangażowanie się w próbę wbicia młodzieży czegoś do głowy? Odkąd zaczął uczyć transmutacji, zastępując starego i wrednego Craina, znacznie przyjemniej i chętniej się jej uczyła, wcale się już nie hamując. Zachęty Daniela działały skutecznie. Żałowała tylko, że nie był on opiekunem jej domu. On przynajmniej wyglądał na zadowolonego, a nie rozbawionego faktem, że chwilę po szóstej, ona siedziała z nosem w książkach.
Spadł z nieba? - - oraz zatrzymał się, aktualnie w połowie drogi, w stronę piekielnych czeluści? Z całą pewnością - ugryzłby ironicznie tę kwestię - przez większość czasu, w wypowiadanych żartach, posługiwał się właśnie ironią. Nie chciał jednakże, broń Merlinie! zostać źle odebranym przez Nessę; inną pozostawała natura, innym wizerunek nauczyciela, prezentowany w spojrzeniach innych. Z wyżej wymienionego względu, wielokrotnie wybierał złoto tajemniczego milczenia - w opiniach wielu był raczej człowiekiem skrytym, skrywającym się za kotarą niedomówień, precyzyjnie układającym słowa - nigdy w nadmiarze, wyłącznie w niezbędnej do utworzenia przekazu liczbie. Z tego powodu stanowił swoisty kontrast dla panny Lanceley, ewidentnie rozmownej, zasypującej mężczyznę obecnie lawiną wieści - których cierpliwie słuchał. - Ten moment nazwałbym odpoczynkiem - przyznał swojej studentce z uśmiechem; trudno zaprzeczyć, jako opiekun potrafił utonąć wśród obowiązków - nie wszyscy byli rozważni, nie wszyscy spełniali treści porozstawianych ustaleń. Podróż na tereny Meksyku nie mogła stać się chaosem; Hogwart gwarantował bezpieczeństwo zarówno dla młodszych jak starszych swych wychowanków - on z kolei, stanowił jedno z uosobień nadmienionego bezpieczeństwa. Chwilowo, był w stanie pozwolić sobie na wyskok prosto w ramiona relaksu. Chwilowo. O zgrozo - brzmiało to dość okrutnie. - Nie, dziękuję - zrezygnował z jej propozycji; w dodatku, preferował prawdziwe piwo, bez żadnych, przesładzających dodatków. Jakkolwiek z Nessą rozmawiał częściej niż z resztą szarych studentów, jakkolwiek oboje byli dorośli - nie dało się zanegować - tak, mimo wszystko, w oczach przypadkowego przechodnia z Hogwartu, mogliby wypaść niezręcznie. Chcąc nie chcąc, musiał zachować dystans. Jakim owocem? Cudaczne pytanie. - Wilczą jagodą - zażartował posępnie - zdaniem niektórych uczniów. - Cóż, teraz wyszło poczucie humoru mężczyzny, wstąpiło na dzienne światło. Był nieco zdziwiony gwałtownym podejściem Lanceley oraz zlustrowaniem dzierżonego tytułu; z drugiej strony - przesadne ukrywanie lektury również nie pozostało wskazane. Owszem, interesował się transmutacją uciekającą od różdżki, niemniej - w innych względach, niż zakładały jej podejrzenia. Nie przymierzał się. Umiał (chociaż - zachowywał dla siebie). Daniel Bergmann nie przepadał opowiadać w swoim temacie zbyt wiele - wobec tego, wiele spraw chował skrzętnie za taflą zasłony milczenia. Tym razem również chciał wybrnąć - z gracją, na ile będzie potrafił. - Przeglądam różne tytuły, aby mieć pogląd na aktualne zbiory osiągnięć - oznajmił, skądinąd szczerze - rzeczywiście wypełniał tego rodzaju praktyki. - Umiejętności to inna sprawa - dodał niejasno; tym samym zamknął (miał nadzieję?) tę kwestię. Zaintrygował się niemniej jednak czymś innym - nie transmutacją elementarną, lecz kwestią poruszenia przez Lanceley animagii. Mężczyzna miał o niej - w końcu - świetne pojęcie nie tylko w zakresie wiedzy, co również w zakresie posiadanego zbioru doświadczeń; od wielu lat był już w stanie przybierać zwierzęce wcielenie, przedstawiające się w upierzonej sylwetce kruka. Nie poruszał z nią - dotąd - owego tematu. Specjalnie odczekał na moment ciszy, kiedy dziewczyna skończyła długi szlak wypowiedzi. - Animagia? W zakresie czysto teoretycznym - z zaciekawieniem drążył - czy w ramach bardziej konkretnych planów?
Nie wiedział, że po części miała nadzieję wpaść na niego w najbliższych dniach. Nie wiedział, że miała diabelski plan z wykorzystaniem jego wiedzy i inteligencji do własnych celów, zupełnie jakby jego słowo miało być przypieczętowaniem mądrości lub głupot wyczytanych w książkach. Ich projekt wolno ruszał, a Lanceleyówna chciała się upewnić odnośnie do ewentualnych konsekwencji w przypadku niepowodzeń. Kto był do tego lepszy niż poczciwy Bergmann? Nie był prostym w obyciu nauczycielem, a jednak jego fascynacja transmutacją i sposób przekazywania wiedzy od pierwszych zajęć całkowicie Nesse kupiły. Był skryty, małomówny i na pozór chłodny, ciężko było z nim prowadzić żywszą konwersację. Posiadał jednak inteligencję i wrodzony talent, a informację przekazywał konkretnie i prosto, tak, aby każdy był w stanie zrozumieć. Nie wywyższał też swojego przedmiotu ponad inne, nie wymagał samych wybitnych, chociaż osoby zaangażowane zawsze wspierał i zadawał dodatkowe pracy, które dodatkowo mogły wpłynąć na potencjał. Wiedział, że nie chciał źle i nie zamierzał być wobec niej złośliwy. Taki był po prostu — on i jego sposób okazywania jakiejkolwiek sympatii. Sporo rozmów z nim przeprowadziła, wiele razy pożyczała księgi. Wiedziała, że może na niego liczyć i że będzie dzielnie znosił lawinę pytań. — Ma Pan rację. —zgodziła się z uśmiechem, odgarniając kosmyk włosów za ucho i sięgając po kawałek mango, który natychmiast spałaszowała. Było doskonałe. Nessa nie miała pojęcia, jakim cudem te wszystkie owoce jeszcze jej nie zbrzydły, skoro spożywała je w liściach hurtowych. Niemniej jednak, spojrzenie orzechowych oczu przesunęło po sylwetce nauczyciela, a następnie skupiło się na twarzy. Wiedziała, że jako jeden z opiekunów licznej grupy, lekko nie miał i pomimo wszystko, zawsze był gdzieś potrzebny. — Jakby Pan zmienił zdanie, to proszę się częstować. Dodała ze wzruszeniem ramion, przecierając dłoń w ręcznik i otwierając wcześniej wyjęte piwo, którego zrobiła kilka łyków. Było przyjemnie chłodne, orzeźwiające. Sprawiło, że na ciele ślizgonki pojawił się dreszcz, spowodowany niską temperaturą napoju na niemalże pustym żołądku. Zdawała sobie sprawę, że musiał dbać o opinię wśród pozostałych, romans z uczennicą, a nawet samo podejrzenie o niego gwarantowałoby utratą posady i przykrościami w związku z próbą znalezienia nowej pracy. Nie naciskała więc zapytała, jak kultura nakazywała i nie oczekiwała, że zmieni zdanie. Jednak owoce, jak i lodówka, stały otworem. Poprawiła się na leżaku, siadając bokiem i po turecku, przodem do niego. Na swoich nogach położyła opasłe tomisko, stukając w okładkę paznokciami w czerwonym kolorze. Zaśmiała się na jego odpowiedź, kręcąc przecząco głową. — Myślę, że jest Pan jednym z ciekawszych i bardziej lubianych Profesorów. Niektórzy mają znacznie gorszą opinię na korytarzach. — odparła zgodnie z tym, co słyszała, chociaż nigdy plotkom nie poświęcała większej uwagi. Nie były jej przecież potrzebne do życia. Jednakże Craine czy Fairwyn, oni mogli nazywać się wilczą jagodą. Ona widziała go bardziej w roli kiwi albo grapefruita, jednak jej myśli nie uciekły na zewnątrz, zostając w głowie.— Jest Pan strasznie zaangażowany w swoją pracę. Miło widzieć, że pomimo tak dużych osiągnięć i wiedzy, nadal Pan się kształci. To ciekawy sposób na czary, niewątpliwie praktyczny. Zakończyła temat faktycznie, spełniając jego ukryte pragnienie, przypieczętowując to kolejnym łykiem napoju. Opuściła głowę w dół, zawieszając spojrzenie na książce. Odstawiła butelkę na stolik, otwierając podręcznik i wertując kartki, ostatecznie zatrzymując się na temacie związanym z animagią. Tak skąpym, zajmującym jedynie trzy strony podstawowych informacji. Nie miała pojęcia, że osoba, której opinii chciała zasięgnąć, w istocie tę sztukę miała opanowaną. Dla Nessy było to jednak wciąż marzenie, do którego realizacji uparcie dążyła. Zaśmiała się cicho na jego słowa, podnosząc nań wzrok i wzruszając ramionami. — Myślałam o poruszeniu tego tematu na mojej pracy kończącej studia, którą mam nadzieję, będzie Pan recenzował. Niemniej jednak, na razie chciałabym rozszerzyć wiedzę teoretyczną, ale.. —przerwała, wzdychając cicho i odgarniając na plecy kosmyki włosów, obracając książkę przodem do niego tak, że bez problemu mógł zlustrować wzrokiem literki.— Gdybym poprawiła swoje umiejętności, to kto wie. I właśnie, Panie Bergmann! Właśnie dlatego spadł mi Pan z Nieba, bo żadna z książek nie wyraża się jasno, błąkają się i rzucają jakieś sugestie między wierszami.. Jak to jest z tą animagią? Czy faktycznie uwarunkowanie genetyczne jest konieczne tak jak w przypadku metamorfomagi? Mówiąc, stuknęła palcem w miejsce, gdzie znajdowała się podobna wzmianka, traktująca właśnie o predyspozycjach. No bo na jakiej zasadzie niby sprawdzało się, czy się do tej sztuki człowiek nadaje, czy nie nadaje wcale?
Życie nauczyciela było faszerowane wadami - zwłaszcza nauczyciela pokroju Daniela Bergmanna - pozbawionego jakże wspaniałych powołań wlewania wiedzy (w mniej albo bardziej chłonne) naczynia młodych, kształtujących się jeszcze umysłów. Trudno zaprzeczyć - wyłamywał się ze schematów, nie pasował do układanek stereotypów, był całkowicie i n n y, nawet - jeżeli sprawiał zgoła odmienne wrażenie. Jednego jednak, nie było w sposób mężczyźnie jakkolwiek odmówić - jego zamiłowanie do transmutacji, życiowa pasja i talent przy wyjaśnianiu zagadnień - były wyzbyte z rys, całkowicie prawdziwe i naturalne. Niestety - pilnowanie hałastry, wytężanie czujności w nakierowanym spojrzeniu, w chmarze niezdolnych do przewidzenia sylwetek - nie było cenioną przezeń, preferowaną czynnością. Dlatego oddychał z ulgą; całe szczęście mógł aktualnie poddać się dotykowi spokoju, był w stanie - bez żadnych przeszkód - otworzyć swój pracujący z intensywnością, wiecznie zajęty umysł. Jego myśli wiły się pośród niezliczonych kół zębatych powiązań - zachodziły na siebie przyczyny oraz przewidywane skutki. Z kolei większość - zdecydowaną większość rozważań zachowywał dla siebie. Nie lubił, kiedy to ludzie - wiedzieli więcej na jego temat, niż aktualnie powinni. - Pocieszająca wiadomość. - Uśmiechnął się, delikatnie, lawirował na pograniczu żartu; był oczywiście uświadomiony wobec opinii, wytworzonych wśród grona obecnych uczniów. Patton Craine, drugie transmutacyjne wcielenie - zarządzające lekcjami z nadmienionego przedmiotu - był szorstki, również dla całej kadry. Niektórych rzeczy nietrudno było się w pełni, z uzasadnieniem - domyślić. Słowa Nessy były - tak czy inaczej - niezmiernie miłe oraz (co najważniejsze) zdawały się całkowicie szczere, czyste, niewymuszone. Daniel Bergmann niestety, wciąż twardo stąpał po ziemi. Niektórzy go nie znosili - nielitościwie karał spóźnienia oraz wywoływanie zamętu w czas prowadzonych zajęć. Kiedy jednakże grupa nie weszła mężczyźnie w drogę - on nie poczuwał się również do utrudniania życia. Prosta wymiana. Obopólna korzyść, interes w zamian za inny. - …uciekający od ignorancji - dopowiedział pannie Lanceley. W rzeczy samej - na pierwszym miejscu nazywał siebie uczonym. Kwestie włączone w program były dla niego błahostką; jako uczony nie znosił okrucieństwa i żałosności - pozostawania w miejscu. Ambicje, nieustanne dążenia w samorozwoju, wypalały jego od środka - dołączając ponadto niezwykłość w przystosowaniu do aktualnych warunków, przybieraniu przeróżnych masek i odpowiednich postaw - uzyskiwało się obraz doskonałego Ślizgona; z całą pewnością zostałby wychowankiem (wzorowym) owego domu w Hogwarcie. Obecna wśród innych krewnych, ciążąca na brzmieniu nazwiska tradycja, wysłała - mimo mieszkania na wyspach - Daniela Bergmanna do Trausnitz. Animagia była osobie nauczyciela - bliższa - niźli ktokolwiek sądził; niż uważała ona? W jednym z wykładów dogłębniej poruszał jej kwestie, w wolnym czasie wykorzystywał zalety swojej zwierzęcej formy, znanej niektórym uczniom - z całą pewnością nie wszystkim. - Oczywiście, że nie - wyjaśnił, z pobrzmiewającym w głosie ugruntowaniem pewności. Zdolność przemiany w zwierzę była zdolnością nabytą przez czarodzieja, zdolnością nie dla każdego - aczkolwiek z całkiem odmiennych przyczyn. - Powiedziałbym raczej - dodał, odrobinę enigmatycznie - potrzebne jest uwarunkowanie psychiczne. Wiedziała, co miał na myśli?
Dlatego właśnie Lanceley nigdy nie celowała w pozycję nauczyciela, nawet jeśli transmutacje kochała całym sercem. Był to zawód bardzo niewdzięczny i wymagający. Tyle, o ile miała cierpliwość do uczenia jednej czy dwóch osób, starała się je zachęcać i samodzielnie naprowadzać na popełniane błędy, tak była pewna, że z całą grupą by sobie nie poradziła. Zawsze miała więc ogromne pokłady podziwu oraz szacunku do person pokroju Daniela, który poza miłością do wykładanego przedmiotu, przejawiał jeszcze cierpliwość i obiektywizm, którego nie miał Fairwyn. Może nie trzymał się schematów w swoich metodach, ale były one jednak na tyle skuteczne, że zawsze podczas jego zajęć ławki były pełne. Wiedział, że nie każdy uczeń musi być asem, że to nie jego przedmiot dla młodzieży może być najważniejszy. Kiwnęła głową, na jego krótką, a jakże treściwą odpowiedź, podkreśloną uśmiechem. Sam fakt, że potrafił w taki sposób z nią konwersować, było wystarczającym dowodem, że cenił ją jako ucznia. Nie uśmiechał się przecież do byle kogo. Ruda nie była kimś, kto kłamał. Zawsze wolała brutalną prawdę od słodkiego kłamstwa i tym starała się w życiu kierować. Nikt przecież nie lubił być okłamywany. Dlatego właśnie z jej ust mógł się zawsze liczyć z opinią najprawdziwszą, chociaż niestety ta nie zawsze była miła. W tym przypadku jednak wiedziała, że jej ocenę i tok myślenia w tej sytuacji popiera znaczna większość mieszkańców Hogwartu. W przeciwieństwie do Crainea, Bergmann wydawał się mieć duszę. Traktował kogoś tak, jak on traktował jego. — Mhmmm. I to nie miało być pocieszające, bo tak po prostu jest, Panie Bergmann.—mruknęła, robiąc kolejny łyk zimnego piwa. Przeniosła spojrzenie z mężczyzny znów na leżące na nogach tomisko, wcześniej posyłając jeszcze krótkie i tęskne spojrzenie w stronę tkwiącego na stoliku kubka z owocami. Może dlatego się tak dogadywała z Danielem? Obydwoje byli ambitni, kochali transmutacje i patrzyli na siebie, jako na osoby oczytane i stworzone do powiększania zdobytej wcześniej wiedzy. Potrzebowali rozwoju, uznając tkwienie w miejscu za coś złego i niezbyt korzystnego. I właśnie dlatego, że był tak dobrym przykładem cech faworyzowanych przez Salazara, nie mogła pogodzić się z myślą, że innymi swego pokroju się nie opiekował. Nawet nie wiedziała, jak duże miała szczęście. Własne doświadczenia były czymś niezastąpionym, a nauczyciel animagie opanowaną miał do perfekcji. Patrzyła na niego, słuchając i nie wchodząc w słowa, z ciekawością wymalowaną na twarzy i oczach. — Więc czemu piszą takie głupoty? Niemniej jednak.. Uwarunkowanie psychiczne? Mógłby Pan to nieco rozwinąć? Wydaje mi się, że wiem, o co chodzi, jednak lepiej bym się czuła, znając Pana opinię. — zaczęła, przesuwając dłonią po puklach miedzianych włosów i odgarniając je na plecy. Poprawiła też górę od arbuzowego kostiumu, odstawiając butelkę piwa i łapiąc księgę w dłonie. Zamknęła ją, odkładając na bok. — Czy to prawda, że osobowość oddawać może jedynie zwierzę niemagiczne? A co jeśli dany czarodziej reprezentuje sobą, nie wiem, hipogryfa? Były takie przypadki? W starych podaniach prawiono, że animag zmienia się w swój zwierzęcy totem. Zastanawiał się Pan, jakie stworzenie opiekuje się Panem? Zakończyła, pozwalając sobie zadać jeszcze kilka pytań. Nadal było wiele rzeczy, które chciała wiedzieć i zweryfikować, zanim podczas najbliższej pełni skorzysta z listka mandragory, przygotowując się do próby transmutacji. Dlatego też nawet we wakacje się uczyła. Miesiąc to było bardzo długo, aby znacznie zwiększyć poziom swojej wiedzy.
Nie przeszkadzał mężczyźnie - zupełnie - poruszony, naukowy temat w obrębie błogiego odpoczynku od pracy. Animagia była bezsprzecznie gałęzią dziedziny, w której posiadał spore zaplecze zarówno w kwestii teorii, jak i warsztatu doświadczeń; przygotował niektórych uczniów, niegdyś - przygotowywał też siebie. Wyraźnie, z ogromu kolekcji wspomnień - potrafił wyłowić to jedno, pierwsze spotkanie ze swoim nauczycielem w Trausnitz. Nie przyznawał się jemu, o swoich wcześniejszych eskapadach w kierunku działu zakazanego (nie tylko w przypadku zaklęć transmutacyjnych, młodość obfitowała w ciekawość; zresztą, nadal pozostał nieopisanie ciekawy, zgłębiałby zakazane zaklęcia - o ile tylko napotkałby sprzyjającą sposobność). Podszedł - w tamtym momencie - podszedł i w końcu wyznał swoje pragnienie nauki - od zawsze zapamiętany był jako ambitny uczeń, wyróżniający się na tle innych - głównie, zwłaszcza przez wzgląd na samą specjalizację placówki. Zdecydowana większość, skupiała się dookoła poznania historii magii; reszta przedmiotów traciła swój rozwijany priorytet. Daniel Bergmann, jednakże, od zawsze w swoich dążeniach bywał nieustępliwy - usłyszał wobec tego odpowiedź to będzie zależało wyłącznie od ciebie. Na jego twarzy, młodej i nieskażonej siateczką zmarszczek, ówcześnie zagościł uśmiech. Oczywiście, tylko od niego; on z kolei - nigdy się nie poddawał. Identycznie - uwielbiał rozmawiać o transmutacji, niezależnie od pory oraz zstępującego nastroju. Nessa Lanceley imponowała swoim ambitnym podejściem mężczyźnie - tym lepiej, konwersacja w przypadku ponadprogramowych rozterek, stanowiła najczystszą przyjemność. Nie zamieniłby tego czasu na samo - bezczynne, planowane leżenie w schronieniu rzutowanego cienia (nie znosił bezpośredniego, rozgrzanego dotyku promieni słońca). - Nie mam pojęcia, skąd nabyła pani tę wiedzę - przyznał, zupełnie szczerze; czyżby któreś tomiszcze, chciało złośliwie zmylić osobę, posiadającą sprecyzowane plany nauki? - Niemniej, animagia, w odróżnieniu od metamorfomagii, jest procesem całkowicie nabywanym przez czarodzieja. Każdy kandydat przechodzi przez identyczną, długotrwałą naukę - przypomniał. Nic nie uległo zmianom w tej kwestii - zawsze, niezmiennie wymagała poświęceń, nie tylko w kwestii przetrzymywania liścia, co również - odpowiedniego zaplecza umiejętności. - Efekty pozostają zależne wyłącznie od niego - dodał. Animagia jednakże, pomimo samego skomplikowania w mniemaniu czarodziejów - transmutacji, słusznie wydawała się niedostępna. Nie była ona - dostępna dla każdego z talentem; nie każdy nauczyciel, wybitny w danej dziedzinie, posiadał zdolność swobodnej przemiany w zwierzę. Zamierzał - o tym wszystkim - Nessie bezzwłocznie przypomnieć; skoro interesowała się daną umiejętnością, powinna znać każdy jej zakamarek, dobre i negatywne efekty, wyrastające przeszkody wymagań, pewnego rodzaju selekcję. - Osoba, która ma w planach zostać animagiem, musi odczuwać wyraźną, wewnętrzną potrzebę - spieszył więc z tłumaczeniem uwarunkowania psychicznego, które wydawało się jemu od zawsze, niezaprzeczalnie nadrzędne. - Niektórzy lepiej się czują w zwierzęcej postaci i nawet, zostają w takim wcieleniu do końca swojego życia. Gdybym nazwał to powołaniem, z pewnością nie byłbym w błędzie. Każdy ma własny, nietuzinkowy powód - kontynuował wywód. - Jeśli ktoś chce zostać animagiem dla samego osiągnięcia, nic więcej, nie wróżę mu dobrej przyszłości. Sam w końcu - miał dosyć introwertyczną, skrytą naturę, preferował uciekanie w samotność; nie byłby w stanie zbyt wiele przebywać w tłumie. Potrzebował pobyć sam - w towarzystwie myśli, ze stłumionymi, wcześniej zgromadzonymi w chaosie pętlami ambiwalentnych emocji. Nie spodziewał się - konkretnie, jaką przybierze postać, aczkolwiek wnoszenie się - ponad przeciętność, tym samym, metaforycznie - opanowanie powietrza - wydawało się od początku przewodzić w życiu mężczyzny. - Nie znam żadnego animaga, który posiadałby formę magicznego stworzenia - oznajmił po chwili namysłu. - Istnieje sporo teorii, dlaczego konkretnie tak jest. - Lista animagów nie należała do zbytnio obszernych, ponadto - cieszyła się sporym zainteresowaniem ze strony różnych badaczy. Na przestrzeni wieków - usiłowano wyjaśnić w niej absolutnie wszystko. Zwierzęcy opiekun? Ciekawe. - Myślę, że już poznałem odpowiedź - odpowiedział (nie)jednoznacznie, z pogodnym wyrazem twarzy oraz mrugnięciem w oczach zabłąkanego refleksu.
Twarz Bergmanna przybrała nieco zamyślony wyraz, a rudzielec przyglądał mu się z zainteresowaniem wymalowanym na własnej. Był człowiekiem zagadką, niewątpliwie ciekawym i dobrym, jednak wciąż zaskakującym. Zastanawiała się, ileż to sekretów skrywa głowa nauczyciela transmutacji i w ogóle, o czym kontempluję, jeśli nie jest aktualnie pogrążony, jeśli chodzi o wykładanej przez siebie dziedziny magicznej? No, teraz był. Uśmiechnęła się pod nosem. Miała wrażenie, że w jego oczach pojawiają się wciąż jeszcze chłopięce, podekscytowane płomyczki, gdy nawiązywał do ich ulubionej tematyki. Pomimo lat doświadczenia i obranego zawodu, nie sprawiał wrażenia człowieka znudzonego bądź zniechęconego. Złapała za kawałek mango, wsuwając sobie owoc do ust i następnie wycierając dłoń o skrawek ręcznika. Czując, jak słodki i orzeźwiający jednocześnie smak rozchodzi się jej w buzi, wydała z siebie ciche mruknięcie zadowolenia. Nawet jeśli była członkiem starego i uznanego rodu, o czystej krwi, to wciąż tak niewiele potrzeba jej było do szczęścia i tak bardzo różniła się od zadufanych przedstawicieli czarodziejskiej arystokracji. Uśmiech na jego twarzy sprawił, że dziewczyna poczuła się już całkiem swobodnie, a poprzednie wyrzuty sumienia związane z poruszeniem kwestii naukowych na wakacjach, gdzieś zniknęły. Odgarnęła włosy na plecy, zawieszając na nim zaintrygowane i podekscytowane jednocześnie ślepia, które pod wpływem panującego dookoła światła miały przyjemną, karmelową barwę. Kiwnęła głową na jego słowa, utwierdzając się tylko w swoich wcześniejszych przypuszczeniach. Niestety, wiele podręczników i książek, które obowiązywały w szkole, było nieprecyzyjnych. Nie miała w zwyczaju przerywać, więc słuchała uważnie nauczyciela, zapamiętując każde jego słowa, wyłapując najmniejszy nawet gest. Wychodziła z założenia, że ciało i twarz czy oczy mówiły znacznie więcej niż słowa i będzie mogła zorientować się, kiedy faktycznie zacznie działać mu na nerwy w jakikolwiek sposób. Wspominała wcześniej Calumowi o tym, że chciałaby skorzystać z doświadczenia Daniela i jego wiedzy, zanim podejmą się próby i zaczną proces z liściem. Szczęście jej dopisywało, że miała okazję zrobić to tak szybko. — Podsumowując, Profesorze — każdy ma szanse i może podejść do próby, jednak ostatecznie będą liczyły się także kwalifikację psychiczne, o których Pan wspomniał wcześniej? —rzuciła, sunąc palcem po odłożonej na bok książce, a konkretniej po okładce. To był dobry znak. Wiedziała, że wciąż ma trochę czasu i może jeszcze bardziej się przyłożyć, nawet zarywać noce do doskonalenia swoich umiejętności, a także poszerzania wiedzy z transmutacji. Nie wiedziała przecież, gdzie leży granica. — Zależnie od niego..? Czyli liczy się też siła i charakter? Wiedziała, że znów go męczy i zasypuje, chciała jednak wiedzieć wszystko i poznać najdrobniejsze nawet ryzyko, zasadę, o której nie mówiły książki. Korzystając z chwili milczenia, schyliła się i wyjęła z leżącej obok leżaka torby pergamin oraz pióro. Ułożyła tomisko na kolanach, umieszczając na nim papier i zabierając się do pisania. Drobna dłoń szybko kreśliła kolejne litery, które jak na warunki — były nadzwyczaj zgrabne. Gdy tylko wrócił do kontynuowania swojej wypowiedzi, zawiesiła na nim spojrzenie, dotykając się piórem po policzku, stukając miękkim puszkiem po wrażliwej, bladej skórze. Powołanie.. Wargi rozdziawiły się jej nieco. Z Nessą było tak, że od kiedy tylko dowiedziała się o możliwości przekształcenia własnego ciała i poznała tajniki transmutacji, od razu to pokochała. Wiedziała, że chce, że musi, że potrzebuje. Nie tyle, ile dla samego osiągnięcia i spełnienia marzenia — chciała też poznać kryjące się w sobie zwierze, a także mieć możliwość zobaczenia świata w jego skórze. Jak bardzo to się różniło? Jak wiele możliwości otwierało? Poczuła, jak serce nieco szybciej kołacze jej w piersi, a na lica wstępuje delikatny rumieniec, który zbyła krótkim, aczkolwiek szczerym uśmiechem. Bardziej martwiła się Calumem.. Zagryzła dolną wargę na chwilę, odwracając wzrok. Musiała się dowiedzieć więcej. — Rozumiem. Czy w przypadku fałszywego powołania i chęci osiągnięcia. Nie wiem, gdy coś pójdzie nie tak, jak powinno.. Co stanie się z kandydatem? Czy zmiany będą trwałe albo niebezpieczne dla życia i zdrowia? Czy próba przemiany może go zabić, Panie Bergmann? —zapytała spokojnie, chociaż palce zacisnęły się jej na trzymanym przedmiocie. Ona nie bała się ryzyka, chciała tego, musiała to zrobić.. Jednak co z Dearem? Nie był tak dobry w transmutacji, jak powinien. Nie była też pewna, czy animagia faktycznie była dla niego czymś więcej, jak ambicją. Powróciła do niego wzrokiem, gdy się odezwał, kiwając głową. No tak, żmijoptak odpadał. — Zastanawiał się Pan, jaki byłby Pana magiczny, zwierzęcy opiekun? Chętnie posłuchałabym też kilku teorii, jeśli to nie problem. To interesujące. Jest Pan lepszy od podręcznika!. — zaczęła z entuzjazmem, przenosząc wzrok w dół, prosto na częściowo zapisany pergamin. Znów zaczęła skrobać, podkreślając ważniejsze rzeczy czy wyszczególniając pojęcia, którymi się z nią dzielił. Na jego ostatnie stwierdzenie, gwałtownie podniosła głowę i wlepiła w niego zainteresowane, przypominające dziecięce, oczy.— Byłby Pan sową? A może Orłem? Właściwie, przepraszam, że zapytam, ale niesamowicie mnie to nurtuje, Panie Bergmann — próbował Pan kiedyś sam uzyskać przemianę całkowitą i przejść ostateczną próbę transmutacji? Dodała, zanim ugryzła się w język. Rzuciła pióro na książkę i złożyła dłonie w przepraszającym geście, posyłając mu pociągłe i intensywne spojrzenie, — Przepraszam! Nie powinnam być wścibska.
Nie odczuł uporczywego zmęczenia - transmutacja była zbyt różnorodna; zbyt wiele, nieznanych dotąd terenów skomplikowanych zagadnień - oczekiwało na dodatkowe zgłębienie, zbyt wiele zdolności - stawiało wymóg dopracowania, aby pokazać się w pełnej - sobie właściwej krasie. W przypadku samej animagii, Daniel Bergmann absolutnie potrafił - godzinami prowadzić dysputy bez najmniejszego znużenia; była ona przedmiotem również i jego badań - oprócz tego, był doświadczony rzecz jasna w czysto praktycznych aspektach tej niebywałej sztuki. - Charakter posiada wpływ przede wszystkim na samą przybraną formę - oznajmił. Trudno wyjaśnić jest powołanie - dotyczy osób, niekiedy o skrajnych naturach, trudno nazwać ten impuls, to przekonanie dotyczące nabycia umiejętności, przejścia metamorfozy - odnalezienia się w nowej, trudnej do przewidzenia postaci. Droga każdego animaga, mimo powtarzalności procesów - była wyjątkową pielgrzymką w stronę upragnionego celu - tak samo, jak każdy animag, w człowieczej niepowtarzalności był inny. Z pewnością, najistotniejszą cechą - łączącą każdego kandydata, który mógł odnieść sukces - była determinacja, w podjęciu się żmudnej miejscami pracy oraz solidny warsztat z samej dziedziny przemian. Nie tylko - samego siebie. - Niekoniecznie zabić - powiedział po chwili. - Nazwałbym zagrożenie gorszym od samej śmierci. - Wyprowadził - stosunkowo zuchwałe stwierdzenie; odnosił niemniej wrażenie bezsprzecznej prawdy w pobrzmiewających głoskach - brutalnie zapadających w pamięć. Osobiście nie zetknął się (całe szczęście) z takim fatalnym przypadkiem - bynajmniej niebezpośrednio. - Tego rodzaju śmiałkowie kończą przemienieni w hybrydę zwierzęcia oraz człowieka - kontynuował, stawiając jasno zagrożenie przed zaintrygowaną Ślizgonką - mowa o rozległych, poważnych dysfunkcjach, nie mówiąc już o wyglądzie. - Żadnych, wyłącznych uszu czy elementów sierści; postaci te były pokraczne, poniekąd odrażające, wynaturzone - podobnie, niczym podjęta próba, złamanie praw własnych; częstą przyczyną była - przesadna pewność, lekceważące podejście wobec rytuału przeżuwanego liścia - zwołującego ogrom problemów, żądającego poświęceń. - Niegdyś nie potrafiono im zapobiegać - rozwijał ciągle wypowiedź, acz nadal czynił ją zwięzłą - obecnie niepowodzenie wiąże się z bardzo długą wizytą w szpitalu, nie wiem, na ile skuteczną - przyznał. Nie chciał eksponować swej wiedzy - lub raczej nie-wiedzy - w przypadku magii leczniczej. Nie zajmowała ona przenigdy Daniela Bergmanna, wręcz przeciwnie, zawód uzdrowiciela zwykł się mężczyźnie kojarzyć w złych, nieprzychylnych barwach. W owym przypadku nie był (o ile był kiedykolwiek) - lepszy od podręcznika, dosadnie pojawiającej się czerni słów na pobladłej stronicy. - Zdaniem niektórych, owe stworzenia posiadają unikatowe pokłady magii - stąd różnorodność eliksirów i różdżek - podzielił się z rudowłosą najbardziej intrygującą, w swym subiektywnym mniemaniu teorią. - Ich formy są wobec tego nieosiągalne dla ludzi - podsumował. Zdaniem Bergmanna - miało to rzeczywisty sens. Był szczerze mówiąc ciekawy samej opinii Nessy, która jak zawsze - lubiła drążyć, która nie chciała (za żadne skarby) pozostać w danym przypadku bierna. Drążyła dalej, tym razem inne przestrzenie, tyczące już jasno - samego w sobie mężczyzny. - Miło, że wspomniała pani o skrzydłach - pochwalił, z nieco enigmatycznym uśmiechem, błąkającym się aktualnie po jego wargach. Stwarzanie przeszkadzającej i niewłaściwej aury tajemniczości, byłoby idiotyzmem - ba, mężczyzna żył w przekonaniu ogólnej, zaistniałej wśród podopiecznych wiedzy - tyczącej opanowanej przezeń umiejętności. - Jestem zarejestrowanym animagiem, panno Lanceley - powiedział już oficjalnie. - To żaden sekret. - Dorzucił tę oczywistość. Nie bez przyczyny, bowiem - prowadził osobiście wykłady, usiłował przybliżyć im animagię w zarysie bardziej dokładnym, odmiennym od suchych i wyuczonych frazesów - prosto wyjętych z książek. - Przybieram postać kruka - doprecyzował. Czyżby zaspokoił już jej ciekawość?
Im dłużej była w towarzystwie Daniela Bergmanna, tym większym szacunkiem darzyła jego i miłość, którą pałał do wykładanego przez siebie przedmiotu. Nie było nic fałszywego w tym oddaniu czy w błysku w oczach na wzmiankę o skomplikowanych zagadnieniach. Zgodziłaby się z nim całkowicie, pełno było rzeczy jeszcze nieodkrytych, zaklęć pominiętych lub niewynalezionych. Transmutacja sprawiała, że wyobraźnia mogła szaleć. Wydobywała potencjał, potrafiła sprawić, że ze zwykłego czarodzieja mogłeś zostać pionierem. Westchnęła cicho, nieco rozmarzona. Karmelowe spojrzenie powróciło jednak na twarz ulubionego nauczyciela zaraz, gdy się odezwał. — A co jeśli pasujesz do więcej niż jednego zwierzęcia? Co wtedy decyduje? —dopytała jeszcze, przesuwając opuszkami palców po szyi i kierując się w dół, poprawiając ramiączko od zdobionego arbuzami kostiumu. Omiotła wzrokiem otoczenie. Robiło się coraz później, więc na plaży przybywało ludzi. Wciąż jednak było przyjemnie, rześko i względnie cicho. Słońce coraz śmielej rzucało promienie na plaże, a dryfujących po niebie białych obłoków było coraz mniej. Przepis na zostanie animagiem brzmiał banalnie, gdy czytała go z ukradzionej książki. Nessa wiedziała jednak, że to tylko puste słowa, a wszystko to wymaga skupienia, wiedzy i determinacji. Magia była kapryśna, nie nagradzała ludzi bez powodu. Wydawało się Lanceleyównie, że osoba bez głosu wewnątrz nie będzie w stanie opanować tej wyjątkowej sztuki i nie uzyska okazji na zapoznanie się z samym sobą pod nową postacią. Stuknęła paznokciami o kolano, wydając z siebie ciche mruknięcie zastanowienia na jego słowa. Na bladej buzi mógł dostrzec cień ulgi, chociaż wcale nie chodziło o nią samą. Za nic nie pozwoliłaby Calumowi na próbę, gdyby mógł stracić życie. Na szczęście w dzisiejszych czasach uzdrowiciele mieli większe możliwości i byli w stanie coś zrobić, cofnąć, nawet jeśli proces był długi i bardzo nieprzyjemny. To, co powiedział, wcale nie sprawiło jednak, że poczuła się lepiej, nawet jeśli na twarzy tkwił delikatny uśmiech. — Sposób, w jaki Pan to przedstawił, daje do myślenia.. —mruknęła w końcu, milcząc jeszcze chwilę po tym, jak skończył mówić. Znów spojrzenie ślizgonki tkwiło bezczelnie na twarzy Profesora. Zmarszczyła nieco brwi, mając przed oczyma obraz zdeformowanego Caluma, który miał skrzela, jedną płetwę i ogon zamiast nóg. Była pewna, że jego podejście było zbyt lekceważące, chociaż jej ostrzeżenia i słowa nie robiły na nim wrażenia. Rzucie tego liścia nie mogło być tak banalne, musiał tkwić w tym kolejny haczyk, nie mówiąc już nawet o niemożności pozbycia się go z ust. — Nic dziwnego, że wiele świetnych z transmutacji osób rezygnuje z podjęcia próby. Chociaż dziwi mnie ilość śmiałków, których wiedza bądź szacunek do przedmiotu nie jest dostateczny. Ma Pan rację, zmiany zewnętrzne są najmniejszym problem. Organy, układy.. Paskudna sprawa. Dokończyła w końcu, sięgając po kolejny kawałek arbuza, który miał ją pocieszyć. Wyglądała na pewną siebie, a jednak wciąż tkwił w jej głowie czerwony guziczek, który bardzo mocno świecił. Wątpliwość we własne umiejętności. Dlatego ciągle powtarzała materiał, dokształcała się. I ilekroć odpuszczała, odzywał się głosik w głowie, który oznajmiał jej, że to coś, co musi do niej należeć. Musi się udać. Że to brakujący element. — O. Ciekawe. Brzmi rozsądnie, chociaż po cichu liczyłam, że gdybym za kilka lat odważyła się spróbować, to byłabym żmijoptakiem. Kocham żmijoptaki. — powiedziała z entuzjazmem na jego teorię, która jednak nieco uszczupliła zawartość jej marzenia o mistrzostwie z dziedziny transmutacji. Cóż, nie można mieć wszystkiego, a Nessa do chciwych nie należała. — Właściwie to gdyby animag mógł przybrać formę jednego ze zwierząt naszego świata i się nie zarejestrował, a nawet zarejestrował, a wyruszył na tereny, gdzie problemem jest kłusownictwo i nielegalne pozyskiwanie materiałów na różdżki.. Cóż, wielu z nas mogłoby naprawdę paskudnie skończyć. Zakończyła już nieco ciszej, przypominając sobie o artykule, który ostatnio miała okazję przeczytać. Wielu tego jeszcze nie dostrzegało, ale zagrożenie dla magicznych stworzeń, stawało się coraz bardziej realne. Kto miał ich bronić jak nie czarodzieje? Nadal jednak Ministerstwo poświęcało tej sprawie zbyt mało uwagi. Przełknęła ślinę, siadając wygodniej na leżaku i prostując teraz nogi. Zrobiła kilka łyków wciąż chłodnego piwa z lemoniadą, gasząc pragnienie. Było ciepło, a ona naprawdę dużo mówiła. Uśmiech mężczyzny zaintrygował ją na tyle, że posłała mu krótkie i pytające spojrzenie. Jego kolejne stwierdzenie sprawiło, że rozszerzyła ślepia, wpatrując się w niego z większym uznaniem, niż kiedykolwiek. — Łaaa! Naprawdę? Przepraszam, nie interesuję się życiem i plotkami na temat Pana czy kogokolwiek innego, więc albo to mi nie doszło do uszu, albo po prostu to zignorowałam. Plotki są paskudne, mogą zrobić krzywdę. A poza tym, nic nikomu do tego, jak kto żyje. —zaczęła szybko, unosząc wolne już dłonie w przepraszającym geście. Chciała wytłumaczyć swoją niewiedzę, brak znajomości faktu, że Daniel potrafił przybrać zwierzęcą formę, a ministerstwo o tym wiedziało. Oczy zabłysnęły jej diabelsko, jakby to uzyskała dostęp do najważniejszej informacji na świecie. — Wracając jednak do animagi! Jak to się zaczęło? Czuł Pan powołanie? Sądzi Pan, Panie Bergmann, że kruk oddaje pana charakter i osobowość? — dodała jeszcze, znów nie mogła się powstrzymać i nie zdążyła ugryźć się w język. Smukłe dłonie dziewczyny zacisnęły się na udach, a ona sama jakby pochyliła się nieco do przodu, pozwalając, aby burza rudych włosów spłynęła po ramionach i kołysała się w powietrzu. I dlaczego on jej nie uczył od samego początku? Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo korciło ją, aby wszystko mu powiedzieć i się poradzić. Kto jak nie Daniel mógł stwierdzić, że zdobyta przez nią wiedza jest wystarczająca?
W pełni pojmował ogrom zaciekawienia Nessy - zakorzeniony w każdym, choć najdrobniejszym szczególe; ba - w przeciwnym wypadku nie traktowałby jej poważnie. Nie znosił ignorantów, bez ambicji, bez pragnień w poszukiwaniu wiedzy. Kształcenie się w określonej dziedzinie musiało oznaczać liczne wyłonienie się pytań; wyłącznie - osoby poszukujące, niestrudzone przy zaskarbianiu kolejnych faktów - mogły mieć szansę na osiągnięcie sukcesu. Niby-nauczyciele, unikający bardziej złożonych dyskusji, niewzrastający w pragnieniu odnalezienia powiązań między niezależnymi faktami - zdawali się w oczach Daniela Bergmanna żałośni. Podczas rozmowy, czuł się jak gdyby w swoim żywiole i nie uważał za straconego czasu na odpoczynek. Cóż mógłby czynić - jako alternatywę? Najprędzej zająłby się, najzwyczajniej sam sobą, ułożony wygodnie w cieniu, obserwujący z oddali jeszcze nielicznych turystów. - Zawsze - przyznał, z lekkim, rozjaśniającym oblicze uśmiechem - do któregoś pasuje bardziej. - Była to sprawa dosyć skomplikowana, zawiła, niezdolna do zupełnego pojęcia - jak cała, obecna w ich egzystencjach magia. Istota zaklęć przeczyła bowiem racjonalności - magii nie dało się w całkowicie usidlić. Zawsze - pozostawała niewiedza, nieprzewidywalność; w owym przypadku, decyzja leżała w dłoniach bliżej nieznanej siły, odnajdującej ludzkiemu ciału właściwą, zwierzęcą formę. Wierzył jednakże w jej nieomylność - musiała perfekcyjnie oddawać charakter danej jednostki. W przeciwnym razie - to wszystko - byłoby pozbawione jakiegokolwiek sensu. Animagią, podobnie jak panna Lanceley, zaintrygował się jeszcze w szkole. - W przeciwieństwie do wielu osób, które zgłębiały historię magii - przyznał półżartobliwie (w końcu, Trausnitz słynęło ze swoich wybitnych badaczy dziejów, rozdrabniających daty, wprost na bogactwo czynników zdarzeń) - od początku interesowałem się transmutacją. Od zawsze drążył; z kolei - powołanie było czymś zawsze, niesamowicie złożonym, trudnym przy szczegółowym wytłumaczeniu. Zaszyty w ignorancji - poniekąd - w stosunku do pozostałych przedmiotów, przy transmutacji swoim nazwiskiem od zawsze - wybijał się ponad przeciętność. Nic dziwnego, skoro wiązał z nią przyszłość, skoro wewnętrznie określał ją sztuką, w której sam był artystą, ponad pospolite podejście. Natura samotnika odnajdywała Bergmanna również, w otoczeniu przyrody - uwielbiał zaszywać się, w kruczej formie, opuścić nadmiar tak natarczywych uczuć; niekiedy, w ramach rozrywki - zwodził niektórych ludzi, niekiedy - ludzie zwodzili jego (aczkolwiek, preferował zapomnieć momentu obrączkowania przez wówczas-przyszłego nauczyciela Opieki nad Magicznymi Stworzeniami). - Myślę, że tak - przyznał. - Odnajduję się w tej postaci. - Brak zainteresowania plotkami był jak najbardziej zaletą; większość uczennic szeptała pomiędzy sobą wyssane z palca historie. Sam Daniel Bergmann, również był obojętny na idiotyzmy, zaczynające się od podobno bądź też pokrewnych fraz; wypowiadanych w gronie pedagogicznym. Nie chciał tłumaczyć zbyt bardzo genezy kruka - symbolika zawsze wydawała się jemu złożona, zresztą, nie była ściśle tematem w obecnej chwili (poza tym, mógłby zbyt bardzo obnażyć siebie z niektórych, skrywanych faktów). - Gdyby chciała pani w przyszłości znów porozmawiać, jestem do dyspozycji - oznajmił później. Niestety - musiał się już pożegnać - czas odpoczynku, w przypadku wywiązywania się z roli opiekuna, bywał ograniczony. Wiedział, że to nie koniec ich spotkań, rozszerzających wiedzę.
Tydzień. Minął cały cholerny tydzień zanim udało się go pozbierać do kupy, a przynajmniej do stanu, który umożliwiał mu chodzenie i zakładanie na siebie t-shirtu. Zdarzały się jednak momenty, w których materiał odrywał kawałek skóry i cała kuracja musiała rozpocząć się od nowa. I chociaż nie narzekał na ból, wiedział, że nie mógł tego ubabrać. A to, że miał to kompletnie gdzieś i nie zawracał sobie tym głowy, było jego głównym problemem. Siedem dni to chyba wystarczająca ilość czasu, jaką mógł spędzić na wsmarowywaniu maści i męczenia się w towarzystwie uzdrowiciela i sprawcy całego wydarzenia. Ciężko nazwać to walką, z której był zadowolony, szczególnie, że odbyła się na tragicznych warunkach. Jeszcze nigdy nie oberwał w plecy, a wiele razy bawił się w pojedynki bez kompletnych zasad i skrupułów... Cóż, zasadnicza różnica jest taka, że chociaż miał świadomość, że w nich uczestniczył. Wynurzył się z wody, chcąc zaczerpnąć jak najszybciej powietrza. Był to łapczywy odruch, robił tak za każdym razem od przeszło dziesięciu lat. Ilekroć tylko znajdzie się w pobliżu wody. Sprawdzając jak długo uda mu się wytrzymać pod wodą. Czas się wydłużał, jednak to nie o bicie rekordów najbardziej mu chodzi. Przeczesał włosy palcami i przez moment mocował się z wodą w gardle, która dostała się tam w bardzo tajemniczy sposób. Przez chwilę unosił się na wodzie, aby po chwili podpłynąć do brzegu. Gdzie była Earl? Za każdym razem kiedy znikała na dłużej z radaru tylko jedna osoba mogła być za to odpowiedzialna. A nie chciał o nim myśleć, nic jednak nie poradził na zacisk szczęki i splunięcie na samo wspomnienie. Podbiegł do jednego z hamaków, który upatrzył sobie wcześniej i wpakował do niego swoje cztery litery. Oparł głowę na skrzyżowanych dłoniach i zamknął oczy. Czas na regeneracje? Dajmy mu godzinę.
/sorki za jakość tego posta, ale to chyba nie mój dzień xD
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Dzień postanowiła spędzić w samotności, aby napawać się ciszą i spokojem, których nie była w stanie osiągnąć czy to w towarzystwie Daisy czy kogokolwiek innego w tym pensjonacie. Potrzebowała chwili czasu właśnie tylko dla siebie, bo przecież nawet nie lubiła za dużo czasu spędzać z innymi ludźmi. Lubiła swoje własne towarzystwo, ale nie należało tego mylić z narcystycznym podejściem do życia. Po prostu, miała w sobie coś z introwertyka, któremu nie przeszkadzało, że nie ma wokół siebie zbyt wielu gapiów, a nawet coś takiego mocno cieszyło. Pomimo faktu, że była tutaj już dłuższy czas, nie miała okazji zwiedzić dosyć ważnego fragmentu plaży, gdzie jak wiedziała, o tej porze nie powinna nikogo zastać. Pewnie właśnie dlatego postanowiła tam się udać. Tak jak wspominał im na początku ich pobytu ten dziwny, stary, jegomość, w miasteczku również mieszkali mugole. Pewnie z tego powodu jej odtwarzacz MP3 i telefon działały tutaj bez najmniejszego zarzutu. Nie mogła wybrać się w tak daleką podróż bez nich. Telefon był jej niezbędny, bo jak obiecała wujkowi Giovanniemu, zawsze będzie miała go przy sobie, kiedy tylko nie będzie w Hogwarcie. Poza tym, miała nadzieję w końcu porozmawiać normalnie z matką, a nie tak jak dotychczas, czyli prowadzić monolog. Odtwarzacz muzyki wzięła, bo po prostu uwielbiała muzykę jako taką i nie chciała spędzać dużo czasu bez jej towarzystwa. A nic nie pozwalało jej się bardziej odstresować jak dobra muzyka lecąca ze słuchawek prosto do uszu i spacer w samotności. I tak sobie wędrowała bez żadnego konkretnego celu, delikatnie przymykając oczy w niektórych momentach i nie skupiając się na niczym. Niekiedy podrygiwała w takt muzyki, innym razem nuciła słowa razem z wokalistą, aż spostrzegła w oddali hamaki. Ruszyła ku nim żwawo, podśpiewując radośnie słowa jednej z Włoskich piosenek. -Volare, oh oh! Cantare, oh oh oh oh!* - krzyknęła tak samo głośno jak piosenkarz, z zamiarem wylądowania zadkiem na jednym z wolnych hamaków. I już by to zrobiła, ale odwróciła głowę i pisnęła głośno, zakrywając usta dłonią. Bo w tym hamaku ktoś już leżał. -Mi dispiace molto!** - powiedziała po chwili, patrząc na chłopaka z czymś na kształt przerażenia, że mogła mu zrobić krzywdę swoim zadkiem. I jakby tego wszystkiego było mało, oczywiście na jej twarzy wykwitł wspaniałej jakości rumieniec. -To znaczy... Przepraszam, nie chciałam. - wydukała po chwili konsternacji, która dla niej trwała wieczność, jednocześnie zdejmując słuchawki z uszu a więc teraz i chłopak mógł słyszeć ten utwór.
Zadziwiające jest to, jak szybko udało mu się rozluźnić w tym hamaku. Słońce przedostawało się przez liście palmy ogrzewając jego ciało, jednocześnie pozwalając wyschnąć jego skromnemu ubraniu, jakim były bokserki. Bo nie posiadał kąpielówek, czy innego typu odzieży, która miałaby służyć do kąpieli... Thomen nie używał takich rzeczy, a jedynie z czystego obowiązku(i niechęci zostania zamkniętym gdzieś w tutejszym prowizorycznym areszcie) nosił cokolwiek. Czy ludzie nie zdawali sobie sprawy, że pływanie tak jak nas to matki wypuściły na świat było najlepsze? I zdrowe. Nie wiedział co to zażenowanie czy wstyd. O czym wielokrotnie przekonywały się osoby postronne, na ich nieszczęście. Zapewne dlatego tak swobodnie czuł się w tym miejscu. Z jednej strony nie było niepotrzebnych gapiów, z drugiej, każdy zajmował się swoim własnym interesem. Lubił taki obrót spraw, niepotrzebnego zawracania gitary bezsensownymi rozmowami, które i tak niczego nie wnoszą do jego życia. Chociaż wszystko również zależy od humorku i dni płodnych tego młodzieńca. Zasnął, nie rejestrując momentu, w którym oddał się swojej wyobraźni. Czemu nie robił tego w normalnym miejscu? Lepiej jest włóczyć się nocą w poszukiwaniu nowych przygód, niżeli spędzić ten czas na zregenerowaniu siły... Nie było mu to potrzebne lub miało to zupełnie inne podłoże, o którym nie chciał mówić. Wspominać. Nic. Jednak niespodziewanie wysokie nuty tuż przy lewym uchu sprawiły, że otworzył szeroko oczy. Jakby zaraz miał zostać zaatakowany. Hamak zakołysał się niebezpiecznie, choć sam nie wykonał żadnych gwałtownych ruchów.-No comprendo.-Oczywiście nie był to język, w którym mówiła dziewczyna a przynajmniej tak podejrzewał. Znał tylko jeden, nazwijcie go ignorantem lub zagorzałym patriotą. Miał to raczej gdzieś. Zapewne nic by mu nie zrobiła gdyby nie zauważyła jego osoby. Chyba, że jej tyłek jest w jakiś sposób magiczny, wtedy mówimy już o czymś zupełnie innym. Jego wzrok powędrował do dziwnych zwisających sznurków, które były grubo zakończone. Zmarszczył brwi, jakby zastanawiał się co to jest... I czemu wypływa z tego muzyka? Bezceremonialnie chwycił to coś w palce i obrócił, obserwując. Jego matka była zbyt dumnym czarodziejem aby obcować w świecie mugoli... On sam nie miał zdania na ich temat. Nie wzbudzali w nim żadnych emocji. -Co to?-Spytał i podniósł spojrzenie na dziewczynę. Pytanie mogło dotyczyć rodzaju muzyki, utworu, wykonawcy czy tego, czym do cholery jest to ustrojstwo. Chyba naprawdę był ignorantem.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Co za zbieg niefortunnych wypadków! Nie dość, że dziewczyna prawie staranowała swoim ciałem chłopaka, to na domiar złego, okazało się, że był on niemal NAGI! Nic dziwnego, że gdy Silvia zorientowała się w tym fakcie, purpura na jej policzkach się pogłębiła. Bo w sumie rzadko kiedy miała okazję widywać tak obnażonych mężczyzn, a na pewno za takiego można było uznać tego, do niedawna śpiącego jegomościa. Nie do końca była pewna, jak należy zachować się w takiej sytuacji, bądź co powinna powiedzieć. No bo nikt nie uczył czegoś takiego. Chyba byłoby to o wiele bardziej przydatne, niż nauka niektórych, głupich przedmiotów. Przynajmniej nie zapomniałaby języka w gardle w takim wypadku jak ten. Albo chociaż zapomniałaby go w mniejszym stopniu, niż teraz. Jej konsternacja trwała do momentu, gdy chłopak nie chwycił jej słuchawek i nie zaczął ich oglądać. A zrobił to tak gwałtownie, że odłączyły się one od jej odtwarzacza muzyki. To jakby trochę otrzeźwiło Silvię. -Hej! To moje! Oddaj! - i nim ten zdążył cokolwiek powiedzieć, złapała za zwisające, białe kabelki i bezpardonowo je zabrała. No bo przecież nie mogła pozwolić na to, aby zabierał jej cenne słuchawki, co to to nie. -Mama Cię nie uczyła, że nie zabiera się nie swoich rzeczy? - dodała po chwili, co zdecydowanie musiało oznaczać, że nie podobała jej się ta cała sytuacja. No bo przecież nigdy nie odezwałaby się w taki sposób do zupełnie nieznanej jej osoby. Ona nigdy nie zachowywała się w taki sposób. Nie wiadomo, czy przez złość, czy z jakiego innego powodu, ale czerwień na jej policzkach zdecydowanie się zmniejszyła, tym samym sprawiając, że Silvia musiała wyglądać lepiej niż przed kilkoma chwilami. Jeszcze tylko tego brakowało, aby ten chłopak uznał ją za jakąś wariatkę, czy coś. Jakby dosyć miała problemów na co dzień i postanowiła sprawić sobie kolejne. I chyba właśnie dlatego postanowiła coś dodać do tego, co powiedziała przed chwilą, jakby chciała ratować całą tą sytuację. -To są słuchawki. Nie widziałeś nigdy takich? - spojrzała na niego jak na kogoś, kto ewidentnie postanowił sobie robić z niej jaja. No bo jak można było nie znać słuchawek dousznych? Nawet czarodzieje z dziada pradziada nie mogli być takimi ignorantami.
Staranowała to zbyt wygórowane słowo. Mogła ewentualnie go przygnieść z racji tego, że leżał... I z drugiej strony, jak mogłaby mu cokolwiek zrobić, nie mając ani grama mięśni? A może nie mięśni, ale w ogóle ciała? No dobrze. Może był prawie nagi... Jednak czego spodziewać się po osobie, która spędza czas nad wodą? Miał chadzać sobie w długich spodniach, najlepiej w swetrze z owczej wełny? Nope. Nie wydaje mu się. Zawsze wychodził z założenia, że im mniej, tym lepiej. Oczywiście dla niego, bo dla innych już niekoniecznie. Był egoistą, w pierwszej kolejności myślał o sobie i swoich potrzebach. Jednak było coś znajomego w sposobie, w którym jej policzku zaszły purpurą, a wzrok próbował nie skupiać się na nagich części jego ciała. Nie dlatego, że był tak seksowny, tylko często jest tak, że zwyczajnie nie spoglądamy w kierunku, który przyprawia nas o zawstydzenie. Ah, jak dobrze, że nie posiadał czegoś takiego. Dlatego mógł bezceremonialnie wpatrywać się w jej twarz, próbując wyłapać jedno szybkie spojrzenie z jej strony. Aby bardziej ją zawstydzić? Zobaczyć co powie? Kto go tam, zapewne nawet on tego nie wiedział. Owszem, zrobił to zbyt szybko. Nie wyczuł jednak w swoim geście żadnej agresji, może zwykłe dziecinne zainteresowanie. Uniósł wysoko brwi, a jego spojrzenie, jak i poza którą przybrał, była chyba zbyt jawnie wyzywająca. Jednak nie była taka cicha, jak by się to na początku miało wydawać. -Nie zamierzałem tego podjebać, tylko obejrzeć.-Mruknął. Lekko zmrużył powieki, nie wiadomo jednak było czy to dlatego, że słońce padało pod innym kątem i przedostało się przez liście, czy dlatego, że coś mu się nie spodobało w jej tonie czy samych słowach do niego skierowanych. Temat mamusi to bardzo grząski grunt, lepiej tam nie wchodzić, bo można zrobić sobie jeszcze krzywdę.-Może nie mam mamusi. Pomyślałaś o tym?-Oczywiście mamusie miał, jednak chciałby, aby jej nie było. Ona o tym nie wiedziała, a dla niego przyjemnością było obserwowanie zmiany emocji na jej twarzy... Konsternacja, wycofanie, uświadomienie sobie, że faktycznie może tak być. Nie mogła być większym psycholem, niż był on sam, wtedy byłoby to dopiero zabawne popołudnie! Wzruszył lekceważąco ramionami i zabujał się na hamaku, przeciągając się niebezpiecznie. Nigdy nie interesował go świat mugoli. On nie wchodził z buciarami do ich życia, a oni nie ingerowali w jego. A do ich świata wchodził od zupełnie innej strony, w której nie interesowały go zwisające z uszu urządzenia. Tak, był cholernym ignorantem. I nie musiał być do tego Angolem.-Jeden pies. Co z nich tak wyje?-W tym momencie pytał o konkretny utwór... Jeszcze potrafił dodać jeden do jednego. Raczej skończonym kretynem nie był. Tylko kretynem.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Oczywiście, że ze swoimi zasobami mięśniowymi, nie mogła wyrządzić chłopakowi żadnej krzywdy i był to fakt oczywisty, dla każdego kto tylko na nią spojrzał. Była wysoka, owszem, ale szczupła i w ogóle nie obdarzona przez naturę. Ani biustem, ani krągłymi udami czy pośladkami, a tym bardziej odpowiednimi mięśniami. I mimo, że była wysportowana, bo jednak gra w drużynie quidditcha dużo jej dawała, to mięśnie nigdy nie stały się widoczne na jej ciele. Więc zapewne, w razie faktycznego usiąść na chłopaku, mogłaby mu co najwyżej uszkodzić klatkę piersiową swoim kościstym tyłkiem, nic więcej. Faktycznie, usilnie starała się nie patrzeć na jego klatkę piersiową, a tym bardziej (o zgrozo!) na krocze. Wtedy to dopiero by się spaliła ze wstydu, a i w chwili obecnej sytuacja była już ciężka. Za to on, perfidnie wpatrywał się w nią, szukając na jej licu, nie wiadomo jakich oznak. Może liczył na to, że doprowadzi ją do płaczu? A kto go tam wiedział... Według Silvii wyglądał na kogoś, kogo należało się obawiać, takie wrażenie sprawiał swoją postawą i tym dziwnym grymasem na twarzy. Mocno spuściła z tonu, kiedy oznajmił, że chciał tylko zobaczyć jej słuchawki. Skąd mogła to wiedzieć? Rzucił się na nią wręcz, aby to dotknąć, wziąć do ręki, każdy normalny człowiek zareagowałby podobnie do niej. -Wystarczyło poprosić. - burknęła cicho pod nosem, ale chyba delikatnie się zmieszała faktem, że tak gwałtownie zareagowała. Zdecydowanie, zbyt gwałtownie jak na nią i jej powszechne zachowanie. No ale niestety, co się stało, to się nie odstanie, zrobić z tym nic nie mogła po prostu. Wspomnienie o nieposiadaniu mamusi zupełnie zbiło ją z pantałyku, pewnie dlatego, że nie sądziła, że chłopak wytoczy tak poważne działa. No bo zazwyczaj, jak się kogoś widzi, nie myśli się o tym, czy ma pełną rodzinę, czy nie. To jest fakt, którym dopiero w późniejszym czasie człowiek się przejmuje. Nic dziwnego, że na twarzy Silvii wymalowała się konsternacja a ona sama skrzyżowała ręce na wysokości piersi, jakby w postawie, która miała zapewnić jej chociaż krztynę bezpieczeństwa. -To... Skoro nie mamusia, to ktoś powinien o tym wspomnieć. - dodała cicho, świadoma, że powoli zupełnie uchodzi z niej buntownicza postawa i zamienia się w zakłopotanie. Tylko kurde, dlaczego on zachowywał się w taki sposób, aby ona czuła się zrugana niczym małe dziecko... Pytanie o piosenkę, która do niedawna leciała w jej słuchawkach, trochę ją zaskoczyło. Bo nie spodziewała się tego, że chłopak okaże jakiekolwiek zainteresowanie tym. Raczej uważała, że skończy się na szybkim przeproszeniu i ucieknięciu w z miejsca wypadku, a w teraz chyba wypadało odpowiedzieć na zadane jej pytanie, prawda? -To? Jest to jeden z moich ulubionych utworów, a śpiewał go Domenico Modugno. Chcesz posłuchać? - i nim się zorientowała, co tak naprawdę robi, wpięła słuchawki z powrotem do urządzenia, nacisnęła przycisk PLAY i podała jedną z nich chłopakowi, sama natomiast drugą włożyła do swojego ucha. -Opowiada o pragnieniu wolności, o tym, jak piękne by było życie, gdyby nie nasze własne bariery. - dodała, chociaż wcale nie była pewna, czy go to interesuje.
Jeszcze nie przyglądał jej się z tej strony(chociaż czy miał okazję? chyba jeszcze nie) i nie mógł z góry spisać jej na straty, jakimi był brak jakichkolwiek kształtów. Nie będzie kwestionował tego, czy jest prawdziwą kobietą biorąc pod uwagę walory, jakimi mogłaby się pochwalić... Chyba największą uwagę skupił na tym, żeby jej twarz wyrażała więcej emocji niż dotychczas. Zakłopotanie, konsternacja, oburzenie, które kompletnie nie pasowało do jej postury jak i rysów twarzy. Sama chyba była zdziwiona tym, jak zareagowała. Uwielbiał to, jakby przyglądanie się innym sprawiało mu więcej radości niż obcowanie z nimi. Nazwijcie go chamem i zwyrodnialcem... Jak można tak męczyć niczemu winną dziewczynę? Od razu nagi! Jego odzienie już dawno zdążyło wyschnąć, nie musiała więc martwić się o zbyt przylegające gatki. Podziwiać go mogła przy innej okazji. Ciężko było na niego nie patrzeć, czy ciężko było ogólnie, jeżeli chodzi o komiczność tej sytuacji? Mhm. Do płaczu? Czy na twarzy miał wypisane zbrodnie o maltretowaniu bezbronnych dziewic? Od razu zaliczył ją do grona bezbronnych kobiet, do tego dziewic, pięknie... Szufladkowy hipokryta. I burak. A co do nieciekawego wyrazu twarzy(czy też grymas nieznanego pochodzenia), z takim się urodził. Błąd w produkcji, czy coś takiego. Naprawdę chciał je obejrzeć. Kompletnie nie znał się na mugolskich bajerach, mógł jedynie podejrzewać co to, kiedy mijał ludzi na londyńskich chodnikach... Prawda jest jednak taka, że naprawdę go to nie interesowało. Jeżeli coś go nie dotyczy, jeżeli sam nie pakuje buciorów do czyjegoś świata, reszta go nie obchodzi. -Może jeszcze powinienem wejść Ci w tyłek i ukłonić się do nóżek, przepraszając za moje naganne zachowanie.-Powiedział spokojnie, a może nie? Lekko uniesiona brew i kpiący uśmieszek na ustach jasno dawały do zrozumienia co sądził o jej komentarzu. Wessberg nie przepraszał, nie prosił, nie obiecywał... On zapewniał. Działał. Oczywiście, że wyciągnął najcięższe działo. Nie mógł inaczej. Oczywiście mijało się to z rzeczywistością... A przynajmniej była to półprawda, kłamstwo, które nagiął do swoich zasad i zachcianek. Śmierć była dla niego pojęciem, które towarzyszy im na każdym kroku. Nie obawiał się o niej mówić, nie drżał na samo brzmienie tych kilku literek połączonych w całość. Prawda jest taka, że Thomen miał bardzo spaczone pojęcie śmierci oraz warunków, w których chciałby ją spotkać. Zaśmiał się widząc wyraz jej twarzy, pokręcił lekko głową, jakby w niedowierzaniu. Wzrok przesunął na palmę, do której przymocowany był drugi koniec hamaka. -Twoja mina jest bezcenna, mówił Ci to ktoś?-Spytał, aby po chwili odchrząknąć. Był świadom tego, co robił. Choć jego postawa jak i słowa mogą wydawać się pozbawione sensu, naprawdę wiedział o czym mówił. Wszystko co robił, robił z premedytacją. Torturowanie to bardzo wciągająca zabawa, czemu więc nie kontynuować tego spotkania? Jak wiele uda mu się z niej wyciągnąć? To się okaże. Może okaże się jakimś cholernym objawieniem. Chwycił wyciągniętą w jego kierunku słuchawkę i przyjrzał jej się z pewną nieufnością wypisaną na twarzy. Miał to włożyć do ucha tak? Przysunął ustrojstwo bliżej, aby po chwili umieścić słuchawkę w uchu. Dźwięk wydobył się z nich, jakby koncert odbywał się gdzieś blisko. Niemalże obok. Nie wiedział jak teraz wyglądał... Czy było to zaciekawienie? Niesmak? Te dwie rzeczy bardzo często można pomylić, przynajmniej w jego przypadku. -Kompletnie nie rozumiem tego bełkotu... -Mruknął i podniósł swoje spojrzenie.-Czemu śpiewać o czymś, po co najlepiej sięgnąć? -Zmarszczył brwi. Czemu zatrzymywać się na samym pragnieniu? Czy ona nie wyżera ludzi od środka? Te wszystkie niespełnione marzenia, które jedynie napędzały te uczucia... Ah, nie mógłby zostać poetą. Był tragiczny w tego rodzaju przemyśleniach. Najlepiej to rzuciłby czymś w cholerę, a potem zaczął rozwiązywać problem... Po co w nim tkwić?
/ sorki ale mialam wyjazd
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Ktoś kiedyś powiedział, że z jej twarzy można było czytać, jak z otwartej księgi. Nie umiała w żaden sposób kontrolować swoich emocji i tego, jak łatwo pokazywały się one na jej obliczu. Nic więc dziwnego, że całą ich gamę zaserwowała właśnie przed tym obcym jej chłopakiem. Ale to była jego wina! Jego i tego jego nachalnego spojrzenia z którym nie ustępował nawet na minutę. Nie spodziewała się tego, że zostanie obdarzona tak niemiłym z jego strony zachowaniem. Te słowa. I ton z jakim je wypowiadał... Przecież w żaden sposób sobie na to nie zasłużyła. Starała się być miła i nawet przeprosiła za swoje wcześniejsze zachowanie, a ten tak się odnosił względem niej. No kto by pomyślał, że ludzie mogą być tak niewychowani w tych czasach... - Zachowujesz się jak cham. - burknęła tylko, krzyżując dłonie na wysokości piersi. Stwierdzenie oczywistości raczej nie miało w niczym pomóc, ale jej pomogło pozbyć się chociaż części negatywnych emocji, które przez tego chłopaka się w niej zagnieździły, a których wcale nie chciała. Szlag by to. Nie sądziła, że jedna osoba może na nią działać w tak różnorodny sposób jak on to robił. Jej śmierć również nie była obca. Co prawda, nie dotknęła jej bezpośrednio, ale miała z nią do czynienia. To przecież przez nią musiała z matką zmienić całe swoje dotychczasowe życie, uciekać z rodzinnego domu i na nowo odnajdować się w zupełnie nieznanym miejscu. Ze śmiercią ojca wciąż się nie pogodziła. Ale próbowała żyć dalej. Bo wiedziała, że właśnie tego by dla niej chciał. Ten komentarz był zupełnie niepotrzebny jej zdaniem. Nie ładnie było tak komentować cudzą minę bez żadnej konkretnej przyczyny. Pewnie właśnie to sprawiło, że dopiero co ukryty rumieniec wrócił na jej lico, tym samym pokazując w jakie zawstydzenie chłopak ją wprowadził. - Jesteś okropnym człowiekiem. - kolejne burknięcie. Nie wiedziała co innego mogłaby powiedzieć do niego. Tak ją drażnił. Tak ją irytował. Tylko w takim razie, po co w ogóle tutaj jeszcze stała i z nim rozmawiała? Dobre pytanie... Obserwowała go, kiedy pierwsze nuty utworu dotarły do jego uszu. Miał ciekawy wyraz twarzy, jakby nie do końca rozumiał, co właśnie się wokół niego dzieje. Zaśmiała się głośno, słysząc wzmiankę o bełkocie, tym samym zupełnie zmieniając swoje oblicze, na to bardziej prawidłowe, prawdziwe. -Bo to po Włosku, pewnie dlatego nie rozumiesz! - powiedziała w końcu, kiedy przestała się śmiać, ale uśmiech wciąż błąkał się po jej ustach. - Bo nie zawsze można po to sięgnąć. Nie wszystko jest możliwe i autor tej piosenki o tym wiedział. Może właśnie to, było dla niego nieosiągalne? - nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiała i w sumie był to ciekawy dla niej temat. Pewnie gdyby nie ten tutaj, w ogóle by nie myślała o takich rzeczach...
Nie jest to piękne? W jakiś dziwny i pokręcony sposób uważał, że każda zaczerwieniona plamka była warta więcej niżeli jego pogodny uśmiech. Potrafił być człowiekiem charyzmatycznym, urodziwym, może czarującym... Nie dosięgało to jednak do rangi emocji, prawdziwych, najszczerszych i niczym niepohamowanych, które widniały na jej obliczu. I tak. To była jego wina. Przyzna to z ręką na piersi, zarzeknie się na Merlina i jeszcze żyjącą matkę! Ostatnio bardzo często robił coś, co wcale nie było konieczne. Najwidoczniej uruchomiła coś, co samemu Thomenowi się nie podobało... Nie, wróć. Przecież wszystko robił z premedytacją, doskonale wiedział co powiedzieć i jakiego tonu użyć. I wciąż to robił. Tak samo jak nie odwrócił od niej wzroku, tak samo nie zmienił wyrazu twarzy. Może już tak się z nim utożsamił, że zostanie mu tak do końca życia. Zaśmiał się, pogodnie, niepodobnie do tego, co stanowiło jego wcześniejszy nastrój. Również skrzyżował ręce na wysoko klatki piersiowej, dokładnie w tym samym geście co ona. Czy było to przedrzeźnianie? Może. Było to dziecinne? Może trochę, użyłby określenia zabawne.-Myślę, że Twój wielokulturowy język stać na coś więcej.-Uniósł wyzywająco brwi i równie wyzywająco na nią spojrzał. Oj, czyżby naprawdę chciał to robić? Cóż, może widział w niej potencjał, którego ona sama nie dostrzegała. Śmierć to tylko kolejny początek. W nieznane. I dlatego była tak ekscytująca i przerażająca zarazem... Już sam nie wiedział, czy podróż w jej kierunku, w jego przypadku, ma to samo podłoże co na samym jej początku. Wiele rzeczy się zmieniło od tamtego czasu, od momentu, w którym był chłopcem, od dnia, w którym pierwszy raz poczuł coś prawdziwego, od dnia, w którym jego ojciec postanowił odejść, od dnia, w którym on sam postanowił udać się w jego stronę... Człowiek zdolny jest do rzeczy, o których nigdy nawet by nie pomyślał. Musi zostać jedynie postawiony w odpowiedniej sytuacji. Zrobił dziwną minę. Zmarszczka między jego brwiami się pogłębiła, a kąciki ust obniżyły swoje położenie. Czyżby była to mina smutku? Jakieś dziwnej nostalgii? Kurczę, trudno to zdefiniować. Może ukuła go tym stwierdzeniem. Bo tak jak wcześniej, pozwoliła sobie stwierdzić kilka rzeczy. Dotknął miejsca, gdzie powinno znajdować się serce.-Boli. Nie wiesz, że słowa ranią najbardziej?-Fakt. Pozwolił sobie na drwiący uśmieszek, który pojawił się wraz z wypowiedzeniem ostatniego słowa. Przykry to był raczej on. Jego brwi ponownie powędrowały do góry, jednak był to gest nikomu nieznany. Jeszcze go nie potrafił określić i chyba nawet nie chciał.-Ha ha ha.-Mruknął pod nosem. Czyż to nie oczywiste, że nie znał tego języka? Wydawało mu się zbyt pospieszne, zbyt zaplątane, jakby język miał dosłownie się złamać przy pierwszym zdaniu. Westchnął. Wiedział, że nie po wszystko można sięgnąć, a przynajmniej w pełni. Jednak próbował mimo to, pomimo tego, jak niemożliwe się coś wydaje... Wessberg ma tendencje to pakowania się w rzeczy, które z góry dostają miano straconych. Nic go nie powstrzymuje... -Jednak wciąż... Po co o tym śpiewać, czemu w tym tkwić... Czemu nie próbował.-Ten temat był mu chyba zbyt bliski, czuł jak jego własna szczęka zaciska się w zaciekłym zastanowieniu. Nie cierpiał analizować. -A jeżeli powiesz, że to właśnie napisanie tego utworu było próbą osiągnięcia celu... Daruj sobie.-Pokręcił głową.-I czemu tak stoisz?-Jakby dopiero teraz zaczęło mu to przeszkadzać. Teoretycznie nic mu to nie robiło... Wysłuchał piosenki do końca, wciąż nie rozumiejąc tekstu i konkretnego przesłania. To chyba zbyt wiele jak na jego dosyć przeciętny intelekt.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Prowokował ją. Robił to zupełnie umyślnie i nie zamierzał przestawać. Widać to było jak na dłoni i tylko idiota by się nie zorientował, że robi to wszystko specjalnie. Tylko jakimś dziwnym trafem Silvia dała się wciągnąć w te jego durne gierki. Nie wiadomo, czy miał w tym jakiś swój ukryty cel, czy po prostu szukał rozrywki i za taką uznał Włoszkę. Ale bawił się nią. Manipulował jak mu się żywnie podobało, właśnie w tym momencie. A ona nie była tego świadoma. Osoba, która zakłada, że ludzie zazwyczaj mają zawsze dobre intencje, osoba taka jak ona, nie pomyślałaby nawet, jak bardzo jest teraz wykorzystywana. - Sei stupido maiale...* - musiał ją naprawdę mocno zirytować, skoro właśnie mówiła po włosku. W chwili obecnej rzadko kiedy używała jeszcze swojego rodzimego języka, najczęściej kiedy była zła, bądź inne skrajne uczucia w niej dominowały. Widocznie ten chłopak naprawdę mocno na nią działał. Brwi miała ściągnięte a nawet nie zorientowała się, kiedy uniosła podbródek do góry. Czy to było jakieś wyzwanie? Merlinie uchowaj! Ona zawsze chodziła z wysoko podniesioną głową, a teraz robiła to zupełnie nieświadomie, jakby się nie kontrolowała. To, w jaki sposób rotował pomiędzy różnymi odczuciami wymalowanymi na jego twarzy, było wręcz zaskakujące! Naprawdę pomyślała, że go uraziła. Był dosyć przekonujący w swoich poczynaniach, do momentu w którym nie obdarzył jej kolejnym kpiącym uśmieszkiem. I już miała czuć się zażenowana swoim zachowaniem, ale poczuła tylko jeszcze większą złość w swoim drobnym ciele. - Nie wiesz, że takie oszukiwanie kogoś może jeszcze bardziej boleć? - wysyczała przez zaciśnięte zęby. Jeju, jak ona go nie znosiła w tym momencie! A co śmieszniejsze, nawet nie znała jego imienia! Nie sądziła, że do kogokolwiek mogłaby się tak szybko zrazić jak do tego tutaj. Jego kolejne słowa sprawiły, że zdołała spojrzeć na niego nieco przychylniej niż dotychczas. Chyba po prostu zauważyła, że pod tymi pozorami krył się ktoś więcej? Ktoś, kto zdolny jest do głębszego myślenia? -Może właśnie próbował... Ale nie podołał i w taki sposób wyraził swój żal? - nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła zastanawiać się nad przesłaniem piosenki razem z nim. Ale sekundę później cały czar chwili prysł, kiedy to zwrócił jej w niekulturalny sposób uwagę odnośnie tego, że po prostu wciąż stała, obok niego. - Właśnie zaczęłam się mocno zastanawiać, czemu stąd nie odeszłam, zamiast wdawać się z Tobą w dyskusję - jej ton zupełnie się zmienił, ona sama nie była już zwykłą Silvią romantyczką, tylko przybrała postawę obronną, w razie gdyby ten chłopak ponownie spróbował ją zaatakować słownie.
Od razu wykorzystywana... No dobra, dobra. Była. Przez moment nawet myślał, że dawno się zorientowała i przestanie się z nim bawić. Jednak ona nie przestawała, idealnie odnajdując się w roli, jaką dla niej wybrał. Nie była jednak cichą myszką, za jaką zapewne chciałaby uchodzić. Czy to włoskie korzenie dawały o sobie znać? Jakiś wewnętrznie ukryty diabełek? Interesujący widok. A ona była dosyć intrygującym królikiem tego eksperymentu. -To nie ładnie obrażać kogoś w języku, którego ten nawet nie zna.-Powiedział z szerokim uśmiechem, który ukazywał ostre jak brzytwa zęby. A może był to tylko uśmiech. A skąd wiedział, że to było coś obraźliwego? Było to chyba nad wyraz oczywiste... Brzmiało to dosyć wulgarnie w połączeniu z odmiennością słów i samej postawy dziewczyny. W jakiś pokręcony sposób wydawała się atrakcyjniejsza w tej wersji, taka... Naturalna, dzika i pewna siebie. A dziękuje bardzo. Aktorem był wyborowym, a to, że doceniła jego dar było delikatnym połechtaniem jego wygórowanego już ego. Ukłoniłby się tylko gdyby mógł. I to niesamowite, jak w tak niewielkim ciele może dziać się tak dużo... Nie przypisze sobie wszystkich zasług, połowę odda jej samej. W końcu to jej własność, posiadała nad nim pełną kontrolę. -Ja to wiem. Stwierdzasz fakty kochana. Nie zaskoczyłaś mnie, nie obraziłaś... -Wzruszył lekceważąco ramionami. To chyba było najgorsze, prawda? Świadomość tego i pogodzenie się z tym. To najbardziej raziło ludzi. Bo przecież, jak tak można?! Jak można pogodzić się z tym, że jest się takim kutasem? Jak można w ogóle być sobą?! Pozory? Skoro tak to właśnie widziała. Dobrze jednak, że jej myśli zostały zachowane tylko dla jej osoby. Zdecydowanie by się z nimi nie zgodził, zapewne rzuciłby czymś wysoce elokwentnym. Prawdopodobnie nie zrobiłby niczego, bo jaki był w tym sens? Miał to gdzieś. Jedyne czego mogłaby się doszukać w jego głębi, to coś czarnego i obrzydliwego. Nie miał problemu ze swoim odbiciem w lustrze. Życzył jej więc powodzenia w poszukiwaniu lepszego Thomena. -Nie nazwałbym tego smutnym, lecz żałosnym.-Skomentował spokojnie, w przeciwieństwie do niej nie posiadał romantycznej duszy i nijak potrafił odnieść się do możliwego znaczenia tej piosenki. Nawet nie próbował. Podniósł spojrzenie, delikatnie zbity z tropu... Gdyż jego słowa wcale nie miały przybrać formy ataku. Szczerze? Każda jego wypowiedź nie miała takiego zamiaru, może miała taki wydźwięk. Ten jednak zawsze był inny, w zależności od tego, do kogo docierają. Z góry stwierdziła, że jest taki a nie inny(nie dziwił jej się, wcale) i przybrała odpowiednią pozycję. Dobrze. Podniósł się z hamaka i stanął przed dziewczyną, górując nad nią wzrostem. Z nie do końca sprecyzowanym spojrzeniem i wyrazem twarzy.-To idź.-Mruknął z dłońmi ułożonymi wzdłuż ciała, tak naprawdę nie miał ich gdzie ułożyć, a opieranie ich o biodra w tych okolicznościach nie wyglądałoby tak, jak powinno.-Nie kazałem Ci tutaj zostać. To Ty mi przerwałaś. To Ty kontynuujesz dyskusję. Skoro jestem takim idiotą i prostakiem, czemu nie odwróciłaś się na pięcie i od razu nie poszłaś kiedy zdałaś sobie z tego sprawę...-Zmrużył lekko powieki, choć to on zasłaniał słońce. Brakowało krzyku, który jednak rozbrzmiewał gdzieś w tle. Czyli to byłby koniec miłych pogawędek?
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Niestety, ale Silvia była dosyć naiwną osóbką ślepo wierzącą w to, że ludzie naprawdę mają dobre intencje. Też nie rzadko zdarzało się, że ją wykorzystywali do swoich dziwnych, niecnych celów. Walczyła z tym. A raczej próbowała walczyć i spostrzegać znaki, które informowały o takich a nie innych działaniach. Wciąż jednak była w tym zielona i wiele czasu zajmowało jej rozpoznanie cudzych intencji. -Wcale Cię nie obraziłam. Powiedziałam tylko, że jesteś bardzo przystojnym człowiekiem. - zakpiła, bo chyba właśnie pokapowała się w tym, że on nie chciał dla niej dobrze. Chciał się zabawić, zapewne jej kosztem, więc nie mogła dłużej dać sobą pomiatać. Nigdy wcześniej nie miała tak ogromnej chęci, aby kogoś uderzyć. Nigdy też nie sądziła, że w ogóle coś takiego się w niej pojawi! Przecież ona zawsze była spokojna, opanowana, miła i uśmiechała się uroczo, kiedy ktoś jej powiedział "cześć" na szkolnym korytarzu. Więc co właściwie się z nią teraz działo? Gdyby ktoś zapytał o to samą zainteresowaną, ta nie wiedziałaby co odpowiedzieć. Nie przypominała w ogóle samej siebie w tym momencie. Jak on ją cholernie irytował... Jak on na nią źle działał... Nawet przez kilka minut wspólnej rozmowy. Żałosne. To słowo wybrzmiewało w jej głowie. Określenie, którym obdarzył jeden z jej ulubionych utworów w ogóle do niego nie pasowało. Nie odnosiło się do ciężkiego charakteru przesłania, które za sobą niosło. On to wszystko spłycał, upraszczał i pewnie dostosowywał do własnych potrzeb. Nie jej to było oceniać. - To nie jest żałosne. Nie wiesz przez co on przechodził. - jeszcze próbowała bronić tego utworu, ale brnięcie z tych chłopakiem w jakąkolwiek dyskusję w ogóle mijało się z celem. Tego miała już świadomość. Jego nagła zmiana postawy trochę ją przestraszyła. Nie zdawała sobie wcześniej sprawy i nawet o tym nie myślała, jak postawną osobą on był w porównaniu do niej. Jak na kobietę, była dosyć wysoka, ale on i tak znacząco nad nią górował. Dodatkowo, jego masa mięśniowa również była znacznie większa niż jej. W tym momencie poczuła się dziwnie mała i niespokojnie w jego obecności. Prychnęła niczym rozjuszony kot. -Ja kontynuuję dyskusję? To ty mi zabierasz moje słuchawki w ogóle nie pytając o pozwolenie. Nie wspominając o tym, że nagle taki prostak jak Ty zainteresował się muzyką i chciał wiedzieć czego słucha obca dziewczyna! Więc nie wmawiaj mi, że to wszystko moja wina, bo ja po prostu zachowała się kulturalnie odpowiadając na Twoje pytanie, a ty cały czas mnie napastujesz! - krzyknęła w jego stronę. Nie czekając na to, co odpowie, czy zrobi, odwróciła się na pięcie z zamiarem odejścia i zamknięcia tego tematu raz na zawsze...
Nie będzie jej oszukiwał, nie powie, że żałuje swoich występków. Tego z jaką premedytacją bawi się jej nerwami. Jakieś postanowienie poprawy? Nic z tych rzeczy. Mógł jedynie przyznać się do tego, jaką zabawę mu to sprawiało. Niecne cele? Niekoniecznie. Nie miał jakiś większych planów wobec jej osoby. To zaczęło i kończy się w tym miejscu. -Ubliżasz mojej inteligencji. A może to Ty jesteś na tyle głupia lub naiwna, wybierz sama, aby sądzić, że się nie połapałem.-Mogli tak cały dzień, prawda? Wskakiwanie sobie do gardeł sprawiało mu więcej przyjemności, niżeli to sobie wyobrażała... Choć nie była to prawdziwa zabawa w jakiej naprawdę się odnajdował. Prędzej czy później przyjdzie czas, w którym odrzuci ją jak kolejną zużytą zabawkę... To niesamowite, nie widzi tego? Czy w tym momencie nie odkrywał przed nią nowych możliwości? Nowych oblicz dziewczyny, której imienia nawet nie poznał. Otwierała się przed nim na tak wiele sposobów, że nie sposób było mu ich zliczyć. Założy się, że w teraz, w tej chwili, jest z nim bardziej szczera niż wtedy kiedy odpowiada "cześć" na szkolnym korytarzu ludziom, których nawet nie zna. Kiedy na jej usta wypływa delikatny uśmiech, witający nowy dzień i świat, który stał przed nią otworem. Oczywiście, że nie odnosiło się do podniosłości utworu i tematu jaki on poruszył. Jednak Wessberg był ignorantem... A może tak odnajdował się w tej tematyce, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, o czym była mowa. Nie musiał znać słów, nie musiał ich rozumieć... On to przeżył. On to przechodzi każdego cholernego dnia. -Nie wiem. Nigdy się nie dowiem. Ty również się nie dowiesz. Każdy przeżywa rzeczy na różny sposób... Nawet interpretacja tego cholernego utworu będzie się różniła, ze względu na to, kto jest odbiorcą.-Po co kontynuujesz ten temat? Przecież musisz uchodzić za idiotę, którym dla niej jesteś.-Żałosne jest to, że napisał piosenkę i pogodził się z tym, że nie potrafił dosięgnąć tego, czego chciał. Zatrzymał się w tym momencie, jakby użalenie się nad swoim losem było w porządku.-O kim w tym momencie mówisz... O sobie czy o jakimś kolesiu? Chyba go rozdrażniła, nie był dokładnie pewien co wyrażała jego twarz. Czy zrobił to w celu demonstracyjnym? Być może. A może to ona zmusiła go do tego, aby podniósł swoje cztery litery. No nieistotne. Gdyby pływała tyle samo co on, zapewne również była tak rozbudowana. Choć wyglądałoby to raczej komicznie. Skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej. To była zdecydowanie bezpieczniejsza pozycja. -Wciąż nie usprawiedliwia to Twojego pozostania tutaj. Jak mówiłem, a nie lubię się powtarzać... Mogłaś odejść, nie odpowiadając na moje zaczepki. Puścić w cholerę rozmowę z takim chamem jak ja.-Uśmiechnął się szeroko, zakrywając ręką usta, a może tylko przecierając dolną wargę kciukiem jak to często miał w zwyczaju. Był rozbawiony... Uniosła ton głosu... Czyżby doszli do punktu kulminacyjnego? Słucham? O nie, nie, nie. Nie tak szybko. -Chyba nie wiesz, co dokładnie znaczy napastować kogoś.-Mruknął, chwytając jej nadgarstek w momencie, w którym ukazała mu swoje plecy. Czy zmuszał ją do swojego towarzystwa? Nie wydawało mu się. Jednak skoro widziała go w takich barwach, to proszę bardzo! Będzie napastować ją jak to sobie wymarzyła.