Post pracowniczy
Marzec 2022
Nie pamiętał kiedy ostatnim razem na śmiertelnym nokturnie panowałaby taka posucha. Franke nie odzywał się przez cały miesiąc, co oznaczało tyle że czarodzieje nie są zainteresowani towarem z zagranicy. Skoro tak, Paco postanowił nie wychodzić przed szereg, koncentrując się przede wszystkim na dystrybucji swego głównego produktu, czyli magicznego narkotyku warzonego na bazie krwi rema, którego miłośników akurat przybywało w zastraszającym tempie. Zapasy topniały, więc nad ranem przygotował świstoklik prowadzący pod anielski posąg w centrum meksykańskiego miasteczka, informując również przedtem Manuela i Javiera o swoim przyjeździe.
Nie pakował waliz, wiedząc że nie może pozwolić sobie tym razem na dłuższy pobyt w ojczystym kraju. Pod wieczór zamierzał powrócić do Londynu. Przygotował więc tylko jedną torbę, która miała pomieścić towar i ewentualnie inne fanty, które przy okazji zagarnie, a po podpisaniu wszystkich papierów leżących na biurku, pochwycił w dłoń świstoklik, udając się na spotkanie z braćmi Marcano. Na miejscu zastała go nie tylko świeżutka dostawa reememorii, ale i intrygująca zdobycz Manu w postaci zaczarowanego kapelusza o szerokim rondzie, który według zapewnień mężczyzny nałożony na głowę ofiary, zmuszał ją do szczerych odpowiedzi na zadane pytania. Element ubioru do złudzenia przypominał veritaserum, jednak dłuższa ekspozycja na jego działanie powodowała nadto osłabienie organizmu, krwotoki i koszmary senne, dlatego przedmiot został wycofany z użytku. Nadal jednak poszukiwało go wielu kolekcjonerów, wystarczyło tylko przemycić go przez granicę i odnaleźć na nokturnie kupca gotowego zapłacić więcej niż Meksykanie za niejako ich własny, rodowity produkt.
Robota wydawała się dziecięco prosta. Przemyt roku: żadnych przeciwników ciskających zaklęciami w plecy czy innych krwiożerczych istot broniących dostępu do skarbu. A jednak w gustownym, czarnomagicznym nakryciu głowy tkwił pewien szkopuł. Władze zostały już zaalarmowane o tym, że partia wycofanych z rynku towarów trafiła w niepowołane ręce, znała również wygląd artefaktu, a kapelusz okazał się niezwykle oporny na transmutacyjne zaklęcia. Paco próbował go zmniejszyć, zmienić jego kształt i barwę, ale wszelkie zmiany utrzymywały się maksymalnie kilkanaście sekund, co czyniło transport nad wyraz upierdliwym. Nie sposób było również czarodziejskiej czapki zapakować – wypalała ona bowiem każdą torbę czy pudło, w których próbowało się ją ukryć. Morales ślęczał więc kilka godzin nad tym pieprzonym materiałem i nad księgami traktującymi o zaklęciach, jakie wręczył mu Javier, nie potrafiąc odnaleźć rozwiązania, które pozwoliłoby mu wyjść z patowej sytuacji.
Miał już zrezygnować z kuszącej sumki galeonów, każąc opchnąć Manuelowi kapelusz na miejscu – co niestety wiązało się ze znacząco niższą ceną – kiedy nagle przypomniał sobie o formule, którą utrwalał nie tak dawno temu podczas samotnego, wolnego wieczoru w progach hotelu. Nie był pewien czy metoda zda egzamin, ale nie zaszkodziło spróbować. Zacisnął więc palce na swej osikowej różdżce, kierując jej zwieńczenie w stronę obranego za cel obiektu, szepcząc obco brzmiącą inkantację. –
Elnyomás. – Najpierw stłumił magiczną moc drzemiącą we wręczonym mu przez kuzyna prezencie. –
Pecsét. – Potem z kolei zapieczętował w nim własną energię, dzięki czemu kapelusz miał na jakiś czas zatracić wszystkie swoje właściwości. Rzecz jasna, Paco zrezygnował z ostatniej, trzeciej formuły, która pozwalała całkiem oczyścić artefakt z czarnomagicznych klątw. Poprzestał na dwóch etapach
Megszünteti, jedynie tymczasowo odbierając elementowi garderoby jego siłę, żeby móc bezpiecznie dostarczyć go do Borgina i Burkesa. Wreszcie wcisnął zdobycz wraz z remem do pakownej torby, odczekując chwilę, by upewnić się że ta nie wypali w niej dziur. Na szczęście zagrożenie zostało jednak zażegnane, a mężczyzna rzucił jeszcze na ekwipaż kilka zaklęć maskujących jego rzeczywistą zawartość. Po jej otworzeniu można było teraz zobaczyć jedynie iluzję równiutko poskładanych koszul i spodni.
Salazar podziękował jeszcze Manu za przysługę, zanim powrócił świstoklikiem w rejony Śmiertelnego Nokturnu. Nadal musiał uważać na ewentualne kontrole magipolicji, ale przynajmniej nie musiał kroczyć mrocznymi alejkami z biletem do Azkabanu na widoku. W końcu dotarł pod znajomą witrynę i pozostawił pakunek u zaprzyjaźnionego pracownika, postanawiając że na drugi dzień zajmie się poszukiwaniami właściwego i zaufanego nabywcy. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że w czasie jego podróży nieboskłon nad brytyjskimi wyspami spowiła czarna chmura, a zniknięcie księżyca uniemożliwi mu sen, odbierając wszelkie siły i chęci do życia. Cóż, chociaż przeklęty kapelusz znalazł się w dobrych i bezpiecznych rękach, ale na swoją kolej musiał jeszcze trochę poczekać.
zt.