Wilk. Czy był tak naprawdę perfekcyjnym ich przedstawicielem? Czy przypadkiem łapy, którymi powinien się kierować w odpowiednią stronę, nie zawiodły i tym samym nie skierowały go na złą drogę? Złą drogę, na której to przelewał własną krew, by tym samym zapewnić odpowiednie nawilżenie ziemi, po której stąpał? Czy przypadkiem jego futro, mimo młodzieńczego wieku, nie było już poszarpane, a ogon niemalże poobgryzany z nerwów? Czy jego spojrzenie nie było do końca szczere? Czy nie ukrywało się za nim znacznie więcej emocji, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, że jest w stanie z siebie wykrzesać? Gdzie jest jego rodzina? Gdzie założona własnymi łapami i siłami wataha, którą ma bronić? Otóż przynależy do starej, która składa się tylko i wyłącznie z jednego osobnika; pozostając w objęciach przeszłości, z trudem patrzył na teraźniejszość, w której wydawał się przechodzić pewnego rodzaju odpoczynek, a o przyszłości nawet czasami nie mówił. Nie odważył się wręcz podnieść łba i tym samym spojrzeć na nią. Nie, nie był wilkiem. Może jakieś charakterystyczne rzeczy przejawiał w swoim codziennym zachowaniu, niemniej jednak do prawdziwego psowatego naprawdę mu daleko. Ucieka, gdy nadarzy się okazja. Unika odpowiedzialności, mimo że powinien przyjmować w pełni usprawiedliwione kary. Jego zachowanie, w związku z poszerzaniem własnej wiedzy czarnomagicznej, ulega istnej autodestrukcji, tudzież powstaniu wielu bliżej nieokreślonych odłamów, na które ma wpływ, a jednak nie zamierza naprawiać własnych błędów. Jakby nieznana siła trzymała nóż przy jego krtani, zmuszając go do takiego, a nie innego postanowienia. — Dobrze wiedzieć. — uśmiechnął się, pozwalając na to, by kąciki ust podniosły się w widocznym uśmiechu do góry. Te niestety dość szybko opadły, co nie zmienia faktu, iż to dodało mu ostatecznie jakiejś pogodności. Jakoby naturalność stała się jego prionem choć na chwilę, co nie zmienia faktu, iż emocje zawsze trzymał na krótkiej uwięzi, by te przypadkiem nie zagryzły nikogo na śmierć. Nie wgryzły się w krtań i nie zasmakowały krwi ludzkiej. Bądź jakiejkolwiek innej, przez które trudno byłoby mu się opanować. Nie bez powodu wyznawał zatem stoicyzm, zaciskając na szyi obydwóch wilczurów ciasną obrożę, przywiązując na łańcuchu uniemożliwiającym swobodę. Czasami jednak te bestie próbują wydostać się na zewnątrz, co nie zmienia faktu, iż nie są w stanie przełamać się przez barierę, jaką im stworzył sam właściciel. Wsłuchiwał się powoli, ale z należytą dozą ostrożności i uwagi, w słowa wypowiadane z ust Keyiry. Nigdy nie myślał o tatuażu, dlatego to go intrygowało; coś, co jest nowe i nieznane, może wywołać trzy reakcje. Skrajne zainteresowanie, niewielkie zainteresowanie bądź niechęć i nietolerancję. Całe szczęście, że Faolán był w jakiejś bliżej nieokreślonej części osobą pozbawioną nienawiści wobec nowo poznanych osób, co nie oznacza, że trudno tę nienawiść zbudzić. O ile śpi snem twardym, o tyle jej obudzenie potrafiłoby nieść ze sobą nieodwracalne skutki i rany. — Ciekawe. Niby nie jest to żywa istota, a jednak wykazuje własne cechy i przede wszystkim własną wolę. — stwierdził, spoglądając na dziewczynę czekoladowymi oczami, jakoby lustrując ją troszeczkę spojrzeniem poniekąd zaciekawionym, poniekąd normalnym, niemniej jednak z charakterystycznym błyskiem. Czemu Ślizgoni muszą być zazwyczaj osobami, które są w jego mniemaniu znacznie ciekawsze od pozostałych ugrupowań? Tego nie wiedział, co nie zmienia faktu, iż ostatecznie miło mu się z dziewczyną rozmawiało. — Transmutacja kojarzy mi się głównie z Pattonem, co nie zmienia faktu, że jest na swój sposób intrygująca. — powiedziawszy te słowa, pamiętał jednak o tym, że jakąś wiedzę z zakresu tego przedmiotu posiadał. I nawet nie szło mu wcale aż tak źle, co nie zmienia faktu, iż nie zamierzał bawić się w zdawanie tej dziedziny podczas testów pod koniec roku szkolnego. — Czemu mnie to nie dziwi... — pokręcił głową, poprawiając włosy i tym samym powracając do rozmówczyni w sposób delikatny. Mógł jednak ucieszyć się z jednego, niezaprzeczalnego faktu - iż dziewczyna tak naprawdę miała inne motywy niż to, że należy do Slytherinu. Oparł się dłonią po drugiej stronie stolika, by następnie, kiedy dziewczyna opowiadała historię buntu, wziąć ostatni łyk napoju. Obecnie w szklance znajdowały się tylko i wyłącznie samotne, opuszczone kosteczki lodu - trochę minie jeszcze, zanim się kompletnie rozpuszczą. — Czy ja wiem, czy taka dziecinna motywacja? — podniósł brwi, stukając paluszkami o blat stołu, przy którym siedzieli. Jego spojrzenie było spokojne, nieobwiniające, aż zbyt spokojne. Zdawał się być z charakteru sporo wycofany; od czasu do czasu uchylał rąbek własnej książki, niemniej jednak zbyt wielu szczegółów nie zdradzał. Nie zdradzał własnej opowieści, w której zaklęci byli bohaterowie bez jakiejkolwiek przyszłości; chciał być tą zmianą, dzięki której większość życia najbliższej rodziny zwyczajnie się odmieni. Nie była to szczęśliwa historia z oswojeniem bądź zabiciem smoka i tym samym zdobyciu ręki księżniczki, a bardziej korzystanie z zepsutej, nienadającej się do niczego broni w obliczu realnego zagrożenia. — Tym bardziej, że ten wąż stał się właśnie czymś w rodzaju... wspomnianego symbolu. Symbolu buntu. Podświadomie zapewne dodaje ci sił w obliczu sytuacji, z którymi się nie zgadzasz. Możliwe, że nawet w życiu codziennym. A przynajmniej tak podejrzewam. — symbolika, mimo swojego powierzchownego znaczenia, potrafi zdziałać cuda. Wiara nie bez powodu zasiedliła się w sercach wielu, pokrzepiając je do bitwy o lepsze jutro. — Pytanie dość specyficzne ze względu na to, co dokładnie pojmowane jest pod słowem buntu. — uśmiechnął się, brzdąkając kostkami lodu w szklance, by następnie położyć dłoń luźno na blacie i tym samym skupić się na rozmowie z dziewczyną. — Kiedyś byłem poukładanym Puchonem. Teraz, jak zresztą widzisz, prowadzę działalności... szkodzące poniekąd ocenie Hogwartowi i tym samym oznaczające pewnego rodzaju zgrzyty. — postukał parę razy palcami po blacie, spoglądając na dziewczynę. Skoro ona opowiedziała, to wypadałoby również odpowiedzieć... ale czy zgodnie z prawdą? U niego objawem buntu stały się w ostatnim czasie niejedzenie oraz przyjemność z zadawania sobie bólu. Z kontrolowania tego, jakie zmiany wprowadza, a jakich nie. Śmianie się prosto w twarz nieszczęściu, jakie chciało mu zrujnować marzenia. — Nie ukrywam się z tym jakoś szczególnie. Ostatnio dość mocno podważam ocenę Tiary Przydziału pod względem dobrania mnie do Domu Helgii Hufflepuff - brzmi jak drobnostka, prawda? — tak naprawdę miał sporo objawów buntu. Bronił przed ojczymem własną matkę, mimo iż mógł ją zostawić. Poddawał się karze, jaka miała być wymierzona innym. Kupił dom, w którym jego matka mogła czuć się wreszcie bezpiecznie. Westchnął głęboko, zastanawiając się nad tym, co tak naprawdę zakwalifikować pod tymi słowami. — Zbuntowałem się i kupiłem własny dom? Też można tak stwierdzić. Momentami miałem dość wspólnego dormitorium i dzielenia się pokojem z innymi osobami. — to była prawda. Brakowało mu swoistej prywatności, a teraz, całe szczęście, mógł ją sobie zapewnić. Bez ciekawskich oczu, ze spokojem w kwestii Czarnej Magii, ze spokojem w kwestii matki, z którą obecnie mieszkał. I którą wspierał, jak tylko mógł. — Ubieram się na czarno - czyżby to także była oznaka buntu - być może. — trochę tak, trochę nie, niemniej jednak w czarnym wyglądał po prostu lepiej. A przynajmniej takie było jego zdanie, kiedy to starał się przeanalizować wszystkie możliwe drobnostki i mniej znaczące informacje. — Nie wiem, czy jestem w stanie dokładnie stwierdzić, wobec czego i z jakiego powodu dokładnie się buntuję, co nie zmienia faktu, że ten bunt właśnie występuje - w mniejszym lub większym stopniu. Stanowi aspekt życia codziennego, do którego już się od dawna przyzwyczaiłem. — wziął głębszy wdech, popijając roztopioną wodę z kostek lodu. Zastanawiało go to - wobec czego tak naprawdę się buntował? Sam fakt studiowania czarnej magii dawał mu wiele do myślenia. Był tak naprawdę cholernie zagubiony, mimo swojej aparycji adwokata diabła, w związku z czym nie był w stanie stwierdzić, co tak naprawdę powinien robić we własnym życiu. — A ty? Buntujesz się wobec czegoś jeszcze czy jednak pozostajesz całkowicie bierna? — skrzyżował nogi i tym samym spojrzał na nią uważniej.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Ciężko było powiedzieć... Czy - jak wcześniej wspominał - przypominał bardziej kota, czy też może faktycznie wilka? A może zupełnie inne zwierzę? Nie potrafiła się zdecydować, chociaż obserwowała go już od dłuższego czasu. Ostatecznie doszła do wniosku, że nie jest w stanie tego stwierdzić z jednego, prostego powodu: Felinus tak naprawdę nie chciał, by to robiła. Nie chciał, by ktokolwiek go poznał; jego prawdziwe oblicze miało pozostać tajemnicą. Robił dokładnie to, co czyniła ona sama - ukrywał się, chociaż każde z nich stosowało w tym celu własne metody. Jego dystans i chłodna prezencja nie wynikały wyłącznie z wrodzonego charakteru, najwyraźniej był taki z wyboru. To dało jej do myślenia, ale zamiast skomentować to na głos, Keyira uśmiechnęła się tylko do siebie pod nosem. — Ha — prychnęła cicho, wsparła łokcie na stoliku, a dłońmi objęła własną twarz. — A więc naprawdę wyglądam na tak rozpieszczoną? — zapytała, próbując zachować powagę. Prawda była jednak taka, że istniało drobne prawdopodobieństwo, że potwierdzenie mogłaby odczuć jako przytyk. Z drugiej jednak strony wolała, by tak właśnie było, gdyż wtedy zyskiwała nad ludźmi znaczną przewagę, wynikającą z lekceważącego stosunku do jej osoby. — Nie odpowiadaj — ze śmiechem zmieniła zdanie, rezygnując z głupiej pozy. Wzruszyła nieznacznie ramionami, bo też nie miała na myśli żadnej konkretnej definicji buntu. Pytała o jakąkolwiek odpowiedź, która przyszłaby mu na myśl, bo każda mogłaby być ciekawa, a przynajmniej godna wysłuchania. Dlatego też nie przerywała Puchonowi, kiedy już zaczął mówić. Chwyciła za to swój kufel i zaczęła się nim bawić tak, jak to Lowell wcześniej robił ze szklanką. — Nie przesadzałabym za bardzo — wtrąciła po chwili. — Nie nazwałabym tego, co robisz, działaniem na szkodę wizerunku Hogwartu — uściśliła. — Nie ty pierwszy i nie ostatni radzisz sobie w ten sposób — zauważyła, bo w końcu była to prawda. Brytyjską Szkołę Magii i Czarodziejstwa prowadzono od dziesiątek lat i jeden niesforny czarodziej w tę czy we w tę nie robił im na pewno szczególnej różnicy. Potrafili sobie z takimi radzić. Na wspomnienie kupna domu, Shercliffe pokiwała głową z uznaniem. Ona pod tym względem miała na pewno o wiele łatwiejsze życie. Mogła się założyć, że wszystkie jej problemy (a przynajmniej większość) były niczym w porównaniu z kłodami, jakie życie rzucało pod nogi jemu. To była brzydka prawda, chociaż Key nie miała zamiaru użalać się teraz ani nad sobą, ani nad nim. Od tego niedaleko już było to poklepywania się po pleckach, a na to chyba żadne z nich nie miało najmniejszej ochoty. — A więc buntownik z wyboru — podsumowała, dopijając swoje piwo. Odstawiła kufel niedaleko felinusowej szklanki i zapatrzyła się na nią przez moment. Na krótką chwilę pogrążyła się we własnych myślach, jednocześnie zastanawiając się nad odpowiedzią na kolejne pytanie. — Żyję, to mój największy przejaw buntu wobec wszystkich i wszystkiego. Prowadzę własne życie i nie oglądam się na innych. Dokonuję własnych wyborów, stawiam sobie własne cele i staram się nie żałować — przyznała z namysłem i podniosła wzrok na chłopaka, krzyżując z nim spojrzenie. Po chwili wyciągnęła ku niemu rękę, kiwając zachęcająco palcem. — Pokaż mi dłoń — poprosiła nagle, najwyraźniej mając w tym jakiś konkretny cel, bo nie odpuściła po kilku sekundach i cierpliwie czekała na reakcję Puchona. — No dalej, Faolánie, nie ugryzę — obiecała. — To zajmie tylko chwilę.
Utrzymywał się w cieniu. Cień pozwalał mu uniknąć większego nastawienia na krzywdę. W środku jego duszy nadal znajdowało się dziecko, które trzymał z daleka od świata zewnętrznego. Nie zamierzał pozwalać na to, by zmagało się ono z kolejnymi krzykami, kolejnymi wybuchami agresji ze strony innych i tym samym kompletnie się zepsuło. Uległo gniciu, rozpadowi. Może jego podejście nie jest prawidłowe - może powinien wyłonić się z mroków, by tym samym zapanować nad własnym życiem, niemniej jednak bał się jednej, bliżej nieokreślonej rzeczy - iż jeżeli położy serce na dłoni, to ktoś z łatwością je weźmie do rąk własnych, pobawi się nim, a następnie zniszczy. Zgniecie. Wyciśnie z niego resztki krwi. Uniemożliwi mu dalsze funkcjonowanie, a puls zaniknie, powodując szybką, aczkolwiek niezwykle bolesną śmierć. Nie bez powodu był zatem wycofany. Odsunięty w kąt, pozbawiony po części tego, co posiadają inni, niemniej jednak praktycznie niewrażliwy na jakiekolwiek docinki. Nawet ból przestał mu w pewnym stopniu dokuczać. Wszystko szło na złą stronę, mimo iż teoretycznie powinno iść na tę dobrą, skoro udało mu się jakoś zakupić dom i odciągnąć matkę od ojczyma, który zapewne prędzej czy później ich znajdzie. Pozostawało tylko czekać. — Rozpieszczoną? — zaprzeczyć chciał, spoglądając na nią poprzez oczy, by następnie się uśmiechnąć pod nosem ostrożnie. Nie wyglądała na takiego. Może rzeczywiście pochodzi ze znanego w Wielkiej Brytanii rodu, co nie zmienia faktu, iż nie wie, jak tak naprawdę trzyma się to wszystko od środka. Niemniej jednak nie odpowiedział do końca na pytanie, nie wytłumaczył swoich powodów, wydostając z płuc powietrze, które już uchował przez dłuższy czas. Zaciekawiło go to, co nie oznacza, iż się nie posłuchał - czasami był tym mniej buntowniczym przedstawicielem Hufflepuffu, który przytakiwał na większość odpowiedzi i nie dopytywał. Ewentualnie nie odpowiadał. Powoli dzień się kończył, a na nocnym niebie zawitały pierwsze gwiazdy. Wieczór przeradzał się w noc, która potrafi skryć w sobie wiele nagród, jak i wiele kar. Nie bez powodu zbytnio za nim nie przepadał, niemniej jednak przyzwyczajał się do tego, że żadne tajemnicze głosy nie będą go dotyczyć. Że nikt go nie dotknie bez jego zgody i nie zaciągnie w stronę otchłani nicości, na której to jego wędrówka by się zakończyła. — Też prawda. — przypomniał sobie o paru innych delikwentach, przez których plotki w Hogwarcie nie mogły w żaden szczególny sposób ucichnąć. Violetta Strauss jako osoba, dla której wiele innych było w stanie poniżyć się przed profesorem - byleby dziewczyna zagrała w meczu. Może nie był przy tym, niemniej jednak nie było dosłownie nikogo, kto nie usłyszał o jej poczynaniach. W szczegóły się nie zagłębiał; niemniej jednak sama osoba Krukonki wydaje się być poniekąd intrygująca, lecz mało kto sobie z nią poradził. Nie wydawało mu się, aby jakiekolwiek skierowane szlabany w jej stronę (o ile posiadała), zresocjalizowały ją w sposób przystępny dla reszty. — Poniekąd... na pewno własne motywy mam. Niemniej jednak, bez określonego stricte kształtu. — mruknąwszy, spojrzał na dziewczynę zaintrygowany, niemniej jednak z należytą ostrożnością. Kiedy to usłyszał odpowiedź, uśmiechnął się pod nosem. Poniekąd sam fakt tego, że istnieją, jest przejawem buntu. Że nie ulegają. Że nie zamierzają uklęknąć i poniżyć się do tego stopnia, iż nie będą w stanie na siebie spojrzeć. — Przejaw buntu w sumie u każdego. — powiedział szczerze, spoglądając prosto w jej oczy i starając się przy tym określić ich barwę. Zbyt długo w tej pozycji się nie znajdował, kiedy to dziewczyna poprosiła go o wyciągnięcie dłoni. Zdziwiło go to, niemniej jednak tego zdziwienia nie pokazał na własnej twarzy. Wyciągnął spokojnie dłoń po paru sekundach, kiedy to postanowił oczyścić umysł z własnych myśli, zachowując go w postaci czystej kartki, na której dosłownie nic nie było. Powoli, ostrożnie, bez nerwów, bo w sumie miejsce, gdzie obydwoje się znajdowali, nie zostało przepełnione niepewnością. Mógł się uspokoić - mógł opróżnić naczynie, zatrzymać i skryć pędzące niczym pegazy zdania w świadomości, zanim podał dłoń dziewczynie. Dłoń chudą, wyjątkowo chudą. — Wróżby? Tajemnicze rzeczy? — przekrzywił głowę, niemniej jednak nie bał się, po przecież drugą dłoń miał w gotowości. Podał jej akurat lewą.
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Keyira nie znała Violetty Strauss zbyt dobrze. Właściwie, tak jak w przypadku Felinusa, nie miały żadnej okazji żeby się oficjalnie poznać, chociaż plotki na jej temat faktycznie krążyły po szkole i docierały do uszu Shercliffe. Niemniej jednak nie zawierzała im jakoś szczególnie, poza tymi, które w każdych ustach brzmiały niemal identycznie, bo wiedziała z doświadczenia, że w takich sytuacjach prawda zawsze była gdzieś blisko. Czarownica była dobra w sporcie, grała w drużynie Quidditcha i wyróżniała się na tle innych nie tylko osiągnięciami, ale także właśnie swoimi wyczynami. Ile w nich było autentyczności, a ile było efektem gry na pokaz? Key nie wiedziała i chyba wolała nie wiedzieć; istniało spore prawdopodobieństwo, że wtedy zaczęłaby się z nią porównywać. — Wydaje mi się, że, póki co — zaznaczyła, bo też przecież nie miała żadnej gwarancji, że to się nie zmieni — jesteś raczej jednym z ich najmniejszych problemów. Według mnie jesteś... przedsiębiorczy — uznała ostatecznie, przez kilka sekund wahając się nad odpowiednim słowem. Rozbawienie znów zatańczyło gdzieś w jej oczach i na wargach, gdy kąciki jej ust zadrżały. Miała oczywiście na myśli interes z odrabianiem prac domowych, bo o żadnych innych zajęciach pozalekcyjnych Lowell'a nie miała w końcu pojęcia. — Tak, jest chyba dość powszechny — zgodziła się, zerkając gdzieś w bok, może na swój telefon. Ten rodzaj buntu był chyba właśnie najpowszechniejszy. Keyira nie wspomniała o tym, że poza tymi oczywistymi przykładami, jej opór opierał się także na zostaniu animagiem i uniknięciu rejestracji tego w Ministerstwie. Zaraz potem dziewczyna przeniosła spojrzenie z powrotem na twarz Felinusa. Oczy Shercliffe odziedziczyła po ojcu i była to chyba jedna z niewielu rzeczy jaka jej się w sobie podobała. Tęczówki w barwie sztormu, gdzie ciemny granat miesza się z szarością zdawały jej się dość unikatowe. W tym ograniczonym, żółtawym świetle mogły się mu wydawać niemal czarne. Szczerze mówiąc, była trochę zaskoczona tym, jak szybko Puchon podjął decyzję i wyciągnął ku niej dłoń. Spodziewała się chyba, że jeszcze przez chwilę będzie go musiała do tego namawiać, a tu proszę... Nie zastanawiając się nad tym dłużej, brunetka ujęła nie tyle samą jego rękę, co po prostu nadgarstek. Objęła go palcami pewnie, choć z odpowiednią dozą ostrożności, wyczuwając jak skóra niepokojąco ciasno opina kość. Zmarszczyła delikatnie czoło, ale nie skomentowała tego, chociaż fakt ewidentnego wychudzenia dostrzegła już wcześniej. — Och, bynajmniej. Taka ze mnie wróżka jak z Voldemorta baletnica — odparła lakonicznie, nachylając się bliżej, by móc lepiej przyjrzeć się felinusowej dłoni. Obracała ją lekko to w jedną, to w drugą stronę aż w końcu przekręciła ją wnętrzem do stołu i przytrzymała, podchwytując spojrzenie Lowell'a. — Bo widzisz... Twarz może kłamać. Gesty mogą kłamać. Usta mogą kłamać, nawet oczy — podjęła wyjaśnienia. — Ale dłonie nie mogą. Faktura i kolor skóry, odciski, blizny, paznokcie i jej stabilność — wymieniała spokojnie, powoli zmierzając do sedna. — Jeśli wiesz czego szukać to właśnie one mówią o tym, czego nie chcemy zdradzić. Nie opowiadają nam wszystkiego, oczywiście... Ale wierzę, że sporo naszej historii się na nich zapisuje i chyba powinnam cię przeprosić za naruszenie twojej prywatności, bo twoja dłoń zdecydowanie coś mi powiedziała — przyznała. Po jej minie Puchon mógł się jednak domyślić, że jakoś szczególnie nie żałuje swojego zachowania. Wręcz przeciwnie, wydawała się poniekąd zadowolona, bo przecież planowała to od momentu, w którym poprosiła go o podanie jej ręki. — A skoro nie uścisnęliśmy sobie dłoni na powitanie, nie mogę powiedzieć, że odcisnęłam się należycie w twojej historii — zauważyła, uśmiechając się do niego łobuzersko. — A lubię zapadać w pamięć — przyznała. — Dlatego z góry przepraszam za złamanie danego słowa — dodała i nie wyjaśniając już nic więcej, nachyliła się i ugryzła wierzch dłoni Felinusa. Nie zrobiła tego mocno, bo nie chciała wyrządzić mu krzywdy... Ciężko było powiedzieć co dokładnie nią kierowało. Faktycznie chciała zapaść mu w pamięć? A może była już po prostu trochę wstawiona po wcześniejszym spotkaniu ze znajomymi i teraz, po kolejnym piwie z Lowell'em, więc jej zahamowania powoli zanikały? Któż, poza nią samą, mógł to wiedzieć? Zresztą, sekundę później Keyira uwolniła jego nadgarstek i wyprostowała się, jak gdyby nigdy nic. Sięgnęła po swój telefon i sprawdziła godzinę, a potem narzuciła na ramiona swoją kurtkę. — Wyczerpaliśmy limit trzech pytań — zauważyła, śmiejąc się w duchu, bo przecież mogli śmiało powiedzieć, że wykroczyli poza tą liczbę. Chwilę później podniosła się i przeciągnęła leniwie. — Dziękuję Faolánie, okazałeś się być dobrym towarzystwem, ale muszę się zbierać — pochwaliła, z pewnym żalem rezygnując z dalszej rozmowy w pubie. Odszukała wzrokiem kelnera i przekazała mu, że prosi o rachunek, po czym znów skupiła się na Felinusie. — Odprowadzisz mnie kawałek do najbliższej, ciemnej alejki? — zapytała z pogodnym uśmiechem, przysuwając swoją butelkę z piwem do krawędzi stolika.
On ją kojarzył. Wiedział, do jakich rzeczy jest zdolna. To znaczy, według plotek. A jednak w tych plotkach znajduje się cząstka prawdy, której nikt nie jest w stanie zaprzeczyć. Obserwator, mimo swojej roli polegającej na przylepianiu łatki niegodziwej osoby, zdaje się być jakimś bliżej nieokreślonym źródłem prawdy. Tak samo inne konflikty, które istnieją w szkole - czyżby aby na pewno wszystko należało ignorować? Podejście zgodne z nadmierną ekscytacją również nie wchodzi w rolę. Umysł skupiać musi się na harmonii - harmonii, której normalnie nie jest w stanie osiągnąć, kiedy to musi zmagać się z problemami życia codziennego. A jakże by chciał, kiedy to pochłaniał coraz więcej wiedzy zakazanej, a kiedy to czuł, że jego dusza poddaje się istnemu splugawieniu. — To prawda. — powiedział, aczkolwiek chciałby poniekąd zaprzeczyć. Niemniej jednak informacje, jakimi handlował, rzeczy, jakie sprzedawał, a przede wszystkim prace domowe, z których miał znacznie więcej zarobku, przynosiły mu znaczne korzyści. Nie tylko znajomości. Klientom mógł spuszczać z ceny, a przy okazji dowiedzieć się od nich paru ciekawych rzeczy. Nie zmienia to faktu, że ktoś postanowił go podkablować - wierzył, że nie tylko on otrzymał karę, lecz także osoba, która go podała. — Nie będę się oszukiwać, wszystko ma jakąś cenę. — potrząsnął kosteczkami lodu, kiedy to o tym wspomniał. Wszystko. Dosłownie. Choć wydaje się, że niektóre rzeczy są kompletnie za darmo, tak naprawdę wymagają pracy innych - mniejszej lub większej. Dziwniejszej lub mniej legalnej. Polega to na odwiecznym ryzyku złapania kogoś na gorącym uczynku i zostania złapanym. Pieśń rozgrzewała w jego sercu, powoływała się na akty, przywołując na myśl pozytywne poniekąd rzeczy. Starał się mimo wszystko i wbrew wszystkiemu skupić na czymś kompletnie innym. Towarzystwo ludzi, mimo iż bardzo często go unikał, działało na niego pokrzepiająco. Działało na niego przede wszystkim w sposób, którego nie był w stanie w ogóle określić - stawianie kroków na gruncie niepewnym, na platformie, która mogła się w każdym momencie, zgodnie ze wskazówkami zegara, po prostu przechylić, zdawało się być teraz prostsze. Zegar się zatrzymał, zegar go nie pośpieszał, tyknięcia kolejne nie przyczyniały się do stawiania pochopnych decyzji. Nie czuł się aż tak niepewnie podczas rozmowy z Keyirą - pieśń, która rozbrzmiewała w jego sercu, przyczyniała się przede wszystkim do spokojnego podejścia. Spokojnego, nie do końca melancholicznego, mimo spojrzenia, które zdawało się tę melancholiczność przypominać. Podejścia pozbawionego myśli, przypominającego pustą kartkę, odbicie lustrzane, jakoby jedyna rzecz, którą człowiek jest w stanie dostrzec, to własna dusza. Jakby nie było, zmęczone oczy bardzo trudno jest pozbawić ich wcześniejszej barwy pod powiekami, a dłoni nie da się do końca naprawić po ciężkiej pracy na roli. Każdy krok, który stawiał podczas przebywania przez drogę okrytą niewielką ilością wody, rozbrzmiewał w odmętach tafli, którą okalała podeszwę jego butów. Spokojnie, z odpowiednim podejściem, kiedy ta chwyciła go za rękę, podejmując się bliżej nieokreślonych akcji. Umysł starał się utrzymać w stanie niezależności od wspomnień - odcięcie sznurka prowadzącego do tego wszystkiego zdawało się być czynnością trudną, niemniej jednak, wsłuchując się w bicie własnego serca, zdołał to zrobić. Ale czy jego bariera, którą postawił, która polegała przede wszystkim na wypełnieniu umysłu wodą, była stabilna? Kiedyś musi się o tym przekonać - ale na pewno nie teraz, a na pewno nie w obecnym stadium nauki oklumencji. — Może nie wiemy o zapędach i zainteresowaniach Voldemorta. — uśmiechnął się pod nosem, kiedy to pomyślał sobie o czarnoksiężniku w tejże roli. Komiczna, pozbawiona jakiegokolwiek sensu, śmieszna, zdająca się nie wpasowywać w obecne realia działającego świata. Zdziwił się na słowa samej Keyiry, kiedy ta wspomniała o tym, jak faktura membrany skóry może zdradzać wiele, co nie zmienia faktu, że nie zabrał ręki. Że nie odsunął jej, kiedy ta postanowiła zaingerować w jego prywatność. Wiedział, że historii nie ma na niej wypisanej. Dziewczyna nie wspominała, że jej pasją jest wróżbiarstwo - pozostawało wierzyć, że będą to tylko i wyłącznie cechy poboczne, widoczne z jego aparycji, chudych mięśni, skóry okalającej dość niebezpiecznie kości oraz ich zarobienia. Bo dłonie zapracowane mimo wszystko i wbrew wszystkiemu posiadał. — Pozostawię to do twojej informacji. — ale ugryzienia, zębów wbijających się w manufakturę skóry, kompletnie się nie spodziewał, kiedy ta przeprosiła za złamanie danego słowa. Zabrał niemalże natychmiastowo dłoń, w odruchu impulsowym, w odruchu podlegającemu bezpośrednio układowi nerwowemu, który wysłał odpowiedni sygnał do mięśni. A zrobił to, mimo swojej chudości, dość silnie. Starał się zachować wcześniejszy spokój, niemniej jednak cała ta sytuacja była niczym zniszczenie jego równowagi w postaci porcelany do drobin i tym samym zepsucie. Musiał wstać. Musiał przede wszystkim otrząsnąć się ze szoku, ale i tak, nie wyciągnął różdżki - głupcem nie był. Osoby niemagiczne mogłyby coś podejrzewać. — Jeżeli uważasz, że to był najlepszy sposób na wpadnięcie mi w pamięć — spojrzał na nią poważnie, aczkolwiek bez agresji w oczach — to zrobiłaś to perfekcyjnie. — wytarł wierzch dłoni drugą, kiedy to wiedział, że ślina może przenosić zarazki, by następnie wysłuchać jej słów. By następnie te jeszcze bardziej wgryzły się w pamięć. — Na pewno niespodziewanym. Tak samo, jak ty. — odchrząknął, kiedy to opanowywał umysł i tym samym starał się w pełni nad nim zawładnąć. Trudno było jednak od razu pozbyć się adrenaliny płynącej w żyłach, dlatego musiał odczekać - odliczać sekundy w sposób perfekcyjny, pozbawiony jakichkolwiek wad. — Odprowadzę. — powiedziawszy, wstał od stolika, by następnie przejść obok grupek ludzi i tym samym, poprzez światło okalające ich sylwetki w pomieszczeniu, wydostać się na świeże, mniej zaduszone powietrze. — Dasz sobie rady? — zapytał się, spoglądając na nią. Nie wiedział, jak alkohol może na nią oddziaływać, niemniej jednak pewnego rodzaju troską się posługiwał. Czasami, ale jednak. Nawet jeżeli wiele pytań kłębiło się pod sklepieniem jego czaszki i pewnego rodzaju niepewność.
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Jej samej, jeszcze kilka lat wcześniej, wystarczała jedynie obecność starszego brata. Tak długo, jak długo miała go w pobliżu i mogła na nim polegać - towarzystwo innych ludzi nie było jej do niczego szczególnie potrzebne. Dopiero po jego wyjeździe i po tym, jak została pozostawiona sama sobie dotarło do niej jak bardzo była samotna. Poza magicznymi stworzeniami nie miała tak naprawdę nikogo więcej... Żadnej przyjaciółki czy innego kumpla, któremu mogłaby się zwierzyć albo po prostu porozmawiać o pierdołach; o wszystkim i o niczym. Co prawda, nie przepadała za ludźmi jakoś szczególnie, instynktownie lepiej odnajdując się wśród zwierząt, ale mimo wszystko ciągnęło ją do nich, gdyż wszyscy byli gatunkiem stadnym. Dlatego też w końcu została zmuszona by wyjść poza własną strefę komfortu, by zintegrować się z otoczeniem chociaż trochę w stopniu gwarantującym przeżycie, a wykluczającym popadnięcie w szaleństwo. Ostatecznie stała się ciekawa innych: ich zachowań, światopoglądu, motywacji. Szczególnie przypadki takie jak Felinus, które broniły się przed zdemaskowaniem swojej prawdziwej natury jak przed ogniem. Takie, które okazywały się zupełnie inne od pozorów, które wzbudzały... Te były najbardziej intrygujące. Faktycznie, informacje, które zebrała oglądając dokładnie jego dłoń nie były może jakoś szczególnie istotne, a dla niej miały pewną wartość. Powiedziały jej o fizycznej pracy, której się podejmował; o przynajmniej jednej bójce i braku co najmniej dwóch regularnych nałogów. Powiedziały jej o niedożywieniu, a nawet braku konkretnych witamin, o jego dbałości o czystość: nie chorobliwej, skoro jednak podał jej rękę, ale jednak... Wyczuła także jego puls, trochę niezgodny z kamienną maską na jego twarzy. Wszystko to układało się w jej głowie w pewien obraz, ale najcenniejszą wiedzę zebrała na podstawie jego kolejnej reakcji, kiedy Puchon nie tylko cofnął dłoń, ale zaraz także zerwał się z miejsca. Keyira uśmiechnęła się w duchu, wyraźnie zadowolona z efektów swoich działań. Uniosła kąciki ust jeszcze wyżej, kiedy chłopak przyznał, że zapadnie mu w pamięć. — Podoba mi się to spojrzenie, Faolánie — oznajmiła, zanim jej towarzysz zdążył odzyskać nad sobą pełną kontrolę. Czyste, niezmącone, prawdziwe. Spodziewała się, że mógłby jej odmówić, ale zgodził się ją odprowadzić, na co skinęła z wdzięcznością głową. Zgarnęła swoje rzeczy, wcisnęła sobie butelkę piwa pod pachę i po drodze do wyjścia podeszła do baru żeby uregulować rachunek. Potem dołączyła do Lowella na zewnątrz, z ulgą wdychając chłodniejsze powietrze. Nie było może szczególnie czyste w porównaniu z tym w rezerwacie, ale jako wolne od zaduchu panującego w pubie na pewno zajmowało o wiele wyższe miejsce w jej osobistym rankingu. — Jasne — odparła krótko, zgodnie zresztą z prawdą i ruszyła ku mniej zaludnionej części miasta. Alkoholu krążącego w jej ciele nie było wcale tak wiele. Jego ilość zapewniała jej dobry nastrój, ale nie była w stanie zakłócić jasności myślenia czy jej umiejętności, gdyż Shercliffe po prostu nie miała w zwyczaju się upijać. Sięgnęła do kieszeni kurtki, poszperała w niej chwilę aż w końcu wyciągnęła z niej garść lizaków w różnych smakach: od tych zwykłych, mugolskich, po magiczne. Wysunęła dłoń ku Felinusowi, by ten się poczęstował jeśli miał na to ochotę, a sama wybrała dla siebie truskawkę z jogurtem. — Cieszę się, że na ciebie wpadłam, wilczku — mruknęła w pewnym momencie i z zadowoleniem powiodła wzrokiem po wieczornym niebie, a następnie skupiła je na towarzyszu. — Że poznałam cię przed zakończeniem nauki — dodała, posyłając mu uśmiech. Uważała, że szkoda by było go mijać przez następny rok w nieświadomości jak ciekawą mógł okazać się osobą. W końcu dotarli do jednej z bocznych, wąskich alejek ukrytych w półmroku budynków. Mogła się z niej teleportować bez ryzyka, że ktoś ją przyłapie. Nie było tam okien, przez które ktoś mógłby ją podejrzeć, a dwa wyloty ułatwiały panowanie nad sytuacją. Keyira oparła się ramieniem u wylotu uliczki i westchnęła, uprzednio wyciągając z ust lizaka. Powroty do domu nigdy nie były dla niej jakoś szczególnie ciężkie, ale już od dawna nie czuła, by ktokolwiek jej tam wyczekiwał. Nie liczyła matki, która wypatrywała jej u progu tylko po to, by proponować jej udział w kolejnych bankietach i przyjęciach. Jej życie towarzyskie rozkwitało, a od czasu rozwodu z ojcem znacznie nabrało na intensywności. Shercliffe szczerze ją kochała, jak to córka, ale uważała ją też za momentami... nadmiernie uciążliwą. — Uważasz, że randki w ciemno mogą być ciekawe? — zagadnęła ni z tego, ni z owego, podchwytując spojrzenie Puchona.
Irracjonalne, pozbawione jakiegokolwiek ludzkiego rozumowania decyzje potrafią wpływać na przebieg zdarzeń przyszłych, zdarzeń okrytych w szaty ukrywające nagość, szaty ukrywające przede wszystkim widok tego, co powinno zostać przed śmiertelnikami ukryte. Odkryte przed jednostkami specjalnymi, ale ostatecznie pojawiające się w pewnym zakresie w umyśle człowieka, dając pewnego rodzaju intuicję przeglądania zdarzeń przyszłych - niczym pewnego rodzaju umiejętność otulająca sklepienia mięśni, otulające duszę niczym żebra otulające płuca i serce - jedne z najważniejszych organów w ciałach żywych, w ciałach znajdujących się normach stricte określonych. Przyjaciele... kim oni tak naprawdę są? Podobno stanowią kogoś, kto jest w stanie podzielić ból na pół, kto jest w stanie dochować tajemnicy, ale nadal, nie ufałby nikomu aż tak w pełni. Bycie kimś nieufnym od dawna udzielało mu się nie tylko w zakresie własnej sytuacji rodzinnej, lecz także relacji międzyludzkich. Skryta, pozbawiona wystawiania serca na dłoni natura samego Felinusa powodowała, iż rzadko kiedy znajdował sobie osoby warte jego uwagi. I uwagi samych potencjalnych towarzyszy na znaczną część życia. Podejrzewał, że pewne informacje dziewczyna mogła wynieść - być może te, których nie zauważyłby gołym okiem. Kto wie - może jego próba zachowania czystego, klarownego umysłu, w którym znajdują się jedynie puste ściany, za którymi nic nie ma, było marnowaniem posiadanych resztek sił? Brak używek, niedożywienie, wiele licznych symptomów wskazujących na to, że coś jest z nim nie tak, a jednak nie zamierzał się leczyć. Czując władzę nad własnym ciałem oraz zdrowiem, wolał męczyć się i igrać z ogniem, zamiast poddać się jakiemukolwiek zabiegowi lub rutynie zażywania leków. Tak samo jest w sumie z kaleczeniem się w celach nauki uzdrawiania - niby normalność, a niby coś, co daje mu poczucie kontroli nad własnym losem i tym, co może zrobić z posiadanymi darami. Niestety, pewnych zachowań nie da się uniknąć. Uśmiech przekrzywił się nieznacznie, niemniej jednak zniknął wolniej w swojej drobności szczegółów - oczy zdradzają wszystko. Kiedy mu o tym dziewczyna przypomniała, kiedy wspomniała o spojrzeniu, niczym w mgnieniu oka jego brązowe oczy okryły się płaszczykiem spokoju i równowagi. Tak prosto, tak bezboleśnie - ile razy jednak można izolować się od własnego siebie? — Cieszę się. — odpowiedział, być może zdawkowo, ale ostatecznie okrył się enigmatycznością aury, jaką sam z siebie wydobywał; nie pozwalał, by Keyira wiedziała, czy jest z tego faktu zadowolony, czy może jednak znajduje się pod tym coś znacznie więcej. Chciał ją pozostawić w niepewności własnych ścian umysłu; tak nieznacznie, tak wybrednie. Wydostając się z pomieszczenia, poczuł świeże powietrze muskające jego skórę swoją chłodnością - różnica temperatur nabierała na znaczeniu. Całe szczęście, że ubranie mu wystarczało - jako ciepłolubny człowiek rzadko kiedy ubierał się wyjątkowo skąpo, w związku z czym mało miał do czynienia z sytuacjami, gdy jest mu zwyczajnie zimno. A lizaka, mimo wewnętrznej nieufności, przyjął - wziął smak truskawki z jogurtem, bo akurat taki właśnie wypatrzył - taki wrzucił mu się w oczy, poza tym miał zamiar korzystać z produktów niemagicznych z jednego, prostego względu: nie musiałby się zmagać z efektami czarodziejskimi w środowisku pozbawionym magii. Jednocześnie skinął głową. — Nawet jeżeli to ten prawdopodobnie pierwszy i jedyny raz? — zapytał się, być może nie oczekując tak naprawdę informacji zwrotnej na ten temat. Pierwszy i jedyny. Czy kiedykolwiek będzie dane im się kiedyś spotkać? Częściowo Faolán miał nadzieję, choć równie dobrze zaakceptowałby przeciwność losu. Ale czy chciał rezygnować? Czy chciał się zaszywać w swoich czterech ścianach? Przekręcił w myślach głową, w części jakoś niezadowolony. — Dasz sobie radę. Jesteś zaradna. — a przynajmniej tak stwierdził, bo takie poczucie wyrobiła w nim sama dziewczyna. Poczucie zaradności. Możliwości rozwiązywania problemów w sposób inny od pozostałych czarodziejów. Kreatywność rządzi, dopóki nie zostanie skutecznie zabita przez otaczającą rzeczywistość i dorosłość. Tak samo, jak ciemność zabiła światło, a sami znaleźli się na uliczce skąpanej w braku światła spowodowanego głównie przez wysokie budowle. — Zależy wszystko od tego, pod jakim względem "ranki w ciemno". — teoria względności, względność muskająca grzbiety i powierzchnie wszystkiego, co istnieje. Dla jednych randka w ciemno może być miłym przeżyciem, dla innych randka w ciemno może być pasmem nieszczęść i problemów; dla innych randka w ciemno może oznaczać naruszenie nietykalności osobistej i zwyczajne molestowanie. — Ale tak, uważam, że mogą być ciekawe; mimo skrępowania, jakie czasami powodują, mimo tego, że możesz spotkać kogoś natrętnego i kompletnie niepasującego. A ty, co sądzisz o nich? — zapytał się, zanim obydwoje się rozeszli w półmroku budynków; zapytał, zanim sama dziewczyna wyruszyła za pomocą aportacji do domu, w którym to nikt na nią nie czekał. A mroki te stanowią dla niego udrękę.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Pod tym względem byli do siebie bardzo podobni: nawet mając wokół siebie przyjaciół, którym w teorii mogli, a nawet powinni byli zaufać – pozostawali w pewnym stopniu nieufni i to się prawdopodobnie miało już nigdy nie zmienić. Każde z nich zostało pozbawione tej dziecięcej, niewinnej naiwności już lata temu i nawet jeśli w zupełnie odmienny sposób i z różnych powodów, efekt pozostawał ten sam. W większości przypadków było to co prawda zaletą, ale czasami, w tych wyjątkowych momentach, stanowiło okropną wadę. Ludzie zwykli w końcu niecierpliwić się o wiele szybciej, jeśli napotykali na swojej drodze mur, który po pierwszym zerknięciu zdawał im się zbyt gruby, by go skruszyć i zbyt wysoki, by go przeskoczyć; nie dało się go też w oczywisty sposób pominąć, a więc odpuszczali sobie ten wysiłek. Ich strata. Keyira, w przeciwieństwie do Lowell’a, nie przepadała za zbyt wysokimi temperaturami. Być może miało to coś wspólnego z jej wilczą naturą i faktem, że w zwierzęcej formie wydzielała o wiele więcej ciepła, co powoli zaczynało mieć odzwierciedlenie również w jej ludzkiej postaci. Całkiem niedawno odkryła, że jej zmysły były wrażliwsze niż wcześniej i z całą pewnością lepsze niż u przeciętnego czarodzieja. Na przykład teraz, gdy tak stali w półmroku, jej oczy dostosowywały się do otoczenia i dziewczyna nie miała żadnych problemów ze wzrokiem; po zmroku wciąż widziała wystarczająco dobrze, by nie musieć obawiać się ciemności. Mogła też przyglądać się towarzyszowi, wciąż doskonale wyłapując szczegóły, które w normalnej sytuacji umykałyby jej siłą rzeczy. — Cóż, Faolánie… — mruknęła, z wyraźnym rozbawieniem rozpatrując jakiej udzielić mu na to odpowiedzi. To faktycznie mogło być ich pierwsze i jedyne spotkanie, ale czy teraz, wiedząc już kim jest, będzie mogła mijać go na korytarzach Hogwartu i udawać, że go nie zna? Ważniejszą kwestią było jednak to czy Felinus nie wolałby jednak, aby to naprawdę było ich pierwsze i jedyne spotkanie; mogłaby to zrozumieć. Shercliffe postukała lizakiem po własnych ustach, w zamyśleniu poszukując odpowiednich słów. — Ugryzłam cię i znam twój zapach — oznajmiła, ostentacyjnie biorąc głęboki wdech, w którym akurat na ten moment dominowała słodka truskawka z jogurtem, czego nie zamierzała jednak komentować, by jej słowa nie straciły na znaczeniu. — Nie ma mowy bym cię zgubiła. Znajdę cię, jeśli tylko będę chciała. Pytanie brzmi, wilczku… Czy będziesz miał coś przeciwko? Keyira uniosła brew w akcie nie tyle powątpiewania, co po prostu zainteresowania. Rzucała mu w ten sposób pewne wyzwanie. Gdyby Puchon dobitnie jej teraz powiedział, że ma trzymać się od niego z daleka – uszanowałaby jego prośbę. Jeśli jednak odpowie niejednoznacznie albo po prostu zaprzeczy, mógł mieć pewność, że w trakcie ostatniego roku na pewno na niego wpadnie. Dziewczyna odepchnęła się od ceglanej ściany i zrobiła krok w tył, kierując się ku wnętrzu uliczki. Na moment oderwała spojrzenie od towarzysza, wcisnęła sobie lizak do ust i przytrzymując piwo jedną ręką, drugą sięgnęła do kieszeni, by raz jeszcze zerknąć na godzinę, widniejącą na podświetlonym wyświetlaczu mugolskiego urządzenia. Cóż, nawet jeśli była już mocno spóźniona, nie dała tego po sobie poznać. Zamiast tego zmarszczyła brwi, bo coś jej właśnie przyszło do głowy. — Wyślę ci sowę z numerem — powiedziała, uprzednio wyciągając smakołyk z buzi. — Podejrzewam, że masz telefon, napisz cokolwiek, żebym mogła zapisać cię w kontaktach — poprosiła, lustrując uważnie jego sylwetkę, a potem twarz. Z początku pytała o randkę w ciemno w kontekście wyłącznie swojej sytuacji i wymagań, które próbowała stawiać przed nią matka, ale po krótkim namyśle postanowiła zmienić strategię. Uśmiechnęła się, kiedy Puchon odpowiedział i zrobiła kolejny leniwy krok tyłem ku mrokowi alejki. — Chyba się z tobą zgadzam — przyznała, rozgryzając zaraz resztkę słodyczy na plastykowym patyczku, który potem schowała do kieszeni, by móc sięgnąć po różdżkę. Obróciła ją w palcach, opuszkami machinalnie badając jej strukturę. — W takim razie wybierzmy się kiedyś na randkę w ciemno, Faolánie — zaproponowała głośno, wyraźnie ubawiona takim pomysłem. Czy jeśli zdążyli się już sobie przedstawić, można to było jeszcze nazywać randką w ciemno? Prawdopodobnie tak, skoro wciąż nie znali się tak naprawdę, czyż nie? Nie postrzegała tego jako romantycznej propozycji, a jedynie jako… intrygującą alternatywę pretekstu, by się kiedyś znów spotkać. Skoro Lowell przyznał, że zajęcie to mogłoby być interesujące, Keyira postanowiła to wykorzystać. Podejrzewała, że Puchon o wiele chętniej podejmie się działania, które wzbudzi jego ciekawość, a tym samym nie odmówi jej tak szybko. — Zjemy razem coś dobrego zanim znikniesz — dorzuciła i zanim miałaby szansę usłyszeć jego odpowiedź, zrobiła kilka kolejnych kroków w tył, a potem teleportowała się do domu, w którym to nikt na nią nie czekał…
Może to lubił, aczkolwiek inni - nie do końca. Inni bywali dla niego różni. I o ile działał normalnie, o ile funkcjonował normalnie i jednocześnie starał się nie zwracać na innych jakiejś szczególnej uwagi, o tyle jednak robił to mimowolnie. Przedstawiany przed innymi mur mógł niecierpliwić, to prawda - ale niektóre jednostki, przede wszystkim cierpliwe, zdawały się posiadać większą chęć włożenia wysiłek w poznanie tego, co z pozoru po prostu nie widać. Owszem, były również i te, które nie zamierzały poświęcać aż tyle czasu, niemniej jednak zawsze relacja bywa o wiele bardziej przyjemniejsza, jeżeli tajemnice odsłaniane są stopniowo, a nie z prędkością światła, zniechęcając do siebie potencjalnych znajomych. I tak oto dzisiaj, kiedy to wracał, napotkał na Keyirę, która odważyła się do niego podejść. I wymienić parę zdań, a parę zdań zamieniło się w rozmowę - rozmowa natomiast w zabawę lodem, który to obijał o ścianki naczynia, mając nadzieję na jego szybsze rozpuszczenie. Aż tak wrażliwych zębów nie miał, co nie zmienia faktu, iż to gdyby postanowił od razu umieścić wodę w stanie stałym do własnej jamy ustnej, ta zdecydowanie szybko by się zniechęciła i kazałaby mu wypluć je - a to nie wyglądałoby ani estetycznie, ani ciekawie. Coś jak ze znajomościami, prawda? Faolán nie wiedział o zwierzęcej naturze dziewczyny z Doliny Godryka - nie miał prawa wiedzieć. Niemniej jednak, skoro po dłoni i po zapachu była w stanie określić parę istotnych czynników, miał się na baczności, że panna Shercliffe może mieć pewnego rodzaju wyczulone zmysły. Nie podejrzewał mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, że te umiejętności mogą w tak dużym stopniu się rozprzestrzeniać; pozostając zatem w błogiej świadomości, nie wiedział, jak wiele szczegółów dostrzega jego dzisiejsza towarzyszka. — Zapach można zmienić. W większości jest to składowa hormonów, właściwości krwi i innych czynników, jak chociażby codziennych nawyków. — podniósł prawy kącik ust do góry, jakoby próbując podważyć jej słowa, aczkolwiek ostatecznie nie miał takiego zamiaru; zamiast tego obserwował ją i przyglądał się czekoladowymi tęczówkami, zastanawiając, co tak naprawdę Ślizgonce chodzi po głowie. — Nie będę miał, o to się nie martw. — o ile nie znajdzie sobie dodatkowej prześladowczyni, oczywiście. A nie zamierzał obecnie brać nadmiaru obowiązków - czy to w postaci pracy i domu, czy to w postaci obawy o własne zdrowie i życie. Nawet jeżeli nie podejrzewał, by Keyira w jakiś szczególny sposób próbowała zwrócić na siebie większą uwagę w taki sposób. Być może był uprzejmy. Być może znajdowało się w nim ziarenko dobra, ale ostatecznie nic nie było w jego przypadku pewne. Stanowił pewnego rodzaju niewiadomą, której nie zamierzał się łatki pozbywać - ukrywanie emocji jedną z broni przed skrzywdzeniem. Jedną z broni przed wbiciem noża w plecy i wykrwawieniu się na podłodze, samotnie. Więcej było mu jednak do Ravenclawu oraz Slytherinu pod względem zachowania - dlaczego zatem reprezentował społeczność Hufflepuffu? — Bez problemu. Po zapachu mnie znajdziesz, jeżeli nie będę odpisywał, prawda? — rzuciwszy półżartem, spojrzał na uliczkę, która to nie była dokładnie oświetlona. Coś, czego nienawidził. Niepewność, brak jakiegokolwiek wsparcia, gdyby ktoś go postanowił zaatakować - i pomimo że wiedział, jak złe może być zapuszczanie się w takie miejsca po nocach, o tyle jednak trudno było mu się powstrzymać przed tym działaniem - powoli przystosowywał się do własnego strachu. Nawet jeżeli nie potrafił Riddikulus rzucić ani patronusa, który mógłby wezwać pomoc. Jest sam. — Poznać się jeszcze bardziej? Przyznam szczerze, że lubię obserwować. I słuchać. — poprawiwszy materiał podkoszulki w barwie czarnej, jedynie spoglądał, jak dziewczyna się teleportuje, rzucając propozycję wspólnego jedzenia. Sam natomiast musiał się stąd wydostać; musiał przejść, musiał udać się w stronę własnego domu, biorąc głęboki wdech i tym samym oddając się urokowi spacerów w świetle lamp do miejsca, gdzie czułby się bezpiecznie.
Usiadł przy barze, jeszcze nieprzywiązany do myśli spędzenia w pubie dłuższego czasu. Z Ararielem niewarto było trzymać się tak angażujących idei... Cenny czas najwyższego sędzi sprawiedliwości widocznie w dzisiejszych czasach był jeszcze bardziej kosztowny i jeszcze trudniejszy w przywłaszczeniu go sobie dla siebie, kiedy zajmował poważane stanowisko w Ministerstwie Magii, niż kiedy był branym aurorem w Depertamencie Przestrzegania Prawa Magicznego. D'Arcy tymczasem skupiał uwagę z zupełnie innego powodu. Nieprzyzwyczajony jeszcze do znajdowania się w centrum koncentracji mężczyzn, rozsiadł się wygodnie na hokerze, opierając się łokciem o ladę za sobą, próbując nie okazywać swojego zdziwienia nad tym, jak wielką uwagę skupiał finalnie nieudany napad na bank. Popijając ze szkła burbon, jak zawsze, on czekał na Whitelighta. Wydawał się jednak cierpliwy. Nie było mu śpieszno donikąd. Pomimo niewygodnego miejsca siedzenia, zdawał się też tak samo zrelaksowany. Mimo, że większość oczu skierowana była właśnie na niego. Dopiero kiedy drzwi się uchyliły, a w nich stanął rosły sędzia Wizengamotu, Damien zaśmiał się w duchu, jak łatwo było stracić swoich fanów, na rzecz nowego obiektu zainteresowania. Machnął ręką do długowłosego blondyna, nawet w jego cieniu, kiedy majestatyczny Whitelight siadł obok niego, prezentując się dalej tak samo swobodnie. Jedynie atmosfera wokół nich zgęstniała, kiedy wszyscy inni, w zestawieniu z dwójką niewątpliwie najbardziej pożądanych kawalerów w Londynie (o czym świadczył oficjalny ranking w Czarownicy), poczuli się stłamszeni. — Burbon? - skinął głową na barmana, nie pośpieszając go w sumie wcale, kiedy ten w spokoju czyścił szklanki. Mimo to mężczyzna zaraz podał to samo, co wcześniej zamówił D'Arcy. Na koszt firmy - dodał. Damien odkrył, że znajdowanie się na językach magicznej społeczności, obok szeregu minusów, miało też swoje plusy.
Arariel Whitelight
Wiek : 39
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 189cm
C. szczególne : Przeszywające błękitne oczy, zadbany zarost, zapach pieprzu, paczuli i bergamoty. Sygnet rodowy na małym palcu.
W istocie, z czasem na luźne, niezobowiązujące spotkania bywało u niego kiepsko, zwłaszcza odkąd objął wyższy urząd jako wizengamocki sędzia. Nie tyle dlatego, że spędzał większość czasu w ministerialnych murach - co raczej przez konieczność zadbania o swoją prywatność i zachowanie neutralności. Nie wspominając już o reputacji - na którą czyhały wszystkie londyńskie brukowce, co właśnie Damien D'Arcy zdołał mu uświadomić. Na wspomnienie przez przyjaciela o artykule w Czarownicy - nawet Aro, szarpnięty ciekawością, zaopatrzył się w jeden egzemplarz. Z mieszaniną zażenowania i rozbawienia wyczytując domniemania dotyczącego jego osoby. I powiązań ze słynnym złodziejem, z którym, zapewne ku uciesze plotkarzy - jak na ironię, dzisiaj się spotykał. Tylko winny się tłumaczy - więc i tak niespecjalnie przejmował się potencjalnymi plotkami. Poza tym jego myśli zajmowały teraz poważniejsze sprawy, aniżeli to, że jego orientacja seksualna zostanie poddana w wątpliwość. I koniecznie tymi właśnie myślami musiał podzielić się z młodszym mężczyzną - uznając, że będzie nimi równie zainteresowany co sam Whitelight. Wchodząc do pubu nawet nie zauważył jak wszystkie oczy zwracają się w jego kierunku - skrzydła swojego umysłu również trzymał ciasno przy sobie, słysząc jedynie niejasne szmery na granicy świadomości. Błękitne ślepia skierował bezbłędnie wprost na siedzącego przy kontuarze D'Arcy'ego - tam też skierował własne kroki, by opaść na hoker obok i sięgnąć bez słowa po podsuniętą szklankę burbonu. Choć zdecydowanie bardziej wolał angielskie whisky, jeśli już. — Monte — skinął głową w ramach przywitania, przytykając szkło do ust. Pozwolił sobie na chwilę kontemplacji - smakując słodycz trunku na języku i uważnym wzrokiem lustrując odprężonego Damiena. Zawsze zazdrościł mu tej naturalnej, niewymuszonej swobody - którą on sam uzyskiwał jedynie we własnym mieszkaniu. — Meena została zwolniona — rzucił skrótem, który tylko D'Arcy mógł zrozumieć - a w tonie jego głosu wyraźnie można było wyłapać ulgę z jaką tę informację wypowiadał. Jakby ogromny ciężar spadał z jego szerokich barków - co wcale nie mijało się szczególnie z prawdą. Pociągnął kolejny łyk burbonu, ostatecznie wychylając zawartość kryształu na raz - i choć niezbyt elegancko, tak dalej prezentował się nienagannie arystokratycznie, z wyćwiczoną manierą wysokiego rodu. Gestem poprosił barmana o kolejną szklankę trunku, rozpinając szeroki płaszcz, zwiastując dłuższe posiedzenie (!) - i przenosząc wzrok na towarzysza. — Cztery lata. — Nie westchnął, nie zmarszczył brwi, ani ust - nie zdradzał żadnej emocji. Jednocześnie zdradzając ich mnóstwo - w ciężarze swojego spojrzenia: a w nim poczucie winy wielkości góry lodowej. A choć przecież nie odpuścił nawet na moment - nie był w stanie wyciągnąć ich rudowłosego chochlika wcześniej.