Miejsce używane sporadycznie, głównie podczas trudniejszych interesów. Po przejściu przez drzwi wchodzi się na ciasny korytarzyk, na którym znajduje się maleńki aneks kuchenny. W pomieszczeniu znajdują się dwie kolejne pay drzwi - jedne prowadzą do klaustrofobicznej łazienki, zaś drugie do przestronnego pomieszczenia łączącego ze sobą sypialnię i salon. Pomieszczenie jest lekko podniszczone, jednak wciąż eleganckie - większość mebli (oprócz stolika i krzeseł, które zostały niedawno wymienione) to drogocenne antyki. Pokój jest przepełniony najróżniejszego rodzaju księgami, wyjątkowo cennymi okazami obrazów, a także różnego rodzaju magicznymi cackami, których zdobycie nie jest wcale tak łatwe. Z gramofonu niemal zawsze dobiega cicha muzyka. Chociaż poddasze nie jest pierwszej świeżości, każdy mający na ten temat jakieś pojęcie dostrzeże, że jego właścicielka bez wątpienia cierpi na nadmiar pieniędzy.
Poddasze oraz tożsamość właścicielki są ukryte - tylko osoba której powierzono tajemnicę może się tu dostać.
Tym razem - o dziwo wiedział, dlaczego zjawił się na Nokturnie. Gościł w tej specyficznej ciasnocie, klaustrofobiczności uliczek wijących się pośród cienia, w przestrzeni pomiędzy jednym a drugim, zaniedbanym szeregiem budynków - z reguły, z kłębiącym się niepokojem w głowie. Zamętem, bez celu i bez reguły - włócząc się oraz nigdy nie mając ostatecznie pojęcia, nie rozgryzając zagadki impulsu spychającego kroki w niesławną aurę. Zapach stęchlizny, odpadający tynk i wybite okna oraz oziębła samotność - mieszały się z przeświadczeniem obserwowania przez kogoś każdego ruchu, odnotowania skrupulatnego ilości (jeszcze) pobieranego powietrza, z oznaką życia pompowanego ku płucom. Śmiertelny Nokturn posiadał coś złowrogiego, ten nieporządek, zaniedbanie i półmrok, czyniący widok wyblakłym. Nie pomagała godzina - mimo ostatków jasności rozprzestrzenionych na niebie, cienie wydawały się wić niezmiennie, bez najmniejszego wzruszenia. Pomijając fakt, skoro później - mogło być tylko gorzej. Co więcej - w zasadzie, gdyby nie znał Aurory Therrathiél - postąpiłby niczym idiota, zwabiony banalną pieśnią o przybliżeniu języka. Zgrzyt w myślach. Przecież nie znał Aurory Therrathiél. Wyrzucał z czaszki bezcelowe pytania, dlaczego kobieta taka jak ona podjęła decyzję - aby wynająć przebrzydłą klitę w rozpadającej się kamienicy. Z drugiej strony - nie potrzebował wiedzieć, a dodatkowa świadomość niewiedzy podsycała pragnienie poznania (bezwarunkowo), czyniła o wiele bardziej złożonym całokształt wizji drugiej osoby, wcześniej - doskonałej rozmówczyni na odwiedzanych wystawach. Dotarł pod ustalony adres o odpowiedniej porze (obsesji musiało się stawać zadość, zjawił się wcześniej, przewidywał kluczenie). Zapukał. - Wcześniej nie podejrzewałbym obskurnego budynku - oznajmił po przekroczeniu progu, po odpowiedniej dozie wyznaczonego czasu, aby się stać ujętym przez roztaczany widok - o skrywanie takiego wnętrza. - Po twarzy błąkał się uśmiech, choć - jak nietrudno podejrzewać Bergmanna, na tym dygresje miały się prędko skończyć (podobnie - oczywiście, nie drążył, nie dopytywał). Nie miał w zamiarze odbiegać od zadanego tematu. Zostało ustalone, dlaczego tu przyszedł.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Gdyby nie bardzo wyraźna zachęta (przechodząca wręcz w nakaz) ze strony szefa nigdy nie zabrałabym się za naukę języka, do którego nienawiść odziedziczyłam jeszcze po francuskich przodkach. Mimo mojego negatywnego nastawienia do całej tej sytuacji byłam o tyle szczęśliwa, że na moją prośbę przystał znajomy, z którym w czasach gdy lepiej radziłam sobie z zarządzaniem moim wymiarem czasowym spędzałam godziny na kontemplacji sztuki. Oczywiście wolałabym spotkać się z nim na wystawie, wciąż jednak perspektywa tak wybornego towarzystwa, nawet w tak niesprzyjających warunkach wydawała się kusząca. Ani drogocenne wnętrze mojej świątyni - nie do końca uporządkowane, ale wciąż sprawiające wrażenie świątyni sztuki, ani rozrzucony na łóżku pergamin z dopiero co skończonymi, przeze mnie rysunki, ani tym bardziej mój elegancki ubiór, w żaden sposób nie korespondowały z naszym położeniem - fakt, że znajdowali się na jednym z najbardziej obskurnych zakamarków Nokturnu znikał z pamięci tuż po przekroczeniu progu tego miejsca. Z tego powodu starałam nie doszukiwać się złych intencji, uznałam więc wypowiedziane przez Daniela zdanie za pochwałę mojego wnętrza, nie za krytykę miejsca spotkania. - Napijesz się czegoś? - zagaiłam neutralnie, by w zależności od jego odpowiedzi przygotować odpowiedni napój, po czym udać się z gościem do stołu. Po chwili zdecydowałam się wyjaśnić (przynajmniej na tyle, na ile mogłam) niefortunny wybór miejsca - trudno ukryć, że ciągnięcie go przez połowę Nokturnu nie było szczytem dobrego wychowania i bez wątpienia kłóciło się z moim wizerunkiem eleganckiej, wysoko postawionej urzędniczki z Ministerstwa. - Wybacz, że spotkaliśmy się w tak nieprzyjemnej okolicy - powiedziałam cicho - Moja rodzina jest przewrażliwiona na punkcie męskich wizyt. Wiedziałam, że dalej nie muszę mu tłumaczyć - chyba każdy lepiej urodzony, czy też raczej bardziej obyty człowiek znał plotki i słyszał o moich trzech narzeczonych i wszystkich rozczarowaniach związanych z ich istnieniem (czy też w przypadku tego ostatniego - z przedwczesnym zejściem w nieistnienie). - Jeśli nie uda mi się znaleźć dogodniejszego miejsca, to następnym razem możesz teleportować się wprost do kamienicy, żeby uniknąć nieprzyjemności - kontynuowałam spokojnym głosem - Byłabym jednak zobowiązana, gdybyś nikomu nie wspominał, że spotykamy się akurat tutaj. W gruncie rzeczy prośba o to by nauczyciel z Hogwartu nie wspominał o tym, że uczy ministerialną urzędniczkę w tak podejrzanym miejscu wydawała się oczywistością - trudno ukryć, że żadne z nas nie powinno tutaj być, wolałam jednak, żeby te słowa wyraźnie wybrzmiały, aby nie było między nami w tak istotnej kwestii niedopowiedzeń. Powoli byłam gotowa by przejść do sedna naszego spotkania - wolałam się jednak upewnić, że cała ta sytuacja jest dla nas obojga tak samo jasna.
Większość spraw zachowywał dla siebie - tak samo, kolekcjonował wyrastające pytania, osierocone z choć nieudolnych oraz niepełnych wyjaśnień. Jasne, pełne bystrości oczy przemknęły po kompozycji wnętrza, pełnego poniekąd - przepychu, różnorodności przedmiotów, w większości - zdających się liczyć imponujące lata, choć niezniszczone zębami czasu i nie grzęznące w pustyni sprowadzonego kurzu. - Nie, dziękuję - odrzekł na jej uprzejmość; której wolał - przesadnie nie nadwyrężać. Nie wiedział, jak będzie przedstawiać się - jak owocne - okaże się ich spotkanie. Był całkowicie świadomy prawdopodobnej niechęci do niemieckiego, co wyczytywał pośrednio - między słowami adresowanych doń listów. Konieczność zwykle nie oznaczała samoistnej też motywacji, zaś naród, już sam w sobie - brytyjski - nie darzył tego języka w stereotypach miłością. Co ironiczne, sam Bergmann czuł się zdecydowanie bardziej Niemcem niż Brytyjczykiem - mimo długiego stażu i pozostania na wiecznie deszczowych wyspach. - Nie byłbym przynoszącym korzyści celem. - Półżartobliwy ton był zwieńczony w ostateczności uśmiechem - rzecz jasna, męska duma nie pozwoliłaby przyznać się do słabości, niepewności krążącej w krwiobiegu z każdym stawianym krokiem. Podobnie, nie chciał obnosić się ze wcześniejszym stażem nokturnowych wędrówek. Ciekawość - żywioną do czarnej magii, również ukrywał w cieniu (i bez niej) licznych tajemnic. Spoważniał. Z pełną powagą przyjął mówione słowa - stronił od najmniejszego zgrzytu. Szanował czyjąś prywatność - sam - nie był również wylewny, pewnie nie wspomniałby nawet o okrojonej idei prowadzonego spotkania. Taki już był. Po prostu. - Oczywiście. - Potwierdził tylko, przechodząc do właściwego tematu wspólnie - z następującym zajęciem wskazanego przez Therrathiél miejsca. Odosobnienie poniekąd działało na korzyść - skoncentrowania i atmosfery roztaczającej się prywatności. Był przede wszystkim zaciekawiony rezultatami - pierwszych podejmowanych prób, przeprowadzanych na nowej, całkowicie odrębnej płaszczyźnie. Pozbawionej rozmów i eleganckich ubrań, przechadzania się między dziełami sztuki, sycenia nią swoich oczu. Przekonajmy się. - Zacznijmy od ogólnego pytania - zapytał - czy opanowałaś jakieś podstawy w kwestii tego języka? - Być może banalnie, jednak - z pewnością - potrzebnie.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Wyłapywałam jego spojrzenie krążące po wnętrzu i w jakiś sposób je doceniałam. Wiedziałam, że nie robi tego ze wścibstwa - w końcu poznałam go jako miłośnika piękna i konesera sztuki, a moje wnętrze niewątpliwie mogło zachwycać. - To oczywiste, ale mój brat jest w tej kwestii piekielnie przewrażliwiony, a ja po ludzku nie lubię go drażnić - skwitowałam ucinając temat. Nie zrobiłam tego w sposób niegrzeczny, wręcz przeciwnie - obdarzyłam Daniela ciepłym, wesołym uśmiechem. Mimo wszystko wolałam uniknąć niezręcznych dyskusji na temat relacji międzyludzkich w rodzinie Therrathielów, ani tym bardziej rozmów o moim życiu prywatnym. Ucieszyłam się, że Daniel tak łatwo przystał na milczenie - tego tematu również nie chciałam kontynuować, co zapewne rozumiał. Każde z nas miało swoje tajemnice, które musiały nimi pozostać. Zaprosiłam mężczyznę do stolika na wszelki wypadek stawiając nieopodal popielniczkę - chociaż ja jej nie używałam, nie zamierzałam odebrać ewentualnej przyjemności mojemu gościowi. Zaoferowałam się, że gdyby zmienił zdanie co do napoju to wciąż jestem do usług, po czym przeszłam do sedna naszego spotkania. - Niewielkie - odparłam lekko zawstydzona (co w ogóle nie było w moim stylu) wyciągając w jego stronę gruby notes z notatkami - Opanowałam miesiące, dni tygodnia i liczebniki do stu, budowę zdania i regularną odmianę czasownika w czasie teraźniejszym. Nauczyłam się kilkudziesięciu podstawowych słówek i zwrotów z rozmówek, chociaż wciąż mam problem z wymową. Później zupełnie stanęłam w miejscu i nie wiedziałam za co się dalej zabrać. Znałam dwa języki - jeden płynnie, drugi całkiem nieźle, ale nie była to tylko i wyłącznie moja zasługa. Włoski wtłoczyła mi w głowę sympatyczna guwernantka, zaś znajomość francuskiego była oczywistym wynikiem tego, że cała rodzina wytrwale mieszała go z angielskim sprawiając, że w dość krótkim czasie stałam się istotą dwu-, czy też nawet trójjęzyczną biorąc pod uwagę, że tak samo biegle posługiwałam się szkocką, jak i klasyczną odmianą języka angielskiego. Mimo sporych umiejętności językowych wciąż czułam się niezręcznie z tym, że z czymś nie potrafiłam sobie poradzić i musiałam poprosić Daniela o pomoc.
Głuche zetknięcie się popielniczki z blatem przywiodło uwagę mężczyzny; spojrzenie prześlizgnęło się, szybko - po doskonale znanym, towarzyszącym przedmiocie. Przedmiocie - który jak gdyby był metaforą, zbierając resztki świadczące o wykonaniu kontrowersyjnej - w oczach niektórych czynności. Rozrywce, jak należałoby przyznać. Uzależnienia. - Mam słabą wolę - wyjawił półszeptem, zakrawając na formę żartu. Szerszy niż zwykle uśmiech odsłonił rząd zębów - niemniej, dłoń nie zmierzała (z grzeczności), w stronę opakowania - uchowanego, jak zawsze, w ciemności jednej z kieszeni. Należało przejść do konkretów. - Wymowa, co oczywiste, nadejdzie z czasem - przyznał; oboje o tym wiedzieli, w końcu nie konwersował z laikiem - ba, miał do czynienia z osobą, z pewnością, o wiele bardziej obeznaną od niego (nie licząc jednego, felernego języka). - Obiecuję, że będę wyjątkowo rozmowny - dodał. Prowadzenie dialogów, nawet - z początku prostych i wydających się absolutnie bez sensu, potrafiło stanowić niezastąpioną pomoc. Przemyślał wszystko - krótko, na bieżąco, wyłapując kwestię wyłącznej regularności. Niestety, prócz sztywnej budowy zdania, w języku niemieckim - nie zawsze - istniała sposobność do reguł. - W takim razie - oznajmił - zajmijmy się teraz kwestią czasowników nieregularnych, czyli Modalverben. Bywają przydatne, a przy okazji przetrenujemy czas teraźniejszy - zapewnił. Przez moment wyglądał, jak gdyby czegoś - usilnie szukał. - Mogę prosić o coś do pisania? Tak będzie znacznie wygodniej - odezwał się, po krótkiej przerwie w swoim wywodzie. - Ważną zmianą jest uzyskanie albo utrata przegłosu. Jeśli chce się ująć daną kwestię bezosobowo, należy używać man, zaimka nieokreślonego - mówił, kreśląc wszystko sprawnie w formie - możliwie najbardziej jasnej tabelki - w trzeciej osobie liczby pojedynczej, a więc bez komplikacji. - Wszystko napisał, ażeby było jaśniejsze - drukowanymi literami (jak doskonale wiedziała, jego artystycznie pochylone i zlewające się pismo - może, po prostu niedbałe?, nie było dogodnym elementem w nauce). Zdążył, ponadto - równie z ruchem nadgarstka - omówić proste znaczenie sollen bądź dürfen. Cóż. Należało obecnie - przełożyć wszystko w formę - najistotniejszej praktyki. - Zawsze możesz rozmyślić się i powiedzieć - zauważył, celowo, wręcz teatralnie, sięgając do swej kieszeni oraz wyjmując paczkę - wyglądał z niej blady szereg papierosów - że tutaj nie wolno palić - zwieńczył pogodnie, utkwiwszy swój wzrok w kobiecie.
Rzuć kostką, aby przekonać się, jak idzie tobie nauka
Wynik nieparzysty nawet niepodważalny talent do przyswajania języków, nie będzie w stanie przytłumić twojej niechęci, do niemieckiego, zwyczajnie źle brzmiącego języka. Masz problemy z przyswojeniem i koncentracją; nie idzie ci zgodnie z wymarzonym zamysłem. Czujesz, że szybko się zmęczysz
Wynik parzysty dziś wszystko idzie po twojej myśli, jesteś w stanie niezmiernie szybko rozgryźć ten zakres - nawet, jeśli daleko jemu do pozostania intuicyjnym. Akcent może budzić zastrzeżenia, ale idzie tobie naprawdę świetnie!
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
- Jeśli lubisz rozmawiać o pogodzie, samopoczuciu i miejscu zamieszkania, to mogę już starać się przechodzić na niemiecki - odparłam z uśmiechem. Zgodnie z jego prośbą siegnęłam po coś do pisania, a nie wiedząc co preferuje wyciągnęłam w jego stronę pióro i ołówek. Po chwili nachyliwszy się w jego stronę wpatrywałam się w notes starając się połączyć treść wypowiadaną z tym co zapisane. Moja ambicja przeważyła nad niewątpliwa niechęcią do języka - skupiwszy się na celu odrzuciłam wszelkie prywatne odczucia dając z siebie zdecydowanie więcej niż sto procent. Przećwiczyliśmy nieźle znany przeze mnie czas teraźniejszy, przy okazji dochodząc do zagadnienia czasowników modalnych - wydawały mi się one znacznie skomplikowane niż w języku francuskim, ale nie zamierzałam się poddawać. Ku mojemu zdziwieniu szło mi zaskakująco dobrze - dość szybko zrozumiałam tłumaczone przez Daniela zagadnienie, ale jak wiadomo - praktyka czyni mistrza, a przede mną była jeszcze całkiem długa droga do podstawowej komunikacji w tym dziwnym języku. - Nie wiem czy w moim życiu są jeszcze rzeczy, których nie wolno - szepnęłam niemal niedosłyszalnie, odrobinę zbyt enigmatycznie, po czym uśmiechnąwszy się już zdecydowanie konkretniej dodałam już normalnym głosem- Nie zmienię zdania, możesz tutaj palić ile chcesz. W żaden sposób nie przeszkadzali mi ludzie palący, czy zażywający duże ilości alkoholu. Moja rezygnacja z używek nie była motywowana niechęcią, a raczej świadomą decyzją. Prowadziłam podwójne życie, a mój jeden fałszywy krok mógł zrujnować losy całej rodziny, dlatego całkowita czystość umysłu była dla mnie priorytetem.
Mgła wątpliwości - osiadająca na niewiadomej współpracy w kwestii zawieranego układu, nauki - przybliżania języka, rozpraszała się z każdą chwilą w nieskrępowanym klimacie; Therrathiél imponowała mu wielokrotnie, owym razem - ukazując niezwykły talent w manewrowaniu słowami, nowym świecie poznanych słów - rażących w stereotypach swą odmiennością. Kąciki ust drgnęły, kiedy usłyszał szeptane słowa kobiety, lekko podrygujące w powietrzu; odsunął od siebie paczkę z papierosami, nachylając się (nieznacznie), jak gdyby trwając w tej konspiracji, zawartej pomiędzy nimi na moment. - Czym są zasady? - dopytał równie tajemniczo, drwiąco - z ograniczeń, z zasad, z przyjętych norm w społeczeństwie oraz ślepego tłumu (było to - jego - pewnego rodzaju motto). Odczekał spokojnie na jej kolejną odpowiedź, kiedy w istocie zadał niewinne ćwiczenie jednego z nieregularnych, przedstawionych jej czasowników. - Doceniam twoją gościnność - przyznał niemniej serdecznie, bez jakiejkolwiek ironii. - Chociaż odczuwam w tej odpowiedzi niedosyt. Posłał jej bardziej skoncentrowane spojrzenie. Przeszedł do sedna: - Skoro chcesz, aby było to zgodne z twoim poglądem, możesz powiedzieć, że wolno palić - stwierdził półżartobliwie, wieńcząc w ów sposób kolejne z językowych poleceń, tych drobnych wyzwań - przez które, do tej pory - przechodziła w zupełności zwycięsko. - W przeciwnym razie zagadam cię o nastroju, godzinie - wyznał, podając tę niby-groźbę załagodzoną uśmiechem - oraz wcześniejszej pogodzie. Choć to i tak powinno się okazać przydatne - dodał; w końcu, w rozmowie, jak ustalili wcześniej, w czym pozostali zgodni - najlepiej szlifował się akcent.
możesz ponownie rzucić kostką na zasadach parzysta/nieparzysta, jeśli masz tylko ochotę
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
-Głównie ogranicznikiem - odparłam z rozbrajającą szczerością, jednak nie zamierzałam kontynuować tej myśli. Mimo wszystko nie ufałam Danielowi na tyle, żeby wyznać mu do czego byłabym zdolna, gdyby nie społeczne konwenanse i prawo, na które granicy bezustannie balansowałam. To nie był odpowiedni moment Przetykaliśmy naukę elementami normalnej rozmowy bezustannie odbijając piłeczkę - to w jedną, to w drugą stronę. Szło mi całkiem nieźle (zarówno w kwestii pojmowania niemieckich form, jak i słownej gonitwy), ale nie mogłam odeprzeć wrażenia, że prowadzimy jakąś dziwną grę. Powracający temat palenia był już odrobinę irytujący, miałam więc szczerą nadzieję, że niemiecki przekaz zamknie temat i nie będę musiała wyrażać kolejnego pozwolenia. - Okej, niech ci będzie - odparłam ze śmiechem, by po chwili wyrzucić z siebie po niemiecku - Tutaj wolno palić. Choć mój głos był pełen wątpliwości, to w gruncie rzeczy udało mi się zachować poprawną formę, co dodało mi pewności by kontynuować wątek. - Może być - mruknęłam z uśmiechem, by po chwili zapytać go w jego ojczystej mowie -Jak się miewasz, Danielu?
Potrafił bywać - niepokojący. Niepokój - malował się w niejasności, w atmosferze skrywanych tajemnic - które od dawna, rzetelnie, zdołał utrzymać w cieniu. Nie miał w zwyczaju opowiadać zbyt dużo; prędzej wysłuchał zwierzeń - niż sam otwierał się przed kimś innym. Prowadził odwieczną grę - składającą z drobnych spotkań, z niepozornych wydarzeń - potrafił wyciskać z nich znacznie więcej; przekraczał - śmiałe oczekiwania. I byli - z owym nadmienionym przykrytym, drugim dnem życia, swojej osobowości - zaskakująco podobni; identycznie zagrzebywali skarby pełnych poufności szczegółów - z czego, niedostatecznie zdawali sobie obecnie sprawę. Niestety - bywał też obrzydliwie uparty. Wytyczał szczegóły planów i ściśle, restrykcyjnie trzymał się - w miarę sposobności - przebiegu; dlatego, bezwarunkowo naciskał - aby zapadły konkretne, tyczące się kwestii palenia słowa. Zwykłe, niepozorne ćwiczenie - niemniej jednak konieczne. - Czuję się dobrze. - Padła po niemiecku odpowiedź: czytelna, bez wyszukanych stwierdzeń. - A co jeśli chodzi o ciebie? - chciał się dowiedzieć ze swojej strony; bawił się wyśmienicie w owej prostocie, ułamku poznawanego języka, w przejrzystym i początkowym wydaniu. Teatralnie rozejrzał się - jakby szukając tarczy zawieszonego na licu ściany zegara. - Którą mamy godzinę? - postanowił się później dowiedzieć - również - w swojej ojczystej mowie. Niby - przez wzgląd na ćwiczenia, na szlifowanie zdolności; acz wszystko zawsze skrywało swoje poboczne znaczenie.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Bez wątpienia mieliśmy zaskakująco wiele wspólnego - każde z nas w gruncie rzeczy mogłoby mieć na drugie imię "tajemnica". Nie byłam w stanie go rozgryźć, byłam też pewna, że on ma ze mną ten sam problem. Czytałam z ludzi jak z otwartej księgi, zaś Daniel Bergmann pozostawał nieodkryty - trudno powiedzieć, czy bardziej mnie to fascynowało, czy denerwowało. - W porządku, dziękuję - odparłam, z trudem powstrzymując śmiech. Operowanie w słownym ograniczeniu było dla mnie piekielnie trudne, a przy tym wstydliwe. Zarówno angielski, jak i francuski były dla mnie nieograniczonymi narzędziami, za pomocą których mogłam wyrazić wszystkie myśli, a przynajmniej te, które nadawały się do wyrażenia i przekazania osobie postronnej. Fakt, że po niemiecku nie byłam w stanie powiedzieć nawet tak przetartej do cna frazy jak "bywało lepiej" był dla mnie cholernie frapujący. Gdy zapytał o godzinę na sekundkę się zawiesiłam. Dopiero po uporządkowaniu sobie kolejności poszczególnych liczb w języku niemieckim(użyłam rzecz jasna najskuteczniejszej metody czyli odliczania na palcach) odzyskałam sprawność w mowie. - Jest za dwadzieścia dziewiąta. Albo dwudziesta czterdzieści. - powiedziałam spoglądając na zegarek, sięgając zarówno do potocznej, jak i oficjalnej formy, by po chwili odrobinę enigmatycznie (i lekko niepoprawnie) zapytać -Wolisz wieczory czy poranki? Czy to pytanie miało znaczenie? Nieszczególnie. Mimo to wyciąganie drobnych szczegółów z osoby Daniela Bergmanna wydawało się niezwykle fascynujące.
Zwyczajne, niewyszukane zdania - miały ewoluować w o wiele bardziej złożone; aczkolwiek - już teraz, rozmowa w intuicyjnym przeczuciu nie wydawała się pusta. Nigdy nie rozmawiali o niczym; zawsze, w tonie głosu i gestach skrywała się wyjątkowość - zarówno podczas wdrażanych ćwiczeń jak prowadznych dyskusji na temat sztuki. - Preferuję wieczory - przyznał bez większego zastanowienia z poszerzonym łukiem zdobiącego wyraz twarzy uśmiechu. - Zasłużona nagroda za pracę. - Nie był do końca pewny przetłumaczenia przez nią - odrobinę bardziej zagmatwanego w słownictwie zdania, choć zawsze mogła podpytać - służył, jak wcześniej, oddaną w kwestii języka pomocą. Niestety. Czas mijał, przesypywał się - od jednego punktu na drugi. Koniec na dziś? - Doskonale się z tobą współpracuje - powiedział szczerze, niewymuszenie, kiedy podnosił się z miejsca. - Mam nadzieję, że to nie będzie ostatnie spotkanie. - Złym byłoby zaprzepaścić dobrą znajomość - ponadto, w kwestiach zadań posiadał tendencje do zostawania perfekcjonistą; nie chciał żałośnie, bez jakichkolwiek efektów usiłować przedstawić jej zagadnienia swojego - wręcz ojczystego języka. Jeszcze wiele pozostawało przed nimi. - Do widzenia, panno Therrathiél - odezwał się, teraz - po raz z pewnością - ostatni, w drobnej, figlarnej grze, po niemiecku, nim zniknął z potwierdzającym koniec odgłosem zamykających się drzwi oraz - przebiegających w tle, przytłumionych kroków.
|Daniel zt
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Byłam łowcą - przywyczajona do polowania na przedmioty świetnie radziłam sobie z rozbrajaniem sekretów, a co za tym idzie byłam wyczulona na każde słowo. Z tak banalnego, nic nie znaczącego pytania byłam w stanie wywnioskować zdecydowanie więcej niż Daniel chciał mi powiedzieć. Co do samej nauki - wolałam zapytać źle i zostać poprawiona niż od razu korzystać z podpowiedzi - w moim mniemaniu nic tak nie pomagało dążyć do celu jak nauka na własnych błędach. Czas mijał, a my wymienialiśmy kolejne frazy, a ja wcale nie zauważyłam, że lekcja wyjątkowo się przedłużyła. Gdy w końcu dostrzegliśmy, że już późno - przyszedł czas na pożegnanie. - Dziękuję - powiedziałam nie dodając już nic. Nie musiałam mówić, że dobrze było z nim się uczyć, ani że chcę go zobaczyć ponownie - te rzeczy zbyt oczywiste by konieczna była ich werbalizacja. - Do widzenia, Danielu - szepnęłam cicho, by jeszcze chwilę popatrzeć na schody. Dopiero gdy zniknął z zasięgu mojego wzroku zamknęłam drzwi i wróciłam do swoich spraw.
List - stał się iskrą dla myśli. Ich raptowna lawina spływała z każdym rejestrowanym słowem; gromadziła się - z biegiem dni, wydłużonych w oczekiwaniu, pęczniała nieustępliwie w czaszce. Były to rozmaite aspekty, pytania, stwierdzenia, upewnianie się w spekulacjach żywionych wcześniej; półświatek uczonych w transmutacyjnym piśmie przecież znał doskonale; w owym przypadku, pomimo śmierci autora - wiele pozostawało też do odkrycia. Nie było - zresztą - ich wielu pod względem przynależności do grupy, stanowili jak gdyby odrębną, izolującą się kastę, na pograniczu fanatyzmu i racjonalnej wierności, na pograniczu badań oraz tworzenia sztuki. Pismo, nadesłane wtem przez Aurorę, wydawało się Bergmannowi zupełnie dobrą nowiną, nowiną doskonałą, nowiną umilającą życie - którą nad wszystko pragnął w obecnej chwili przeczytać; z którą chciał się zapoznać, o której nie ukrywał - owszem, chciał drążyć. Pamiętał wszak doskonale wypowiadane słowa, drobne zapewnienie, przechodzącą w stłumionym głosie sugestię, przebijającą się pośród gwaru weselnych uroczystości. Nie zamierzał - dzielić się z Therrathiél bezpośrednio własnymi doświadczeniami - chociaż - niezmiernie doceniał jej przekonanie o poufności i nie odgrywał idioty. Wyłącznie głupcy - zapominali i odrzucali całkowicie bogactwo, jakie mogła zaoferować im czarna magia. Należało znać każdą stronę, każdy odcień - intrygującej nauki. Dokładnie dlatego, o umówionej porze pojawił się na poddaszu. Okryty mrokiem, zarzuconym na jego barki wśród labiryntów Śmiertelnego Nokturnu - mógł liczyć na choćby względną anonimowość. - Pisanie podręczników to niezbyt zadowalające zajęcie - przyznał, półżartobliwie na wstępie; jak zawsze pozostawał konkretny, jak zawsze - skoncentrowany na kwintesencji spotkania, realnym powodzie swego obiecanego przybycia. Wargi wyginały się w kształcie ironicznego uśmiechu; używał często ironii, uwielbiał się nią zabawiać. - Większość uczniów z góry ich nienawidzi - dopełnił tego poglądu. Mówił zupełną prawdę - transmutacja była dość specyficznym przedmiotem, niezbyt tolerowanym przez mało zaciekawionych pupili. Niektórzy potrafili ją spisać na nieuchronną stratę, przeklinali siarczyście nad sporej wielkości książką, nienawidzili każdego przytoczonego wyrazu, każdej formuły niezbędnej do wyćwiczenia bez jakichkolwiek błędów.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Księga zajmująca specjalne miejsce wśród zdobytych przeze mnie artefaktów była czymś wyjątkowym, nieodkrytym. Czymś co mogłam przehandlować za setki galeonów albo nawet wykorzystać by zdobyć coś jeszcze cenniejszego. Zamiast tego skryłam księgę pod grubą warstwą zaklęć ochronnych decydując się pokazać ją tylko jednej osobie. Jedyną osobą, która była w stanie zrozumieć moje pragnienie wiedzy, tak silnie przeważające nad pragnieniem wzbogacenia się był Daniel Bergmann. Poza trudno się oszukiwać - chociaż świetnie znałam się na czarnej magii, to moje zdolności transmutacyjne były znacznie mniej rozwinięte, zaś Niemiec był wybitnym naukowcem poruszającym się w granicach tej dziedziny. Poza tym ufałam mu - nie na tyle by odkryć swój umysł, prawdę o rodzinie, czy moją przeszłość, ale na tyle by zaryzykować i narazić się na ewentualne niebezpieczeństwo związane z posiadaniem księgi. - Dobry wieczór - powiedziałam delikatnie uchylając drzwi mieszkania. Nawet nie zapanowałam nad delikatnym uniesieniem kącików ust na jego widok. Gdy tylko drzwi się zamknęły przeszliśmy do konkretów. - Żadnego nie napisałam - rzuciłam żartobliwie, by po chwili skomentować jego uwagę w kwestii uczniów, zupełnie nie świadoma, że moja uwaga nie będzie do końca trafna - Jestem niemal pewna, że gdy miałeś szesnaście lat też wolałeś uganianie się za spódnicami niż studiowanie ksiąg. Zaprosiłam go gestem do pomieszczenia. Na stole kreślarskim wyjątkowo nie znajdowały się żadne kartki, czy przedmioty, zaś pod nim stała ciężka, wyjątkowo mocno zabezpieczona kasetka, w której czekało nasze znalezisko. Wskazałam mężczyźnie wieszak na którym mógłby powiesić płaszcz, a sama w tym czasie sięgnęłam po dwie pary rękawic ze smoczej skóry zabezpieczonych dodatkowymi zaklęciami. Podałam jedną z nich Danielowi. - Upewnij się, że nie ma żadnej dziury i że dobrze przylegają - powiedziałam zdecydowanym głosem w międzyczasie dopasowując swoje rękawice - Księgę zaklęto naprawdę silnymi klątwami, do tego stopnia, że jej przedostatni właściciel stracił zmysły dotykając jej bez rękawiczek, zaś poprzedniemu przez mały otworek w ochraniaczach odpadł palec. Poza tym jest bardzo krucha, bo to rękopis, więc musimy być naprawdę delikatni.
Wkroczył do środka, bez dysonansu wahania - w towarzystwie Aurory, próżno było doszukać się nieprzyjemnej, skrywanej w drobinach powietrza struktury jadu, wolno przesiąkającej w płuca. Jedyne, towarzyszące napięcie - było napięciem przyjemnym, napięciem - wynikającym z oczekiwania, ciekawości trawiącej żądną nauki duszę. - Nie byłem tym typem ucznia - odpowiedział półżartobliwie, z poszerzającym się krótkotrwale uśmiechem. Niewiele wiedziała; niewiele wiedzieli ludzie - w rzeczywistości, młodziutki Bergmann zaszywał się w bibliotece, zawierzał się treściom sztuki i transmutacji. Wycofany i skryty, uchodził niemal za nieśmiałego; zwykł pełnić rolę wspaniałego kolegi (w niewielkim, odosobnionym gronie) oraz powiernika sekretów. Dopiero - kiedy - znamiennego wieczoru, jedna ze znanych mu dobrze dziewczyn, w szale uniesień chwyciła jego za rękę oraz powiodła w stronę nieużywanej sali - dopiero wtedy, odkrył, jak wiele jest w stanie czerpać. Na ile - może sobie pozwolić. Został uzależniony od przyjemności; choć nadal wierny pozostawał (wyłącznie samej?) nauce. Nie dzielił się - jednak, tymi informacjami zbyt szczodrze; był on w przeszłości z pewnością dość nieszkodliwy, niewinny. Zmieniał się, z każdym rokiem we wspaniałego aktora. - Wyraźnie nie chciał, aby ktoś ją przeczytał - powiedział cicho. Sugestie Aurory traktował oczywiście poważnie - wydawała się obeznana niezwykle z takim gatunkiem nasyconych od magii przedmiotów. Respektował jej wiedzę i nie umniejszał - doceniał, nie pragnął kierować na nich okrutnej zguby. Przez dłuższy moment pracowali w milczeniu, mierzonym tylko przez szelest nasiąkłych od kurzu stronic. - Pracował nad nową klątwą - oznajmił jej później szeptem. - Zapewne więcej niż jedną, chociaż tutaj, wyraźnie - dodał - dążył do ulepszenia jednej formuły. Uniósł wzrok, osadzając jego wnikliwie na twarzy kobiety. - Słyszałaś o zaklęciu Medusa? - dopytał.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Nie kontynuowaliśmy wątku jego czasów uczniowskich - nie przyszliśmy tutaj by rozdrapywać stare rany i rozpamiętywać przeszłość. Myślenie o nastoletnim Danielu zbyt bardzo odsuwało moje myśli w stronę kilka lat młodszej wersji mnie, jak na swój wiek bardzo poważnej i racjonalnej, zagłębionej w nauce i dążeniu do dobra rodziny, lecz jednocześnie tak nieskończenie radosnej, niestłamszonej jeszcze przez smutki dorosłości i wyroki losu. - Trudno mu się dziwić - powiedziałam, chcąc dodać jeszcze kilka słów na temat samej księgi, jednak finalnie zrezygnowałam - Zresztą sam zobaczysz Nie zamierzałam skrywać przed Danielem, że mam wiedzę w dziedzinach, o których większość czarodziejów nie chciała mieć pojęcia - dość mocno mu ufałam i choć moje życie wciąż pozostawało nieogarnialnym oceanem sekretów i domysłów, to wydawało mi się, że uchylenie rąbka tajemnicy w tym wypadku raczej nie powinno mi zaszkodzić. On był wybitnym znawcą transmutacji, ja, już od lat nastoletnich zagłębiałam się w tajniki czarnoksięstwa i choć gdzieś podświadomie wiedziałam, że nie robię do końca dobrze, to moje pobudki w gruncie rzeczy nie były szczególnie niemoralne. Studiowaliśmy księgę w milczeniu, świadomi, że są sytuacje, w których słowa na niewiele się zdadzą. Rozumieliśmy się bez wyrzucania z siebie niepotrzebnych frazesów skupiając się tylko i wyłącznie na badaniach. W końcu przemówił. Skierowałam na niego uważne spojrzenie wsłuchując się w jego szept. Czułam się w tamtym momencie wyjątkowo - wreszcie ktoś podzielał moje zainteresowanie, tonął wraz ze mną w meandrach ksiąg i nauki. Dotąd Daniel fascynował mnie jako mężczyzna i miłośnik sztuki, lecz teraz fascynacja stawała się jeszcze głębsza, gdy razem przemierzaliśmy kolejne strony wymieniając uwagi. - Coś obiło mi się o uszy - powiedziałam lekko oniemiała, by po chwili wahania dodać - W właściwie nie tyle obiło, co raczej byłam jego świadkiem. Zamilkłam, przez ułamek sekundy wracając myślami do okoliczności tamtego zdarzenia, przypominając sobie zastygłą w przerażeniu twarz obcego mi mężczyzny, który tak jak ja nieszczególnie cenił sobie swoje życie.
Zmieniał się; odkąd zasiedli nad podniszczonym tomiszczem, okrył ekspresję powagą. Porzucił uprzednie tematy - zgodnie, nie rozpraszali się, siedząc, czyniąc oszczędne ruchy. Czas odliczany był w szeleszczeniu stronic, pożółkłych, okrytych kurzem i naznaczonych przez magię. Serce zaczęło bić intensywniej - za każdym razem, kiedy obcował z nauką. Był ewidentnie człowiekiem pasji, człowiekiem, który był skłonny poświęcić całe swe życie dla nieustannych ambicji. Wspinanie się po kolejnych, naukowych szczeblach, było ugruntowaniem jego autorytetu, było spełnianiem życiowych celów i zaciekawień. Ulokowało go w społeczeństwie - pozwalało tuszować stos niedoskonałości. Nie założył rodziny, ponieważ był oddanym uczonym, profesorem w Hogwarcie. Niewiele osób formułowało dodatkowe pytania - wieczne spełnianie w wiedzy uznali za dostateczne. Pozostawiali jego w spokoju, w rzeczywistości stworzonej z wygłaszanych wykładów oraz pisanych książek, badań, drążenia najukochańszej dziedziny magii. Nie dopytywał. Wiedział - z całą pewnością, podzieli się wszystkim ważnym. Wszystkim, co może on wiedzieć. Nadmierne zagłębianie się w sprawy, byłoby drogą do absolutnej zguby. - Zapewne wiesz, że formuła ma jedną, znaczącą wadę - kontynuował. Medusa trwała zbyt krótko. Podczas szalonych eksperymentów, nikomu - o zgrozo, nikomu - nie udało się utrzymywać długo jego działania. Laik potrafił uzyskać kilka marnych sekund przemiany w kamienny posąg, najlepszym udawało się w okolicach minuty - co oczywiście, dalekie było od satysfakcji. - Pracował nad ulepszeniem klątwy - dodał, dla upewnienia śledząc kolejne zdania - albo nawet - przyznał - chciał stworzyć inne zaklęcie. - Półszept, który przedzierał się przez aktualną ciszę - wydawał się równie niepokojący co sama księga.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
/ w innym czasie, do celu świątecznego - na wątek odpiszę niedługo /
Wigilia minęła mi całkiem zwyczajnie. Moja rodzina nie była typową ciepłą, uśmiechniętą familią, ale odpowiadało mi to. Gorącym płomykiem była moja matka i Cassian, który ku mojemu pilnie skrywanemu rozczarowaniu spędził większość wieczoru u Dearów. Młodszy brat i kuzyni pozostawali jak zwykle w zawieszeniu między czułością, a dystansem, zaś dziadek, ojciec i wuj pozostawali chłodni, nie jednak w sposób gorzki czy niemiły. Ich chłód był dla mnie przystanią. Schładzał moje gorejące serce. Nie potrzebowałam wylewnych wyrazów miłości. Mimo tej surowej dyscypliny czułam się kochana i choć w moim życiu pojawiły się pewne braki, to w domu rodzinnym czułam się dobrze jak nigdzie indziej. Bogata kolacja, kilka kieliszków wina, porywająca rozmowa, wymiana podarkami z kuzynami, a w końcu ogranie ojca w Krwawego Barona – to wszystko sprawiało mi dziwną, zapewne niezrozumiałą dla kogoś wychowanego na innych zasadach przyjemność. Dlaczego więc pierwszego dnia świąt zamiast spotkać się z rodziną matki zaszyłam się poddaszu na Nokturnie usprawiedliwiając to przygotowaniem do pracy? Horanowie byli inni – weselsi, cieplejsi, a przy tym tacy nie moi, nawet jeśli kochałam Yvonne całym sercem. Nie było to jednak główną przyczyną. Nawet najwybitniejszy oklumenta czasem nie potrafi poradzić sobie z nadmiarem emocji, a te które zrodziły się we mnie gdy przyglądałam się otrzymanym od Cassiana bombkom pamiątkom były wyjątkowo silne. Wpatrując się w kawałki szkła widziałam nasze dzieciństwo, czasy szkolne, moje ostatnie narzeczeństwo i szczerze powiedziawszy poczułam się przez to trochę gorzej. Potrzebowałam odpocząć. To nie tak, że źle mi się żyło i byłam pogrążona w rozpaczy. Od lat radziłam sobie doskonale, byłam kobietą sukcesu, osobą do cna spełnioną, ale jednak w tym garnku miodu czasem zdarzała się odrobina dziegciu, którą potrzebowałam przeżyć z dala od innych. Na poddaszu miałam okazję, żeby lepiej przyjrzeć się prezentom, a w szczególności otrzymanej od Daniela pelerynie niewidce za którą na pewno musiał zapłacić krocie. Choć był dla mnie osobą niezmiernie ważną to bardzo dziwiła mnie jego hojność – trudno powiedzieć czy sama nie mogłam uwierzyć w to, że jestem dla kogoś ważna, czy może jednak już odrobinę odruchowo szukałam w każdym złych intencji? Po długich i niezbyt owocnych rozważaniach sięgnęłam po cudowne pióro otrzymane od Neirina i nabazgrałam długie, pewnie nazbyt wylewne podziękowania. Jeden list do Daniela zamienił się w duży stosik innych podziękowań – choć każdej z tych osób również wysłałam prezent to czułam się zobowiązana by mimo wszystko jakoś im się odwdzięczyć. Gdy sowa odleciała niosąc górę pergaminów ja zasunęłam zasłony i wyciągnęłam z babcinego medalionu wszystkie trzy pierścionki zaręczynowe i powoli zaczęłam się nim przyglądać, w pełni świadoma, że rozgrzebywanie starych ran to nie jest najlepszy pomysł na jaki mogłam wpaść w święta. Mierząc spojrzeniem pierścionek otrzymany od Henry’ego nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ten chłopak nie zasługiwał na los, który zgotowała mu mojego rodzina. Nawet jeśli miałam do niego urazę z powodu kłamstwa wciąż darzyłam go wyjątkowym sentymentem. Był moim najlepszy przyjacielem, ufałam mu tak bardzo, że gotowa byłam wpuścić go do sekretów naszej rodziny. Był dobrym człowiekiem, mimo wszystko. Przypomniałam sobie święta z czasów naszego narzeczeństwa – spędziliśmy je po połowie – u nas, u Bolliesów. Ojciec Henry’ego choć początkowo nieufny, finalnie obdarzył mnie całą czułości. Wspominając jego zachowanie czułam się coraz bardziej głupio, ze moja rodzina pogrążyła ich ród. Przemierzając pamięcią świąteczny poranek i wspólne lepienie bałwana musiałam się liczyć z tym, że to wspomnienie miało w sobie więcej niż kroplę goryczy. Gdyby tylko dało się cofnąć czas i zataić przed rodzicami, że Henry był brudnokrwisty. Mogłam skazić swoją reputację zrywając z nim z innego, wymyślonego powodu, ale przynajmniej oszczędzić ich rodzinę. Byłam głupia, że pisnęłam słowo… Drugi pierścionek jarzył się jeszcze jaśniej, zrobiony ze znacznie cenniejszego kruszcu i kamienia. Mimo to wspomnienie świąt z Edmundem było niemalże traumatyczne. Już wtedy pił dużo i bywał agresywny, a ja nie umiałam się obronić przed jego zachowaniem. Na samo wspomnienie o tym jak pijany obłapiał na wigilii jedną z moich kuzynek miałam ciarki strachu i wstydu. Sięgając do tamtych zdarzeń czułam radość związaną z tym, że udało mi się go wykreślić z mojego życia, z drugiej jednak strony domysły na temat tego co się z nim stało były tak makabryczne, że czułam ciarki. Bez wątpienia był złym człowiekiem, który zrobił mi krzywdę. Ale czy zasługiwał na taki los? W końcu moje spojrzenie opadło na trzeci pierścionek. Bez wątpienia najskromniejszy z nich wszystkich, lecz w moich oczach cenniejszy niż cokolwiek innego. Całe Iverclyde w stosunku do tego pierścionka wydawało mi się nic nie znaczącym okruchem. Był od Milesa. Dzień wcześniej w jednej z bombek pamiątek zobaczyłam odbicie jego oczu – tak dobrych, mądrych, czułych. To było dobre wspomnienie, tak proste, a jednak z jedno z najlepszych jakie posiadałam. Tylko czemu, na pieprzoną brodę Merlina, tak dobre wspomnienie wciąż pozostawało jak kolec w moim sercu? Choć na co dzień myślałam o ukochanym to czułam się niemal pogodzona ze stratą, lecz poprzedni dzień wywołał z mojego serca dziwne, zaginione podkłady bólu. Przypomniałam sobie nas dwoje siedzących w objęciach na bujanym fotelu mojej matki nieopodal połyskującej choinki. Wtedy czułam szczęście i spełnienie. Jedyny raz w życiu byłam gotowa porzucić los narzucony przez przodków i iść w inną stronę. Zostałam za to ukarana przez fatum. Schowałam wszystkie pierścionki do medalionu, który odwiesiłam na szyję. Na moja twarz zakradło się kilka perlistych łez, nie pojawił się jednak szloch, czy lekki płacz. Byłam na to za duża i szczerze powiedziawszy jedynym płaczliwym incydentem jaki przeżyłam w tym roku była sytuacja, gdy Anthony niemal stracił życie. Łzy nie niosły za sobą nic. Chciałam żyć i patrzeć do przodu, nie załamywać się przeszłością. Na drugi dzień świąt wróciłam do domu. Nie chciałam dalej rozdrapywać ran.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Wychowałam się w środowisku, gdzie poza artefaktem największym skarbem bywały tajemnice. Choć moja rodzina bardziej skupiała się na swojej profesji niż na nauce, to ja osobiście właśnie tam znajdowałam największe pole do popisu w kwestii zgłębiania coraz to kolejnych sekretów. Nie interesowały mnie szkolne formułki, choć zgłębiane z pilnością. Chciałam wiedzieć więcej, posiąść głębsze tajemnice, niedostępne zwykłym śmiertelnikom. I nie chodziło mi wyłącznie o czarną magię, bo wśród innych aspektów magicznych odnajdywałam równie intensywne źródła fascynacji. - Ulotność - wyszeptałam, choć werbalizacja nie była konieczna. Żadne z nas nie było laikami, a jednak to słowo wydało mi się w pewien sposób potrzebne wiele mówiąc nie tylko o tej chwili, ale również o życiu. Autor księgi zapewne nie spodziewał się z jaką prędkością iskra życia opuści jego ciało - gdyby było inaczej księga zapewne nie byłaby wypełniona zdaniami urwanymi w połowie. - Zależało mu na trwałości - wypowiedziałam na głos to co oboje mieliśmy na myśli - Musiał mieć całkiem sporo wrogów skoro nie interesowało go przeciwzaklęcie Biorąc pod uwagę moją niechlubną profesję byłam odrobinę zbyt łaskawa - po najgorsze klątwy sięgałam tylko w ostateczności. Nie lubiłam sprawiać zbędnego bólu, chociaż nie zawsze udawało mi się tego uniknąć. Jeśli nawet krzywdziłam i zachowywałam pozór osoby zupełnie pozbawionej litości to zamiana kogoś w kamień bez możliwości cofnięcia tego ruchu wydawała mi się sadystyczna. Gdybym miała zabić zrobiłabym to bez wątpienia zupełnie inaczej.
Zagłębiał się dalej w zdania - w czysto naukowym, porzucającym ludzką słabość moralność ujęciu, zaklęcie było zwieńczeniem zakazywanej sztuki. Było, bez cienia zwątpień przykładem niebezpieczeństwa - jakie ze sobą mogła nieść transmutacja, pozornie nienawidzona i niewygodna dziedzina magii. - Możliwe - przyznał kobiecie rację. - Albo po prostu chciał władzy - dodał. Mogli jedynie rozważać, wysnuwać barwne teorie. Prawdę, sam twórca - zagrzebał razem ze sobą, zachował w niedostępności milczenia. - Satysfakcji - wypowiedział. Sam, wielu zaklęć - nie zwykł roztrząsać przez wzgląd na samo zastosowanie; chodziło tutaj o pewne zaspokojenie ambicji. Z drugiej zaś strony, sadystyczne oblicze Switcha było wręcz namacalne, patrząc na obsesyjność w zatarciu wady znanego, niesławnego zaklęcia. Klątwa, która powoli zamienia ofiarę w kamień. Jest w zupełności świadoma, kiedy z początku jej nogi stają się ociężałe, niezdolne wreszcie do ruchu; kiedy usilnie walczy o każdy oddech. Nie musiał mówić. Oboje przestudiowali w milczeniu. - Dla mnie sama świadomość byłaby dostateczną nagrodą - przyznał, bezsprzecznie zaciekawiony istotą poruszanego zaklęcia. - Niestety, nie był wylewny w dzieleniu się swoją wiedzą - ośmielił się wkrótce dostrzec - co mnie rzecz jasna nie dziwi. - Kto wie? Może urwane zdania, były w rzeczywistości zamiarem, nie zaś wyścigiem z czasem? Dlatego wciąż tutaj byli. Prawda? Księga - rzucała im dwojgu wyzwanie; zagadka, zaszyfrowana na zażółconych stronach.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
- Władza smakuje dobrze wyłącznie gdy ma się nad nią pełną kontrolę - skomentowałam cicho, nie siląc się na metafory - Władza istniałaby gdyby mógł zdecydować nie tylko o rzuceniu zaklęcia, ale również o jego cofnięciu. Studiowaliśmy dalej księgę doszukując się niuansów, znajdując nowe formuły i wreszcie rozszyfrowując tajemne zapisy. Rozstaliśmy się późnym wieczorem pełni satysfakcji i umówieni na wspólne spędzenie nocy sylwestrowej. Nie mogłam się wtedy jeszcze spodziewać, że niezbyt szybko nadejdzie czas, w którym znów wspólnie zasiądziemy przy księgach.