Osoby:@Ezra T. Clarke, @Ruth Wittenberg Miejsce rozgrywki: Szwecja Rok rozgrywki: maj, 2018 Okoliczności: Ezra otrzymuje od ojca swojej najlepszej przyjaciółki osobliwy, niespodziewany prezent - aktualny adres jej zamieszkania. Młody Krukon postanawia więc zrobić dziewczynie niespodziankę i wpaść z wizytą. Nie do końca spodziewa się także, że takich podarunków nie dostaje się bez powodu...
Dziwne to były czasy. Ruth nie obejrzała się za siebie ani razu, nie zwolniła kroku ani na minutę i żyła, jakby "jutro" było tylko kruchym przedmiotem przewożonym w kartonowych, szczelnie oklejonych pudłach z napisem fragile. Czy tęskniła? Za wszystkimi jednakowo mocno - za przyjaciółkami, za pachnącym ciastem Pandy, za tatuażami Caluma, za zgiełkiem Hogsmeade nocą i za tysiącem innych rzeczy a przede wszystkim bliskimi, którzy byli jej drodzy, a z którymi ze względu na wyjątkowo niebezpieczne warunki obecnej pracy nie miała się nigdy skontaktować. Tęskniła. Bardzo. Jednak decyzja o powrocie w rodzinne strony i związaniu się z czymś, co leżało na pograniczu przemysłu zbrojeniowego mugoli i kontrofensywy czarodziejów odnośnie nowych wynalazków w szczególności sprawiła, że każdy kontakt z którymkolwiek z przyjaciół mógł skutkować nieprzyjemnościami, których Ruth nie życzyła nawet najgorszym wrogom, a co dopiero osobom, które tak kochała... Nigdy nie wiemy, jaki wiatr zacznie wiać po alejach naszego życia, a dla młodej Szwedki huragan, który przywiał ją z powrotem do rodzinnego kraju był jednocześnie przekleństwem i szansą na stanie z boku i ciche stróżowanie, aby jej najbliższym, tym właśnie, których ceniła najbardziej i tym, których w ogóle nie znała - czarodziejom wszelkiego formatu, nie stała się krzywda z ręki tych, których również broniła całe życie - mugoli.
Ten wieczór był ciepły, choć niebo skłębiało się w nieprzyjemne, siwe chmury, jakby ostrzegało nierozważnych przed nocną burzą. Szwedka siedziała na niskim parapecie w mieszkaniu, które wyglądało niemalże jak kalka tego, w którym mieszkała w Hogsmeade. Nawet z pozoru zwykłe, białe elewacje blokowiska przykryły purpurowe bzy, a Ruth oddałaby wiele, żeby zobaczyć raz jeszcze, jak jej babcia formuje różdżką identyczne kwiaty w śniegu, jak zwykła robić lata temu. Wittenberg odniosła zimną już herbatę na pusty stolik i przyjrzała się nieco przyschniętym już różom w wazonie. Jeden liść opadł na surowy blat, żeby chwilę potem znaleźć się już w ręku Szwedki. Wdech. Nic się nie stało. Wydech. Liść wciąż uparcie leżał w otwartej dłoni. Wdech. Usłyszała najpierw zgrzytnięcie swoich własnych zębów, liść uniósł się o kilka milimetrów w górę i zadzwonił dzwonek do drzwi. Skruszyła go nieopatrznie pod butem, kiedy opadł gwałtownie na ziemię, żeby już w setkach małych kawałków obserwować jak jego była właścicielka zszokowana podbiega otworzyć niespodziewanemu gościowi.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Może to był głupi pomysł. Może irracjonalny, może przesadnie spontaniczny. Czego jednak można było się spodziewać po Ezrze, kiedy jego jedyny głos rozsądku postanowił wziąć sobie naprawdę długie wolne? Wydawało mu się, że zdołał ostudzić niektóre emocje, oddalić ból, który na początku sierpnia był po ludzku nie do zniesienia. Życie toczyło się dalej i momentami Ezra mógłby je nazwać szczęśliwym. Było mu dobrze u boku Leonardo, bez problemu nawiązywał kolejne przyjaźnie i świetnie realizował się w swoich marzeniach. Jednak za każdym razem, kiedy odnosił sukces łapał się, że jego myśli zahaczały o najbliższą przyjaciółkę, której chciał się pochwalić, w której to oczach chciał zobaczyć błysk dumy. Ezra był gotowy, że jego kontakt z Ruth nieco osłabnie w momencie, gdy opuści ona szkolne mury. To, co się stało, napadło go jednak z zaskoczenia. To nie tak, że Ezra nie próbował słać jej sów, to nie tak, że nie próbował podjąć jakiegokolwiek kontaktu. Na początku. Potem przyszło zrozumienie, że naprawdę się odcinała, że naprawdę ich nie chciała. Nie chciała Ezry. Wystarczył jednak krótki liścik, rząd literek składający się na adres zamieszkania, by Clarke poddał w wątpliwość wszystko, co do tego czasu zdążył wypracować. Nie rozumiał, dlaczego teraz, co się zmieniło i dlaczego wiadomość posłana została od ojca Ruth. Z drugiej strony... nawet niespecjalnie się nad tym nie zastanawiał, po prostu nie chciał. Również żadna uraza nie mogła wpłynąć na jego decyzję; dla Wittenberg mógł w jednym momencie rzucić wszystko i złapać pierwszy lepszy świstoklik. I w końcu tu był, jego zdaniem i tak kilka miesięcy za późno. Dał jej czas, dał jej przestrzeń. Powody tak enigmatycznie wyłożone w krótki liściku, który Ezra wciąż posiadał i do którego wracał w momentach, gdy czuł się szczególnie samotny, wciąż były dla niego niejasne. Niewystarczające. Ale najśmieszniejsze było to, że kiedy już tu trafił, wcale nie potrzebował tłumaczeń. Chciał tylko się z nią spotkać, przytulić i porozmawiać. Stał przed drewnianymi drzwiami, a ciężki oddech rozcinał panującą ciszę. Wdech. Bał się zapukać. Co jeśli wciąż nie chciała go widzieć? Co jeśli był to jakiś żart i po drugiej stronie wcale nie czekała Wittenberg? Co jeśli, co jeśli... Wydech. Czy był przygotowany na jej widok? Ani trochę. Przyłożył ucho do drzwi, jakby chciał usłyszeć jakiś ruch wewnątrz. Nic takiego się nie działo. Wszystko, co słyszał to własne, głośno dudniące serce. To była ta chwila. Wdech i wydech. Zebrał się na odwagę. Zadzwonił. To były najdłuższe sekundy w jego życiu i Clarke był niemal pewny, że nie wytrzyma ani chwili dłużej czekania. Dźwięk otwieranych drzwi brzmiał wyjątkowo strasznie... Był jego być albo nie być. Ale kiedy tylko jego wzrok padł na tak znajomą sylwetkę, poczuł... poczuł tak wiele emocji, których próba opisania z góry była skazana na porażkę. Jego serce jakby się rozdarło, wylewając do jego krwiobiegu ogromne ilości tęsknoty do przyjaciółki, żalu o ten wyjazd, smutku i bólu, że tak łatwo przyszło jej porzucenie go i całkowite odcięcie się od świata... radości, że miała się dobrze. I miłości. Przede wszystkim ogromnej miłości, która błyskawicznie objęła jego ciało i uderzyła do głowy tak mocno, że w pierwszej chwili nawet nie potrafił się odezwać. Otworzył usta, a z nich wydobyła się jedynie cisza...
To było jak jakiś trudny do ogarnięcia umysłem sen, jak mrzonka, która przytrafia się podczas urywanej, niespokojnej drzemki między jednym a drugim wykładem. Musieli stać tak dłuższą chwilę, bo Ruth poczuła, jak w przestrzeni zawisło coś, co było jednocześnie żalem, tęsknotą i gorącym, gwałtownym uczuciem, które kiedyś potrafiła nazwać, ale dziś już nie przeszłoby jej przez gardło. Miłość. Cóż znaczyła w tych pustych, gołych ścianach, gdy każda noc wyglądała tak samo, a jedynym dźwiękiem, do którego nie dało się przyzwyczaić była przejmująca cisza? Czym była teraz miłość, kiedy oto w progu surowego mieszkania Ruth stanął człowiek, którego znała ponad dziesięć lat, spędziła z nim całe dzieciństwo i młodość, który był jej żaglem i cichym schronieniem we wszystkich troskach? Ezra był wszystkim, czym w tym momencie Wittenberg definiowała miłość. Najpierw dopadło ją zdziwienie, ale szybko zamieniło się w strapienie i dreszcz spokojnego westchnienia. Błyskawicznie powróciła do tej samej, niezmiennej od dziesięciu lat miny pełnej opanowania i dystansu, jednak w zielonych oczach przyjaciel mógł dostrzec, jak rozpaczliwa tęsknota ją ogarnęła. -Ezra... - chciała zacząć, ale załamał jej się głos - Ja... - spróbowała znów - Cieszę się, że przyjechałeś. Słowa utkwiły pod sufitem korytarza, a Szwedka zapraszającym, choć nieco zrezygnowanym gestem zaprosiła kolegę do środka i z grubego dzbanka nalała gorącej jeszcze herbaty. -Wiesz, że nie możesz tu być. Nie zniknęłabym z Twojego...Ach, z niczyjego życia tak nagle, gdybym nie miała ważnego powodu. To więcej, niż niebezpieczne - skróciła wypowiedź do minimum, nie siląc się w zasadzie na żadne wyjaśnienia. Gdyby mu wyjaśniła, pewnie nie dojechałby już do Anglii. I musiała minąć sekunda, żeby lód w sercu młodej Wittenberg stopniał tak mocno, że zwyczajnie rzuciła mu się na szyję, ściskając tak, jakby za chwilę miał zniknąć. -Tęskniłam...
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Jeśli zawsze wygadany Ezra Clarke tracił język w buzi, oznaczało to tylko jedno - było naprawdę źle. Krukon chłonął wzrokiem dziewczynę, szukając odbicia własnych emocji gdzieś w jej twarzy. Czuł się przy tym jak ten drobny chłopiec, zagubiony i odtrącony przez nieprzychylne mu środowisko, dla którego zawsze był gorszy. Ale nie dla niej. I potrzebował odnaleźć choćby w najdrobniejszym geście, że te uczucia wcale w niej nie wygasły. Cały świat mógł się odwrócić od Ezry, ale wiedział, że tego jednego odtrącenia po prostu by nie wytrzymał. I choć rysy twarzy dziewczyny stężały, oblewając się w chłodny, skandynawski dystans, jej oczy były zdradzieckim zwierciadłem, które przed nim nie miało tajemnic. Jak mógłby nie poznać, skoro zawsze tak głęboko do serca brał sobie obserwację najlepszej przyjaciółki, aby móc wyprzedzać każdą jej potrzebę? - Ja też, Merlinie ja też - tchnął niemal szeptem, przestępując próg mieszkania. Niektórzy sądzili, że to Ezra był mistrzem w ukrywaniu emocji. Nie wiedzieli jednak, że to od Ruth nauczył się tego opanowania. I to Ruth wciąż biła go na głowę. Jego głos brzmiał tak żałośnie desperacko, podczas gdy przyjaciółka potrafiła zająć się tak prozaiczną czynnością jak nalewanie herbaty. Ezra za to wolał nie patrzeć na swoje dłonie - prawdopodobnie dopiero wtedy zorientowałby się, że drżą. Jego spojrzenie ciekawsko nie przebiegło po ścianach czy po meblach, które świadczyły o tych miesiącach, podczas których Ruth tutaj żyła. Nie zwrócił nawet uwagi, że w zasadzie mieszkanie było przerażająco i smętnie puste, choć przecież powinien. Powinien zastanowić się, czy u niej wszystko było w porządku. - Przecież wiesz, że to nie ma dla mnie żadnego znaczenia. A jeśli to niebezpieczne, to co ty tutaj robisz? - Myśl, że Wittenberg narażała z jakiegoś powodu swoje życie była dla niego strasznie przytłaczająca. Nie spodziewał się kompletnie nagłego zwrotu w zachowaniu dziewczyny. Ze zdumieniem przygarnął ją do siebie i wtulił twarz w jej miękkie włosy. Czuł się tak, jakby trzymał w ramionach cały swój świat. I może poniekąd tak było? - Nawet nie wiesz, jak bardzo mi cię brakuje. Bez ciebie nic nie jest dobrze - wyznał jej słabym głosem. Bo tylko ona jedna mogła być świadkiem tak silnego uzewnętrzniania się emocji. Nie był gotowy by się odsunąć. Nigdy więcej. - Czy kiedyś mi wytłumaczysz, dlaczego? - nie dociekał, rozumiał, że teraz coś było na rzeczy. Chciał mieć jednak pewność, że nie było to dobrowolne wygnanie już na zawsze. - To twój ojciec wysłał mi ten adres... Nie miałem pewności, czy na pewno wszystko w porządku. W drodze towarzyszyły mu różne rozterki, przez cały czas czuł się tak, jakby jego płuca się zaciskaly. I dopiero teraz odzyskał oddech.
Złapała samą siebie na tym, że bardzo nieelegancko przewróciła oczami, kiedy Ezra stwierdził, że dla niego żadne niebezpieczeństwo nie ma znaczenia, jeśli chodzi o przyjaciół. Wiedziała aż za dobrze, jaki miał charakter i oczywiście szanowała go za tę życiodajną lekkość, jednak tym razem to nie były męczące lekcje transmutacji z Crainem, które w istocie stwarzały wcale nie byle jakie zagrożenie dla uczniów - to były sprawy związane z bezpieczeństwem całej społeczności czarodziejów w tych okrutnie trudnych czasach niewyjaśnionych zakłóceń magii. Ruth nie wybaczyłaby sobie nigdy, gdyby z głowy Ezry spadł choć jeden mały włos, a im dłużej tkwił w jej mieszkaniu, tym większe było prawdopodobieństwo, że ktoś go tu wypatrzy. -Pracuję - odparła lakonicznie, zupełnie w swoim stylu, odwracając się nieznacznie w stronę szuflady w przedpokoju i machnęła ręką tak, jak niegdyś machnęła w Ezrę na balu z okazji zakończenia szkoły. Próbowała miesiącami magii bezróżdżkowej, choć nauka szła jej raczej z marnym skutkiem, a i nigdy nie mogła przewidzieć, co się naprawdę stanie. Mimo to nawet teraz, przy przyjacielu nie wyjęła różdżki. Powodzenie było raczej połowiczne, bo szuflada z łoskotem wyleciała z komody pod ich nogi, prawie rozlatując się w powietrzu. -Okej, to nie była do końca moja intencja... - mruknęła do siebie, ze zdziwieniem patrząc na obity mebel na ziemi. Nachyliła się i wyjęła zeń kartę wielkości tej bankomatowej i zamknięty, wymontowany z drzwi zamek, choć dość dziwnie obudowany. Podniosła oba przedmioty na wysokość oczu Ezry i przyłożyła je na chwilę do siebie - zamek otworzył się momentalnie, choć ten piękny pokaz doczekał się wyłącznie znużonego wzroku Szwedki. -To mugolskie, nazywają je RFID. Nie uwierzyłbyś, czym oni dysponują. Zakłócenia magii, to aktualnie moje najmniejsze zmartwienie - postawiła na końcu zdania tak słyszalną kropkę, że było całkiem oczywiste, że nic więcej mu nie powie. Ona jednak odkleiła się od przyjaciela stanowczo szybciej, niż sama by pomyślała, ale nie miała też wiele czasu, żeby się nad tym zastanowić, bo Clarke podsunął jej pod nos list, który otrzymał od Kaia. Wittenberg zmarszczyła brwi. -Wszystko w porządku. Po prostu nie możesz tu być. Ani ty, ani nikt - przyznała spokojnie, ale o wiele chłodniej niż zazwyczaj i spojrzała na przyjaciela surowo. Już powinien iść. Zresztą, w ogóle nie powinien przyjeżdżać. Ruth nawet nie chciała myśleć, jak wiele ran rozdrapali teraz oboje i jak koszmarną tęsknotę obudził Ezra swoim przyjazdem. Jednak... Chciała usłyszeć, co u niego. Czy układa mu się z Leonardo? Czy jest szczęśliwy? Czy jego życie jest spokojne? Zadawała sobie te pytania tysiąc razy dziennie i teraz także przemierzały męczące dystanse w jej głowie, a przy tym nie potrafiła zdobyć się, by zapytać o cokolwiek. Stała więc, sztucznie opanowana i cierpliwa, nie mogąc jednak nabrać żadnego dystansu. Nie mogła skupić ani myśli, ani słów i gdyby była inną osobą, pewnie nigdy nie wypuściłaby najdroższego przyjaciela z uścisku. Mimo wszystko nie żałowała, że to zrobiła - patrząc w swoje odbicie w jego oczach poczuła, jak wraca przeszłość - ta, która była aż do tej chwili nieosiągalnym widmo.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Chyba nie oczekiwała, że kiedy dostał od losu podobną możliwość, podkuli ogon i będzie bezradnie czekał, aż to ona zdecyduje się wyciągnąć rękę. Słowa może brzmialy śmiało i głupio jednocześnie, ale on naprawdę w nie wierzył, nawet jeśli tak wielu rzeczy wciąż nie rozumiał. Nie znał prawdziwego zagrożenia, a jego perspektywa spłycona była przez psychikę osoby, która na co dzień żyła daleko od problemów. Nie był naiwny, lecz na tym polu nie był także doświadczony. Jednak na to zwyczajne, pasujące do niej przewrócenie oczami, uśmiech pojawił się na jego ustach, choć zupełnie nie pasowało to do panującej ciężkiej atmosfery. I żadne zimne i lakoniczne tony głosu Wittenberg nie miały mocy tego zmienić. Zmarszczył brwi na dziwny gest przyjaciółki i niemal odskoczył, kiedy szuflada wyleciala z komody i wylądowała przed nimi; Merlinie, mógł stracić stopę w taki durny sposób. - Woah. Kiedy ty... A zresztą, nie było pytania - wycofał się natychmiast, bo przecież i tak na żadne by mu nie odpowiedziała. Motywując się krukońską ciekawością, po tym malutkim pokazie z otwieraniem zamku, Ezra natychmiast wyciągnął ręce w stronę przedmiotu, aby go zbadać. (Ale czy dane było mu to zrobić, zależne było od towarzyszki.) Tajemnicza nazwa nic mu nie mówiła, nawet jeśli bardzo by chciał być na to wystarczająco mądry. Pomimo że wychowywał się w mugolskim świecie, jego wiedza była wyjątkowo mierna i do pięt nie dorastała obytej Ruth. - Och, rozumiem - skłamał, bo absolutnie wykraczało to poza jego pojmowanie, czego świadectwem i tak były zmarszczone w konsternacji brwi. Nieistotne, bo była krukonka i tak wyraziście ucięła temat. Musiała wiedzieć, jak trudno było mu ugryźć się w język i zachować pod nim te wszystkie myśli, które chciały i potrzebowały się wydostać. - Czemu mi to pokazujesz? Wiedział, że znajomość adresu zamieszkania Ruth będzie nękała go już każdego następnego dnia. W jego oczach dziewczyna mogła dostrzec iskierkę pretensji. Buntowniczy głosik w jego głowie chciał się kłócić, ale czy w ogóle mieli na to czas? Czy nie było ważniejszych spraw? - Ten jeden raz - obiecał zatem i wziął do rąk tę szklankę, którą Krukonka chwilę wcześniej napełniła gorącą herbatą. Wcale nie potrzebował się napić; jak tonący chwytał się brzytwy, tak on poszukiwał każdego rodzaju przejawu normalności. - O mnie nie musisz się martwić. Wiesz, że zawsze spadam na cztery łapy - zapewnił z małym uśmiechem, choć wcale otwarcie nie pytała. Ale czy zresztą miałby prawo powiedzieć cokolwiek innego? Dokładanie Ruth zmartwień nigdy nie było jego intencją...
Czy zdaniem Ezry ta marna próba odjęcia im obojgu nóg szufladą była jednocześnie pokazem prawdziwej magii bezróżdżkowej? Ruth nawet gdyby ją przyciśnięto do muru i przypalano, nie nazwałaby tego umiejętnością nabytą, a raczej jej szczątkami, które rozwijały się ostatnio zdecydowanie zbyt wolno. Coraz częściej zastanawiała się nad kimś, kto mógłby jej pomóc, ale była zbyt dumna, żeby zdolność ćwiczoną latami przypisać w końcu nie sobie jako osiągnięcie, ale jakiemuś nieznanemu czarodziejowi. I oczywiście podała Ezrze kartę z zamkiem, bo dla niej przedmioty te były już o tyle bezużyteczne, jako że rozmontowała je do pojedynczej sprężynki kilkukrotnie, że w zasadzie mogłaby oddać je przyjacielowi - gdyby tylko było to tysiąc razy bardziej bezpieczne niż teraz. -Pytasz o magię bezróżdżkową? Jak widać jeszcze w ogóle - westchnęła z rezygnacją, choć oczywiście nie zamierzała się nigdy poddać. Była niezłomna jak skała i nawet połamane szafki po nieudanych próbach nie mogły jej w żaden sposób zniechęcić. Wysłuchała go cierpliwie i zmarszczyła nieznacznie brwi, opierając się o brzeg łóżka. Jasna, puchata narzuta wgniotła się lekko pod ciężarem jej ciała, ale powietrze wokół nich zdawało się wisieć nieruchomo wśród pustych ścian. Zupełnie, jakby także nasłuchiwało rozmowy tych dwojga w zniecierpliwieniu przekraczającym pojęcie... -Bo jesteś mugolakiem i Ministerstwo zakłada, że możesz wiedzieć takie rzeczy, więc nikt nie będzie cię próbował torturować z tego tytułu - powiedziała bezbarwnym tonem, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Dla niej od jakiegoś czasu w istocie była. W końcu spojrzała też na list, który przyniósł ze sobą Ezra. Oczywiście, że była zdziwiona jego przybiciem - wielu osób mogłaby się spodziewać za tymi białymi drzwiami, ale raczej nikogo ze swojej przeszłości. A już na pewno nie tych, których chciała chronić najbardziej. Podjęła od niego sztywny, zapisany wyraźnym pismem jej ojca papier i skrupulatnie zaczęła studiować treść. Znała na całym świecie tylko jedną osobę bardziej analityczną niż ona sama i tą osobą był właśnie Kai Wittenberg. -Mogę uwierzyć, jak bardzo cię musiało skonsternować moje zdziwienie twoją wizytą, skoro dostałeś taki list od mojego taty, ale chyba się domyślasz, że nic o tym nie wiedziałam - wytłumaczyła i tak jak na siebie dość szczegółowo i wróciła do studiowania karty, jakby miała być w niej ukryta jakaś treść, odczarowująca tajemnicze zaproszenie. -O jeden raz za dużo - skarciła go - Ezra, naprawdę to nie jest najlepsze miejsce - westchnęła znów i przysunęła zaproszenie z adresem bardzo blisko swoich oczu. Zostało wypisane na papierze z wytłoczoną mapą świata w tle, mimo że wydawało się być zwykłym karteluszkiem wyciągniętym ze starej, dziecięcej papeterii. Mapa świata? I nagle ją olśniło. Zrobiła minę, jakby przypomniała sobie coś szczególnie ważnego i nawet uśmiechnęła na ostatnie zdanie przyjaciela, po czym ściągnęła z szyi łańcuszek z zawieszką w kształcie dużego globusa. -Pamiętasz to?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Biorąc pod uwagę, że Clarke bez swojej różdżki stawał się kompletnie bezradny, - a czasem nawet i z nią - nikła i praktycznie nierozwinięta jeszcze umiejętność i tak wzbudziła w nim podziw. Ruth była zaledwie rok starsza od niego, a osiągała rzeczy, o których on prawdopodobnie mógł jedynie marzyć. Dokładnie oglądał zamek z kartą, nie marnując okazji do nabycia nowej wiedzy. On nie znał się na sprężynkach, na drobnych mechanizmach, dlatego musiała mu wybaczyć te przejawy entuzjazmu, którego sama nie podzielała. - Nawet nie wiedziałem, kiedy zaczęłaś na poważnie to ćwiczyć. - To były drobne rzeczy, które po prostu umykały. Jego zdaniem nie było tam żadnego "w ogóle", ale nie powiedział tego na głos, nie chcąc bawić się w czcze komplementy. I tak wiedziała, że zawsze ją podziwiał. - Torturować...? - powtórzył, a w jego głosie zabrzmiało zaniepokojenie. Przeciągnął spojrzeniem po jej sylwetce, jakby doszukiwał się oznak, że coś takiego przydarzyło się jej. Ezra nie widział w liście nic nadzwyczajnego i analiza, której poddawała go Ruth, odrobinę go śmieszyła. Krukon jednak nie miał dostępu do enigmatycznego kodu, którym posługiwali się Wittenberg ze swoim ojcem. Zbyt wiele w nim było niewiadomych i zmiennych. - Teraz już wiem. Dla mnie ta sytuacja też jest dziwna, uwierz. - Dostał list, więc przyjechał. Ona nie zrobiłaby tego samego względem niego? Mogła mu teraz wyrzucać, że nie powinien był przyjeżdżać; istotnie. Ale stało się. Mimika Wittenberg kolejny raz się zmieniła i Ezra już wiedział, że jakaś szczególnie ważna myśl pojawiła się w jej głowie. Zerknął na wisiorek z zainteresowaniem, nie wiedząc jednak do jakiej pointy dziewczyna zmierza. Mieli wiele wspólnych wspomnień, a każde z nich wyryte było w pamięci Clarke'a wyrazistą linią, także to dotyczące rozmowy o potężnym artefakcie zaklętym przez Ruth w niepozorny naszyjnik. Pamiętał, kiedy Wittenberg po raz pierwszy zaprezentowała mu magiczny przedmiot, gdy obchodzili urodziny w jej mieszkaniu. (I gdy pomyślał o tych prostych czasach, lekko zakuło go serce.) Od tego momentu bezwzględnie dojrzał; nie robił już wielkich oczu, nie zasypywał jej milionem głupich pytań, nie ekscytował się dziecinnie. Skinął tylko powoli głową, również do globu wyciągając palce, by musnąć jego powierzchnię opuszkami. Przedmiot zakręcił się na łańcuszku. - Oczywiście, że pamiętam. - Lekki uśmiech ozdobił jego usta w ten typowo figlarny sposób, który Ruth widywała aż za często. Nie był to jednak przesadnie długi gest i zaraz zniknął pod naporem ważniejszych słów. - Pamiętam też, jak wspominałaś, że jest niebezpieczny - zauważył, marszcząc brwi. Wiedział, jak działa Glob Zaginionych i teraz już był świadomy, jak ogromną pokusę mógł stanowić dla przypadkowego użytkownika. Czy gdyby był w jego posiadaniu, nie podjąłby wszelkich starań, aby odnaleźć Ruth wcześniej? Choćby miał odwiedzić każdy zakątek na świecie i spotkać każdą inną nosicielkę tego imienia. Czy dla uspokojenia własnego przewrażliwienia nie upewniałby się przed snem, gdzie znajduje się Felicity, szczególnie po tym, co jej się przydarzyło? Trzeba było przyznać, że Glob Zaginionych dawał ogromne możliwości i to tylko dzięki tej jednej najbardziej znamiennej cesze, której Ezra był świadomy. Jak wiele jeszcze kryło się pod przedmiotem, sam Merlin wiedział. Ciężkie westchnienie opuściło jego gardło, kiedy tak przyglądał się drobnej i złudnie niewinnej twarzy swojej najlepszej przyjaciółki. Był to jednak bardzo łagodny wzrok, wciąż odrobinę zamglony tęsknotą i powagą; Ruth nie była już jedyną dojrzałą osobą w ich relacji. - Powiedziałaś kiedyś, że prawie wpędził twoją rodzinę do szpitala psychiatrycznego i chyba nigdy tego do końca nie rozwinęłaś - przypomniał jej, bo przedmiot w gruncie rzeczy pozostawał dla niego jedną wielką niewiadomą. Kiedy przeprowadzali poprzednio rozmowę, był bardzo silnie zachłyśnięty mocą artefaktu, a mniej skupiał się nad kontekstem biograficznym rodziny Larssonów. Ruth twierdziła wtedy, że jej matka była przekonana o zniszczeniu Globu. Czy ten stan rzeczy wciąż się utrzymywał? - W ogóle udało ci się wreszcie go w pełni rozgryźć?
Wiele bezsennych nocy poświęcił analityczny umysł dociekliwej Szwedki na zrozumienie magii. Chciała ją jakoś zracjonalizować, poddać mierzalnym wartościom, wstawić wszystkie niewiadome do znanych tylko swojej głowie wzorów, jednak nigdy nie przyszedł nawet okruch wyjaśnienia. Magia była jak czas. Nie dało się jej dotknąć, wykraczała poza pojmowanie i opisywały ją prawa, które wydawały się być niemal tak samo nierealne jak ona sama. A jednak trwała nieprzerwanie od tysiącleci, jak czas, który płynął, choć często chciałoby się go zatrzymać. Jak Ruth teraz. Potrzebowała magii i czasu jak powietrza, a jedyne pytanie, na które nie chciała znać odpowiedzi to którego z nich bardziej. Także teraz, odnosząc się do magii bezróżdżkowej, jej mało skutecznej nauki i usilnych prób wytłumaczenia samej sobie, że tego po prostu nie da się włożyć w jakiekolwiek ramy, doszła do wniosku, że w magii nie chodzi o bycie najlepszym - chodzi o emocje. Patrzyła na Ezrę z niesłabnącą tęsknotą, praktycznie nie drgnąwszy z miejsca, w którym stała od samego początku. Wyciągnięcie globu musiało więc wyglądać z punktu widzenia osoby trzeciej jak gwałtowne przecięcie powietrza między nimi, celem prezentacji artefaktu, który był sporo większy, niż wtedy, gdy krukon widział go po raz pierwszy. -Teraz, kiedy o tym wspominasz, śmieszy mnie jak wiele rzeczy uważałam kiedyś za niebezpieczne - spojrzała na glob uważnie, prawie niezauważalnie ściągając brwi do siebie - Ale masz rację, to wyjątkowo okrutna trucizna. Studiowała jego zmieniający się wyraz twarzy z niespotykanym jak na nią szacunkiem. Jej najdroższy Ezra nie był już kimś, kogo zostawiła prawie rok temu samego w Londynie. W jego oczach niewiele dziś było tej dziecinnej nonszalancji i figlarności, ustępując powadze, której trudno szukać u dwudziestolatka. Wydoroślał, zmężniał i gdyby tylko Ruth nie była sobą, co warunkowało zerowe wspominanie o tej kwestii, na pewno dostałby od niej cały ciąg pochwał za tę postawę. -Co chcesz ode mnie usłyszeć? - odparła ostro, kiedy wspomniał o szaleństwie jej matki. Czy naprawdę spodziewał się, że mu to wyjaśni? Choć czy w tej sytuacji propozycja, która ułożyła się w jej głowie chwilę temu była na miejscu? Ruth westchnęła ciężko. -Tak, udało mi się. W istocie podnosi umiejętności magiczne, ale nie do końca tak, jak przypuszczałam na początku. To... dość skomplikowane - zaczęła spokojnie - Potrafi doprowadzić do rozpaczy, bo czasami daje złudną nadzieję, ale w gruncie rzeczy to bardzo przydatny przedmiot - uśmiechnęła się do Ezry i wyciągnęła w jego stronę rękę z wisiorkiem. -W całym swoim życiu widziałam tylko dwa takie globy zaginionych. Jeden z nich do tej pory należał do mnie, ale... - zawahała się, zastanawiając się przez moment, czy powinna mu to mówić - ale raczej nie będzie mi już potrzebny. I jak rozumiem zdaniem mojego ojca to na chwilę obecną najbezpieczniejszy sposób, żebym mogła was widywać - uśmiechnęła się trochę szerzej, kolejnym skinieniem zachęcając Ezrę do wzięcia przedmiotu.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Były na tym świecie rzeczy, których nawet umysł przebłyskotliwej Ruth nie mógł pojąć i racjonalnie wytłumaczyć. Koncepcje czasu; jednocześnie płynącego i rzeczywiście nieistniejącego czy magii - nienamacalnej jako esencji, lecz dostrzegalnej poprzez efekty pojawiały się w umysłach filozofów kilku wieków. Jeśli nawet oni nie potrafili wpisać istnienia tych zjawisk w rozumne formuły, Ezra nie widział potrzeby w ich roztrząsaniu. One po prostu były i miały trwać, bez względu na to w jaki sposób były wykorzystywane. A nawet trwonione. - Perspektywa wielkiego świata daje do myślenia, huh? - Kolejne prawo natury pobrzmiewało pomiędzy tymi słowami; im dalej wyruszało się w świat, tym łatwiej dostrzegalne stawały się pomyłki w nastoletnich osądach. Ezra nie widział wszystkiego tego, co młoda kobieta i być może dlatego cały czas sceptycznie przyglądał się przedmiotowi. Nie potrafił z miejsca wyzbyć się opinii towarzyszących mu tak długi czas, a które zresztą wykształciła w nim sama Ruth. Miał inną perspektywę, znacznie dalszą, przez co dostrzegał jedynie jakiś ogólny obraz, nie znając jego szczegółowych zalet i wad. - Nie wiem, prawdę? - wszedł na lekko cyniczny ton, wykrzywiając usta. Sądził, że ich relacja była na tyle poważna, że Ruth nie musiała się chować za półprawdami; Ezra w stosunku do niej przestał to robić. Oczywiście, że nie spodziewał się, że teraz, właśnie w tym momencie zagłębi się w poważny i być może zawiły temat, jej ostry ton głosu był jednak pewnym zaskoczeniem. Odruchowo więc odbił negatywną emocję. - Przepraszam - dopowiedział chwilę później, bo była to niepotrzebna reakcja. - Jak bardzo przydatny? Warto ryzykować? - zastanowił się. Dużo ludzi mogło sądzić, że ma dostatecznie silny charakter na ujarzmienie przepełnionego magią przedmiotu. Skąd mogli mieć jednak pewność? Człowiek z natury był istotą, która lubiła okłamywać samego siebie. Kolejne słowa Ruth wprawiły go w jeszcze większą dezorientację. Szeroki uśmiech i skinięcie jasno sygnalizowały jej intencję, ale słowa wymagały większej analizy. - "Żebyś mogła nas widywać?" Nie jestem tak biegły w tych zagadkach jak ty, musisz mi wytłumaczyć - Ściągnął brwi, nie rozumiejąc, o czym przyjaciółka mówi. Nie miał pojęcia, dlaczego tak mało asertywności przy niej wykazywał, bo faktycznie przyjął glob, a ciężar, który odczuł w dłoni zaraz osiadł na sercu. Co on wyprawiał? Potrząsnął głową, postępując krok ku niej, jakby chciał wisior ponownie nałożyć na jej szyję. To - zresztą po raz kolejny - nie był byle jaki prezent i przyjmowanie go budziło w Ezrze wewnętrzny konflikt. - To własność twojej rodziny Ruth, nie możesz przecież mi go dać. Nie przyjechałem do ciebie po prezenty.
Obracała glob w dłoni, przyglądając się mignięciom odbitego światła na jego nierównej powierzchni. Tyle bólu, tyle żalu, tyle godzących w serce wspomnień... Ruth miesiącami tonęła w niewytłumaczalnych dla niej mugolskich zjawiskach jak podróżujące w powietrzu informacje zasysane z wielkich, metalowych kończyn*, czy przerażające maski, po których nałożeniu świat dookoła stawał się nie zupełnie inny, a... pełniejszy - poruszenie ręką sprawiało, że maszyny zaczynały się ruszać, zamki zamykały a okna otwierały...** Glob zaginionych był dla niej teraz jednym z wielu przedmiotów namierzających, wściekła, że latami uważała go wręcz za część samej siebie. Ezra miał rację - jej praca otwierała oczy, ale powoli zamykała też serce. Wittenberg rozpaczliwie pragnęła więc przywrócić do swojego życia te wesołe, rozgrzewające promienie, którymi rozświetlał je niegdyś jej najdroższy przyjaciel. I nie tylko on. Z drugiej strony nie było do końca tak, że chciała oddać mu glob wyłącznie z egoizmu - Clarke, taki jakiego znała kiedyś i ten, który przyszedł do niej dziś zasługiwał z całą mocą tych słów na glob zaginionych. Miał czyste, jasne serce i umysł, który wiódł go właściwą drogą, aż zawiódł do drzwi przyjaciółki - mimo że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że ona nie chce go widzieć. Chciała. Nie mogła opisać jak bardzo chciała go zobaczyć. I chciała widzieć jego, i swoich najbliższych jak często mogła. -Nie przepraszaj - skwitowała lekkim machnięciem dłoni i wsłuchała się w jego następne słowa, zupełnie nie reagując na jego emocjonalny wyskok. Miał prawo się denerwować, zniknęła praktycznie bez słowa wiele miesięcy temu. -Ezra, zawsze warto ryzykować. - Po co on ją w ogóle o to pytał? Czy to nie była ta sama Ruth, która włamywała się z nim do biblioteki narodowej? I czy to nie była ta sama Ruth, która zapaliła hogwarcki dziedziniec tylko po to, żeby udowodnić Shawnowi, że jest od niego lepsza? I w końcu - czy nie pytał o wartość ryzyka kobiety, która przedzierała się przez jaskinię, zjadacze trupów i akromantule, żeby przynieść mu krople łzy księżyca? Zdecydowanie warto ryzykować. Jego pytania i postawa, która była z jej perspektywy dość ambiwalentna sprawiły, że wciągnęła powietrze, decydując się na wyjaśnienie mu (właściwie) wszystkiego. -Nie możesz mnie widywać kiedy chcesz, bo to, jak już wspominałam, naprawdę niebezpieczne. Jednak czasem są chwile... Miejsca, w których moglibyśmy się spotkać. Ja znam twój adres - wystarczy, że wyślę ci pusty list i wtedy będziesz mógł znaleźć mnie na mapie i... - głos zawahał jej się przez moment - przyjechać. Jeśli będziesz chciał - skończyła sporo ciszej. Faktycznie, nie musiał się na to porywać. -Moja rodzina od wielu lat uważa, że zniszczyłam glob. Dla nas jest bardzo bolesnym artefaktem. Teraz mogę tchnąć w niego nie tylko nowe życie, ale przede wszystkim sprawić, że będzie kojarzył mi się z czymś cennym - podeszła do przyjaciela tak blisko, jakby chciała go przytulić. - Z kimś cennym.
Za oknem wiatr łamał delikatne drzewa, łomocząc o szyby w złowrogim szumie, które nerwowo uginały się z brzdękiem pod jego mocnym naporem. Było zimno jak na maj, ale Ruth miała wrażenie, że choćby życie zaprowadziło ją w najmroźniejszy kąt ziemi, bez słońca, radości i ciepła, nie będzie sama. Bo nie można złamać tych, którzy mają przyjaciół. -Musisz już iść, Ezra.
zt
*dane w chmurze ** AR
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Być może po prostu był naiwny. Pomimo że jedną stopą cały czas znajdował się w środowisku mugolskim, nie interesowało go zgłębianie sekretów skomplikowanych technologii. Był artystyczną duszą; wolał czuć i przeżywać niż analizować każdą śrubkę. Być może dlatego świat czarodziejski zawsze miał być dla niego istotniejszy - Clarke już w dzieciństwie przesiąkł chłodem i mrokiem i zawsze miało mu się to już kojarzyć z mugolską stroną życia. Magia z kolei była dla niego jak promyk rozrywający każdą ciemną chmurę. Nie dało się jej zniszczyć ani ujarzmić, a to sprawiało, że była zwyczajnie niesamowita, nawet jeśli zwykli ludzie byli w stanie własnoręcznie wytworzyć przedmioty o podobnym działaniu. W oczach Ezry glob nie był zatem zwyczajną zabawką do namierzania. Nie spodziewał się innej odpowiedzi; biorąc pod uwagę, jak inteligentną kobietą była, Ruth przez swoją brawurę wplątywała się w niebywale głupie sytuacje. Zresztą dawał jej ku temu nieme pozwolenie. To Wittenberg nauczyła Ezrę, jak być pewnym siebie i jak dążyć do celu, by odnieść sukces. Jeszcze chwilę temu wierzył, że Ruth naprawdę mówiła stanowcze "nie" ich znajomości, przekreślając ją na ten moment ze względu na wszystkie znane jej, lecz tajemnicze dla Ezry niebezpieczeństwa. Teraz jednak dawała mu nadzieję; okrągłą i gładką, zawieszoną na chłodnym łańcuszku; tak cienkim, że można było się zastanawiać, w jaki sposób unosi ciężar odpowiedzialności. Ezra nie potrafił powiedzieć, co było gorsze - jeżeli dziewczyna się odcinała, ból po ponownej stracie był ostro wyszarpnięty, lecz możliwy do szybkiego znieczulenia, jeśli jednak obiecywała mu jakąś formę obecności w życiu, zabijała go bardzo powoli i z rozmysłem. Co najgorsze, Ezra kochał tę truciznę. Nie było opcji, by nie wyczekiwał codziennie takiego listu, aby mimo wszystko nie sprawdził, czy jakaś plamka o tytule "Ruth Wittenberg" dobrze sobie radzi.. - Jeśli tylko mi pozwalasz... Tak, proszę. Bardzo bym chciał - zapewnił ją, a pewna desperacja ujawniła się w jego głosie. Dopiero teraz dostrzegał nową, może nawet najważniejszą wartość tego artefaktu, wcześniej ukrytą pod bardziej reprezentatywną możliwością podwyższenia swoich magicznych umiejętności. - Jeśli jest jakaś szansa, chcę ją wypróbować. - Dla niej dostałby się choćby i na koniec świata - jednakże nikt na mapach nie zaznaczał tego punktu i pomoc magicznego nawigatora na pewno by się przydała. Wyciągnął rękę ponownie po globus, tym razem rozumiejąc już wagę prezentu. Był cenniejszy od każdej sakiewki na świecie, bo oddawał mu przyjaciółkę. I nie tylko ją. W głowie Ezry natychmiast pojawiła się myśl, że jego siostra więcej nie znajdzie się w tak groźnej sytuacji jak niedawno, że krzywdzicielom więcej to nie ujdzie na sucho. A także kilka prostych, głupich myśli, jak to, że będzie mógł unikać nielubianych ludzi. Czy na pewno zasługiwał na glob zaginionych? - Dziękuję ci. - Nie uważał, by więcej słów było potrzebnych. Resztę zawarł w poważnym, pełnym zrozumienia spojrzeniu, który poniekąd był obietnicą, że Ezra postara się podźwignąć nadzieje, które Ruth w nim pokładała i okaże się godny na dawcę tego "nowego życia". - Do zobaczenia - szepnął jeszcze tylko, unosząc jej ręce do ust i składając na nich lekki pocałunek pełen szacunku. Od tego momentu każdy stawiany przez niego krok znowu oddalał go od jednej z nielicznych osób, które nadawały jego życiu sens. Wkraczając w wyjątkowo chłodną, majową pogodę, nie czuł jednak smutku ani żalu. Nadzieja, rozpalona w sercu, rozgrzewała go dostatecznie mocno. Dotknął globu przez materiał koszulki, a kąciki jego ust mimowolnie drgnęły w uśmiechu. Miał wrażenie, że z tym artefaktem już nic nie było mu straszne; nie musiał dłużej martwić się o znalezienie swojego miejsca na świecie, bo właśnie otworzono przed nim wszystkie drogi prowadzące do raju. Bo najprawdziwszy raj krył się w ludziach i gdziekolwiek byli jego najbliżsi, tam był jego dom. Dziękuję, Ruth.