Osoby: Vivien i Cassian Miejsce rozgrywki: Magic Royal Theatre, Hogsmeade Rok rozgrywki: Koniec kwietnia 2018 Okoliczności: Po bardzo nudnym wyjściu z rodzicami Vivien prosi narzeczonego o odprowadzenie do domu.
Kochałam teatr, a mimo to oglądanie Ostatniego Pocałunku w otoczeniu moich skwaszonych rodziców, surowego pana Therrathiél i jego uroczej, ale lekko irytującej małżonki, nie wydawało się najlepszym sposobem na spędzenie wieczora. W tej niezręcznej sytuacji siedzący obok mnie Cassian wydawał się być ostoją normalności - wiedziałam, że on również nie czuje się w tej sytuacji stu procentowo komfortowo i to dodawało mi otuchy. Chociaż nasze relacje były bardziej poprawne, niż przyjacielskie to z każdym spotkaniem coraz łatwiej było mi dopatrzeć się w jego osobie sprzymierzeńca, jedynej osoby, która rozumiała moje tragiczne położenie. Trwaliśmy w tym bagnie już niemal pół roku i wiedziałam, że jedyną opcją by to przetrwać bez kłótni z całą rodziną jest zbudowanie zaufania. Gdy po wyjściu z sali teatralnej i wymianie kilku uwag usłyszałam, że rodzice chcą jeszcze wyjść na kolacje poczułam jak wali mi serce - pomijam już fakt, że trudno mi było jeść w obliczu przeszywającego wzroku ojca Cassiana, nie miałam ochoty na ten zlot niezręcznego sztywniactwa. - Nie czuję się za dobrze - wypaliłam z typową wymówką, by po chwili wybrnąć z tego jak najkorzystniej - Nie mielibyście mi za złe, gdyby Cassian odprowadził mnie do domu? Wymówka wydawała się idealna - nie dość, że udawało mi się wymigać od nieprzyjemnego posiłku, to jeszcze rodzice byli zadowoleni, bo przekonałam ich, że robię to głównie dlatego, że chcę spędzić kilka chwil z narzeczonym. Wiedziałam, że pierworodny Therrathielów również nie będzie narzekał na taki zwrot wydarzeń - mimo iż był zdecydowanie lepiej ułożony niż ja to w jego sytuacji opcja kolacji z rodzicami również nie była szczególnie korzystna. Pożegnawszy się z rodzicami weszliśmy do przedsionka teatru, skąd chwyciwszy się za dłonie teleportowaliśmy się do Hogsmeade.
Trudno uwierzyć, że już tak dobrze mnie znasz. Nie musisz się do mnie odzywać, wystarczy jedno Twoje bystre spojrzenie i bez problemu rozczytujesz, że tak bardzo chcę się stąd ulotnić. Z trudem powstrzymuję śmiech, gdy słucham jak niewinnym głosem czarujesz naszych rodziców - za każdym razem jestem pod wrażeniem Twojego sprytu i faktu, że potrafisz każdą osobę owinąć sobie wokół palca. W tej kwestii przypominasz mi Aurorę - z jednej strony czarujesz delikatnością, z drugiej jesteś niezłą manipulantką. Nie żeby mi to przeszkadzało. Kilkanaście sekund piekielnych turbulencji i lądujemy w Hogsmeade - niestety z jakichś przyczyn nie trafiliśmy do celu, co oznacza przymusowy spacer. Nie komentujemy tego, bo z reguły w swoim towarzystwie zajmujemy się milczeniem - po prostu idziemy przed siebie, dziwnym trafem nie rozluźniając nienaturalnego splotu dłoni. Po dłuższej chwili dostrzegam, że się trzęsiesz - nic dziwnego, na dworze jest już chłodno, a po Twojej kreacji widać, że nieszczególnie przejęłaś się nocnym powrotem. Bez wahania odkrywam Cię marynarką, podczas tej czynności przyglądając się Tobie o sekundę za długo. Po raz kolejny uświadamiam sobie, że oprócz sprytu i niewątpliwej inteligencji wyróżniasz się urodą. Zasługujesz na coś lepszego niż nieszczęsne swaty urządzone przez rodziców.
W gruncie rzeczy nasza relacja opierała się głównie na tym, że z każdym dniem ufałam Cassianowi coraz bardziej, przy okazji uwalniając się od panującej między nami niezręczności, która jeszcze do niedawna była w moim mniemaniu nie do przezwyciężenia. Trening czyni mistrza - tym sposobem udało nam się pozbyć niezręczności w milczeniu, zaś trzymanie się za ręce (mimo iż nastąpiło to po raz pierwszy) nie wydawało się intymnością zarezerwowaną dla bliskich przyjaciół, czy ukochanego. Jego obecność, uścisk dłoni i marynarka otulająca moje ramiona miały w sobie lekki znamiona niezręczności, ale w pewnym stopniu dawały mi poczucie bezpieczeństwa. W milczeniu dotarliśmy do kamienicy, a ja na moment się zawiesiłam - odesłanie go domu wydawało mi się w tamtej chwili nietaktem, z drugiej strony zaproszenie na lampkę wina w naszej dziwnej sytuacji było co najmniej głupie. Przełknęłam ślinę oczekując, że sam się pożegna, ale dziwnym trafem tego nie zrobił. W końcu nie spoglądając mu nawet w oczy wydusiłam: - Może wejdziesz na herbatę? Nie wiedziałam jakiej oczekuję odpowiedzi - odmowa wprawdzie by mnie speszyła, ale czy na pewno chciałam wpuszczać mężczyznę do domu? Nie dopuszczałam do siebie myśli, że w ciągu kilkunastu miesięcy Therrathiel stanie się bywalcem mojej sypialni - mimo zalążka sympatii do stojącego przede mną człowieka i jego bez wątpienia pociągającej aparycji nie byłam w stanie czuć do niego pożądania. Wbrew pozorom największym ograniczeniem nie była moja miłość do Raya, lecz przymus. Brzydziłam się tym aranżem i wciąż miałam nadzieję, że uda mi się tej sytuacji wybrnąć.
Nieszczególnie wiem jak się zachować - trudno powiedzieć na ile Twoje zaproszenie jest szczere. W końcu dochodzę do wniosku, że nawet jeśli nieszczególnie pragniesz mojej obecności to jeśli wejdę na chwilę to uwiarygodnie mój późny powrót do domu, tym samym uspokajając moich rodziców, że sprawy między nami toczą się dobrze. Skoro bunt przestał dawać skutki, staram się wziąć z Ciebie przykład i nauczyć się doskonale grać. - Jasne. - mówię uśmiechając się do Ciebie lekko. Po chwili pokonujemy masę schodów i wchodzimy do mieszkania. Jestem tutaj pierwszy raz i trudno ukryć, że czuje się odrobinę dziwnie - zastanawiam się jak to możliwe, że Twoje życie jest tak uporządkowane, ze nawet wystrój mieszkania wydaje się idealnie dostosowany do Twojej osoby. Siadam na kanapie i po chwili wahania zdobywam się na pytanie: - Masz może coś mocniejszego? Nie jest to szczyt delikatności, ale dobrze wiem, że żadne z nas nie ma ochoty na picie herbaty chwilę przed północą. Wspólnie wypita herbata kojarzy mi się z kocem i sielanką, a nasze życie wydaje mi się w tej kwestii zdecydowanie zbyt skomplikowane.
Nie było mi przykro, że poprosił o alkohol, nie uznałam tego również za przejaw niemożności wytrzymania mojego towarzystwa. Nie pozostawiało wątpliwości, że nasze życie było po prostu trudne. Po chwili moja skrzatka przyniosła pokaźną butelkę Łez Morgany La Fay. Podziękowawszy jej wypełniłam nasze szklanki po brzegi. - Twoje zdrowie – rzuciłam do narzeczonego, po czym wzięłam głęboki łych. Migdałowy posmak trunku pozwalał zapomnieć o jego mocy, miałam jednak nadzieję, że uda mi się utonąć w wypitym alkoholu. Nic bardziej mylnego – rozmowa nie kleiła się, ale nie czułam się z tym jakoś szczególnie źle. Nasze milczenie nie było pustką, ale swoistym zrozumieniem. Wbrew moim oczekiwaniom kolejne łyki trunku uwydatniały smutki, zamiast pozwolić mi odpłynąć. - Idę zapalić – rzuciłam po wymianie kilkunastu niewiele znaczących grzeczności i myśli. Doskonale wiedziałam, że nienawidzi jak kobiety palą, ale mimo to uważałam, że to nie jest powód, by pod wpływem tragicznego humoru zrezygnować z tego sporadycznego papierosa. Po chwili stałam na balkonie i skąpana w tytoniowym dymie wpatrywałam się w niebo, które w korelacji z alkoholem zbyt mocno przyciągały dawne wspomnienia. Załkałam bezgłośnie.
Podany przez Ciebie trunek jest wyborny i pozwala mi trochę się wyluzować, wciąż pozostaje jednak bliższy trzeźwości, więc bez problemu wyczuwam promieniujący od Ciebie smutek. Lekko krzywię się gdy wychodzisz na papierosa, ale pozostawiam to bez słowa, więc na szczęście nie orientujesz się, że tak zareagowałem. Mimo wszystko trochę się martwię - doskonale wiem, że palisz tylko gdy jesteś zdenerwowana. Dopijam zawartość mojej szklanki, a widząc, że dość długo nie wracasz podnoszę sięz kanapy i kieruję na balkon. W moje nozdrza uderza czekoladowy zapach Twoich papierosów, który ku mojemu zdziwieniu wydaje się zaskakująco przyjemny, nie odrzuca mnie aż tak bardzo jakbym się tego spodziewał. - Vivien? - mówię cicho, a Ty wciąż skąpana w delikatnej mgiełce spoglądasz na mnie smutnymi oczami. Mimo, że nie płaczesz to Twój smutek wręcz od Ciebie epatuje, samo Twoje spojrzenie wywołuje we mnie ból. Widzę, że cholernie cierpisz i chociaż nie mogę się obwiniać to w pewnym stopniu jednak to robię. - Mogę Ci jakoś pomóc? - pytam nie potrafiąc ująć w słowa moich szczerych intencji i żalu, który ogarnia mnie, gdy patrzę na Twoją niewątpliwą, desperacją rozpacz. Jestem niemal pewny, że zaprzeczysz, ale mimo to stoję i wytrwale patrzę Ci w oczy oczekując odpowiedzi.
Gdy do mnie przyszedł miałem ochotę zapłakać, wykrzyczeć mu w twarz moje życiowe bolączki, odkryć nagą, dotkliwą do szpiku kości prawdę. Ale nie potrafiłam - tak długo skrywałam miotające ną od miesięcy emocje przekuwając je w muzykę, że nie potrafiłam powiedzieć mu wprost, co leży mi na sercu - mimo że w gruncie rzeczy był jedną z nielicznych osób, do których mogłam jeszcze mieć zaufanie. Patrzyłam na niego miotana skrajnymi emocjami - myśląc, że mogłam go poznać w zupełnie innych warunkach, że mam przed sobą człowieka pięknego, mądrego, a przede wszystkim dobrego, a jednak wciąż nie potrafię przełamać pewnej bariery i odciąć się od tego co było kiedyś. Z jednej strony pragnęłam dać mu w twarz i wyrzucić za drzwi, zaś z drugiej przywrzeć do jego piersi i spróbować odnaleźć w jego ramionach poczucie bezpieczeństwa. - Mógłbyś zostać u mnie na noc? - bąknęłam przez zęby po dłuższej chwili walki ze sobą. Po chwili uświadomiłam sobie, że mimo naszej nienakreślonej, zupełnie odseksualnionej relacji to mogło zabrzmieć conajmniej dwuznacznie, zdecydowałam się, więc minimalnie naprostować swoje słowa - Mogę odstąpić ci łożko, ale... Chciałam jeszcze wyszeptać "nie mogę znowu zostać sama", ale zabrakło mi sił. Nie musiałam - dość szybko mnie rozgryzł, a co za tym idzie poznał mnie zdecydowanie mocniej niż chciałam mu pokazać. Wiedział, że moje uporządkowane życie mimo niewątpliwych sukcesów zawodowych jest kupą gruzu i że w moim obecnym stanie cholernie go potrzebuję. Rzuciłam niedopałek papierosa na ziemię po czym zdepnąwszy go spojrzała na Cassiana wyczekująco.
Nie spodziewałem się tego. Vivien dobrowolnie prosząca mnie o pomoc, czy też wsparcie (jak zwał tak zwał) wydaje mi się czymś zupełnie nieprawdopodobnym. Jestem zaskoczony Twoją prośbą, ale z jakiegoś powodu potrafię Ci odmówić. Nie chodzi już o to, że boję się zawieść Doriena, ani nawet o to, że chcę utrzymać z Tobą dobry kontakt, bo masz zostać moją żoną. Chyba za bardzo przypominasz mi moją własną siostrę, a z tego powodu czuję potrzebę zrehabilitowania się i naprawienia moich błędów. Pewnie nigdy nie obdarzę Cię uczuciem na które zasługujesz, ale mimo wszystko pragnę Cię chronić, bo Twój ból w jakiś sposób stał moim bólem. - Jasne - rzucam bardzo neutralnym tonem, żeby nie wprawiać Cię w zakłopotanie - Mogę spokojnie zostać na kanapie W tym momencie po raz pierwszy zapadająca między nami cisza staje się niezręczna, więc starając się wybrnąć z niej jak najszybciej pytam: - Chyba pójdę od razu się umyć, mogłabyś mi dać jakiś ręcznik? Po chwili kierujemy się do łazienki, gdzie przekazujesz mi wszystkie potrzebne rzeczy. Dziękuję Ci za fatygę, a gdy tylko opuszczasz pomieszczenie rozbieram się i pakuję pod prysznic starając się na moment zapomnieć o dziwnym napięciu, które tego dnia panuje miedzy nami. Po kąpieli ubrany jedynie w bokserki udaję się do saloniku.
Po podaniu mu ręcznika wróciłam do salonu by przygotować mu łóżko. Poszło mi to tak szybko, że zupełnie nie wiedziałam co ze sobą zrobić w oczekiwaniu na wolną łazienkę, więc standardowo zasiadłam do pianina. Zaczęłam cichutko grać i śpiewać, zupełnie zatracając się w ukochanej czynności - zatonęłam w muzyce tak mocno, że nawet nie zauważyłam, że nie śpiewam już cicho, a z łazienki przestał dochodzić dźwięk strumienia wody z kranu. Zaśpiewałam jedną z najsmutniejszych, ale jednocześnie najmocniejszych i najbardziej wartościowych kompozycji z mojego repertuaru. Moje zaangażowanie było tak wielkie, że z początku nie dostrzegłam, że u progu stoi wpatrzony we mnie mężczyzna, dopiero gdy skończyłam grać odwróciłam głowę i go zobaczyłam. Poderwałam się z siedziska zatraskując za sobą klapę instrumentu piekielnie zdenerwowana, chociaż publiczne występy nigdy nie były dla mnie powodem do wstydu. Spąsowiałam jeszcze bardziej, gdy dostrzegłam, że stoi naprzeciw mnie w samych majtkach - nie byłam w tej kwestii wstydliwą osobą, a jednak gdy Cassian stał dokładnie naprzeciw mnie, wyglądając niemal jak idealny posąg i przeszywał mnie spojrzeniem swoich intensywnie błękitnych oczu nie mogłam nie poczuć się dziwnie. - Możesz się tutaj położyć - wyjąkałam ciuchutko z trudem ukrywając moje zmieszanie.
Przekroczywszy próg pokoju w którym miałem spać doznaję szoku. Chociaż wiem, że z zawodu jesteś muzykiem (a pohamowanie Twoich artystycznych zapędów jest jednym z powodów naszych zaręczyn) to po raz pierwszy słyszę jak występujesz - dotąd mnie to nie obchodziło, a Ty najwyraźniej nie miałaś ochoty na prezentowanie mi swojego talentu. Moje zdziwienie sięga zenitu, gdy widzę, że nie jesteś przerażona, asekuracyjna czy wycofana. W towarzystwie muzyki stajesz się kimś zupełnie innym, jakby klawisze pianina były źródłem potężnej, nieogarnialnej magii - Twój smutek dotyka mnie jeszcze bardziej, ale mimo tego nie potrafię nie wsłuchiwać się w Ciebie z zachwytem. Czar pryska, gdy mnie dostrzegasz - wprawdzie wciąż czuję jego echo, ale widzę, że moja obecność po raz kolejny doprowadziła do Twojego wycofania, co wzbudza we mnie wyrzuty sumienia. Cała się czerwienisz, a ja zaczynam rozumieć, a ja chyba zaczynam pojmować jaki jest z nami problem - utknęliśmy w naszej relacji gdzieś na poziomie dzieciństwa, w czasach kiedy ja przygotowywałem się do Owutemów, Ty zaś dopiero rozpoczynałaś szkołę. Ja jestem dla Ciebie kumplem Twojego brata, który wzbudza zakłopotanie, zaś Ty dla mnie pozostałaś uroczą, niewinną istotką, która nie dość, że jest za młoda, żeby się nią interesować, to jeszcze jest siostrą najbliższego mi człowieka. - Jasne, dzięki - mówię cicho, pa następnie opuściwszy wzrok powoli wchodzę do łóżka zakrywając ciało kołdrą, starając się już więcej Ciebie nie onieśmielać - Dobrej nocy. Nie zauważyłem jak wiele się zmieniło. Masz być moją żoną, a ja wciąż nie potrafię znaleźć w Tobie kobiety, bezustannie postrzegając Cię jako jedenastolatkę, której słodki śmiech ocieplał lodowate korytarze Hogwartu, nawet w środku zimy. Ciągle zapominam ile przeżyłaś, jak bardzo dojrzałaś. Mam być Twoim mężem, a Ty wciąż nie potrafisz znaleźć we mnie mężczyzny, bezustannie postrzegając mnie jako chłopaka, który odciągał Doriena od Ciebie, sporadycznie zajmując się dokuczaniem Ci. Ciągle zapominasz, że wyrosłem z tego wszystkiego. Bezustannie spoglądamy w przeszłość oglądając się na nasze dawne miłości i rozczarowania. Żadne z nas nie potrafi wziąć się w garść. Nie potrafimy spojrzeć sobie w oczy i odnaleźć w nich naszej przyszłości.
Cieszyłam się, że nie skomentował mojej gry, bo w żaden sposób nie byłabym w stanie odpowiedzieć mu na ewentualną pochwałę, zaś krytyka najpewniej dotknęłaby mnie do cna. Trudno powiedzieć czemu, ale w pewnym sensie ceniłam sobie jego opinię bardziej niż moich najbliższych, którzy wyrażali się na mój temat niemal wyłącznie w superlatywach. - Dobranoc - powiedziałam szeptem nawet nie spoglądając na jego twarz. Wiedziałam, że nie jest niczemu winien, w pewien sposób go nawet lubiłam, w niektórych kwestiach ufałam mu, nie zmieniało to jednak faktu, że ta dziecinna cząstka mnie wciąż czuła się onieśmielona jego osobą, a wciąż zdruzgotane serce nie radziło sobie z faktem tak prędkiego pojawienia się kogoś nowego, jeszcze wepchniętego w moje ramiona siłą. A mimo całego chłodu, który mu okazywałam chciałam, żeby był obok. Nie jako kochanek, narzeczony, czy nawet przyjaciel, ale jako mój współwięzień w niewoli, jedna z nielicznych osób, które w jakiś pokrętny sposób były w stanie pojąć ułamek mojego bólu. I chociaż bezustannie wkurwiał mnie swoją pozorną idealnością, za którą jeszcze rok temu mogłabym go zaciągnąć na randkę, jeśli nie dalej (gdyby nie był kumplem Dorka, rzecz jasna), to jego obecność stała się istotnym elementem mojej egzystencji. Zimny prysznic nie zmył ze mnie rozterek, ale przywołał wspomnienia pewnej wrześniowej nocy, które wywołały we mnie dreszcze. Z łazienki wychodziłam już z trudem tłumiąc płacz. Wybuchłam szlochem dopiero po zaszyciu się w kołdrze, gdzie pusta przestrzeń po raz kolejny przypomniała mi o pewnej niezwykle znaczącej nieobecności.
Nie mogę zasnąć. Początkowo wydaje mi się, że to wina szumu wody dochodzącego do moich uszu wprost z łazienki, jednakże wystarczy mi chwila, żeby zrozumieć, że dźwięki nie mają nic wspólnego z moją bezsennością, są bardziej jej skutkiem niż przyczyną. Znudzony problemem ze snem wsłuchuję się w wykonywane przez Ciebie czynności, w kolejne kroki. Wydaje mi się to poniekąd obsesyjne i nie do końca normalne, ale po chwili odpuszczam sobie te rozmyślania zwalając wszystko na karb trudności z zaśnięciem. Trochę się wiercę, próbuję mimo wszystko iść spać, ale idzie mi tragicznie, gdy już niemal udaje mi się odpłynąć ze skupienia wytrąca mnie dziwny dźwięk. Zajmuje mi chwilę zanim uświadamiam sobie, ze to Twój szloch. Może powinienem zostać i dać Ci spokój, ale jesteś siostrą mojego najlepszego przyjaciela, w pewnym stopniu przypominasz mi moją własną, a na dodatek będziesz moją żoną - czuje się za Ciebie odpowiedzialny. Wstaję z łóżka i bez słowa wchodzę do Twojej sypialni. Z boku mogłoby to wyglądać kuriozalnie - pół nagi facet zakradający się do łóżka pięknej, smutnej dziewczyny - ja jednak nie mam w głowie nic zdrożnego. Po prostu odchylam kołdrę i kładę się koło Ciebie. Początkowo czuję, że cała się spinasz i próbujesz przestać płakać, lecz po chwili Twój szloch jeszcze intensywniej odbija się od ścian pokoju. Nie zważając na ewentualne protesty przygarniam Cię do siebie licząc, że moja obecność chociaż trochę Cię uspokoi.
Początkowo gdy przyszedł robiłam wszystko by go odrzucić, żebyś nie zorientował się w jakim beznadziejnym stanie byłam. Powstrzymałam łzy, odsunęłam się, ale po chwili nadmiar emocji doprowadził do wybuchu, którego nie była w stanie powstrzymać żadna siła. Nie chciałam tego, ale tak cholernie go potrzebowałam, dlatego gdy mnie przytulił w żaden sposób nie protestowałam. Wtuliłam się w jego tors wylewając cały wodospad łez, ale dość szybko się uspokoiłam. Dotyk jego nagiej skóry, jego silne ramiona, zapach kojarzący się z bezpieczeństwem dały mi niesamowity, wręcz niepodobny do mnie wewnętrzny spokój, który wbrew mojej codzienności nie był jedynie iluzją. Trudno powiedzieć ile minęło czasu, ale dość szybko udało mi się zasnąć. Przespałam całą noc bez koszmarów, krzyku i płaczu. Tamtej nocy po raz pierwszy zrozumiałam, że Cassian nie jest najgorszym możliwym zakończeniem. Musiałam zadać sobie kolejne pytanie: czy naprawdę potrzebowałam wielkich miłosnych uniesień czy może jednak to poczucie bezpieczeństwa, którego dotąd nie zaznałam było dla mnie ważniejsze?