Osoby: Penelope i Philippe Miejsce rozgrywki: gdzieś we Francji w małym domku Rok rozgrywki: marzec 2017 Okoliczności: Mam dwa latka, dwa i pół... Daję w kość i jestem... - czyli jak Penelopa z Philippem zostali rodzicami.
Minęło tyle czasu... Wiele długich miesięcy, tygodni, dni, a chęć powrotu do Hogwartu malała z każdą kolejną dobą. Ex-gryffonka uchodziła raczej za lekkoducha, który w swej egzystencji doprowadziłby do przedwczesnej śmierci, aniżeli posiadania rodziny. Proszę!, jak można zbyt szybko ocenić pochopnie? Na całe szczęście - Lorrain zawsze w nią wierzył i wspierał, dlatego zapewne wyszła na ludzi i aktualnie była matką (trochę ponad) dwuletniej dziewczynki, niezwykle uroczej. - Twoja mama chciała przyjechać, niedźwiadku - przypomniała od razu, gdy zobaczyła mężczyznę w salonie, do którego zmierzała z małą Ivy. Uśmiechnęła się szeroko, gdy dziewczynka dzielnie podreptała do ojca, zaś sama Gaskartch nie czuła potrzeby, by widzieć się z jeszcze-niedoszłą teściową Lorraine. Niestety, nigdy nie przypadły sobie do gustu. - Powinnam wtedy iść na jakieś zakupy... Swoją drogą... - zaczęła temat, po czym usiadła wygodnie tuż obok nich, na co córka zareagowała śmiechem, a na Pene jedynie podsunęła jej zabawkowego puszka pod drobne rączki. - Dostałam ostatnio list z propozycją powrotu do quidditcha. Myślisz, że to dobry pomysł? - zapytała całkiem szczerze, po czym skinęła do Ivy lekko głową, jakby dając jej przyzwolenie na zabawę, a przecież kto znał tę rodzinkę, musiał wiedzieć, że ich córka do szczególnie (wybitnie) grzecznych nie należała. - Zastanawiam się też, jak pogodzilibyśmy to z twoją pracą, misiu - zawsze zwracała się zdrobniale do Philippa i pewnie nigdy się to nie zmieni. Cóż, tak to jest być dużym brzdącem.
Moja najdroższa nie pomyliło ci się czasem nazwisko? Idź w kąt, odczekaj na jeżyku pięć minut, a potem popraw się zanim Philippowi wypali oczy ten kanadyjski bełkot. W końcu skoro już podjęłaś się wdepnąć w bagno życia Lorrainów to nie udawaj, że robisz to z gracją w zamszowych szpileczkach. Na takie luksusy stać tylko twoją teściową Rodzina, rodzina... Kiedy pozwolił sobie na ten stan? Jasne, dorosłość zobowiązuje, musiał w końcu wyjść z za szkolnych ławek. Świat idei stał już przed nim otworem, by oddać się najważniejszej z nich - miłości. Trudno wymazać noce gdy jej szukał, zapomnieć samotnie spędzonych wieczorów w świetle wieczornej świecy. Jeszcze trudniej nie odnieść wrażenia, że ich ponowne zejście się jest tak nieidealne, że w zasadzie niemożliwe... A jednak. Pewnego dia wyrósł przed nim jej obraz nakreślony słowami listu. Drobym pismem, wonią kanadyjskiego atramentu, twardością tamtejszego palmowego pergaminiu. Wyrósł i został, a na jego miejsce zaczęło rosnąć coś innego. Czemu akurat postanowili zasadzić ich małe ziarno miłości we Francji? Wiele lat przyrzekał w końcu sobie, że nie wróci do tej porzuconej przez moralność części świata. Życie potrafi zaskakiwać, a kobiety potrafią wprowadzać zmiany. Jego matka, Sophia, Penelopa... Pewnie każda po części maczała w tym palce. - Ma.. Kto? - lepiej było tego nie słyszeć. Wila z piekłarodem pewnie już szykowała kolejne urodziny swojego "ukochanego" syna. Zlot dziwadeł gwarantowany. Francja, Wielka Brytania... Nawet na końcu świata by go znalazła. One wszystkie takie są... Kobiety. Chodzące łowczynie.- Zakupy? Świetny pomysł. Kup stracha na wróble, może również ta sroka się go przestaszy - to było rozwiązanie bezkonfliktowe by znaleźć jej nowy punkt znęcania się psychicznego. Kiedyś Sophia, momentami Adrienne... Czy teraz przyszła pora jemu spaprać szczęście? Ona nie zabrałaby się za niego,oj nie... Wzięłaby małą w obroty, chciałaby stworzyć kolejny nieistniejący ideał. To chyba nawet gorsze niż myśl, że polubiłaby Penelope. - Ty mi to powiedz. To dobry pomysł? - Spojrzał na nią, zapominając na chwile o dziecku. Już słyszał podobne słowa, a potem zniknęła. Teraz zostawienie jego to jedno, ale niszczenie miłości matki i córki to coś o wiele ważniejszego. Bez dobrze zbudowanych fundamentalnych idei nie da się żyć spokojnie, bez pytań o sens i jego wage. Wiedział to doskonale z autopsji. - Praca? Nie musze mieć jej tutaj, wiesz przecież jakie to ulotne. Każdego dnia mogę ją stracić, więc nic się nie stanie jeśli jej nie pogodze. - wypowiedział tak wiele słów o tak prostej rzeczy, że aż nie mógł oprzeć się pomusie sporzenia na nią łagodniej niż zawsze. Dobrze, że chciała z nim rozmawiać, nawet jeśli jego opinia miała być tylko przecinkiem w jej dalszym mówieniu. Dziewczynka... Tak, minęły lata, a on dalej widział w niej piękno. Nie podejrzewał, że dziecko może nie być irytującym pełzającym gumochłonem, niszczącym wszystko co stanie na jego drodze. Choć może to jeszcze przed nami. Uszy do góry, nie wiadomo co się tu odjaniepawli![/b]