Osoby: Trixie N. Travers & @Daniel Bergmann Miejsce rozgrywki: fizycznie sypialnia Trixie oraz sypialnia Daniela, a w praktyce… ich umysły Rok rozgrywki: 2018 Okoliczności: Przykładasz głowę do poduszki i zamykasz oczy. Odpływasz w niebyt. Tracisz świadomość na wiele godzin, które zdają Ci się być ledwie chwilą, lecz czy kiedykolwiek tak naprawdę byłeś przygotowany na całą noc pełną wrażeń? Trixie i Daniel nie opuszczają tej nocy swoich pościeli, a jednak robią coś, co obojgu nigdy wcześniej się nie śniło…
Zaśnięcie było banalnie proste. „Dręczona” intensywnością codzienności, Trixie Travers nigdy nie miała kłopotów z zasypianiem. Zupełnie na własne życzenie, świadoma korzyści płynących z aktywnego działania także i ten dzień poświęciła na uganianie się za dziewczęcymi marzeniami. Skuszona pierwszymi promykami letniego słońca, wyjrzała wreszcie poza mury zamku, aby odnaleźć tam jedynie tonę błota i nieciekawą szarość. Nawet zawzięte bazgranie po książeczce, wypełnionej po brzegi smoliście czarnymi liniami, ot po prostu kolorowance, nie przyniosło jej wystarczająco dużo satysfakcji, aby mogła powiedzieć, że tak, poczuła wreszcie nadchodzącą wiosnę. Ten czas w roku był dla niej najtrudniejszy. Ciało mówiło, że wciąż mamy zimę i z trudem odpędzało się zmęczenie oraz lenistwo. Z drugiej strony budząca się do życia przyroda napawała odrobiną entuzjazmu. Widok coraz jaśniejszych dni czy nawet coraz częstych opadów deszczu, zamiast śnieżnych zamieci za oknami powinien ją ekscytować. Zamiast tego, wciąż chodziła zbłąkana i udręczona marcowym marazmem. Chociaż nogi prowadziły ją daleko, starała się umysłem sięgać jeszcze głębiej. Odnajdywała drobnostki, z których mogła się śmiać, a jednak jej usta zmartwiały. Kompletny brak pozytywnych emocji był przytłaczający. Zapewne to właśnie dlatego tak wcześnie skierowała się do dormitorium. Nie wybiła nawet godzina policyjna, a Trixie już nakrywała się grubą, puchową pościelą - swoją zbroją. W końcu mury zamku były okrutnie zimne i równie bezbarwne co zwykle. Zamykając oczy, oddała się nastoletnim, grzesznym marzeniom. Już nie tak rozkosznym jak niegdyś, a niezwykle odważnym, zupełnie nierealnym. Czy to właśnie ona tej nocy przywołała do siebie astralne odbicia Daniela Bergmanna czy raczej to znowu ta kapryśna magia? Falujące prądy energii wpływały na różne aspekty życia w Hogwarcie, ale akurat Trixie nigdy nie zastanawiała się czy wpływają one także na jej sny. Tym razem wyjątkowo grzeszne. Wszystko zaczęło się dość niewinnie. Marzenia o letnich, australijskich nocach wdarły się nieproszone do jej śpiącej świadomości. Wygenerowały sytuację idealną. Było zbyt ciepło, aby marnować czas w zamku i dziewczyna postanowiła wybrać się na wieczorną przechadzkę brzegiem jeziora. Nikogo nie było w pobliżu, a żar, jaki wciąż lał się z nieba, chociaż przecież słońce już dawno temu zaszło, skusił ją do zsunięcia z ramion białej sukienki. Delikatny materiał ześlizgnął się po jej gładkim ciele, a ona wówczas wyplątała z niego kostki w filmowym, zgrabnym, pojedynczym ruchu. Przekroczyła ubranie, zrzuciła buty, zamoczyła stopę w przyjemnie nagrzanej wodzie jeziora. Jej skóra najeżyła się pod wpływem tego bodźca. Gęsia skórka wypełzła z ukrycia, piersi uwrażliwiły się na chłodne, wodne fale jakie sama wywoływała. Wręcz grzeszna przyjemność zalała jej umysł, gdy tak stała, zupełnie naga w świetle księżyca, jaki też pojawił się znikąd nad jej głową. Świecił tak jasno, że była w stanie dostrzec każdy por swojej skóry. Czemu jezioro szumiało? Nie potrafiła racjonalnie tego wytłumaczyć i prawdę mówiąc, nawet nie zwróciła na to uwagi. Wydawało jej się, że jest nad morzem. Delikatne fale nie były normalne, a jednak rozbijały się o jej szyję, czasem brzuch, gdy w przedziwny sposób woda opadała i się wznosiła, zupełnie bez logicznych przyczyn. Przesunęła dłonią wzdłuż swojego boku, jakby chciała sprawdzić czy wszystko to jest całkowicie realne i umysł zapewnił ją, że tak, absolutnie. Zamknęła oczy. Nie wiedziała, że śni, jeszcze nie. Ignorowanie wszelkich absurdów było proste, gdy wszystko wokół tak łatwo naginało się do jej woli. Nie słyszała kroków za swoimi plecami, zajęta rozczesywaniem splątanych włosów okrywających łuk jej szczupłych pleców.
Tkanina snu - nakładana na fałdy szczelnie zamkniętych powiek - złączona była osnową irracjonalnych nici. W uspokojonym oddechu, w pozorowanej błogości, rozprzestrzenianej w skomplikowaniach zakrętów pełnego otumanienia umysłu, wśród rozprężonych włókienek mięśni zanurzonego w zgęstniałej mgle roztaczanej pościeli ciała - kryły się spiętrzające w niewłaściwości wizje. I znowu, cykl miał zadanie doprowadzenia wyznaczanego okręgu; zwieńczyć dzień, złączać systematycznie ogniwa dłużącej się codzienności. Londyńskie mieszkanie zdołało obecnej nocy przesiąknąć nieskazitelną ciszą; bezdźwięczna tafla odchylała się w drganiach tylko pod wpływem szmeru zawijającej się w kompozycję miękkiego posłania sylwetki. Boisz się znów, Danielu? W swym zasłużonym wszak odpoczynku wiedząc jak pewnie zdołasz się nagle, niespodziewanie obudzić, z ugrzęzłym w czeluści gardła, usychającym krzykiem? Z otumanieniem, chłodnym, oblewającym potem oraz niewyjaśnionym strachem. Umarłeś. Ktoś umarł. Tortury rozdzierają twoją duszę na strzępy. A przecież musisz odpocząć, przecież sen musi być odpoczynkiem. Zgodnie z założeniami natury jednak zamykasz oczy. Próbujesz o tym nie myśleć. Nic nie rozważać. W większości swych rozmaitych układów, kontakt Morfeuszowych ramion zwykł ograniczać się do jednego, przewodzącego schematu. Zawsze - zwykł potęgować formę w wynaturzeniach. Zbiory sennych doświadczeń Daniela Bergmanna były w większości okrutnie spisaną sztuką, spektakularną tragedią, pełną wbijanych ostrzy i ćwiartujących zaklęć. Nienawidził ich, aczkolwiek posłusznie pozwalały się pozbyć wagi zgromadzonego zmęczenia; aktualnie nadchodzącego o wiele szybciej niż zwykle. Zasypiający mężczyzna nie wie, ale ten sen jest inny. Wyjątkowy, intrygujący. Przesiąka nim, niczym jasne, podatne płótno deszczem atramentowych kropel. Wnętrze zakazanego owocu smakuje odwiecznie najlepszą, oblewającą słodyczą; tak on, bez wahania kosztuje zaserwowanych abstrakcji pokazu wizji, inicjowanych przez umysł. Obecny przypadkiem wytwór z pewnością ograniczony został wyłącznie do jego czaszki. Przynajmniej - tak on uważał. Nieboskłon spowiła ciemność. Okrągła lampa księżyca nakierowała fałszywe, srebrzyste światło na rozpostarty krajobraz; ciemne jak pierze nocnego ptactwa obłoki sunęły, ociężale, poniżej granatowej kopuły. Bose stopy zagłębiały się z każdym krokiem w podłożu, ciało smagały rozkosznie orzeźwiające zrywy w korytarzach powietrza; woda również przybrała swe barwy nocy, rozdarte jedynie spienieniem szumiących fal - których wilgotne brzuchy naprzemiennie szurały powierzchnię piasku. Woda od zawsze wydawała się jemu bliska, wiązała w swojej powierzchni wspomnienia nie tyle dziecięcej, najzwyklejszej rozrywki (pływanie było jedyną rekreacyjną, bardziej wymagającą czynnością tolerowaną i uprawianą z chęcią), co również spotkań późniejszych, przeżyć zawartych trwale w stronicach swojej zapisywanej pamięci. W całą scenerię z perfekcją zdołała wtopić się ona, której jak gdyby lśniąca, nieostra przez rozpostartą odległość skóra - od razu zgarnęła większość ofiarowanej uwagi. Piękno uwydatnianej, oswobadzanej spod materiału postaci nęciło, zasiało wewnątrz rozgrzane ziarna instynktów, pragnienia ulokowania tuż obok. W swojej obecnej jakby niedostępności, w tym nakreśleniu wydawała się niemal bóstwem odwiedzającym swe przynależne tereny, mityczną nimfą złączoną z nieokiełznaną energią podległej jej wpływom natury. Pełnej wiecznej młodości. Wiecznego życia. Wiedziony do niej, odczuwał nieposkromioną chęć dołączenia. W pobliżu brzegu zsunął z spodenki, wędrując nago, bez skrępowania przed siebie, zbliżał się jeszcze chwilę wykorzystując niespostrzeżenie własnego, rzetelnie uszczuplanego dystansu, powoli i delikatnie płynąc w otaczającej przestrzeni, jak gdyby bał się możliwej, pełnej trwogi ucieczki. Dopiero, kiedy spojrzenia zdołały się wreszcie spotkać (wzmożony odgłos naruszanej ciągłości wody w związku z powolnym stąpaniem wśród rozkładanych fal, był niemożliwy do pominięcia) - na jego twarzy jakby natychmiastowo rozkwitł subtelny uśmiech. Znał ją. Chociaż w marzeniach sennych była to inna znajomość, zupełnie pomijająca rząd faktów, że przecież jest jej nauczycielem; umysł odrzucał wszelkie niesprzyjające ograniczenia, traktując dziewczynę nadal jak upragniony cel blisko którego miał zamiar wkrótce się z przyjemnością zatrzymać. - Słyszysz - powiedział nagle, cicho; głos ledwie zdołał przebijać kłąb szumów ciągle pełnego dynamiczności grzbietu jeziora, pełnego tajemnic - jak nawołuje? - Przeszedł następnie tuż obok, jak gdyby nieświadomie muskając bokiem, zbierając zdawkowe widmo doznawanego dotyku. Ostatecznie przystanął, dość niedaleko, tuż na granicy między stosownym a niewłaściwym dystansem. Nieustanny odgłos żywiołu wydawał się jakby wzywać. Aby zagłębić się, ruszyć dalej, wysłać na spotkanie z jego objęciem ciało; zanurzyć. Odważysz się?
Nie potrafiła nie poddać się tej chwili. Prawdę mówiąc, nawet nie starała się wymusić na sobie tej odrobiny powściągliwości przed podjęciem wyzwania, jakiej wymagano od młodej damy. Ach, ojciec chciałby widzieć ją taką… grzeczną. Byle nie przystoiła jej nagość. Tak samo, nie dla niej miały być nocne przechadzki po błoniach. Powinna wybijać sobie z głowy takie pomysły, trzymać głowę wysoko, ale przede wszystkim na własnym karku. Miała zastanawiać się nad tym co zamierzała uczynić, a odpowiednio rozważywszy, wprowadzać plany ostrożnie i metodycznie. Tak jak on zawsze czynił, gdy sięgał po kociołek i ulubione zioła. Kiedyś pragnęłaby, aby nauczył ją jak osiągać takie skupienie, lecz w tym momencie, te śmieszne chęci nauki powściągliwości wydawały jej się czystą abstrakcją. Wrodzona w matkę, nie miała skrupułów i łamała mu serce tak wiele razy, że musiał nauczyć się jak kochać taką naiwność i miłość, którą otaczała cały świat wokół siebie. Jak mogłaby przejść obok takiej sytuacji obojętnie, gdy szum poruszanej wiatrem wody tak łaskawie pieścił jej słuch? Chciała zamknąć oczy i tulić do skóry blask księżycowej aury, napawać się jej przyjemnym ciepłem. Zupełnie tak, jakby ta blada skała była słońcem, oferującym nieokiełznany gorąc. Przyjmowała ją w ramiona ochoczo. Pozorny chłód marszczący jej skórę zanikał. Przypomniała sobie dzieciństwo spędzane na australijskich brzegach, chociaż otoczenie było tak okrutnie obce. Mieszkała tutaj od lat, a jednak jej domem na zawsze miało pozostać Brisbane. Gdzie dom twój, tam i serce twoje. Westchnęła, czerpiąc niepohamowaną przyjemność z wodnych pocałunków. Ciągnęła włosy, przytulała do nich twarz. Upojona blaskiem nocy, zapomniała o całym świecie, a jednak ktoś był tutaj wraz z nią. Z początku sądziła, że to jedynie wytwór jej wyobraźni. Chlupot poruszanej wody był wyraźny, a jednak z łatwością przyjmowała ten znajomy dźwięk jako niegroźny. Czyż woda nie rozbijała się o jej własne ciało? Czy zapomniała, że powinna tak samo silnie oraz nieustannie uderzać o płaski brzeg jeziora? Ponownie odetchnęła, lecz tym razem kierowała nią rozdzierająca żałość. Wbrew wszystkim modlitwom, jakie naprędce złożyła w myślach, odgłos nie ustępował, a więc postanowiła przystosować się do nowej sytuacji. Nie poruszyła się, nie czuła potrzeby ukrycia swojego ciała. Była młoda i gibka, a jej ciało sprężyste. Nie było w nim niczego, czym nie pragnęłaby się chwalić (a jednak do tej pory zatrzymywała ten widok dla siebie). Blask księżyca otulał je mleczną poświatą, nadając skórze dodatkowego wymiaru. Nadprogramowa gładkość jej służyła, umacniała jej pewność siebie. Niezrażona tym absurdem, jaki niechybnie powinien Trixie zaalarmować, tkwiła w bezruchu tak długo, aż O N wreszcie dostatecznie się zbliżył. Wypuściła powietrze z niemalże dosłyszalnym świstem, zagryzieniem warg tłumiąc kolejne westchnienie, tym razem wywołane skrajnie odmiennymi emocjami. Zacisnęła jedną z dłoni w pięść, walcząc z pierwszym właściwym odruchem - chęcią natychmiastowego ukrycia krępującej w towarzystwie nagości. Wówczas uświadomiła sobie jak daleko ma do brzegu, do ubrań, a także zorientowała się, że nie ona jedna tkwi tutaj obmywana wiatrem i słodką wodą w stroju Adama. Poróżowiałyby jej policzki, lecz to było tylko proste marzenie senne. Nie było w nim miejsca na żenującą nieśmiałość, gdy przecież śniły jej się podobne spotkania nie raz. W porządku, może nie było w nich kąpieli w jeziorze… ani upałów… ani nawet tej rozgrzewającej nagości. Był jednak Daniel Bergmann. To wystarczało. Jej mięśnie przymarzły do kości. Nie potrafiła zmusić się do podjęcia ruchu, a wówczas ich spojrzenia się spotkały. Jego uśmiech roztopił trzymające ją w ryzach więzy, popchnął naprzód. Chciała postawić krok, potem następny, wszystko po to, aby go dotknąć, ale ani drgnęła. Travers zasłuchała się we własny, przyspieszony oddech. Jego jasna sylwetka lśniła na tle czarnej wody. Musnąwszy jej bok, wywołał w jej głowie falę niedorzecznie silnych emocji, których nie rozumiała odkąd zaczął nauczać w Hogwarcie. Był jej nauczycielem, dlaczego więc przeszedł ją tak nieodpowiedni dla tej relacji dreszcz? Czmychnął wzdłuż kręgosłupa, rozpływając się falami, pieszcząc skórę niczym najdelikatniejszy prąd. Mamił ją wzrok czy jego plecy rzeczywiście kusiły jej zmysły roziskrzonym blaskiem? Przygryzła dolną wargę, rozkojarzona na tyle, aby nie odpowiedzieć na jego pytanie. Zasłuchała się w jego niegłośny głos, ledwie mocniejszy od szeptu. Znajomy, a zarazem tak obcy. Wymarzony, wręcz wyśniony. Wreszcie się poruszyła, wybudzona z sennego zachwytu, pchnięta do działania. Jej nogi przecięły czarną wodę, podczas gdy stopy chwytały śliskie, skłębione wodorosty. Nie poślizgnęła się. W snach zawsze była zgrabna niczym baletnica. Potem budziła się tylko po to, aby przeżywać prawdziwe zderzenie z rzeczywistością. Stanęła obok niego, bez trudu naruszając intymną przestrzeń, którą im wyznaczył. Nie mogła postąpić inaczej, nie w tym momencie. Nigdy. Wsunęła drżące palce w jego dłoń. Zacisnęła je, chwyt stał się pewny. Miły i ciepły, taki jak powinien być. - Danielu - zwróciła się do niego po imieniu, chociaż nie planowała rozwierać ust. Nie spoglądała na niego. Jej głos był cichy, lecz wiedziała, że ją usłyszy. Tak po prostu, jak to bywa we snach, miała absolutną pewność, że wszystko pójdzie dokładnie tak, jak to się tego spodziewała. Wsparła skroń na jego ramieniu, prawie przytulając do niego twarz. Spoglądała w toń z nieskrywaną nieufnością. Skryła ją przed nim, gdy przymrużyła oczy. - Nie pozwól jej Cię uwieść - zażądała, jakby miała ku temu jakiekolwiek prawo, chociaż ton głosu sprawił, iż słowa spłynęły delikatnie z jej warg. Wolną dłonią musnęła jego przegub. Skoro już się tutaj znalazł, nie chciała, aby odchodził. Nie było w tym nic zaskakującego. Skoro nie mogła go mieć na co dzień, chciała zatrzymać go u swojego boku chociażby i teraz. Poznać owoc, jakiego nigdy nie będzie jej dane posmakować, skubnąć ledwie mały gryz. Pozwolisz jej na to?
Nie była już uczennicą - nie teraz, nie istniała w tej formie, roli przypisywanej przez pospolitość świata, szarej i najzwyklejszej niczym dziesiątki innych. Nie mogła. Wprawiony w senny trans umysł, zdecydowanym skrzypnięciem nożyc odcinał nici integrujące ze świadomością; deformował on taflę tego, co być powinno, naprawdę, szorstko i materialnie - tylko, ażeby spełnić powstałe nagle, irracjonalne pragnienia. Wydobywane znikąd, eskalowane hedonistyczną naturą mężczyzny oraz, na okraszonym obowiązkami szlaku zapisywanych, ostatnich dni, zapamiętanej wyraźniej niż pozostałe twarzy. Tak miało się prezentować wytłumaczenie; czyż nie, Danielu? Prawda, wypełniająca twoje ciało przyjemnym, rezonującym drżeniem. Nie miał potrzeby jednak, nie poczuwał swojej osoby do wytłumaczeń wewnątrz pałacu, świata uplecionego z myśli. Wyłącznie jedno wydawało się go obchodzić, niespotykane pojęcie tu i teraz zamknięte pod kostną kopułą czaszki, zarazem niesamowicie wysycające się realizmem. Dotyk był tak prawdziwy. Woda - rozbijająca się, pomarszczony materiał tafli natrafiający na zatrzymaną przeszkodę przystającego ciała. Obmywająca skórę w nietypowym, ambiwalentnym akcie katharsis, zatracania zarazem, deformacji pragnących obowiązywać reguł. W jego wyśnionym świecie nie pojawiały się maski, spreparowane do odgrywania zazwyczaj wpisanych w kanon szkolnego życia, wręcz wyuczonych kwestii. Nie widział w niej tej, którą była - postrzegał całość inaczej, odmieniał strumień posyłanego spojrzenia. Pragnieniem, przepalającym wnętrzności żądał być jej kochankiem, rzeźbionym lichym dłutem artystycznego światła, sączącego się z rozsypanych diamentów gwiazd oraz głowy księżyca; być blisko, uzyskać dostęp do intymności w której ulotnie wytrwają, w słodkim, oplatającym ich kłamstwie uosabianym w ciemności, tuż pod zamknięciem kurtyny zmęczonych powiek. Nieodpowiednio. Odebrać to, czego nigdy nie miał on zabrać, zaabsorbować ten wspólny moment. Nic więcej nie wydawało się liczyć w wijącej nagle teraźniejszości wnętrza, malującego z zapałem powstały obraz. W rzeczywistości przecież - był sam, uwiązany przez pęta zasad, przykuty snem w pełnym ciszy więzieniu własnej sypialni - scenerii, pogrążonej w nieodstąpionym półmroku. Oddychał; zaskakująco spokojnie, podczas, kiedy przejęte serce pragnęło przyspieszyć tempo, wyrwać się jakby z objęć otaczających płuc i wydostać spod klatki żeber. Niezwykłość przebiegającej chwili, dodawała mu skrzydeł, sił, zagłębiania się coraz bardziej i bardziej. Pociemniała w słabości światła pierś wody wydawała się metaforą perswazji do popełnienia grzechu. Oddawania się - coraz bardziej - epizodowi krótkotrwałego spotkania. Wkrótce mogliby przestać istnieć. Rozpłynąć się, niczym mgła z przemijaniem poranka, rozplatająca więzy swych jasnych, rozlanych pomiędzy drzewami tumanów. Trwał w niemal nienaruszonym bezruchu, rozkoszował się tym dotykiem, przełamywaną barierą - którą w rzeczywistości sam chciał przełamać. Dziewczęca dłoń znajdowała schronienie w męskiej, większej, obejmującej ją, gładząc wolno miękkością opuszek skórę. Chłonął każde jej słowo, wsłuchany również w szumiąco skomponowaną muzykę, obecną w przerwach milczenia pomiędzy nimi; był zuchwały, gotowy - mógł się zanurzyć, chwytając porcję życiodajnego powietrza, utrzymując ją w miąższu płuc jak najprawdziwszy skarb, czystą gwarancję przetrwania. Był w stanie udać się już gdziekolwiek - spisany na straty. Wszędzie, gdzie chciała ona. Mógłby uczynić wszystko, napełnić ich satysfakcją - która to nigdy, nie zdołała się skrywać w jednoznaczności. Ośmielona muskającym impulsem, wolna, wcześniej zastygła ręka - wzniosła się niczym kwiat pobudzony dotykiem, drażniąca najpierw przedramię; przenosząc później się na jej plecy, czując podstawę kości, zawartą pod delikatną powłoką. Poznawał dopiero, uczył się teraz sylwetki, eksplorował w ten sposób podróżującą dłonią - jakby nakazującą pozostać przy nim, nie odsuwać się, wręcz przeciwnie zacieśniać wkradającą się w utęsknione ciała odległość. Pochylił się, bliżej jej twarzy, którą ujmował w objęciach pełnego pasji, oddania przepływającym momentom wzroku. Pragnął być uwiedziony, postradać zmysły, kontrolę, wymazać fundamentalny rozsądek. Wszystko dla dobra trwania. - Czy nie jesteśmy tu dla pokusy? - wybrzmiewał cicho, tuż nad jej uchem. - Której nie w sposób się oprzeć. - Nęcił, lecz pozostawiał wybór. W końcu mógł zrobić wszystko, wykonać krok naprzód oraz zanurzyć się w wodzie, cofnąć się znowu na suchą powierzchnię plaży, oddawać tylko jej samej. Czynić, cokolwiek chciała. Teraz.
Oślepił jej zmysły. Jej skóra odpowiedziała - najeżyła się, jakby zelektryzowana jego słowami. Wciąż stała na wyprostowanych nogach, lecz wydawało jej się, że unosi się na czarnej tafli, niczym porwane prądem ptasie piórko. Sklejone siłą wilgoci, pozbawione kradzionych chwil wolności. Wciągnięte przez przyziemne, ludzkie pragnienia; przygwożdżone nieokiełznaną potrzebą. Oddychała, znów płyciej. Krew uparcie krążyła w żyłach, szybciej niż przed kilkoma minutami, starając się nadążyć za emocjami buzującymi w młodym, nastoletnim ciele. W tym wieku nie było potrzeba wiele, aby pobudzić zmysły i rozpalić krnąbrną wyobraźnię. Wystarczyło delikatne muśnięcie właściwego miejsca opuszkiem palca, cichy sugestywny szept, a całe życie mogło się przewartościować. Nie każdy cierpiał na podobną zmienność decyzji, to prawda, lecz zdecydowana większość ludzi miała niezwykle ograniczone hamulce. Zwłaszcza, gdy była tak niedoświadczona i ciekawa. Oczarowana mocą tej chwili, nieosiągalnością obiektu pożądania. Przyjaciół, z którymi się dorastało widywało się codziennie. Przez kolejne lata dzieliło się z nimi mniej lub bardziej intymne chwile, podczas gdy każdy z nauczycieli stanowił swego rodzaju zagadkę. Nieosiągalną dla młodej kobiety, która jedynie przesiadywała w klasie, spijając każde słowo spływające z jego warg. Bardziej fascynował ją ich ruch, aniżeli treść wypowiedzi. Sposób, w jaki ocierały się o siebie, gdy formułował zdania intrygował o stokroć bardziej, niż zagadnienia z zakresu transmutacji. Krzywdzące? Na pewno. Dobrze, że Daniel nie wiedział… chociaż, czy aby na pewno? Dostrzeżenie jasnych oczu, wlepionych w niego z ogromną uwagą oraz nie idąca w parze z uwagą wiedza, wystarczająco dobitnie sugerowała, o czym myślała dana jednostka. W tej chwili Travers sądziła, że myślenie jest kompletnie poza jej zasięgiem. Ba, nie chciała nawet podejmować wyzwania! Jego dotyk na jej nagim, zroszonym kropelkami słodkiej wody łuku pleców, wypchnął z jej umysłu wszelkie „ale”, którymi była skłonna (przynajmniej teoretycznie) oddalać zbliżenie. Szorstka dłoń dorosłego mężczyzny była tak inna od tych wymuskanych, chłopięcych paluszków, które wcześniej ujmowały jej twarz. Prawie drżała, chociaż do niczego jeszcze nie doszło. Tak działały na nią wybuchy emocji, które teraz starała się przyduszać, aby nie odegnać tej chwili, nie spłoszyć go, nie odepchnąć niestosowną wypowiedzią. Obawiała się tego tak dotkliwie, że starczyło jedno jego słowo, aby rozkruszyć do reszty pozostałe jej, z natury niezbyt wysokie, mury samokontroli. Jej słodka fantazja, niewinne, dziewczęce zauroczenie miało właśnie przerodzić się w coś nowego i tylko od kilku następnych minut miało zależeć czy okaże się to stałą potrzebą tej bliskości, czy wręcz przeciwnie i będzie wstydem, który natychmiast oboje zepchną w mgliste odmęty świadomości. Ich spojrzenia się skrzyżowały, a wtedy Trixie nie czekała już na dalsze zachęty. Jej drobna dłoń zacisnęła się nieznacznie na jego palcach. Ciało poruszyło się płynnie, chętnie. Jej kość biodrowa przylgnęła do jego uda, a tuż za nim podążyła reszta. Ich skóra zetknęła się w miejscach, które do tej pory stanowiły dla Gryfonki temat tabu. Ta myśl wcale jej nie otrzeźwiła. Jej myśl zanadto skoncentrowała się na jego wargach, tak spokojnie i cicho rozrywających ciszę przez kilkudziesięcioma sekundami. Wspięła się na palce i asekurując się drugą ręką, którą objęła Bergmanna za szyję, wsparła nagie piersi o jego klatkę piersiową. Naparła palcami na jego kark - delikatnie, jedynie sugerując, aby jej pomógł, a jednak nie wpiła się w jego usta. Miała zamiar łapczywie czerpać, a jedynie zatrzymała się tuż przed samym czynem. Westchnęła. Jej wargi musnęły jego, gdy formowała nimi cichą, nieomal niknącą w szumie wody, wypowiedź: - Racja - to tylko jedno słowo, lecz tuż po nim nastąpiło kolejne, tym razem już niewerbalne. Skonstruowane ruchem jej ciała, chęcią odmalowaną w jej oczarowanych oczach. Delikatnym, niczym muśnięcie motylich skrzydeł, pocałunkiem - testem, czy aby wraz z nadejściem tej chwili, cały świat wokół nie stanie na głowie i sen nie rozbije się w tysiące najdrobniejszych kawałków, roztrzaskany na podobieństwo szkła. Teraz wreszcie uświadomiła sobie, że to musiał być sen, gdyż to co teraz czuła, z pewnością nie mogło być realne.
Nie potrzebował już dynamicznej rzeźby jeziora; nie potrzebował ciemnej, rozkołysanej tafli, przejętej nocną podróżą bryzy w duchu szumiących wzruszeń; niedostrzegalnej głębi w pasmach lichego światła - nie potrzebował utrzymać skarbu powietrza w płucach, zanurzać się, rozdzierając swym ciałem błonę szeptającego zbiornika. Okradała scenerię z osiadającej uwagi, teraz bezwzględnie wbijanej w młodą, tak bliską postać, tak materialną w niematerialnym wyobrażeniu - wszystko inne straciło już na wartości. Świat był spisany snem, który jak gęsty, nieprzenikniony materiał szalu, jak wąż kuszący z natychmiastowym skutkiem owijał się dookoła umysłu upojonego wizją ich razem. Był niewolnikiem tej zniekształconej rzeczywistości, oddanym sługą dla własnych i niemoralnych pragnień - które wśród onirycznych inscenizacji nigdy nie miały sięgnąć dziennego światła zbulwersowania oraz osądów. Był wolny. Byli wolni. Nieskrępowani niczym pierś wiatru, której wzmożone ruchy pieściły ich kompozycję sylwetek. Pozorny bezruch w istocie stawał się ruchem, zbliżenie bez wątpliwości odcięło niesprzyjającą rezerwę. Już w tym momencie jest pewny - jak wiele jest w stanie uczynić, jak bardzo nie umiałby się powstrzymać przed każdym, pojawiającym się w planach ruchem. Reguły w grze zabraniały odwrotu - aczkolwiek, tej opcji umysł nie ośmieliłby się uwzględnić; nie, kiedy ciepłym strumieniem uchodzącego z nozdrzy powietrza omiatał jej delikatną skórę, kiedy zaróżowione wargi były w zasięgu zaledwie nieznacznego zbliżenia. Zmagał się więc ze sobą - pozwalał napięciu wzrastać, o wiele bardziej zatruwać rozsądek przez pnące się, nawarstwione pragnienia, kontrolę skazaną w klęsce na tymczasowe wygnanie, percepcji - pochłoniętej czerpaniem nieuchwytności momentów. Sen umiejętnie odbierał tę niewygodę towarzyszącą na jawie, z lekkością oswobadzał od trosk - dawniej będących celem społecznego przetrwania - obdzierał jego i Travers z nieważnych ról, podczas śmiałych przekroczeń iluzji oddzielających granic - stworzonych przed wielu laty kodeksów. Nie znajdowali się właśnie na prowadzonej lekcji, nie wymijali z wyuczonym w serdeczności uśmiechem na korytarzach i wymienianym dzień dobry, prędko zamierającym wśród gwaru pozostałego tłumu - nie byli już więcej w murach pozwalających im na poznanie, jak i zarazem zabraniających każdej czynności ponad wzmożony dystans. Żadna z tego rodzaju myśli również nie przekroczyła progów rozważań; nie miał najmniejszych hamulców czy powinności, jakby świadomy ograniczenia czasu. Wraz z przeminięciem nocnej, atramentowej szaty - ich napotkane drogi rozpłyną się i odejdą w nicość. Mieli teraz lub nigdy; zaś on nie wahał się, był jakby - zahipnotyzowany, niesamowicie pewnie wypełniający podszyty erotycznością scenariusz. Racja. Wnętrzności zwijały się, tonął w swych żądnych myślach, chciał - tylko dosięgnąć spragnionych ust; trwał jednak z godną podziwu dzielnością, w zastygłej pozie zetkniętych grzesznie postaci, śledził w poszukiwaniu odpowiedniego momentu. Kulminowane napięcie w ostateczności musiało przerodzić się w inną formę - równie ostrożnie obchodził się z pocałunkiem, dopiero wstępem, spokojnym, nieskrępowanym rozwojem nastającego zbliżenia. Nie znał jej; odkrywanie zaś nigdy nie było złączone z pośpiechem - uwielbiał narastający dreszcz fascynacji towarzyszący wyłącznie jednej, zbliżonej teraz sylwetce. Otworzył na moment oczy, jak gdyby - po lekkim, muskającym spotkaniu miał zamiar odejść - choć równie szybko, silniej wpił się w jej wargi. Dopiero teraz pozwalał ujść pożądaniu, którego pożar wznieciła w nim ostatecznie, przylgnąwszy bez krępujących ją zahamowań. Dotyk pagórków piersi drażnił skórę męskiego torsu, gdzie pod zewnętrzną powłoką o wiele szybciej zaczęło pracować serce. To było już przesądzone. Nie byłby w stanie inaczej. Dalsze słowa nie miały potrzeby istnieć - jak najwierniejszy wyznawca celebrował tę chwilę, delektował się każdą przemijającą sekundą. Wargami drasnął płatek jej ucha; prowadząc ciągle igraszkę subtelnego dotyku, tym razem nie pozostawał bierny - zmieniając ich zastygnięty układ; w powolnych pocałunkach zstępował wzdłuż szyi - uczył się, cal po calu, czułej struktury, zmierzając w stronę uwypuklonej linii jej obojczyków. Zupełnie, jak gdyby w tej skrupulatnej czynności chciał zawrzeć swoje oddanie chwili, skoncentrowanie na jej postaci - w s z y s t k o choć stanowiące dopiero początek. Dalej skrywany za tajemnicą.