Osoby: Caesar T. Fairwyn i @Theodore Thìdley Miejsce rozgrywki: Dolina Godryka Rok rozgrywki: 2012 Okoliczności: Dwójka młodzieńców niezwykle spragnionych nowych wrażeń, po raz pierwszy spożywa substancję nielegalne, prowadzi to jednak do dość ciekawych wydarzeń..
Caesar T. Fairwyn
Wiek : 27
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : Brak dwóch palców, wysoki wzrost, skupiona twarz, zimne spojrzenie, wyraźna nieśmiałość wobec młodych dam.
Nigdy nie byłem zbyt rozrywkowy; lubiłem spokój i ciszę, praktycznie całe dnie spędzałem w towarzystwie swojego przyjaciela Theo, który również był milczkiem — czasem żartowaliśmy, czasem śmialiśmy wspólnie z głupoty ludzi w naszym wieku, ale nigdy nie byliśmy nadpobudliwi i niespokojni — jednakowoż w życiu każdego młodego człowieka przychodzi czas, w którym chce spróbować wszystkiego, co nielegalne i niebezpieczne, zakazany owoc kusił i nas, młodych szczawi potrzebujących rozrywki w czasie nudnych dni wakacji. Tamten okres mijał nam na różnych eksperymentach — zaczynaliśmy od pierwszych papierosów i alkoholu, ale nigdy nie przesadzaliśmy — ciągle traktowałem je jak eksperyment niż przyjemność, bo cholernie byłem ciekawy jak będzie zachowywać się moje własne ciało i umysł w tak ekstremalnych przypadkach, jak po spożyciu alkoholu czy narkotyków. Spotkaliśmy się tam, gdzie zawsze pod Jaskinią za lasem, tutaj mieliśmy pewność, że nikt nas nie znajdzie, bo chociaż miejsce należało do najpiękniejszych w Dolinie, nie było za bardzo uczęszczane. Delikatnie podchmielony nuciłem pod nosem jedną z piosenek mego ulubionego zespołu, czułem przyjemny ucisk w brzuchu świadczący o wielkiej ekscytacji; miałem nadzieje, że dzięki ziółkom odkryje nieznane mi wcześniej miejsca i może wymyślę jakiś nowatorski wynalazek, który zrewolucjonizuje cały przemysł różdżkarski. Sam miałem trochę za małą wiedzę, bo niedane mi było zaglądać do działu ksiąg zakazanych, a tak jak myślałem, właśnie tam znajdowały się najbardziej potrzebne mi woluminy, skrywające zakazaną magię i traktujące o trochę mroczniejszych aspektach różdżkarstwa. Po cichu liczyłem na to, że zioła sprawą, że natrafię w swym umyśle na coś ekstra i jak się okazało, były dostępne łatwiej niż rzeczone księgi. Na początku rozmowa wyjątkowo się nie kleiła, nie potrafiłem myśleć o niczym innym niż ciążące w kieszeni substancje, gdy cisza stała się wręcz męcząca zagaiłem. - Słyszałeś, że mój ojciec dupek wydał kolejną książkę - spojrzałem na swego przyjaciela, uśmiechając się jednocześnie przyjaźnie - podróżuje sobie po świecie w najlepsze, a matka ledwo wiąże koniec z końcem - słowa pełne gorzkiego i nieprzyjemnego posmaku wypływały z mych ust. Przy nikim innym nie odważyłbym się na takie słowa, bo nie lubiłem pokazywać innym właśnie tej słabości. Jedynie przy Theo czułem się tak naprawdę sobą, nie wyobrażałem sobie życia bez mojego najlepszego przyjaciela i chociaż pomiędzy naszymi rówieśnikami było różnie, nieustannie się kłócili i godzili, to my ciągle byliśmy nierozłączni — nie istniały żadne nie porozumienia, bo praktycznie zawsze się zgadzaliśmy — on był cichy, ja byłem cichy — nie było, o co i po co wszczynać kłótni. Tylko on zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo jest mi źle, z tym że ojciec ma mnie głęboko w poważaniu i nie potrzebuje mnie w swoim świecie. On też nie miał zbyt dobrego życia, więc może to dlatego tak dobrze przychodziło nam porozumiewanie, nie wiem. Gdy znaleźliśmy się głęboko na tyle, że nikt by nas nie znalazł, wyjąłem z kieszeni wszystkie potrzebne do skręcenia fajki przedmioty oraz tajemniczy woreczek z zielonym ziołem; opyrlak pachniał nieznajomo i bardzo kusząco — serce załomotało szybciej, a policzki poczerwieniały, bo naprawdę nie mogłem doczekać odpalenia i spróbowania używki. - Nie pytaj, jak to zdobyłem, bo ja sam nie wiem - wzruszyłem ramionami i siadłem pod kamienną ścianą, by zaraz klepać dłonią miejsce obok siebie. - O dziwo nie było trudno, śmiesznie, ale każdy myśli, że jestem już pełnoletni - no cóż, osobnik, od którego kupiłem narkotyk, nie grzeszył zbyt wysokim ilorazem inteligencji i najwyraźniej niezbyt dobrze liczył, bo przez może pięć minut przeliczał kilka galeonów, które wrzuciłem mu do ręki. - Właściwie to wiesz jak to skręcać? - zagaiłem z dość głupkowatym wyrazem twarzy, byłem napalony na to, co nadejdzie, na to, że spróbuje tego zakazanego owocu, ale totalnie nie wiedziałem jak się za to zabrać, mając nadzieje, że może mój niebieski kolega da sobie z tym radę.
Theodore nie był do końca przekonany co do tego co mieli zrobić, papierosami się ekscytował, alkohol był dobry, ale jednak narkotyki były kompletnie inną sprawą. Bardziej zakazaną. Co jednocześnie powodowało u niego dreszczyk ekscytacji jak i niepokojący ścisk w brzuchu mówiący o lekkim strachu. W ich wieku nie jeden dorosły robił im wykłady o tym jak niebezpieczne i ile mogą wywołać szkód nielegalne substancje, jak to oczywiście bywa praktycznie nikt nie brał tego na poważnie. Krukon nie potrafił odmówić czegokolwiek Caesarowi. Był on jedną z nielicznych osób, z którymi trzymał się tak blisko. Zawsze go wspierał i nie przeszkadzał mu jego delikatny dotyk. Czuł się w jego towarzystwie nadzwyczaj komfortowo i przyjemnie. Było to bardzo rzadkie w przypadku Theo. Krukon wiedział także, że to co odczuwa względem młodego Fairwyna nie było zwykłą przyjaźnią, a czymś więcej. Bał się jednakże wymawiać tego na głos, czy nawet o tym myśleć. Odrzucał wszystko co było z tym związane wiedząc, że nie ma żadnego prawa robić sobie nadziei. Przyjaciel planował spróbować oprylaka jeszcze przed zakończeniem roku szkolnego i prawdopodobnie zrobiliby to wcześniej gdyby nie te zaklęcie, które uniemożliwiały wniesienie jakichkolwiek narkotyków na teren Hogwartu. Byli jeszcze niedoświadczeni, głupi i ciekawi wszystkich zakazanych owoców. Lipiec był ciepły, ale nie upalny. Zmierzając do nieuczęszczanej, praktycznie zapomnianej Jaskini pod lasem wiatr miło ochładzał jego blade, odsłonięte ramiona. Mimo wszystko był ciekawy tego co się zdarzy. Naturalnie czytał o skutkach tej używki, ale w żaden sposób nie mógł przewidzieć jak zadziała na jego organizm. Myśli w jego głowie szalały. Jednocześnie wszystko wątpiło i go do tego pchało. Jego włosy zwyczajowo pozostały nieuczesane i potargane, a doły pod oczami duże. Gdy dotarł w końcu do wyznaczonego miejsca spotkania jego ślizgoński przyjaciel już stał wyczekując go, a gdy zobaczył nadciągającego Thìdley’a uśmiechnął się przyjaźnie. Theo poczuł miłe ciepło, które rozlało się po ciele i elektryzujące uczucie, które zapewniło go, że nie ważne co się stanie będzie dobrze. Będzie dobrze. Z początku oboje się nic nie mówili, co nie było jakieś niezwykłe, bo nierzadko tak spędzali czas, ale tym razem okoliczności były inne, a cisza była pełna napięcia i oczekiwania. Theo nie wiedział, czy pytać prosto z mostu o oprylaka, czy raczej porozmawiać o czymś innym jakby wcale za chwilę nie mieli się naćpać. Na szczęście wybór za niego podjął Caesar odzywając się. -Czasami się zastanawiam jakim cudem ten człowiek jest twoim ojcem- stwierdził- Jedyne co mu w życiu wyszło to syn. Uśmiechnął się do niego i niepewnie poklepał po ramieniu. Nie wiedział jak chodź trochę poprawić mu humor, bo pocieszać ludzi to Theo nie umiał kompletnie. Zdawał sobie sprawę z tego jakie uczucia Caesar ma względem ojca i wcale mu się nie dziwił. Sam Krukon pałał do tego mężczyzny niechęcią z powodu tego ile ran i rozgoryczenia zadał jego najlepszemu przyjacielowi. Wkurzało to, gdyż sam wychował się w rodzinę z dwójką rodziców, więc nie mógł sobie wyobrazić jak mogłoby być gdyby ojca brakowało na rodzinnych zdjęciach, wspólnych obiadach, czy w czasach dzieciństwa. -Tu już nikt chyba nie schodzi- powiedział, gdy znaleźli się dość głęboko w Jaskini. Tak, że zaczynało być ciemniej, a powietrze stało wilgotniejsze. Theodore czuł ekscytację, ale i niepokój. Sam by nigdy na to się nie zdecydował, ale w towarzystwie Caesara czuł się głupio bezpieczniej. Był on jego podporą w życiu, gdy wszystko się załamało trzy lata temu. Nie wie jak by wtedy sobie poradził bez niego. -Wyglądasz już całkiem dorośle- komentuję- I jesteś strasznie wysoki olbrzymie. To była prawda. Gdy Theo dopiero co przekroczył granicę 160 centymetrów to Ślizgon powoli zbliżał się do 180. Aż strach pomyśleć, że Fairwyn jeszcze rósł i nie wyglądało na to, by tempo szybko zastopowało. Dodatkowo twarz też miał już mniej chłopięca, a bardziej zmężniałą. Piętnastolatek przyglądał się jak przyjaciel zagląda z wielką fascynacją wypisaną na twarzy do niewielkiego woreczka, w którym znajdował się zapewne oprylak. Caesarowe, niebieskie oczy zaświeciły się z powodu podekscytowania nielegalną, tajemniczą rzeczą. Theo się lekko uśmiechnął widząc go w mimo wcześniejszej wypowiedzi w całkiem dobrym humorze. -Nie pytaj skąd- zaczął jeszcze bardziej targając sobie ciemne włosy- Ale chyba wiem. Niepewnie wziął od Ślizgona woreczek i kilka potrzebnych materiałów bojąc się, że może coś zmarnować i wszystko legnie w gruzach. Na szczęście po kilku sprawnych ruchach bladymi palcami udało mu się stworzyć dwa skręty, które ciążyły w jego dłoni gotowe do użycia. Thìdley spojrzał z napięciem w niebieskie źrenice. Zarumienił się lekko dostrzegając w nich dużą intensywność. Potrafili dogadywać się bez słów, ale tym razem Theo wolałby usłyszeć werbalne potwierdzenie. -Gotowy?- spytał przyciszając głos i podał mu jeden ze zrobionych skrętów- Zapal pierwszy.
Caesar T. Fairwyn
Wiek : 27
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : Brak dwóch palców, wysoki wzrost, skupiona twarz, zimne spojrzenie, wyraźna nieśmiałość wobec młodych dam.
W większości przypadków to ja byłem prowokatorem; ja namówiłem Theo na pierwszego papierosa, to wódkę od mojej babci piliśmy po raz pierwszy i to ja wpadłem na pomysł zapalenia opyrlaka. Ten pomysł chodził za mną od bardzo długiego czasu i najpierw poważnie wahałem się przed tym, czy zaproponować to krukonowi. Sam nie wiedziałem, skąd biorę w sobie tą całą głupią odwagę, nigdy nie należałem do najodważniejszych i zdecydowanie bardziej w moim stylu było obserwowanie i ocenianie zachowań innych — z przyczajki, z boku. W te wakacje chciałem pokazać sobie samemu, że jeśli chce mogę wszystko. Pierwszy raz odważyłem się powiedzieć coś więcej do Melusine, którą to sprawnie ignorowałem właściwie od zawsze, olewając wszelkie inicjowane przez dziewczynę rozmowy — czułem, że nadszedł czas by się odezwać, schować wstyd i strach w kieszeń i pokazać światu tą drugą, lepszą stronę samego siebie. Tak też było tym razem, trochę chciałem sobie udowodnić, trochę po testować i popróbować, by jasno stwierdzić czy mam jakiekolwiek predyspozycje do bycia narkomanem. Chociaż byłem łepskim chłopakiem, to miałem problemy z tym, by rozszyfrować intencje innych ludzi, potrafiłem kłamać (chociaż nie lubiłem tego właściwie odkąd pamiętam), ale czytanie z ludzkich twarzy, gestów czy tonu, było dla mnie naprawdę trudne — kiedy Theo zgadzał się na moje kolejne, głupie pomysły, nie doszukiwałem się w zachowaniu chłopaka drugiego dna, wydawało mi się to zupełnie normalne — byliśmy przyjaciółmi, więc logiczne było, że robiliśmy takie głupoty razem, razem śmieliśmy się z mego bucowatego ojca, razem żartowaliśmy z głupich dziewczyn, które robiły do nas maślane oczy, a gdy którakolwiek z nich postanowiła zagadać, zalewaliśmy czerwienią niewiedząca co powiedzieć, to wszystko to była nasza codzienność. Słowa Theo mogłyby zawstydzić albo zdziwić osobę postronną, bo niecodziennie słyszy się, że ktoś jest jedyną rzeczą, która wyszła w życiu jego ojca, ale ja byłem przyzwyczajony do tego typu stwierdzeń — byliśmy odludkami i często mogliśmy polegać tylko na sobie, więc naturalne stało się mówienie sobie miłych rzeczy — ja sam, chociaż na początku się krępowałem, po dłuższym czasie przywykłem — trudno było powiedzieć nie, bo każdy człowiek potrzebował słów pocieszenia, a już, szczególnie jeśli takich słów nie miało się usłyszeć od swego osobistego ojca. Kiedy oparłem się o ścianę, poczułem nieprzyjemne zimno, na ciele powstała gęsia skórka, dlatego potarłem dłońmi o ramiona, by chociaż trochę zneutralizować uczucie chłodu. Theo dzielnie zajmował się zwijaniem, a ja nie mogłem nadziwić się nad tym, gdzie nauczył się tak niecodziennej umiejętności, bo nie wydawało mi się, że Tilda prowadziła w jego domu zajęcia dodatkowe z zakresu kręcenia blantów i picia alkoholu. - Cholera, nie myślałem, że jesteś człowiekiem o tak wielu talentach - odwróciłem głowę w jego stronę, ciągle obserwując sprawne palce kolegi. - Ciekawe jak wielu rzeczy jeszcze o Tobie nie wiem - dodałem, uśmiechając się zagadkowo i szczerze zastanawiając na tym, jak wiele skrywa ten zamknięty w sobie chłopak. Wreszcie nadeszła chwila prawdy; w jednej chwili uleciała ze mnie cała pewność siebie i totalnie nie wiedziałem co ze sobą zrobić, widząc zachętę, ale i strach w spojrzeniu kumpla, znów poczułem nieprzyjemny dreszcz powoli rozlewający się wzdłuż kręgosłupa. Zmarszczyłem brwi i wziąłem blanta pomiędzy palce, przyglądając się mu z zaciekawieniem. Z jednej strony wyglądał jak papieros, z drugiej wzbudzał we mnie strach większy niż pierwszy kieliszek alkoholu. Czułem, że trzęsą mi się dłonie, gdy go odpalałem i pociągnąłem pierwszego bucha. Przez dłuższą chwilę trzymałem dym w płucach, by wypuścić go ze swego organizmu. Zakasłałem przy tym trochę, bo zdecydowanie przeliczyłem swe umiejętności. Nie czułem niczego, dlatego ponownie się zaciągnąłem. - To twoja kolej - oparłem głowę o zimną ścianę i przymknąłem oczy, czując, że chyba coś zaczyna działać — nie wiedziałem jednak, czy to tylko umysł płata mi figle, czy może faktycznie organizm zaczyna reagować na używkę. - Na razie nie jest tak strasznie, więc nie masz się co martwić stary — dłoń położyłem na ramieniu przyjaciela, by dodać mu otuchy, jednocześnie drugą dłonią podając mu metalową zapalniczkę, zioło powoli dymiło, zawinięte w rulonik i wepchnięte pomiędzy moje wargi.