Osoby: Ezra T. Clarke, Marceline Holmes Miejsce rozgrywki: Dach Rok rozgrywki: listopad 2017 Okoliczności: Sytuacja ma miejsce zaraz po kłótni Marceline i Bergmanna. Ezra spotyka na korytarzu Marce i zabiera ją na dach, żeby porozmawiać i przy okazji dowiedzieć się czegoś o Krukonce.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Spacery po hogwarckich korytarzach zawsze obfitowały w interesujące spotkania. Żyjąc pośród tak ogromnej społeczności czarodziejskiej stłoczonej w jednym miejscu, nie sposób było przypadkowo nie zostać świadkiem drobnych kłótni, potajemnych schadzek czy prozaicznych dyskusji między wielowiecznymi rezydentami szkoły. Zdecydowanie bardziej nie spodziewał się ujrzeć nieco młodszej zjawy, która zwróciła jego uwagę rdzawo-brązowym refleksem przemykającym pomiędzy kosmykami włosów przy każdym ruchu. Najwyraźniej to jemu miała przypadać rola znajdywania jej, nie na odwrót. Gdyby Ezra miał opisać w jakiś sposób Marceline, porównałby ją do tomiku poezji z wykwintną, staranną okładką, lecz treścią smętnie piękną, z wieloma nieznanymi słowami, które brzmiąc eterycznie, wyglądają na całkiem bezsensowne. Do tomiku, do którego wracać trzeba kilkakrotnie, aby w pełni zrozumieć jego sens. Z tym, że już nawet powierzchowność @Marceline Holmes przesiąknięta była negatywnym emocjami, które nie powinny spoczywać na barkach dziewiętnastoletniego dziewczęcia. Nie miał pojęcia, kto był takim sadystą, aby twarz nastolatki naznaczać zmartwieniami, podczas gdy powinna być usiana jedynie uroczymi piegami. Być może był to instynkt, biorący się z posiadania siostry wymagającej otoczenia jej bańką troski i miłości - Ezra zwyczajnie nie potrafił obojętnie przejść obok roztrzęsionej istotki, nieważne czy relacje ich łączące rzeczywiście pozwalały mu na taką poufałość. W pierwszej kolejności nie zadawał pytań, nie pozwolił jej również na odmowę. Ezra obiecał Krukonce, że z nim oraz w nim odnaleźć będzie mogła ukrycie, jeżeli tylko będzie tego potrzebować. Znał pewne miejsce, niespecjalnie często odwiedzane przez uczniów Hogwartu, szczególnie w obecnym okresie, gdy wieczory stawały się zbyt chłodne, by przebywać poza jakimikolwiek pomieszczeniami samotnie. Ezra też nigdy wcześniej się tu nie zapuszczał, coś mu jednak podpowiadało, że właśnie taka odskocznia nada się idealnie. Marceline nie musiała się obawiać, że sekrety dosięgną tu cudzego ucha. Nie musiała też się przejmować, że Ezra będzie na nią naciskał, akurat on należał do tych osób, które darzyły niesamowitym szacunkiem sferę prywatną drugiej osoby. - To naprawdę ładne miejsce, nie uważasz? - zapytał niezobowiązująco, otulając ją ciepłem głosu i łagodnym uśmiechem. Dotykiem jednak nie przekraczał granicy komfortu, dając Marceline naprawdę szeroki wybór możliwości i pierwszeństwo w doborze kierunku tej rozmowy.
Wiedziała jak to wszystko się skończy, wystarczyło jeszcze poczekać i poprosić ojca - po raz kolejny - o przeniesienie do innej szkoły, by wreszcie zapomnieć i wyleczyć się z przeszłości, która tłamsiła od środka i miażdżyła nadzieję na normalność. Wspomnienie wydarzeń z Trausnitz jawiło się jak niefortunne zajście, które nie pozwalało na normalne funkcjonowanie. Powinna teraz pozostać w ukryciu, dokładnie tak samo jak zawsze, gdy uciekała przed całym światem. Czy zatem to był powód, dla którego fala irytacji uderzyła w nią, gdy wzrok powędrował ku krukonowi? Nie żywiła wobec niego żalu, podobnie jak złości, bo to był przypadek, że w ogóle się spotkali, ale nie powinien jej zatrzymywać, nie teraz. Odmowa oznaczała porażkę. Wolnym krokiem szła obok chłopaka i przecierała blade policzki od łez, jakby chcąc się wreszcie uspokoić i poddać spontanicznej decyzji, którą podjął sam, a ona na wszystko przystała, by nie musieć czegokolwiek komentować. Nerwowo przygryzała policzek, gdy wreszcie znaleźli się w odpowiednim miejscu, a chwilę później zmarszczyła brwi. - Dlaczego tutaj? - zapytała i wbiła w niego spojrzenie jasnych tęczówek. Oczekiwała odpowiedzi, bo tylko ona pozwoliłaby jej na pozostanie tuż obok i nie myślenie o ucieczce, w której była naprawdę dobra. Zadziwiające? Być może, ale Holmes nie umiała swobodnie funkcjonować wśród ludzi i prawdopodobnie dawała szansę tym, którzy wzbudzali w niej nutę zaufania, a Clarke miał to szczęście, że odnalazła w nim oparcie i chciała go poznawać. Przeznaczenie łączyło ich drogi nieustannie, ale im dłużej to trwało, tym bardziej Marceline pragnęła zrzucić ze swoich ramion ciężar zmartwień, które tłamsiły ją od dwóch lat, a przychodząc do tej szkoły - od kilku tygodni. - Ezra, ja... - szepnęła cicho i usiadła prawie na skraju, dając sobie czas na zebranie myśli. Czym miała go uraczyć? Co zrobić? Wyjawić prawdę? - Chcę wrócić do Beauxbatons - wydusiła w końcu i uniosła tęczówki na twarz bruneta, by skrzyżować wreszcie z nim spojrzenie. Nie wiedziała i nie zamierzała zakładać jak zareaguje i co odpowie, bo ta decyzja ważyła na jej losach, ale czy w obecnej sytuacji mogła zrobić coś innego? - Nie mogę tu być.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie mógł pozwolić jej cały czas żyć w cieniu, przemykać po ścianach z twarzą ukrytą za kurtyną włosów i maską nieprzystępności. Ezra nie wyobrażał sobie, by mógł jakąkolwiek przeszkodę w swoim życiu pokonać bez dużego wkładu bliskich mu osób. I dlatego nie mógł przyjąć jej odmowy; Marceline sama nie dostrzegała jeszcze, jak wielką krzywdę wyrządzała sama sobie, odtrącając od siebie innych ludzi. - Ponieważ nie lubisz zatłoczonych miejsc, a tu możemy unikać ludzi jak długo będziemy chcieli - odpowiedział prosto, dając jej tym samym do zrozumienia, że była w tym wszystkim ważna i nie zabrał jej ze sobą przy okazji, widząc zapłakaną i strapioną buźkę. Nie sądził, żeby musiał jej to tłumaczyć. Czy dziewczyna nie była przyzwyczajona do tego, że ludzie wokół niej zwyczajnie potrafili się o nią troszczyć? - Ale jeśli ci się nie podoba, nie musimy tu siedzieć - zapewnił ją zaraz, bo przecież nie chodziło o to, aby ze sobą walczyć. Najwyraźniej jednak dziewczyna na razie nie myślała o żadnej ucieczce, skoro przysiadła na skraju dachu. Ezra odetchnął, podążając za nią i zastanawiając się, jak sformułowane słowa jej nie spłoszą. Krukon był dobry słuchaczem, chętnie przyjmował na własne barki cudze problemy, a przecież wiadomo, że każdy ciężar łatwiej udźwignąć we dwójkę. Aby to się spełniło, Marceline musiała się jednak sprawdzić w roli mówcy. Uniósł na nią zaskoczony wzrok, kiedy wyznała mu jedną ze swych myśli. Potrafił zrozumieć, że dziewczyna nie mogła znaleźć sobie w Hogwarcie miejsca, (być może poniekąd wcale go nie szukając) lecz czy pomysł zmiany szkoły nie brzmiał trochę zbyt ekstremalnie? - Dlaczego? To decyzja podjęta pod wpływem - musnął łagodnie policzek dziewczyny, ocierając palcem zaschniętą już strużkę, którą płynęły wcześniej łzy. - tej chwili? Nie odważył się otwarcie zapytać, co bądź kto tak bardzo ją skrzywdził. Czy znając powód potrafiłby być obiektywny? Po wyjeździe Ruth w sercu Ezry zaczęło tworzyć się miejsce, w którym składowały się pokłady niewykorzystanej troski i głębokich uczuć do najbliższej przyjaciółki. Clarke zwyczajnie potrzebował kogoś mieć; kogoś, o kogo mógł zadbać, dla kogo mógł być oparciem nawet w prostych sprawach. I w ów braterski kompleks przypadkowo wpadła Marceline, nawet jeśli sam Ezra jeszcze nie nie był tego zupełnie świadomy. - Ależ możesz. Możesz, ma princesse.* Jedyne, czego nie możesz to próbować być tu sama, izolowanie się nie jest dobrą drogą. - Spojrzał na nią ze szczerym zmartwieniem wymalowanym na twarzy. Naprawdę chciał jej jakoś pomóc.
*moja księżniczko, mam wrażenie, że każdy i tak załapał XD
Jeszcze nie rozumiał. Nie pojmował prawdy, która była nad wyraz oczywista. Marceline nie bała się ludzi, odczuwała dyskomfort spowodowany nieznajomością ludzkich zachowań, które były nieprzewidywalne, a nad którymi nie miała żadnej kontroli; bez niej stawała się w końcu nikim. Zapewne dlatego uciekła z imprezy Ezry, a teraz odszukiwała mętnym spojrzeniem na korytarzu sylwetki Ulli, która zniknęła - czy bezpowrotnie? - Nie możemy - odpowiedziała zdawkowo, a w jasnych tęczówkach pojawiła się niepewność, na którą nie miała żadnego wpływu. Czy potrafił ją zrozumieć? Otaczał się licznym gronem przyjaciół, a Marceline kiedy już komuś zaufała, ta osoba znikała nagle, bez konkretnego wyjaśnienia, a najlepszym tego dowodem był Daniel, który opuścił nagle Trausnitz, zaś tu - w Hogwarcie - Tiverton. Może to właśnie przez to Holmes tak desperacko pragnęła odnaleźć choćby jedną osobę, przed którą otworzy siè w całości. Na ile mogę ufać Tobie? Opuszki palców wodziły po delikatnym materiale rajstop, a wzrok utkwiony był gdzieś w oddali, jakby nieustannie łapiąc punkt zaczepienia, któremu nie byłaby w stanie się oprzeć. Poszukiwała czegoś intrygującego, aż w końcu dotarła do twarzy chłopaka, który przypadkiem trafił na logiczny argument usprawiedliwiający nagłą chęć odejścia, bo... Jakże mogłaby tkwić pod jednym dachem szkoły z Danielem, którego nie mogła pragnąć tak jak wcześniej? To była porażka w sferze emocjonalnej, która splatała ich żywoty i pozwalała na puszczenie wodzy fantazjom, od których byli uzależnieni. - Nie radzę sobie z jego obecnością tutaj... - szepnęła cicho i ponownie odwróciła spojrzenie, by zaraz potem pozwolić kilku łzom otulić piegowate policzki. - To nie umarło, a powinno - wydusiła ledwie słyszalnie, a następnie wstała na równe nogi i odsunęła się od krawędzi, będąc świadomą braku racjonalnego myślenia i podejmowania pochopnych decyzji, w których była mistrzynią. Spróbuj mnie zrozumieć. Łudziła się. Ślepo wierzyła, że Clarke bez tłumaczeń pojmie jej słowa, ale prawdopodobnie nie było to możliwe, skoro nie znał przeszłości, w którą była uwikłana. Skąd miałby, skoro nie wiedział o słabości do dużo starszego mężczyzny, profesora transmutacji, dla niej - Daniela Bergmanna, który dzisiejszego popołudnia zniszczył w niej resztkę świadomości, że kiedykolwiek była ważna. - Nie izoluje się, nie umiem już zaufać po tym, co się stało w Trausnitz, kiedy powtarzali wciąż i wciąż - kim jestem... - język Marceline rozplątał się nagle, a słowa ulatywały same spomiędzy spierzchniętych warg. D l a c z e g o? - Nieważne, nie pytaj - rzuciła błagalnie, bo nie umiała o tym mówić. Nie teraz. Jeszcze nie.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie pozwalała mu rozumieć. Otaczał się różnymi ludźmi, zarówno cichymi, jak i całkowicie szalonymi, można by zatem powiedzieć, że był zahartowany na brak szablonowości. Jednak to Marceline w ich relacji była tą bardziej nieprzewidywalną stroną. To ona znikała i uporczywie odmawiała próbom odnalezienia niteczki porozumienia. Aby zbudować coś na fundamencie zaufania, potrzebne były dwie chętne osoby, prawda? - Czyją? - zapytał, choć pytanie jego samego wprawiało w dyskomfort związany z poczuciem bezmyślności. Miał wrażenie, jakby jego umysł desperacko gonił za płochliwymi myślami Marceline; za każdym razem, kiedy zdawało mu się, że tylko wyciągnięcie ręki dzieliło go od uchwyceni prawdy, ona mu umykała, będąc jeden krok do przodu. Jeden krok, który otwierał przepaść. Podążył za nią spojrzeniem, nie zrywając się, by na siłę zatrzymać ją przy sobie. Tylko obserwował, odbijając się po ciemnych i nieprzenikalnych ścianach umysłu. Pozwolił jej milczeć, samemu się nie odzywając, jakby sądził, że kolejne pytania, świadczące o jego niedomyślności, tylko ją zirytują. Co nie umarło? Wyciągnął z kieszeni paczkę Wizz-wizzów i wziął używkę między palce, obracając ją w zastanowieniu ze wzrokiem wbitym w przestrzeń. Próbował w głowie poukładać sobie wszystko, co o Marceline wie, lecz tych okruchów wcale nie było tak wiele. Odpalił papierosa, a szary dym zawirował pomiędzy jego palcami i odleciał w stronę ciemnego nieba. Jego wzrok ponownie uciekł ku dziewczynie, która chyba ku zaskoczeniu ich dwójki, zdobyła się na szczątkowe wyjaśnienie. Zbyt mało, zbyt niejasno... Trausnitz. Próbował przypomnieć sobie czyje nazwisko pobrzmiewało mu w związku z tą szkołą. Jego błąd polegał na tym, że szukał wśród uczniów - może wystarczyło tylko trochę poszerzyć horyzont? Kto zawsze znajdował się w pobliżu, gdy jej serce zaciskało się przez silne emocje? Przed kim szukała ucieczki na pamiętnej wystawie? Kto mógł być na korytarzu, w którym odnalazł tego dnia Marceline, skoro nie natknął się na nikogo innego? Co było na czwartym piętrze? Parę sal, parę... gabinetów? Kto jeszcze przyszedł do nich z Trausnitz? Kto, jeśli nie... Bergmann? Ta myśl uderzyła w niego tak nagle i była tak absurdalna, że niemal głośno się zaśmiał. Coś takiego nie mogło mieć miejsca, prawda? Ten mężczyzna był niemal dwa razy starszy od niej... Potem jednak przypomniał sobie o głupiej plotce z początków roku, jakoby Marceline została wyrzucona za jakiś romans. Kilka przypadkiem zasłyszanych słów, do których nigdy wcześniej nie przywiązywał wagi, potrafiły zasiać ziarno niepewności w umyśle. Zgasił papierosa o mur, podnosząc się i robiąc dwa kroki w kierunku dziewczyny. Być może cień domysłu zagnieździł się w jego oczach, ale Ezra nie miał śmiałości otwarcie go wypowiedzieć. Tak jak nie odważył się dopytać o słowa, które kierowane były pod jej adresem. - W kwestiach relacji damsko-męskich, mężczyźni chyba nie mądrzeją nawet z wiekiem - zainsynuował jedynie, unosząc pytająco brwi. Nie prosił o wyjaśnienia, nie prosił, by opowiedziała mu wszystko. Wystarczyło tylko jedno krótkie potwierdzenie bądź zaprzeczenie. Pytanie nie brzmiało, czy mogła mu zaufać, ale czy w ogóle chciała?
Jak otworzyć się przed ludźmi, gdy lęk przed wypowiedzeniem choćby dwóch słów ściska gardło i odbiera poczucie jakiejkolwiek świadomości, że to tylko wyobraźnia kreuje nierealne scenariusze? Chciała cholernie wierzyć, że może komukolwiek zaufać, by wreszcie bez trudu wydusić z siebie iluzoryczne kłamstwa, w których tonęła od czasów Perth. Oszukiwała się, że mogłaby być ważna, usilnie wierzyła w teorię o słowach wypowiedzianych przez niego, chcąc ufać temu jak mantrze, którą mogłaby powtarzać notorycznie, byleby mieć pewność, że jej nie okłamał, ale... Wciąż był nauczycielem. Posiadał tę przewagę, której nigdy nie będzie mieć Marceline. - Nie zrozumiesz - szepnęła cicho, a chwilę później przygryzła policzek od środka, wszak nie wiedziała jak wydusić z siebie prawdę. Mówienie o tym głośno jawiło się jak wydanie na siebie wyroku, ale czy Ezra mógł być aż tak okrutny? Nie znali się; ledwie kilka rozmów, spojrzeń i ten niewinny flirt, który doprowadził do małego nieporozumienia. Wzrok dziewczęcia osiadł na twarzy chłopaka, a zaraz potem wyciągnęła dłoń w jego stronę. Też potrzebowała zapalić, odciąć się i w kłębach dymu zgubić troski, które przysłaniały logiczne myśli. Bez tłumaczenia więc poczęstowała się jednym papierosem, a zaraz potem poczuła jak tytoń przyjemnie wypełnia jej płuca, w których od dawna nie było nikotyny; środka tak leczniczego na kojenie nerwów, że aż niedorzecznym było złapanie subtelnego dystansu pomiędzy tym co się stało, a co dopiero miało się wydarzyć. - Dlaczego uważasz, że wiek gra tu rolę? - zapytała nieśmiało, bo czy mógł mieć rację? Daniel nigdy nie charakteryzował się płytkim podejściem, ale to ona była dla niego ledwie uczennicą - on zaś niedoścignionym pragnieniem. - Nie sądzisz, że powtarzanie błędów jest głupotą? Raz jeszcze uleganie pokusie zgubnej i zwodniczej? Ja mam tylko... Dziewiętnaście lat - wydusiła z trudem, jakby obawiając się tej szczerości. Domyślał się? Wiedział? - Ezra, ja... Przepraszam, nie powinnam - dodała, rzucając tę frazę gdzieś w eter i powędrowała tęczówkami na horyzont, byleby nie musieć wstydzić się słów padających spomiędzy jej spierzchniętych warg. Zostaw to dla siebie. Proszę.