Osoby:@Diana Hazel, @Nicholas Finley Miejsce rozgrywki: Szpital św. Munga Rok rozgrywki: wakacje 2017 Okoliczności: Pierwsze spotkanie Diany i Nicka po wypadku chłopaka na festiwalu muzycznym. Trafia do św. Munga z drobnymi obrażeniami i zostaje oddany w troskliwe ręce kobiety. Z czasem ta powierzchowna znajomość jakich wiele zdobywa pracownica instytucji publicznej przeradza się w romans.
Nieszczęsny festiwal zagnał Nicholasa aż do św. Munga, szkolny szpital był przepełniony, toteż studentów i dorosłych posyłano aż do Londynu. Finley wcale nie był rad z takiego obrotu sprawy, ale shit happens, nie ma co rozpaczać. Dwa dni fatalnego samopoczucia i bólu nie do zniesienia minęły, toteż młody mężczyzna zaczął zwracać uwagę na coś więcej niż tylko czubek własnego nosa. Ach, i inne dające o sobie znać części ciała. Dochodził do siebie, połamane kości powoli zrastały się, a otwarte rany opatrywała niezwykle akuratna pielęgniareczka. Początkowo nie wzbudziła zainteresowania Finleya, sprawiała bowiem wrażenie starającej się ukryć swoją kobiecość. Dodatkowo matka natura nie wyposażyła jej w zaokrąglenia tam, gdzie by się ich spodziewano, co ostatecznie dawało obraz kobiety średniointeresującej. Im dłużej jednak Nicholas przebywał w szpitalu, tym dokładniej przypatrywał się kobiecie. Na oko nie była wcale od niego starsza, wysoka, co cenił u płci pięknej. Łatwiej taką całować - przyszło mu na myśl, co dla niego samego było lekkim zdziwieniem. Od tamtej chwili zdarzało mu się niewybrednie fantazjować na temat opiekunki i wchodzić w interakcję większą niż proste "dzięki" po zmianie opatrunku. Diana, bo udało mu się poznać jej imię, nie była przesadnie miła; przeciwnie - język ostry jak miecz potrafił zgasić pacjentów wokół jednym słowem. Pewnego popołudnia, gdy godziny Finleya spędzone w szpitalu były policzone przybyła by zmienić opatrunek na jego pokrytym tatuażami ramieniu. W sali nie było już nikogo, pacjenci ranni w czasie festiwalu zostali odesłani do domów, a nowi jeszcze nie przybyli. Gdy kobieta pochylała się nad Nicholasem ten poczuł przyjemną woń kobiecego ciała i nie myśląc wiele musnął ustami jej szyję, gdy znajdowała się tak rozkosznie blisko...
Jednym z "uroków" pracowania w świętym Mungu był fakt, że kiedy tego od Ciebie wymagano, musiałeś porzucić swój oddział i iść tam, gdzie Cię bardziej potrzebowano. Najczęściej były to wypadki przedmiotowe, gdzie była przede wszystkim potrzebna wiedza na ogólne tematy, taka jak składanie do całości kończyn, zabawianie się w tamowanie krwawienia i tym podobne. Diana nienawidziła takiej roboty. Ale chciał nie chciał, musiała ją niekiedy wykonywać. Tak było i tym razem. Po tym całym festiwalu, pech chciał, że wszyscy w Mungu mieli pełne ręce roboty. Jej pod opiekę trafiło się kilku młodziaków, wciąż uczących się w Hogwarcie, którzy robili więcej zamieszania niż co warte. Diana już dawno odesłałaby ich do domu, ale nie mogła. "Ci u góry" upierali się, że dzieciaki muszą być w stu procentach wyleczeni, nim wrócą do siebie. Tak więc już kolejny dzień spędzała, niańcząc ich i zmieniając opatrunki, które jej zdaniem, powinien zmieniać ktoś inny. Nic dziwnego, że nie była najszczęśliwsza z tego powodu. Nie po to uczyła się długo i ciężko, aby teraz zajmować się takimi przypadkami. Iva w całym tym procesie nie pomagała wcale. Co prawda, próbowała podpowiadać siostrze jakieś zapomniane z czasem zaklęcia, które mogłyby się w danym momencie przydać, ale częściej była to ironia i drwina. Na Merlina, D, chyba naprawdę muszą Cię tu nienawidzić, że dali Ci takie zadanie. był to jeden z częstszych komentarzy posyłanych w jej kierunku. Z czasem przestała jej w ogóle na tego typu zaczepki odpowiadać. Nie miało to sensu. Była zmęczona. Miała podkrążone oczy i zmierzwione bardziej niż zazwyczaj włosy. Nie miała ochoty, ani siły, zwracać uwagi na potencjalną urodę jej pacjentów. Zresztą, po kilku latach pracy w tym miejscu, nauczyła się traktować ich dosyć przedmiotowo. Było to pomocne, niekiedy zdarzało się, że pacjencji, w szczególności na jej oddziale, umierali. A wtedy musiała sobie jakoś radzić z tymi uczuciami. Najłatwiej było traktować ich jak kolejne numerki do dokumentów. Nicholas nie był w tym przypadku odmieńcem. Dla D również był tylko zlepkiem komórek, które należało doprowadzić do stanu używalności. Nie rozmawiała z nim, gdy o coś pytał, odburkiwała coś pod nosem. Kiedy pytań nie zadawał, była szczęśliwa. Na szczęście nie był namolny. Gdyby się taki stał, szybko poradziłaby sobie z sytuacją. Miała wetkniętą za ucho różdżkę, kiedy (dzięki Merlinowi!) ostatni raz zmieniała mu opatrunek. Za chwilę miał zniknąć. Stać się tylko wspomnieniem, o którym miała szybko zapomnieć. Nie mówiła nic, jakiekolwiek rozmowy uważała za bezcelowe. Wiedziała jak się czuje, w jego karcie było wszystko dokładnie napisane. Ale kiedy jego usta dotknęły jej szyi, złapała się na tym, że w ułamku sekundy zesztywniała. Jak on śmie! krzyknęła w jej umyśle Iva. Co za bezczelny bachor! Diana niewiele myśląc, sięgnęła lewą, wolną dłonią po różdżkę wetkniętą za ucho i wycelowała prosto pod gardło chłopaka, odchylając jego głowę niebezpiecznie do tyłu. -Mam w tym momencie w głowie przynajmniej kilka zaklęć. Żadne nie jest przyjemne i każde, odpowiednio użyte, może zabić. Chcesz, abym któreś z nich wypróbowała na Tobie? - wyszeptała niebezpiecznie blisko jego twarzy. Patrzyła mu się prosto w oczy. Z jej własnych bił taki lód, że niejeden by się zlękł. A ona chciała zobaczyć na jego licu strach.
Praca niższa niż wskazują kompetencje mogła rzeczywiście być irytująca, szczególnie przy obrażeniach które z powodzeniem wyleczyłby każdy mugolski lekarz, choć z drugiej strony wyniosłość wskazująca że zostało się stworzonym do rzeczy wyższych w służbie zdrowia raczej nie jest mile widziana. Nad tym Nicholas jednak nie zastanawiał się zbyt długo. Cóż, trudno powiedzieć co tak naprawdę skłoniło go do tego odważnego kroku. Może było to faktycznie zainteresowanie, a może zwyczajnie kilka dni spędzonych w męskiej sali wyostrzyło jego zmysły i pragnienie spotkania przedstawicielki płci piękniejszej? Nie analizował raczej swoich reakcji i zachowań, wymykały się one nieraz z szeroko pojętych norm czym nie zaprzątał myśli. Zdarzało się Finleyowi, że spotykał się z odmową wobec niedwuznacznych propozycji czy zachowań, nigdy nie była to jednak reakcja tak agresywna jak tym razem. Przecież jedynie musnął jej szyję, równie dobrze mogłoby się to wydarzyć za sprawą nieplanowanego przypadku, o co tyle nerwów? Jeżeli kobieta liczyła na to, że pokornie spuści wzrok, spłoszony to mogła się pożegnać z tą myślą. Nicholasa nie dało się zbić z pantałyku, w każdym razie - na pewno nie w sytuacji tego typu. Przecież nie zabije go teraz ani nie uszkodzi zbyt dotkliwie, choć z pewnością umiejętności jej na to pozwalały. Gryfon wolał jednak o tym nie myśleć - zadowalał go obecny stan rzeczy, nie ważne jakie, ważne że wywołujesz emocje, a przede wszystkim to, że miał obok siebie interesującą niewiastę. Nicholas żył chwilą, nie bacząc na przyszłość i przeszłość. Nie zastanawiał się nad konsekwencjami własnych postępków. Problem w przyszłości był problemem nieistniejącym. Choć groźby Diany mogły okazać się problemem teraźniejszym, szybciej niż sądził. - Wybacz śmiałość, panienko, jednak trudno oprzeć się Twoim wdziękom - odparł bezczelnie, nie analizując nawet przez moment jakie mogą być skutki takiej poufałości. Nie spuścił wzroku; przeciwnie - wpatrywał się w oczy uzdrowicielki bezczelnie, nie zważając na różdżkę kobiety wbijającą się mocno w jego szyję.
Czuła, jak ogarnia ją złość. Nie lubiła tego typu zachowania w szczególności w wykonaniu kogoś tak młodego jak ten chłopak. Co może być nieco dziwne, zważywszy na fakt, że sama była mocno pyskatą osobą i taką, która nie przejmowała się nazbyt obowiązującymi normami czy zasadami. Nie dbała również o to, co może powiedzieć, a czego mówić nie powinna, pewnie stąd te słowa skierowane w stronę pacjenta. Jednak, jego odpowiedź sprawiła, że jeszcze bardziej miała w dupie to, co miało stać się później. Była pewna jednego: nie mogła puścić mu tego płazem. Diana, wiesz, że nie możesz tego robić! To przecież pacjent! zajęczała rozpaczliwie Iva. Zamknij się, proszę, syknęła tylko D, do swojej siostry, nie zwracając na nią większej uwagi. W tym momencie była ona skupiona na niejakim panie Nicholasie, który raczył sobie z niej niemiło zadrwić. Odsunęła się od chłopaka na niedużą odległość i opuściła różdżkę. Uśmiechnęła się. Tak, jak na kobietę (którą podobnież była...) przystało. Trochę zalotnie i w bardzo uroczy sposób. Zatrzepotała rzęsami, jak to robią kobiety na mugolskich filmach i delikatnie dotknęła dłonią jego lekko zarośniętego policzka. Kiedy Diana chciała, potrafiła być urocza. -Oh, jesteś taki miły! - zaćwierkała, zupełnie niepodobnym do poprzedniego głosem, który nawet nie pasował w żadnym stopniu do jej osoby. Czuła się w tym momencie, zupełnie jak nie ona, ale przecież o to chodziło, w tym małym przedstawieniu, które postanowiła mu zafundować. W momencie jej wyraz twarzy całkowicie się zmienił. Brzydko oszpecił ją krzywy uśmiech i mocno zmarszczone brwi. Palce zacisnęły się na różdżce tak mocno, że aż pobielały kłykcie. Ale ona wiedziała, co ma zrobić. Dlatego właśnie odsunęła się od swojego pacjenta i jak gdyby nigdy nic, wycelowała różdżką prosto w jego krocze. Chwilę później, niewerbalnie rzuciła zaklęcie furnunculusa. Efekt tego był taki, że w okolicach jego męskości pojawiły się malownicze i bardzo swędzące bąble. Diana nie mogła ich zobaczyć, w końcu Nicholas był przykryty, ale mogła zobaczyć pewien grymas na jego twarzy, który musiał tam zagościć. A poza tym, chłopak mógł poczuć efekt jej działań. Drzwi od sali były zamknięte, więc kobieta nie obawiała się tego, że ktoś mógłby właśnie wejść do środka. To nie była ta godzina i nie było możliwości, aby ktoś z personelu złapał ją na takim uczynku. -Kolejnym razem, zastanów się proszę, zanim zrobisz, bądź powiesz coś głupiego. - powiedziała, znów delikatnie się pochylając w jego kierunku, z wrednym uśmieszkiem na ustach.
Ostatnio zmieniony przez Diana Hazel dnia Wto 13 Lut 2018 - 16:19, w całości zmieniany 1 raz
Może faktycznie zaczął zbyt odważnie, zbyt bezczelnie? Może nie powinien naruszać jej przestrzeni gdy ewidentnie nie wykazywała sympatii, nie wspominając o chęci? - takie myśli nigdy nie pojawiały się w głowie młodzieńca, co wynikało z przekonania, że trudno oprzeć się jego urokowi. Miał ku temu powody, bo trudno byłoby wymienić panny, które okazały się nieczułe na jego podchody i zachody, ale przyznać trzeba, że jego ego faktycznie było rozdęte. Nie spodziewał się jednak trafić na tak bojowniczo nastawioną opiekunkę! Mało, że okazała się wybuchowa i niepotrafiąca (a może niechcąca?) zapanować nad opanowującą ją złością, dodatkowo była w stanie posunąć się do używania przeciw niemu zaklęć. Cóż, tego Finley zdecydowanie się nie spodziewał. Prawie dał się nabrać na jej uroczy świergot, ale zmiana zachowania Diany nastąpiła tak prędko, że nie zdążył dać się przekonać. TEGO zaklęcia w TO miejsce już na pewno nie oczekiwał. Przez ułamek sekundy na jego twarzy zakwitł grymas bólu i braku zrozumienia, szybko jednak, mimo paskudnego uczucia w okolicach narządu którym często zdarzało mu się myśleć, powrócił naturalny, choć przez bystrego obserwatora możliwy do zauważenia napięty, wyraz twarzy. - Ranisz dotkliwie moje serce - skomentował pewien, że dreszcz który przeszył kobietę podczas pocałunku nie był wywołany jedynie złością, ale i mniej negatywnymi uczuciami. Choć nie dawała ku temu żadnych sygnałów Nicholas wciąż był przekonany że uda mu się dopiąć swego. Finley doskonale wiedział, jak trafić do serca kobiety. Natura większości przedstawicielek płci pięknej z lubością przyjmowała komplementy, Gryfon nie spotkał się jeszcze ze zbulwersowaniem płynącym z powodu uprzejmego skomentowania stroju lub włosów dziewczyny (no i - niekiedy części ciała). Dlatego też znów się uśmiechnął i skinął lekko głową - Wybacz poufałość, nie chciałem wywoływać na tej pięknej twarzy grymasu - dodał posyłając jej na tyle promienny uśmiech, na jaki pozwoliło mu paskudne pieczenie w kroczu. - Chyba potrzebuję jeszcze pomocy - dodał z miną zbitego psa, za to bezczelnie patrząc jej w oczy, a następnie kierując wzrok w kierunku wiadomego narządu. Napaskudziła, są w szpitalu to chyba powinna opatrzyć rany? Nick nie wiedział nawet jak to wygląda, ale uczucie było potwornie nieprzyjemne. Nie pogardziłby zimnym okładem.
Nie małą satysfakcję sprawiło jej przyglądanie się temu, jak w tym momencie cierpiał. Było to niemal jak miód dla jej duszy. Żeby nie było, normalnie się tak nie zachowywała względem pacjentów. Zawsze starała się im pomóc, wedle swoich możliwości. Ale ten jegomość zachowywał się w taki sposób, że nie mogła odmówić sobie przyjemności, jaką było ofiarowanie mu delikatnego pstryczka w nos. Tak w zasadzie, można by było powiedzieć, że jego los nie był jej winą. Sam sprowadził na siebie te bąble i ból krocza. Wywróciła tylko oczyma słysząc jego słowa. Podeszła do nóg łóżka i złapała za kartę pacjenta tam powieszoną, po czym zaczęła w niej namiętnie coś zapisywać, nie zwracając zbyt dużej uwagi na cierpiącego pacjenta. Niech sobie jeszcze chwilę pocierpi, raczej wyjdzie mu to tylko na dobre. Był młody, nic poważnego stać mu się nie mogło, ale mała lekcja pokory powinna się przydać na przyszłość. W sumie, to miał szczęście, że trafił na Hazel. Jakby tak spojrzeć na to wszystko z szerszej perspektywy. Naprawdę, baardzo szerokiej perspektywy. Rzekomą swoją urodę również nie miała ochoty skomentować. Mógł mówić co tylko chciał, pewnie po to, aby dobrać się do jej majtek, ale na niej nie robiło to większego wrażenia. Wiedziała doskonale jak wygląda i żadne teksty tego typu nie mogły zmienić jej własnego postrzegania swojej osobowości. Wiedziała, że nie ma bujnego biustu, ładnie zaokrąglonych bioder i czegoś, co mogłoby przyciągnąć mężczyzn do niej. Jej rysy twarzy również były nieodpowiednie dla kandydatki na miss świata. Dlatego podejrzewała, że jego nagłe zainteresowanie jej osobą wynikało tylko i wyłącznie z faktu długotrwałego pobytu w szpitalu. Ale uwagi na temat pomocy nie mogła po prostu przepuścić jak wszystko dotychczas. Podniosła wzrok z nad karty i spojrzała mu prosto w oczy, w ogóle nie kryjąc zaskoczenia. I w sumie po części podziwu. Jak mógł mieć nadal ochotę na to, aby próbować tego głupawego podrywu z tak urządzonym przyrodzeniem? -Jesteś bezczelny. - powiedziała z nutką podziwu w głosie. Nie umiała tego ukryć pomimo tego, że próbowała. -Tak właściwie to co ty próbujesz osiągnąć? - zapytała, szczerze zainteresowana. Nic więc dziwnego, że jedna z jej brwi uniosła się wyżej niż druga.
Widział satysfakcję w oczach kobiety w tej krótkiej chwili, kiedy nie potrafił ukryć, że wyrządziła mu krzywdę. Szalone, przebiegło mu przez myśl, aż tak ucieszyć się ze sprawienia niemałego bólu pacjentowi. I już dzwonimy do płokułatuły - nie wiedzieć skąd przypomniał sobie cytat z durnego mugolskiego programu co wywołało przelotny uśmiech, ale zgodził się w myślach i kiwnął nieznacznie głową jakby siebie samego przekonując, że jej zachowanie jest karygodne. Kobieta zignorowała początkowo jego słowa i zapamiętale bazgrała na karcie przypiętej do łóżka. Nie miał ochoty zastanawiać się co zapisuje, może po prostu kreśli bez sensu chcąc przedłużyć jego cierpienia? Fala złości zalała jego wnętrze, nie pozwolił jej jednak wydostać się na zewnątrz. To prawda, użyła ciosu poniżej pasa, w przenośni i, co gorsze, dosłownie również. Nie chciał dać za wygraną i nie spuszczając z niej wzroku (choć zaniepokojony o stan swojego krocza) doczekał się jej ponownej atencji. Może faktycznie nie była posiadaczką najbardziej ponętnych kształtów, może nie miała prawie żadnych, jednak delikatne rysy twarzy i skupienie, z jakim wcześniej wykonywała swoje nielubiane obowiązki mogły intrygować, spodobała się Nicholasowi nie powiedział więc nic, o czym nie byłby przekonany! Nie zamierzał jednak powtarzać, wiedział że jeśli ona nie jest przekonana do siebie to on już jej nie przekona i przecież nie z zamiarem podniesienia jej samooceny wypowiedział wcześniejsze słowa. Szybko zmieniała nastroje, teraz na jej twarzy malowało się SZCZERE zdziwienie i... czy to... podziw? A więc niezależnie od tego, co będzie się działo to on był teraz zwycięzcą, choć obolałym, tego pojedynku. Jesteś bezczelny - brzmiało jak zalążek rozmowy, myślał, że nie ma co liczyć na harce których chęcią gnany pozwolił sobie zbliżyć usta do szyi kobiety, ale jej niecodzienne zachowania naprawdę sprawiły że zapisał ją w pamięci i miał wrażenie, że nie pozbędzie się za szybko pragnienia bliższego spotkania z uzdrowicielką. - Chciałbym opuścić szpital w pełni sił i zdolności prokreacyjnych - odpowiedział na jej pytanie wytrzymując spojrzenie błękitnych oczu i posyłając słodki uśmiech, jednocześnie unosząc brew. Może akurat mu pomoże? Nie spodziewał się że opatrzy te wstrętnie piekące bąble, ale liczył w tej chwili na przeciwzaklęcie bo ból stawał się po prostu nieznośny.
Nie mogła mu odmówić śmiałości i cholernej pewności siebie. Udowodnił, że miała rację, kiedy to wspomniał o swoich ewentualnych pragnieniach, coś w niej pękło. Nie wiedzieć czemu, mimowolnie, uśmiechnęła się delikatnie, w taki naturalny sposób, którego zazwyczaj skąpiła światu. Nie pokazywała tej twarzy. Ale ten młodzieniec potrafił sprawić to, że chciała się tak uśmiechnąć. Z pewnością w tym momencie, gdy nie miała brzydkiego grymasu na twarzy, dało się zauważyć, że potrafiła być bardzo piękną (wedle gustu) kobietą, która skrzętnie to ukrywała. W końcu, niejednokrotnie w swoim życiu się przekonała o fakcie, że tak po prostu było łatwiej. Nie pokazywać siebie, przywdziewać idealnie dobraną na każdą okazję maskę. -Nie jestem w stanie Ci tego zagwarantować. Kto wie, ile jeszcze chorób na Ciebie w tym miejscu czeka. - powiedziała z dużą dozą ironii w głosie. Mimo wszystko, postanowiła się delikatnie ulitować nad nim. Uznała po prostu, że swoje już odcierpiał. Może coś mu to powie i wskaże sposób postępowania względem niektórych kobiet. Bo nie każda lubiła być od razu atakowana pocałunkami znienacka w szyję. Odwiesiła kartę na swoje miejsce i jakby z dużą dozą lenistwa, skierowała różdżkę ponownie na jego krocze. Wiedziała, jak szybko i skutecznie zneutralizować skutki rzuconego przez nią zaklęcia. Nie to, że robiła to nie raz w życiu, ale czasami zdarzało jej się leczyć pacjentów, nie torturować. A jesteś pewna, że nie powinien jeszcze trochę pocierpieć? zapytała Iva. Chyba już mu wystarczy. Diana nie poznawała swojej siostry. Iva na co dzień była raczej spokojna i to ona powstrzymywała D przez pewnymi działaniami. A tutaj domagała się, aby jeszcze torturować chłopaka? Może jej też zalazł za skórę... Ale Hazel nie mogła być tego pewna. Mimo wszystko, postanowiła nie słuchać tym razem siostry. I rzuciła zaklęcie, niwelujące skutki poprzedniego. Chłopak musiał odczuć nie lada ulgę, że jego krocze nie stało już w płomieniach. -Tak właściwie, to dlaczego wcześniej to zrobiłeś? - zapytała, szczerze zainteresowana odpowiedzią. Pewnie właśnie dlatego, zamiast wyjść pospiesznie z pomieszczenia, aby uniknąć ewentualnych nieprzyjemnych konsekwencji, usiadła na jednym z krzesełek przy łóżku pacjenta, wpatrując się w niego natarczywie. Cała ta miła i kobieca Hazel zniknęła i nic nie zapowiadało szybkiego jej powrotu. Nie wiadomo, co by musiało się stać, aby ona ponownie wróciła.
Piękno faktycznie dało się dostrzec, w tamtej chwili szczególnie. Nicholas nie znosił rutyny, przepadał za otaczaniem się jednostkami wyjątkowymi, zadarł głowę do góry, wyginając wargi w nonszalanckim uśmiechu i nieco natarczywym wzrokiem lustrując przemiłą w tej chwili kobietę. Nie bawiły go metaforyczne przesłania i aforyzmy głoszące, że liczy się wnętrze - Finley był cholernie powierzchowny. Lubił otaczać się pięknymi damami o niezaprzeczalnym magnetyzmie i nieprzeciętnej aparycji. Obserwując Dianę zdołał wywnioskować, że ich znajomość nie jest w żaden sposób toksyczna - panna H. należała do urokliwych dziewcząt. - Jeśli spotka mnie radość bycia Twoim pacjentem mógłbym tu jeszcze trochę zabawić - skomentował jej ironiczną uwagę po chwili zastanowienia. Było w tym trochę aktorstwa, wszak nie chciałby by jego genitalia traktować taki sposób, wolałby żeby troszczyć się o nie inaczej. Nie słyszał tego, co działo się w jej głowie, gdyby jednak miał taką możliwość podziękowałby Dianie, że trzyma się swojego zdania, oj tak. Przeciwzaklęcie przyjął z nieskrywaną ulgą, która wymalowała się na jego twarzy. Zwrócił wzrok na uzdrowicielkę i w jego oczach mogła zauważyć wdzięczność. Śmieszne, był jej wdzięczny za to że najpierw go zraniła a potem wyleczyła. Konwenanse były dla niego niczym, takoż zagryzł wargi i zamierając w bezruchu, nie zważając na okoliczności, rzekł z egzaltacją, wzruszając ramionami - Spodobałaś mi się, nie potrafiłem się oprzeć gdy byłaś tak blisko - zauważył, że prawienie komplementów nie odnosiło skutków, toteż postawił na bezczelną szczerość, przecież nic nie może się stać, najwyżej wykopie go i tyle się widzieli. Ale rozbudził już w sobie łowcę, nie miał zamiaru przestać dopóki nie dopnie swego. Nie dała żadnego znaku, żadnego sygnału ale chciał sprawić jej przyjemność i, co ważniejsze, chciał ją otrzymać od niej. Zawsze przychodził po swoje i nie przywykł do odmowy świadom, że jeszcze żadna nie wyszła ze spotkania niezadowolona. Fakt, że Diana usiadła na krześle lustrując go wzrokiem oznaczał, że mimo wszelkich oznak antypatii nie chciała się go tak szybko pozbywać.
O ile Nicholas uwielbiał otaczać się pięknymi kobietami, o tyle Dianę zdecydowanie ciągnęło do ludzi, którzy w jakikolwiek sposób byli interesującymi okazami. Nie musieli być inteligentni, piękni (tudzież przystojni), czy czarujący w każdy możliwy sposób. Ją interesowali ludzie inni od wszystkich. Niecodzienni i nie wpadający w schematy, tak bardzo obecne w każdym ich codziennym kroku. Może własnie dlatego siedziała teraz na krześle obok mężczyzny. Bo był inny. A przede wszystkim nie bał się robić tego, czego chciał. Nie mogła wiedzieć, czy tak zachowywał się zawsze, ale w tym momencie, przez to właśnie ją fascynował. -Gdybyś miał być moim pacjentem, musiałbyś znajdować się w o wiele gorszym stanie niż dotychczasowy. - skwitowała tylko jego słowa, ale zaraz coś jeszcze przyszło jej istotnego do głowy. - Chociaż, te krosty już by Cię do mnie znacznie zbliżyły. - to, co powiedziała, było w dużym stopniu zgodne z prawdą. W końcu, pracowała na oddziale zakażeń magicznych. Tam zajmowała się przeróżnymi magicznymi chorobami, o wiele ciekawszymi niż leczenie katarków czy otwartych złamań. To załatwiało się jednym, porządnym zaklęciem. W jej dziedzinie należało o wiele mocniej kombinować i niekiedy niewłaściwa diagnoza prowadzić mogła do zgonu. Pewnie to właśnie najbardziej fascynowało Dianę w tej pracy. Że nigdy nie wiadomo na co się trafi oraz że niosła ona ze sobą nie lada ryzyko. No bo kto nie lubił ryzyka? A ktoś taki, jak ona, kto nie miał równo pod sufitem, zdecydowanie przodował w zachowaniach pseudo destrukcyjnych. Kolejne jego słowa sprawiły, że nie do końca była pewna, co powinna odpowiedzieć. Zmarszczyła brwi, głowiąc się nad tym, co teraz ma z tym począć. Nie codziennie słyszała od kogoś, że przypadła mu do gustu. I było to przynajmniej dziwne. Jakby po to, aby dać sobie chwilę na ułożenie myśli, zmierzwiła już i tak cholernie zmierzwione, krótkie, czarne włosy. -Dziękuję? - powiedziała niepewnym głosem. Zaraz jednak się zreflektowała i odzyskała swój zwyczajny rezon. Nie zamierzała przegrywać tej rozgrywki, a tym bardziej nie zamierzała mieć jakikolwiek kontakt z tym chłopakiem poza zwyczajową opieką lekarską. -Słuchaj, jesteś bardzo miłym i przystojnym chłopakiem, ale nie masz na co liczyć. - dziwnie się czuła zbywając go, ale wiedziała, że tak powinna postąpić. Iva przyklasnęła jej w myślach, równie zaskoczona zachowaniem Diany co i ona sama. - Nic i tak by z tego nie było, a poza tym to bezsensu. - zakończyła dosyć kulawo, bo nie wiedziała w jaki inny sposób dopowiedzieć swoje zdanie w tej kwestii.
Nicholas był mistrzem w prawieniu komplementów - bycie łamaczem kier do czegoś zobowiązywało. Musiał znać najnowsze trendy, słabości kobiet, ich najbardziej pożądane zachowania u mężczyzn oraz zupełnie przewidywalne reakcje na ociekające lukrem pochwały. Choć komentarze Gryfona często bywały przerysowane, to w rzeczywistości Faulkner obrazował realność - po Hogwarcie błąkały się naprawdę urodziwe rzesze dziewcząt. W tym przypadku jednak chwyty stosowane zazwyczaj nie odnosiły rezultatów, co zaczynało mu się podobać. Oderwanie, nowość, inne emocje, zdobywanie - o to, co dawało mu nieposkromioną radość. Diana z pewnością odbiegała od standardów, nie miał na myśli wyglądu, ale zachowanie. Pewna swego, choć zmienna; pozornie wiedząca czego chce, ale skrycie, w co głęboko wierzył, chcąca tego, co Finley może i pragnie jej dać. Słowa kobiety sprawiły, że przestał mieć jej za złe minione zranienie. Gdy ustało - wspomnienie bólu zatarło się - A więc chciałaś mnie do siebie zbliżyć - odparł rezolutnie, znacząco unosząc brew i kąciki ust - w uśmiechu. Prawdopodobnie jej słowa nie miały mieć takiego wydźwięku, ale to że odczytał i mógł odczytać je w taki sposób już o czymś świadczyło. To, co nastąpiło po chwili tylko potwierdziło butną pewność młodzieńca - uzdrowicielka straciła rezon pozwalając sobie na chwilę zastanowienia, z której wykwitło podziękowanie. Dziękuje, że mu się spodobała? Wygląda na to, że nie ceniła się zbyt wysoko jako kobieta. On już się postara, by poczuła się zadbana i zadowolona. Nie wiedział jak tego dokona, czując że tego dnia może mu się już nie udać, powziął jednak natychmiast, że Diana Hazel wyląduje w jego sypialni. Miły i przystojny... chłopiec? Cóż, może chciała odebrać wypowiedzi przyjemny ton mianując go chłopcem, ale skoro uznała go za miłego to nie mogła się przecież gniewać - A czy wszystko musi mieć sens? Nie lepiej czasem ponieść się chwili i zrobić to, na co ma się ochotę? - zapytał trochę ogólnie, trochę wciskając podtekst. Ja właśnie mam ochotę na Ciebie, przeszło mu przez myśl, ale zdecydował że takie myśli zwerbalizuje przy innej okazji.
Diana nie najlepiej odnajdywała się w tym całym erotycznym świecie. Lubiła seks, ale nie oznaczało to, że uciążliwie szukała go u każdego potencjalnego faceta. Pod tym względem była bardzo specyficzną osobą (zresztą, pod wieloma innymi względami również, ale nie o tym teraz mowa). -Marzyłam o tym, nie było tego widać w mojej oschłości? - zakpiła z niego najbardziej jak tylko była w stanie. Jeśli jej ruchy i czyny odczytywał w taki sposób, to nie chciała wiedzieć, co się kryło pod tą bujną grzywą włosów. Był dziwny. Nie przyjmował żadnej odmowy i w ogóle nie myślał o tym, aby cokolwiek mogło go zdemotywować. Diana nie znała go długo, ale już takie rzeczy mogła powiedzieć na jego temat. Chyba po prostu szybko wyciągała wnioski. I w tym momencie, dalej nie dawał za wygraną. Nie wiedziała, czy nie stało się przypadkiem tak, że zamiast zdemotywować go, to jej odmowa tylko bardziej zmotywowała chłopaka do osiągnięcia wyznaczonego sobie celu. D zaczęła się zastanawiać, jaki głupi zakład powstał pomiędzy nim, a jego kumplami, że akurat o jej względy zaczął zabiegać. Wiedziała tyle, że nie zamierzała pozwolić na to, aby ktoś w taki głupi sposób sobie z nią pogrywał. Dobrze kontrolowana złość pojawiła się na jej twarzy. Nic nie mogła na to poradzić, że nie lubiła, gdy ktoś nie traktował ją poważnie, tak jak Nicholas właśnie w tym momencie, mówiąc to, co mówił. -Czy Cię przypadkiem głowa nie rozbolała? Nie zamierzam grać z Tobą w te głupie gierki, a tym bardziej pozwalać na to, abyś perfidnie się ze mnie naigrywał. Nie będę kolejną zdobytą przez Ciebie laską i wpisaną do rankingu. Zapamiętaj to sobie, bo za drugim razem, gdy będę musiała to powiedzieć, zabolą Cię nie tylko klejnoty, ale całe ciało. - wszystkie te słowa wysyczała w jego kierunku, zdecydowanie zbyt szybko i gwałtownie jak na kogoś, kto rzekomo był w stu procentach opanowany. Miała dosyć tego całego przedstawienia, a nikt nie płacił jej dodatkowych pieniędzy za to, że pozwalała się upokarzać, przez takiego gnojka. Dlatego wstała z zajmowanego miejsca i zamierzała wyjść. Im szybciej, tym lepiej.
Ach, przecież Nicholas również nie szukał go uciążliwie! Fakt, często szukał go, ale całkiem normalnie i naturalnie, nawiązywał także relacje z dziewczętami, które nie miały z bliskimi kontaktami fizycznymi nic wspólnego. Okej, nie było ich za wiele, ale kilka by znalazł. Czy to jego wina że wcześniej czy później ulegały mu? Bardzo rzadko próbował na kogoś wpłynąć, nieraz to z drugiej strony wypływała inicjatywa. Przewrócił oczami, nie lubił gdy ktoś z niego kpił w otwarty sposób, nie tyle że obniżało to jego mniemanie o sobie samym, co po prostu irytowało, czemu dał wyraz. Dziwny? Toż to niedorzeczne, kto opisałby tak Nicholasa? A może to Diana była dziwna? Tak czy inaczej - zaintrygowała go, a Finley lubił zagadki, nawet jeśli kobieta miała go za nieinteligentnego. Teraz już nie da za wygraną, zawsze dostaje to czego chce, o ile uda mu się przekonać płeć odmienną o tym, że ona również tego chce. A zawsze i to mu się udawało. Może nie dziś, ale czuł że o Dianie Hazel (choć jeszcze nie znał jej nazwiska) nie zapomni zbyt szybko. Liczył, że i ona nie wymaże go z pamięci, a jeśli już - to że z chęcią sobie o nim przypomni. Zdziwił go wykład uzdrowicielki, bo akurat w ostatnich słowach nie kryła się propozycja, bardziej liczył na zwykłą rozmowę. Przerzucanie się zdaniami i argumentami - Spokojnie, przecież niczego od Ciebie nie chcę i w nic nie gram - odparł łagodnym tonem, a jego twarz przybrała miły, pozbawiony podtekstu wyraz - Zwyczajnie spytałem czy zawsze wszystko musi mieć sens i czy działanie pod wpływem impulsu zawsze uważasz za niesłuszne - dodał wzruszając ramionami i nie świdrując jej wzrokiem, bardziej szukając spojrzenia. Jakby rozmawiali pierwszy raz i przed chwilą nic się nie wydarzyło. Nie chciał by już wychodziła, wolałby zostać zapamiętany nieco lepiej. Nie żeby zabiegał o czyjeś zdanie na swój temat, po prostu nie krzywdził nikogo celowo i nie chciał tego robić, a podświadomie czuł że ta nieznajoma poczuł się urażona jego niewinnym zachowaniem. Lepiej to odkręcić póki czas, choć przepraszać nie miał zamiaru.
Odnotowała wymalowaną na jego licu pewnego rodzaju konsternację. Ale nie zamierzała w żaden sposób tego komentować. Ona zrozumiała jego słowa, w taki, a nie inny sposób. Nic dziwnego, że tak się właśnie stało. Życie nauczyło ją, dosyć dosadnie, że jest kurwą i nie gra w tę trudną grę fair. Wiedziała to i nauczyła się z tym żyć. Zajęło jej to kilka lat, ale zdołała w końcu wypracować w sobie niechęć do świata, tego, co sobą reprezentował, brak zaufania do kogokolwiek i czegokolwiek oraz wrogie (obronne?) nastawienie względem każdej potencjalnie ludzkiej istoty. Tak po prostu było łatwiej. Nie zbliżać się, nie ufać, nie spoufalać. Wtedy można było uniknąć dyskomfortu jakim było zranienie. Można było zawsze udawać, że wszystko jest ok. Choć rzadko kiedy bywało. Jego łagodny ton sprawił, że jakoś zdecydowała się na delikatne opuszczenie gardy. Ale na tyle tylko delikatnie, że rozluźniła ramiona, a myśli na temat ewentualnego wykorzystania, po raz kolejny w życiu, odrzuciła na bok. Może nie tym razem? Może nie w ten sposób? Wierzysz w to Diana? Naprawdę uważasz, że może tym razem cały świat nie chce Ci dokopać? cichy głosik Ivy wydobył się poprzez jej rozważania burząc całe to przekonanie, które zdążyła kobieta wykreować. Muszę uwierzyć... Nie mam innej możliwości, jakbyś jeszcze tego nie zauważyła. odpowiedziała jej z rozbrajającą wręcz szczerością. W końcu, nie miała innego wyjścia. Kiedyś, nie wiadomo jeszcze kiedy, nadejdzie taki dzień, że po prostu będzie musiała spróbować ponownie zaufać ludziom i sprawdzić, czy każdy na świecie chce ją tak dotkliwie skrzywdzić, jak ona i Iva przypuszczały. -Nie wszystko musi mieć sens - powiedziała, bardzo cicho. Chłopak równie dobrze mógłby udawać, że w ogóle nie usłyszał tych słów, że ominęły go zupełnie. Co dziwniejsze, Diana, uśmiechnęła się delikatnie, jakby na potwierdzenie słuszności swojej teorii. Nie wiedziała, czemu właśnie taki wyraz zagościł na jej twarzy, ale co dziwniejsze, nie czuła się z nim źle. W tym momencie, był on zupełnie odpowiedni i na miejscu. -Miłego dnia, Panie Finley. Oby rany dobrze się goiły - to powiedziawszy, ruszyła w kierunku wyjścia. Pozwoliła sobie na powiedzenie tych słów, bo przecież nie zakładała, że jeszcze kiedykolwiek spotka chłopaka. Bo z jakiej racji miałaby się interesować jeszcze jego losami? Zapewne dzisiaj widziała go po raz ostatki w swoim życiu.