Osoby: Courtney Hill & @Gabrielle O. Downey Miejsce rozgrywki: Szpital św. Munga, oddział Zatruć Eliksiralnych i Roślinnych Rok rozgrywki: wrzesień 2017 Okoliczności: Courtney spożyła sok z niedojrzałej tykwobulwy, co spowodowało zatrucie i jej wizytę w świętym Mungu. Niespodziewanie trafia na asystentkę uzdrowiciela, która pracuje tutaj dopiero od niedawna
I kolejne zwrócenie zawartości żołądka, który zresztą chyba już dawno był pusty, na lśniącą czystością podłogę w szpitalu świętego Munga. Courtney nie wymiotowała tyle od czasu, gdy wypiła butelkę najtańszego, za to dość wysokoprocentowego wina. Teraz z bladą twarzą, mokrymi od potu włosami i nadzieją, że sprzątaczki jej nie ukatrupią za czekającą przy windach niespodziankę, podeszła do okienka informacji, uporczywie się przy tym drapiąc. Swędziała ją szyja i zaczynały swędzieć też uszy; nie widziała jeszcze wysypki, która ją zaatakowała. Dotarła tutaj samodzielnie resztkami sił, bo wymioty naprawdę ją wykańczały, a każda próba zjedzenia czegokolwiek czy choćby wypicia wody, kończyły się tak samo - pawiem w toalecie. Jeszcze chwila i się odwodni, a co gorsza zwątpi w swoje umiejętności, bo przecież całkiem niedawno warzyła eliksir, który to potem wypiła. Zdawało jej się, że wszystko dzieje się właśnie przez niego; w życiu by się nie domyśliła, że winowajcą jest sok z tykwobulwy. Pani w informacji nie była miła, kiedy Kalifornijka zachrypniętym głosem zapytała, na które piętro powinna się udać z takimi objawami, które to wydawały jej się zatruciem. Pierw została zwyzywana od alkoholiczek i brudasów nieszanujących czyjejś ciężkiej pracy przez jakąś babcię stojącą za nią, której zresztą kobietka przy okienku z oburzeniem zawtórowała, potem poinformowana o konieczności odczekania kilku godzin na swoją kolej, a w końcu odesłana na trzecie piętro. Zdążyła jeszcze zezłościć się na gburowatą panią z informacji, rzucić kilkoma epitetami wywołującymi niekryte zgorszenie zarówno w ów pani, jak i starowince obok, po czym poczłapała na wskazane piętro. Pierw skierowała się wprost do toalety, by tam oddać się po raz kolejny zgubnym skutkom wypicia soczku z niedojrzałej tykwobulwy, a następnie usadowiła na jednym z krzesełek w poczekalni, bo nie wiedziała co właściwie powinna ze sobą począć. Uważała raczej, że skoro jest już w szpitalu, to natychmiastowa pomoc nieodzownie jej się należy, a uzdrowiciele sami powinni przyjść do niej, pogłaskać po główce i zapytać czego potrzebuje. Cóż, z takim myśleniem będzie siedziała tutaj pół dnia, drapiąc się w szyję.
wzięłam chorobę ze spisu chorób jak coś, nazywa się uirusia xd
Praca w białym fartuszku bardzo jej odpowiadała. Była na razie tylko Asystentką, ale co tam na Uzdrowiciela też przyjdzie czas. Postanowiła się przejść po korytarzach szpitala i poszukać sobie zajęcia albo znajomą twarz do rozmowy. Niedawno zaczęła tu swoją pracę i większość personelu uważała, że dzień "nudny" to dzień udany. Za to taka Gabrielle O. Downey tak nie myślała i już rwała się do pracy, dopóki nie natrafiła na ubogą zawartość żołądka @Courtney Hill. Jedynie co jej przyszło w tej chwili na myśl to: "Uuuu... Ktoś puścił pawia". Coś się zapowiadało. Wiadomo na oddziale Zatruć Eliksiralnych i Roślinnych w świętym Mungu nie można było spodziewać się kwiatków na podłodze i woni perfum z magicznej kolekcji Avonu.* Z jednego Downey była zadowolona, a mianowicie z tego, że to nie ona odpowiadała za sprzątanie. - No panno Downey. Pierwsza pacjentka siedzi tam. - Przełożony wskazał na Hill. Mężczyzna przechodził obok ślizgonki i już doskonale wiedział, co dolega dziewczynie. Takim niegroźnym przypadkiem mogła zająć się Gabrielle, tak sądził. Dziewczyna się dopiero uczyła i mogła popełniać wiele błędów, ale tu nie było co popełniać. Zresztą lepiej dmuchać na zimne, a patrząc czasami na Downey miał wrażenie, że dziewczyna jest nie zawsze jakaś poczytalna. - Proszę zająć się tą biedną młodą damą. Jakby co jestem w pobliżu. Jak pani Downey sądzi, co dolega dziewczynie siedzącej w poczekalni? - Przeniósł wzrok na Gabrielle. Nic nie mówiąc Gabe ruszyła w stronę Courtney i zaczęła się jej bacznie przyglądać. Drapanie się w szyje. Uuuuu... Swędząca wysypka. Ta zawartość w wejściu do szpitala na białych, czystej podłodze mogła należeć do tej młodej damy. Powinna się jej zapytać, ale wygląd tej dziewczyny mówił sam za siebie. Bez urazy, ale patrząc na nią, miało się wrażenie, jakby co najmniej wypluła wszystkie wnętrzności, albo zatruła się alkoholem. Chociaż zatrucie tą wysoko procentową substancją nie wywoływało swędzącej wysypki. - Szefie! To na pewno zatrucie tykwobulwą! - Krzyknęła w stronę przełożonego, który na odchodne wymamrotał coś o niepoczytalności, na Merlina i jeszcze, że nie powinna do niego mówić na szefie, bo to nie Ministerstwo Magii tylko szpital. Tak też biedna Courtney Hill została ze śliczną i uroczą Gabrielle. - Nie martw się. Nic ci nie będzie, zaraz się tobą zajmę. Chodź. Pomogę ci. - Wyciągnęła dłoń do ślizgonki, aby pomóc jej wstać i tak zaprowadziła ją do sali przyjęć. Nie było dużo pacjentów. Większość nie miała siły, żeby wydawać dźwięków wskazujących na cierpienie. - Połóż się skarbie. - Tymi słowami kazała Hill położyć się na łóżeczku specjalnie przygotowanym dla dziewczyny. - Chyba że strasznie ci nie dobrze to posiedź. Ja zaraz wracam. - Po tych słowach przywołała do siebie pojemnik niewielkich rozmiarów na wymioty. - To tak na wszelki wypadek. - Uśmiechnęła się i szybko pobiegła ślizgając się na podłodze. Specjalnie wkładała buty z takim podłożem, aby móc sobie zasuwać jak na lodowisku.
Courtney oczywiście nie nabrudziła umyślnie, choć fakt, że pani z informacji będzie siedzieć teraz w smrodzie, o ile nie zechce machnąć różdżką i wyczyścić podłogi (czego pewnie nie dokona, bo to umniejszałoby jej kompetencjom, heh), napawał ją dziwną satysfakcją. Skoro takie rzeczy sprawiały jej uciechę, to najwyraźniej choroba wyprała jej nie tylko żołądek, ale też mózg. Kalifornijka szczerze współczuła uzdrowicielom - wydawało jej się, w czym zresztą miała rację, że praca w białym fartuszku to nie wyłącznie ciekawe przypadki, nieznane choroby, dziwne objawy i zaskakujące wyniki pracy ludzkiego organizmu, ale przede wszystkim głupie nastolatki, które nażarły się narośli z grzbietu szczuroszczetów, panowie po sześćdziesiątce, których wątroby skazane na codzienne znoszenie ognistej whisky nie dawały już rady i starsze babcie, które pomyliły homara z langustnikiem. Tym bardziej będzie mogła ucieszyć się, kiedy zajmie się nią młodziutka asystentka, pełna jeszcze pasji i energii w swojej pracy. Sama zaś nigdy chyba nie chciałaby parać się podobnymi rzeczami, ale nic dziwnego - nie była wielce empatyczna, a z podobnych zatruć u innych osób zapewne bardziej by szydziła, aniżeli współczuła. Zresztą i ona wykazała się sporą głupotą, wrzucając w siebie niedojrzały sok. Kiedy podeszła do niej młodziutka asystentka i przyglądała jej się bacznie, Kalifornijka patrzyła z chyba żądzą mordu w swoich przekrwionych od wysiłku oczach. Po co ty mi się kobieto przyglądasz, weź machnij różdżką, daj mi jakiś eliksir i wypuść!, myślała sobie, ale patrzyła w milczeniu. Widać było wyraźnie, że jest zmęczona i zła, sfrustrowana cała tą sytuacją. - Skoro wiesz co mi dolega, to weź mnie wylecz wreszcie, a nie drzyj się na cały korytarz - wymamrotała pod nosem na tyle cicho, że można było zrozumieć sens jej słów tylko przy uważnym słuchaniu. Nie miała ochoty, by każdy obecny wiedział, co jej się stało. A Gabrielle może była zbyt podekscytowana trafną diagnozą czy faktem, że zostanie z pacjentką sam na sam i nie usłyszała? Właściwie Courtney było w tej chwili wszystko jedno, choć na odchodzącego uzdrowiciela patrzyła ze smutkiem w oczach, bo nie była pewna, czy tak młoda kobieta, zapewne bez żadnego doświadczenia, zdoła jej pomóc. - Dziwny ten doktorek, gada sam do siebie? - zapytała ni stąd, ni zowąd, żeby jakoś odwrócić własną uwagę od złego samopoczucia. Z marnym niestety skutkiem. Ona tu walczy o życie, drapie się w szyję, a ta kobietka ciągle gada i gada, choć i tak ślizgonka słuchała wszystkiego piąte przez dziesiąte. Dłoń jednak uchwyciła i z jej pomocą wstała, a dopiero na sali przyjęć trochę jej złość przeszła, gdy zobaczyła, że niektórzy są w dużo gorszym stanie. Czyżby dały znać o sobie jakieś pokłady empatii w jej kamiennym serduszku? - Niedobrze i to bardzo - odburknęła jak dziecko, mając ochotę jeszcze wykrzyczeć, że to ona ubrudziła podłogę na parterze, więc jeśli nie chcą powtórki z rozrywki, to mają ją zaraz wyleczyć. Z drugiej strony miała świadomość, że żałowałaby później tego, że się przyznała, więc chcąc nie chcąc, posłuchała wreszcie młodziutkiej dziewczyny, która właściwie miała sporo cierpliwości i była miła. Nawet pojemniczek na zawartość żołądka dostała, jak super! - Tylko szybko - rozkazała, gdy asystentka oznajmiła, że zaraz wróci, taka z niej bezczelna gówniara była. Zanim zdążyła sobie pójść, złapała ją jeszcze za fartuszek, w taki sposób, że Gabrielle musiała się nachylić, po czym wyszeptała: - Na korytarzu mijał nas wysoki brunet, chyba lekarz. Znasz go? Przystojny! - to zatrucie na pewno wyprało jej mózg.
Magiczna choroba Uirusia na szczęście nie była groźna, a na pewno nie powodowała wypranie mózgu. Możliwe, że Courtney Hill miała poważne problemy psychiczne. Chociaż patrząc dookoła na wszystkich, którzy tu pracowali (bo przecież nie na pacjentów) miało się wrażenie, że to dom wariatów. Gabe też uważała, że pani z informacji zawoła po sprzątaczkę, niż sama to sprzątnie. Czarodzieje mieli łatwiej, machali różdżkami i po krzyku, więc Downey tego nie rozumiała. Dużo czytała o mugolach i nawet ich podziwiała, ale też im bardzo, bardzo współczuła. Gabrielle zawsze chciała pracować, jako uzdrowicielka. Nie miała pojęcia dlaczego, może to po prostu jej się ubzdurało. Też nie należała do osób empatycznych, co było trochę dziwne. No, ale wcale nie trzeba mieć zdolności empatii, żeby być uzdrowicielem na oddziale zatruć. Bardziej, oddział magiopsychiatrii tego wymagał. Po drodze do pokoju pielęgniarek, Gabe zastanawiała się jakim cudem Courtney zachorowała na Uirusia. Zapewne nażarła się kwiatów tykwobulwy albo wypiła niedojrzały sok. Dziwne, że nie sprawdziła, czy napój nadaje się do picia. Chociaż Downey bardziej podejrzewała tą pierwszą opcję. Dziwna dziewczyna. Ale co do przystojnych, wysokich brunetów to miała oko. Niestety Downey niedawno co tu pracowała, więc nie ogarniała ludzi, ale zwróciła na tego mężczyznę już wcześniej uwagę. Fajnie, że ja tu pracuje. Uśmiechała się do siebie. Prędzej czy później pozna tego doktorka. W końcu dotarła do odpowiedniej osoby, która zajmowała się eliksirami, pytając o zasoby na eliksir leczący z czyraków. Były na magazynie! Co za ulga ta biedna dziewczyna nie będzie musiała czekać wieczność. Ruszyła do sali, w której zostawiła biedną pacjentkę. Patrząc na dziewczynę, miała wrażenie, że wygląda gorzej, niż kiedy ją zostawiła. - Łykaj. - Przygotowała odpowiednią dawkę i podała dziewczynie. - Wymioty wręcz natychmiast powinny ustać, więc na pewno poczujesz się lepiej. - Uśmiechnęła się. - Ale trochę tu posiedzisz, jeśli chcesz pozbyć się tych zmian skórnych. Wiesz zostawię cię na obserwacje. Równie dobrze mogłabym cię wypuścić i... tam dać eliksir do dawkowania co dwie godziny, ale nie chce nic schrzanić, więc troszkę tu posiedzisz. Bardzo cię proszę. - Zrobiła maślane oczka i zniknęła znowu w wyjściu. Nie chciała szybko pozbyć się swojej pacjentki, zwłaszcza że tak dobrze jej szło. -Wiśniowy Gryf.- Podała Hill. -No załatwiłam nam coś dobrego. Jak nie lubisz, to kupię ci co innego. Mają tam Wodę Goździkową, Sok Dyniowy, Imbirowa mątwa... - Starała się sobie przypomnieć co jeszcze, ale jakoś jej to nie szło. - No i tego gryfa. Taka wiśniowa herbatka o cierpkim smaku, ale ożywia! A i widzisz tego goździka? Tylko nie rozgryzaj, uważa się to za zły omen. - Wskazała na jednego i rozgryzła w swoim Wiśniowym Gryfie. - Najważniejsze, że pobudza i dodaje energii. - Zaśmiała się.
Na magopsychiatrii to może zaraz wylądować blada ślizgonka, jeśli zwariuje z tego oczekiwania - nie była specjalnie cierpliwa, a każda sekunda dłużyła jej się niemiłosiernie w (jej zdaniem) głębokim cierpieniu. No tak, przecież była pępkiem świata, a Ziemia kręci się wokół niej, więc ma prawo być zła, heh. Dobrze, że zajęła się nią kompetentna i wydawałoby się, że także cierpliwa osoba, mimo swojego młodego wieku - skoro tutaj pracowała, to wiedzę miała, choć Courtney nie potrafiła jeszcze dokładnie określić czy darzy ją sympatią, czy wręcz odwrotnie. Jeśli będzie miła i okaże się, że zna się na roślinkach, to może następnym razem Kalifornijka skonsultuje z nią zdatność soku z tykwobulwy do picia? Cóż, miała nauczkę i wolała uniknąć drugi raz przykrych konsekwencji ładowania w siebie napoju, za którym zresztą specjalnie nie przepadała. To się nazywa szalone życie! Zresztą nawet bycie chorym ma swoje plusy; ominęły ją zajęcia. Może Gabrielle też się skusi na mały urlop? Courtney rzeczywiście wyglądała gorzej, bo wysypka była coraz bardziej rozległa i wyraźniejsza - głupie dziecko drapało się, choć doskonale wiedziała, że nie powinna była tego robić. Chęć chwilowej ulgi była jednak silniejsza. Nic dziwnego, że gdy Downey wkroczyła do sali, popatrzyła na nią tak, jakby sam minister magii ją odwiedził. Łyknęła tabletki (może to jakieś lsd czy inne fajne cuda?), by zaraz potem się oburzyć. - Jak to mam zostać, na jak długo? Wiem, że niespecjalnie wyglądam z tą wysypką, ale czy tego nie da się jakoś zamaskować? - jęknęła, czując jednocześnie złość, ale i rosnące zaufanie do młodej pani doktor. Jakoś bezpieczniej czuła się z myślą, że nie jest olewana, tylko rzeczywiście ktoś jej współczuje, a tego przecież od początku oczekiwała. Może jak będą współpracować, to Gabrielle zbierze propsy u swojego opiekuna-uzdrowiciela, a sama Hill wyjdzie stąd piękna, gładka i szczęśliwa? To jednak motywowało ją do pokornego spełniania zaleceń. - Dobra, zostanę - westchnęła, bo może jednak uda jej się wyrwać tego przystojnego doktorka. Zabrała także herbatkę, która była dla niej w tym momencie prawdziwym zbawieniem i spełnieniem najskrytszych pragnień (o ile jej nie zwróci). - Dzięki, może być gryf, nie będę wybrzydzać - uśmiechnęła się do Gabrielle, bo to całkiem sympatyczny gest z jej strony; wcześniej nigdy nie dostała u lekarza herbatki, nie wspominając już o tym, że mogła sobie wybrać, jaką chce najbardziej. Czuła się, jakby opiekowała się nią starsza siostra, której nigdy nie miała. Chyba da opinię 10/10 na wizzbooku. A gdy asystentka powiedziała, że jeśli się go rozgryzie, to źle wróży, Amerykanka zrobiła tylko wielkie oczy. - Właśnie to zrobiłam. Aaale nie wierzę w takie rzeczy - odparła machnąwszy ręką, bo nie wierzyła. - Serio myślisz, że tak to działa? - zapytała, bo kompletnym idiotyzmem wydawało jej się zawierzać swoje losy jakimś durnym przesądom. Miała też nadzieję, że rzeczywiście doda jej to energii - jeśli tak, to do domu pójdzie chyba pieszo. - Najwyraźniej ja i kuchnia to nierozsądne połączenie... - westchnęła, ale przecież kilka potraw wyszło jej całkiem ok, a nawet ciasta dość dobre udało jej się upiec. Może nawet przygotuje jedno dla jej wybawicielki? Super pomysł! Przecież co ona biedna ma z tego, że siedzi tutaj cały dzień, wydaje galeony na herbatki dla pacjentów i słucha ich życiowych rozterek? Może chociaż to ciasto będzie miała, byle tylko jej nie otruć. - Już prędzej spodziewałabym się, że przygotuję jakiś eliksir-niewypał, bo lubię eksperymentować, ale widocznie jestem małym geniuszem i łatwiej mi otrzeć się o śmierć podczas jedzenia - tak, Hill, świetny pomysł zanudzać obcą osobę swoimi mrzonkami, gratuluję. - I kurczę, zamiast super medycznych przypadków z książek, trafiasz na wymiotującą mnie. Że jeszcze się nie zniechęciłaś do tej pracy... - powiedziała niejako z podziwem, drapiąc się w szyję, bo sama kompletnie by się do tego nie nadawała. A była taka milutka pewnie dlatego, że czuła się jakby zaraz miała wyzionąć ducha, heh.
Tykwobulwa to chodzące zło... Patrząc na Courtney Hill, można było pomyśleć, że to zło to na pewno nie Tykwobulwa. Cierpliwość to rzecz święta, zwłaszcza w świętym Mungu (szczególnie dla pacjentów). Gabrielle też nie wykazywała się jakimiś pokładami tej cechy charakteru. Ciężko rozgryź tę młodą panią doktor. Na pewno nie tak łatwo, jak goździki w wiśniowym gryfie. Gabe tak sobie co jakiś czas patrzyła na Hill i uznała, że ślizgonka jest bardzo ładna i mogłaby się z nią przespać, ale czy ją lubiła? Czy czuła do niej jakąś nić sympatii? Chemii? Nie. Po prostu nie. Co tu dużo gadać. Downey nic nie czuła. Oczywiście to nie znaczy, że jest seryjnym mordercą, psychopatą i tam jeszcze sobie dorzuć ta, co chce ta do tej wyliczanki. Wydawałoby się, że GOD to dziewczyna, którą ufa ludziom, jest towarzyska, otwarta, ale ona wcale taka nie była. Nie? No nie, co się dziwisz. To taki pic na wodę. Robiła masę głupich rzeczy, ale tylko dlatego, że robiła coś pod wpływem chwili. Długo nie myślała. Nigdy nie należy nad czymś zbytnio myśleć, jeśli się myślało za długo, to zaraz gubiło się w swoich myślach. Grzązłeś tam jak w błocie i zero pomocy. Po prostu śmierć. Choroba nieuleczalna. Tkwisz w miejscu, nic nie robisz, pogrążasz się. Gabrielle O. Downey już przez to przechodziła. W jej przypadku nazywało się to depresją, a czy była to depresja poporodowa... Jaka i owaka to nie miało żadnego znaczenia. Tonąłeś w syfie. No, ale trzeba było przyznać, że była blisko oddziału magopsychiatrii. Na szczęście ominął ją wariatków. - Pewnie jakieś mugolskie bajery by pomogły. - Odpowiedziała uzdrowicielka na kwestie zamaskowania tej ciekawej wysypki na ciele Hill. - Oni używają takich różnych bajerów do twarzy. - To, że wiedziała dużo o mugolach, to nie znaczy, że miała pamiętać ich wszystkie "bajery". Zresztą nie każdy należał do zwolenników mugolznastwa. Gabrielle nie przejmowała się tym, a tym bardziej opinią innych ludzi. - Oczywiście, że wierzę jak w to, że Aloes Uzbrojony, nie jest uzbrojony. - Co za głupota. Może i przy ludziach Downey wyglądała na taką "Na Merlina wszyscy zginiemy", "Na Merlina jaka ona nieogarnięta", "Na Merlina, gdzie jej się tak spieszy". Jednakże słuchała dziewczyny z wielkim zainteresowaniem, chociaż czasami nie mogła jej zrozumieć. Może powinna bardziej skupiać się na słowach albo dziewczyna miała jakieś skutki uboczne po zjedzeniu tych kwiatków Tykwobulwy. - Wiesz, nie spodziewałam się ludzi wymiotujących kwiatami róży. W tej robocie uważam za interesujące obserwowanie i leczenie skutków wywołujących zatrucia organizmu. Jestem ciekawa, co trująca substancja potrafi zrobić z ciałem. - Może to też pozostałości po depresji. Jakieś skłonności suicydalne God (Boga). - Uczysz się jeszcze? Pracujesz? - Zapytała ot, tak, aby dziewczyna nie myślała o tej wysypce, która strasznie jej dokuczała. Gabe w jakiś sposób chciała odwrócić jej uwagę od tego problemu, aczkolwiek też była ciekawa. - Jak odpowiesz, nie drapiąc się, to może kupię ci jeszcze jednego gryfa. - Trochę motywacji nie zaszkodzi. - Niestety nic mocniejszego w Sklepiku i Herbaciarni nie sprzedają.- Powiedziała z uśmiechem na ustach, mrugając porozumiewawczo, jakby chciała ubiec pytanie Hill "O coś mocniejszego".
Lepiej dla Gabrielle, że na magopsychiatrii nie wylądowała - Courtney zdawało się, że uzdrowiciele są tam tak samo nienormalni, jak pacjenci. Nie rozumiała zresztą cudzych problemów - miewała swoje, ale nie przeżywała ich szczególnie. Może jest nieco wrażliwa, a najgorszą rzeczą, jaka spotkała ją w życiu, była utrata brata w pożarze w Salem, ale poradziła sobie bardzo szybko i zresztą świetnie - wyjechała do Hogwartu, gdzie wszystko było nowe i mogła zapomnieć o tym, co złego się działo. Prosta z niej istota, a smutna bywała rzadko - w negatywnych sytuacjach zwykle przemawiała przez nią złość. Złość na ludzi, na przypadki - na siebie samą raczej nie gniewała się. Nic zatem dziwnego, że pojęcie depresja było dla niej równie abstrakcyjne, co przeprowadzka do Afryki. Twierdziła, że nie ma takiej choroby, a ludzie wymyślili ją sobie, by tłumaczyć w ten sposób swoją głupotę. Nie cierpiała również przebywać w towarzystwie smutasów i nie była szczególnie empatyczna, choć dla przyjaciół starała się okazywać wsparcie, co o dziwo wychodziło jej nadzwyczaj szczerze, a jednocześnie dobrze. Całe szczęście, że nie była jeszcze zerem emocjonalnym. Mimo to lepiej, że nie ma pojęcia o przeszłości Gabrielle, bo zapewne nie potrafiłaby zrozumieć. - Masz na myśli maść? Mam nadzieję... - odparła, domyślając się, że właśnie o to chodzi. Albo o podkład? Kalifornijka była półkrwi, podobnie jak jej rodzice, którzy objaśnili jej nieco mugolskiego świata. Może nie była obeznana tak świetnie, jak mugolaki, ale mugole mieli sporo sztuczek, z których czasem warto korzystać. Na wzmiankę o aloesie zaśmiała się krótko. - Oj, umie pewnie bardzo dużo - stwierdziła ślizgonka, wyobrażając sobie, że gnije od środka albo jest cała poparzona. Ach, cóż za wizje! Dobrze, że dostała tylko marnej wysypki. - Jaki miałaś najciekawszy przypadek? - zapytała, wszak musiała przyznać, że rzeczywiście jest to interesujące. Nieważne, że Downey była młoda, zatem pracowała zapewne od niedawna; może przez lata praktyk trafiło jej się coś niezwykłego? - Obiecuję, że nie użyję tego przeciwko nikomu - dodała, choć pewnie chciałaby zrobić na złość niektórym osobnikom. Najpierw tylko musi wiedzieć jak. Nawet zapomniała o tym, jak bardzo jest jej niedobrze i jak bardzo jest zmęczona - herbatka ukoiła jej nerwy, a rozmowa zajęła na tyle, by nie zwracać uwagi na dokuczliwe dolegliwości. - Uczę, pracuję, imprezuję... - westchnęła Hill, bo po pierwsze imprezy były równie ważne co cała reszta, a po drugie zdała sobie sprawę, że w następnym wrześniu rozpocznie ostatni rok edukacji. Wow, jak to zleciało! Kim ona będzie po tych studiach? Co ze sobą zrobi? Czy na zawsze wyląduje w pubie? W sumie spoko ludzi tam poznaje i całkiem sporo przystojniaków się przewija, więc nie miałaby nic przeciwko, ale zdecydowanie bardziej wolałaby aby to jej przynoszono tacę, niż sama z nią biegać. - Pracuję w Felix Felicis. Wpadnij kiedyś, jeśli będziesz miała czas i ochotę, może uda mi się jakoś zrewanżować za tą herbatkę - dodała, uśmiechając się. Ciekawa była także, jak imprezują uzdrowiciele. Piją ognistą z probówek? Mieszają alkohole w odpowiednich proporcjach, robiąc hipertrunek? Może wynoszą jakieś specyfiki ze szpitala? To by było cudowne, właściwie Courtney chętnie by coś podkradła. Szkoda, że nie wiedziała co jest czym - po dzisiejszej przygodzie raczej nie chciałaby wypić płynu na przeczyszczenie. I uwaga, uwaga, nie drapała się przez cały ten czas! - Wygląda na to, że kolejny gryf się należy - powiedziała, wskazując oczyma na swoje pięknie ułożone ręce, spoczywające nieruchomo na udach. Może to nieco dziecinne, ale Courtney naprawdę łatwo podpuścić - zawsze będzie chciała udowodnić, że da radę, zarówno jeśli będzie chodzić o wyprawę do Zakazanego Lasu, jak i rysunek drzewka i kotka. Dobra, może to drugie jednak niekoniecznie... - A szkoda, bo pacierza i alkoholu nigdy nie odmawiam - zażartowała, podsłuchanym niegdyś mugolskim porzekadłem, taka z niej śmieszka, dodając: - Gryf numer dwa może być, chyba że podkradniesz z szafeczki jakiś super eliksir, czy co tam macie. Chyba, że jesteś wzorową uzdrowicielką - żeby nie było potem, że namawiam do złego! - rzuciła kolejnym żarcikiem, choć poważnie rozważała, co też ciekawego może kryć się w ów miejscu. W końcu słyszała wiele historii o znieczuleniach, podczas których ludzie mieli świetne halucynacje albo coś w tym stylu. I wtedy właśnie przypomniała sobie, że przecież ma jeszcze jedną fiolkę eliksiru otwartych zmysłów! Może więc w najbliższym czasie wreszcie ją wypróbuje?
Na pewno choroby psychiczne udzielały się magopsychiatrą. Gabrielle zawsze tak sądziła. Chociaż pracując na oddziale zatruć, Downey nie udzielały się na przykład zatrucia alkoholowe. Wzruszyła do siebie ramionami, patrząc na jakiegoś biedaka pod wpływem, który wyglądał, jakby miał zaraz zejść z tego padołu łez. Brak zrozumienia dla cudzych problemów również dotyczyły Gabe, dlatego nie poszła na psychiatrie. Była krukonka nigdy nie wnikała w swoją chorobe. Uważała, że depresja jest inną formą oświecenia. Zobaczenia prawdy. Umysł dostrzegał to, czego inni nie potrafili dostrzec — prawdy. Tak też sobie żyła. Tolerowała każdego człowieka oprócz swoich rodziców i ludzi, którzy mówili jej, co ma robić, a czego nie. Jej więzi z homo sapiens stały się na zasadzie mechaniki kwantowej. God robiła z siebie wariata, jak tylko mogła, robiła rzeczy, na które wiele osób nie miałoby odwagi, wręcz czyniła wszystko, co mogła, aby jej życie miało jakiś sens i cel. - Maść, podkład... Nie wiem. To jest jakaś różnica między mugolskimi maściami a podkładami? - Pewnie jakieś były różnice, ale Gabrielle nie korzystała z makijażów i tych specyfików mugolskich, mało ją one obchodziły. Zresztą uważała, że jej naturalna twarz nie potrzebuje żadnych dodatków, a jeśli chodzi o dodatki, to jakieś zaklęcie zawsze znalazłoby się w zanadrzu. Zapytana o najciekawszy przypadek już miała opowiedzieć o Spiritu Pestilenti, ale zdała sobie sprawę, że ten przypadek nie należał do niej. Obserwowała sobie tylko z bardzo, bardzo... daleka. - Choroba wywoływana przez trujące zarodniki Horklumpów. To był ciekawy przypadek... jednak nie mój. Wiesz, takich jeszcze nieogarniętych nie dopuszczają do groźnych przypadków, ale sobie z daleka obserwowałam. Takie spustoszenie robi w organizmie, a i jak koleś wydycha powietrze, to takie jest brunatne. Normalnie jazda. - Chciałaby leczyć taki przypadek osobiście, ale to jeszcze, za czym to nastąpi, to czeka ją długa praca i nauka. W końcu była tylko asystentką. Zapewnienia ślizgonki, że nie użyje przeciwko nikomu tej wiedzy, wywołało u niej prawie atak śmiechu. - Ty to niebezpieczna jesteś, co? - Spojrzała na Hill podejrzliwie, jakby należała przestępców, którzy wyszli niedawno z Azkabanu, zaraz to jej poważna mina uległa atakowi krótkiego śmiechu. Zapewne Courtney Hill pomyliła oddziały. Magiopsychiatrio! Zgubiłaś kogoś! - Felix Felicis, zapamiętam. - Powtórzyła nazwę, pilnie sobie kodując ją w swojej głowie. Skoro chciała otrzymać rewanż. Na pewno tam, gdzie pracuje Cortney mają do czynienia z mocniejszymi trunkami. Niespodziewała się, że dziewczyna ją posłucha, ale rzeczywiście należał się jej gryf. Uśmiechnęła się do Hill. Dziewczyna była naprawdę spoko i miała poczucie humoru — to się ceni. -Czyli jestem winna ci gryfa, a ty mi rewanż za tą herbatkę. Mamy powód do kolejnego spotkania w lepszym miejscu. - Wyszczerzyła się i westchnęła.- Super eliksiry... No, myślę żeby się znalazły. - Zamyśliła się na chwilę, po czym zniknęła jakby nigdy nic w wyjściu.
Spoiler:
Kostki na coś mocniejszego 1,4 - Gabrielle udało się wykombinować eliksir Tęczowy. 2,3,5 - Gabrielle i Courtney nie miały szczęścia co do napojów wysoko procentowych czy super eliksirów. Hill nic nie podsunęło się pod rączki, a Downey prawie została przyłapana i musiała wrócić do ślizgonki i ją w końcu wypisać. W końcu pacjentce już się polepszyło! 6 - Downey wróciła z pustymi rękoma, ale za to Hill wypatrzyła, że obok łóżka jakiegoś pana leży cała fiolka eliksiru Ridikuskus.
*Chyba MG się nie obrażą. xD Rzuć sobie kostkami i zobaczymy co mamy. Jak 1 lub cztery to możesz napisać, że wróciłam z takim eliksirkiem. Czy co tam będzie... :D