Osoby:@Harriette Wykeham, @Alice Wildfire, @Henry Wykeham Miejsce rozgrywki: Szpital Świętego Munga Rok rozgrywki: 2009 Okoliczności:"Są takie wydarzenia, które - przeżyte wspólnie - muszą się zakończyć przyjaźnią, a znokautowanie trzymetrowego trolla górskiego na pewno jest jednym z nich". Alice, przebywając w szpitalu, poznaje Ettie, która uciekła ojcu (zmuszonemu zabrać ją ze sobą tego dnia do pracy) szukać wrażeń. Trolli nie będzie, ale będzie panna Umrę-Jak-Na-Chwilę-Przysiądę aka Etka, więc jeszcze gorzej :trollface:
Siedziała na łóżku z niemrawą miną i skubała nitkę, która wystawała z jej beżowej bluzeczki. Machała bezwiednie nogami, które wisiały paręnaście centymetrów nad podłogą. Nie spodziewała się, że to wszystko tak się skończy. A skończyło się u Uzdrowiciela. Przecież chciała się tylko nauczyć latać na miotle. Jej siostra i brat to potrafili, dlaczego i ona miałaby nie umieć? Mogłaby w końcu się z nimi ścigać, czy grać w quidditcha. A tak to zawsze zabierali swoje miotły i szli bawić się, a ona zostawała w domu. Bo była za mała. Jak zwykle, na wszystko była za mała, za mało rozumiała... Alice skrzywiła się, jej nogi się zatrzymały, a sama zaczęła wyglądać na sto razy bardziej przygnębioną. Jej plan był przecież genialny. Najpierw musiała zdobyć miotłę. Było to dla niej całkiem proste, skoro zawsze część wakacji spędzała u dziadków. Wiedziała więc, że babcia trzyma miotłę w schowku za domem. Gdy tylko dziadkowie czymś się zajęli i przestali zwracać na nią większą uwagę, ona niemal biegiem, dotarła na tyły domu. Zakradła się do schowka i wyjęła z niego miotłę. Szybko zamknęła jego drzwiczki i schowała się za trzema małymi świerkami, dzięki czemu nikt jej nie widział. Zadowolona płożyła miotłę na ziemi. Wiele razy widziała, jak jej rodzeństwo lata na miotłach. Była pewna, że wiedziała, jak ma to wszystko zrobić. Okazało się, że jednak to wszystko nie było takie proste. Doszła już nawet do momentu, gdy wzniosła się kawałek nad ziemię. Niestety tak samo szybko, jak udało jej się unieść, straciła panowanie nad miotłą i z niej spadła. Jej krzyk sprowadził na miejsce zdarzenia dziadków. Niesamowicie bolała ją lewa ręka, bała się nią nawet poruszyć. Po policzkach ciekły jej łzy bólu, które po chwili przekształciły się w szloch. Dziadkowie, widząc to, natychmiast zabrali ją do Św. Munga. Okazało się, że ręka jest złamana. Dostała paskudny eliksir, który ledwo udało jej się przełknąć, oraz naganę od dziadków. Zaraz po tym została położona w jednej z sal, na czas zrośnięcia się ręki. Nie było w niej zbyt wielu osób. Nie udało jej się wypatrzeć też żadnego dziecka w jej wieku. Dziadkowie także nie posiedzieli z nią zbyt długo. Musieli wrócić do domu, by poinformować jej rodziców o tym małym wypadku oraz by zabrać stamtąd kilka rzeczy, które mogłyby być Alice potrzebne. I parę zabawek oraz książek, których listę dostali od dziewczynki, bo w końcu co miała tu sama robić. Siedziała więc z usztywnioną ręką, patrząc na widok za oknem. Dzień był wyjątkowo słoneczny, a ona nie mogła wyjść na dwór. Zastanawiała się, czy jej rodzice, będą na nią źli. Bała się, że będą krzyczeć, za jej próbę latania. Eve i Blaine za to będą się pewnie z niej śmiać. Przybita, wzięła do ręki notes, który zostawili jej dziadkowie i położyła na kolanach. Chwyciła w prawą dłoń ołówek i zaczęła rysować małego kotka, na tle polanki z drzewkiem i mnóstwem kwiatków. Cieszyła się, że przynajmniej to jej lewa kończyna została uszkodzona, więc mogła chociaż trochę, zabić nudę, która czekała ją zapewne przez jeszcze jakiś czas.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Był przepiękny, słoneczny dzień i Ettie już zdążyła umówić się na quidditcha z resztą hogsmeadzkiej dzieciarni, kiedy tato obwieścił jej, że nie ma z kim jej zostawić, więc zabiera ją ze sobą do pracy. Tak jakby w ogóle potrzebowała jakiejś niańki. Miała prawie dziewięć lat! Jej protesty, jęki, płacze i złości na nic się jednak nie zdały i mimo wszystko wylądowała w Mungu, w gabinecie ojca. Najpierw tylko siedziała obrażona, gapiąc się za okno, ale odpuściła sobie, kiedy tato wyszedł do pacjenta i nikt i tak nie mógł podziwiać jej przedstawienia. Zajęła się czytaniem książki, którą zabrała ze sobą, nie potrafiła się jednak na niej skupić. Jak miała siedzieć z książką, skoro już napaliła się tego dnia na quidditch? Próbowała wszystkich rozrywek na jakie pozwalał metraż – od rzucania zmiętymi papierami do kosza, po chodzenie od ściany do ściany na rękach, a kiedy już wszystko to jej się znudziło, zdecydowała się mimo kategorycznego nakazu taty, żeby czekała na niego w gabinecie, wyjść na korytarz. Nic wielkiego się przecież nie stanie. Wyjdzie tylko kawałek i nie pójdzie dalej, niż tyle, żeby było ją widać stojąc przy drzwiach. Plan był dobry, ale trochę nieprzemyślany. W promieniu kilku jardów od gabinetu było równie nudno co w środku. Ale tu przynajmniej przestrzeń była większa, a podłoga śliska. Dziewczynka zdjęła buty, zostawiła je pod drzwiami i w samych skarpetkach ślizgała się po korytarzu jak ninja. Nie minęło dużo czasu, kiedy zabawę tę przeniosła na kolejny poziom i zaczęła śledzić inne osoby na korytarzu. Nawet nie zauważyła kiedy oddaliła się od gabinetu. Szła za jakimś starszym utykającym czarodziejem, kiedy zmieniła cel na dwie młode pielęgniarki, idące z naprzeciwka. Wślizgnęła się pod zakryty płótnem wózek szpitalny, stojący za rogiem, chcąc podążyć za nimi, kiedy ją miną, ale kobiety wcale nie przeszły obok niej. Zamiast tego jedna z nich zaczęła pchać przed siebie wózek. Ettie siedziała skulona na jego dolnej półeczce i w ogóle nie przejmowała się tym, że nie wie, dokąd ją wiozą. Bardziej była przejęta tym, o czym ze sobą rozmawiały. W końcu pielęgniarki zatrzymały wózek w jakiejś sali i wyszły. Na szczęście, bo Ettie coraz bardziej zaczęły przeszkadzać drętwiejące nogi. Dziewięciolatka odczekała chwilę - tak dla pewności - i wylazła ze swojej kryjówki. Rozprostowała nogi, wciąż siedząc na ziemi i dopiero po chwili zobaczyła siedzącą na łóżku przed nią dziewczynkę. - Cześć! – uśmiechnęła się do niej z dołu, jak gdyby nigdy nic – Jestem Ettie. Poruszała chwilę nogami, odzyskując w nich władzę, po czym nie czekając na zaproszenie wskoczyła na jej łóżko. - Co Ci się stało? – wskazała na rękę w temblaku – Wyglądasz na znudzoną. Chcesz coś porobić? Nie mogła trafić lepiej niż na pacjenta w swoim wieku. Paliło ją, żeby opowiedzieć komuś o tym, co podsłuchała od pielęgniarek, ale przez grzeczność zainicjowała najpierw jakąś pogawędkę. Poza tym trzeba było choć trochę wybadać teren.
Kończyła swój obrazek, któremu jednak czegoś brakowało. Przygryzła końcówkę ołówka, zastanawiając się co tu dorysować. Właśnie miała, zająć się nakreśleniem puchatej chmurki, tuż obok słońca z promykami, gdy koło niej przejechały pielęgniarki z wózkiem, który jak się okazało, zostawiły tuż przy niej. Już przestraszyła się, że będzie musiała pić kolejny paskudny eliksir, jednak pielęgniarki odeszły, znów zostawiły ją samą. Odetchnęła i ponownie przyłożyła ołówek do kartki, gdy spod wózka zaczął ktoś wychodzić. Przestraszyła się lekko i w geście obrony niezdarnie podciągnęła nogi na łóżko, na wszelki wypadek, gdyby to coś miało ją za nie złapać. To, co wyszło spod łóżka, okazało się jednak dziewczynką, która zaczęła się przeciągać dosłownie tuż przed Alice. Zamrugała na jej powitanie, jednak stwierdziła, że chyba wypadałoby się też przedstawić. - Cześć! - uśmiechnęła się słodko. - Mam na imię Alice - wyciągnęła przed siebie rękę. Zdziwiła się, kiedy blondynka usiadła nagle na jej łóżku, ale jednocześnie cieszyła się, że znalazła kogoś, z kim mogłaby się pobawić, dlatego posunęła się, by zrobić im więcej miejsca, na materacu przeznaczonym jednak dla jednej osoby. - Nic aż takiego poważnego - odpowiedziała na pytanie koleżanki. - Po prostu mały wypadek przy nauce latania na miotle. Spadłam z niej i bum! Złamałam rękę - skrzywiła się na samo wspomnienie bólu, który temu towarzyszył. - A ty co robiłaś pod tym wózkiem? - zapłata, przekrzywiając zabawnie głowę. Była niezwykle ciekawa, dlaczego to dziewczynka, nie wyszła wcześniej oraz dlaczego w ogóle zdecydowała się na taki środek transportu. Chociaż może i sama by chciała z niego skorzystać. - Wygodnie jest tam tak siedzieć? - przyjrzała się wózkowi, który zdawał się jednak dość mały. Nie zdziwiła się, że wygląda, jakby zżerała ją nuda. Właśnie tak się czuła. Pochłaniana przez to irytujące uczucie. Dlatego nie myśląc długo, przyznała rację nowo poznanej. - I to jak się nudzę! A co, masz jakąś grę albo pomysł na zabawę? - jej oczy rozbłysły z nadzieją, że może jednak jako tako uda jej się przeżyć pobyt w szpitalu, skoro miała teraz towarzyszkę.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Uścisnęła rękę pacjentki, władowując jej się na łóżko. Skrzywiła się, kiedy ta przedstawiła powód swojej wizyty w szpitalu. Bynajmniej nie dlatego, że współczuła jej bólu. Jasne - połamanie się na miotle nie należało do przyjemności, ale przynajmniej miała okazję na tę miotłę wsiąść. - Mhm... - mruknęła, przypominając sobie, że przecież jest obrażona na cały świat, za to, że popsuto jej plany. Gdyby ktoś powiedział jej, że połamie wszystkie kości, jeśli wsiądzie dziś na miotłę i tak by to zrobiła. Z uprzejmości jednak nie wspomniała o tym Alice - Idealny dzień na quidditcha, prawda? - tęsknym wzrokiem patrzyła chwilę na zlane słońcem podwórze. Odwróciła się od niego dopiero, kiedy druga dziewczynka zadała jej pytanie. Przekrzywiła głowę, dokładnie tak jak jej rozmówczyni, z tym, że w drugą stronę. Nie wypadało przyznawać prawie obcej osobie, że się podsłuchuje. Trzeba było najpierw ocenić, na ile można jej zaufać. - Eksploruję - odpowiedziała w końcu neutralnie, wyrazem, który poznała dosłownie kilka dni temu i bardzo polubiła. Pasował praktycznie do każdej sytuacji - Nie, niespecjalnie. Ale pogłębianie wiedzy wymaga poświęceń - odparła z miną niezaprzeczalnie doświadczonej osoby. Wiedziała co mówi, w końcu była na fali literatury podróżniczej. Właściwie to interesowała ją wyłącznie wiedza zdobywana na drodze poświęceń, a jeszcze właściwiej to same poświęcenia - wiedza była miłym dodatkiem. Nie o tym jednak… Ożywiła się, gdy Alice wykazała chęć zabawy. Podekscytowana zmieniła pozycję, podciągając nogi pod siebie. Nie mogła już usiedzieć w miejscu. - Jasne! Grę, zabawę… - zawiesiła na chwilę głos i z iskierkami w oczach, zbliżyła się do drugiej dziewczynki – Chyba, że masz ochotę na przygodę.
Nie była pewna czy ten dzień był "idealny" na quidditcha, co wynikało z jej nikłego doświadczenia w tym sporcie, ale na pewno słoneczko zachęcało przebywania na świeżym powietrzu. Zgodziła się więc z Ettie, kiwając potakująco głową, spoglądając za okno. Na myśl nasunęło jej się jednak pytanie. - A dlaczego nie bawisz się na zewnątrz z innymi dziećmi? Roześmiała się, kiedy dziewczynka przekręciła głowę w podobny sposób jak ona. Wydawało się jej, że wyglądają bardzo zabawnie. Pojawienie się nowo poznanej poprawiło jej humor. W końcu nikt nie lubi siedzieć sam. - Eksplorujesz... - powtórzyła cicho, maszcząc brwi w zamyśleniu. Znała to słowo, chociaż rzadko je słyszała, częściej zdarzało jej się napotykać je w książkach, które pochłaniała jedna za drugą. - Czyli inaczej zwiedzasz? - zapytała z zadowolona z siebie, że zrozumiała blondynkę. Potaknęła głową, gdy Harriette wspomniała o niewygodach podróży wózkiem. Spodziewała się tego, w końcu sama by się ledwo zmieściła, a była parę centymetrów niższa. Rozumiała jednak, że zdobywanie wiedzy, było warte tego cierpienia. Bo w końcu pewnie można było wjechać tym wózkiem wszędzie, w całym szpitalu. Ile rzeczy można się przy tym dowiedzieć! Wyczekiwała z niecierpliwością, aż dziewczynka zaproponuje jej jakieś zajęcie. Widziała, że i ją aż rozpiera energia do zabawy. W końcu były same i widocznie obie były skazane na siedzenie tym nudnym miejscu. Niemal podskoczyła na łóżku, gdy usłyszała, że Harriette ma dla nich przygodę. Przygodę! To było lepsze od wszystkiego innego! - Taką jak w książkach?! Prawdziwą przygodę?! Jasne, że mam ochotę! - stwierdziła, a w jej oczach również mignęły iskierki ekscytacji.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Skrzywiła się, słysząc pytanie o zabawę na zewnątrz. Było swoją drogą bardzo dobre - dlaczego nie mogła jak normalne dziecko, pójść pobawić się z rówieśnikami, tylko musiała zawsze i wszędzie być pod okiem jakiegoś dorosłego? To pytanie w każdym razie powinno skierować się do jej taty, a nie jej samej. - Muszę czekać aż tato skończy pracę - odpowiedziała z wyraźnym niezadowoleniem, ale szybko zmieniły temat, więc się rozchmurzyła. - Nooo - podrapała się w głowę - Może nie do końca taką, ale zawsze lepszą niż siedzenie w łóżku - odpowiedziała najpierw niepewnie, ale zaraz się ożywiła, przysunęła bliżej drugiej dziewczynki i zaczęła tłumaczyć konspiracyjnym szeptem - Podsłuchałam, o czym rozmawiały te dwie pielęgniarki. Na zakażeniach leży... - przysunęła się jeszcze bardziej i szepnęła jej do ucha - więzień z Azkabanu. Jakiś większy złol. Ponoć cały czas pilnuje go grupa aurorów, jeden w środku sali i jeszcze dwóch na zewnątrz. Byłam tak kiedyś. Sale mają duże szyby, można je zasłonić, ale i tak da się zajrzeć. Chcesz iść? Idę o zakład, że to jakiś morderca. Nigdy nie widziałam mordercy. Była naprawdę podekscytowana. Kiedy skończyła mówić z wyczekującą miną i iskierkami w oczach patrzyła na Alice, tylko czekając na jakiś sygnał, że mogą wyruszać z jej strony. - Mogę cię zapoznać z dokładniejszym planem po drodze - spojrzała na zegar wiszący na ścianie - Czas jest dość ważny.
Zrobiło jej się szkoda Ettie, widząc, jak bardzo nie chce jej się siedzieć w szpitalu. Dla Alice pobyt w szpitalu widocznie był karą za wzięcie miotły bez pytania, ale blondynka wydawała się niczemu nie zawinić, więc wydawało się to w tym wypadku niesprawiedliwe. Chociaż dzięki temu rudowłosa miała towarzystwo. - To, że tu musisz siedzieć, nie jest takie złe. Przynajmniej mam z kim się bawić. No albo przeżywać przygody - uśmiechnęła się. Zasmuciła się na wiadomość, że nie będzie to tak wspaniała przygoda, z wędrówką gdzieś daleko i pokonywaniem niebezpieczeństw. Jednak, po chwili znów odzyskała humor. Rzeczywiście, lepsze to, niż czekanie w łóżku na dziadków i pewnie mamę, zanudzając się pewnie na śmierć. Nadstawiła ucho, chcą usłyszeć, co takiego chce powiedzieć jej Ettie. Samo to, że musiały rozmawiać o czymś cicho, sprawiało, że Alice nie mogła się doczekać tego, co przekaże druga dziewczynka. Słysząc o przestępcy, odsunęła się pd niej trochę i spojrzała na nią lekko przestraszonym spojrzeniem. Przecież ta osoba mogła być niebezpieczna. Jednak była przecież też pilnowana przez aurorów. A oni dopilnują, by nie stała się im krzywda. Biła się z myślami. Co, jeśli się ktoś o tym wszystkim dowie? - Morderca - powtórzyła cicho, a w jej oczach widać było niepewność. - Jesteś pewna, że nic nam się nie stanie? - zapytała, chociaż w duchu tak bardzo chciała zrobić cokolwiek, a zobaczenie przestępcy i to w otoczeniu aurorów było bardzo kuszące. - No dobrze - odparła w końcu. - Idę z tobą - stwierdziła i zeskoczyła z łóżka. Poprawiła rękę na temblaku i spojrzała wyczekująco na towarzyszkę. - Skoro czas jest ważny, to musimy już ruszać - uśmiechnęła się. - A teraz mów co dokładnie robimy - zapytała i poczuła jak jej serce, zaczyna mocniej bić, jakby też poczuło zew przygody.