W tym roku organizatorzy wyjazdu postawili na klasykę i wycieczkowicze zamieszkali w uroczym hostelu położonym na wyspie Lefkó – w budynku panuje rodzinna atmosfera i niemalże wszędzie pałętają się koty. Na uczniów i opiekunów czekają jasne, przestronne pokoje z pięknym widokiem. Każda sypialnia jest wyposażona w magiczne szafy, które z pewnością pomieszczą wszystkie bagaże, oraz łoże małżeńskie i cztery łóżka pojedyncze. Miejmy nadzieję, że ten rozkład łóżek nie będzie źródłem zbyt wielu konfliktów. Mimo komfortowych warunków najprawdopodobniej mało kto się tutaj wyśpi – gdy tylko wstaje słońce w całym hostelu słychać pianie koguta.
Pokój piąty znajduje się na parterze i jest bardzo komfortowy, ze względu na to, że wprost z niego wychodzi się na podwórze, dzięki czemu bardzo szybko można dojść na plażę albo do miasteczka.
Lokatorzy:
1. Eric Henley 2. Levi Carvey 3. Warren Samuel Wilson 4. Michaela Dear 5. Altherius Stella 6. Hannah Carlsson
- Od kiedy Sammy nie ma kieliszków. – odparła całkowicie beztrosko siostrze. Owszem była pijana, ale wiedziała co robi. Gdyby była całkowicie zalana to już by wychodziła z siostrą z imprezy. Jednym słowem, dawała sobie radę i jest świadoma swoich czynów. Alkohol po prostu dodał Gryfonce odwagi oraz pozytywnych reakcji na wszystko dookoła. Normalnie nie zbliżyłaby się tak do Erica, czekałaby nieustannie aż chłopak zrobi pierwszy krok. Tak właśnie kobieca psychika jest skonstruowana, dość skomplikowane. Teraz było jej dosłownie wszystko jedno, równie dobrze ona mogła się odważyć. - Nie prawda, mam naprawdę dobry gust. – zaśmiała się, przy Ericu czuła się swobodnie, może aż za swobodnie? Nie potrafiła do końca teraz wyjaśnić co do niego czuje, od zawsze miała problem z wyrażaniem swoich uczuć. Jedyne co na obecną chwilę mogła stwierdzić, to to, że chciała go mieć przy sobie, blisko. Coś przyciągało ją do Gryfona jak magnes. Czy to alkohol? Ciężko stwierdzić. - Dobrze, od teraz tylko woda albo soczek. – jedną ręką położyła na sercu, a drugą uniosła do góry w geście przysięgi. Może i jeszcze coś mocniejszego by się napiła, jednak jak mają przystopować to nie będzie się przecież stawiać. - Sammy to Sammy, jednak Hope potrafi zrobić niezłą awanturę. – udała przerażenie w oczach, to akurat prawda. Siostra potrafiła wywołać sporą kłótnię żeby doprowadzić Faith do porządku, nie patrząc na to czy są w towarzystwie, czy też nie. Taka metoda była dość skuteczna więc trzeba przyznać, że Hope ma talent do sprowadzania siostry na ziemię. - Wypraszam sobie, też trzymam się całkiem nieźle. – słuchając pijanego daleko się nie zajdzie więc Eric powinien zapewnienia przyjaciółki przyjąć z przymrużeniem oka. Tym bardziej, że raczej znał słabą główkę Everett. Myślała, że Henley ją od siebie odsunie, kiedy tak przekraczała coraz to bardziej jego przestrzeń osobistą. Jednak struktura jego warg wydawała się wtedy niesamowicie interesująca. Przed pocałunkiem jeszcze omiotła jego twarz spojrzeniem z lekkim uśmiechem. W odpowiedzi na jej pytanie Gryfon po raz kolejny ją pocałował, wtedy mogła przysiąc, że również ciało Faith przeszedł przyjemny dreszcz. Odwzajemniła pocałunek, chciała żeby to trwało wiecznie. Nic więcej nie istniało, liczyli się tylko oni. Dla Everett to nawet muzyka ucichła. Kiedy się od niej odsunął spojrzała na niego nieśmiało. W reakcji na słowa przyjaciela, kiwnęła głową przygryzając lekko dolną wargę. - Nie chcesz tego? – zapytała cicho, nie cofnęła dłoni z jego karku ani policzka. - Może właśnie nie powinniśmy być przyjaciółmi? – dodała jeszcze, chciała chociaż ostatni raz go jeszcze pocałować, kiedy tak się gwałtownie od niej odsunął to poczuła coś w rodzaju bólu w klatce piersiowej. Naprawę pragnęła jego bliskości.
Była lekko zdziwiona, gdy Sam tak entuzjastycznie zareagował na prezent. - Warren? Warren, puść, wiesz, że tego nie lubię! - powiedziała jak zwykle spokojnym, ale nie chłodnym tonem. W końcu chłopak wylądował z nią na łóżku, a Michaela otrzepała ubranie i wstała, sztywno wyprostowana. - Nie ma za co. I wtedy przyszła pierwsza osoba, Rosemary, w dość nietypowym stroju i to tak mocno nietypowym, że Dear poczuła się dziwnie w swoim białym, nieco za dużym t-shirtcie i podartych jeansowych spodenkach. Rudowłosa pokusiła się nawet o pomachanie do niej, toteż Mad z lekkim uśmiechem odmachała, starając się wyglądać sympatycznie. Chociaż w urodziny Wilsona, przecież nie chciała mu odstraszać przyjaciół. Uśmiechnęła się nawet do Hope, która przyniosła mu w prezencie puszka pigmejskiego. W sumie jak tak teraz pomyślała, to nie wiedziała, dlaczego sama mu go nie kupiła, przecież mówił, że chciałby mieć puszka jakieś kilka... dziesiąt razy. A, no tak - bo ona przecież nie była dobrą przyjaciółką ani dobrym człowiekiem. Bo ona była egoistyczna i bez uczuć. Bo ona uważała uczucia za słabość. No cóż, ale chyba ucieszył się z tego zestawu do konserwacji miotły... prawda? Przygryzła lekko wargę, zadręczając się w myślach, kiedy Warren się do niej odezwał. - Nie, nie mówiłeś mi, kogo zaprosiłeś - odparła, wzruszywszy ramionami. Następnym gościem był, o dziwo, jej kuzyn! - Hej, Victor - rzuciła lekko. Niby nie mieli żadnych szczególnie bliskich relacji, ale zawsze dobrze było widzieć Dearów, o ile nie była to jej idiotyczna siostra. Następna była Hannah, Puchonka, mieszkająca z nimi w pokoju, potem ten cały Eric z tortem i Faith, którą oczywiście kojarzyła, bo były razem na roku. W sumie sporo osób tutaj był z tego roku. Tłum robił się coraz większy, słychać już było głośną muzykę i chyba impreza rozkręciła się na dobre. Wszyscy dobrali się w jakieś grupki, ta Faith nawet całowała się z tym Ericiem, a Michaela wyczuła już z tego niezłą teen dramę. Zwłaszcza, że dziewczyna wyglądała na wstawioną. Mad dalej stała samotnie, więc wlała sobie do kieliszka jeden z napojów, który wyglądał dobrze i zaczęła go powoli sączyć. Bo mogła.
Od teraz tylko woda i soczek? Jak to? Tak po prostu? Eric spodziewał się, że dziewczyna będzie stawiała znacznie większy opór przy próbie przekonania jej do zaprzestania picia alkoholu. Mało tego, zanim poruszył ten temat, zdążył już przygotować sobie na szybko kilka argumentów. Szczerze mówiąc wątpił nawet, że One zadziałają, w końcu, jak wszyscy wiemy, retoryka nie była mocną stroną Erica Henley'a, tym bardziej reakcja dziewczyny nieco wybiła go rytmu. -Negocjacje z panienką, to sama przyjemność - powiedział unosząc kąciki ust w uśmiechu i kiwnął z uznaniem głową. Posłuch jakim go w tej chwili obdarzyła był dla niego niezrozumiały, zwłaszcza, że Gryfonka obcowała z nim na co dzień, a co za tym idzie znała go doskonale i wiedziała, że słuchanie jego sugestii nie jest generalnie najlepszym pomysłem. Poza tym, to była Faith, jego nieustraszona przyjaciółka, nie poddawała się czyjejś woli po jednym zdaniu. Kto wie, może jakiś związek z jej pojednawczym zachowaniem, miał fakt, że Eric dla odmiany poprosił ją o zrobienie czegoś rozsądnego? -Skądś to znam, wiesz? Valentine niby nawet nie podnosi głosu, ale odradzam wdawanie się z nią w sprzeczki - powiedział z rozbawieniem w głosie gdy temat zszedł na ich rodzeństwo. Ciekawe co powiedziałaby widząc go teraz z Faith? Pewnie spojrzałaby na niego tym swoim pełnym zrozumienia wzrokiem i sprawiłaby, że natychmiast przeszłaby mu ochota na upijanie się. Tak, jego siostra potrafiła wpływać na ludzi. Bez najmniejszych problemów odnajdywała drogę do ich serc, a później kształtowa według własnego uznania. Mogłoby to wydawać się nieco przerażające, gdyby nie fakt, że nigdy nie robiła tego w złej wierze. Valentine rozumiała ludzi i im pomagała. W oczach Erica była wspaniała. -Faktycznie. Przyznaję, że rzeczywiście mogło być znacznie gorzej - odparł na jej zapewnienia, że ma się całkiem nieźle. W zasadzie to wydawało się nawet prawdą, bo oprócz nieco zbyt bezpośredniego zachowania, Faith nie wykazywała zbyt wielu objawów upojenia alkoholowego. I wciąż wyglądała pięknie. Zwłaszcza z odległości tych kilku dzielących naszą parę milimetrów. - Chcę - powiedział, ale nie zrobił żadnego ruchu, by to udowodnić. Nie zdjął też jednak dłoni z lędźwi dziewczyny, cały czas przyciskał ją do siebie. Chciał czuć jej bliskość. -Co? Jak to nie? - zdziwił się nieco na ostatnie słowa Faith, których prawdziwy sens dotarł do niego dopiero po chwili - Nie chcę tracić przyjaciółki - stwierdził bardzo pochopnie Czemu prawie zawsze musiał mówić takie nieprzemyślane rzeczy? – Chodzi o to, że no...- zaczął i na chwilę spojrzał w stronę przyglądającej im się Hope. Co pomyślałaby Val na wieść o tym, że jej brat upija dziewczyny, a później się z nimi całuje? Co jeśli chodziło tylko o alkohol płynący w żyłach Faith? Co jeśli później miałaby mu za złe, że po prostu wykorzystał jej słabość? Po głowie chłopaka krążyło wiele pytań, ale patrząc w oczy Gryfonki i czując pod palcami materiał jej sukienki, ostatecznie postanowił wyrzucić je wszystkie do kosza. Liczyła się tylko Ona, jego nieustraszona Faith. Ponownie zaczął ją całować.
Niech się cieszy póki może, nie zawsze Faith jest taka uległa. Teraz rzeczywiście zgodziła się z Gryfonem, ponieważ sama czuła, że powoli zaczyna mieć dość alkoholu. Przecież nie powie mu czegoś w stylu, ‘wiesz co, robi mi się dość niedobrze’. Łatwo poszło, teraz nieustraszona Everett musiała schować do kieszeni swoją odwagę żeby nie skończyć jakoś paskudnie. Zresztą siostra i tak już była na nią wściekła, szykowała się kolejna awantura. Normalnie pewni by się stawiała, do odważnych świat należy. Teraz chciała spędzić jak najwięcej czasu z Ericem, kiedy jest w miarę trzeźwa. Przynajmniej ma świadomość swoich czynów, tak sądzi. Okaże się następnego dnia. - Nie ciesz się tak bardzo, pierwszy i ostatni raz przyszło Ci to tak łatwo. – uśmiechnęła się do niego złowieszczo, w oczach nastolatki widać było zadziorne iskierki. Teraz faktycznie miał rację, zresztą gdyby Hope zobaczyła ją z kolejnym napełnionym po brzegi kubeczkiem to pewnie szybko by go jej wyrwała i wylała na siostrę jego zawartość. Tego Gryfonka wolałaby uniknąć, nikt nie lubi mieć lepiących się włosów i mokrej, nieswoje, sukienki. Faith w tym momencie była zbyt zajęta patrzeniem w głebie oczu przyjaciela żeby jeszcze się stawiać w jakikolwiek sposób. Wcześniej nie postrzegała Henley’a w taki sposób. Nie ukrywajmy, dużo przedstawicieli płci męskiej podobali się nastolatce, jednak nigdy nie potrafiła do końca zdefiniować uczuć, które kłębiły się w jej umyśle. Niedawno była na innej randce, ale okazało się, że pomyliła tęsknotę z czymś głębszym. Tak szczerze to przy Ericu nie wiedziała do końca jak się czuje, to było coś całkiem nowego, nieznanego i o wiele bardziej intensywnego niż zwykle. Wiedziała, że musi go mieć przy sobie….już na zawsze. - Razem w Hope powinny założyć jakieś stowarzyszenie sprowadzania rodzeństwa do porządku. – zaśmiała się lekko, to był całkiem sensowny pomysł jakby się nad tym zastanowić. Puchonka zawsze była głosem moralności w życiu Faith, chociaż ta miała już szczerze po uszy jej wiecznych kazań, morałów, pouczeń. Była tym dość zmęczona. Na jego kolejną odpowiedź tylko kiwnęła głową dumnie. Trzymała się, tak? To znaczy, że nie jest źle. Alkohol dodał nieco więcej odwagi, no i mętny wzrok był nieunikniony, a tak poza tym Everett zachowywała się jakby była całkowicie trzeźwa. – Chcę. – nie zabrzmiało przekonująco, czy on po prostu nie chciał żeby było jej przykro? A może powoli chciał spławić brunetkę? Kolejne słowa Erica sprawiły, że Faith trochę zbiło z tropu. Czyli jednak miał ją za tylko przyjaciółkę? Zaczynała powoli się gubić w tym co się dzieje, a delikatny uśmiech stopniowo znikał z twarzy czarownicy. Odwzajemniła pocałunek, wplątała palce we włosy z tyłu głowy Henley’a. To wszystko było tak cholernie skomplikowane. Do tego nie umknął uwadze dziewczyny fakt, że Eric co chwilę spogląda na jej siostrę… Pragnęła jego bliskości już codziennie, nie tylko w takich sytuacjach, jednak coś jej mówiło, że musi sobie to przemyśleć. Po pewnym czasie przerwała pocałunek, spojrzała jeszcze raz na Gryfona z nieco poważną miną. - Muszę wracać. – powiedziała cicho, przejechała delikatnie dłonią po policzku przyjaciela. Następnie po prostu się odwróciła, wzrokiem namierzyła siostrę. Po drodze jeszcze pomachała solenizantowi z wymuszonym uśmiechem. - Hope, ja wracam. Muszę stąd wyjść. – odezwała się krótko do bliźniaczki i udała się w kierunku wyjścia z pokoju. Nie patrzyła czy siostra idzie za nią, teraz musiała zostać sama. Sama ze swoimi myślami, chociaż nie wiem czy to dobry pomysł, skoro jest pod słodkim wpływem mocniejszych substancji.
Przez krótką chwilę przyglądała się jeszcze całującej się parze, a potem podeszła do stolika z przekąskami. Na widok słodkości, które przygotował przyjaciel, Hope aż stała się głodna. Uznała, że musi spróbować wszystkiego. Zaczęła od zjedzenia kilku kostek czekolady, następnie wrzuciła w siebie garść płetwalek. Podeszła do stolika z napojami i nalała sobie kubek herbaty "Sen Memortka". Od razu poznała ten napój po jego wyjątkowym - turkusowym - kolorze. - O Sammy - Powiedziała Hope, gdy tylko zauważyła, że Puchon jej się przygląda. - Ja wiem no, trochę się obżeram, ale tyle tu dobrego jedzenia! - Rzekła przyłapana na łakomstwie Hope. Pomimo tego zamierzała skosztować więcej przysmaków. - Widziałeś gdzieś Victoria? - Zapytała rozglądając się dookoła. Chłopak gdzieś zniknął, nawet nie zauważyła kiedy. Może zaraz wróci, a może źle się poczuł? Tak czy inaczej jego zachowanie wydało się Hope co najmniej dziwne. Myślała, że całkiem dobrze im się rozmawiało podczas ostatniego spotkania na wyspie Agrios. Zaprosiła go na przyjęcie przyjaciela, ponieważ miała nadzieję na wspólne spędzenie czasu i lepsze poznanie Ślizgona. - Zdaje mi się, że go tutaj nie ma. - Powiedziała smutno do Sammy'ego i spojrzała w ziemię. - No ale nie ma co rozpaczać, w końcu przyszłam tu dla Ciebie, prawda? - Dodała, a a jej twarzy zaczął malować się szczery uśmiech. - A Tobie kto tutaj się podoba, co? Tak szczerze. - Zapytała Wilsona i puściła mu oczko, następnie spojrzała wgłąb pokoju. Było tutaj parę naprawdę ładnych dziewczyn, czemu któraś miałaby mu się nie spodobać?
Widząc zaistniało sytuację chciałem zareagować, ale jako dobry przyjaciel postanowiłem dać trochę odpocząć Ericowi. W sumie dobrze mu to zrobi. Podeszłym do kumpla z tą samą szklanka alkoholu, którą on wcześniej mi nalał i powiedziałem. - Tobie to chyba bardziej się przyda- podałem mu szklankę i razem z nim wpatrywałem się w otwarte drzwi do pokoju. -Może nie jesteś dobrym dyplomatą.Na pewno nie jesteś dobrym dyplomatą. Ale...- z całej siły próbowałem wymyślić coś na pocieszenie. -Ale teraz to już zawaliłeś chłopie- poklepałem go przyjacielsko po plecach i poszedłem do Hope. - Daj spokój obrzeraj się do woli, co najbardziej polecisz? - zapytałem wpatrując się w bufet, nie wiem co ja bym zrobił gdyby nie Michasia. - Niestety nigdzie go nie widziałem - odparłem smutny, pałaszując pasztecik z dyni. - o, to bardzo miłe hope- wziąłem nową szklankę i nalałem do niej trochę herbaty. - No jak to kto? Ty, Faith, Michasia, Rose, jako prawdziwy dżentelmen przyznaje, że wszystkie kobiety są piękne - mówiąc to myślałem - o nie nie Hope, tak łatwo ci to nie pójdzie.
- Och Sammy, zawsze wiesz co powiedzieć. - Odparła śmiejąc się pod nosem. - Ooo! Są i fasolki wszystkich smaków! - Krzyknęła, gdy spojrzała na stolik. Wyciągnęła dwie fasolki, jedną podała Wilsonowi, a drugą wzięła dla siebie. - Czy to jest... - Zaczęła żując przekąskę. - Smak kurczaka?! Sammy trafiłam na fasolkę o smaku kurczaka! - Wrzasnęła chwytając przyjaciela za ramiona i lekko nim potrząsnęła. - Zawsze chciałam na nią trafić! - Powiedziała rozkoszując się wybornym smakiem drobiu. Niestety, fasolki nie są wieczne i mają to do siebie, że rozpływają się na podniebieniu i pozostaje po nich jedynie wspomnienie. - Próbuję jeszcze raz! Dawaj ze mną. - Powiedziała i sięgnęła ręką do niewielkiego słoiczka. Chwilę mlaskała językiem w ciszy, marszcząc brwi, aż wreszcie odgadła smak. - Pudding Tofii! Bardzo dobre! W tym momencie powinna zaprzestać losowania kolejnych fasolek, ale łakomstwo wzięło górę i wrzuciła w siebie kolejne smakowe ziarenko. - O FUJ! CO TO JEST?! - Krzyknęła z obrzydzeniem wypluwając na rękę to, co przed momentem miała w buzi. - Chyba to są... smarki trolla... - Powiedziała i podniosła wzrok na przyjaciela wykrzywiając wargi. - Blee. - Dodała wyrzucając fasolkę do kosza, a następnie wypiła swoją herbatę jednym łykiem, aby zapomnieć o fatalnym smaku, który miała nieprzyjemność skosztować.
Gdy tylko włorzyłem moją fasolę do ust poczułem boski smak dżemu żurawinowego. -żurawina - powiedziałem tylko odpływają w odmęty tego smaku. Gdy tylko Hope zaczęła mną potrząsać zacząłem skakać i cieszyć się razem z nią. - Ktoś tu dzisiaj ma szczęście do fasolek co? - zapytałem biorąc do ust kolejną. Najpierw poczułem obleśny smak przerobionej na kleik mity i już wiedziałem, że to pasta do zębów. - Cofam to pasta do zembów w wykonaniu fasolek jest okropna - powiedziałem zaraz po Hope i próbowałem sobie wyobrazić smak tego pudingu. - Jednak masz dużego pecha - marki rola są ohydne, wiem to po smutnymi spotkaniu się z tym smakiem podczas zeszłorocznego wypadu do Hogsmed. Kolejna fasolka powędrowała do moich ust. - Słodki serbet malinowy - pochwaliłam się moją zdobyczą - Eric, Michaela łapie fasolki żuciłem w ich kierunku słoiczek.
W jednej chwili całowałem Faith, w drugiej patrzyłem jak ucieka z pokoju niczym kopciuszek przed wybiciem północy. Co tutaj się u licha wyprawiało? Zrobiłem coś nie tak? Albo raczej, co zrobiłem nie tak? Nie powinienem mieć bowiem wątpliwości, że zrobiłem coś głupiego i uraziłem dziewczynę w której jestem zakochany. Problem w tym, że za nic nie miałem pojęcia o co mogło chodzić, bo moje umiejętności interpretacji żeńskich zachowań były naprawdę mocno ograniczone, żeby nie powiedzieć, że praktycznie nie istniały. A może tym razem to jednak nie była moja wina? To bardzo mało prawdopodobne, ale kto wie. W gruncie rzeczy gdy przerwała pocałunek, nie miałem nawet pojęcia, że w planach miała wyjście z pokoju. Widząc, że podeszła do Hope, uznałem, że wszystko jest w porządku, że po prostu chciała się czymś z nią podzielić, jak to siostra z siostrą, więc też ruszyłem w tamtym kierunku, zwłaszcza, że obok stał Sammy. Później jednak Faith minęła mnie bez słowa i zniknęła za drzwiami. Chciałem wyjść za nią, ale uznałem, że najpierw zapytam jej bliźniaczkę, czy wszystko w porządku. Nim jednak zdążyłem zbliżyć się do puchońskiej pary, którą tworzyła wraz z dzisiejszym solenizantem, dostałem w czoło słoiczkiem z fasolkami. Sammy niby mnie uprzedził, ale właściwie zorientowałem się dopiero w ostatniej chwili i już nie zdążyłem zareagować. -Auć- powiedziałem z kamienną twarzą, ale już czułem rosnącego siniaka – Za co to?- zapytałem rozkładając bezradnie ręce, po czym schyliłem się i podniosłem pojemniczek z fasolkami, który na szczęście słoiczek przypominał jedynie kształtem, ale w całości zrobiony był z jakiegoś plastiku albo czegoś takiego. -Hej, wiesz czemu Faith wyszła? - zagadnąłem puchonkę stojącą tuż obok mojego przyjaciela i jak gdyby nigdy nic połknąłem jedną z fasolek, którymi przed chwilą próbowano mnie ukatrupić. -No jasne, cynamon, jakże mogłoby być inaczej - powiedziałem z nietęgą miną tonem dziecka zmuszanego do jedzenia szpinaku. Dziewczyna w której się kochacie ucieka przed waszym pocałunkiem, później dostajecie w głowę czymś twardym, a na sam koniec jecie słodycze, które powinny smakować dobrze, a smakują głupim cynamoniskiem – witam w świecie Erica Henley'a. -Co robimy, Sammy? - zapytałem przyjaciela z nadzieją, że ma przygotowane jakieś ciekawe atrakcje na ten wieczór. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że schrzaniłem sprawę z Faith.
- Eric, naprawdę? Nie domyślasz się? Dziewczyna była w tobie zakochani po uszy a ty tak trochę bardzo zraniłeś jej uczucia. O, wiem jakby ci to wytłumaczyć, zobacz, masz taką fasolę, która odkąd cię zobaczyła chciała tego, żebyś ją zjadł, a ty zamiast się z tego cieszysz, mówisz jej, że nie chcesz jej stracić i w dodatku nieświadomie zapatrujesz się na inną fasolkę - powiedziałem wyprzedzając Hope w wypowiedzi. - To mniej więcej tak działa Hope? - zapytałem nie potrafiąc wyczytać nic z jej oczu. Na następne pytanie Erica nie byłem kompletnie przygotowany i chociaż miałem wiele pomysłów, takich jak wypróbować błyskawicę, czy zagrać w jakąś grę, wiedziałem, że mój przyjaciel potrzebuje teraz odpoczynku i przemyśleniu tej sprawy jeszcze raz. - Chyba już będziemy kończyć - powiedziałem, po czym haryzmatycznie podbiegłem do Rose - Bardzo dziękuję ci, że przyszłaś. Niestety musimy zakończyć troszkę przed wcześnie, bardzo mi przykro - dokładnie tę samą regułkę wypowiedziałem do Hope i odprowadziłem je do samiuśkich drzwi.
Usłyszała tuż obok siebie dość głośny huk, energicznie odwróciła głowę w kierunku, z którego dobiegł dźwięk i ujrzała Sammy'ego, który najwyraźniej przyłożył Gryfonowi słoiczkiem w czoło. Ze zdumienia otwarła szeroko oczy i usta, ale Eric zareagował na zdarzenie jedynie krótkim i wymownym "auć", więc najprawdopodobniej wzywanie pomocy nie było potrzebne. - Faith... Powiedziała, że musi iść. - Odpowiedziała zgodnie z prawą. - Szczerze mówiąc, już jakiś czas temu mi się wydawało, że powinna się zbierać. - Dodała poważnym tonem. Hope nie popierała picia dużej ilości alkoholu, szczerze mówiąc sama w ogóle nie rozumiała co w tym przyjemnego. Kiedyś podczas wakacji w domu wypiła lampkę wina, chcąc spróbować, czy w ogóle coś traci swym podejściem, jednak trunek jej wcale nie smakował, a po spożyciu zrobiło jej się ciepło, słabo i nie potrafiła składnie wymówić nawet najkrótszego zdania. A stan w jakim się znalazła Faith podczas imprezy, zdaniem siostry był już grubą przesadą. Po krótkiej chwili Sammy wygłosił swą mądrość przyrównując miłość do fasoli. Everett nie miała pojęcia co wspólnego ma jakieś tam warzywo z Henley'em i jej siostrą, więc zapytana o zdanie odpowiedziała niemrawe - Eeee.... Być może przyjacielowi nie spodobała się taka odpowiedź, bo po chwili zaczął odprowadzać gości do drzwi. - Sammy, mam nadzieję, że prezent Ci się podoba. - Powiedziała wychodząc z pokoju. - Dzięki za miło spędzony czas. - Mówiąc to objęła Puchona na pożegnanie. Próbowała odgadnąć, czy zrobiła coś nie tak, ale nie potrafiła nic wyczytać z twarzy Wilsona, więc wyszła na korytarz i skierowała się do swojej sypialni.