Przebiegający nad wodą most łączy dwie wyspy - spokojną, typowo wypoczynkową Lefkó i nieco dziką, pełną tajemnic Agrios. Legenda głosi, że niegdyś mieszkańcy Agrios przechodzili tędy na Lefkó, by okradać miejscowych. W związku z tym most został zaczarowany w ten sposób, że przebywające na nim osoby mogą mówić tylko prawdę. Jeśli więc chcesz wyciągnąć z kogoś zeznania, wycieczka w to miejsce dobrze wam zrobi.
Autor
Wiadomość
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Spodziewała się, że w końcu sprowokuje go na tyle, że do tego dojdzie. Ale mimo to, nagły wybuch i gniew w oczach chłopaka, sprawił, że aż się cofnęła. Nigdy się go nie bała, a w tamtej chwili w błękitnych oczach błysnął strach. Nie przerywała, chłonąc cierpienie i mrugając szybko, żeby pozbyć się nieprzyjemnego swędzenia w oczach. Blaithin wstrząsnął dreszcz, gdy usłyszała swoje własne imię. Otarła wierzchem dłoni nos, niezdolna do jakiegokolwiek większego ruchu. - Masz... masz pełną rację. - ten głos nie należał do Fire. Bała się spojrzeć w dół, żeby nie zobaczyć ziejącej dziurze w klatce piersiowej po tym, jak wyrwano jej serce. - Milczałam w przeświadczeniu, że tak będzie lepiej, że jeśli pozostanę zamknięta i zdystansowana, nie przywiążesz się do mnie aż tak bardzo. Byłoby ci łatwiej zaakceptować to, że kiedyś odejdę, nie miałbyś problemów z oswojeniem się z myślą, że nie będzie mnie w twoim życiu. Nie potrafiłam sprostać twoim oczekiwaniom i od początku o tym wiedziałam, a mimo to pozwoliłam sobie na przyjaźń, którą własnoręcznie niszczę. Jak mógłbyś mnie znać? Zawsze wolałam pójść na łatwiznę, wybierałam kłamstwo, bo to było takie proste. Tylko, że ja już tak nie mogę, nie wobec ciebie, Leo. Może jeśli powie jeszcze więcej, Gryfon w końcu wpadnie w szał i ciśnie ją za barierkę? Uznała bez zastanowienia, że warto spróbować, bo szczerze dosyć miała jego tonu, jego spojrzenia i pulsującej silnie nienawiści, jaka stopniowo w niej narastała, zastępując smutek. Zacisnęła dłonie w pięści, aż pobielały jej knykcie. - Nie wiem, co takiego interesującego jest w poznawaniu mnie. - zaczęła i już samo zmuszanie się do oschłego tonu było ledwo wykonalne. Fire zrobiła krok naprzód. - Nie chciałam nigdy, aby nasza relacja sprowadzała się do moich żali na życie, a uwierz mi, to nie jest tak jak mówisz "pojedyncze zranienie". Jak mógłbyś w ogóle tak pomyśleć? Czy naprawdę sądzisz, że jestem zła i smutna, bo mieliśmy nieporozumienie w tym pokoju? - wzięła głębszy oddech, żeby raz na zawsze, wyrzucić z siebie wszystko, co męczyło ją długie lata. Potem mogła swobodnie umrzeć. - Chodzi o to, Vin-Eurico, że jeśli akurat nie myślę o tym, że praktycznie nie mam już domu, bo własny ojciec prawie mnie zamordował, to przypominam sobie, że jeszcze parę tygodni i zmuszą mnie, zapewne przy pomocy Imperiusa, do wyjścia za mężczyznę, którego NIE KOCHAM! Spróbuj postawić się na moim miejscu, a potem mów, że zachowuję się jak dziecko, do jasnej cholery! Ty nie zasypiałeś, łkając w poduszkę miliony razy! Nie cierpiałeś, gdy zmuszano cię do rzucania klątwy na własną siostrę! Nie musiałeś patrzeć, jak każdy po kolei od ciebie odchodzi, zabijając w tobie wiarę, nadzieję, dobro i wolę życia! NIE! - wrzasnęła, ledwo łapiąc oddech i zorientowała się, że szarpie za pierścionek zaręczynowy, znacząc swoje dłonie czerwonymi śladami po paznokciach. Przełknęła ślinę, mając wrażenie, że nogi ma jak z waty. Złapała się poręczy, opadając na nią całym ciężarem swojego ciała. Co ja tu robię? - pomyślała, widząc jak wysoko się znajduje i słysząc szum wody. Wszystko falowało, a nadal nie mogła zaczerpnąć tlenu. Atak paniki? - Skoro tak bardzo chciałeś wiedzieć to... - wymamrotała, tracąc przytomność. - to już wiesz... I zamknęła oczy, marząc, żeby zaraz obudzić się z tego koszmaru.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- Nie masz prawa decydować za mnie, wybierać jak mi łatwiej czy nie. Może ja nie chcę, żeby było prościej? Dla niektórych warto cierpieć. - Przeginał, powinien się uspokoić. Nigdy nie chciał Fire robić wyrzutów, mimo że ta jej skrytość faktycznie mu przeszkadzała. Wiedział, że ma prawdziwe problemy, większe niż on sam. Nie był głuchy na plotki o zaręczynach, nie ignorował jej niechęci co do powrotów do domu rodzinnego. Nic z tym nigdy nie robił, bo mu nie pozwalała. Magia mostu jednak wpłynęła na niego mocniej, niż sądził i wcale nie pomagała... Chociaż poczuł się lepiej, gdy jej powiedział, o co tak naprawdę chodzi. Dusił to w sobie od tak dawna, że ułożył mnóstwo scenariuszy, co dokładnie wypomnieć - teraz jednak zupełnie zaimprowizował, zapominając w złości o jakimkolwiek wyczuciu czy delikatności. Przez chwilę nie rozumiał, o czym rudowłosa mówi, ale nie ma co się dziwić. Brzmiało to jak scenariusz jakiegoś filmu, w którym działo się zdecydowanie za wiele. Złość Leo wyparowała i na jego twarzy odmalował się jedynie szok i przerażenie. Fire nie mogła mówić poważnie, wymieniając te wszystkie krzywdy, które jej wyrządzono. Zrobiło mu się niedobrze i miał wrażenie, że jeszcze chwila a zwróci swój obiad. Dziewczyna była od niego niższa o ponad pół metra, ale i tak się cofnął, czując się jak drobne, głupiutkie dziecko. Hipokryta... - Ja nie... - Zaczął cicho, ale w tej samej chwili Fire zasłabła, a on błyskawicznie rzucił się do przodu, żeby ją złapać. Była taka delikatna, taka malutka i taka niewinna. Powinna móc zachowywać się jak dziecko, miała tylko osiemnaście lat, dalej się uczyła... Leo podniósł ją i przycisnął mocno do klatki piersiowej, czując się jak prawdziwy potwór, bo oto wymusił na niej powiedzenie tego, na co wyraźnie nie miała siły. Ostrożnie zszedł z mostu i położył Gryfonkę na ziemi, siadając obok i odgarniając zbłąkane kosmyki włosów z jej twarzy. Zasługiwała od życia na więcej, o wiele więcej. Najchętniej pozwoliłby jej pozostać w błogiej nieświadomości, wiedząc jak bardzo potrzebuje teraz odpoczynku. Nie byłoby to mimo wszystko zbyt odpowiedzialne, więc wyciągnął różdżkę i mruknął Rennervate. - Nie powinienem ciebie prowokować. - Nie przepraszał. Cmoknął czule Gryfonkę w wierzch dłoni. - Ale chcę, żebyś się tym ze mną dzieliła. Jestem twoim przyjacielem, Fire. Co więcej, zamierzam już zawsze nim być.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Sama nie była na to gotowa, a co dopiero Gryfon. Chociaż możliwe, że nigdy nie odważyłaby się na taką szczerość... Albo spróbowałaby dawkować ją powoli, wyjawiać coraz więcej faktów ze swojego życia w delikatny zarówno dla Fire, jak i Leo sposób. Ale było już za późno, na takie gdybania, bo słów nie dało się cofnąć. Rzeczywiście, rudowłosa zapomniała się w swoich przeświadczeniach tak bardzo, że egoistycznie myślała o tym, że może decydować za innych. Uświadomiła sobie to w pełni, kiedy Vin-Eurico wygarnął to prosto w twarz Szkotki. Ogarnęła ją przyjemna ciemność, a słabość powoli zmieniła się w odprężenie. Chyba pierwszy raz zdarzyło się Fire tak po prostu zasłabnąć, ale gdy mówiła, przed oczami przetoczyło jej się każde wspomnienie i nie wytrzymała nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Liczyła na to, że gdy uchyli powieki zobaczy sufit hotelowego pokoju numer 2 i wszystko będzie, jak dawniej. Merlinie, miała najprzeróżniejsze koszmary, ale rzeczywistość po raz kolejny uświadamiała Gryfonce, że jest dużo gorsza. Zobaczyła niebo, tak samo jasne, jak wcześniej. Świat nie zauważył tej całej rozmowy - trwał dalej bezlitosny. Przekręciła głowę, żeby zobaczyć zmartwionego Leo. - Nadal tu jesteś? - chciała unieść kąciki ust, ale mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Dziwiła mu się, bo dalej udowadniał, że ją kocha. Fire nie wiedziała, czy zdobyłaby się na tak niezwykły gest na miejscu Gryfona. Chyba nigdy nie przestanie zaskakiwać rudowłosej tym, jak wiele w nim dobroci. - Skończmy z obwinianiem siebie nawzajem. Nie uciekł. Nie odszedł. Nie zostawił jej. Wdzięczność zalała Fire jak fala, zmyła resztki cierpienia, gniewu, żalu. Pozostawiła w rudowłosej jedynie spokój. Uwierzyła w słowa Leo. Podniosła się powoli, żeby zarzucić mu ręce na szyję i wtulić w ramię Gryfona. I nie znalazła w tej bliskości niczego nieprzyjemnego, a jedynie wsparcie, którego oboje potrzebowali. Uścisnęła tak mocno chłopaka, jak pozwalały na to osłabione mięśnie. Zacisnęła powieki i postanowiła, że więcej do takich sytuacji nie dopuści. Nigdy. - Zostańmy tu chwilkę. - szepnęła, mając nadzieję, że zgodzi się na tę propozycję i będą mogli się w pełni uspokoić. Tego dnia do listy rzeczy, których Blaithin żałowała dołączyła parę nowych, ale... uzyskała przebaczenie. Czy w ogóle cokolwiek innego jeszcze się liczyło? Nie wiedziała, czy spędziła wtulona w Leo kilka minut czy może kilkanaście, ale pozbierała się. W końcu delikatnie się odsunęła i usiadła na trawie. - Jest coś, co mógłbyś dla mnie zrobić. - powiedziała, patrząc na swoją podrapaną rękę i pierścionek, który nie ruszył się ani o milimetr. - Ciąży na nim jakaś paskudna klątwa. Nie mogę go zdjąć, a od ponad miesiąca szukam jakiegoś sposobu... Może znasz kogoś, kto mógłby coś z tym zrobić? Wykonała ten drobny kroczek. Blaithin czuła potrzebę odbudowania ich przyjaźni, a przede wszystkim potrzebę nauczenia się, jak zaufać Leo. W jej oczach mógł jasno zobaczyć deklarację, że na pewno spróbuje. - Palca trochę mi szkoda. - dodała, dość żartobliwie. Hmm, zawsze pozostawała opcja, że wybierze się na Nokturn, którego od dawna unikała i tam poszuka rozwiązania...
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leo wcale nie zamierzał zostawiać Fire, bo podczas tych swoich ckliwych przemówień ani odrobinę nie przesadzał. Zależało mu i był gotów wybaczyć jej najokrutniejsze zbrodnie. Zawsze należał do naiwnych osób i teraz ponownie się tym wykazywał, przymykając powieki na wyskoki przyjaciół. Przez tę krótką chwilę, gdy Blaithin pozostawała nieprzytomna, mógł przypomnieć sobie jej słowa i ból, jaki pod nimi kryła. Na to wspomnienie ciągle przechodziły go dreszcze i ciężko było mu przyjąć do wiadomości, że Gryfonka mówiła prawdę. Czy jego problemy w ogóle były problemami w porównaniu do czegoś takiego? Głupio mu się zrobiło, że tak panikuje w temacie Ezry, podczas gdy Fire... No cóż, nigdy nie był zbyt taktowny. - Zawsze - przytaknął, uśmiechając się lekko. To przytulenie znaczyło dla niego więcej, niż jakiekolwiek inne. Pamiętał o niechęci przyjaciółki względem kontaktu fizycznego i poczuł się zaszczycony tym, że dla niego potrafi o tym nie myśleć. Nie drżała, nie odsuwała się, nie było w tym niczego niekomfortowego. Przygarnął ją do siebie jeszcze mocniej i przytrzymywał stabilnie. Przymknął powieki, rozkoszując tą chwilą, którą uważał za oficjalne zakończenie ich problemów. Nie chciał się również nigdzie ruszać, więc tylko mruknął potakująco, gładząc Fire leciutko dłonią po plecach. Kiedy się od siebie odsunęli, dalej się uśmiechał - teraz szerzej. - Dajesz - zgodził się natychmiast, gdy wspomniała o jakiejś prośbie. Niestety zaraz okazało się, że sprawa nie jest taka prosta, a anty-magiczny Leo na wykonanie jej ma szanse bliskie zeru. Przygryzł dolną wargę z zamyśleniem, szukając panicznie jakiegoś rozwiązania w głowie. - Hm, a rozmawiałaś może z profesorem Dearem? W sensie, mimo wszystko jest dorosły i raczej zaufany, więc... - zaśmiał się cicho, kiedy wspomniała o tym, że na palcu jej zależy. Zaraz jednak spoważniał i uniósł jedną brew, poważnie to rozważając. - Ale może jakby go odciąć, to dałoby się zdjąć pierścionek, a potem jakoś go przyszyć? - Zaproponował niewinnie. - Do tego potrzebny z kolei jakiś porządny uzdrowiciel. I chyba nawet jednego znam! - Pstryknął palcami, przypominając sobie o zabieganym lekarzu z Jedynki, który to ratował go po wyprawie z Ruth. Leo doszedł jednak do wniosku, że być może to powinno być planem B, albo C, albo najlepiej Z.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Nigdy nie sądziła, że będzie potrafiła normalnie rozmawiać z człowiekiem, który wie o jej przeszłości. Co prawda, Leo dostał jedynie ogólniki, tłumaczące właściwie nic, ale Fire nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie mogła przewidzieć takiej sytuacji. Tymczasem radziła sobie z nią... całkiem dobrze. Ochota na ucieczkę opuściła rudowłosą, była już tylko wyczerpana tymi emocjami. Tym bardziej, że nie zdążyła przyzwyczaić się do tego, aby ktoś poświęcał jej aż tyle uwagi. Blaithin cieszyła się, że Leo nie wymagał kolejnych tłumaczeń, bo chyba by padła. Może naprawdę rozumiał ją lepiej, niż ośmielała się twierdzić? "Zawsze" było tak dużym słowem, a mimo to Leo nie obawiał się go wypowiedzieć. Szkotka miała pewność, że zrobi wszystko, by dotrzymać obietnicy. Delikatnie musnęła opuszkami palców kark Gryfona, a jakaś jej część wolała nigdy nie przerywać tulenia. W niewielu rzeczach czy osobach odnajdywała spokój i bezpieczeństwo, ale teraz Leo dawał jej oba. - Liam... - zamyśliła się na chwilę. Liam wiele razy pomagał Fire, nawet gdy uparcie mu to uniemożliwiała, jak tylko mogła. Był dla Blaithin równie drogi, co Vin-Eurico. - Nie chodzi tu tylko o zaufanie, myślę też o zdolnościach magicznych. A mój kuzyn raczej orientuje się głównie w transmutacji. - jeśli nie zamieniłby tego pierścionka w jakieś żelki, to wątpiła, by coś podziałało. Dearowie mieli różne powiązania, ale akurat Liama nie podejrzewała o znajomość klątw. Zwłaszcza, że najprawdopodobniej rzucił ją człowiek od dawna parający się czarną magią... Ciekawe kto taki. Uśmiechnęła się do Gryfona, żeby go uspokoić, bo najwyraźniej uruchomił wszystkie szare komórki, żeby wymyślić rozwiązanie. Cóż, większość problemów Szkotki go nie posiadała. - Kogo? - spytała, momentalnie zmieniając mimikę na bardziej pochmurną. - Jeśli ja go nie znam to nie wiem. I mam wrażenie, że ta klątwa to coś więcej. Możliwe, że zdjęcie pierścionka mnie zabije. - stwierdziła bez zmartwienia ani jakiegokolwiek znaku sugerującego, że się tym mocno przejmie. Spędziła wystarczająco wiele czasu na szperaniu po czarnomagicznych książkach z Działu Zakazanego, a także szukaniu informacji, żeby zrozumieć, że to nie będzie takie proste. Inaczej dużo wcześniej zaryzykowałaby utratę palca. Westchnęła cicho, odgarniając włosy opadające na czoło. To, że nie trzymała się zasady "rób wszystko sama", nie okazało się aż tak okropne. - Spróbujemy jeszcze pomyśleć w drodze do Dwójki. - oświadczyła, celowo uświadamiając, że wróci na swoje dawne łóżko. Pogodzenie się z Ezrą nie mogło być przecież aż takie trudne? Poza tym, pewnie Dante miał jej już dosyć. Opuściły ją siły i wolała móc trochę odpocząć. Podniosła się powoli i spojrzała za siebie. - Możemy spalić ten most? - wykrzywiła usta, patrząc na połączenie dwóch wysp. Wtedy "palenie za sobą mostów" nabrałoby dosłownego znaczenia. Dla czarodziejów przedostanie się na drugą stronę nadal nie sprawiałoby problemu, a mugole w końcu by sobie poradzili! Więc, Leo?
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leo był prawie pewny, że profesorowi Dearowi nie spodobałoby się ograniczenie jego umiejętności jedynie do czysto transmutacyjnych, ale nie dyskutował i jedynie pokiwał głową ze zrozumieniem. Sam nie wiedział, czemu go zaproponował - miał wrażenie, że ktoś z rodziny i jednocześnie ktoś dorosły może mieć kilka pomysłów. Gryfon sam był pełnoletni, ale jak już słusznie wiele razy zauważono, potrafił zachowywać się jak małe dziecko. Nie mógł uwierzyć, że poważnie rozmawiają o odcinaniu palca i przyszywaniu go. Co więcej niepokoił go fakt, że niezmiernie chętnie by w tym wszystkim pomógł - potrzebował jedynie zapewnienia, że żadna wyrządzona krzywda nie będzie trwała, a doktorek z Jedynki poradzi sobie z postawionym przed nim zadaniem. Leo trochę to martwiło, bo mógł zacząć psuć sobie w ten sposób reputację. Najpierw nieznajomy spotykał go w środku nocy, zakrwawionego z nieprzytomną dziewczyną w rękach, a teraz miałby przyjść do niego z inną panną i jej odciętym palcem? Trzeba przyznać, że wyglądałoby to już trochę podejrzanie. - Jeden gość mi pomógł po tej nocnej wyprawie - machnął lekceważąco ręką, bo to nie było teraz aż tak istotne. Bardziej niepokoiła go obojętność w głosie Fire i spojrzenie, w którym brakowało wesołych iskierek. Szybko udało mu się znaleźć sposób, aby temu zaradzić. Wyjął z kieszeni niewielkie pudełko i uśmiechnął się niewinnie. - Wszystkiego najlepszego?... - Do doprawdy były drobiazgi - łapacz snów i światełko dźwiękowe. Zaraz po wręczeniu prezentu przytaknął w kwestii powrotu do Dwójki i również wstał, strzepując ze spodni trochę piasku i trawy. - Żartujesz? Swoje na tym moście wycierpiałem, czemu inni mają mieć łatwiej? - Prychnął z rozbawieniem. Zapewne wypełniłoby go satysfakcją oglądanie płonącego mostu, ale jednocześnie nie chciał za bardzo psuć takiego zabytku, a poza tym poważnie nie uważał, że byłoby to sprawiedliwe. On się męczył, teraz czas na innych. Przynajmniej wie, w którym miejscu przestać gadać, aby nie nabawić się kłopotów! - To co, idziemy? - Zerknął na rudowłosą pytająco. Jeśli czuła się za słabo, to gotów był ją ponieść! (Co nie było wcale takim wielkim poświęceniem, bo widzieliście tę kruszynkę?)
/zt?
Ostatnio zmieniony przez Leonardo O. Vin-Eurico dnia Pon Paź 16 2017, 01:40, w całości zmieniany 1 raz
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Wspaniałe urodziny, których prawdopodobnie Fire nigdy nie zapomni. Po co robić imprezy, po co bawić się wesoło w gronie przyjaciół i znajomych, po co świętować, skoro można było przeżywać podobne dramaty. Blaithin chciała odpocząć, a przede wszystkim znaleźć się w wygodnym łóżku. Przynajmniej miała pewność, że nie zrujnowała swojej przyjaźni z Leo przez zwykłą głupotę. W tamtej chwili wolała się z tego faktu cieszyć, a wszelkie inne zmartwienia odrzucić na bok. Potrzebowała snu, herbaty i chwili milczenia.
zt x2
Ostatnio zmieniony przez Blaithin ''Fire'' A. Dear dnia Czw Sty 04 2018, 21:02, w całości zmieniany 1 raz
Co prawda słyszał legendy o tym moście. Skąd? Po prostu, słyszał rozmowę kilku osób, którzy właśnie mówili o tym moście. Ponoć trzeba mówić tylko i wyłącznie prawdę. Max nie miał w zwyczaju kłamać, dlatego nie będzie z tym żadnego problemu. Dlaczego się tutaj wybrał? Dostał list od swojej szkolnej przyjaciółki. Skończył szkołę, ale to nie oznaczyło koniec ich przyjaźni. Był bardzo z tego zadowolony, bo z dziewczyną bardzo dobrze się dogadywał. Nigdy jakoś specjalnie ich do siebie nie ciągnęło. I może to lepiej, bo kto wie jakby ich zajomość teraz wyglądała, a na pewno nie chciałby jej stracić, bo zbyt mocno mu na niej zależało. Znali się tyle lat, że Max nie miał z zwyczaju okłamywać dziewczyny, ona wiedziała o nim praktycznie wszystko. Dlaczego się zakumplowali? Przypadek. Wpadli w swoje towarzystwo, rozmawiali i tyle. Nigdy jakoś nie zainteresował się nią jako kobietą, a jako przyjaciółką. Była piękną dziewczyną i starał się być dla niej najlepszym drogowskazem. Pomagał jej, doradzał i robił wszystko, żeby była szczęśliwa. Dostał sowę od zaprzyjaźnionej gryfonki, że będzie na niego czekała na moście pomiędzy wyspami. Szczerze powiedziawszy nie za bardzo wiedział jak ma się do niego dostać, ale po wszelakich wiadomościach i pomocy innych osób dotarł na miejsce. Pandory jednakże jeszcze nie było, ale był pewny, że ona go nie wystawi, że może na nią czekać pół dnia, ale na pewno się zjawi. Poza tym spojrzał na zegarek i okazało się, że był nieco przed czasem co wydawało się bardzo dziwne. Spojrzał na parę stojącą nieco dalej i kiwnął im głową. Na pewno go kojarzyli, był przecież byłym uczniem, a teraz gajowym, a dobrze wiedzial, ze oby dwoje należeli do Hogwartu. Oparł się o oparcie i patrzył w dół w oczekiwaniu na dziewczynę.
Mogłoby się zdawać, że płomiennowłosa wybrała miejsce spotkania nie bez kozery. W końcu kto raz nadepnie na jedną z desek mostu łączącego dwie wyspy ten już nie odpędzi się od prawdy przeplatanej się między słowami. I tak mogłoby być gdyby panna Maxwell zaczęła zadawać niewygodne pytania oczekując jeszcze bardziej niewygodnych odpowiedzi. Nie zamierzała tego robić. Zamierzała jedynie odrobinę odpocząć od szkoły, pracy - branie kilku wieczornych zmian w pubie fatalnie wpłynęło na jej kondycję. Nawet rzucane żarciki nie cięły równie mocno co kilka tygodni temu. A jedynie muskały jej rozgrzaną przez słońce piegowatą skórę. I w końcu ona pojawiła się na horyzoncie - od strony Agrios, po której włóczyła się bez końca w towarzystwie słodkiego wina brzoskwiniowego. Jedną butelkę opróżniła już sama - zaczynając od sytego śniadania, przez obiad - nie mniej syty - a teraz kończąc na kolacji, którą miała nadzieję zjeść w towarzystwie przyjaciela. Zanim zlokalizowała miejsce, w którym stał Maximilian westchnęła cicho - przepełniona falą goryczy i zmęczenia ciągłym łażeniem i przystawiła otwartą dłoń do czoła tworząc majestatyczny daszek - by móc cokolwiek dojrzeć. No i dojrzała. Lamberd jak zwykle wyglądał dobrze - to znaczy dobrze w mniemaniu samej Pandory, która nijak nie znała się na facetach czy innych romansowych kochankach. Nigdy też nie dopatrzyła się w Maxie mężczyzny - prawdziwego faceta, za którym spoglądałaby co chwilę podczas śniadania, chcąc dotknąć jego ciemnej czupryny. Chętniej dotknęłaby za to jego deseru - od tego przynajmniej nie zgniłaby jej ręka. Bo do swojej bardzo się przywiązała. Zarówno do prawej - dominującej - jak i tej lewej, mniej chwytnej, ale wciąż silnej. Przestąpiła kilka kroków do przodu, pozwalając by paskudny, biały materiał letniej sukienki zawirował wokół jej ledwie co opalonych ud. Maxwellówna nienawidziła wszystkiego co kobiece, ale dzisiejsza pogoda nie dawała jej innej rady jak włożyć coś zwiewnego. Ramiączka wrzynały się w jej skórę, dekolt był co najmniej zbyt głęboki, a i ona miała minę zupełnie jakby przed chwilą wypiła niesmaczny syrop na kaszel. - Synu marnotrawny. Lamberdzie II zbyt-mocno-opalony. Mam nadzieję, że za długo na mnie nie czekasz. - Odezwała się donośnym głosem pijanej kamratki i machając mu niedbale dłonią poprawiła pasek parcianej torby, w której pobrzękiwała butelka czegoś dobrego. Bezceremonialnie przyciągnęła do siebie chłopaczynę i strzeliła mu matczynego całusa prosto w czoło. Jak Boga kocham, chyba nawet poczuła odrobinę słonej rosy na jego skórze. Czym prędzej więc wytarła usta i westchnęła po raz kolejny, tym razem szczerze. Pachniała słodkim alkoholem i perfumami. - Jest cholernie gorąco. Jest tak gorąco, że momentami zapominam jak mam na drugie imię. - Odezwała się znowu, by ostatecznie zsunąć z ramion plecak i usiąść na mostku, przodem do widoków. Siad turecki, kurtyna rudych fal opadająca na plecy i zmarszczona, piegowata mina na dzień dobry. - Wy faceci, to macie dobrze. Możecie zdjąć koszulki i latać sobie bez nich, a kobity to nie-e. Męczcie się w ciuchach. To wszystko jest jakieś bez sensu. - Jej głos pofrunął gdzieś ponad ich głowami - z lekką nutą irytacji, ale i alkoholu, który z łatwością rozplątuje język. Pandora spojrzała gdzieś w dal i sięgnęła do plecaka, by wyjąć z niego trunek, którym to zamachała przed oczyma Maxa. Wyglądała teraz jak bardzo z siebie zadowolony lis.
No niby tak, ale cóż to Panda chciała wiedzieć o samym Lamberdzie? Przecież tak naprawdę wiedziała już bardzo sporo, a nawet nie wiedział czy czasami nie wszystkiego. No może nie wszystkiego, ale też gryfonka musiałaby doskonale wiedzieć jakie to zadawać mu pytania, ażeby móc sprawdzić czy odpowiedź jest prawdziwa, tak? Lamberd i tak nie miał najmniejszego zamiaru jej okłamywać, a bo po co by mu to było? Przyjaźń to przyjaźń, a on uważał Pandę za swoją przyjaciółkę i to tę jedną z najlepszych, bo jednak Oriane miała tutaj większe poparcie w jego oczach i sercu niżeli Pandzia, ale jednak była dla niego bardzo ważną osobą i bez niej mogłoby być niekiedy ciężko. Bo jednak przyjaciele są najważniejsi, to oni pozostają a wieki wieków, przynajmniej miał nadzieję, że tak to będzie wyglądać także i w ich przypadku. Pandzia dla niego była bardzo atrakcyjną dziewczyną, a te piegi to milion dolar, ale jednak nie chciał niszczyć tej przyjaźni, nawet nigdy nie miał zamiaru zbliżyć się do niej w ten inny sposób. Może gdyby i ona tego chciała to wyglądało to z pewnością inaczej, ale oby dwoje trzymali do siebie dystans i lepiej, żeby tak dalej pozostało. Max już naprawdę miał dosyć wszelakich romansów, miał narzeczoną i to mu w zupełności wystarczało. A kolejne miłostki nie były warte kolejnych problemów, bo po co je sobie robić z własnej winy? To było bez sensu i lepiej nic nie kombinować i zostawić to tak jak jest teraz, bo oby dwoje czuli się wtedy doskonale w swoim towarzystwie, a dziwna sytuacja mogłaby skrępować zarówno jego jak i ją i ta zażyłość mogłaby się przeradzać w zupełnie coś innego. Od razu zauważył, ze Pandora jest nieco pod wpływem alkoholu. Cholera. W takim miejscu i przyszła zamroczona? Co by było jakby nie utrzymała równowagi? Był tutaj jednak jako opiekun więc czuł się upoważniony do tego, ażeby Pandora była przy nim bezpieczna, ażeby zaprowadzić ją w miejsce gdzie na pewno będzie o wiele lepiej się czuła. - Nie no długo to ja nie czekam, ale możesz mi powiedzieć kto Cię tak urządził? Chyba nie chcesz mi powiedzieć że to Ty sama? - spojrzał na nią z podniesionymi brwiami i z nieco miną obrażonego dziecka. W jakichś tam momentach czuł się jak starszy brat i takie dzisiejsze zachowanie z pewnością nie jest pochwalane w jego mniemaniu mimo iż sam aniołem nie był. - No jest gorąco, ale chyba nie spodziewałaś się tutaj mrozu... - mruknął do niej. Każdy wiedział gdzie jedzie i jak to będzie wyglądać więc nie rozumiał za bardzo jej wzdychania. Co prawda bardzo dawało w Grecji, ale wakacje w końcu od tego są, a że dziewczyna jeszcze dodatkowo pochłonęła sporą ilość jakiegoś trunku tym bardziej odczuwa ten upał. - No owszem, możemy. Ale Ty zaraz wypadniesz mi z tego mostu... - mruknął do niej i westchnął z nadzieją, że dziewczyna go posłucha i wstanie. Chociaż po chwili zastanowienia to może lepiej, że jednak siadła po turecku, bo chociaż nie musi się martwić, że noga wyprzedzi drugą nogę i wyląduje pod mostem co mogłoby się nawet tragicznie skończyć, a chyba każdy chciał tego uniknąć.
Wszyscy wiedzieli wokół jaka Pandora jest - jaka była i jaka pozostanie. Dziewczyna z głową w chmurach, niekiedy jednak stąpająca mocno po ziemi i nie bojąca się wygłosić swojego zdania głośno. Bardzo głośno. NIe wdawała się w romanse i nie bawiła w związki twierdząc, że dany interes nie zaprowadzi ją do niczego dobrego. Jej babka po śmierci dziadka znalazła sobie dwóch kolejnych mężów. Ale czy o to właśnie chodzi w życiu? By od partnera do partnera kusić los, dzielić się smutkami i zaprzepaszczać swoje szanse? Nie wiedziała sama czy była zdolna do kochania - wróć - kiedyś się jej tak wydawało, chociaż w pełni zakochana nigdy nie była. I chociaż potrafiła docenić czyjąś urodę - tak samo jak skazy i defekty to nie potrafiła tego jeszcze wykorzystać. Albo po prostu bała się siły przyciągania i seksualnego napięcia. Tak mogło być. Dlatego też Lamberd zostanie na zawsze Lamberdem - przyjacielem, kompanem do nocnych spacerów i obrońcą, który załata dziurę w pandowej duszy. Była mu wdzięczna niemal za wszystkie nieprzespane noce spędzone na rozmowach o wszystkim i niczym - i za wieczne krycie jej hogwardzkich wybryków przed nauczycielami. Od tego właśnie są przyjaciele - od pomocy i wyciągania ręki w potrzebie. Spojrzenie dziewczyny wydawało się być bystre - czujne - chociaż ckliwe światło odbijało się w źrenicach co sugerowało wyraźnie, że wychyliła kilka kielichów wcześniej - tuż przed spotkaniem. Pogoda nie ułatwiała trzymania pionu, owszem - dlatego też za pierwszym zakołysaniem się usiadła. Twardo - na deskach mostu, który teraz pozostał jej ostoją. - Sama? Ja? - Spytała zdziwiona, przenosząc wzrok na mężczyznę. Uśmiech zatańczył na jej pełnych wargach, a piegowata twarzyczka jaśniała czerwienią - co w jej przypadku oznaczało paskudną opaleniznę. - A w życiu! Rozpracowałam jedną butelkę wina z Valerianem, ale potem on polazł się gdzieś włóczyć to zabrałam drugą i oto jestem. Powinieneś się cieszyć. W Grecji alkohol schodzi jeszcze bardziej niż w Hogwarcie. - Dodała beztrosko, ale szeptem, zupełnie jakby zdradzała mu niesamowitą tajemnicę. Wsunęła dłoń do plecaka i chwilę w nim grzebała - butelka z trunkiem bezpiecznie trzymała się ud dziewczęcia, a ona jak gdyby nigdy nic wyciągnęła otwieracz. Stary, z lekka pordzewiały i ewidentnie mugolski otwieracz. Wzruszyła ramionami, bo przecież ten nie należał do niej. Należał natomiast do kolegi znajomego, który odwiedził ich w poprzedni dzień w pokoju. I jakoś został do rana. A takie cudeńko nie może się przecież zmarnować! - No i słuchaj. To, że jesteśmy w Grecji to nie znaczy, że nie mogę sobie od serca ponarzekać. Lada chwila znowu zacznie się semestr i nikt z nas nie będzie miał czasu na jakieś wycieczki. Jedyną wycieczkę na jaką mogę liczyć to ta do Liverpoolu - do domu moich rodziców. - Prychnęła, a jednocześnie z jej prychnięciem rozległo się głośne plum - bo i chwilę temu rudowłosa wbiła ostry szpikulec w korek i mocując się z nim w końcu poniosła zwycięstwo. Korek rzecz jasna wyrzuciła do wody - nawet za nim nie spoglądając. Spoglądała jednak na Maxa - kolejny Max w jej życiu - czy to nie urocza zbieżność? Ten jednak wiecznie nie uciekał i nie znikał na kilka dni czy tygodni. Zawsze mogła go odnaleźć na terenie szkoły, co było niewielkim pocieszeniem. Teraz, po wzięciu jednego, solidnego łyka - czując wiśniowy posmak na ustach wcIsnęła Lamberdowi szklane naczynie i rozciągając się na moście westchnęła z lubością. Lubiła te chwile spokoju, wytchnienia, kiedy była tylko ona i przyroda. Skrapiana nutą alkoholu. - Dlatego spoczęłam, mój drogi. Teraz nikt nie zdoła mnie stąd usunąć. Zobaczysz! I nie martw się tak o mnie, głuptasie. Przecież wiesz, że duża ze mnie dziewczynka. - Dodała żartobliwie, puszczając mu oczko na zachętę. By i on trochę wyluzował i odpoczął od problemów i zmartwień.
Co prawda Max nigdy specjalnie nie myślał o stabilnym związku. Owszem były związki, ale takie przelotne, kochał, ale uczucie dość szybko przemijało i jedynie zostało przyzwyczajenie. Myślał, że nigdy się tak naprawdę nie zakocha, że będzie mógł za drugą osobą wskoczyć w ogień, a jednak stało się. Beatrice właśnie była taką osobą, miał nadzieję, że to będzie ta osoba na wieczność. Poza tym czy gdyby Max jej naprawdę nie kochał oświadczyłby się jej? Na pewno nie. Czekałby na cud, albo na zbawienie. A później miłość odeszłaby na bok, zostałoby przyzwyczajenie i kolejna osoba do kochania i tak do samej śmierci. Przy Beatrice poczuł kompletnie co innego. Jeszcze takie uczucia nigdy nie poczuł, nawet wtedy kiedy to pierwszy raz był z dziewczyną, w czasie gdy jeszcze chodził do szkoły. Uczucie było, wieczorne spacery. Dość długo to trwało jak na Maxa i być może znudził się. Może dlatego, że był młodzieńcem i jeszcze nie rozumiał słowa miłość. Teraz wydawało mu się, że zrozumiał. Ponoć nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ale w tym przypadku było inaczej, przynajmniej miał nadzieję, że nigdy tego nie będzie żałował. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że będą te piękne dni, ale i te gorsze. Żaden związek nie jest idealny, ale liczy się to, że osoby w nim trwające nadal czują coś do siebie i ciągnie ich do siebie. Jeżeli tego zabraknie to nie ma co tego ciągnąć i z pewnością Max nie byłby w stanie tego ciągnąć. Bo mimo jaki jest to nie potrafiłby ranić drugiej osoby. W końcu był puchonem, a nie ślizgonem, prawda? A wydawało mu się, że jego charakter jest już tak bardzo wykreowany, że nie będzie go nikt w stanie zmienić. Lamberd naprawdę wręcz kochał urozmaicone spotkania z dziewczyną. Była bardzo w porządku i potrafili się dogadać, porozmawiać o dosłownie wszystkim, a jednak Max bardzo szanował swoich przyjaciół i jeżeli o czymś chcieli wiedzieć i ciągnęli temat, Max go z pewnością pociągnie dalej. - Ty pamiętaj z kim rozmawiasz... - uśmiechnął się do niej. Na nią nie potrafił się ani gniewać, ani zwyczajnie ją opieprzyć. Może i czasami traktował ją jak młodszą siostrę, ale nie miał zamiaru jej nic zarzucać czy zakazywać. Była dorosłą czarownicą i może jak była mała to wtedy Max coś jej tam mógł doradzić, czy też czegoś zakazać, ale teraz? Teraz to mógł sobie mówić, ale dziewczyna i tak miała prawo zrobić co tylko będzie chciała. On mógł jej jedynie doradzić jak ona będzie tej rady potrzebowała inaczej w jej życie prywatne się nie wtrącał. - Duża, nie duża, ale jednak moja. I wiesz, że zawsze się będę o Ciebie troszczyć. - mruknął do niej i spojrzał na kubek, który dziewczyna mu podarowała. Miał się z nią napić alkoholu? Na wakacjach? Cholera. Nie pasowało mu ani odmówić, ani się napić. Co teraz zrobić? No cóż. Raz się żyje. Przecież nikt chyba tego nie dostrzeże, a jesteśmy na wakacjach, więc nie jest aż tak dobrze strzeżone prawo młodych czarodziei, tak? Poza tym odmówić najlepszej przyjaciółce to tak jakby grzech ciężko. Nadstawił kubek, ażeby dziewczyna mogła mu nalać trunku jaki dla nich przygotowała. Najwyżej będzie spał na moście. Czuł, że robi źle, ale może nie będzie z tego żadnych konsekwencji. - No to dawaj mała. - oznajmił i puścił jej oczko.