Niektórzy posiadają pokoje z widokiem na wodę, jednak bardzo niewielu wie, że w hostelu istnieje tajemne przejście, które prowadzi prosto do niej. W sumie nie wiadomo, do czego było ono wykorzystywane do tej pory, prawdopodobnie zostało zapomniane. Korytarz jest mocno zaniedbany, słabo oświetlony i nieco kręty. Ściany z kamienia nie są pomalowane, a podłoże jest bardzo nierówne, zupełnie jakby ktoś wykuwał w nim schodki w pośpiechu. Wchodzi się do niego przez kuchenną spiżarnię. Po drodze można napotkać kolejne drzwi, jednak są one zupełnie zaryglowane i magicznie zablokowane. Rzuć kostką w odpowiednim temacie, by dowiedzieć się, czy udało Ci się znaleźć przejście!
kostki:
parzysta – niestety nie masz pojęcia, które drzwi są które i kucharki wyganiają Cię ze spiżarni nieparzysta – masz szczęście i nikt nie zauważył, że wemknąłeś się ukradkiem do spiżarni. Możesz w spokoju sprawdzać drzwi, aż w końcu trafisz na te prowadzące do tajemniczego korytarza.
W nocy, grubo po północy, gdy wszystkie światła już zgasły, a grzeczne dzieci spały już w łóżeczkach, pewnemu Gryfonowi, imieniem @Lincoln Freeman, zebrało się na poszukiwanie przygód. Kilka godzin wcześniej podsłuchał jakiś chłopaków rozprawiających z zapałem o ukrytym przejściu w spiżarni i kiedy teraz leżał w łóżku, próżno czekając na sen, nie mógł się tej kuszącej informacji wyzbyć z głowy. Tak więc ostatecznie postanowił zbadać tę tajemnicę – nie było to chyba zakazane, nie? Wymsknął się do spiżarni i po krótkich poszukiwaniach odnalazł właściwe drzwi. Ostrożnie schodził w stronę wody po stromych schodkach, kiedy usłyszał za sobą szmer. Odwrócił się, odruchowo mierząc w źródło hałasu różdżką. ………………………. W nocy, grubo po północy, gdy wszystkie światła już zgasły, a grzecznym śpiącym dzieciom zwalniał metabolizm, pewną młodą zielarkę, imieniem @Rakel Halevi, naszła dzika ochota na coś słodkiego. Tak potworna, że nie pozwalała zasnąć, a czekanie do rana, byłoby chyba torturą. Cóż więc innego mogła zrobić, niż wymsknąć się do hotelowej kuchni. Kto z nas nigdy nie podjadał w nocy, niech pierwszy rzuci kamień! Rakel w poszukiwaniu słodkości udała się do spiżarni. Szybko znalazła satysfakcjonującą ją przekąskę i już miała wracać do pokoju, kiedy rzuciły jej się w oczy uchylone drzwi. Wyglądało to podejrzanie, ale mimo wszystko (pewnie przez ten cały cukier), postanowiła tam zajrzeć, na wszelki wypadek uzbrajając się w różdżkę. Przed nią ukazała się ciemny, kamienny korytarz i prowadzące w dół schody. Nagle kilka stopni niżej coś się poruszyło. Kobieta odruchowo wycelowała w to różdżką.
------------------------------------------------------------------------ Nie rzucacie już kostek na wejście, of kors. Zaczyna, którekolwiek z Was. Gdybyście w siebie miotali jakimiś zaklęciami, pamiętajcie o kostkach. Uzurpuję sobie prawo do wpadnięcia, podglądnięcia jak Wam idzie i namieszania, jak mnie najdzie ochota. Skargi i zażalenia na priv do Gemm. Enjoy!
Lincoln nie łamie regulaminu, jest sztywniakiem w tej kwestii xD Ale w porządku, obejdę to, mam plan :D Dziękuję!
Była to jedna z wielu nocy, podczas których Morfeusz nie zechciał złożyć mu wizyty. Sam Merlin jeden wie ile razy to Lincoln wiercił się, kręcił, rozkładał i kulił. Przez bite cztery godziny nie mógł zmrużyć oka. Kołdra była w stanie opłakanym, tak pomiętoszona i pognieciona leżała skopana w kąt hotelowego łóżka. Nie chodziło tu o ryzyko koszmarów. Chłopak wyciągał wnioski. Dzisiejszo- wczorajszy dzień był naprawdę pełen wrażeń, a greckie powietrze musiało źle wpływać na zdolności zasypiania. Na wpół świadomie wygramolił się z łóżka i począł zakładać na siebie czarne dżinsy ciesząc się, że nie założył ich tył na przód. Nie kwapił się do szukania świeżej bluzki. Ot, założył dniową, bordową z rękawem 3/4. Potarł knykciami powieki, próbując się ocknąć na tyle, by iść rozprostować nogi. W takim czasie mózg Lincolna pracował swoim rytmem. Choć nie był świadom co chce zrobić, w jego umyśle tworzyła się wycieczka krajoznawcza - iść zjeść coś w spiżarni i przy okazji sprawdzić czy gadanina chłopaków o tajemniczym przejściu jest prawdą czy też wymysłem dla najmłodszych poszukiwaczy przygód. On do takowych jakoś specjalnie nie należał, ale wizja jedzenia i zerknięcia chociażby w tajemnicze terytoria jakoś mocno go kusiła. Gdy był nastolatkiem, rwał się do przygód, choć musiał w większości z nich rezygnować. Wpojona dyscyplina nie dała się ot tak obejść. Panicz Freeman nie pojął w tym stanie, że nie jest to do końca legalne. Nie powinno być zważywszy na to, że jest środek nocy. Cóż, właśnie zamknął za sobą drzwi pokoju. Spaceru potrzebuje, wody, jedzenia, świeżego powietrza. Nie ma już odwrotu. Nie zamierzał wszak siedzieć do świtu w nieodkrytym miejscu. Wycieczka ta ma cele zdrowotne, tak sobie to tłumaczył. Nie potrafił powiedzieć ile czasu upłynęło na poszukiwaniu drzwi do tajemniczej spiżarni. Znalazł je w końcu z pewną dozą ulgi. Hotel był bardzo, bardzo cichy. Chłopak wyjął z półek dwie zwyczajne bułki z ziarnem i kawowego Twista. Jego oczy jakby same znalazły kolejne drzwi, wołające aż z daleka o odkrycie tego, co ukryte. Wziął głęboki wdech, wymacał różdżkę i ruszył w tamtym kierunku. Strome schody zmuszały do asekurowania się ścianą. Czy on dobrze słyszał? To szum wody? Wycieczka zaczynała podobać mu się coraz bardziej. Skoro wszystko zawodzi i zabiera mu sen, to może spokojne, nocne morze ukoi nerwy i pozwoli mu wkrótce zasnąć nim nastanie świt? Krok za krokiem, szedł powoli, ściskając pod pachą swój mały prowiant. Nie ma to jak konsumpcja spóźnionej kolacji bądź wczesnego śniadania nad nocnymi falami. Cisza mu odpowiadała, nie musiał nawiązywać z nikim rozmów. Istniało małe prawdopodobieństwo, że ktoś przyjdzie mu towarzyszyć. Zaprawdę, to niemożliwym, by był tu inny nocny marek... Chwila. Co to za szmer? Lincoln wyprostował się automatycznie. Jak szeregowy po usłyszeniu komendy baczności od majora. Zacisnął palce na różdżce. Nie sądził, aby czaiło się tu niebezpieczeństwo. To hotel pełen dzieciarni i młodzieży. Tylko na galopujące hipogryfy, kto tam jest? Skierował się z różdżkę w kierunku uchylonych przez siebie drzwi. Przez chwilę rozważył ukrycie się, ale to nie jego działka. Lincoln Freeman nie ucieka z potencjalnego pola walki. Nie wycelował broni w drzwi, a był jedynie w pogotowiu. Zmrużył powieki w wąskie szparki i czekał, a wraz z nim czekało szumiące w oddali morze i dudniące bicie własnego serca.
Aaaaaah, słodycze! Leżała w łóżku i myślała tylko o tym - o tych pięknych bułeczkach z wylewającą się ciepłą czekoladą, o kolorowych makaronikach, o fontannie czekoladowej... nie żeby, którąkolwiek z tych rzeczy serwowano w hotelu, ale pomarzyć zawsze można, nie? Sporo czasu zastanawiała się czy w końcu wstać i coś z tym pragnieniem zrobić, czy leżeć dalej. Walka pomiędzy obżarstwem a lenistwem była bardzo wyrównana, znacie to uczucie kiedy czegoś bardzo wam się chce, ale z drugiej strony nie chce wam się wstawać z łóżka bo już tak wygodnie i już prawie się śpi itd, no, tak właśnie czuła się Halevi. Gdyby to było jej mieszkanie, poszłaby dalej spać, bo wiedziała że i tak nic słodkiego w domu nie ma, ot, po prostu takich rzeczy nie kupowała, ale tutaj w Grecji to inna bajka. Tutaj mieli całą spiżarnie... zerwała z siebie kołdrę, nawet nie przejmując się tym, żeby przebrać się w normalne cichy, jedynie narzuciła na piżamę cienką letnią narzutkę w egzotyczne wzory, wsunęła różdżkę za pasek krótkich spodenek w których spała i lekko ospała ruszyła na dół w stronę spiżarni. Znalazłszy się przed drzwiami do pomieszczenia wyjęła różdżkę, myśląc że będzie zmuszona rzucić "Alochomora", pomieszczenie jednak okazało się być otwarte. Prychnęła pod nosem i ponownie wsunęła różdżkę na swoje miejsce, zupełnie pozbawiona obaw, że może to oznacza, że ktoś już w środku jest, zaraz znalazła się przy jednej z szafek, gdzie praktycznie od razu znalazła słoik truskawkowego dżemu. Też nie wiem jakim cudem tak szybko jej się to udało, może była tak głodna, że jej nos wyczuł te mikromolekuły zapachu? Kto wie! Pootwierała kolejne szuflady, gdzie znalazła łyżeczkę, którą zaraz zatopiła w dżemiku. Z przymrużonymi z uciechy oczami i szerokim uśmiechem na twarzy, przeciągle wyciągała łyżeczkę z ust, kiedy nagle coś zwróciło jej uwagę. Oparła się o blat, lekko się przechylając, aby upewnić się że to co widzi to na pewno są kolejne drzwi. Jej brew powędrowała w górę, kiedy odłożyła słoik i łyżeczkę i powoli ruszyła w tamtą stronę tchnięta dzisiaj po raz kolejny jakąś dziwną intuicją. Dreszcz ekscytacji przebiegł jej po plecach, kiedy jedną ręką odchylała drzwi, a drugą zaciskała na różdżce. Zamrugała zaskoczona, kiedy jej oczom ukazał się ciemny korytarz. Praktycznie nic nie widziała, poza kilkoma stopniami znajdującymi się tuż przed nią. Miała już zrobić pierwszy krok, kiedy nagle usłyszała jakiś szmer. Zamarła z różdżką uniesioną w górę. Wstrzymała oddech, żeby po chwili przeciągle go wypuścić. Rakel, uspokój się, to pewnie jakiś szczur. przewróciła oczami, ale żeby już się na pewno uspokoić mruknęła pod nosem. -Lumos! - chcąc rozświetlić korytarz. Coś jednak po drodze poszło nie tak. Różdżka w jej dłoni zadrżała, coś ją zamrowiło i zamiast zrobić się jaśniej zrobiło się... ciemniej. -Co jest do cholery?! - mruknęła zirytowana, stając bliżej ściany, zdając sobie sprawę, że już ledwo co widzi przed sobą, a za pewne nie miała ochoty na spotkanie bliższego stopnia swojej twarzy z podłogą.
Wszystkie zmysły wyostrzył maksymalnie. Wzmógł czujność i spiął mięśnie gotów spotkać się z każdym przedstawicielem żyjątek świata. Może niepotrzebnie przybierał postać bojową, jednak ojciec nauczył go dmuchać na zimne. Pewnych rzeczy nie da się oduczyć. Lincoln oddychał płytko, zachowywał się jak najciszej potrafił, byleby nie od razu wykryto jego obecność. Co prawda nie ukrył się nigdzie (jakby miał gdzie), ale sytuacja działała na jego korzyść. Całkowicie znieruchomiały patrzył na drzwi. Otworzyły się bez skrzypu, powoli, a za nimi... czyjaś dłoń. Nikłe światło dochodzące ze spiżarni pozwoliło Lincolnowi ujrzeć, że dłoń, palce przytrzymujące drzwi z pewnością należą do kobiety. Łatwo jest je odróżnić, te tutaj były wyjątkowo smukłe. Już miał coś powiedzieć, otworzyć usta i ruszyć się głośniej, gdy ujrzał małą świecącą kropkę, kraniec świecącej różdżki. Nie miał pojęcia co dana osoba chce stworzyć i jakiego zaklęcia użyć. Wstrzymał oddech, wykonał gwałtowniejszy ruch w bok, by zejść z pola rażenia, gdy usłyszał nagle inkantację Lumos... na całe szczęście. Zmrużył oczy gotów dać się oświetlić, gdy ni stąd ni zowąd ciemności się zwiększyły. Zrobiła się gęstsza atmosfera, zapadł mrok, którego nie oświetlało światło ze spiżarni. Wcześniej widział zarys sylwetki kobiety, teraz nie widział nawet swoich rąk. Zacisnął szczękę. Tak, widział u Berenice działanie zaklęć. Dzieje się coś dziwnego. Gdy koleżanka próbowała oczyścić jego ranę, zamiast wody wyczarowała mały płomień. Zamiast złagodzić ból, wzmocniła go. Zaś trzecie zaklęcie wyszło bez problemu. Działo się coś nietypowego, co tłumaczyłoby nagłą ciemność. W sumie ciemność to teraz pół biedy. Jak on ma wyjść z kryjówki nie przyprawiając kobiety o zawał serca? Przecież ona nie zdaje sobie sprawy, że kilka schodków niżej znajduje się ubrany w ciemne kolory mężczyzna. Może uznać go za mordercę i gwałciciela. Lincoln znalazł się między młotem a kowadłem. Ciężko mu wybrnąć z takiej sytuacji. Musiał jednak podjąć działanie. Im dłużej zwlekał, tym bardziej kobieta może się go wystraszyć i tym trudniej będzie jej zaufanie mu, gdy już się wyjawi. Zacisnął palce na orzechowej różdżce. Chrząknął. - Nie wystrasz się mnie. - odezwał się nagle, tonem łagodnym, choć trochę schrypniętym. - Spróbuj się nie ruszać, bo jest tu bardzo stromo, a stoję ci na drodze. - wyciągnął różdżkę i wypowiedział zaklęcie światła. Niestety, było dokładnie to samo. Ciemność można było kroić już nożem. Z ust Lincolna wydostało się ciche przekleństwo. Wziął głębszy wdech i tym razem wypowiedział "Lumos Maxima", ale nic się nie stało. Różdżka zrobiła się przez chwilę ciepła, a potem jakby... odmówiła. Miał nadzieję, że przez ten czas kobieta zdołała się opanować, jeśli wrzasnęła, gdy go usłyszała. Nie chciał jej straszyć, ale było to bardzo nieuniknione i oczywiste. Sam by dostał zawału serca, gdyby był na jej miejscu. Dlatego też mówił łagodnym tonem i życzliwym. - Słuchaj. Mniej więcej wiem gdzie stoisz. Podejdę do ciebie i wyjdziemy do światła. Dobrze? Zgadasz się? Jestem studentem, nie mordercą.
Trzeba przyznać, że ta dwójka miała tego dnia wyjątkowego pecha jeśli chodzi o rzucanie zaklęć. Rakel była wyjątkowo tym zdezorientowana, pierwszy raz przydarzyła jej się taka sytuacja. Nie wiedziała czy to jej wina, czy dzieje się coś więcej. Biorąc pod uwagę, że uważała się raczej za rozgarniętą czarownicę, która z tak podstawowymi zaklęciami problemów po prostu nie miewa uznała, że to jakaś grubsza sprawa i popyta o to następnego dnia. Postanowiwszy to, powoli zaczęła się cofać w stronę drzwi uważając na to, żeby trafić stopą ten jeden stopień wyżej, kiedy nagle usłyszała czyiś głos. Z jej ust wyrwało się siarczyste przekleństwo, a ona sama lekko odskoczyła do tyłu, lądując praktycznie na ścianie. Dopiero po chwili doszedł do niej sens wypowiadanych w jej stronę słów. -Ok ok, ani drgnę. - odparła spokojnie, może nawet z lekkim rozbawieniem bo w jej mniemaniu sytuacja zaczynała się robić komiczna. Ściągnęła brwi słysząc jak oba zaklęcia rzucane przez chłopaka/mężczyznę (po samym głosie ocenić nie potrafiła) nie zadziałały. Parsknęła śmiechem słysząc jego słowa. -Nie wiem czemu zakładasz, że te dwie opcje się wykluczają. - rzuciła z rozbawieniem, spokojnie czekając. Wsunęła różdżkę, po omacku za gumkę spodenek i spojrzała do tyłu, widząc maleńkie światełko, widoczne zza drzwi przez które tu weszła. Odwróciła głowę ponownie w stronę ciemności, gdzie spodziewała się, że pojawi się jej nowy towarzysz. -Tak właściwie, to co ty tu robisz? Nie macie jakiejś ciszy nocnej/zakazów? - zagaiła z dosłyszalnym rozbawieniem w głosie, nieco się drocząc z chłopakiem.
Jemu do śmiechu nie było. Do takich sytuacji podchodził śmiertelnie poważnie. Lin nie miał zbyt wielkiego poczucia humoru, choć czasami pojawiał się u niego wisielczy żart. Tutaj zagrożenia życia nie było; przekonał się, gdy tylko usłyszał miły dla ucha, kobiecy głos w dodatku trochę rozbawiony. W sumie to on był w gorszym położeniu, bo nie widział nic za sobą. Co prawda najlogiczniejszym rozwiązaniem byłoby opuścić stromy korytarz, na którym łatwo jest skręcić sobie kręgosłup, jednak Lin o dziwo czuł niechęć na myśl o oświetlonej spiżarni. Ciemność ma swoje zalety. Pomaga ukryć to, co powinno być zawsze ukryte. W nocy zaś przychodzą do głowy najlepsze rozwiązania problemów. - Jeśli szłaś na dół to proponuję użyć Finito, przeczekać zaklęcie albo iść ze mną dalej. Musiałabyś jedynie przytulić się do ściany albo podać mi rękę. Jestem w połowie drogi. - wyjaśnił spokojnym i rzeczowym tonem. Niechętnie myślał o porzuceniu swojego planu. Nie zaśnie, gdy wróci do pokoju. Zbyt mocno morze go kusiło by teraz zawrócić pomimo przeszkód jakie się pojawiły. - Masz rację. W tej sytuacji mogę wyglądać groźnie ale zapewniam, że poza tym miejscem jestem całkiem fajny. - można było usłyszeć w głosie nutę rozbawienia, co poświadczało, że właśnie się uśmiechnął w ciemnosciach. Dotknął dłońmi zimnej ściany i pokonał kilka schodów wyżej, by być bliżej kobiety. Co prawda nie widział jej, ale szacował, że dzielą ich trzy metry. - Być może jest taki zakaz, nie jestem pewien tylko czy obejmuje ono zakaz wchodzenia do tajemniczych pomieszczeń. - odpowiedział wymijająco. - Wnioskuję zatem, że hm... jesteś pracownicą hotelu? - zapytał poważnie. Gdyby była z kadry naucxycielskiej bądź opiekunow, dostałby naganę już jakieś sześć minut temu. Jej pytanie zaś dowodziło, że nie pochodzi z Hogwartu. Uczniowie i studenci wiedzieli w jakich godzinach powinni spać. Dzisiejsza sytuacja była wyjątkowa. Zapewne nad ranem będzie pluć sobie w brodę za takie niedbalstwo regulaminu. Można uznac, że tej nocy Lincoln miał trochę słabsza wolę. Potrzeba wyjścia była silniejsza niż rozsądek. Zmrużył powieki, próbując dostrzec w ciemnosciach zarys sylwetki kobiety/dziewczyny. Położył płasko dłoń na ścianie i stanął na środku schowka. W ten sposób asekurował swoim ciałem na wypadek nieplanowego potknięcia się ze strony rozmówczyni.
Kiedy Lincoln położył dłoń na ścianie, poczuł delikatne wibracje. Po chwili to samo odczuła pod stopami Rakel. Drgania nasilały się z każdą sekundą, aż w końcu cały korytarz zatrząsł się w posadach. Nie trwało to długo i zanim którekolwiek z nich zdążyłoby powiedzieć "trzęsienie ziemi", wszystko ucichło.
Kostki dla Rakel: 1,2 - ześlizgujesz się ze schodów i spadasz aż na sam dół, zatrzymując się dopiero pod samą wodą. Jesteś całą poobijana, a do tego złamałaś nadgarstek. 3,4 - udaje Ci się dość szybko złapać równowagę, ale w schodach przed tobą powstaje wyłom, w którym utyka Twoja stopa i ie dasz rady jej wyjąć 5,6 - ześlizgujesz się ze schodów, ale Lincolnowi łapie Cię w ostatniej chwili
Przez chwilę milczała słysząc jego propozycje. Nie wiedziała co kryje się na końcu korytarza, a trzeba przyznać, że ciekawość w niej narastała. Musiało to być coś wyjątkowego, skoro chłopakowi (doszła w końcu do wniosku, że musi być od niej młodszy skoro nazwał się studentem) zależało na tym, żeby jednak zejść na sam dół pomimo kompletnej ciemności, a to wyzwoliło w niej ducha przygody! O, nie, nie, nie, nie - nie ma szans, żeby teraz sobie spokojnie wróciła do pokoju skoro na dole czekało coś wyjątkowego. -Na razie darowałabym sobie czarowanie. - mruknęła z niezadowoleniem, czując, że rzucenie Finite mogłoby się skończyć tak samo jak Lumos, ponownie mieć odwrotny skutek. Pokiwała głową, sama sobie przytakując takiej decyzji. -Ok, Panie Fajny, w takim razie schodzę. - rzuciła, kładąc dłoń na ścianie i wysuwając stopę do przodu i w dół. Zaczęła nią wymachiwać, po omacku szukając stopnia. Delikatnie położyła na nim stopę, po czym kolejną. -Mały krok dla czarownicy, wielki krok dla magii. - mruknęła z rozbawieniem pod nosem, chociaż nic specjalnie zabawnego w tym nie było, ot, nie związane z wydarzeniami przekręcone powiedzonko mugoli. Co mogę rzecz - stres sprawia, że wszystko wydaje się zabawniejsze, przynajmniej Rakel tak miała. Zawsze zwalczała nietypowe sytuacje żartem, bo nawet ten kiepski żart czasem potrafi rozluźnić sytuację. -Yyyymmm nie. - odparła już głośno na jego pytanie, ponownie wysuwając nogę przed siebie. -Tak właściwie, jestem tu na waka- nagle urwała, czując jak ziemia pod jej stopami się trzęsie, odruchowo puściła się ściany i zaczęła gibać do przodu i do tyłu oraz na boki próbując złapać równowagę. Co na szczęście się udało. Nie zdążyła jednak zatriumfować z powodu przeżycia tego krótkiego trzęsienia ziemi, kiedy poczuła, że coś ciśnie jej stopę. Przykucnęła, starając się usiąść na stopniu wyżej i wyciągnąć stopę. Chwilę szarpała się z gruzem, po czym opadła do tyłu wzdychając ciężko i głośno. -Panie Fajny! Mamy problem! - rzuciła w ciemność, lekko przygryzła policzek od środka licząc na to, że w odpowiedzi nie usłyszy "tak, tu na dole też!" lub gorzej - że zupełnie nic nie usłyszy. Przecież mógł spaść i złamać kark i [i]O Boże! Muszę go ratować![/b] pomyślała nagle spanikowana, chwytając za różdżkę i zastanawiając się nad odpowiednim zaklęciem. Stopa nie bolała więc raczej jej nie skręciła, pewnie jest tylko poobijana, lepiej nic nie czarować na uzdrawianie, ale teraz jak ją wyciągnąć żeby więcej gruzu jej przypadkowo nie przysypało? (Tak, Rakel miała sporo wątpliwości co do swojego szczęścia tego wieczora, zresztą, trudno się dziwić). Nie miała czasu się zastanawiać, zaparła się i zaczęła wyszarpywać stopę co raczej nie było najlepszym wyjściem, ale zdecydowaniem najszybszym.
- Też tak sądze, drogi marku. - odparł życzliwie, rzucając słowa w ciemność przed sobą. Dzięki Merlinowi, że widzi maleńki poblask światła tuż obok kobiety. To dodaje otuchy. Lincoln nie chorował na lęk przed ciemnością, jednak działanie i funkcjonowanie w takich sytuacjach mogło skończyć się kłopotami. Nie miał gwarancji czy na dole jest faktycznie samo morze, czy na przykład nie czeka tam na nich jakiś wygłodniały przedstawiciel gatunku krwiożerczego. Nie ma co jednak popadać w paranoję. Choć ten spacer miał przetrwać sam, wizja towarzystwa nie wydawała się już tak niekomfortowa. Osoba, którą tu spotkał sprawia wrażenie naprawdę przyjaznej. Musiała naprawdę być głodna, skoro zeszła tutaj o tej porze. A Lin myślał, że to on jest cokolwiek dziwny. Uśmiechnął się do siebie słysząc jej słowa. Poznał zatem jej zaletę - poczucie humoru. Wystarczy tak niewiele by móc odczytać coś z drugiego człowieka. Nie potrzeba do tego nawet odrobiny światła ani poznania twarzy. Czekał na towarzyszkę, będąc pewnym, że dotrze do niego bez najmniejszego problemu. Pech chciał, że problem postanowił przyjść. Gryfon zmarszczył mocno brwi i skupił wzrok na dotykanej ścianie. Nie sądził, że poczuje tu mrowienie. To jak nic oznaczało aktywność magiczną. Pluł sobie w brodę. Nie wpadł na to, że takie miejsce może być pełne magicznych pułapek. Dlatego nie trafił do Ravenclawu. Kto normalny stworzyłby pułapki w zwyczajnym korytarzu? A może to nie pułapka, a tylko przejaw magii miejsca. Oby! Nim zdążył coś powiedzieć, czy ostrzec przed czymś dziwnym, co z pewnością nastąpi lada moment, zatrzęsło się. Chłopak spiął jeszcze bardziej mięśnie, pamiętając nauki wing-chun. Jeśli grozi Ci upadek, zepnij mięśnie. Robią się twardsze i zderzenie z ziemią będzie być może mniej tragiczne w powikłaniach. To zawsze jakaś szansa. Lincolnowi zaś nie uśmiechało się spadanie na sam dół i niechybne łamanie karku! Zaparł się w miejscu, jednak zanim stanął w większym rozkroku, trzęsienie ucichło. Nie słyszał spadającego głazu ani gruzu, nie czuł wokół siebie silniejszego powiewu wiatru co oznaczało, że nie nigdzie nie pojawiła się zdradziecka dziura. Pozostały schody. Teraz cholernie niebezpieczne. - Hej! - zawołał ale nie głośno, wszak muszą być w pewnej odległości od siebie. Kobieta na pewno nie spadła, nie mogła. Złapałby ją, gdyby zamierzała spaść na dół. Tarasował jej drogę. Krew zawrzała mu w żyłach. Pozytywnie, bo była to namiastka adrenaliny na wieść o problemie. Ciało przygotowywało się do działania i potencjalnego wysiłku. - Co się stało? Już do ciebie idę. Nie ruszaj się. - nie odrywał ręki od ściany. Pochylił się nawet i przed stąpnięciem na schodek, badał go dłońmi czy przypadkiem nie wejdzie w wyłom albo coś dziwnego. Na te wakacje miał dosyć wpadania w cokolwiek. Jego łydka ledwo odzyskała całkiem zdrowy kolor po leśnej wycieczce. Po chwili udało mu się przybliżyć. Wnioskował to po szybszym oddechu kobiety i dziwnym dźwięku. - Jesteś ranna? Słuchaj, zrobimy to po mugolsku. Ten korytarz nie lubi chyba magii. - zakomunikował niegłośnym tonem. Kolanem dotknął schodka, a podeszwą drugiego buta zaparł się na tyle, by w przypadku ponownego trzęsienia ziemi nie zlecieć ładnie w dół. Wyciągnął dłoń w ciemność, kierując się słuchem. Udało mu się dotknąć kobiety, a może raczej jej kolana. Musi mu wybaczyć, panuje tu gęsty mrok, a zaklęcie nie zamierza się tak szybko zakończyć. Mruknął pod nosem szybkie przeprosiny i przeniósł dłoń na jej ramię. - Hej, hej, hej. - gdy zorientował się po dźwiękach co robi, podjął próbę jej uspokojenia. - Stop, nie szarp się. Na Merlina, jak mocno utknęłaś? Znaczy jak wysoko... ach. - nie mógł się wysłowić w takiej sytuacji. Znalazł po omacku jej nadgarstek i położył na nim swoją rękę, powstrzymując ją przed pogorszeniem swoich potencjalnych ran. Szarpanie się na stromych schodach nie brzmi wcale dobrze! - Złap oddech i mi powiedz. Zaraz cię stąd wyciągnę. - zapewnił, mrużąc oczy i czekając aż przyzwyczają się do ciemności. Po paru chwilach potrafił już odróżnić kontury postaci, określić w jaki sposób siedzi na schodku i która noga utknęła.
Przez to, że tak skupiła się na wyciągnięciu nogi z wyłomu i ratowaniu potencjalnego złamania karku Pana Fajnego, jej zmysły kompletnie się stępiły i nie słyszała jak chłopak ją woła czy zaczyna w jej kierunku iść. Lekko się uniosła starając się wymanewrować stopą, tak żeby wyślizgnęła się przez wyłom w stopniu jednak jej nie wiele to dało. Wyciągnęła ją co najwyżej do kostki, a dalej już się nie dało. Podskoczyła wystraszona, kiedy nagle usłyszała jego głos tuż koło siebie. O mały włos odruchowo sama go nie zepchnęła w przepaść, jednak opanowała się w momencie uniesienia dłoni. Chyba miała zbyt wyczulony instynkt samozachowawczy. -Nie, wszystko w porządku. Tylko noga mi utknęła. - odparła nieco zirytowanym głosem. Oby to coś na dole było warte całej tej męczarni. Drgnęła lekko kiedy poczuła jego dłoń na swojej nagiej skórze, nie żeby nagle się zawstydziła, z Rakel raczej nie takie numery - to ona była tą zawstydzającą ludzi w krępujących sytuacjach, chociaż tym razem postanowiła sobie darować. Takie dwuznaczne docinki nie wydały jej się stosowne w towarzystwie młodszego kolegi, szczególnie że może miał już męski niski głos ale równie dobrze mógł mieć 18 czy 17 lat. -Jestem spokojna. - odparła nieco się prostując. Nie zamierzała tutaj brawurowo odgrywać swojej roli damy w opałach, o nie, nie, nie - była niezależną kobietą, a nie jakimś Kopciuszkiem czekającym na księcia na białym koniu. A biorąc pod uwagę brawurowe książęce zachowanie Pana Fajnego od razu wywnioskowała, że musi być z Gryffindoru. Z tą swoją empatią pasowałby jeszcze do Puchonów, ale... brakowało mu tego czegoś Puchońskiego, a uwierzcie mi Rakel się znała na tym, w końcu spędziła większość życia w towarzystwie takich osób. -Stopień przede mną się złamał czy cokolwiek, stopa utknęła mi w wyłomie. Obstawiam, że jest tylko obita, będę miała co najwyżej siniaka. - westchnęła ciężko, z niechęcią oddając mu swoją nogę w opiekę, ale wiedziała doskonale, że sama sobie nie poradzi a nie chciała się kłócić. -Też masz wrażenie, że ten korytarz próbuje nas zabić? - rzuciła z rozbawieniem, bardziej siebie samą próbując rozluźnić niż jego. Przejechała dłonią po twarzy. -Tak w ogóle to jestem Rakel. - dodała po chwili, bo skoro już utknęli w takim bagnie to lepiej żeby się znali, nie? Chciała wiedzieć do kogo potem będzie wysyłać sowę z magicznymi czekoladkami (albo może jakimś homemade eliksirem?) w prezencie za uratowanie jej pięknej stopy.
On miał oczy dookoła głowy, byleby nie runąć w przepaść, a tu pojawił się odruch pani Rakel, gotowej pomóc mu zapoznać się z ostatnim schodkiem. Dzięki Merlinowi zaniechała tego. Lincoln lubił swój kark. Był taki prosty, całkiem elegancki i gorący. Nie prezentowałby się zbyt dobrze mając go skręconego pod nienaturalnym kątem. Dobrze zatem, że nie widział dokładnie zamiaru kobiety. Mogłaby i ona mu napędzić stracha wszak nikogo poza nimi tutaj nie ma, prawda? - Tylko noga ci utknęła, tak? Znam ten ból doskonale. - pokiwał głową w ciemności i nakierował swoją rękę na utkniętą stopę. Rozeznał się w sytuacji, a musiał robić to tylko i wyłącznie zmysłem dotyku. Mniej więcej udało mu się odgadnąć w jaki sposób but się zaklinował. Nie wyczuł wokół niego żadnych ostro zakończonych kamieni, dlatego uwolnienie kończyny nie powinno być wielkim problemem, jeśli wiadomo jak się do tego zabrać. - Mam wrażenie, że morze nie chce zostać przez nas obejrzane, a korytarz mu tylko pomaga. Zaczynam zastanawiać się czy to dobry pomysł tam iść. - odpowiedział cicho, w końcu byli obok siebie. Czy on poczuł właśnie od niej echo zapachu nikotyny i ... kawy? Bardzo dobrze znał to połączenie i niestety, nie kojarzyło mu się dobrze. Nie oznacza to, że zmieni swój stosunek do towarzyszki. - Ja Lincoln. Powiedziałbym, że miło mi cię poznać, ale pozwól, że powiem to, gdy już będziemy na dole albo na górze. - obiema dłońmi dotknął wyłomu. - Nie ma sensu mocować się ze schodkiem. Pomogę ci wyjąć stopę z buta, a dopiero później obuwie. Postaraj się wyjąć piętę. - jego głos był naprawdę spokojny i życzliwy. Dodający otuchy. Co prawda nie była to sytuacja bardzo stresująca, jednak Lincoln działał już odruchowo. Liczy się dobre pierwsze wrażenie, prawda? Porzucając na chwilę "co wypada,a co nie", począł pomagać Rakel z wyswobodzeniem stopy z buta. Zajął się rozciągnięciem obuwia i zrobieniem jak największej ilości miejsca dla stopy. Gdy się udało (a raczej powinno bez problemu), płynnie wyjął osamotnionego buta i podał go kobiecie. - Proszę. Sprawdź jeszcze czy oprócz siniaka nic ci nie jest.
Nie da się ukryć, że Halevi czuła się nieco niezręcznie, kiedy dłonie Lincolna zjeżdżały po jej nodze. W duchu jednak zdążyła ucieszyć się, że owe nogi tego samego dnia goliła, więc doświadczenie to nie było jeszcze bardziej niezręczne. Aby oderwać od tego myśli skupiła się na rozmowie z chłopakiem, bo akurat w rozmawianiu była dobra. -Morze? - w jej głosie dosłyszalne było zdziwienie. -To jest zejście do morza? - dodała po chwili nadal zaskoczona. Po co komuś zejście do morza w spiżarni, przecież to jest jakieś nie poważne. Zaskakujące, że coś jeszcze było w stanie ją zadziwić w magicznym świecie. Parsknęła cichym krótkim śmiechem słysząc słowa chłopaka. "Będziemy na dole lub na górze".... Rakel nie była świętoszką i takie sformowanie od razu nasunęło jej do głowy niestosowne myśli, które oczywiście wywołały, JAKŻE DOJRZAŁĄ JAK NA JEJ WIEK, reakcje. Zaraz przygryzła policzek od środka powstrzymując się od komentowania tego, nie chciała jeszcze bardziej zszargać swojej reputacji. Odchrząknęła szybko, kaszlem przykrywając swoje krótkie parsknięcie. -Lincoln, nie możemy dać się pokonać jakiemuś korytarzowi. Oczywiście, że schodzimy tam na dół. - odparła z rozbawieniem, nie bardzo zastanawiając się nad tym czy korytarz no nie wiem... może się obrazi i jeszcze raz się zatrzęsie albo gorzej. Przytaknęła mu, kiedy wydał rozporządzenie co mają zrobić, żeby uratować jej stopę. I zrobiła co mogła żeby wyślizgnąć stopę z buta, kiedy się udało, zaraz nachyliła się w jej stronę i delikatnie palcami zaczęła jej dotykać, żeby sprawdzić czy nie jest opuchnięta lub obolała. Po krótkiej diagnozie stwierdziła jednak, że wszystko jest w porządku i dziękując przyjęła but od chłopaka. Odsunęła się nieco i założyła obuwie. Przy okazji miała wrażenie, jakby ta okropna ciemność którą tutaj wyczarowali jakby nieco się rozrzedziła, a wszelka senność która mogła jej do tej pory towarzyszyć kompletnie zniknęła. -Lincolnie, proponuję zejść na dół zobaczyć to cholerne morze. - rzuciła dziarskim tonem, poniekąd znowu czując się nieco jak nastolatka, czego czasem jej brakowało w tym jej dorosłym, odpowiedzialnym życiu.
Ostatnio zmieniony przez Rakel Halevi dnia Sob Sie 05 2017, 12:24, w całości zmieniany 1 raz
Opanowania nauczył się perfekcyjnie. Dobrze, nie będę kłamać. Na co dzień Lincoln potrafił trzymać uczucia i ręce na wodzy, dlatego dotykanie kończyny Rakel (teraz dopiero pojął, że ta kończyna jest naga, co nim trochę wstrząsnęło) nie wpędzało go w zakłopotanie. To są gesty z dziedziny koniecznych. Zazwyczaj stara się nie naruszać niczyich granic prywatności. - Nie słyszysz jego szumu? Korytarz prowadzi w dół i jak się domyślam, jest to przejście tajemne. Takie ekscesy muszą być warte całego zachodu. - szum czuł aż w kościach. Zimna, słona woda kusiła go, obiecywała, że rozwiąże jego problem z zaśnięciem tej nocy. Jodowane powietrze też pozytywnie wpływało na organizm. On się nie zaśmiał, bo albo nie skojarzył od razu dwuznaczności wypowiedzianych słów albo też mentalnie jest na to zbyt stary. Tak, Lincoln czuł się mentalnie znacznie starszym niż jest. W wieku lat jedenastu zgubił gdzieś swoje dzięciece, dzikie pomysły, zgubił gdzieś swoje szaleństwo, jak to Venus zwykła mu mawiać. Spokojnie, V była szalona za ich dwoje. - Podoba mi się twoja decyzja, Rakel. Jeśli tylko nie urazimy korytarza swoim zachowaniem, powinniśmy przeżyć zejście na dół. - uniósł policzek w półuśmiechu, choć Rakel nie mogła tego widzieć zważywszy na ciemności. I on dostrzegł, że zaczynają się trochę przerzedzać. Szkoda tylko, że dopiero teraz, a nie pięć minut wcześniej, gdy realizowali misję ratunkową dla stopy P. Rakel. Wstał ostrożnie i otrzepał spodnie z kurzu. - Nie obrażaj morza, Rakel. Nie jest cholerne, ale piękne. - pochylił się i podał jej dłoń, bo w końcu nie pozwoli jej samodzielnie schodzić. Z tego wszystkiego zgubił gdzieś za sobą swój prowiant. Nie był z tego powodu zachwycony, ale miał teraz ważniejsze rzeczy do zrobienia - niespodziewane towarzystwo Rakel. - Nie powiedziałaś mi w końcu czy jesteś pracownicą hotelu czy kimś z kadr. - napomknął.
Słysząc pytanie Lincolna, umilkła zaskoczona i zaczęła nasłuchiwać. Teraz w ciszy doskonale słyszała szum fal obijających się o, zapewne, kamienne schody. Aż była zaskoczona, że wcześniej zupełnie nie zwróciła na to uwagi! -Widać, nie mam aż tak podzielnej uwagi jak mi się zawsze wydawało. - zażartowała, nie specjalnie biorąc do siebie swoją chwilową głuchotę. -Przeżyć zejście na dół. Pięknie ujęte. - pokręciła głową z rozbawieniem. Oj tak, ten korytarz z pewnością chciał ich zabić, a ona nawet nie czuła się na tyle pewnie, żeby móc mu się postawić. Gdyby tylko magia działała prawidłowo... Nie mogąc, a raczej w tych warunkach nie chcąc, czarować czuła się tak... mugolsko. Nie żeby miała coś do tego, jej matka była mugolką i zawsze pielęgnowała w Rakel szacunek do niemagicznego świata, jednak to ten czarodziejski zawsze do niej bardziej przemawiał i to wśród różdżek, latających mioteł i gęstych oparów znad kociołków czuła się bardziej jak u siebie niż w świecie telewizorów, mikrofalówek i internetu. -Pójdźmy na kompromis - cholernie piękne. - odparła uśmiechając się szeroko i ujęła jego dłoń. Wstała i sama otrzepała się z brudu, chociaż nie wątpiła, że piżamę trzeba będzie przeprać, po tej nocnej eskapadzie. Puściła zaraz jego dłoń, to był los przypadku, że stała się sierotą w tym scenariuszu, ale nie zamierzała być nią nadal. -Zawsze korzystam z darmowych wakacji. Jestem tutaj jako dodatkowy opiekun. - odparła lekko zadziornie, po czym ruszyła pewnym krokiem na dół. Stopa nieco bolała, ale umówmy się nie był to ból który uniemożliwiałby jej dalsza wędrówkę. Zresztą trzeba przyznać, że Lincoln miał farta, że trafił z opiekunów akurat na Rakel, która... przygody stawiała ponad regulaminy.
Mugolski świat był mu równie bliski co magiczny. Gdyby jednak mógł wybierać, z pewnością padłby na ten drugi. Czemu? Tu zwyczajne czynności można wykonać w piękny, niezwyczajny sposób. Marzył wszak o animagii a nie o zostaniu inżynierem technicznym wyższego stopnia. Matce zawdzięczał jedynie to, że broniła go przed ojcem, gdy ten chciał posłać swego jedynego syna do wojska, co zmusiłoby go do przerwania i porzucenia nauki. Anomalie magiczne wiadomo, nie były mu na rękę, lecz nie budziły one w nim paniki i zniecierpliwienia. Lincoln potrafił poradzić sobie i bez różdżki, co jednak nie umniejszało jej wartości i znaczenia w życiu. - Zgodzę się z tym kompromisem. - przytaknął, godząc się na takie połączenie. Udało się im utrzymać równowagę i powolnym, ostrożnym krokiem pokonywać kamienne schodki prowadzące w dół. Zdezorientowała go trochę, zabierając swoją dłoń. Co jak co, wciąż panowały tutaj ciemności i wolał być pewien, że jego towarzyszce nie stanie się ponownie nic złego. Nie oponował jednak, nie w jego naturze leżało narzucanie komuś swojej woli. - Jesteś opiekunem? - tego się nie spodziewał. - Nie brzmisz jak trzydziestoletni poważny profesor. Bardziej bym stwierdził, że bliżej ci do studentki. Sądząc po głosie, sposobie mowy i intonacji słów rzecz jasna. - im dalej schodzili tym więcej Lincoln widział. Nie minęła chwila, a światło nocy i księżyca oświetliło obie postacie. Kogo Rakel ujrzała? Młodego mężczyznę, średnio przypominającego studenciaka. Oczy miał trochę podkrążone, na żuchwie jednodniowy zarost, na piersi przyszyty herb Gryffindoru, na głowie dzicz i poza tym... rzeczywiście fajnego człowieka, bo gdy tylko stanęli na piachu, Lincoln posłał kobiecie swój standardowy półuśmiech pt "cały groźny ja". Nie przypominał mordercy, póki co przynajmniej. - Nie wyglądasz na opiekuna. Yhm. - chrzaknął i się zreflektował. - Powinienem tytułować cię per "pani". - zmarszczył brwi, bo między nimi nie mogło być zbyt wiele lat różnicy. Lincoln za kilka miesięcy wkroczy w dwudziesty pierwszy rok życia. Czuł się ciut dziwnie musząc tytułować niewiele od siebie starszą osobę. W końcu odwrócił się do morza. Aż wstrzymał oddech z wrażenia. Bezkresne morze nocą to było to, czego jego dusza dzisiaj potrzebowała. Było tu znacznie chłodniej, a Rakel miała na sobie... - Zmarzniesz. - zakomunikował jej, żałując, że nie wziął ze sobą kurtki. Własnym potencjalnym schłodzeniem organizmu tak się nie przejmował. Lincoln opanował moc przystosowywania się do różnych klimatów, co 'zawdzięczał' licznym podróżom w czasach dzieciństwa. Chłopak zaczerpnął powietrza i skinięciem dłoni zaprosił Rakel bliżej morza.
Zapatrzeni w skąpane w świetle księżyca morze, nie zauważyli skradającego się w ich stronę langustnika ladaco. Zwierzę zbliżyło się do pary i dziabnęło Lincolna w kostkę. To z pewnością utrudni im powrót, bowiem ukąszwnie tego skorupiaka powoduje, że ofiara przez tydzień ma strasznego pecha. Naszczęście Rakel przypomina sobie, że czytała ostatnio o "domowym" sposobie szybkiego odkażenia takiej rany - świeżym moczem. Tylko czy podzieli się tym mało eleganckim i niewypróbowamym sposobem z dopiero co poznanym chłopakiem? Co o niej pomyśli jeżeli się nie uda? A może to on będzie do tego zbyt nieśmiały?
Lincoln: Jeżeli sikasz, rzuć kostką: 1,2,3,5 - zadziałało i jesteś uratowany 4,6 - to jakaś trefna kuracja i do końca tego wątku oraz w kolejnym masz niewyobrażalnego pecha i za co się nie weźmiesz, to Ci nie wychodzi. Jak o tym zapomnisz, to wkroczę ja To samo jeżeli nie będziesz sikał.
Zaśmiała się słysząc jego poniekąd komplement. W końcu każda kobieta lubi się odmładzać, nawet jeśli to tylko jej głos brzmiał młodo. Chociaż sama Rakel nie byłaby tego taka pewna, zawsze miała nieco niższą i zachrypniętą barwę głosu, a palenie papierosów tylko to wzmogło. -Powiedzmy, że jestem pomiędzy studentem a profesorem. Sama parę lat temu skończyłam Hogwart. - odparła z lekkim rozbawieniem, kompletnie siebie samej sobie nie wyobrażając jako poważnej pani profesor. O nie, nie, nie - zupełnie nie miała drygu do nauczania. Za każdym razem jak próbowała komuś coś wytłumaczyć to kończyło się jeszcze większym mętlikiem w głowie owego ucznia. Kiedy dotarli w końcu na koniec korytarza zerknęła z zaciekawieniem i jakimkolwiek brakiem zawstydzenia na chłopaka, dostrzegając, że nie tylko zachowuje się ale i też wygląda dojrzale. Nadal jednak było w nim jeszcze coś młodzieńczego, co nie pozwalało jej dawać mu więcej niż 20 lat. Ta młodzieńcza błyszcząca jeszcze nie starzejąca się cera! Ah, ale już niedługo i jego dopadną zmarszczki i sprawiedliwość nadejdzie! Ona sama zresztą też wyglądała wyjątkowo młodo i dziewczęco, w swojej piżamce, narzutce, rozpuszczonych włosach i braku dodającego powagi makijażu. Jej rysy były jednak już bardziej dojrzałe - mniej pucułowate niż parę lat temu kiedy była w jego wieku, tak samo budowa ciała. Widać było, że bliżej jej już jest do 30 niż 20. -Nie wygłupiaj się. - machnęła ręką zbywając swoje bycie "panią". Żadną panią nie była, przynajmniej nie teraz. Uniosła brew z rozbawieniem, słysząc jego nie kończącą się troskę. -Lincoln, jesteśmy w Grecji. Tutaj nawet w nocy jest 30 stopni. - rzuciła wymijając go. Przykucnęła przy wodzie i zanurzyła w niej dłoń uśmiechając się pod nosem. Oczywiście jej uwadze nie umknęło godło Gryffindoru, które potwierdziło jej przypuszczenia dlaczego chłopakowi brakuje jedynie jednorożca, żeby popędzić na tęczy na ratunek swojej księżniczce, bo zdecydowanie charakter pasujący do tego obrazka miał. Odwróciła się, żeby coś powiedzieć, kiedy dostrzegła jak jakieś małe zwierzątko, w którym po chwili rozpoznała langustnika, o którym czytała niedawno w książce Skamandera. Nie zdążyła jednak chłopaka ostrzec gdyż zwierze już go zainfekowało. Przeklęła po hebrajsku. -Spokojnie, Lincoln! To tylko langustnik, od tego się nie umiera tylko ma się pecha! - wyrzuciła jakby to miało w czymkolwiek pomóc. -Hmm, hmm, ah, w aptece mieliśmy tyle ziół na to, ale było coś jeszcze... - mruknęła z fachową miną przyglądając się jego kostce, przechodząc z trybu koleżanki na tryb uzdrowicielki. Położyła dłonie na biodrach i zaczęła rzeczowym tonem. -Jestem jeden sposób, tylko musisz zrobić to szybko i... raczej ci się nie spodoba. - pokiwała głową, w końcu przenosząc spojrzenie z jego nogi na oczy. -Świeży mocz. - zakończyła patrząc na niego wymownie, żeby zrozumiał o co jej chodzi. A jej mina mówiła jasno "tak, musisz sobie nasikać na stopę, współczuję". Zaraz jednak coś ją tknęło i opuściła ręce. -Będę na górze! - dodała spokojnie i ruszyła w stronę schodów, dając mu trochę prywatności, bo nawet do głowy jej nie przyszło, że chłopak mógłby nie chcieć tego zrobić. W końcu to było jedyne dostępne lekarstwo, mimo że obrzydliwe, zawsze lepsze niż tydzień czy nawet więcej okropnego pecha.
- Celuję, że nosiłaś barwy Ravenclawu. Wyglądasz na rezolutną i inteligentną osobę. - mówił to do kobiety ubranej w piżamę, która zakradła się nocą do spiżarni i napędziła mu niezłego stracha. Co jak co, Lin kierował się wciąż dżentelmeństwem. Miało to swoje plusy, ale również i wady - wszak przez rówieśników był czasami uznawany za dziwaka i sztywniaka. Kiedyś mu to przeszkadzało, ale teraz już nie. Dzięki manierom łatwiej było mu zjednać sobie rozmówców, w szczególności kobiety. Czuł, że łatwo będzie mu polubić kogoś takiego jak Rakel. On kierował się liberalizmem, ona zaś uśmiechem. Domyślał się, że to była jej główna broń wobec rozmówców. Nie podszedł od razu do morza. Obserwował jak robi to 'opiekunka'. Skoro na niego nie patrzyła, to on się jej przyglądał, gdy kucała przy morzu. Nie przypominała poważnego opiekuna a jeszcze osobę, która jest w stanie dogadać się z młodzieżą jak i z dorosłymi. Tak zwany magiczny wiek. Być może był zbyt zaaferowany swoją czynnością, dlatego nie zauważył krwiożerczego zwierza. Najpierw usłyszał dziwny skrzek, a w następnej chwili poczuł ból w kostce. Lincoln nawet nie jęknął, nie do końca świadom, że to właśnie jego kończną ktoś postanowił się poczęstować. Uniósł wysoko brwi i odprowadzał spojrzeniem dreptającego zadowolonego langustnika z mordą umoczoną w jego krwi. - Czy to coś właśnie się mną poczęstowało? - pokazał palcem "coś" i zdezorientowany szybko kucnął, przyglądając się intensywnie swojej kostce. Dotknął jej, maczając sobie palce we własnej krwi. Kilka dni temu rozwalił sobie łydkę w lesie, czego pamiątkę miał jeszcze widoczną kilka centymetrów wyżej. Ponownie ta sama noga oberwała, tym razem z zębów. W Lincolnie pojawił się dreszcz niepokoju. Skurcz zmartwienia i przede wszystkim - antypatia do Grecji. Po takich sytuacjach trochę znielubił wycieczki po dzikich odstępach. - Nie martw się, Rakel. Umiem zachować spokój. Ten zwierz chce mi spotęgować pecha, tak? Mam go już od kilku dni, także chyba jestem przyzwyczajony... - zacisnął dłoń na kostce, by nie dopuścić do jakiegokolwiek zakażenia. Od dzisiaj zacznie nosić przy sobie wodę utlenioną, bandaże i książkę o podstawowych zaklęciach uzdrawiających. To było jego mocne postanowienie. Gdy poznał sposób leczenia, trochę pobladł. Teraz jęknął i pokręcił z niedowierzaniem głową. - Hej, Rakel, zaczekaj. - zawołał za już odbiegającą kobietą. Podniósł się i czystą ręką potarł zmęczoną twarz. Podszedł w kierunku towarzyszki. - Słuchaj, dziękuję za radę, naprawdę. Pójdę jednak... do toalet. - wzruszył ramionami, ale i tak był zmartwiony. - Nie będę narażać cię na taki dyskomfort.. zapachowy. Nie marzy mi się załatwianie takich spraw w tak pięknym miejscu i w tak pięknym towarzystwie. - posłał jej miły uśmiech, choć w środku się zirytował na myśl o zaniechaniu szwendania się po plaży. - Spotkamy się jutro? Będę mógł ładniej podziękować.
Wyrzuciłam 2 i Lin zamierza sikać, ale nie w tym temacie tylko w toaletach bo przecież nie wypada przy damie tak potem cuchnąć! :D
Z langustnikiem czy bez, to chyba nie był ich dzień. Kiedy weszli z powrotem na górę, okazało się, że drzwi są zamknięte. Ktoś musiał wejść do kuchni i nie zastawszy nikogo w korytarzu zaryglował je.
---------------------------- Sikaj! :devil: Możecie oczywiście próbować Alohomorą, ale jeźeli Wam nie wyjdzie musicie się zawracać i znaleźć jakieś wyjście przez plażę, a wtedy dla Lina będzie już za późno. Muahahaha
-Ha! Schlebiasz mi! - zaśmiała się wesoło, słysząc, że wyglądała na byłą uczennicę Ravenclaw. Dobrze pamiętała, że będąc jeszcze małą dziewczynką, siedzącą w Hogwart Ekspresie po raz pierwszy baaardzo chciała zostać Krukonką, jednocześnie jakby zdając sobie sprawę, że ma praktycznie zerowe szanse na dostanie się do tego domu. Nigdy nie uważała się za przesadnie mądrą osobę, czy też zafascynowaną książkami i bibliotekami. -Niestety był to zły strzał. Byłam Puchonem. - sprostowała po chwili. Miała wrażenie, że dużo osób nie docenia Hufflepuffu, jednak ona sama nie wstydziła się, że trafiła do tego domu, ba, nawet cieszyła się, że tak to się dla niej skończyło. Wychowała się w towarzystwie osób sympatycznych, dobrych, skorych do pomocy - same pozytywy! -Nie doty-! - wzniosła oczy do nieba jakby wzywała na pomoc wszystkie swoje pokłady cierpliwości, kiedy Lincoln jak gdyby nigdy nic wpakował sobie palucha w ranę i wymazał się cały krwią. Widać miała tutaj do czynienia z opornym pacjentem o czym przekonała się jak tylko weszła na schody a on popędził za nią. Oczywiście jako ofiarna uzdrowicielka poczuła się odpowiedzialna za uzmysłowienie mu, być może nieco za bardzo podniesionym głosem, że liczy się czas i musi zrobić to szybko bo inaczej zakażenie się rozniesie. -Cała sztuka z tym sposobem polega na tym, że trzeba zrobić to SZYBKO! - powiedziała podkreślając ostatnie słowo i jednocześnie chwytając za klamkę. Pociągnęła gwałtownie za drzwi, aż lekko zaskrzypiały, jednak ani ruszyły. -No pięknie... - mruknęła wyrywając wręcz różdżkę zza paska spodni i szybko wymachując nią nad klamką i rzucając zaklęcie Alohomora. Jako iż pech tej dwójki jest przeogromny, a ja wylosowałam oczywiście znowu 3, zaklęcie nie zadziałało i zamek stał się tym bardziej nie do sforsowania, co oczywiście Halevi musiała sprawdzić organoleptycznie. Zirytowana walnęła pięścią w drewno. -Widzisz! Nie działa. Znowu. A teraz leć na dół i sikaj. Uwierz mi, nie urazi to mojej kobiecej godności. - odwróciła sie w stronę Lincolna posyłając mu wyjątkowo ostre spojrzenie, takie jakim obdarza cię mama kiedy musisz zjeść niedobry syropek na ból gardła, który cię wyleczy ale smakuje obrzydliwie. Położyła ponownie dłonie na biodrach, tym razem przybierając bardzo dojrzałą i wymagającą pozę. -Potem się opłuczesz w wodzie. I tak wygląda na to, że będziemy musieli tamtą drogą wracać. - dodała jak gdyby nigdy nic. Co w sumie było prawdą. Chcąc uzdrawiać ludzi nie powinna się brzydzić tak podstawowych rzeczy i poniekąd rozumiała jego dyskomfort, ALE ZDROWIE BYŁO WAŻNIEJSZE. No i jeszcze ta presja czasu nie pozwalała jej się przejmować takimi pierdołami, jak wstyd. Tak, teraz zdecydowanie wychodziły na wierzch jej rysy na charakterze. No, ale tu nie chodziło o nią tylko o niego i o to, że im dłużej trwała ta dyskusja tym większe prawdopodobieństwo, że się utopi jak będą płynąć na plaże.
*wzdych urażonej dżentelmeńskiej dumy* Wcale za nią nie poszedł, tylko za nią nie zawołał i nie włożył palucha do rany a tylko trochę ją ucisnął : P
- Hejże, bycie w Huffelpuffie też powinno ci schlebiać. To piękny dom. - wyraził kulturalnie swoje zdanie, uśmiechając się przy tym miło. Kuknął na swoją kostkę i zamknął na chwilę oczy, prosząc Merlina i Boga o cierpliwość do własnego życia. Choć żyje ledwie dwadzieścia lat, powoli tracił do siebie cierpliwość, a to oznaczało pilną potrzebę kuracji przyjacielskiej ze szczyptą piwa. Nagle zobaczył bardzo stanowcze oblicze Rakel. Przez chwilę Lincoln zbaraniał, bo nie spodziewał się, że z życzliwej uroczej miny kobieta przeobrazi się w nieznoszącą sprzeciwu pielęgniarkę. Wybałuszył na nią oczy jak galeony i pokiwał powoli głową, jakby obawiając się, że słowem rozjuszy ją jeszcze bardziej. Lincoln poczuł się po prostu opieprzony. Zrobił żołnierski w tył zwrot, czyli nie odrywając pięty od podłoża i krokiem sprawnym i pewnym siebie oddalił się w potencjalne barykady naturalne czyt. skały, drzewo, krzok, cokolwiek, by nie świecić klejnotami na prawo i lewo. Pora nocna i ciemności działały mu mocno na korzyść. Wzdychając jak cholera zdjął z lewej nogi klapka i rad, że z układem moczowym nie ma starć, NASIKAŁ NA RANĘ. Zaiste, był to strzał w dziesiątkę. Nowe doświadczenie, trochę adrenaliny, przyzwyczajenie do dyskomfortu psychicznego i emocjonalnego i całkiem dobra szkoła przetrwania. Gdyby kiedyś zagubił się w dziczy i gdyby znów użarło go coś w stylu langustnika, będzie pamiętał tę lekcję do końca życia. Wnukom o tym opowie, a co. Choć trzeba przyznać, że bardziej nie wypędzi sprzed oczu oblicza wściekłej Rakel. Prezentowała się zaiste tak niegroźnie w tej piżamce, a przed chwilą prawie na niego nawrzeszczała. Rozumiał rzecz jasna jej zachowanie, ale to przyprawiające o ciarki spojrzenie mogła mu już darować. Po dokładnym oczyszczeniu rany w sposób zaiste niekonwencjonalny Lincoln udał się w kierunku morza. Z jednym butem założonym, drugim zdjętym. Baczył oczywiście na potencjalne inne krwiożercze żyjątka jakoby mające czaić się nieopodal jego kończyn wypełnionych zaprawdę słodkim miąższem krwi. Zdjął drugiego klapka i tak zanurzył się po kolana w wodzie. Zimnej, ale orzeźwiającej, ocucającej i przyjemnej. Wyszorował ręce i kończyny dolne, wzdychając przy tym ciężko. Udało mu się przełknąć gryfońską dumę. Dziękował za to swojemu zbyt staremu umysłowi. Gdy już było wszystko opanowane, wrócił do oczekującej go Rakel. - Wszystko wykonane zgodnie z zaleceniami. - zakomunikował trochę oficjalnie i formalnie, obserwując czy przypadkiem kobieta nie zechce rzucić mu się do szyi. Pokiwał głową, absolutnie nie zakłopotany (ironia) daną sytuacją. - Zerkniesz na moją kostkę? Pech nie jest mi teraz na rękę. Nie w wakacje. - poprosił łagodnie i potulnie, bowiem wiedział do czego zdolna jest zirytowana bądź, broń Merlinie!, wściekła kobieta.
a to za to pierwsze to przepraszam w takim razie, a za palucha w ranie to nie bo to był zamierzony wybieg wyolbrzymiania wszystkiego przez Rakel XD
Trzeba przyznać mu rację, Rakel nagle zrobiła się wyjątkowo stanowcza i wręcz groźna, ale gdyby taka się nie stała to kto wie czy osiągnęłaby zamierzony efekt, którym w tej sytuacji był jakże bohaterski ratunek chłopaka przed tragicznym losem. Uspokoiła się jednak, kiedy przyciśnięty posłuchał jej zaleceń i oddalił się za potrzebą. Na jej twarzy pojawił się zwycięski uśmiech, a z piersi wydarł oddech ulgi. Oparła się o ścianę starając się oderwać myśli gdzie indziej i nie nasłuchiwać co też się dzieje w dziczy, toteż wyjęła ponownie swoją różdżkę i zaczęła wodzić palcem po jej załamaniach i zdobieniach, które i tak chyba znała już na pamięć. Zmarszczyła brwi zatroskana ich obecną sytuacją. I nie, nie tą układomoczowo-stopową, tylko tą czarodziejską. Nigdy nie przytrafiła jej się podobna sytuacja, pomijając okres kiedy uczyła się wykonywać zaklęcia. Ale żeby tak proste czary jak Lumos czy Alohomora dawały efekt odwrotny niż zamierzony. Coś tu jej śmierdziało i miała wrażenie, że nie była to jedynie sprawka korytarza, a raczej była to jakaś grubsza sprawa. Z zamyślenia wyrwał ją okrzyk Lincolna. Wyprostowała się, schowała różdżkę za pasek spodenek i ruszyła ponownie na dół korytarza. -Moje gratulacje. - rzuciła z rozbawieniem schodząc. Uśmiechnęła się szeroko z zadowoleniem, nie pokazując już ani krzty poprzedniej surowości, która wybuchła w niej też między innymi pod wpływem adrenaliny, presji czasu i przez opór chłopaka. Takie rzeczy każdego uzdrowiciela stawiały do pionu. Przykucnęła przy stopie i zaczęła ją oglądać z każdej strony, łapiąc go dłonią nieco nad kostką. Nie miała nigdy, oczywiście do tej pory, praktycznego doświadczenia z langustnikiem, więc wszystko co wiedziała wnioskowała jedynie z przeczytanych przez siebie książek, jednak to co widziała w miarę pokrywało się z opisem odkażonej rany, który mniej więcej pamiętała. -Przeżyjesz. - odparła nieco zadziornie, wstając i lekko się przeciągając. Teraz pojawił się przed nimi, kolejny już tego wieczoru, problem. Istna seria niefortunnych zdarzeń. -No, to pozostała jeszcze jedna kwestia. - rzuciła głową wskazując na wejście na korytarz gdzie znajdowały się podwójnie zamknięte (dzięki wspaniale nieudanej magicznej interwencji Halevi) drzwi. Zmrużyła oczy jak zwykle kiedy nad czymś się zastanawiała. Najlepszą opcją chyba byłoby wypłynięcie, ale trudno potem będzie wytłumaczyć czemu student i opiekunka wracając do hostelu cali mokrzy, bez wzbudzenia jakichkolwiek podejrzeń. Jej to tam mało robiło osobiście, ale bardziej się tutaj martwiła reputacją chłopaka. Mogli też ponownie próbować Alohomory, ale nic nie wskazywało na to, że zaklęcie zadziała...
Z jego ust wydobyło się ciche westchnięcie ulgi. Drugie zagrożenie zostało zażegnane. Skoro jednak w ciągu naprawdę momentu tak wiele się wydarzyło, to czy powinni zostawać tu dłużej niż to konieczne? Lincoln nie szukał kłopotów. Wyszedł po prowiant i coby zerknąć na te drzwi, czysto hipotetycznie. Fakt, pokusił się wizją morza, lecz gdyby podejrzewał, że nie będzie to spokojny i ludzki spacer, zastanowiłby się dwa razy przed podjęciem decyzji. Uniósł rękę i przeczesał palcami włosy, gdy już usłyszał krzepiące słowa. Rakel przestała już przypominać wściekłą smoczycę, znów była miła ex puchonką. Gdy poczęła się przeciągać, musiał szybko odwrócić wzrok, lekko zakłopotany. Nie była chyba do końca świadoma, że kobiece poranne przeciąganie było nader seksownym widokiem. W czwartej klasie Lincoln pewnego poranka, przypadkiem natknął się na ćwiczący damski Ravenclaw z boku błoni. Uciekł stamtąd (po dwunastu minutach) czerwony jak piwonia. Jak dobrze, że jest już dorosły. Co prawda dalej uważał to za niezwykły widok, ale nie planował patrzeć na Rakel pod tym kątem. Kłopotów mu się nie chciało zbierać. Same przychodziły, zazwyczaj masą. - Gdybym miał drut albo wsuwkę to mógłbym spróbować zrobić to po mugolsku. - zakomunikował przyjaźnie. - Pozostaje nam jednak przeczekać te zaklęcia. Potem sobie jakoś poradzimy. Wchodzenie do wody mogłoby być niebezpieczne. Korytarz chciał nas zabić, nie chce myśleć co morze ma w planach. - westchnął, spogladajac na błyszcząca taflę wody. Miło jest ujrzeć samotne morze, cicha plaże bez tłumów ludzi i parawanów. Przedstawiało się ono z zupełnie innej perspektywy. Magicznie, choć nie w ich czarodziejskiej definicji. Może to biała magia, wolna i piękna tutaj panowała i temu morze robiło także wrażenie. - Zawsze pozostaje wysłanie papierowej wiadomości do któregoś z kolegów. Przydalby się tutaj patronus. - stwierdził, zakładając ręce na kark.
Zwróciła uwagę, na to że Lincoln nagle odwrócił wzrok. Ściągnęła jedynie brwi, nie do końca zdając sobie sprawę co mogło to spowodować. Była już późna pora, w ciągu ile... godziny? przeżyła więcej niż w ciągu tygodnia, nagłe skoki i spadki adrenaliny sprawiały, że kobieta robiła się zmęczona i mniej kojarzyła. Spojrzała na miejsce, na które spojrzał chłopak myśląc, że może stoi tam kolejny langustnik, ziemia jednak była pusta. Lekko uniosła brwi, w akcie podobnym do wzruszenia ramion. Zazwyczaj w tych kwestiach była bardziej domyślna, ale teraz już po prostu chyba myśleć już jej się nie chciało (nic dziwnego, że nie trafiła do Ravenclaw). -Naaah, nie sądzę. - odparła unosząc lekko w górę kącik ust. Nie wyobrażała sobie, żeby morze mogło ich zabić. Ostatnio jak była u rodziców to oglądali Moane, dzięki takim filmom człowiek się uczy, że natura zawsze mu sprzyja, a morze zawsze pomaga! I tak, nie wnikałabym tutaj w zamiłowanie Pani Halevi Senior w filmy produkcji Disneya, cała rodzina to akceptowała i nie zadawała pytań. Każdy ma jakieś swoje dziwactwo, nie? -Raczej wszyscy już śpią. - odparła na propozycję patronusa. Była jakaś 3 w nocy? -A raczej powinni - posłała wymowne, nieco rozbawione spojrzenie Lincolnowi, bo w końcu kto tu był maruderem i się szlajał, w porach w których jako grzeczny student powinien słodko spać?
- Zdziwiłabyś się Rakel ile osób w nocy nie śpi. Cóż, poczekajmy chwilę aż zaklęcia miną i spróbujemy. Raz ja, raz ty i do skutku. W końcu się uda. - posłał jej zmęczony półuśmiech. Poczuł nagły spadek energii, falę zmęczenia zaczynającą się od ramion. Przyjemny morski wietrzyk łatwo przegnał problem z zaśnięciem. Lincoln był pewien, że po powrocie do pokoju w hostelu zaśnie słodko jak niemowlę i zapewne zaśpi mocno na śniadanie. Nie martwił się tym jednak tak bardzo, wszak były wakacje. Nie on jeden spał sobie dłużej. - Tę anomalię zauważyłem kilka dni temu. Czasami różdżka jakby nie reagowała, w częstym przypadku powstawało przeciwne zaklęcie. Prawie w ogóle nie udało mi się poprawnie wyczarować zaklęcia. - zmarszczył brwi, szukając jakiejkolwiek przyczyny. Gdyby to jemu tylko tak się działo, poszedłby zapewne do jakiegoś specjalisty - różdżkarza czy zwykłego uzdrowiciela. Zauważył jednak, że ta anomalia wisiała w powietrzu. Każdy czarodziej był na nią podatny i nie wyglądało, aby ktokolwiek uchował się przed tą niekomfortową zmianą. Gestem dłoni zaprosił Rakel na krótki spacer wzdłuż morza. Naprawdę krótki, niedaleki, wszak oboje stwierdzili, że dobrym pomysłem jest zaprzestanie kuszenia losu i sprawne ewakuowanie się w tereny zwyczajnie nudno bezpieczne. Spacer nie był aż tak przyjemny jakby mógłby być. Co chwila coś chciało ich krwi. Przynajmniej Lincolna sądząc o tygodniu wstecz. - W sumie, przypominasz sobie może zaklęcie zamykające kłódki i drzwi? Idąc tropem anomalii, użycie przeciwnego zaklęcia mogłoby nam otworzyć drzwi. - podrapał się po brodzie, spacerując spokojnie obok swej towarzyszki. Mimo, że była noc i zazwyczaj mózg o tej porze znacznie spowalnia proces myślowy, udało się im wpaść na jakiś trop.