Niektórzy posiadają pokoje z widokiem na wodę, jednak bardzo niewielu wie, że w hostelu istnieje tajemne przejście, które prowadzi prosto do niej. W sumie nie wiadomo, do czego było ono wykorzystywane do tej pory, prawdopodobnie zostało zapomniane. Korytarz jest mocno zaniedbany, słabo oświetlony i nieco kręty. Ściany z kamienia nie są pomalowane, a podłoże jest bardzo nierówne, zupełnie jakby ktoś wykuwał w nim schodki w pośpiechu. Wchodzi się do niego przez kuchenną spiżarnię. Po drodze można napotkać kolejne drzwi, jednak są one zupełnie zaryglowane i magicznie zablokowane. Rzuć kostką w odpowiednim temacie, by dowiedzieć się, czy udało Ci się znaleźć przejście!
kostki:
parzysta – niestety nie masz pojęcia, które drzwi są które i kucharki wyganiają Cię ze spiżarni nieparzysta – masz szczęście i nikt nie zauważył, że wemknąłeś się ukradkiem do spiżarni. Możesz w spokoju sprawdzać drzwi, aż w końcu trafisz na te prowadzące do tajemniczego korytarza.
Plan może nie był idealny, ale jakiś był i miał szansę zadziałać. Gdyby Rakel sama tu utknęła za pewne już dawno wskoczyła by do wody, przepłynęła tą odległość dzielącą schody od plaży, co jak zakładała nie było specjalnie daleko i... coś tam wymyśliła na bieżąco. Nie była specjalistą od planowania daleko w przyszłość. Przez chwilę milczeli, co spowodowało, że oparta o skalną ścianę Halevi powoli zaczęła odpływać, nie tyle co w sen, co we własne myśli. Głos chłopaka nagle wyrwał ją z tego stanu, jednak przez to początek zdania jej umknął. Potrzebowała chwili, żeby zorientować się o czym Lincoln do niej mówi. -Hmmm, czyli tak jak myślałam. To nie tylko kwestia tego korytarza. - pokiwała lekko głową, sama w Grecji nie czarowała wiele, a jak już to nie przydarzyło jej się nic takiego jak dzisiaj aż... 3 krotnie? Już wszystko jej się mieszało w głowie. Ruszyła powoli za nim, idąc bliżej morza, spoglądając cały czas na krawędź skały. Ponownie się zamyśliła. Słysząc jego pytanie przeniosła na niego wzrok. -Hmmmm.... - zmrużyła oczy, jak zawsze kiedy się nad czymś zastanawiała -Coś na C to było... - ściągnęła brwi przenosząc spojrzenie na taflę spokojnej wody. -Colo... Colloportus! - przypomniała sobie nagle odwracając się ze zwycięskim uśmiechem w stronę Lincolna. Dawno nie używała tego zaklęcia, trzeba przyznać, że czarodzieje chyba częściej woleli nieco nielegalnie otwierać zamki, niż je zamykać. Zresztą, od zamykania w końcu mieli klucze, nie?
- Ja nie mogę sobie go teraz przypomnieć, ale jeśli faktycznie tak brzmi, to powinno zadziałać. - pokiwał jej głową z uznaniem, samemu nie będąc teraz w stanie powrócić pamięcią do ksiąg. Jego dziedziną była transmutacja, nie zaklęcia, choć nie znaczyło, że był z nich Trollem. Jak tak zerkał na profil Rakel, widział po niej, że też jest już zmęczona dniem. Nie wyglądała na osobę, która planowała niespodziewane spacery w niespodziewanym towarzystwie w nadzwyczajnym miejscu. Gdyby tak było, z pewnością nie byłaby ubrana w piżamę. Dobrze zatem, że to Grecja. Nie muszą martwić się o żadne przeziębienia czy potencjalne choroby. - Powinienem powiedzieć, że damy mają pierwszeństwo odnośnie zaklęć, ale pytanie czy czujesz się na siłach spróbować odblokować drzwi. - powoli zawrócili i udali się w drogę powrotną. Dał Rakel wolny wybór. Jemu naprawdę było obojętne kto podejmie się eksperymentu. W najgorszym scenariuszu będą musieli płynąć bądź czekać jeszcze dłużej na samoistne wygaśnięcie zaklęć. Choć był Gryfonem, raczej by się nie porywał z "Finito" na drzwi. Utknęliby tu, że hej. Lincoln lubił ten dźwięk gniecionego pod podeszwą piasku. Zazwyczaj gdy siada na plaży to zawsze bawi się nim, przesypując go nałogowo przez palce. To działało na niego relaksująco. - Jutro się wyśpisz. - pocieszył ją, śląc doń przyjazny uśmiech. - Zapewne gdy zobaczymy się przypadkiem na stołówce, będziemy wyglądać jak całkiem dobrane do siebie zombie, czyż nie? - spróbował ją rozśmieszyć. Wychodził z założenia, że kobiety powinny non stop się uśmiechać. Dodawszy do tego wcześniejszą przemianę Rakel w smoczycę, tym bardziej pragnął, by raczej szczerzyła się niż złorzeczyła. Musiała mieć temperament. Aż przez chwilę żałował, że nie poznał młodszej puchońskiej Rakel. Jak nic znaleźliby od razu wspólny język i zostaliby zapewne mistrzami w wychodzeniu z pułapek (jak i też w ich wpadaniu).
Oh, słodko gorzki smaku tytoniu... westchnęła w myślach, nagle zdając sobie sprawę, że nie ma przy sobie swojej ulubionej paczki papierosów, które tak idealnie pasowały do każdej sytuacji, nawet do tej! Kiedy tylko zdała sobie z tego sprawę, nagle chwycił ją wielki smak na papierosa, co spowodowało, że ściągnęła usta z lekkim niezadowoleniem. Ruszyli ponownie w stronę drzwi. Z kolejnym, nowym planem, który poniekąd nie wykluczał tego poprzedniego. Zresztą halo, czy nie mieli jeszcze opcji z waleniem jak oszaleli w drzwi z okrzykiem "NA POMOC!", no właśnie, to też była jakaś opcja, ale Halevi wprowadziłaby ją w życie koło świtu, jeśli wcześniej nie wskoczy do wody z walecznym okrzykiem "za nikotynę!". Uniosła brew słysząc jego propozycję. -No cóż, skoro moja Alohomora zablokowała drzwi jeszcze bardziej to może tym razem ty spróbuj. - odparła dyplomatycznie. Zaśmiała się słysząc jego pocieszenie. -Oj tak, pewnie padnę jak zabita. Najchętniej na plaży, pod parasolkiem, na leżaczku. - dokończyła z rozbawieniem, jeszcze nie wiedząc, że jej wizja się ziści. -Ah, gdyby tylko serwowali tam dobrą kawę to bym nawet nie liczyła na to, że zaśpię na śniadanie. - rzuciła z rozbawieniem lekko kręcąc głową.
Jemu zachciało się pić. Wody rzecz jasna. Nie mógł się doczekać piwa z Leonardem. Lubił towarzystwo kobiet (ostatnio wzmożone i wcale nie narzekał), jednak kierował się zasadą, że piwa z dziewczyną się pić nie powinno. Piwo to tylko z kumplem, wszak nigdy nie wiadomo co po alkoholu ślina przyniesie na język. Lin też chciał się zrelaksować, ale już w miejscu, w którym nie będzie uwięziony. To taki dyskomfort psychiczny. Gdyby to był dzień, problem wyglądałby znacznie łatwiejszy do rozwiązania. Poturlali się w kierunku korytarza. Lincoln ponownie zaoferował Rakel swoją dłoń asekuracyjną. Lepiej dmuchać na zimne. Oby korytarz nie zechciał ich zamordować. ByLi zbyt młodzi i piękni na przedwczesną śmierć w korytarzu, o którego istnieniu nie wiedział bodaj nikt. Udało się pokonać schody i nie stracić przy tym duszy. Lin wyciągnął orzechową różdżkę przed drzwiami i zanim zabrał się za zaklęcie, podsunąl ją sobie pod nos. - Nie zawiedź mnie, orzechu. Wydostań nas stąd. - pogłaskał kciukiem nierówność drewna, czując jak narasta w nim przyjemne ciepło. Skierował broń do zamka. Zaprawdę pora była późna, dlatego Lincoln zamotał się i zamiast umówionego zaklęcia, wypowiedział zwyczajną kochaną Alohomorę. Nie ma co go za to winić, naprawdę odczuwał mocne zmęczenie i pewną dozę odpowiedzialności za kobiece towarzystwo. Na całe szczęście pomyłka wyszła mu na dobre. Zamek ustąpił. Drzwi się otworzy. Wypuścił powietrze z płuc, nieświadomy, że je wstrzymywał. - O rany, pomyliłem się. Ale z powodzeniem. - uniósł brwi mile zaskoczony i na wszelki wypadek stanął już w progu, by zaniechać ich potencjalnemu samoistnemu zamknięciu. - Pani przodem. - ramionami wskazał drogę i pochylił się w skłonie przed Rakel tak długo aż nie przeszła z powrotem do spiżarni. Dopiero wówczas sam się wturlał do środka, całkiem szczęśliwy z widoku przytulnego, pełnego jedzenia pomieszczenia. Światło spiżarni pokazało jak naprawdę Lincoln jest zmęczony. Miał solidne, sine wory pod oczami. Uniósł różdżkę do ust, dotknął ich w niemym podziękowaniu. Może to była recepta na udane zaklęcie? Przemawianie do swej ukochanej różdżki.
Schody nie były już tak dużym problemem. Ich nieudane Lumos już przeminęły, więc w korytarzy panowała umiarkowana ciemność, a raczej szarość. Kiedy wzrok się już przyzwyczaił stopnie i cały korytarz były nawet całkiem dobrze widoczne. Pokonali je szybciej niż wcześniej. Rakel starała się nie dotykać ściany, w końcu nie chcieli drugiego trzęsienia ziemi, już doświadczyli i tak jednego za dużo, o czym przypomniał im wyłom w jednym ze stopni. Kiedy dotarli na samą górę, Rakel przepuściła przed sobą Lincolna, żeby ten znajdował się bliżej drzwi, po czym wbiła w niego baczne spojrzenie. Oby ten cały plan zadziałał, bo już miała tak piekielną ochotę na papierosa! Normalnie gorzej niż tę x czas temu, kiedy leżała w łóżku marząc o słodyczach. Oj, jej tryb życia zdecydowanie ciężko było zakwalifikować jako zdrowy. Otworzyła oczy szeroko, kiedy chłopak jednak rzucił Alohomorę, hola, hola, nie tak się umawiali! Kiedy jednak okazało się, że zaklęcie podziałało od razu się rozpromieniła. -Ufff! Ależ z ciebie szczęściarz, chłopaku. - rzuciła klepiąc go radośnie po plecach, jednocześnie mu gratulując. Takie rzeczy jak zawiść pod tytułem "jestem dorosłą czarownicą, a ty tylko studentem, czemu to tobie się udało a mi nie" raczej Halevi nie dotyczyły, ot, po prostu cieszyła się, że udało mu się rzucić zaklęcie, że udało im się wydostać i że w końcu będzie mogła zapalić! Proszę jaki piękny pozbawiony zazdrości i zawiści puchoński charakter! Ruszyła przodem do spiżarni. Nadal nie było w niej nikogo i nadal dużo było w niej jedzenia. -Zasłużyliśmy na ucztę! - rzuciła z rozbawieniem ruszając od jednej z szafek i wyciągając sobie paczkę krakersów. Odwróciła się w stronę Lincolna, który wyglądał... jak śmierć. Posłała mu zatroskane, nieco matczyne, spojrzenie. -I na porządny odpoczynek oczywiście. - dodała, częstując go krakersem. Skierowali się w stronę wyjścia ze spiżarni, do której drzwi na szczęście były nadal otwarte. Rakel pożegnała się z Lincolnem, dodając oczywiście jakieś gratulacje jakim jest wielkim czarodziejem i tak wielka magia jak alohomora nie jest mu straszna, po czym zajadając krakersy weszła do swojego pokoju, w którym posiedziała chwilkę, ale nie mogąc usnąć po jakimś czasie w końcu wybrała się na plażę.
W jednej chwili widział szeroki uśmiech Rakel (i w końcu jej oświetloną dobrze twarz, oranyjakaonapiękna),a w następnej stał sam w spiżarni z krakersem w ręku. Chwilę między jedną sytuacją a drugą jakoś przeoczył. Nic dziwnego, Lincoln ledwie utrzymywał otwarte powieki. Zamrugał, zdziwiony pustką obok siebie. Nie słyszał już wesołego głodu nocnego marka-Rakel. Powłócząc nogami udał się do pierwszej lepszej szafki i wyjął stamtąd suszone owoce i bułkę w kształcie ósemki. Żując swoją kolacjo-śniadanie skierował się do wyjścia. Nie pamiętał jak się dostał do pokoju. Wiedział, że zanim odnalazł drzwi numer 11, zdążył zjeść i przełknąć. A gdy tylko jego policzek spotkał się z chłodną, miękką poduszką, zasnął jak niemowlę. Tak się skończył jego problem z dzisiejszą bezsennością. [zt]