Mieszkanie kupione przez Doriena jako prezent dla swojej młodszej siostry Vivien na czas studiów.
Salon
Bardzo przytulny, ciepły i dziewczęcy, zresztą jak całe mieszkanie. Dorien starał się trafić w gusta swojej młodszej siostry, umieszczając wiele drobnych ozdóbek. Vivien wstawiła tutaj Pianino Lanceleya.
Sypialnia
Większość pokoju zajmowało wielkie łóżko, z wieloma poduszkami i ciepłym kocem. Ramki do zdjęć do uzupełnienia według uznania lokatorki.
Kuchnia z jadalnią
Nieduża, ale funkcjonalna kuchnia, wyposażona w podstawowy zestaw naczyń. Stolik na środku i kilka krzeseł z powodzeniem można nazwać jadalnią.
Garderoba
Trzeci pokój (poza salonem i sypialnią), na który Dorien nie miał pomysłu. Wstawił tam wielką szafę i piękną, minimalistyczną toaletkę. Vivien zrobi z tym pokojem co będzie chciała. Vivien umieściła tam drugą, bliźniaczą szafę. Jedną wykorzystała do ubrań, drugą do przechowywania (pomniejszonych) instrumentów (różdżkowa gitara oraz samostrojące się skrzypce i wiolonczela) oraz akcesoriów miotlarskich i eliksirowarskich.
Podniosłam się z jego ramienia i usiadłam po turecku na kanapie, tak żeby podczas rozmowy móc patrzeć na Doriena. Wzięłam łyka herbaty przyniesionej przez Violin, ale mimo iż smakowała wybornie niemal od razu wróciłam do przyniesionego przez brata trunku - trudno ukryć, że jego narastające zdenerwowanie było wyczuwalne, a co za tym idzie udzielało się również mi. W takich sytuacjach alkohol mimo pewnych skutków ubocznych pozostawał niezastąpiony - dzięki nie mu można było się odrobinę rozluźnić, a na dodatek dość szybko rozplątywał on języki tym samym powodując, że nawet najcięższe do wypowiedzenia słowa i sekrety łatwiej wychodziły z ust. Po wysłuchaniu jego monologu i stuknięciu się szklankami zmierzyłam jego niewesołą minę zaniepokojonym spojrzeniem. - Oczywiście, że możesz mi zaufać - powiedziałam, po czym wyciągnęłam w jego stronę dłoń ze zgiętym palcem, tak jakbym chciała wykonać dziecięcy gest obietnicy, którego używaliśmy jako dzieci - Obiecuje, że to zostanie między nami. Dopiero po złożeniu obietnicy dotarł do mnie sens wypowiedzianych przez Doriena wcześniej słów. Momentalnie zbladłam i odstawiłam szklankę z trunkiem chcąc uniknąć jej upuszczenia, po czym badawczo zmierzyłam twarz brata - jej wyraz nie mówił zbyt wiele, ale znałam go jak nikt inny na świecie, więc skorelowanie jego miny z wypowiedzianymi słowami nie było takie trudne. - Dorien - szepnęłam lekko roztrzęsionym głosem - Czy "osoba w sprawę zaangażowana" oznacza to co ja myślę?
Zgiął swój mały palec i złączył z jej palcem jak haczyki. Pinky promise. – Nie jestem legilimentą, nie czytam ci w myślach. Ale jesteś mądra, więc pewnie się domyślasz, że chodzi o dziewczynę… kobietę – poprawił się szybko, uważając, że tak lepiej brzmi. Opuścił wzrok, przez chwilę wpatrując się w trzymaną szklankę. To trudna przeprawa. Wciąż nie wiedział, czy powinien najpierw jej opowiedzieć o Aurorze, czy prosto z mostu omówić sedno sprawy, a dopiero później nakreślić całą fabułę. Im dłużej to przeciągał, a przecież w takich sytuacjach każda sekunda zdawała się trwać wieczność, tym rosło między nimi napięcie. Z drugiej strony wiedział, że jeśli się z nią podzieli swoimi troskami, to będzie mu lżej. Nie wiedział jeszcze tylko jakich słów powinien użyć: ‘Jest ze mną w ciąży’ czy ‘Będę ojcem’? Jak to dziwnie brzmiało. Wyjął z obszernej kieszeni kopertę, a z niej zdjęcie z ultrasonografu, które Aurora wysłała mu listownie dwa tygodnie wcześniej. Podał je Vivien, a potem upił łyk alkoholu, spoglądając na jej chyba lekko skonsternowaną twarz. – Wiesz co to jest? Mugolskie – podpowiedział, co wyjaśniało, czemu zdjęcie się nie rusza – Wysłałem ją do mugolskiego medyka – poczuł, jak robi mu się gorąco przed wypowiedzeniem tych ostatnich, najważniejszych słów, a potem wskazał na jasny punkt na zdjęciu – To moje dziecko.
Potwierdzenie moich przypuszczeń zaparło mi dech w piersiach - jasne, w określonych, normalnych warunkach mogłam, czy też nawet powinnam się cieszyć z rodzicielstwa swojego brata, który przecież miał już dwadzieścia pięć lat i w teorii był zdolny do założenia rodziny. Sytuacja była jednak zgoła bardziej skomplikowana - po pierwsze Dorien i matka dziecka nie byli w stałych związku, co mogłam bez problemu wywnioskować z faktu, że nie wiedziałam o jej istnieniu - gdyby to było coś poważniejszego brat zwierzyłby mi się z tego wcześniej. Po drugie - trudno ukryć, że starszy Dear mimo stałości finansowej i emocjonalnej nie był jeszcze przygotowany na ojcostwo, co wcale mnie nie dziwiło. Posiadanie dziecka jest kwestią bez wątpienia skomplikowaną i wywracającą dotychczasowe życie do góry nogami. Trzeci powód zagmantwania tej całej sytuacji był najważniejszy, a jednocześnie mocno niedorzeczny - w naszym środowisku posiadanie nieślubnego dziecka wciąż było bardzo dużym tabu. Najgorszą opcją było oczywiście bękart brudnej krwi, ale nawet te czystokrwiste nie były szczególnie mile widziane - zazwyczaj na ojcu wymuszano albo pośpieszne małżeństwo z matką dziecka albo wieloletnie opłacanie jej milczenia. Nikogo nie obchodziło szczęście tej dwójki, a jedynie dziwnie pojęta moralność - stąd w ostatnim czasie pojawiła się w naszej rodzinie afera z narzeczoną Caluma i jej latoroślą. - Pour la barbe de Merlin! - przeklęłam (nie mając nawet świadomości, że w nerwach zmieniłam język) widząc to dziwne, nieruchome cacko - Ta mała kropka to Twoje dziecko? Lustrowałam to dziwaczne zdjęcie nawet nie zastanawiając dlaczego zamiast iść do magomedyka poszli do jakiegoś mugolskiego leżaka, czy jak mu tam. Spojrzałam na brata uważnie i zapytałam: - Co zamierzasz? Trudno ukryć, że się zdenerwowałam, bo chociaż teoretycznie nie była to moja sprawa Dorien był najbliższą mi osobą, a jego problemy były dla mnie niemal tak dotkliwe jak moje własne. Z nerwów miałam cholerną ochotę na papierosa, nie miałam jednak w domu ani jednego - po pierwsze nie chciałam, żeby tu śmierdziało, po drugie - raczyłam się tytoniem tylko w tak dramatycznych sytuacjach, więc nie czułam potrzeby regularnego zakupu tej trucizny.
Pokiwał twierdząco głową, na wypowiedziane (w zasadzie retoryczne) pytanie. Reakcja Viven trochę wybiła go z rytmu. Wydawała mu się być aż za spokojna. Ok, krzyknęła, i to w języku Therrathielów, aczkolwiek sądził, że albo będzie krzyczeć albo się rozpłacze. Póki co było dobrze. Teraz… co dalej? Zadała mu kolejne bardzo istotne pytanie, na które odpowiedzi niestety nie znał, a czuł się z tym niesamowicie niekomfortowo. Właśnie po to ją odwiedził, żeby razem coś wymyślić. – Nie wiem – odpowiedział wprost, tuż po tym jak cicho westchnął – Wiesz jak ciężko przeżyłem poprzedni związek – zaczął, nie chcąc nawet wypowiadać imienia Ruth, a kolejne słowa wypłynęły z jego ust tak naturalnie, jakby rozmawiali o pogodzie – Spotkałem się z nią na jedną noc, wypiliśmy tyle, że niewiele pamiętam. Potem na drugą, trzecią, na seks i wylewanie żali, filozofowanie przy zgaszonym świetle. Potem raz w tygodniu, później w każdy weekend, na kawę, kolację ze śniadaniem, spacery w Brighton po plaży przykrytej śniegiem, aż w końcu co drugi wieczór po pracy. Spędziliśmy razem drugi dzień świąt, po naszym spotkaniu u rodziców. Jedliśmy kolację w najlepszej restauracji w walentynki, stanąłem na głowie, żeby dostać stolik. Wtedy mi to powiedziała, taki mi zrobiła prezent. Przez chwilę chciałem uciec, wiesz? – uniósł w końcu wzrok sponad kieliszka i, zupełnie jakby zajrzał do głowy siostry, wyjął z kieszeni te nieszczęsne papierosy, których na co dzień żadne z nich nie paliło. Zapytał grzecznie czy idą na korytarz kamienicy czy na balkon, i po okryciu się ciepłymi płaszczami wyszli przez szklane drzwi. Obydwa papierosy podpalił mugolską zapalniczką. Ze względu na charakter swojej pracy miał dostęp do tego typu gadżetów, a akurat zapalniczkę uznał za dosyć użyteczną. Mając na uwadze problemy z rzucaniem zaklęć wolał (dosłownie) nie igrać z ogniem. – Wczesnoporonny nie wchodzi w grę – kontynuował, kiedy już wyszli na zewnątrz i dmuchnął zielonym dymem – Powiedziała, że chce dzieciaka niezależnie od tego czy ja się poczuwam do odpowiedzialności czy nie. Zresztą, już chyba i tak za późno.
Mimo że zrobiło mi się piekielnie słabo to wiedziałam, że nie mogę dać ponieść się emocjom - w tej cholernie trudnej sytuacji musiałabym być dla Doriena wsparciem, kimś kto pomoże znaleźć mu rozwiązanie, dlatego powściągnęłam rozrywające mnie uczucia. Z każdą chwilą było to coraz trudniejsze, ale nie mogłam go zawieść. Wysłuchałam jego historii z wargami rozchylonymi ze zdziwienia - był naprawdę niezły, skoro udało mu się utrzymać coś takiego w tajemnicy przez wiele miesięcy. Czułam się z tym wszystkim odrobinę niekomfortowo, ale nie miałam do bratu żalu - przecież każdy z nas musiał mieć jakieś małe sekrety. - I rozumiem, że nie chcesz się z nią żenić? - zapytałam cicho. Miałam mętlik w głowie, na szczęście Dorien zaproponował wyjście na papierosa. Po chwili staliśmy na balkonie paląc Volde-morty, której w normalnej sytuacji byłyby dla mnie o wiele za mocne, ale teraz z racji silnego stresu wydały mi się zbawienne. Wypuszczając z ust zielony dym czułam się znacznie spokojniejsza - po chwili odechciało mi się płakać, a mój mózg, dotąd lekko przyćmiony dotychczasowym szokiem związanym z nieoczekiwaną wiadomością, był gotowy do szukania ewentualnego rozwiązania. - To stało się w ten drugi dzień świąt, tak? - zapytałam licząc w głowie ile dni minęło od dwudziestego szóstego grudnia do osiemnastego marca. Trzy miesiące bez tygodnia - W takim razie masz jeszcze tydzień. Jesteś pewien, że nie ma szans, żeby ją przekonać? Wiedziałam, że sprawa nie jest łatwa i w mojej głowie rysowało się kilka względnie logicznych wyjść - niestety część z nich nie była szczególnie uczciwa, ale w sytuacji gdy chodziło o dobro mojej rodziny byłam gotowa odrzucić moralność na bok i działać jak ktoś cholernie wyrachowany. Wszystko zależało od tego jak bardzo zdesperowany był mój brat - ja osobiście byłam w tej sytuacji gotowa zrobić wszystko, żeby ulżyć mu w tej trudnej sytuacji.
Zrobiło mu się lżej na duszy. Naprawdę. Okrutnie żałował, że nie spotkał się z siostrą wcześniej. Trzymanie wszystkiego w sekrecie sprawiało, że nie był w stanie normalnie funkcjonować. – Już miesiąc temu powiedziała, że je chce. Nie mam zamiaru jej namawiać na żadne z rozwiązań; dziecko jest też moje, ale to ona jest fizycznie zaangażowana. Przecież nie zmusiłby jej ani do urodzenia dziecka, ani do wypicia eliksiru. Pozostawała tylko kwestia jego zaangażowania w wychowanie potomka. – Lubię ją – rzekł niepewnie, nie wiedząc jak zareaguje Vivi – Wciąż się spotykamy. Kiedy powiedziała, że zawsze może zniknąć, wyjechać do Austrii i nigdy więcej się nie zobaczymy, to poprosiłem, żeby została. Nie potrafiłbym żyć ze świadomością, że moje dziecko jest kilkaset mil dalej i nigdy go nie zobaczę. Lubią z nią przebywać, rozmawiać. Przerasta nas cała ta sytuacja, bo umawialiśmy się inaczej. W październiku to były niezobowiązujące spotkania polegające na wyrzuceniu z siebie wszystkich emocji, frustracji, obydwoje oczekiwaliśmy tego samego. Mroźny wiatr rozwiał blond włosy Vivien. Zamienił się z nią miejscem, tak by choć trochę osłonić siostrę przed agresywnym napływem zimna. Zielone obłoki niknęły szybko na ciemnym niebie. – Nie winię jej za to. Nawet jeśli zapomniała o eliksirze, to jestem tak samo odpowiedzialny – uu, Dorien Dear mówiący o odpowiedzialności – Wchodząc razem do łóżka… - tu przypomniał sobie jaki był zszokowany, gdy dotarło do niego, że Vivien też sypiała ze swoim chłopakiem – byliśmy świadomi ewentualnego ryzyka. Ale kto by się przejmował. Pewnie też nigdy nie myślałaś o tym co by było, gdybyś zaszła w ciążę, prawda? Zrobił przepraszającą minę. Zagalopował się, nie powinien był poruszać aż tak intymnych tematów, nawet jeśli on sam potrzebował się swoimi rozterkami podzielić. – Jeśli to dziecko ma być moje, to musimy wziąć ślub. Aczkolwiek… mogę być tylko wujkiem. Tym dobrym znajomym mamy, który zawsze przynosi prezenty i w tajemnicy przesyła jej co miesiąc pieniądze. To jest ten najtrudniejszy wybór – albo wiedzą wszyscy, albo nie wie nikt.
Wsłuchując się w jego kolejne słowa poczułam, że zapiera mi dech w piersiach. Gdyby to było możliwe to resztki mojego pogruchotanego do granic możliwości serca najprawdopodobniej zamieniłyby się w proch. Nie byłam w stanie znieść kolejnego ciosu - po odejściu Raya i moich zaręczynach z Leandrem byłam przekonana, że w kwestii życia prywatnego jestem już totalnie skończona. Tymczasem los nie był łaskawy - jedyna osoba, która kiedykolwiek darzyła mnie naprawdę szczerym uczuciem miała mieć dziecko i wszystko wyraźnie wskazywało, że chce je mieć. Jeszcze więcej wątpliwości budziła moja relacja z tą kobietą. Byłam egoistycznie zazdrosna, a przy tym uważałam tę kobietę za kogoś kto chciał zrujnować Dorienowi życie. Nie zamierzałam jednak pokazać, że czuję się opuszczona, zazdrosna i zdenerwowana - po tylu latach doskonałego wcielania się w osobę pozbawioną trosk byłam w stanie oszukać każdego, nawet brata, który znał mnie jak nikt inny - paradoksalnie w jego przypadku było mi nawet łatwiej udawać, że wszystko gra. Wysłuchałam historii w odpowiednim stopniu wyrażając swoje współczucie i wsparcie skierowane w stronę brata - używałam ciepłych słów by dać mu do zrozumienia, że jestem przy nim, a jednocześnie zagłuszyć własny egoizm kłębiący się w moim wciąż dziecięcym serduszku, które od miesięcy siliło się na dorosłość, na którą nie było jeszcze gotowe. - Nie mam tego problemu od więcej niż roku - powiedziałam, a widząc zaskoczoną minę Doriena wzruszyłam ramionami i dość stanowczo dodałam, żeby uciąć temat - Nie sypiałam z Rayem. Nie chcę o nim rozmawiać. Wyrzuciłam niedopałek papierosa na podłogę balkonu i zgniotłam go butem, po czym sięgnęłam po następnego i za pomocą zapalniczki brata puściłam dym w ruch. Pewnie powinniśmy się już schować, ale tego typu rozmowa nie nadawała się do dusznego pomieszczenia, gdzie nie miałam szansy dostarczyć sobie odpowiedniej dawki środka rozluźniająco-uspokajającego, jakim była nikotyna. - Skoro wiesz, że nie chcesz pozbyć się problemu.. - zaczęłam starając się nie używać fraz nadających człowieczeństwu bytowi noszonemu przez te kobietę - ... i nie chcesz się z nią żenić, to musisz pamiętać, że wciąż istnieje ryzyko, że komuś się wygada. Musiałbyś ją poprosić o przysięgę wieczystą. To jedyny sposób, żeby mieć pewność. Odwróciłam się na moment w stronę barierki. Papieros zmniejszał się diametralnie, a ja patrząc w gwiazdy starałam się wymyślić jeszcze jakieś rozwiązanie - wszystkie inne zakładały pozbycie się dziecka lub ewentualnie jakieś inne, nie do końca moralne opcje, których po tym co powiedział, nie byłabym w stanie mu zaproponować.
Widział, jak bardzo się zdenerwowała. Przede wszystkim nie spodziewał się, że Vivien sięgnie po drugiego papierosa. Podążył jej śladem, mimo że sądził, że dziewczyna nie wypali do końca nawet jednego. – Gdyby matka to widziała… – uśmiechnął się zawadiacko, chcąc choć trochę rozładować to napięcie i dmuchnął zielonym dymem gdzieś w przestrzeń. Nie było już co płakać nad rozlanym mlekiem. Nawet nie przeszło mu przez myśl, że Vivien mogłaby czuć się zazdrosna. Wiedziała przecież – choć może nie dopuszczała do świadomości – że jej brat zachowywał się jak wyrachowany casanova. Nie chwalił się wszystkimi związkami, a już szczególnie takimi, których koniec planował jeszcze przed ich rozpoczęciem. Z drugiej strony, wydawało się, że bardzo się cieszyła, gdy oficjalnie przedstawił Ruth jako swoją dziewczynę. Dziwne. – Najgorsze jest to, że nie wiem jak nasza znajomość potoczyłaby się dalej, gdybyśmy nie zostali w ten sposób na siebie skazani, wiesz? Męczy mnie to okrutnie. Bo widzisz… – wiatr się uspokoił i mógł zrobić tę sztuczkę z wciągnięciem dymu przez nos – Mam naprawdę różne myśli, bardzo się boję i chwilami chcę uciec od tej sytuacji, jakby nigdy nie istniała. Ale znowu kiedy jestem z nią, kiedy jest blisko, to mam poczucie, że to się może nawet udać. Nie wiem kiedy to się stało, ale wydaje mi się, że zaczęło mi na niej zależeć. Odwrócił się przodem do barierki i spojrzał gdzieś w dal. Wiele go kosztowały te słowa, nawet jeśli zwierzał się swojej najlepszej przyjaciółce. Bardzo dużo mówił, ale przecież właśnie po to się tam pojawił, żeby wyrzucić z siebie wszystkie troski. – Może gdyby to się stało za pół roku to niemiałbym takich wątpliwości. Równie dobrze mógłbym już dawno o niej zapomnieć. Do Ruth czułem zupełnie coś innego, to było bardziej szalone i trochę infantylne, jakbym miał siedemnaście lat. A Aurora… – złapał się na tym, że chyba po raz pierwszy zdradził siostrze jej imię – To zupełnie coś innego.
- Nic by to nie zmieniło, bo i tak nie ma o mnie najlepszego zdania - rzuciłam odrobinę gorzko, lecz po chwili wybuchnęłam śmiechem - trochę smutnym, trochę nerwowym, a jednak wciąż tak bardzo przyjemnym dla ucha. Normalnie wypalenie dwóch papierosów z rzędu wydawało mi się czymś piekielnie dziwnym, jednakże w tej cholernie trudnej sytuacji dawało mi to mnóstwo ulgi. Wydmuchując kolejne kłęby zielonego dymu z uwagą wsłuchiwałam się w opowieść brata, nie czując potrzeby przerywania mu, jednak raz na jakiś czas potakując i dając mu znać, że ogarniam całą te sytuację. Chociaż próbował się wykpić, od razu zrozumiałam, że on i ta dziewczyna to zdecydowanie coś więcej, a nie jeden z licznych, przelotnych romansów - z drugiej jednak strony po sytuacji z Ruth trudno było mi tak łatwo zawierzyć kolejnej jego dziewczynie. Gdy zaczynał chodzić z Krukonką byłam zachwycona, że w końcu ciągnie go do ustatkowania się, jednakże myliłam się do dziewczyny. Vivien, weź się w garść - pomyślałam, po czym pozbywając się resztki papierosa zwróciłam się w stronę brata kładąc moje drobne dłonie na jego silnych przedramionach. Przełknęłam ślinę gotowa by chociaż na moment wyzbyć się samolubstwa i powiedzieć mu prawdę, która chociaż tak przeze mnie niechciana była w tej sytuacji koniecznością. - Jesteś już dużym chłopcem, Dorien - powiedziałam patrząc mu w oczy i okazując ani przez moment moich wątpliwości - Jeśli coś do niej czujesz to nie ma co debatować o zapasowych rozwiązaniach i innych tego typu sprawach. Bierz kwiaty i leć przedstawiać ją starym, a jak nie wyjdzie no to cóż... jesteś ulubieńcem rodziców, więc jakoś wybaczą ci rozwód. Powiedział jej imię w tej sposób, że byłam niemal pewna, że darzy ją uczuciem, a nie żadną pustą mrzonką - problemem był jednak fakt, że najprawdopodobniej sam nie miał świadomości w jakiej pozycji się znajduje.
Nie spodziewał się tego, że jego życie może się zmienić tak diametralnie. Jeszcze nie tak dawno wszystko się wspaniale układało, miał to, czego potrzebował. Tylko często szybko przywykamy do tego, co mamy na co dzień. Tak samo było z Rayenerem, który musiał zrobić krok w przód i w końcu coś zmienić w swoim życiu. Byli z Vivien na tyle bliscy sobie, że chłopak był absolutnie zdecydowany na oświadczyny, tym samym strzelił sobie w kolano, bo zamiast zrobić wielki krok do przodu, zrobił kilka kroków do tyłu. Ciężko znosił odrzucenie i nawet będąc blisko ślizgonki czuł, jakby był od niej tak daleko, jak nigdy dotąd. Zrobił wtedy coś tak głupiego, że nawet nie spodziewał się, że jest w stanie zrobić coś takiego. Po prostu od niej uciekł, z dnia na dzień zniknął bez słowa, zostawił ją samą sobie. Przez jakiś czas nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo ją zranił i nie wynikało to z jego samolubstwa, lecz bardziej ze strachu i impulsu jego działania. Z żalu do dziewczyny spakował się i wyjechał do Ameryki, tak po prostu. To, co zrobił, dotarło do niego dopiero po tygodniowym pobycie u matki na innym kontynencie. Lecz nawet wtedy, gdy wszystko sobie uświadomił, nie miał odwagi wrócić na wyspy, bał się konfrontacji, wolał zniknąć z jej życia. I żeby ona zniknęła z jego życia. Czas leciał mu bardzo powoli, a każda jego wolna minuta przywracała mu na myśl Vivien i to, co jej zrobił, dlatego szukał sobie zajęcia. W Ameryce dzieje się wiele, więc Ray postanowił z tego korzystać. Na początku był to powrót do sportu, bieganie, pływanie, męczenie się przez cały dzień, by po powrocie do domu szybko zasnąć i nie myśleć o tym, co go otacza. Później przestało mu to wystarczać, więc chodził po barach z kolegami, pił, nie wracał do domu na noc, zapominał o całym świecie. Dopiero po roku uciekania i leczenia się z żalu i pamięci, postanowił wrócić do Anglii, wszystko sobie poukładać, naprawić, wrócić na studia. Edukacja była dla niego bardzo ważna i mimo, że nie sprawia wrażenia człowieka, który chciałby siedzieć całymi dniami nad książkami, to jednak miał jakąś potrzebę zdobywania wiedzy i świadomość, że całymi dniami siedzi na dupie i nic ze sobą nie robi, w ogóle się nie rozwija, niezwykle go dobijała. W Anglii był teraz stosunkowo krótko, ale właściwie na co miał czekać? Chciał pozałatwiać wszystkie swoje sprawy jak najszybciej. Był bardzo zimny wieczór, więc spacer po Hogsmeade może i nie był najlepszym pomysłem, ale Rayener nie znalazł się tutaj bez powodu. Starał się zapomnieć o Vivien przez cały rok, ale wychodziło mu to bezskutecznie. Gdy szedł tymi uliczkami, czuł, jak ściska mu się żołądek i mimo wieczornego mrozu czuł, jak cały poci się ze stresu. Naprawdę nie pamiętał, kiedy ostatnio się tak czuł. Listopadowy wiatr gładził i po twarzy i powinien go orzeźwiać, a tylko wywiewał myśli z jego głowy. Stanął przed kamieniczką i spojrzał w górę, po czym zatrząsł się gwałtownie i oparł się o płotek po jego prawej stronie. Byłoby całkowicie ciemno, gdyby nie latarnia oświetlająca kawałek drogi oraz okna budynku przed nim. To okno, w które wpatrywał się Rayener również dawało światło. Czuł jak serce podchodzi mu do gardła. Minął cały rok, a on znów tutaj stał. Długo się zbierał, żeby wejść do środka, ale wiedział, że gdy teraz się wycofa, będzie tego ogromnie żałował. Wspiął się po schodach kamienicy i zdawało mu się, że wszystkie jego emocje zostały na dole... Do czasu, aż znalazł się pod drzwiami dziewczyny. Jego stres w tym momencie osiągnął apogeum i myślał, że zaraz po prostu tutaj zemdleje. Minęło trochę czasu zanim zebrał się, by w końcu wykonać jakiś ruch, ale wiedział, że będzie żałował, gdy się teraz wycofa. Złapał szybko za kołatkę i zastukał trzykrotnie, stojąc pod wielkimi drzwiami i umierając ze stresu.
Godziłam się. Każdego dnia wspomnienie Rayenera powoli zacierało się w meandrach mojej pamięci. To nie tak, że o nim zapomniałam, przestałam czuć do niego cokolwiek, po prostu rany na moim sercu powoli się zasklepiały. Praca i towarzystwo Cassiana, wciąż lekko zdystansowanego, a jednak będącego ostoją dla mojego pokiereszowanego serca, stało się czymś wyjątkowym - ukojeniem, wsparciem, w pewnym sensie związkiem, choć może nie do końca tak standardowym jakbyśmy tego chcieli. Nie nazwałabym tego miłością, z drugiej jednak strony pogodziłam się z tym i choć w życiu nie przyznałabym się na głos, to udało mi się dojść do pewnego rodzaju satysfakcji i naprawdę nie chciałam niczego innego. Nie potrzebowałam zmian, rozdrapywania ran, wracania do tego co było. Czasem czułam smutek, tęsknotę, lecz nie był to uczucia dręczące, lecz przytłumione. Żyłam tym co było teraz i mogłam powiedzieć, że osiągnęłam swego rodzaju stabilność, która niosła za sobą szczęście. Nie chciałam inaczej. Po co? To był naprawdę ciężki dzień - najpierw zajęcia, potem sesja zdjęciowa do promocji nowej płyty, która miała pojawić się na sklepowych półkach lada dzień. Chciałam iść już tylko spać, ale okazało się, że Cassian dostał bilety na koncert Ain Eingarp - było to na tyle rzadkie wydarzenie, że nie mogła mu odmówić. Tak więc ubrana w czarne koronki, z delikatnym makijażem oczy i krwiście czerwonymi ustami oczekiwałam przyjścia narzeczonego, jeszcze raz poprawiając skrzętnie upięte włosy. Gdy rozległo się kołatanie do drzwi od razu zerwałam się ku drzwiom, żeby się z nim przywitać. Jakież było moje zdziwienie, gdy zamiast mile widzianej twarzy o lekko zamyślonych oczach i najcieplejszym uśmiechu świata dostrzegłam najbardziej nieproszonego gościa. Początkowo wieść ta nie dotarła do mojej głowy, jednak po chwili poczułam okropny ból, rozdarcie wszystkim szwów spajających moje skruszone serce, które Cass tak pieszczotliwie nakładał każdego dnia. Widok Raya złamał mi serce po raz kolejny - nie czułam miłości, złości, radości, a okalała mnie beznadziejna rozpacz. Czy przyszedł znowu zrujnować moje dokładnie ułożone życie? Nic nie powiedziałam, nie dałam żadnego znaku, że pękłam oprócz ledwo widocznego drżenia wargi.
Uspokoił się, bo wiedział, że w momencie, gdy stukanie kołatki rozległo się po całym mieszkaniu Vivien, już nic nie może zmienić. Co ma być, to będzie. Nawet nie zastanawiał się, co ma jej powiedzieć, był przekonany, że wszystko potoczy się jakoś samo, a on nie musi się przygotowywać przed tym spotkaniem. Co gorsza, jedynym powodem, dla którego tutaj przyszedł to to, żeby po prostu ją zobaczyć. Nie chciał się tłumaczyć, nie chciał przepraszać, nie chciał żadnych powrotów czy rozejmów, chciał po prostu sprawdzić, czy jej twarz jest tak samo piękna, jak ją zapamiętał. Dopiero teraz, gdy stał pod drzwiami mieszkania, w którym kiedyś był najmilej widziany, zastanawiał się, jak się przywitać, jak się odezwać, czy się uśmiechnąć, czy być neutralnym, czy pokazać jej smutek, żal, a może obojętność. Sam po prostu nie był w stanie się teraz określić, jego głowę zajmowało teraz tyle pytań, że nie zareagował od razu, gdy otworzyły się drzwi, przed którymi tak niecierpliwie stał. Ona też jakby nie reagowała. Rayener poczuł potężny ścisk w gardle, gdy ją zobaczył, po roku czasu znów są tak blisko siebie. Ale jednocześnie tak daleko. Jego kąciki mimowolnie, delikatnie uniosły się ku górze. Vivien zbyt często wywoływała uśmiech na jego twarzy, by teraz mogło się stać inaczej. Chciał coś powiedzieć, ale może po prostu nie miał odwagi, może ten uścisk w gardle był zbyt duszący, by wykrztusić z siebie choćby jedno słowo. Wpatrywali się w siebie, jakby zobaczyli coś nie z tej ziemi. Arthas nie potrafił oderwać od niej wzroku, od jej ust, od jej oczu i ciała. Po prostu za nią tęsknił i to tak niesamowicie, że nie potrafiłby teraz tego opisać. Jednocześnie nie mógł do niej tak po prostu wrócić. Teraz to już nie ma znaczenia, stali na przeciwko siebie i byli skazani na to, co będzie. -Zanim zamkniesz mi drzwi przed nosem- zaczął, chociaż jego głos był lekko przyduszony. -Nie przyszedłem się tłumaczyć, czy naprawiać rzeczy. Chciałbym, żeby było jak dawniej, ale wiem, że to niemożliwe więc... Trudno było mu się jakkolwiek wysłowić. Zazwyczaj był wygadany, pewny siebie i pierwszy do wszystkiego, a teraz jakby odjęło mu mowę. Nie był w stanie przekazać najprostszych myśli, co chwila uciekał wzrokiem, na zmianę ze zbyt długim wpatrywaniem się w jej oczy. -Zachowałem się jak debil i myślę, że należą ci się przeprosiny. Nie wiem, dlaczego wyjechałem, nie wiem też, dlaczego się nie odzywałem i dlaczego wróciłem. Okropnie męczy mnie to wszystko i domyślam się, że ciebie też. Chciałem po prostu przeprosić.
Nie płakałam, nie uśmiechałam się. Z moich ust nie wydobył się krzyk, szloch. Byłam bierna, choć jego uśmiech, twarz i sama obecność doprowadzały mnie na skraj szaleństwa, to nie okazywałam tego przyglądając mu się tępo. Nie wiem po co słuchałam tego bezsensownego wywodu, dlaczego od razu nie zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem i nie kazałam wynosić się z mojego życia. Czułam się bezsilna, jakby coś mnie sparaliżowało, jakby wszystko co przez wiele miesięcy sobie układałam runęło w gruzach. Choć na zewnątrz ukazywałem niczym niezmąconą obojętność to wewnątrz czułam jak pękam, gotuję się i umieram. Słowa Rayenera przepływały, nie do końca do mnie docierając. Byłam zbyt skupiona na sobie, na odczuciach, które mi towarzyszyły, niż na tym co za głupoty i puste frazesy wygadywał. Zaczynałam rozumieć, że towarzyszący mi ból nie miał wiele wspólnego z miłością, był tylko jej żałosnym echem. - Pierdolę ciebie i Twoje przeprosiny - powiedziałam w końcu. Beznamiętnie, zimno, bez cienia emocji, które mogłyby zostawić ślad na mojej twarzy. Nie wahając się ani chwili chwyciłam różdżkę i wycelowałam ją w mężczyznę. - Byłoby dla ciebie lepiej, gdybyś się stąd sprzątnął - rzuciłam niedbale, w żadnym stopniu nie pokazując jak rozbita i załamana jestem. Zresztą w tym momencie nad moim bólem dominowała złość. Jak on mógł być tak bezczelny, że przychodzić mnie przepraszać i tłumaczyć swoje zdziecinniałe zachowanie w ten sposób?
Wiedział, że dziewczyna potrafi być bezpośrednia, ale nie spodziewał się czegoś takiego. Nigdy w życiu. Mogła czuć ból, nienawiść, czy nawet strach, ale nigdy nie zwróciła się do niego w taki sposób. Czuć było od niej taką wrogość, której Rayener nie potrafił zrozumieć. Widział we wszystkim swoją ogromną winę, ale sam czuł się bardziej poszkodowany niż ona. W końcu on pierwszy został odrzucony, czuł, że to go usprawiedliwiało i Vivien po prostu nie miała prawa czuć się gorzej, niż on. Bo niby czemu? W końcu sama zniszczyła ten związek. A przynajmniej tak mu się wydawało. Ciemny płaszcz opinał jego ramiona, a gruby szal był owinięty wokół jego szyi w ten sposób, że w ciepłym pomieszczeniu ledwo mógł łapać oddech. Zaczął go odwijać, próbując się uwolnić od tych męczarni. Prawdę mówiąc wolał uwolnić się od tych okropnych myśli, jakby to było w ogóle w tym momencie możliwe. Spoglądał na nią tępym wzrokiem, odpinając guziki płaszcza. Oparł się o ścianę i przez chwilę po prostu milczał. znowu przeżywał to samo, te okropne odrzucenie, przez które tak cierpiał. Nie mógł sobie pozwolić na to samo. Przecież w końcu jest mężczyzną, do cholery, nie powinien w ogóle się uginać. Miał dobre intencje a został potraktowany jak największy śmieć, a bardzo tego nie lubi. Zawsze był pewny siebie, ale zaczął sobie uświadamiać, że ostatnimi czasy to się zmieniło. Jak w ogóle mógł do tego dopuścić? -Przeprosiny może pierdolisz, ale mnie niestety nie-uśmiechnął się głupkowato, po czym odszedł kawałek od ściany. -Vivien, naprawdę mnie to nie boli. Już cię nie kocham, ty nie kochasz mnie. Zmieniło się bardzo dużo i nie chcę przychodzić i udawać, że umieram z tęsknoty do ciebie. Naprawdę się zdenerwował, czuł, że nie ma kontroli nad tym co mówi. Jakby w jego głowie siedziało kompletnie co innego, a co innego wychodziło z jego ust. Kosmos. Nie wiedział, co właściwie się dzieje, ale chciał doprowadzić to wszystko do końca. -Wiesz, minęło w chuj dużo czasu i pewnie ułożyłaś sobie życie beze mnie. Ja się resetowałem i teraz będę układał swoje od nowa. Nie zależy mi już, po prostu. Nie potrzebuję twojego wybaczenia, bo, kurwa, przyzwyczaiłem się, że nie obchodzi cię to, co ja czuję. A jednak przyszedłem tutaj i jakbyś chciała wiedzieć, jak się czuję, to czuję się, kurwa, wspaniale.
Zamierzałam go wyrzucić, nakrzyczeć na niego, że śmiał wejść do mieszkania i zdjąć płaszcz, ale przerwał mi wypowiadając całą masę słów tak bolesnych, że sama nie mogłam uwierzyć, że naprawdę zdobył się na coś takiego. Zatkało mnie i przez dłuższą chwilę nie reagowałam. Wysłuchałam jego tyrady zastanawiając się jak może być tak podły, jak może tak się do mnie odnosić. Spodziewałam się, że jego uczucie jest od dawna przeszłością, skoro tak łatwo przyszło mu zostawienie mnie i ucieczka z kraju, niemniej jednak nie sądziłam, że jest tak złym człowiekiem, żeby przyjść tutaj i ostentacyjnie wbijać mi kolejne raniące sztylety. - To do kurwy nędzy po chuj tu przyszedłeś? - zapytałam, czy też raczej wykrzyczałam, nawet nie czując, że już zupełnie nad sobą nie panuję. Po policzkach spłynęły mi łzy, ale ja już nie miałam siły się zgrywać i udawać, że to wszystko wcale mnie nie boli - Najpierw mnie przepraszasz, a potem zrównujesz z ziemią twierdząc, że masz w dupie moje wybaczenie i robiąc ze mnie kogoś kto w ogóle się z tobą nie liczył. Skoro byłam taka okropna, to po prostu dla dobra nas obojga wypierdalaj stąd. Wybuchnęłam. Darłam się jak nienormalna, nie przejmując się, że mogą mnie usłyszeć sąsiedzi - niosły mnie szczere emocje w postaci wściekłości i rozrywającego bólu. Po chwili oprócz krzyku pojawił się okropny płacz i szczerze powiedziawszy miałam już w dupie co o mnie pomyśli. - Złamałeś mi serce i zrujnowałeś kawał życia, a jeszcze masz czelność nachodzić mnie w domu i tak mnie traktować, jak śmiesz? - dodałam jeszcze, ani na moment nie schodząc z agresywnego tonu.
Spojrzał na wnętrze pomieszczenia. Właściwie kilka rzeczy się pozmieniało, ale większość była na swoim miejscu, tak, jak to zapamiętał. Bolało go to, że nie był już tutaj mile widziany, przecież znał każdy zakątek tego mieszkania i każde, nawet najbardziej prywatne miejsce Vivien. To wydaje się nieprawdopodobne, że byli ze sobą tak blisko, a teraz już tego nie ma, chociaż zdawało się, że uczucie między nimi będzie wieczne. Wszystko się rozpadło, a takich ruin nie jest łatwo odbudować. Całe otoczenie sprawiało, że Rayener czuł się tak, jakby między nimi nie wydarzyło się nigdy nic złego, czuł się jak w domu i patrząc na sofę, na której tak często zasypiał, czy na pianino, na którym grała mu dziewczyna, gdy ten właśnie zasypiał na ów sofie. Był głupi przez to, co zrobił. Zostawił ją i pozwolił jej ułożyć sobie życie z innym mężczyzną. Zdawało mu się, że był w Ameryce tylko jeden dzień, a rana jest tak świeża, jakby była wczorajsza. Zdawało mu się, że wyleczył się z miłości do dziewczyny, po to chciał się odizolować od tego wszystkiego, co go otaczało w Anglii. Wyjechał do Ameryki, bo chciał zacząć wszystko od nowa, ale myśli były tak dobijające, że musiał wrócić. Pół roku w Ameryce było wspaniałe, poznał nowych ludzi, skupił się na przyszłości, nie myśląc o tym, co się stało. Chciał być po prostu wolny od tych natrętnych myśli, które go niszczyły. Za każdym razem, gdy pomyślał o Vivi, miał ochotę się popłakać, zemdleć, albo najlepiej zabić, by to wszystko się już skończyło. I cholerne pół roku. Pół roku spokoju. Ale wszystko wróciło, znów o niej myślał i nie mógł tego wytrzymać. Musiał tutaj wrócić i to wszystko naprawić. Najwidoczniej nie był na dobrej drodze. Jej płacz jeszcze bardziej go dobijał, miał ochotę uklęknąć na kolanach, złapać ją za stopy i błagać o wybaczenie, obiecać, że zrobi wszystko, by tylko mu wybaczyła, by tylko przestała płakać. Tak bardzo chciał ją teraz przytulić, ale po tym wszystkim, co powiedział, nie chciał być tym, który się złamie. Może był na to zbyt dumny, może zbyt głupi? Zamiast klękania, usiadł na sofie i westchnął głośno, wydając się być niezwykle spokojnym. -Vivien...- zaczął ponuro, spuszczając wzrok na podłogę. -Możesz mnie przestać o wszystko obwiniać? Nie wyjechałem bez powodu. To nie jest, kurwa tak, że pomyślałem sobie "hmmm, może by tak, kurwa, sobie wyjechać i zostawić wszystko, olać studia, olać znajomych". Nie zostawiłbym cię nigdy bez powodu, bo cię kochałem. Nigdy nikogo tak nie kochałem i nie będę kochał, jak kochałem ciebie. To ty mnie odrzuciłaś, bo bałaś się reakcji rodziny. Bo nie jestem czarodziejem czystej krwi? I co? Miałem po tym wszystkim udawać, że nic się nie stało? Już nie wytrzymywał, chciał, by było po wszystkim, po całej rozmowie, nie chciał tego ciągnąć dalej. Najchętniej by się obudził przytulony do niej ze świadomością, że jego wyjazd, że ich rozstanie, że odrzucone oświadczyny były tylko złym snem i wszystko jest w normie. Wiele by dał, by działało to w tej sposób, ale wiedział, że to niemożliwe i musi przez to przebrnąć.
Leczyłam rany jak tylko umiałam. Złość, ból, rozpacz wkładałam w muzykę i miotły. A potem wszystko zaczęło się układać - pojawiła się kariera, moja relacja z Cassem rozwinęła się. To nie tak, że przestałam myśleć o Rayu, ale po ludzku znalazłam w sobie spokój, który mimo bólu pozwolił mi żyć bez niego. Znalazłam w moim życiu nowe okruchy szczęścia, sens - a on wrócił i wszystko zniszczył. - Jak śmiesz! - krzyknęłam. Nie hamowałam krzyku, ani łez, najprawdopodobniej cała klatka schodowa trzęsła się przebrzmiewając tembrem mojego głosu. Nie obchodziło mnie co ludzie pomyślą, niosły mnie tylko i wyłącznie emocje - Dobrze wiesz, że nigdy nie obchodziło mnie jakiej krwi jesteś. Ba, ja nawet nie odrzuciłam tych Twoich cholernych oświadczyn, tylko powiedziałam, że to dla mnie za wcześnie i chciałabym najpierw dać szansę mojej rodzinie, żeby Cię poznali. Ale ty patrzyłeś tylko na siebie. Nie obchodziło cię, że jest dla mnie za wcześnie, że chcę skończyć studia, że nie chcę kłócić się z rodzicami, tylko zrobić wszystko powoli, w odpowiednim dla mnie tempie. Chciałeś rządzić moim życiem i mieć mnie na własność. Do kurwy nędzy, to nie jest miłość, nawet jeśli kochałam cię tak bardzo, że mogłabym umrzeć. Nie wiedziałam czy w tym konkretnym momencie bardziej pragnęłam znów znaleźć się w jego ramionach i przypomnieć sobie czasu kiedy byliśmy zabójczo szczęśliwi, czy raczej rzucić na niego jakąś wyjątkowo sadystyczną klątwę i już nigdy go nie zobaczyć. Jednocześnie chciałam go przy sobie, i daleko od siebie, kochałam i nienawidziłam, chciałam przytulić i zamordować. Burza rozgorzałych emocji panujących nad moim ciałem i umysłem była zbyt silna bym mogła myśleć racjonalnie. - Idź już stąd - powiedziałam spokojnym, aczkolwiek wciąż bardzo rozedrganym głosem. Choć cała drżałam to wyciągnęłam różdżkę w jego stronę. Nie sądziłam aby przeraziła go moja groźba, ale to był mój odruch bezwarunkowy.
Nie można już cofnąć czasu i Rayener doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Sporo się nauczył i sporo zrozumiał. Sam już nie wiedział, co robić dalej, miał taki mętlik w głowie, myśli napływały jak szalone, a on nie potrafił ich uspokoić, nie potrafił ich poukładać. Wiedział, że on ma racje, bo był świadomy swoich uczuć, ale widział, że Vivien też może ją mieć. Może faktycznie to on jest winny? Tylko, że jeśli on jest winny, to czemu czuł się przez nią tak źle już przed wyjazdem? Z własnej winy? Jest to kompletnie niemożliwe, ślizgon był zbyt pewny siebie by w jakiś sposób przyznać się do porażki. Nie wyjechał bez powodu, kochał Vivien, wyznał jej miłość, mógłby zrobić dla niej wszystko, skoczyłby w ogień, przecież inaczej by się jej nie oświadczył. Nie interesowało go wtedy co pomyślą inni, nie patrzył na nic, po prostu chciał być przy niej szczęśliwy. Nie potrafił zrozumieć tego, że każdy jest inny, że Vivien nie myślała tak samo jak on i była w tamtym momencie bardzo racjonalna. On nigdy taki nie był. Ray zawsze był marzycielem, żył chwilą, nie obchodziła go ani przeszłość, ani przyszłość. Zmieniała to tylko Vivi, bo tylko ona sprawiała, że Arthas potrafił myśleć, planować, czy analizować przeszłość (głównie sprawy które analizował i planował były związane z nią). Przez ostatni rok czuł się tak, jak nie czuł się nigdy w życiu, ciągle myślał, myślał cały czas, jego myśli dotyczyły wyłącznie przyszłości i przeszłości, jakby zapomniał jak to jest żyć "tu i teraz". Był jakby nieobecny, często wpadał w ciągi myślowe, które zabierały mu całe dnie, a on nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ten cały czas szybko mija. Te uczucie było mu tak obce, że wpadał w pewnego rodzaju szaleństwo i po prostu nie potrafił żyć inaczej, niż bez niej. Wciąż ją kocha i oddałby wszystko, by znów móc się do niej zbliżyć, poczuć jej ciepło i zapach. To przecież było takie pierwsze, niewinne, nie mógł żyć bez niej, po prostu sobie nawet tego nie wyobrażał. -Nigdy nie chciałem rządzić twoim życiem, ani mieć cię na własność. Nie mów tak, bo wiesz, że to nie jest prawda, nigdy nie trzymałem cię na siłę przy sobie. Nie mogłem się pogodzić z tym, że nie przyjęłaś moich oświadczyn, wiesz jak mi było z tym cholernie trudno? A jednak nie chciałem cię trzymać przy sobie na siłę, nie nalegałem, nie chciałem tobą kierować w jakikolwiek sposób. Chciałem po tym wszystkim po prostu przy tobie być, chciałem, żebyśmy żyli normalnie i byli szczęśliwi, ale ja nie potrafiłem być szczęśliwy po tym wszystkim, to dlatego wyjechałem. Nie chciałem cię do niczego przekonywać, po prostu nie umiałem sobie poradzić ze sobą.
Nie chciałam słuchać tego wywodu, bo sprawiał mi ból i wywoływał irracjonalne poczucie winy, choć w gruncie rzeczy wiedziałam, że w żaden sposób nie mogłam się obwiniać za odejście Raya. To była jego decyzja i to on zostawił mnie z niczym krusząc moje serce na pięć milion kawałków. Jak po tym wszystkim śmiał wkraczać z łapami w moje idealnie uporządkowane życie? To nie tak, że przestałam go kochać - miłość, którą go darzyłam wciąż potrafiła wypalać mnie od środka powodując nieokiełznany ból, jednak teraz odnajdywałam ukojenie w innych ramionach, które pozwalały odnaleźć mi spokój i szczęście. Nie byłam gotowa na rozdrapywanie ran, ani tym bardziej na obwinianie mnie o całą zaistniałą sytuację. - No właśnie. Wyjechałeś. Bez słowa, szczerej rozmowy, albo przynajmniej liściku - odparłam cicho, znów wycofując się za barierę chłodu -A skoro tak zdecydowałeś to nie przyłaź tu, żeby mnie obwiniać Nawet na moment nie opuściłam różdżki, wręcz lekko ją uniosłam dając mężczyźnie do zrozumienia, że nie jest tu już mile widziany.