Niewielka świątynia poświęcona greckiemu bogowi sztuki medycyny, Asklepiosowi, znajduje się tuż nad jeziorkiem, w którym pływają różne słodkowodne żyjątka. Nieopodal znajduje się przywiązana do drzewa łódka. Oczywiście można dostać się do świątyni naokoło piechotą, jeśli jednak chciałbyś urozmaicić sobie zwiedzanie, droga wolna (tylko odstaw łódkę z powrotem na miejsce!). Sama świątynia jest dobrze zachowana, prawdopodobnie została odrestaurowana. Z zewnątrz zdobią ją wysokie kolumny, na dachu znajduje się kilka rzeźb ludzkich. W samym centrum świątyni znajduje się duże popiersie samego Asklepiosa. Plotki głoszą, że dotknąwszy kamiennego ramienia, wszystkie rany na ciele zaczynają się szybciej goić.
Naprawdę liczył, że gorzej już nie będzie. Nawet obejrzał się na rzeźbę, kiedy Gemma poinformowała go, że ta nie ma nosa, wciąż oparty o wysoki podest, na którym stało popiersie. Z założonymi rękoma wyglądał, jakby mocno się skupiał na tym, co dziewczyna mówi na temat swojego własnego imienia i uśmiechnął w końcu zażenowany swoim popisem, który sprawił, że ta ostatecznie skutecznie wbiła Basowi do głowy, że, kolokwialnie rzecz ujmując, pieprzy głupoty. No, bo właściwie z jego strony to właśnie tak wyglądało – mądra, urocza i sympatyczna Twisleton w elegancki sposób wyśmiała jego wykład o angielskim słowie ‘bass’, nijak związanym oczywiście z jego imieniem, ale dla własnego bezpieczeństwa, a przede wszystkim, żeby nie pogłębiać kompromitacji nie wdawał się już w wyjaśnienia, że pytanie „Bas, jak ten instrument?”, słyszał może tysiąc razy. Kiedy też zwróciła się do niego bezpośrednio ujmując, że bardzo możliwe jest, jakoby miał jej móc pomóc w jakiejś sprawie, podniósł brodę trochę do góry i ściągnął brwi, przechylając jednocześnie głowę. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak los kopał go właśnie w zad, sprawiając, że im bardziej wyglądał jak swoja „operowa” wersja, tym mniej miał szans, żeby zaskarbić sobie przychylność Gemm, bo, co tu dużo mówić, sprawiał wtedy wrażenie oderwanego od studenckiego życia pianisty, który na czole miał wypisane „rozmawiam tylko literackim niemieckim i to o samych ważnych sprawach”. Ubranie też mu nie pomagało. Cóż, Bas nie należał do tych, którzy zwracają uwagę na to, w co są ubrani, za to jego matka i owszem, dlatego albo ona, albo jego sis bawiły się co chwila w osobiste stylistki chłopaka, przez co zamiast w jakimś śmiesznym t-shircie z Indianą Jonesem, czy innym Edgarem Fairwynem i plażowych spodenkach z ortalionu, stał przed Gemmą w czarnym polo i jasnych spodniach do kolan, przepiętych skórzanym paskiem, na który zgadzał się tylko dlatego, że mu spadały z dupy. Faktycznie więc nie wyglądał jak osoba, która miałaby się zgodzić na śpiewanie w garażowym zespole, ale jak to już powiedział kiedyś Chiarze – miał koleżanki, które po recitalu wskakiwały w przykrótkie topy odsłaniające wydziarane brzuchy i szły pić browary nad Izarę z kolegami pianistami. Granie wyglądem było dla Basa nieuczciwe i był to jeden z powodów, dla których nie trawił wymalowanych, chudych studentek manipulujących otoczeniem jedynie swoim uśmiechem. Był gotów na wiele zapytań, jako że zupełnie się już poddał w temacie przypodobania się Gemmie, więc słuchał jej z poważną miną, ale nie mógł ukryć zdziwienia, kiedy w końcu zapytała o punk rock. Aż odchylił głowę do tyłu, robiąc wielkie oczy. Może to był jakiś idiom, o którym wcześniej się nie uczył? Ale na litość, siedział nad tym angielskim tyle, że trudno mu było oprzeć się wrażeniu, że wszystko świetnie zrozumiał, przynajmniej, jeśli chodziło o składnię. -Zależy, co masz na myśli. Biorąc pod uwagę to, że zespoły punkrockowe wahają się od sex wandsów do walczących z chimerą to mogę powiedzieć, że jednocześnie lubię i nie lubię ten gatunek – przyznał z bladym uśmiechem, nawet się nie orientując, że w osobistym mniemaniu dziewczyny właśnie się zbłaźniła. Nic z tych rzeczy, choć faktycznie, wzmianka o Finatrze była co najmniej…zastanawiająca. -Osobiście rzadko słucham, ale śpiewam zastraszająco często. Jakby ci to… - zaczął, żeby nie wypalić do niej od razu z tekstem, że zastępuje za pieniądze punkowych wokalistów, którzy potrafili zachlać dzień przed występem tak, że nie dawali rady się przedstawić, a co dopiero śpiewać. Oczywiście byli to w większości jego niemieccy koledzy grający po knajpach ze smakowym piwem i robił to wyłącznie po znajomości, bo od czasu angażu i nauki dzieciorów śpiewu miał koszmarny deficyt czasu wolnego. -No, powiedzmy, że czasem pomagam znajomym, którzy mają zespoły, ale technicznie niespecjalnie to ogarniam. Czemu pytasz? – zadał pytanie, machając w duchu ręką na tego Finatrę i rozsądnie dedykując sobie, że dziewczyna nie wypytuje go o jego muzyczne preferencje po nic. Ciekawe, że zupełnie się wyłączał, rozmawiając o muzyce i nie przyszło mu do głowy, że może lepiej dla ich znajomości (i przyszłego ślubu) byłoby, gdyby krzyknął „OCZYWIŚCIE, ŻE KOCHAM PUNK ROCK”, ale jakoś mu się zapomniało. Za to Gemm dostała – jego zdaniem – całkiem konkretną odpowiedź, przy czym sam Bas uważał, że jeśli potrzebuje pomocy z punkiem, to niestety niewiele będzie w stanie pomóc.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Jakimś sposobem udzieliło jej się zdenerwowanie chłopaka mimo, że nawet nie wiedziała, że jest zdenerwowany. Nie rozumiała też dlaczego właściwie tak się czuła. Może była to silna empatia, a może stres wywołany jego powagą – najpewniej jednak jedno i drugie. Gemma nagle przypomniała sobie wszystko co o nim do tej pory słyszała – coś tam z operami i takie tam… Tymczasem jedyna opera w jakiej ona była, była internetową przeglądarką i nawet jej nie lubiła. Do tego jego wygląd i obejście, i wszystko… Nawet nie wydawał się przez to śmieszny, nie bardzo w każdym razie. Wyglądało to bardzo naturalnie. Zazwyczaj "poważni" ludzie w ich wieku byli bogatymi dupkami odgrywający ważniejszych niż byli i udających, że wygodnie im z kijem, który ich szanowane rodziny wepchnęły im głęboko w odbyt. On taki nie był. Nie podtrzymywał go żaden badyl, on po prostu był… wyprostowany – i to było cholernie straszne. Nie było czego wyśmiać ani sparodiować jak to miała w zwyczaju, bo wyszłoby to strasznie wymuszenie. Jedyne co mogła w tej sytuacji zrobić, to modlić się, żeby nie zwrócił uwagi na dwie różne skarpetki wystające z jej porwanych i brudnych trampków i udawać, że wszystko jest w porzo. Odetchnęła z ulgą, słysząc jego odpowiedź i aż podskoczyła wesoło wykonując w stronę chłopaka gest memicznego Dżizasa. - Dobra odpowiedź, psze pana! – czyli kojarzył temat. Jak dobrze, była jeszcze nadzieja – Bo ja wiem… - zacięła się, chyba pierwszy raz zastanawiając się co oni właściwie tak dokładniej grali – Ja bym to podciągnęła pod post-punk revival… Zobacz Testrala, te sprawy… - zaczęła roztrząsać tę kwestię, nie bardzo zwracając uwagę na to, że Lenz nie wiedział o czym mówiła – Zresztą walić podpinanie pod konkretny gatunek, chodzi o zabawę, nie? Następne słowa chłopaka ostudziły jej zapał. Nie potrzebowała pomocy, tylko kogoś oddanego, kogoś kto nie ucieknie po kilku tygodniach jak cała reszta. Na litość Merlina, przecież szło zbankrutować, od grawerowania kolejnych wisiorków, bo jakoś nikt jej żadnego nie oddał, wystawiając ją do wiatru. - A bo wiesz… - przeszukała wszystkie kieszenie i w końcu wyciągnęła z jednej zmięty kawałek papieru i listek gumy do żucia. To drugie schowała z powrotem, a kartkę rozprasowała na kolanie i podała Szwajcarowi – To pierwsza – dostałam za nie zjebę, więc już nie produkuję. Teraz szukamy wokalu – wyjaśniła wesoło, zrzucając żal, gdzieś głęboko w siebie. No przecież tego się spodziewała, więc o co chodzi? – Spoko, czaję, jeśli to nie twoje klimaty, ale zachowaj. Może znasz kogoś, kogo pominęłam. Czasy, w których na siłę namawiała ludzi na wstąpienie do zespołu minęły, prawdopodobnie bezpowrotnie. Doświadczenie podpowiadało, że takie osoby i tak nie zostawały na długo.
To, że był zdenerwowany, to było mało powiedziane. Był zestrachany tym spotkaniem jak Pierwszą Komunią, o ile coś takiego istniało w świecie czarodziejów, jeśli nie bardziej. W jego mniemaniu Gemma uważała go za kretyna i całą swoją moc poświęcał teraz na składanie gramatycznych zdań, żeby nie wyszło, że nie dość, że retard to jeszcze nie umie w angielski. Natomiast nie było też tak, że Bastiana oczarował jej wygląd – owszem, była śliczna i generalnie dla niego już żadna inna kobieta mogłaby nie istnieć (nie licząc mamy i sis, oczywiście), ale na balu zachwyciła go nie rudą, niesforną masą fruwającą wokół jej głowy, nie piegami o wiele bardziej widocznymi przez lipcowe słońce, tylko tą urzekającą naturalnością. Przyszła w jakiejś kiecce w komiksy, nieumalowana i od razu wskoczyła z rozpędu do basenu, co – choć Bas miał wylew za każdym razem, gdy rozpryskująca woda znalazła się trochę za blisko jego fortepianu – było nie tyle aktem odwagi, jak dowodu, że ta dziewczyna jest dokładnie tą, którą chce być. Nikogo nie udaje, niczego na sobie nie wymusza a jej każde kolejne słowo i ruch sprawiały, że Lenz totalnie nie potrafił się skupić na tym, co mówiła. I fakt – czuł się jak debil w swoich ciuchach, widząc jej kolorowy strój, ale paradoks trwał, ciągnąc mężczyznę w stronę myślenia, że im bardziej elegancko się zachowuje wobec niej tym lepiej wypadnie w jej oczach. Wszystkie dziewczyny lubiły tych czarujących, nie? Wprawdzie nie był Lysandrem-czarusiem i nie potrafił w piętnaście sekund poderwać dziewczyny, ale przynajmniej się starał! Do czasu, aż wywiązała się głębsza dyskusja na temat muzyki, co całkowicie zmieniło tor jego skupienia. -post-punkt revival? – zapytał, podnosząc jedną brew do góry –♪ you’re in love with a psycho* ♪ No, no, życiowe teksty- zaśpiewał, kiwając głową i szczerząc się w uśmiechu. Garażówki nie były mu może najbliższe, ale sam był szwajcarskim śmieszkiem, który szanował teksty tego gatunku za sam fakt, że nie bawili się w tańcu z przekazem. I nagle zapomniał, że miał być „najlepszą wersją siebie”, eleganckim, uprzejmym i kulturalnym Bastianem, jak to by doradził kołcz Lockhart, zaczynając w przypływie dobrego humoru spowodowanego przypomnieniem sobie tekstu popularnej piosenki uskuteczniać coraz głębszy dół tej relacji. Wiecie, jak wygląda podryw w stylu Basa Lenza? Ano, proszę państwa, oto i przedstawienie tego studium niezręczności: -Ten Testral nic mi nie mówi, ale ‘pretty girls make graves’ nabrało teraz zupełnie nowego znaczenia – pokiwał głową, jakby wpadł na to przed chwilą i serio się zgadzał z tą kwestią. Dzięki wszystkim świętym, że sam stwierdził, że powinien się zamknąć najlepiej do końca życia, bo jeśli tak dalej pójdzie to Gemma zamiast się z nim zaprzyjaźnić zadzwoni po aurorów. A on naiwnie myślał, że gorzej już być nie mogło. I nagle dziewczyna podała mu zmiętą kartkę papieru, przez co zamiast się jakoś ogarnąć po tych żałosnych żartach (i śpiewaniu nie wiedzieć czemu obcej dziewczynie fragmentu niespecjalnie jakiejś podrzędnej piosenki), zestresował się jeszcze bardziej. Zrozumiał, że szukają wokalisty, ale całej treści ulotki już nie. Merlinie, jaki przypał… -Co to jest splendor? – podrapał się po głowie i widząc wzrok dziewczyny dodał od razu – Serio pytam. Już mu się całkiem pomieszało, co to by jej odpowiedzieć, żeby podbić swoje szanse z minusowych na choć zerowe, ale w pewnym momencie dotarło do niego, że ona musiała wieszać te ulotki gdzieś po szkole lub knajpach, skoro szukała – wcześniej – grających, a teraz wokalu. I zaczął się tak śmiać, jakby Gemma opowiedziała mu jakiś żart tygodnia w stylu :”Ej, a wiesz, że Calum Dear kupił sobie latający dywan na bazarze po pijaku?”. -Lol, ty to serio wieszałaś gdzieś? Troll roku, szanuję mocno – zaczął, wprost zanosząc się ze śmiechu i chwilę zajęło mu, żeby się uspokoić, przy czym bardzo pomogło złapanie się dłonią za zarośnięte kości żuchwy. Śmiech natomiast całkiem mu przeszedł, kiedy się zorientował, że dziewczyna z tym śpiewaniem pije do niego. -Ale zaraz, czekaj, czekaj, ty chcesz, żebym ja z wami śpiewał? - otworzył szerzej oczy. O żesz kierwa, czy właśnie wygrał na loterii?! Jego najpiękniejsza, najcudowniejsza, najbardziej sympatyczna rudzinka na świecie zaprasza go, żeby z nią śpiewał? Trzy razy tak, Foremniak płacze. Powstał tylko jeden problem, zanim dostał spazmów z radości. Czas, którego nie miał. I studio, z którym wiązała go umowa, ale to było już mało istotne. -Jestem związany z jednym z londyńskich studiów, ale jebać, ich się ugada. Gorszym problemem może być niestety czas... - przyznał na maksa rozczarowany i praktycznie było widać w jego oczach, jak sobie już ten czas chce łuskać, żeby tylko Gemma nie odwróciła się na pięcie. Nie mógł jej też jednak oszukiwać - No i nie chcesz mnie, nie wiem, przesłuchać? Coś tam śpiewam ale gramofonem nie jestem, wszystkiego nie odtworzę - rozłożył bezradnie ręce, choć bardziej w nadziei, że jednak uda im się znaleźć rozwiązanie. Jak niczego na świecie chciał z nią teraz pracować, przez co zupełnie zapomniał o manierach, o języku i o jakiejkolwiek ogładzie. Teraz to na pewno sama go poprosi o rękę.
*Kasabians
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
- N'a jak! - podchwyciła temat życiowych tekstów tonem, który nie wskazywał wyraźnie czy mówi serio, czy robi sobie jaja - Nie mówi o tym, że... widziałem ptaka cień, albo wszystko się może zdarzyć. Jasne, kurwa, że wszystko się może zdarzyć!* - zamilkła, uświadamiając sobie nie w czas, że może nie był to najlepszy moment, na prowadzenie konwersacji złożonej z niekoniecznie znanych wszystkim cytatów - Także ten... Sama, słuchając, skupiała się najbardziej na muzyce. Zawsze najbardziej wchodziła jej w głowę partia basu, skoro jednak chłopak śpiewał, to nie było się czemu dziwić, że przywiązywał do tego wagę. Ona, szczerze powiedziawszy, nigdy nie zastanawiała się nad głębokością tekstów ulubionych kawałków. Tylko od czasu, do czasu docierało do niej jak głupie lub bezsensowne są niektóre z nich. Z tym, że często słuchając jakiegoś bełkotu, nie była pewna, czy ktoś słowa piosenki pisał na kolanie i mefedronie, czy to ona była głupia i nie rozumiała przesłania. I właśnie to było piękne w punku - żadnych zakrawających o poezję tekstów, wystarczyło podłożyć kilka prostych chwytów pod jakieś randomowe myśli i przebój gotowy. Mógł to robić nawet rudy przychlast, który kiblował z angielskiego w czwartej klasie. - "Frankly, Mr. Shankly" - odpowiedziała innym tytułem tego samego zespołu, bo jej akurat pasował. Właściwie to pasowałoby jej tam wszystko, bo już dawno straciła wątek, przyjmując tylko na wiarę, że kiedyś ta konwersacja posiadała jakiś sens. Bastian może i nie by królem podrywu, ale Gemma nie umiała rozmawiać normalnie z żadnymi ludźmi. Wszystkich traktowała tak, jakby znali się od lat, przez co początki wszystkich relacji wychodziły jej raczej niezręcznie. Nie żeby się tym przejmowała. Przynajmniej nikt z jej znajomych nie przeżywał szoku, kiedy po zacieśnieniu więzów okazywało się, że zadawał się z wariatką. Kiedy podała mu ulotkę, była właściwie gotowa pożegnać się i nie zawracać mu więcej gitary, ale przystopowała z planami, kiedy zadał jej pytanie. - Eee... sławę, uznanie - bardziej niż to pytanie zaskoczył ją, jego nagły wybuch śmiechu. Przez chwilę nawet zastanawiała się, czy dała mu dobrą kartkę, a nie coś w stylu znalezionej ostatnio w kurtce starej listy zakupów, na której brat dopisał jej "odkup mi syr, siusiawo", ale przypomniała sobie, że przecież pytał o "splendor". - Nooo - uśmiechnęła się delikatnie. Te ulotki były swego czasu tak znane w Hogu, że odzwyczaiła się zupełnie od takich reakcji. Faktycznie rozwieszała je wszędzie, a do tego wciskała przypadkowym osobom na korytarzu, przyczepiała pierwszorocznym do pleców, rozdawała na lekcjach i zrzucała całe pliki na ruchowych schodach - Dasz wiarę, że wieszałam je nawet na drzwiach profesorskich gabinetów, a dojście do mnie zajęło im pół roku? I jeszcze ostatecznie dostałam 5 punktów zamiast szlabanu, ale to w ogóle pojebana historia... Była pewna, że Bas nie będzie zainteresowany, więc kiedy zaczął kalkulować, przyglądała mu się z rozdziawionymi lekko ustami. Dlaczego w ogóle miałby chcieć? Miał umowę z jakimś studiem. Pracował już w tym. Dlaczego miałby się zniżać do poziomu Enemy? Przemknęło jej przez myśl, że może po prostu nie chce jej zrobić przykrości. - Nie no serio, nie musisz... tak tylko powiedziałam - wleciała mu zdanie. Sama też miała problemy z odmawianiem i doskonale wiedziała jak to jest wjebać się w jakąś inicjatywę z litości, zupełnie nie mając do niej serca - Trochę lipa, żebyś zaniedbał to swoje dla jakiejś przypadkowej bandy rzępołów nie znających nawet nut - zmarszczyła nos na tę bolesną prawdę, chociaż nie była jakoś specjalnie tym faktem zawstydzona - Chyba ty powinieneś przesłuchać nas... Znaczy, ja wiem? Powinniśmy pewnie spróbować z całym zespołem, szczególnie, że i tak musiałbyś przejść jednogłośnie. Jeżeli naprawdę byś chciał...
*To ja tu poproszę takie samo założenie, jak przy basowym komentarzu na Etki wizie xD
Wciąż był zestresowany, ale chyba nie aż tak bardzo, jak na początku, szczególnie, że wywiązała się całkiem sympatyczna dyskusja na temat jałowości popowych tekstów i Basowi brakowało cala, żeby odśpiewać Gemmie fragment w stylu „can you blow my whistle, baby”. Na szczęście w porę sobie przypomniał, że Gemma nie jest ani jego kolegą, ani nawet znajomą, ba, jest najpiękniejszą rudą księżniczką, której chciał się przypodobać, przy czym nawet gdyby była kobiecą wersją górskiego trolla wciąż by się pilnował, żeby nie żartować aż w taki sposób, bo konserwatywne wychowanie ojca choć na niewiele się co prawda zdało, to dało radę wyuczyć w tym podłym gnojku szacunek do kobiet. Między innymi dlatego roboczo nazywał wszystkie księżniczkami. Podrapał się po brodzie, kiedy wyjaśniała mu słowo splendor i odszukał w końcu w głowie niemiecki odpowiednik, przy czym zajęło mu to chwilę, po której zaczął uraczać gromkim śmiechem całą świątynię i nie zarejestrował, że trochę speszył dziewczynę, bo gdyby zauważył, to pewnie inaczej by teraz śpiewał. Następne słowa powiedziała jednak tak szybko, że zrozumiał tylko coś o szlabanie i zyskaniu pięciu punktów dla domu, ale nie wiedząc za bardzo, co odpowiedzieć (bo bał się, że dowali jakimś tekstem z dupy w odpowiedzi na coś, czego w ogóle nie powiedziała), pokiwał tylko głową z uznaniem i wyszło, jakby kompletnie się tym nie zainteresował, tylko z wyuczonej grzeczności reagował na wywody rozmówcy. A można było się uczyć więcej angielskiego, można? I już się właściwie zdecydował. To znaczy, oczywiście gdyby przyszedł do niego jakiś random i poprosił o śpiewanie w nieznanym zespole roześmiałby się tylko i odwrócił na pięcie, ale ten rudy, uroczy wiewiór przed nim to była Gemma Harper Twisleton, kobieta, dla której sam by taki zespół założył, gdyby tylko skinęła. A zupełnie poważnie, w studio był zatrudniony na zlecenie, jako nauczyciel śpiewu przygotowujący dzieciory do egzaminów w szkołach muzycznych, toteż nie był winien pracodawcom poddańczej postawy, tylko usługę, którą przecież wykonywał. Nagle Enema wydała mu się okazją życia, ale szybko zleciał z kwiatka, gdy Gemm uświadomiła mu, że członkowie nie czytają nut. -CO? – podniósł niepotrzebnie głos, ale tylko na sekundę – O rany, rany, ja bez nut to mówić nie umiem, a co dopiero grać, ale poradzimy. Wiesz co, powiem tak – w studio uczę dzieciaki śpiewu, więc to takie, jakby to powiedzieć, korepetycje – wysłowił się w końcu – Nie zajmują całego mojego dnia, gorzej z fortepianem, ale dobra, ogarnę – machnął ręką, jakby faktycznie porobił już sobie kalkulacje w jakimś arkuszu co do tygodniowego grafiku, umieszczając w honorowym miejscu napis „Enema”. Przy ostatnich słowach Twisleton, choć do tej pory zachowywał względny spokój, oczy prawie wypadły mu ze zdziwienia. -Jakie ja przesłuchać was? - rozdziawił usta, ale po chwili pokiwał tylko głową, posyłając Gemmie pełen zakłopotania uśmiech –Jeśli wciąż rozpatrujesz moją kandydaturę, mogę przyjść do was na przesłuchanie. Za parę dni będę znał grafik studia i jesiennych recitali, więc będziecie mieć na czysto moją dostępność. – Był nauczony tych zdań na pamięć, pisząc listy po angielsku do muzycznych przybytków, więc o ile z początku zapytał ją o ‘splendor’ o tyle teraz wyglądał jak osoba, która zapomniała, że miała udawać, że nie umie w angielski. -Robi się późno... Jak się stąd szybko nie zmyjemy, to możemy tu zastać Fairwyna szukającego czegoś, do czego mógłby się przypierdolić – rozejrzał się czujnie, udając, że sprawdza, czy w krzakach nie czai się Edgar szukający nowych runicznych tablic. – Teleportacja? Warto dodać, że nawet mimo tych bardzo kulturalnie brzmiących, rzeczowych zdań Bas jak i Gemma widział w graniu w zespole przede wszystkim zabawę i możliwość zawiązania przyjaźni na lata. Chciał być lekarzem, a nie gwiazdą punk-rocka, ale wcale by się nie obraził, gdyby okazało się, że jest częścią czegoś, co mimo stworzenia dla rozrywki, porusza ludzi, którzy chcą tego słuchać. A poza tym – no kto by nie chciał zaśpiewać na scenie, skacząc jak kangur, „You can worship at my feet but I might kick you in the teeth”? Lenz na pewno!
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Jej, chyba naprawdę przejął się tym ich nutowym analfabetyzmem. W sumie to nie wiedziała do końca jak jest z resztą zespołu, ale nie widziała nigdy żadnego z nich z nutami czy choćby tabulaturami. Ją samą tato próbował kiedyś nauczyć, ale jej się szybko znudziło. Skoro dobrze jej szło ze słuchu, a do tego łatwiej było znaleźć nagrania interesujących ją utworów niż ich zapisu nutowego, zupełnie dała sobie z tym spokój. - Śpiewanie jest łatwiejsze niż mówienie - stwierdziła pokrzepiająco, ale po chwili sama stwierdziła, że nie brzmi to jakoś legitymacyjnie. Skąd jej się w ogóle wzięła taka teoria? Na pewno miała coś konkretnego na myśli... Milczała jakieś dwie sekundy, ze zmarszczonymi brwiami, próbując powrócić na dziwne ścieżki, którymi na pełnym gazie biegały jej myśli - Aaaaaaa... - przypomniała sobie w końcu - Mam na to dowody - podkreśliła pierwszy wyraz, wyraźnie ukontentowana z sukcesu. Liczyła jednak na to, że uwierzy jej na słowo i nie będzie zagłębiał się w szczegóły. Od tematu jej dawnego jąkania było niebezpiecznie blisko do traum z dzieciństwa, a o tym nie rozmawia się z dopiero co poznanymi ludźmi. - Czekaj... ty naprawdę to rozważasz - nie pytała, tylko stwierdziła tak jakby dopiero teraz to do niej docierało, a na jej twarzy wykwitł uśmiech - Wiesz, że jesteśmy duuuuużo pod twoim poziomem? - brzmiało to trochę tak, jakby celowo próbowała go zniechęcić, ale ona po prostu nie mogła w to uwierzyć. Wolała upewnić się dziesięć razy, że chłopak wszystko zrozumiał, żeby potem żadne z nich nie miało niemiłej niespodzianki. Parsknęła śmiechem na słowo recital i chociaż próbowała zachować powagę, nie mogła przestać się chichrać. - Przepraszam - wykrztusiła - Pierwszy raz słyszę, żeby ktoś użył słowa recital na poważnie - człowiek może wyjść ze wsi, ale wieś z człowieka nigdy - Nie śmieję się, broń Boże, z ciebie, tylko z całej sytuacji. Wspominałam ci już o naszym niskim poziomie, prawda? - Wierzyć się nie chciało, że Basowi nie przeszkadzało jej dyletanctwo, więc nadal obstawiała, że nie zdaje on sobie sprawy sprawy jak daleko jest ono posunięte - Ale jak najbardziej nadal "rozpatruję twoją kandydaturę" - pokiwała głowa, odzyskując część powagi - Jeżeli nie uciekniesz od nas z krzykiem, to możemy dać radę. Osobiście nie zamierzała przekreślać chłopaka tylko dlatego, że był, hmmm... bardzie obyty. Z początku trochę ją tym przestraszył, ale potrzebowała tylko chwili, żeby znaleźć jakiś wspólny język z niemal każdym człowiekiem. Zresztą nie należało nikogo oceniać po okładce. Taki profesor Forester na przykład, albo chociażby jej tato. Kto by pomyślał, że w domu poważny i surowy z wyglądu mecenas Twisleton z największą czułością karmi ze strzykawki małe porzucone kotki, słuchając przy tym hardrocka (nic dziwnego, że przy takim wzorcu, Gemm nie umiała nawet dobrać skarpetek). - To nie byłoby takie złe - odparła poważnie, na uwagę o Fairwynie - Moglibyśmy utopić go w tym bajorze bez żadnych świadków - właściwie to była tylko na dwóch lekcjach sławnego profesora i zamierzała utrzymać ten wynik, toteż facet był jej zupełnie obojętny. Mimo wszystko na pewno spora część szkoły byłaby im wdzięczna, a fejm się musiał zgadzać. Poza tym, jak już przy fejmie jesteśmy, doświadczenie w usuwaniu nauczycieli mogłoby się bardzo przydać... Wszystko to żartem oczywiście - nie zamierzała nigdy nikogo zabijać. - Jeśli Ty prowadzisz? Nie mam jeszcze uprawnień - w sumie to nic nie stało na przeszkodzie, żeby je zrobić. Tylko, że jakoś niespecjalnie jej się chciało za to zabierać. Od kwietnia usprawiedliwiała się owutemami, chociaż nic właściwie w związku z nimi nie robiła, a potem była zbyt zajęta nicnierobieniem. Czasem zastanawiała się, skąd wzięła się w domu nietolerującej lenistwa Helgi Hufflepuff, ale wtedy przypominała sobie, że sama o to prosiła.
Już nie wiedział, czy ona sobie z niego żartuje, czy faktycznie ma tak niskie mniemanie o swoim zespole lub - co gorsza - takie wysokie mniemanie o nim, co naturalnie błyskawicznie wyparł ze swojej głowy. Gemma zachowywała się tak, jakby wcale nie chciała, żeby ktoś się podejmował śpiewania u nich w zespole, a roznosić ulotki kazała jej dyrektor marketingowa Enemy, która z pewnością była starą, grubą babą w drogiej sukience, znającej się na wszystkim, tylko nie na punk-rocku. "Zaproponuj miejsce w zespole pianiście muzyki klasycznej i wokaliście studyjnemu, będzie fajnie!" - tak to właśnie zaczął sobie wyobrażać chory mózg chłopaka, ale im szybciej takie myśli weń wpadały, tym sprawniej je z niego wyrzucał, bo w końcu, do cholery, Gemma Twisleton proponuje mu śpiewanie w jej zespole, taka okazja nie zdarzy się przez kolejne tysiąc lat! Jednak trzeba po stokroć pokreślić, że choć obecność Gemmy w Enemie była dla Lenza więcej niż istotna, nie rozważałby takiego poważnego kroku, gdyby widział w tym jedynie sens zbliżenia się do dziewczyny (bo nawet gdyby wlazł jej na głowę to i tak by go pewnie nie dostrzegła. Śmierć w samotności nie jest chyba taka zła, co?). -Weź już daj spokój, uczę śpiewać sześciolatki, o punk-rocku to mam takie pojęcie, jak świnia o gwiazdach, więc bardziej bym się martwił o zgranie, niż o umiejętności, ale zresztą - jak nie będziemy czegoś umieć, to się nauczymy, nie? - zapytał ją pokrzepiająco,, choć właściwie retorycznie. Taką właśnie miał opinię o Enemie i generalnie o nowych zespołach. Każdy od czegoś zaczynał i grunt to mieć dobry pomysł i ambicje, cała reszta jest do wyćwiczenia, co dla niego totalnie nie było problemem. -No, chyba że nie planujecie w ogóle wychodzić z garażu, bo jeśli tak to się na to nie piszę - rozłożył ręce w geście zaprzeczenia, odnosząc się do tego, że dla niego istotne jest, żeby członkowie zespołu mieli chęć dzielić się swoimi umiejętnościami z innymi wrażliwymi na muzykę czarodziejami. Nie zakładał, że od razu zaśpiewają dla samego Ministra Magii, ale byłoby idealnie, gdyby fejm i SPLENDOR (Dżemcia, podręczny translator) im się zgadzał, albo przynajmniej marzył. Czy to nie był cel większości aspirujących zespołów? Miał wrażenie, że zbladł, kiedy wyśmiała jego kolejne słowa, między innymi dotyczące recitali. Na miły Bóg, jak on się przed nią zbłaźnił. Szybciej, niż on robił z siebie idiotę to nie robiły się nawet chińskie zupki, a fakt, że kolejną osobą, która będzie go uważać za palanta z kijem w dupie, była jego Dżemcia, wbijał Basowi nóż w gardło. -Damy radę, damy. Jeśli serio macie plany coś robić, to macie mój głos - podniósł dwa palce do góry, formując je w "V", usiłując tą dwuznacznością wybrnąć jakkolwiek z tej niezręcznej sytuacji. Naprawdę, nie zależało mu tak na ich obecnym poziomie, co na fakcie, żeby mieli ambicje wciąż go podnosić do góry, a tak właściwie to żeby Enema chciała być zespołem, który gra dla ludzi, a nie tylko dla sąsiadów z góry. Z takimi ludźmi tworzyły się bandy wszech czasów, przecież nic nie stało na przeszkodzie, żeby o płyty Enemy też się zabijała cała czarodziejska społeczność dwudziestego pierwszego wieku, prawda? Zaśmiał się na jej uwagę o Fairwynie, ale szybko zmarszczył brwi, kiedy odpowiedziała w kwestii teleportacji. -O, księżniczko, ja nie wiem, czy ja dyptam wziąłem, jak mi się przeteleportujesz w kilka miejsc na raz - uśmiechnął się do dziewczyny z pewnym zakłopotaniem, choć przebijała przez niego spora troska, o której zwykł mawiać, że jest tak samo potrzebna jak uciążliwa. - Przejdziemy się, co? Dasz radę w tych trampolotkach? - zapytał, wskazując na jej pobrudzone buty i skłonił się niemal teatralnie, przepuszczając Gemmę w drzwiach. ZT
/wygląda jakoś tak Z dnia na dzień było coraz to gorzej… Przytłaczająca cisza panująca w pokoju bliźniaczek, Faith złapała się na tym, że pare razy próbowała się odezwać jako pierwsza do siostry. Jednak kiedy przypominała sobie o tej całej intrydze… Czuła jakby Hope wbiła jej nóż prosto w serce. Najbliższa osoba posunęła się do czegoś takiego? Dobrze wiedziała co brunetka czuje do Gryfona, a mimo wszystko to wykorzystała. Zresztą on też nie był lepszy… Może po prostu ją wykorzystali? Faith dosłownie zerwała się z łóżka i wyszła z hotelowego pokoju głośno trzaskając drzwiami, musiała poszukać sobie jakiegoś noclegu, albo przynajmniej powłóczyć się po wyspie żeby pozbierać myśli. Mogła iść do Valeriana, ale i tak ostatnio za często prosiła go o pomoc. Nastolatkę męczyło to udawanie, szukanie właściwego sposobu żeby jakoś się odegrać. Była samotna. Pierwszy raz od dłuższego czasu. Sama nie wiedziała już co robić, noce stawały się dwa razy dłuższe od dnia. Kiedy tylko zamykała oczy, nieznośny umysł przypominał o tych wspaniałych momentach. Chociażby ten, gdy pocałowała Erica. Czuła, że coś jest między nimi. Jakże nasze oczekiwania, czy też wyobrażenia potrafią być złudne. Brakowało jej przyjaciela, wcześniej spędzali ze sobą naprawdę sporo czasu, całe dnie. Teraz? Nie miała zbytnio nikogo, owszem miała jeszcze paru przyjaciół, ale to całkiem coś innego. Szła przed siebie bijąc się z własnymi myślami. Faith do końca nie wie kiedy doszła do, niegdyś, ulubionego ich miejsca. Poczuła, że robi jej się słabo. Musiała to zwalczyć, w końcu nie może przeżywać takich cierpień w nieskończoność. Podeszła nieco bliżej brzegu, zanurzyła dłoń w chłodnej, zielonej wodzie. Uśmiechnęła się delikatnie, to miejsce przywoływało sporo wspaniałych wakacyjnych wspomnień. Przegarnęła ręką włosy, po czym podeszła bliżej świątyni. Usiadła na kamiennej posadzce opierając się o jedną z wysokich kolumn. Grecja to naprawdę piękne miejsce. Westchnęła ciężko, gdyby nie te wszystkie sytuacje, które się wydarzyły, pewnie siedzieliby razem. Skarciła się w myślach za rozczulanie się nad sobą. Musiała być silna, tak? To nie jej wina, że wybrał niewłaściwą siostrę…
Eric Henley leżał na dnie dryfującej łódki i gapił się w wieczorne niebo. Zapadający powoli zmierzch i coraz bardziej widoczne gwiazdy, przypominały mu czas spędzony tutaj z Faith. Bardzo często po szalonych dniach spędzanych na plaży, hipodromie czy gdziekolwiek indziej, przychodzili właśnie tutaj, by odpocząć z dala od innych uczestników wycieczki. Nikt inny nie był im potrzebny. Eric doskonale pamiętał ich ostatnią wizytę tutaj, to było nocą przed urodzinami Sammy'ego. On siedział pod jedną z kolumn świątyni, a Gryfonka zasnęła z głową opartą o jego uda. Jakąś godzinę później obudziła się i przez prawie minutę, w ciszy przerywanej tylko odgłosami dzikiej przyrody, patrzyli sobie w oczy. Później oczywiście wymierzyła mu solidnego kuksańca w żebra za to, że nie obudził jej wcześniej, doprowadzając tym samym do wybuchu otwartego konfliktu łaskotkowego, który wygrała tylko dlatego, że Eric prawie stracił czucie w nodze. To było jednak kilka dni temu i nie miało żadnego znaczenia dla obecnej sytuacji pomiędzy nimi. Faith najwyraźniej uważała go za skończonego dupka, a na dodatek chodziła z tym całym Valerianem. Tylko On nie potrafił znaleźć sobie miejsca na wyspie i prawie cały czas miał wrażenie jakby ktoś siłą wyrywał mu części jego osoby. Prawdopodobnie właśnie dlatego dryfował na powierzchni wody przed świątynią. Patrząc w ciemność ponad głową czuł się tak jakby nigdzie go nie było. Z swego rodzaju transu wyrwał go dopiero trzepot skrzydeł usłyszany bardzo blisko jego łódki. -Fiołek? - powiedział Eric otworzywszy oczy i podniósł szybko głowę. A w zasadzie za szybko, bo jej czubkiem trzasnął prosto w drewnianą ławkę. Odgłos uderzenia poniósł się po wodzie i prawie spłoszył siedzącą na rufie łódki niewielką płomykówkę, która zaczęła nerwowo popiskiwać po płomykówkowemu. -Świetnie, po prostu świetnie. Tego mi było trzeba, wiesz? - rzucił, rozcierając dłonią bolące miejsce – Nie bój się, przepraszam, ostatnio nie jestem w najlepszej formie - odezwał się po chwili i połaskotał swoją sówkę - Co tam masz? - zapytał z uśmiechem, a Fiołek natychmiast przybrała postawę poważnego listonosza, pozwalając mu odwiązać list, który przyniosła. Na kopercie ze strony nadawcy, prawie nieczytelnymi literami wypisano dane jego siostry, Valentine. -Jesteś najdzielniejszą sową na świecie, Fiołeczku, serio, zasłużyłaś na bukiet najlepszych greckich kwiatów - powiedział, łaskocząc swoją towarzyszkę po łebku - Tylko nie wtranżalaj tych lilii, nie wyglądają zbyt zdrowo. Ja też kiedyś dałem się nabrać na owoce morza, nie polecam - dodał z poważną miną, ale już po chwili ponownie się rozpromienił.
Mieli naprawdę masę wspaniałych wspólnych wspomnień, nie tylko z wakacji, ale też z połowy spędzonego razem życia. W końcu byli nierozłączni, tak? Ta przyjaźń miała być wieczna, jednak przez to co się stało, Faith czuła jakby straciła Erica na zawsze. Everett to cholernie dobijało, tęskniła za nim, za siostrą, chociaż nie chciała się do tego przyznać. Nie mogła ustąpić, za każdym razem to ona wyciągała dłoń na zgodę, niech teraz Hope spróbuje wykonać tego typu gest. Pewnie już wtedy, kiedy leżąc patrzyła w jego oczy, podświadomie czuła, że ta relacja przeradza się w coś głębszego. Owszem, brunetka była już w paru związkach, zazwyczaj krótkich, po prostu nie potrafiła zdefiniować co czuje do swojej, wtedy, drugiej połówki. W tym wypadku było nieco inaczej, gdy Eric pocałował ją ponownie na imprezie urodzinowej, pojawiło się drżenie ciała, przyśpieszony rytm serca, lekkie rumieńce, pragnęła za wszelką cenę jego bliskości. Pewnie teraz na samo wspomnienie uśmiechnęła się lekko, szczerze…. A w gardle zaczynała czuć uciążliwą ‘kulkę’, która sprawiała, że do błękitnych oczu napływały świeże porcje łez. Wsłuchiwała się w odgłosy wydawane przez zamieszkałe w tym miejscu żyjątka, może zostanie tutaj na noc? Przecież i tak nikt jej nie będzie szukał. Cały ten związek z Valerianem był tylko po to żeby zrobić świeżej parce na złość, a w szczególności Ericowi. To udawanie nie należało do najprzyjemniejszych, czuła jakby całowała starszego brata. Z rozmyślań wyrwał ją jakiś głos, Gryfonka rozejrzała się dookoła, sięgając jedną ręką po różdżkę, która znajdowała się w kieszeni. - Halo?! Czy ktoś tutaj jest?! – odezwała się dość pewnie, może ktoś spacerując trafił do ich ulubionego miejsca. Byle to nie był Eric razem z Hope, naprawdę nie chciała się temu przyglądać. Następnie usłyszała głuchy odgłos uderzenia o coś drewnianego, po wzburzonej nieco wodzie wywnioskowała, że ktoś jest na łódce. – Lumos. – powiedziała, kiedy już wyciągnęła różdżkę z kieszeni. Momentalnie pojawiło się światło, zaczęła świecić w kierunku dryfującej łódki. Nie skupiała się już całkowicie na tym, czy cokolwiek jeszcze słyszy. Zobaczyła dość znajomy kształt oraz sowę. - Eric?! Co Ty tutaj robisz?! Śledzisz mnie?! – w głębi serca ucieszyła się, że go widzi, jednak nadal uważała, że jest ostatnim kretynem….
Eric planował właśnie dobrać się do listu dostarczonego mu przez Fiołek, ale nim w ogóle zdążył zacząć otwierać kopertę, ciemność rozdarło światło wydobywające się z różdżki kogoś stojącego na brzegu. Eric przeklął w duchu oślepiający go blask i przyłożywszy dłoń do łuku brwiowego, by zasłonić jego źródło, spojrzał w stronę świątyni. Nim jednak dostrzegł sprawcę całego zamieszania, usłyszał jego głos. A właściwie jej, bo obok kolumny stał nie kto inny, a Faith we własnej osobie. Musiała się tutaj przedostać okrężną drogą, bo chłopak leżał na tej łódce od dobrej godziny i nie zauważył nikogo zmierzającego w tę stronę. I nie, żeby się jakoś specjalnie rozglądał po okolicy, ale widok Gryfonki bardzo go zaskoczył. Co było tym bardziej smutne, dlatego, że w gruncie rzeczy wcale nie powinien, w końcu to ich ulubione miejsce na tej wyspie. W dodatku stała dokładnie obok tej samej kolumny i wyglądała równie pięknie jak wtedy. Tylko czemu była tutaj sama? Czyżby przyprowadziła tutaj Valeriana? Myśl o tym sprawiła, że poczuł nieprzyjemne ukłucie w żołądku i nogi się pod nim ugięły. Po chwili jednak, gdy dziewczyna opuściła nieco różdżkę, Eric zauważył, że była sama i tym razem już naprawdę się wkurzył. Owszem, była nieustraszoną Faith, ale przychodzenie tutaj w pojedynkę było zwyczajnie głupie. A co gdyby coś jej się stało? Gryfon miał ochotę zrobić jej wykład i powiedzieć, że zwymyśla Valeriana gdy go spotka, ale powstrzymał się. Przypomniał sobie, że Faith nie chciała już by mu na niej zależało, uważała go za kretyna. To jednak najwyraźniej zupełnie nie obchodziło jego serca, bo Ono chciało być obok niej. Patrząc na Gryfonkę, Eric pragnął tylko jak najszybciej przeprawić się przez jeziorko i po prostu ją przytulić. Tak zwyczajnie. Poczuć jak jej długie, gęste włosy łaskoczą go po twarzy, po czym wyszeptać, że umierał z tęsknoty i już jej nie wypuszczać. Chciał zrobić takie wiele rzeczy, ale tylko siedział i wsłuchiwał się w jej słowa. Były, delikatnie mówiąc, nieprzychylne, ale tak dawno nie słyszał jej głosu, że równie dobrze mogła go nazwać zawszonym gumochłomem - o ile one mogły być zawszone, nie chodził na zajęcia z ONMS. -Co? Nie...i byłem tutaj pierwszy - powiedział bez zastanowienia – A Ty? Umówiłaś się tutaj ze swoim chłopakiem? -zapytał z bardzo wyraźnym wyrzutem w głosie, mając nadzieję, że Faith zaprzeczy. Nie zniósłby myśli, że miałaby się tutaj obściskiwać z Valerianem. - I czemu nie masz żadnego swetra? Jest zimno - dodał przepełniony irytacją na swoją byłą przyjaciółkę.
Z Valerianem łączyło ją naprawdę wiele, wspólna drużyna, pasja, no i uczył Faith gry na gitarze. Jednak od początku ich relacja była czysto braterska, nigdy nie myśleli o tym żeby to miało się przerodzić w coś głębszego. Do tego Everett musiała podać naprawdę sensowne argumenty, żeby w ogóle przyjaciel zgodził się udawać jej chłopaka. Co było naprawdę dość niekomfortowe. Brunetce ciężko było patrzeć na Erica, chciała żeby ją przygarnął do siebie i zapewnił, że wszystko już będzie dobrze. Ale kiedy tylko myślała o tym ostatnim spotkaniu, które potwierdziło wszystkie plotki, wiedziała, że to niemożliwe. - Tak właściwie co Cię to obchodzi? – zapytała z jadem w głosie, teraz będzie wypytywał o Valeriana? Niedoczekanie. - A Ty? Nie czekasz tutaj na swoją Hope? – dodała jeszcze z szerokim uśmiechem, naprawdę walczyła z samą sobą żeby się nie rozpłakać. Było jej bardzo przykro z tego powodu, zawsze czuła się gorsza od siostry. Faith była zwyczajną szlamą, nie wyróżniała się niczym szczególnym, starała się nadrabiać osobowością. A Hope? Jej zawsze wszystko przychodziło bardzo łatwo, miała wspaniałe oceny, każdego chłopaka, którego chciała, unikała konsekwencji zrzucając winę na siostrę. Tak, Gryfonka od kiedy pamięta zbierała wszelkie szlabany za bliźniaczkę, no bo Puchonka przecież jest taka grzeczna…. Przede wszystkim, siostra była metamorfomagiem. Tego Faith zazdrościła jej najbardziej, tej wyjątkowości. A teraz Hope odebrała jej osobę, na której nastolatce szczególnie zależało. - Wyobraź sobie, że przyszłam tutaj sama i mam zamiar tu nocować. – powiedziała pewnym głosem, nie wróci do pokoju. Woli tutaj spędzić resztę wakacyjnych nocy. Kiedy wychodziła z hotelu jeszcze nie było tak zimno, a zresztą nawet nie pomyślała żeby zabrać ze sobą jakąś bluzę. Musiała przyznać rację przyjacielowi, było naprawdę chłodno. - Nie musisz się o mnie martwić. Nie potrzebuję tego. – trochę głos jej zadrżał, nic dobrego nie wyjdzie z tego spotkania.. Tak przynajmniej myślała. Nie mogła dalej walczyć, udawać, to zaczynało być żałosne. Nim się zorientowała pojedyncze łzy spływały po jej policzkach, ostatnio zrobiła się bardzo wrażliwa. Twarda, nieustraszona Faith poszła tymczasowo w odstawkę. Nie mogła pozwolić na to żeby Henley widział jej słabość, starała się za wszelką cenę uspokoić.
-Masz rację, niepotrzebnie pytałem, nic mnie to nie obchodzi- odgryzł się dziewczynie, lecz razem z kolejnym wdechem przyszła konsternacja i złość na samego siebie, na słowa, które w gniewie wypowiadał. Nie chciał tego. Kłótnia z kimkolwiek bliskim była sprzeczna z osobowością Erica, niemal wykraczała poza jego ramy pojmowania. Owszem, w szkole zdarzały mu się sprzeczki czy przepychanki słowne, pod tym względem nie wyróżniał się wśród innych nastolatków, ale właściwie nigdy nie były one wypełnione gniewem. Nie chciał sprawiać przykrości Faith, ale był tak rozgoryczony tym, że chciała tu przyprowadzić tutaj, do ich wspólnego miejsca, tego całego Valeriana, że praktycznie nie kontrolował tego co mówi. -Nie, nie czekam, w przeciwieństwie do Twojego troskliwego chłopaka, nie uważam, żeby spacerowanie samotnie po zmroku było bezpieczne - odpowiedział z pogardą w głosie na samą myśl o tym frajerze, ale zaraz potem dostrzegł sens słów swojej byłej przyjaciółki. Czyżby Hope rzeczywiście miała rację? Wtedy wątpił w jej słowa, albo też zaprzeczał by zapewnić ją, że wcale nie jest w niej zakochany, że liczy się tylko Faith, ale musiał przyznać, że te durne plotki dotarły też do niego. No i jeszcze to nieszczęsne spotkanie, gdy zobaczył ją razem z Valerianem. -Naprawdę myślisz, że umawiam się z Hope? - zapytał dziewczynę z niedowierzaniem brzmiącym w głosie - Jeśli tak bardzo Cię to ciekawi, to nie, nie jesteśmy parą - wyjaśnił prawie nie panując nad swoim rozgoryczeniem. Powinien był powiedzieć jej o tym tonem przynajmniej zbliżonym do normalności, a nie kolejny raz zachowywać się jakby mu na niej nie zależało. A przecież zależało, o czym najprawdopodobniej wiedziała również jego sowa, bo po wypowiedzeniu przez Erica ostatnich, gniewnych słów, Fiołek dziobnęła go boleśnie w dłoń i wzbiła się w powietrze. Wiem, zachowuję się jak kretyn - przemknęło mu przez głowę, obserwując lot płomykówki, która upolowała lilię wodną i wylądowała obok nóg Gryfonki. A więc chodziło tylko o żarcie? Aha. Gdy dziewczyna powiedziała mu, że zamierza tutaj nocować, siedemnastolatek stracił cierpliwość. -O, to zupełnie tak jak Ja - skłamał z uśmiechem. W rzeczywistości miał zamiar wrócić do hotelu za jakąś godzinę, ale jeśli Ona sądziła, że pozwoli jej tutaj zostać samotnie do rana, to była w ogromnym błędzie - I będę robił co mi się żywnie podoba - dodał w odpowiedzi na jej wyrzut i nie czekając na jej reakcję, usiadł do wioseł, by w kilka chwil później dobić do brzegu po jej stronie. Nim jednak wysiadł z łódki, syknął z bólu i spojrzał na zaatakowaną przez Fiołek dłoń. Ciekło z niej sporo krwi, powinien był opatrzyć to od razu. -Vulnus alere- szepnął wskazawszy różdżką na ranę, po czym głośno jęknął z bólu. Zaklęcie zamiast wyleczyć skaleczenie, jeszcze bardziej rozdarło mu skórę. Teraz cały wierzch jego dłoni i palce były we krwi. -Niech to - wycedził przez zaciśnięte zęby i spojrzał na stojącą nieopodal Faith. W blasku światła wydobywającego się z jej różdżki dostrzegł łzy spływające po jej policzku. Co? Dlaczego Ona płakała? Instynktownie zapragnął ją rozśmieszyć. -Groszku? Wiem, że to nie wygląda najlepiej, ale jeszcze nie umieram, daj spokój z tymi łzami - zapytał nie myśląc o bólu dłoni, bo bardziej doskwierała mu myśl o tym, że to On był przyczyną płaczu Gryfonki.
Jego odpowiedź zabolała Faith, może faktycznie była mu już całkiem obojętna? Jak to mówi mugolskie przysłowie, 'czas leczy rany', minie trochę czasu, a ona postara się zapomnieć. Jedynie chciała mieć jasność, chciała od niego usłyszeć, że nic całkowicie do niej nie czuje... Nigdy by tutaj nie przyprowadziła Valeriana, to było ich miejsce. Nie potrafiłaby tutaj spokojnie siedzieć ze swoim 'chłopakiem' , raczej nie byłaby w stanie wymazać z pamięci te wszystkie wspomnienia związane z tym miejscem. A było one już przesiąknięte wspólnym smakiem wakacji Gryfonów. - Tak, naprawdę tak myślę. Zresztą widziałam Was wtedy. - podobno zazdrość oraz nienawiść to uczucia porównywane siłą do miłości... - Nie musisz mnie oklamywać żeby nie było mi przykro. Widziałam jak na nią patrzysz, wtedy...na urodzinach. Zawsze musi być lepsza ode mnie, nie dziwię się, że wybrałeś tą IDEALNĄ siostrę. - wykrzyczała, nerwy puściły jej całkowicie, nie potrafiła już powstrzymać emocji. Łzy z coraz większą częstotliwością spływały po policzkach Faith. - I wiesz co? - popatrzyła na Erica z ogromnym wyrzutem. - Valerian nie jest moim chłopakiem, podałam mu amortensję żeby ta cała sprawa wyglądała wiarygodnie. Chciałam żebyś poczuł to samo co ja. - wyrzuciła z siebie, co prawda musiała trochę pokoloryzować z eliksirem, ponieważ nikt nie chciał spęć w drużynie, tak? Valerian zrobił jejj przysługę, wysłuchał namów Everett, widział jak cierpi więc nie mógł pozostać obojętny. Była dla niego jak młodsza siostra, która rozpaczliwie szuka pomocy. Spojrzała na lądującą niedaleko jej nog sowę, bardzo dobrze znała Fiołka. Nerwowo bawiła się włosami, co chwila spoglądając na Henley'a. Tyle jeszcze chciała mu powiedzieć.... - A tak poza tym to mam takie same prawa do tego miejsca jak i Ty! - nie będzie jej dyktował co ma robić, no i kogo ma tutaj przyprowadzać. Musiała postawić na swoim. - Nie chcę Cię tutaj, jeśli jeszcze chociaż trochę Ci na mnie zależy to odejdź i zostaw mnie w spokoju. - zabrzmiało może trochę za ckliwie, głos powoli odmawiał jej posłuszeństwa. Chciała zostać sama, na całą noc. Nie miała zaimaru spędzać ani minuty z siostrą. Nie miała wyjścia, tak? - Na brodę Merlina, Ty krwawisz! - trochę ją to przerażało, organizm Faith dziwie reagował na widok krwi, zaczynało jej się robić trochę niedobrze. Nie wiele myśląc podeszła bliżej przyjaciela, chwyciła różdżkę w zęby, a dłońmi rozerwała dolny kawałek swojej ulubionej koszulki, odrywając skrawek materiału aby jak najszybciej opatrzeć ranę chłopaka. - Eric... posłuchaj... Wiem, że schrzaniłam... Znaczy... Niech to. - spojrzała na niego ze smutkiem w oczach, kiedy już skończyła wiązać fragment swojej koszulki dookoła jego dłoni. - Nie chcę się z Tobą kłócić, ale musisz zrozumieć, że złamałeś mi serce... - dodała jeszcze cicho, oczywiście unikając wzroku nastolatka. Musiała mu poniekąd wyznać wszystko co jej na sercu leżało.
Jakiś czas temu Eric spotkał się z Hope, owszem, ale nie była to randka. Poprosił bliźniaczkę Faith o rozmowę, ponieważ sądził, że dzięki temu uda mu się lepiej zrozumieć zaistniałą pomiędzy nimi sytuację, że wyjaśni mu co zrobił nie tak, a później może nawet pomoże doprowadzić do konfrontacji. Liczył na jej wsparcie, bo przecież znała swoją siostrę najlepiej i z pewnością wiedziała co zrobić, ale nim zdążyli dojść do jakichkolwiek konkretnych wniosków, wpadli na Faith obściskującą się z Valerianem. Najwyraźniej to wystarczyło, by utwierdzić ją w przekonaniu, że plotki rozpowszechniane po wyspach były prawdziwe. -Faith, na merlina, nie okłamuję Cię, chciałem pogadać z Hope o Tobie, bo nie wiedziałem czemu cały czas mnie unikasz, tylko tyle - powiedział Eric, gdy dziewczyna wybuchnęła i przywołał w pamięci wspomnienie urodzin Sammy'ego. Gryfonka nieco przesadzała, spojrzał na puchonke zaledwie kilka razy i to z dość oryginalnego powodu, który niestety chyba nie brzmiał zbyt wiarygodnie. Warto było jednak spróbować. – Ona jest bardzo podobna do mojej siostry, Valentine...to jest strasznie dziwne, wiem, i no jakoś tak, czuję się, jakby mogła mi pomóc w różnych rzeczach i jakbym przed nią odpowiadał. W sensie noo...bo Val zawsze mi pomagała i radziła, i gdy byliśmy wstawieni na urodzinach, Ja patrzyłem na nią, na Hope, chyba w oczekiwaniu jakiegoś znaku, aprobaty albo bury za to co robimy, jakiegoś kazania albo czegoś, zwłaszcza, że gadaliśmy wtedy o Valentine i mi się tak przypomniało i spojrzałem na nią... - wyjaśnił nieskładnie Eric – To jest trochę pogmatwane, ale Ja nie jestem zakochany w Hope, zrozum - dodał w próbie podsumowania, najważniejsze by Faith przestała wierzyć w plotki. Historia z eliksirem miłosnym, którą usłyszał chwilę później, wprawiła Gryfona w osłupienie. -No to udało Ci się, gratulacje - rzucił kompletnie zmieszany. Chciała mu dopiec za to, że umawiał się z Hope? Był na nią zły za to co zrobiła, to było okropne zarówno wobec niego jak i Valeriana, ale nie mógł udawać, że tego nie rozumie. Myślała, że Eric wbił jej nóż w plecy, dlatego chciał się odegrać. Naprawdę doprowadził ją do takiego stanu, że postanowiła uczynić coś tak strasznego? Poczucie winy Erica, które przez chwilę zelżało, teraz uderzyło ze zdwojoną siłą, ale z drugiej strony poczuł też dziwna ulgę, że Faith nie była zakochana w Valerianie. - Nigdzie nie idę, i to właśnie dlatego, że mi zależy, nie będziesz tutaj siedzieć sama przez całą noc, głupie rzeczy robimy tylko razem - powiedział Eric, odsuwając na bok swoją złość, bo widział w jakim stanie jest Gryfonka. Jego uczucia nie miały teraz znaczenia. -Bez przesady, zaraz to czymś zawinę i bę... - zamilkł widząc jak Faith bez zastanowienia podchodzi do niego i urywa kawałek swojej koszulki, by zatamować nim krwawienie przyjaciela. Poczuwszy jej bliskość, za którą tak bardzo tęsknił, Eric zapragnął ją przytulić. Objąć najmocniej jak potrafi, utonąć w jej włosach i pozwolić by łaskotały go po twarzy. Zanim jednak odważył się na ten krok, Faith podniosła wzrok znad prowizorycznego opatrunku i spojrzała na niego ze smutkiem. Nieakceptowalnym smutkiem. -Daj, spokój, jesteś dla siebie zbyt surowa, to wygląda całkiem dobrze, niezła z Ciebie sanitariuszka - odpowiedział z łagodnym uśmiechem i otarł łzę z jej policzka, miał nadzieję, że jej poczucie humoru było równie niewyszukane co zwykle i chociaż odrobinę poprawi jej nastrój tym żartem. To co powiedziała później, wywróciło wszystkie wnętrzności chłopaka do góry nogami. -Faith...nie chciałem Cię zranić, jesteś...jesteś dla mnie najważniejsza...tylko Ty się liczysz, rozumiesz? Przepraszam - powiedział drżącym głosem i odsunął niesforny kosmyk włosów z jej czoła.
Kiedy do Faith dotarły te paskudne plotki, to póżniejsze spotkanie Erica razem z Hope, było dla dziewczyny jednym wielkim potwierdzeniem. Na początku nie dowierzała, nie myślała, że dwie najbliższe jej osoby mogą ją w ten sposób wykorzystać. Później każde spostrzeżenie dziewczyny składało się w jedną wielką całość. Uwierzyła w to wszystko, a jej serce rozpadło się na tysiące, jak nie miliony, drobniutkich kawałeczków. Bolało ją to wszystko, jeszcze zanim plotki z wyspy do niej dotarły, chciała wszystko wyjaśnić. Naprawić to co sama spieprzyła, wyjaśnić Ericowi dlaczego była dla niego aż taka oschła… Everett nie radziła sobie z własnymi uczuciami, po prostu głupiała kiedy coś zaczynało być na rzeczy. Nie wiedziała jak wyrazić to wszystko co czuje do Gryfona więc zaczęła go od siebie odsuwać, odrzucać na każdym możliwym kroku. - W takim razie skąd te plotki? – zapytała, czyżby mówił prawdę? Chciał porozmawiać z Hope, o niej? Sama już nie wiedziała w co wierzyć, chociaż w głębi duszy naprawdę pragnęła żeby to wszystko okazało się jednym wielkim nieporozumieniem. Historia z podobieństwem Puchonki do siostry Henley’a wydawała się dość niemożliwa, no i trudna do zrozumienia, jednak Faith słuchała go nerwowo przygryzając wargę. - Sam też musisz zrozumieć, jak pewne sprawy dla mnie mogły wyglądać. Najpierw usłyszałam od pewnych życzliwych osób, że potajemnie umawiasz się z moją siostrą, a później zobaczyłam Was razem… - nastolatka ma naprawdę niewielkie poczucie własnej wartości, całe życie czuła jakby była w cieniu wyjątkowej bliźniaczki. Nie była szczególna, nie wyróżniała się niczym, może tylko talentem do zabierania wszystkich możliwych szlabanów. Chyba nie ma nauczyciela w Magicznej Szkole, który nie dałby panience Everett jakiejś kary… - Dlatego wtedy wyszłam z imprezy, wydawało mi się, że patrzysz na nią w taki sposób, w jaki chciałabym żebyś spoglądał na mnie… - przyznała cicho, wstyd jej było przyznawać się do własnych uczuć, tak naprawdę wpadła po uszy. Faith Everett po raz pierwszy, naprawdę się zakochała… - Chciałam żebyś czuł to samo co ja, jeżeli wyszło to bardzo dobrze. Nie tylko ja musiałam cierpieć. – kolejna łza spłynęła po policzku nastolatki, może i teraz była okrutna, ale musiała powiedzieć prawdę. Nie chciała żeby przez nią cierpiał, jednak pomyślała, że odwdzięczy mu się tym samym, tak? - Skoro tak, to znajdę sobie inne miejsce na nocleg. –odparła dość oschle. - Jeszcze nie dawno robiliśmy głupie rzeczy razem, teraz nawet nie wiem czy te czasy mogą powrócić. – dodała jeszcze, jeżeli dla Erica miała pozostać tylko przyjaciółką, to będzie potrzebowała trochę czasu żeby stłamsić swoje uczucia w zarodku. Będzie to trudne, ale w końcu tego dokona. Nie słuchała nawet co mówi, kiedy starła się opatrzyć ranę. Nie mogła pozwolić na to żeby się wykrwawił, tak? Poza tym nadal jej na nim należało więc nie mogła pozostać obojętna na jego krzywdę. - Dzięki. – uśmiechnęła się blado, w jej oczach nadal można było dostrzec ogromny smutek i tęsknotę. - Słuchaj, nie chodzi mi o opatrunek. Wiem, że schrzaniłam wtedy po imprezie, powinniśmy porozmawiać o tym co się stało. Ale… ja. – wzięła głęboki wdech, czas się przyznać do pewnych rzeczy Faith. - Ja nie radzę sobie z uczuciami, własnymi emocjami. A to co do Ciebie czuje po prostu mnie przerosło, chciałam Cię jakoś zrazić do siebie. Sama nie wiem co się ze mną dzieje. – westchnęła, nie wypuściła z ręki jego dłoni, palcem przesuwała po jej zdrowej powierzchni. - Naprawdę? W takim razie nie jesteś zakochany w Hope? – spojrzała na Erica błękitnymi oczami pełnymi, czymś w stylu nadziei? Może jednak naprawdę chciał zachować ją w swoim życiu. - Nadal chcesz żebyśmy byli przyjaciółmi? – to zabrzmiało dość pochmurnie, miała nadzieję, że chłopak jednak zaprzeczy.
-Nie wiem, może to jakiś Ślizgon, który bardzo nie lubi takich szlam jak my, albo ktoś w tym rodzaju. Wiesz, że niektórzy cały czas mają obsesje na punkcie czystości krwi – powiedziałem po krótkim zastanowieniu. Nie miałem pojęcia kto rozpuścił te plotki i dlaczego, ale wspomniany scenariusz wydawał mi się najbardziej prawdopodobny. -Zresztą, teraz to bez znaczenia, Faith, uwierz mi, to wszystko nieprawda - dodałem chwilę później z nadzieją, że dziewczyna w końcu zrozumie, że nic nie łączyło mnie Hope - Serio, spotkałem się z twoją siostra, bo liczyłem że pomoże mi Cię odzyskać, nie umawiałem się z nią za Twoimi plecami - wyjaśniłem - To znaczy, technicznie, to w sumie było za Twoimi plecami, ale wtedy nie gadaliśmy, więc się chyba nie liczy - stwierdziłem odrobinę pogodniejszym tonem i uśmiechnąłem się delikatnie, by Faith również mogła się nieco rozluźnić. Chciałem jej to wszystko wyjaśnić, chciałem by zrozumiała, że to wszystko było jednym, wielkim nieporozumieniem, którego ofiarą padła nasza przyjaźń. -Naprawdę patrzyłem na Hope w jakiś konkretny sposób? - zapytałem ze zdziwieniem – Mówiłem Ci, Ona jest jak Val, może instynktownie szukałem u niej aprobaty...nie znam się na psychologii, ale tak mogło być, zdanie siostry zawsze było dla mnie bardzo ważne - tłumaczyłem się trochę nieporadnie. Zdawałem sobie sprawę z faktu, że to wszystko brzmiało głupio, ale żadne inne wyjaśnienie mojego spojrzenia nie przychodziło mi do głowy. Wiedziałem tylko, że absolutnie nie byłem zakochany w Hope. Właściwie to Ona nawet mi się nie podobała. Oczywiście, była ładna, ale jak już wspomniałem, rzecz w tym, że przypominała moją siostrę, jak mogła podobać mi się dziewczyna tak bardzo podobna do Valentine? Nawet myśl o tym wydawała mi się strasznie dziwna. -Nikt nie musiałby cierpieć, gdybyśmy po prostu pogadali - powiedziałem zbyt rozsądnie jak na moje standardy. No cóż, czasem i mi zdarzy się powiedzieć coś względnie niegłupiego. Później, gdy już stałem na brzegu i widziałem jej łzy, nic oprócz pocieszenia jej nie miało dla mnie znaczenia. Nie mogłem znieść widoku płaczącej Faith, czułem się tak jakby ktoś próbował wyciągnąć mi wszystkie bebechy przez gardło. Chwilami brakowało mi tchu, a głos ledwie wydobywał się z zaciśniętego, osuszonego gardła. -Pójdę za Tobą choćbyś miała ciskać we mnie najgorszymi klątwami - odezwałem się i wytarłem krew z dłoni o żółta koszulkę, którą miałem na sobie - Nie zostawię Cię tutaj samej - dodałem pewnym głosem. Nieważne, że była na mnie zła, nie mogłem pozwolić jej łazić po tym lesie w nocy, kto wie jakie czaiły się w nim stworzenia. Zależało mi na niej tak jak wcześniej, a może nawet bardziej. -Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać - rzuciłem z uśmiechem, usłyszawszy jej reakcję na mój żart. Nie do końca wiedziałem czemu, ale nie potrafiłem zachować powagi. Prawdopodobnie powodem był jej smutek, chciałem bowiem za wszelką cenę ją rozśmieszyć. -Wiesz, Ja też nie jestem w tym najlepszy, trochę brak mi doświadczenia i czasem nie rozumiem przez to swoich uczuć...nie wspominając nawet o uczuciach innych ludzi - przyznałem, gdy powiedziała, że nie radzi sobie z tym co do mnie czuje - Wiem tylko, że bez Ciebie, to wszystko nie ma sensu. Bez Ciebie czuję się jakbym był obok świata, to strasznie dziwne, ale tak właśnie czułem się przez ostatnich kilka dni - wyrzuciłem z siebie jednym tchem. To brzmiało cholernie ckliwie, ale było najszczerszą prawdą, a Ja miałem już po prostu dość niedomówień, przyszła pora na odrobinę powagi. -Dla mnie liczy się tylko jedna Everett - powiedziałem zbliżywszy się do Faith i zacisnąłem dłoń z opatrunkiem na jej dłoni. Mimo bólu, to było jedno z najcudowniejszych uczuć w całym moim życiu. Patrząc w jej piękne, niebieskie oczy, wiedziałem, że ją kocham. I nie dlatego, że do siebie pasowaliśmy, nie dlatego, że byliśmy parą walniętych gryfonów i dzieliliśmy masę zainteresowań. Po prostu ją kochałem i tyle. Wziąłem głęboki oddech i zbliżyłem się do niej zupełnie tak jak wtedy na urodzinach. Z delikatnym uśmiechem na twarzy, objąłem ją i pocałowałem w czoło. Bałem się słów krążących mi w tym momencie po głowie, ale pragnąłem, żeby wiedziała ile dla mnie znaczy. Wahałem się jednak aż do chwili w której zapytała mnie czy chcę być jej przyjacielem. -Kocham Cię, Faith - wyszeptałem w jej włosy - Możliwe, że nie wiem co to znaczy, ale nie obchodzi mnie to, po prostu Cię kocham - dodałem wciąż przyciszonym głosem i oparłem swoje czoło o jej czoło. Czułem na sobie jej przerywany oddech i gwałtownie falującą klatkę piersiową, którą przyciskałem do własnej. Nasze usta niemal dotykały się, wywołując zabawne mrowienie warg. Wplótłszy palce w gęste włosy Faith, bardzo powoli i delikatnie zacząłem ją całować.
Ktoś ewidentnie próbował namieszać w życiu Faith, chociaż teraz się to nie liczyło. Chciała wysłuchać co Eric ma do powiedzenia, w duszy miała nadzieję, że to wszystko za moment się wyjaśni. Była zmęczona tymi nieprzespanymi nocami, brakiem chęci do życia, płaczem, smutkiem czy też cierpieniem. Pragnęła żeby wszystko było tak jak kiedyś, chociaż jakiś głosik w jej podświadomości podpowiadał dziewczynie, że już nic nie będzie takie jak zawsze. Bardzo możliwe, że jakaś Ślizgonka wpadła ten genialny pomysł. Twórcą intrygi w tym stylu musiała być kobieta, jak to się mówi, ‘swój swego pozna’. Wszyscy bardzo dobrze wiemy jak podstępne, potrafią być przedstawicielki płci pięknej. Obmyślany plan kobieta doprowadza do idealnego oraz perfekcyjnego zakończenia. Żaden mężczyzna nie wpadłby na tego typu pomysł, oni z reguły wybierają coś prostszego, bezpośredniego. - Dobrze, wierzę Ci… - poddała się w końcu. Eric przecież by jej nie okłamywał tak w żywe oczy. Bardzo dobrze pamiętała jak kiedyś przysięgli sobie mówić tylko prawdę, nawet tą najgorszą. Dlatego Faith bardzo sobie ceniła przyjaźń Gryfona, był on naprawdę wspaniałym towarzyszem. Do tego na jej głupie pomysły reagował z ogromnym entuzjazmem. Brunetce bardzo brakowało przyjaciela… Szczególnie teraz, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że już nie jest dla niej tylko przyjacielem. Czuła się pusta bez niego, jakby bez duszy, jakiejkolwiek chęci do życia. - Tak to wyglądało, przynajmniej ja to w ten sposób odebrałam. – przyznała. - Rozumiem, że przypomina Ci Valentine, już skończmy ten temat. – dodała jeszcze, nawet nie chciała myśleć o tym jaka konfrontacja czeka ją z siostrą. Kiedy bliźniaczki się kłóciły, to można przysiąc, że dochodziło do trzęsienia ziemi. Obie były cholernie uparte, no i miały niezłe charakterki. Żadna nie miała zamiar odpuścić, bądź dać za wygraną. Jednym słowem, będzie się działo. Uśmiechnęła się lekko przez łzy w reakcji na jego dalsze słowa, wiedziała, że za wszelką cenę stara się poprawić jej humor. Za to go….kochała. Zamiast się odezwać po jego rozsądnym stwierdzeniu, tylko kiwnęła głową w odpowiedzi. Musiała się z tym zgodzić, gdyby porozmawiali to może byłoby całkiem inaczej. Ale to też wina plotek, które ktoś niepotrzebnie zasiał. Gdyby się o tym nie dowiedziała to prędzej czy później wyciągnęłaby jako pierwsza rękę na zgodę. - Wiem na co się decyduję, dam sobie radę. Ja po prostu nie mogę wrócić do pokoju, Hope nawet się do mnie nie odzywa. – wzruszyła ramionami, atmosfera panująca we wspólnym miejscu pobytu bliźniaczek była nie do zniesienia. Nastolatka miała dość. Może i trochę się bała czy da radę sama przetrwać całą noc w lesie, jeszcze do tego zaczynało jej być coraz to bardziej zimno. - No to się dobraliśmy.- prychnęła pod nosem, kiedy zaczął mówić o swoich emocjach, odczuciach. Później słuchała patrząc nieśmiało na Gryfona, to co mówił było piękne. Nie myślała kiedykolwiek, że dla kogoś będzie tyle znaczyć. Obserwowała najdrobniejszy ruch Helneya, kiedy tak się do niej zbliżył to poczuła jakby jej serce na moment stanęło. Gdy już trzymał ją w swoich ramionach, delikatnie całując w czoło, Faith poczuła dawny spokój. Momentalnie serce Gryfonki zaczynało bić szybciej, wtuliła się w chłopaka mocno, tak bardzo potrzebowała jego bliskości. Tęskniła za tym, nawet najdrobniejszym dotykiem. Potrzebowała go.-Kocham Cię Faith. – usłyszała, w tym momencie cały świat przestał się liczyć. Po policzkach spłynęło pare łez, jednak już nie smutku, tylko szczęścia. Chyba nie ma nic piękniejszego jak fakt, że ukochana osoba odwzajemnia Twoje uczucia? Położyła dłonie na klatce piersiowej Erica, był tak blisko. Ich usta dzieliły dosłownie milimetry, nieznośne milimetry. Na szczęście Henley dość szybko je pokonał. W momencie kiedy wargi chłopaka dotknęły jej wspomnienia z imprezy powróciły, Faith wiedziała, że chce aby to trwało wiecznie. Już nigdy więcej go nie straci, nie pozwoli na to. Odwzajemniła pocałunek przenosząc jedną dłoń na tył głowy czarodzieja wplatając palce w jego włosy, a drugą położyła na jego policzku. Różdżka gdzieś między czasie powędrowała do spodenek Everett. Ciepło ciała Erica sprawiało, że brunetka zapominała o bożym świecie. Moment później pocałunek zyskał na intensywności, w końcu Faith go przerwała. Kiedyś musieli złapać oddech. - Kocham Cię Eric.- wyznała cicho, patrząc na niego z lekkim uśmiechem i głaskając delikatnie jego policzek.
Całując Faith, Gryfona przeszedł przyjemny dreszcz, który rozlał się po całym jego ciele i sprawił, że miał On ochotę skakać z radości. Ciepły oddech i delikatne palce dziewczyny wplecione w jego włosy były jedynym czego teraz potrzebował. Eric zapomniał o wszystkim wokół, chciał tylko by Ona była blisko. Jak najbliżej się dało. I chciał ją całować. Nigdy nawet nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek będzie wypełniać go tak niewyobrażalnie piękne, a zarazem tak niezrozumiałe i trudne do opisania uczucie, które towarzyszyło trzymaniu Faith w ramionach. A już tym bardziej nie wyobrażał sobie przerażenia związanego z wizją wypuszczenia jej ze swoich objęć. Gdy ta myśl przemknęła mu przez głowę, poczuł w żołądku skurcz strachu i przeniósłszy rękę na jej plecy, przycisnął dziewczynę jeszcze bliżej siebie. Słowa nie wydawały mu się teraz ważne, ale to co powiedziała przerywając pocałunek, sprawiło, że Eric czuł się teraz jakby mógł przenosić góry, że o szczupłych nastolatkach nawet nie wspomnę. Faith właśnie wyznała, że go kocha, że jest dla niej najważniejszy i nareszcie się uśmiechnęła, a to znaczyło dla niego więcej niż każdy inny gest lub jakiekolwiek słowo. Nie myśląc wiele, Gryfon porwał dziewczynę w powietrze i zaczął się obracać. Całe jego ciało rozpierała energia, a usta ledwie powstrzymywały się przed krzyczeniem na całe gardło, że kocha Faith Everett. W końcu, gdy już naprawdę porządnie zakręciło mu się w głowie, spróbował się zatrzymać, ale fizyka zadziałał na jego niekorzyść i impet sprawił, że ostatecznie wylądował na tyłku i trochę na plecach. Co w zasadzie nie było niczym nadzwyczajnym, bo dzień Erica można uznać za zmarnowany jeśli obył się bez mniejszych lub większych urazów na zdrowiu. Faith ku ludzie chłopaka skończyła na szczęście nieco lepiej, bo na jego nogach i brzuchu. - Przepraszam - powiedział z rozbawieniem i odrzucił łaskoczące go po twarzy włosy dziewczyny – Powiem Ci, że to nie było wcale takie trudne, nawet nie byliśmy na żadnej randce - odezwał się próbując udawać powagę, ale prawie natychmiast wybuchł śmiechem. Spodziewał się, że dziewczyna zdzieli go w czuprynę za ten głupi żart, dlatego prewencyjnie podźwignął się do pozycji siedzącej i ją pocałował. Po chwili Gryfon wplótł palce w jej włosy, a ich zbliżenie stawało się z każdą sekundą coraz bardziej intensywne. -Mówiłem Ci już, że Cię kocham? - zapytał szeptem odrywając się od ust Faith zaledwie na kilka milimetrów, po czym kontynuował pocałunek. Czas właściwie przestał mieć jakiekolwiek znaczenie, ale gdy przerwali uderzył ze zdwojoną siłą. Niezależnie od tego jak długo siedzieli w swoich objęciach, Eric czuł jakby trwało to o wiele za krótko. -Hej, Ja nawet nie wiem jakie są Twoje ulubione kwiaty, nigdy mi nie mówiłaś... - uświadomił sobie Gryfon nie kryjąc zdziwienia - Ok, dobra, nic nie mówiłem - powiedział robiąc niewinną minę - Chociaż no...ta informacja mogłaby mi się teraz przydać - dodał z uśmiechem i spojrzał w jej piękne, niebieskie oczy. Nie potrzebował niczego więcej. Wystarczyło, że Faith patrzyła na niego tak jak On patrzył na nią. Był teraz najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. -Hej, to mój list- odezwał się, zauważywszy leżącą na ziemi kopertę i podniósł ją - Chciałabyś mi go przeczytać? To od Val - zapytał, dawszy jej tym samym do zrozumienia, że bezgranicznie jej ufa. Chwilkę później zdjął swoją granatową bluzę i założył ją dziewczynie na ramiona – Ani słowa - dodał na wypadek jej protestów. - I wiesz co? Tak sobie myślę, że jeśli to za każdym razem ma oznaczać ubytki w Twojej garderobie, to chyba musze dawać się częściej okaleczać - odezwał się bez zastanowienia, a jego słowa zadziwiły również jego samego. Czy On właśnie flirtował?
W tym momencie dla Gryfonki nie było rzeczy niemożliwych, czuła się cholernie szczęśliwa. Powoli zdawalała sobie sprawę z tego, że mogło być tak wcześniej, gdyby porozmawiali o tym wszystkim normalnie. No ale Faith oczywiście musiała zrobić awanturę z powodu plotek. Czasami podziwiała ludzi, którzy z nią wytrzymywali. Osobowość panienki Everett jest dość różnorodna oraz specyficzna. Mogła przysiąc, że pod chociażby najmniejszym dotykiem Erica momentalnie się rozpływała. Tęskniła za nim, za jego bliskością, uśmiechem czy też żartami. Teraz nic więcej się nie liczyło, myśli nagle po prostu się wyłączyły. Może po prostu brunetka dała się ponieść? Kiedy tak ją przyciągnął do siebie jeszcze bliżej, mogła przysiąc, że westchnęła. Miała nadzieję, że to nie jest jakiś piękny sen, z którego za moment się wybudzi. Tak jak już wspominałam wcześniej. Everett chciała żeby to trwało wiecznie. Byli stworzeni dla siebie, uzupełniali się perfekcyjnie. Nigdy wcześniej nie wierzyła w istnienie bratniej duszy, jednak Eric spełniał wszelkie kryteria. Kto by pomyślał, że nieustraszona Faith może być aż taką romantyczką. Tak naprawdę te swoje wszystkie typowo dziewczęce cechy ukryła głeboko w sobie, po prostu nie pasowały do jej publicznego wizerunku. Była typem chłopczycy, chociaż taką właśnie Henley ją pokochał. Gdy nastolatek porwał ją w powietrze wtuliła śmiejąc się twarz w jego szyję, trzymając się oczywiście mocno. Życie stawało się coraz to piękniejsze. Wreszcie Faith mogła poczuć spokój, ból w klatce piersiowej ustał, a smutek został odrzucony na dalszy plan. Końcówka wakacji będzie naprawdę wspaniała. Tymbardziej skoro już między tą dwójką wszystko się wyjaśniło, jeszcze została sprawa Hope. Przecież nie będą się na siebie gniewać wiecznie,nie wytrzymałyby aż tyle bez siebie. Bliźniaczki nie były tylko siostrami, były również najlepszymi przyjaciółkami. Na szczęście nastolatka miała naprawdę miękkie lądowanie. Jak już znaleźli się na trawie spojrzała na Gryfona, po czym zaczęła się głośno smiać. Niesamowite jak bardzo ten upadek był w ich stylu. Kiedy się uspokoiła uśmiechnęła się szeroko do niego. W odpowiedzi szturchnęła go w żebra. Następnie zaśmiała się ponownie, chyba powoli głupiała. Non stop chichotała pod nosem, uśmiech nie schodził jej z twarzy, a jeszcze do tego czuła tak zwane 'motylki w brzuchu'. Przez głowę właśnie przemknęła jej myśl, że koniecznie będzie musiała zabrać Erica do rodzinnego Happisburgh, pokazać wybrzeże, wraki statków, mały kamienny domek rodziców. To by było cudowne. Chociaż z drugiej strony, ledwo co wyznali sobie co do siebie czują, a ona już chce do przedstawiać rodzicom? Szalone! - Mówiłeś, ale chętnie usłyszę to po raz kolejny. - nie mogli się od siebie odebrać, Faith miała poczucie jakby musiała nacieszyć się bliskością, pocałunkami Henley'a, ponieważ zaraz ktoś jej to jeszcze zabierze. Po raz kolejny tego wieczoru utonęła w pocałunku. Za każdym razem kiedy odsuwał się od niej, czuła lekkie mrowienie warg. Jakby jego bliskość była jej potrzebna do życia. Teraz pewnie przez długi czas będzie chodzić z głową chumurach, siostra na pewno szybko zorientuje się, że coś jednak jest na rzeczy. - Myślałam, że kiedyś Ci mówiłam... - zrobiła minę jakby starała się wyciągnąć wspomnienie z zakamarków swojej pamięci. - Uwielbiam lilie. - powiedziała z lekkim uśmiechem , na jeziorze było ich trochę więc mogła spokojnie patrzeć jak kwiaty własną urodą przyozdabiają taflę wody. Mogłaby zaryzykować i jedną zerwać, jednak nie chciała tego psuć. To tak jakby miała odebrać część uroku temu miejscu. Kiedy Eric podał jej list, ułożyła się wygodnie kładąc głowę na jego klatce piersiowej. Poczuła jak jej ramiona okrywa swoją bluzą, już miała otworzyć usta, aby głośno zaprzeczyć, że nie jest jej zimno. - Ani słowa. - usłyszała, wywróciła oczami z lekkim uśmiechem. Od kiedy ma prawo ją uciszać? No i dlaczego tak łatwo się poddała? - To była moja ulubiona koszulka Henley. Dlatego radzę Ci więcej się nie okaleczać. - odparła niby głośnie, po chwili nie wytrzymała i musiała się roześmiać. Następnie przeszła do czytania treści listu, oczywiście jak już rozbroiła kopertę. W jednej ręce trzymała papier, a w drugiej świeciła sobie różdżką. Pozornie list wydawał się zwykłym zainteresowaniem siostry o życie brata, chociaż Faith wydawało się, że coś się święci. Uśmiechała się w duszy czytając o tych wszystkich wspomnieniach z dzieciństwa Erica, Valentine wydawała się wspaniałą osobą. Będzie musiała koniecznie ją poznać! Kiedy już doszła do fragmentu o wypadku ojca, jego stanie. Przeczytała ostatnie słowa listu, po czym spojrzała na ukochanego. Sama była przerażona, nie wyobrażała sobie, gdyby to przydarzyło się jej ojcu. - Eric, wszystko będzie dobrze. On wyjdzie z tego. - przytuliła go mocno do siebie, teraz jedynie mogła być dla Henley'a wsparciem.
-Kocham Cię, Faith - wyszeptał Eric w chwili gdy ich usta oderwały się od siebie - Nawet lubię to mówić, wiesz? - dodał uśmiechnąwszy się, po czym skradł jej kolejny pocałunek. Nie licząc urodzin Sammy'ego, nigdy wcześniej tego nie robił, a jednak wyglądało na to, że chyba nie szło mu aż tak znowu źle. Czasem zdarzało mu się myśleć o tym jak to będzie podczas pierwszego pocałunku, i prawie za każdym razem zastanawiał się czy aby na pewno da radę, nawet mimo, że z pozoru to nie wyglądało na zbyt skomplikowany proces. Obejmując Faith zupełnie zapomniał o wszystkich swoich obawach. Właściwie to zupełnie zapomniał o myśleniu. Wszystko co robił, każde czułe dotknięcie jej ciała, każdy złożony na jej ustach pocałunek był swego rodzaju niemym wyznaniem miłości pochodzącym bezpośrednio z jego serca. -No to chyba nie jesteś w tym sama - powiedział kiwnąwszy głową w stronę Fiołek pałaszującej lilię wodną – Będę pamiętał, żeby nie wysyłać Ci ich pocztą - dodał i przewrócił oczami gdy jego sowa przełknęła ostatni płatek ulubionych kwiatów Faith. W zasadzie to chyba powinienem być Ci wdzięczny, trochę przyśpieszyłaś nasze zbliżenie - przemknęło mu przez myśl i uśmiechnął się do swojego prawie prywatnego listonosza. Dłoń wciąż nieco szczypała, ale opatrunek Gryfonki zdawał egzamin. -Koszulka? Tylko z powodu Twoich koszulek mam się nie okaleczać? Chyba muszę przemyśleć status naszego związku, Everett- odparł rozbawiony i pokręcił z niedowierzaniem głową. Był tak szczęśliwy, że po prostu nie potrafił zachować powagi. Chociaż w gruncie rzeczy, to nawet nie próbował. Nie myślał też o tym, że jego żarty były zwyczajnie głupie. Wręczywszy dziewczynie list, oparł się plecami o kolumnę świątyni, co przywołało wspomnienia ich ostatniej nocy przed kłótnią. Uśmiechając się do niej ciepło, patrzył jak Faith opiera głowę o jego klatkę piersiową i układa się wygodnie. Nim zaczęła czytać, Eric objął ją ramieniem i chwycił za wolną dłoń, wplatając weń swoje palce. Początek listu wydał mu się odrobinę niepokojący, dlatego nieco nerwowo wzmocnił uścisk, ale szybko zdał sobie z tego sprawę i na powrót się rozluźnił. -To drzewo ma nawet nazwę, Liściojad- wtrącił, bo przecież nadawanie tak dziwnych nazw klonom jest zupełnie normalną praktyką dla siedmiolatków. Co ciekawe, w przeciwieństwie do Valentine, fragment ten zupełnie go nie zmartwił. Jego siostra była prawdopodobnie jedną z najmądrzejszych znanych mu osób, rozumiała naprawdę wiele i była w stanie trafić niemalże do każdego, ale jeśli chodziło o Andrew, to Eric miał wrażenie, że tylko On jest w stanie w pełni pojąc jego zachowanie i motywy nim kierujące. Mimo chłodu, a może nawet wrogości, którą od kilku lat darzył go brat, Gryfon kochał go jak nikogo innego w całej rodzinie. Czasem wydawało mu się nawet, że darzy go głębszym uczuciem niż Valentine, dlatego słysząc z ust dziewczyny, którą kochał, słowa jego siostry o tym co planował zrobić jego brat, Eric po prostu nie wytrzymał i zwyczajnie się rozpłakał. Nie były to jednak łzy smutku, lecz najgłębszego wzruszenia. -Przepraszam, czytaj dalej - powiedział drżącym głosem. Zdawał sobie sprawę z faktu, że jego zachowanie jest dla dziewczyny niezrozumiałe, zwłaszcza, że Henley nigdy nie płakał, ale postanowił wytłumaczyć jej wszystko dopiero na koniec. -Oczywiście, że będzie dobrze, Henley'owie są twardzi - prychnął jak gdyby nigdy nic i połknął spływające mu po policzkach łzy. Oczywiście, że Jego tato wyjdzie z tego, przecież val pisała, że już się obudził, a Ona się na tym zna. Wyleczenie wszystkich ran było już pewnie tylko kwestią czasu. - Ale wiesz...powinienem być tam z nimi teraz...może gdybyś chciała... - zaczął niepewnie. Nie chciał zostawiać Faith, nawet wypowiedzenie na głos decyzji o wyjeździe z Grecji, którą podjął przed sekundą, wydawało mu się niemal niemożliwe, ale spotkanie z Ojcem było teraz dla niego najważniejszą rzeczą na świecie.
-Nawet? – zapytała z szerokim uśmiechem, po czym pokręciła głową śmiejąc się przy tym - A ja kocham Ciebie, też nawet lubię to mówić. – pokazała mu język. Boże, zaczynali się zachowywać jak jednak z tych ‘cukierkowych’ par, które przekomarzają się, kto kogo kocha mocniej. Wcześniej Faith zbierało się na wymioty, kiedy tylko widziała tego typu pary w pobliżu. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, życie bywa tak przewrotne. Zadziwiające to wszystko, no ale Everett teraz bujała w obłokach więc nic nie było ważniejsze od Erica. Cała ta sytuacja była perfekcyjna, a nastolatce wydawało się, że to przeznaczenie. Młoda czarownica nie miała większego problemu z takim zadaniem, już wcześniej zdarzało jej się być w związku. Chociaż musiała przyznać, kiedy po raz pierwszy pocałowała Henley’a to trochę się stresowała. Zresztą przy nikim innym nie czuła czegoś takiego, mianowicie drżenia ciała, przyśpieszonego bicia serca. Teraz chyba po raz pierwszy naprawdę się zakochała. Nie żałowali sobie bliskich gestów, pocałunków, czy po prostu bliskości. Zresztą Faith za nim tęskniła więc teraz tak łatwo się jej nie pozbędzie. - Jednak wolę je podziwiać, a nie zjadać. Ale podziwiam zachwyt Fiołek. – uśmiechnęła się, lilie były naprawdę piękne, szczególnie w tym miejscu. Okazało się jeszcze, że dość smacznego, czego dowodem było ogromne zadowolenie sowy jej nowego chłopaka. Bo chyba tak to można nazwać? Jako związek? Nim zdążyła się obejrzeć miała drugą połówkę, jednak w tym wypadku chciała żeby to trwało wiecznie. Zresztą Eric był typem młodego czarodzieja, z którym można wiązać, czy też kiedyś budować, przyszłość. - Lepiej nie, wiesz chciałabym się nimi nacieszyć, albo w ogóle je zobaczyć. – może sówka by się zlitowała i przyniosła jej chociaż jedną, jeżeli oczywiście byłby cały bukiet. Chociaż skoro to przysmak, lepiej unikać takiego dostarczania kwiatów. W reakcji na kolejne słowa Gryfona głośno prychnęła, jak dla niej nie było co przemyślać, sprawa była dość jasna. A do tego, czyżby to była groźba? Najwidoczniej rozpierała ich pozytywna energia. - Liściojad? Opowiedz nieco więcej. – zaśmiała się głośno. Każde dziecko na wybujałą wyobraźnię, Faith chciała zostać piratem. Uwielbiała zabawy we wraku statku na wybrzeżu, poszukiwania skarbów, tworzenie map. Nawet Hope ma pamiątkę w postaci blizny. Niestety list z Hogwartu zepsuł wszelkie plany na przyszłość malutkiej Everett, musiała porzucić marzenia o wspaniałych przygodach na otwartych wodach. Teraz miała jeszcze więcej niesamowitych, magicznych przeżyć. Gdyby nie ten dzień, kiedy dowiedziała się, że będzie się uczyć wraz z bliźniaczką w Magicznej Szkole, może teraz by tutaj razem nie siedzieli. Przerażająca myśl. Brunetka też miała brata, młodszego o imieniu Matthew. Jest naprawdę nieznośnym dzieckiem, wszystkim robi na złość, do tego jest nadpobudliwy. Chociaż Faith uważa go za wrzód na tyłku, to bardzo go kocha na swój sposób. W końcu to jej brat. Czytała dalej aż do momentu, kiedy usłyszała drżący głos chłopaka, było jej tak bardzo przykro. Nigdy nie widziała jak płakał, nawet w najgorszej sytuacji. Nie miała zamiaru go wyśmiać, znaczy, pewnie by to zrobiła gdyby okoliczności były nieco inne. Nie przerwała, tylko dokończyła list. - Wszystko się ułoży, obiecuję. – powiedziała wtulając twarz w zagłębienie jego szyi, trzymała go mocno. Wiedziała, że potrzebuje wsparcia. Po chwili odsunęła się od Gryfona, kciukami otarła słone łzy z jego policzków. -Najważniejsze, że już się obudził. Teraz to tylko kwestia czasu aż dojdzie do siebie. – posłała mu pocieszający uśmiech, ciężko było jej patrzeć jak cierpi. Sama postanowiła, że napisze do matki, czy wszystko u nich w porządku. Tak asekuracyjnie, nagle do niego dotarło jak łatwo można stracić bliskich. - Jasne rozumiem. – trochę posmutniała, ale zaraz, chciał żeby pojechała z nim? - Jeżeli chcesz to pojadę z Tobą, chętnie poznam Valentine. Zresztą o wszystkich tyle mi opowiadałeś. – pogłaskała go po policzku. Zaraz zacznie się stres jak wypadnie przed rodziną, czy nie przyniesie mu wstydu. Znowu będzie musiała pożyczyć sukienkę od bliźniaczki, albo kupi sobie jedną na specjalne okazje?
Na wyspie Agrios zapadła noc, a wraz z nią przyszedł chłód. Mimo, że za dnia w Grecji przetrwanie godzin południowych z powodu panujących tutaj upałów, graniczyło niemal z cudem i wymagało odpowiedniego zorganizowania, tak po zachodzie słońca robiło się czasem zimniej niż na zajęciach z eliksirów w lochach. Całkiem tragicznie innymi słowy, jednak naszej zakochanej parze to zupełnie nie przeszkadzało. Leżeli wtuleni w siebie pod kolumną świątyni Asklepiosa i ani myśleli wrócić do wygodnego hotelu. Miłosne uniesienia najwyraźniej przeszkadzały w prawidłowym funkcjonowaniu mózgu, przynajmniej jeśli chodziło o Erica Henley'a, który w takiej sytuacji został postawiony pierwszy raz w życiu. Usłyszawszy kolejny raz wyznanie Faith, uśmiechnął się ciepło do dziewczyny, a jego ciało przeszedł dreszcz. Zachowywał się tak jakby w każdej chwili wszystko mogło się zakończyć, nie mógł znieść myśli, że coś mogłoby ich rozdzielić. Choćby na chwilę. Najchętniej nawet spędziłby tutaj całą noc, zupełnie nie myślał o możliwych niebezpieczeństwach. Rozjaśnienie umysłu nadeszło jednak wraz z lekturą listu otrzymanego od Siostry. - Ej, nie śmiej się, w sumie Ja i Andrew nazwaliśmy większość drzew w pobliskim parku, ale miałem wtedy chyba z osiem lat i trochę mi się już pozapominało - wyjaśnił przyciszonym głosem - Chociaż gdzieś w pokoju powinienem mieć całą mapę....albo dałem ją Val, bo Ja pewnie bym ją zgubił, nie jestem pewien - dodał z ustami w jej brązowych, łaskoczących go po twarzy włosach - Kiedyś Ci pokażę, ok? A jak nie uda mi się znaleźć mapy, to pójdziemy tam na spacer i spróbuję sobie przypomnieć - powiedział przywoławszy w pamięci obraz obskurnego parku przy jednej z ulic w Leicester. Na pozór to miejsce nie zachęcało do spędzania w nim czasu, ale dla trójki rodzeństwa nie posiadającej innych perspektyw na zabawę, skrzypiące huśtawki, zarośnięta krzakami wielka piaskownica i wysokie, trudne do zdobycia drzewa z których wielokrotnie spadał, były prawdziwym królestwem. Eric uśmiechnął się przez łzy, ale całkowitemu zatopieniu się we wspomnienia przeszkodziła informacja o wypadku Ojca. -Wiem, Faith, naprawdę - stwierdził z coraz większą trudnością wypowiadając słowa i przytulił się do niej mocno. Serce podeszło mu do gardła na samą myśl, że jego tatko mógł zginąć, że mógłby już nigdy go nie zobaczyć, ale nie chciał okazywać otwarcie swojego smutku, nawet jeśli mimowolnie już to zrobił. W każdej innej sytuacji czułby się z tym źle, był przecież Ericem Henley'em, jego zadaniem było obdarowywanie ludzi uśmiechem i poprawianie im humoru. W objęciach Faith wszystko stawało jednak na głowie. Gdyby nie Ona, gdyby nie jej słowa pocieszenia, pewnie wpadłby w wielki smutek i zamiast podzielić się swoim żalem, unikałby kontaktu z kimkolwiek tłumiąc uczucia głęboko w sobie. - Chcę - uśmiechnął się nieznacznie – Tylko to oznacza koniec z rajskimi wakacjami, wiesz, drinki z palemką nie są w cenie...ale za to moja Mama robi pyszną brukselkę - dodał nieco złośliwie, bo doskonale wiedział jak dziewczyna, w przeciwieństwie do niego, nie cierpi tych przepysznych, zieloniutkich warzyw. - Wracamy do hotelu? - wyszeptał po dłuższej chwili, choć tak naprawdę całym sobą nie chciał rozstawać się z Faith - Może jeśli zgłosimy się jak najszybciej do któregoś opiekuna, załatwią jakiś transport już na jutro rano, świstoklik, albo coś - wyjaśnił, ale zamiast zabierać się do wstawania, mocniej przytulił Gryfonkę, a później ja pocałował, zupełnie tak jakby nieświadomie chciał usłyszeć jej odmowę.
Warunki pogodowe, czy tam chłód teraz był najmniejszym problemem dla Faith. Martwiła się o Erica, jego ojca, rodzinę. Nie znała tych ludzi, jednak wiedziała jak bardzo Henley jest z nimi związany. Ciężko było jej patrzeć na swojego chłopaka, bo tak to chyba można nazwać, w takim stanie. Wiedziała, że teraz nie może być sam, a ona za wszelką cenę będzie przy nim. Chociaż wizja spotkania jego matki, siostry czy też brata była dość stresująca. Faith była typem chłopczycy, nie do końca zawsze wiedziała jak się ma zachować, czy też co powiedzieć żeby nie zaliczyć wtopy. Bała się, że narobi Ericowi wstydu przy rodzinie. Chyba powinna z nim o tym porozmawiać jeszcze przed wyjazdem. Do tego kiedy Everett się denerwuje robi się bardzo niezdarna. Będzie musiała też go zabrać kiedyś do rodziców, niech też przechodzi tak ogromny stres! Faith chyba uwielbia zasadę ‘oko za oko’…. Nie miała ochoty teraz o tym myśleć, trzeba się cieszyć chwilą, dniem dzisiejszym. Patrzyła na Erica z szerokim uśmiechem, była naprawdę szczęśliwa. Chyba pierwszy raz tak bardzo się w kimkolwiek zakochała, zresztą Henley nie był tylko jej miłością, ale również najlepszym przyjacielem. Takie związki mogą przetrwać najgorsze burze, a i tak będą niezniszczalne. Chociaż teraz również czuła jakby to wszystko było pięknym snem, z którego zaraz się obudzi. - Koniecznie. Chętnie się dowiem jakie jeszcze ‘genialne’ nazwy nadałeś innym drzewom. – zaśmiała się, teraz trochę się z nim droczyła. Jednak na pewno będzie chciała zobaczyć jak najwięcej ciekawych miejsc z dzieciństwa Erica, dowiedzieć się o nim jeszcze więcej niż wie teraz. - Wiesz, że jak byłam mała to chciałam być piratem? – wypaliła tak z niczego, chciała chwilowo zmienić temat, jakoś poprawić mu humor. Mogła spędzić w tym miejscu już całe życie, byle tylko Eric był przy niej. Świątynia, jezioro, lilie. To wszystko było idealne. Można powiedzieć, wspaniałe zakończenie wakacji. Chyba nie będzie jej tak szkoda pożegnać się przedwcześnie z Grecją, zostawia w tym miejscu pełno wspomnień. Na pewno jeszcze kiedyś tutaj wrócą. - Brukselkę? Ale chyba nie będę musiała tego jakoś przełknąć żeby jej nie było przykro? – trochę się przeraziła, przecież brukselka to najbardziej znienawidzone warzywo przez Gryfonkę. Aż dreszcze ją z tego wszystkiego przeszły, może jednak powinna się zastanowić nad drinkami z palemką? - Nie martw się, moja mama robi wspaniałe bułeczki cynamonowe. – dodała po chwili ze złośliwym uśmieszkiem. Nie ma nic za darmo! Chociaż naprawdę, wypieki mamy Everett były cudowne. Kobieta ma talent do tworzenia różnego sortu łakoci. – Wracamy do hotelu? – usłyszała cichy głos chłopaka, z jednej strony wiedziała, że to właściwe. Z drugiej wolała tutaj zostać, przytulić się mocno do niego i po prostu zasnąć bez względu na niebezpieczeństwa. Odwzajemniła pocałunek, po czym wtuliła się w klatkę piersiową Gryfona. - Jak dla mnie możemy tu zostać, a wszystko załatwimy jutro wcześnie rano. – odpowiedziała. Pewnie jeszcze rozmawiali pare godzin, po czym zasnęli zapominając o całej reszcie świata.