Gdy tylko zapuścisz się w głąb lasu znajdziesz zapomnianą przez czas świątynię. Jej dni świetności dawno minęły, jednak nadal można dostrzec ślady dawnej cywilizacji. Gdy tylko przyjrzysz się bliżej poszczególnym kamieniom dostrzeżesz runy zdobiące kamień. Jednak nie są one tam przypadkiem. Skrywają bowiem pewną tajemnicą, którą jeśli tylko będziesz chciał możesz odkryć. Rzuć kostką aby dowiedzieć się, jakie zdarzenie losowe Ci się przytrafiło.
Spoiler:
1, 5 - Musiałeś niestety coś źle odczytać. Wskazówki za którymi poszedłeś doprowadziły Cię w miejsce z którego nie wiesz jak wrócić. Błąkasz się dookoła jednak to nic nie daje. Rzuć jeszcze raz kostką: Parzysta - masz szczęście, ktoś z miejscowych akurat tamtędy przechodził i pomógł Ci się wydostać. Nieparzysta - niestety, nie masz tyle szczęścia. Odnajdujesz drogę do wyjścia, jednak poważnie ranisz nogę. Lepiej niech obejrzy to jakiś medyk. 2, 3 - Znaki wydają Ci się znajome, jednak nie uczęszczałeś zbyt często na lekcje Starożytnych runów. Odchodzisz pozostawiając zagadkę nierozwiązaną. 4, 6 - Udało Ci się wszystko przeczytać i dotrzeć do rozwiązania zagadki. Okazuje się, że w ruinach znajduje się skrytka zapomniana przez wszystkich. Odnajdujesz ją, a wraz z nią do twojej kieszeni wpływa 10G. Zgłoś się po nie w TYM temacie.
Mądrzejsi wiedzą, że aby przeżyć greckie upały wystarczy skryć się pod koronami drzew. Tutaj powietrze zachowuje się zupełnie inaczej, można rzec, iż po ludzku. Lincoln ubrany był jak typowy himalaista: adidasy na grubej podeszwie, beżowe spodenki z kieszeniami i niebieska bluzka z krótkim rękawem. Teraz trochę przepocona zważywszy na długą drogę. Zbyt długą, podejrzanie długą. Gryfon był pewien, że przechodził obok tego głazu trzeci raz albo las ma wszędzie takie same kamienie. Hm, czy ta gałąź nie była przez niego mijana trzydzieści minut temu? Czemu zrobiło się jeszcze goręcej? - Zapamiętaj, Lin. Nie jesteś dobry w zagadkach i chodzeniu po lesie. - mruknął sam do siebie, poprawiając czarny plecak na ramionach. Przekręcił białą czapkę z daszkiem do tyłu, by wiatr orzeźwił choć trochę jego przepocone czoło. Chłopak zatrzymał się w pewnym miejscu i uważnie studiował otoczenie. Przyglądał się każdemu drzewu, w myślach odtwarzając drogę od świątyni. Ucieszył się szczerze, gdy znalazł ruiny i tajemnicze runy. Trzeba szczerze przyznać, porwał się z motyką na słońce. Nienawidził przedmiotu Run i drzemał na tych lekcjach przez cały okres nauki. Miał teraz za swoje. Nauczyciel z pewnością popatrzyłby na niego z politowaniem i słynnym "A nie mówiłem?". Co się stało to się nie odstanie. Czas wydostać się z lasu zanim będą go szukać. Póki co nie zamierzał puszczać z różdżki racy sygnalizującej, poradzi sobie. Lin zmarszczył brwi tak mocno, że na czole wyżłopał dwie głębokie zmarszczki. Drapał się po lekko kującej brodzie i obracał powoli wokół własnej osi. Raz kiwał głową, raz kręcił. Wysunął palec do przodu, zupełnie jakby coś obliczał. Za chwilę machnął dłonią i zaczynał od nowa. Udało mu się określić położenie ścieżki, przynajmniej tak na oko. Na wszelki wypadek zebrał kilka mniejszych kamyków i ułożył je w widocznym miejscu w kształcie strzałki. Tym samym zapewnił sobie wskazówkę w przypadku ponownego zabłądzenia. Strzałka pokazywała w którą teraz stronę uda się chłopak. Tak też ruszył. Im dłużej szedł, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że idzie dobrą drogą. Zrobił sobie dwuminutowy postój, aby wyjąć z plecaka butelkę wody. Wypił trzy czwarte jej zawartości, a resztę polał na dłonie, którymi przeczesał włosy i schłodził nią kark. Powietrze było tu bardziej znośne, ale wciąż upalne. Lin planował wycieczkę co najwyżej dwugodzinną, a spędził tu już chyba czwartą. Wziął głęboki wdech i ruszył pewnym siebie krokiem dalej. Uśmiechnął się do siebie dostrzegłszy pomalowany znak na korze drzewa. Udało się, ma drogę! Tam za tymi drzewami widział już ruiny świątyni. Zostało mu zaledwie dziesięć minut marszu. Uśmiech Lincolna znikł szybciej niż się pojawił. Pozwolił sobie ucieszyć się z sukcesu, zapominając o podstawowych zasadach przetrwania. Nie rozglądał się za niebezpieczeństwem i teraz za to zapłacił. To było kilka szybkich sekund. Mrugnięcie okiem i sceneria się zmieniła. Lincoln postawił stopę na przewróconym spróchniałym pniu, by ominąć zbyt miękki mech. Kora nie wytrzymała ciężaru siedemdziesięciokilogramowego chłopaka. Rozległ się głośny trzask. Chwilę potem równie głośny syk i jęk wydostający się z zaciśniętych zębów Lincolna. Noga zsunęła mu się w dół. Kawałek drewna wbił mu się w łydkę i co gorsza pęd upadku rozdarł łydkę do góry, zatrzymując się cudem przed rzepką. Bez gracji Lin pół siedział w dziurawym pniu z grymasem bólu na twarzy. Oddychał szybko i płytko, przez zaciśnięte zęby. Czuł nieprzyjemnie ciepłą maź spływającą mu po nodze, wsiąkającą w buta i brudzącą nogawkę spodenek. Zamknął mocno powieki i podjął próbę opanowania oddechu. Nie z takich opresji wychodził. Kiedyś z wing-chun wyszedł z sińcem na plecach i jest zdrów. Z tego też wyjdzie, nie ma co panikować. Powoli, bardzo ostrożnie zacisnął dłonie po bokach pnia. Uniósł tułów, ignorując ból, sięgnął ręką do najbliższego większego kamienia i opierając na nim ciężar ciała, przyciągnął się do niego. Dobrze, że nie patrzył na łydkę chwilę wcześniej, bo jak nic poczułby zimny dreszcz niepokoju. Osunął się do siadu obok kamienia, oddychając jeszcze szybciej i głośniej. Zdjął czapkę, wytarł czoło i spojrzał na łydkę. Jęknął. W krwawiącej ranie widział mnóstwo drzazg i jeden większy kawałek kory. - Niech to szlag. - warknął w swoim kierunku, chwytając kolano rannej nogi z dwóch stron. Musi za wszelką cenę zatamować krew i udać się dalej na szlak. Nie miał pewności czy z tej odległości ktoś go znajdzie. Co prawda jest na dobrej drodze, ale czy ktoś poza nim planował wchodzić do lasu pełnego komarów? Nie wydawało mu się. Zsunął z ramion plecak i szukał w nim bandaży. Oczywiście ich przy sobie nie miał, nie brał pod uwagę kontuzji. Musiał ograniczyć się do bluzki, niestety swojej własnej, aktualnie noszonej. Woli zostać jednak zjedzony przez komary niż się tutaj wykrwawić. Zdjął z siebie bluzkę, ciesząc się, że jest lato. Zwinął ją w mniejszy tobołek i począł się opatrywać. Niezdarnie, ale coś robił. Omijając większy kawałek kory wbitej w łydkę przycisnął bluzkę do rany. Najpierw przestać krwawić. Pamiętał, że ktoś mu mówił, aby samemu nie wyjmować z rany ciał obcych. Z trwogą patrzył jak błękit jego bluzki zamienia się w ciemną czerwień.
Ostatnio zmieniony przez Lincoln Freeman dnia Sro 2 Sie - 20:15, w całości zmieniany 1 raz
Czy oni naprawdę właśnie wysłali ją do medyka, gdzie musiała rozebrać się do naga i od nowa wyjaśniacć jak to się stało, że przez nieuwagę zaczęła się topić? Jeszcze próbowali jej wmówić, że to jej wina i tego, że źle wymówiła zaklęcie. Brednie! Nie wymówiła go źle. Nawet ruch nadgarstka był idealny. Mimo to oni jej nie wierzyli. Ani miejscowy medyk ani nauczyciele czy inni starsi opiekunowie. Uważali, że kłamie i jedynie chce usprawiedliwić swoje niedojrzałe zachowanie. Ale gdzie tutaj można było mówić o niedojrzałości? Wymówiła zaklęcie? Tak. Skoczyła prawidłowo do wody nie robiąc sobie krzywdy? Tak. Zabezpieczyła się w jakieś ostre narzędzie na wypadek jakiejś nieprzewidzianej sytuacji? Nie ale to nie znaczyło, że można było ją nazywać nieodpowiedzialną! Nie raz pływała z Valerianem w przeróżnych wodach na ziemi. Nie raz się przy tym skaleczyła, jednak nigdy, powtarzam, nigdy się nie topiła. Zawsze była ostrożna. Więc co stało się teraz? Nie wiedziała i właśnie to miała zamiar odkryć. Bo takie rzeczy nie były normalne. Nawet jak na standardy czarodziejów. Kopiąc każdy, nawet najmniejszy, kamyczek dotarła do... Właśnie, do czego? Z obojętnością lecz również i małym zaciekawieniem przyjrzała się obiektowi. Wyglądało to jak jakieś ruiny. Bardzo stare i zaniedbane. Najwidoczniej mają już tyle starych świątyń, domów i innych budowli, że tej pozwolili umrzeć w samotności. Biedna. Dotykając szorstkiego kamienia porośniętego gdzieniegdzie miękkim mchem weszła po ledwo widocznych schodach na górę. Nic nie było tutaj nadzwyczajnego. Kilka pokruszonych kamieni, brak jednej ze ścian, gdy druga tylko w połowie przypominała czym była. Wodząc palcami po kamieniach natrafiła na coś bardzo dziwnego. Dziwne znaki były wyryte w kamieniu. Z zaciekawieniem rozejrzała się po całej budowli i musiała przyznać, że było ich sporo, jednak nic z tego nie rozumiała. Runy nie mówiły jej kompletnie nic. W sumie nie miała czemu się dziwić. Nigdy nie lubiła starożytnych run i mało kiedy można było ją na nich spotkać. Tak bardzo skupiła się na znakach, że głuchy odgłos wydobywający się z lasu za nią przeraził dziewczynę. Jednak chwilę później usłyszała coś jeszcze. Jakby ludzki głos. Nie była do końca pewna czy aby wyobraźnia nie płata jej figla. Chciała już odejść i wrócić do hotelu, jednak nigdy by sobie nie darowała, gdyby tego nie sprawdziła. Kochała pakować się w kłopoty, nawet jeśli o tym nie wiedziała. Zapuszczała się coraz głębiej w las torując sobie drogę przez gąszcz gałęzi i trawy. Niekiedy nawet trafiała nogą w jakiś dołek przez co musiała się zatrzymywać. Trochę to trwało ale dotarła do źródła hałasu. Z początku nie była pewna kogo widzi przed sobą, lecz gdy tylko postać się poruszyła od razu rozpoznała Lina. Z oczyma niczym kot z mugolskiej bajki podeszła szybko do niego. - Jak? Co ty tutaj... Czy to KREW! - nawet nie dokończyła jednego zdania, a już zaczynała kolejne. W dodatku ta krew. Skąd się ona wzięła. Gorączkowa zaczęła się rozglądać za jej źródłem i chwilę później je znalazła. Jego noga była ranna, i to dość poważnie. Nie czekając nawet chwili dłużej wyjęła różdżkę. I jak to nie trwało długo tak samo przypomnienie sobie zaklęcia było problemem który musiała pokonać jak najszybciej. Jak ono leciało? A może zacznijmy od... rozwiązania tego prowizorycznego opatrunku i zobaczenia co będzie potrzebne... Tak tylko mówię. I Bercia właśnie tak zrobiła. Delikatnie odwinęła... Czy to koszulka? Nie ważne, delikatnie pozbyła się tego czegoś i obejrzała zranioną nogę. Nie wyglądało to najlepiej. No dobrze, oczyśćmy to najpierw. - Aquamenti. - wyraźnie i tak jak uczono ich w szkole wypowiedziała zaklęcie. Jednak nic się nie stało. Mało tego, z końca różdżki zamiast wody pojawił się delikatny płomień. - Co do cholery. - nie chcąc ryzykować, że coś może się stać Linowi postanowiła spróbować innego zaklęcia. Może uśmierzenie bólu? Na pewno bardzo go to bolało. - Asinta mulaf -i wiecie co? Sytuacja adekwatna do poprzedniej. Zamiast uśmierzyć ból zaklęcie sprawiło, że chłopak czuł go ciut bardziej. Zdenerwowana i spanikowana nie miała pojęcia co zrobić. Nie mogła zaleczyć mu rany bez opatrzenia jej. Może chociaż uda się jej zatamować krwotok. - Ferula - i udało się. Rana już nie krwawiła, a jedynie straszyła swoim wyglądem. Szybko opatrzyła ją ostatnim zaklęciem i spojrzała na chłopaka z przerażeniem w oczach. Nie wiedziała co miała mu powiedzieć. Przecież wszystko poprawnie robiła, a wychodziło na opak. - Lincoln, ja naprawdę nie wiem co się stało. Przepraszam cię. Ja... - spanikowana upuściła różdżkę. Nie chciała już mieć z nią nic do czynienia. Może się popsuła? - Najpierw o mało co się nie utopiłam, a teraz to. - burknęła kilka zdań pod nosem jednak chłopak mógł to wyraźnie usłyszeć.
Ból był dotkliwy. Pulsujący, promieniujący aż do uda i biodra. Miał naprawdę wielkie szczęście, że nie urządził sobie kolana. Musiałby wówczas zrezygnować z wing-chun, a nie chciał się wyrzekać i tego. Niewiele sytuacji dostarczało mu tyle przyjemności co sztuki walki. Przyciskał koszulkę do rany i pracował nad oddechem. Uczył się techniki uspokajania oddechu. Przydaje się to niezwykle podczas sporadycznych ataków gniewu. Lincoln musiał przygotować się, aby rzucić za chwilę zaklęcie Racy. Mógłby spróbować iść i kuśtykając wrócić do hotelu, jednak jest to pewne ryzyko. Szczerze powiedziawszy, nie chciał poznawać się bliżej z tym większym kawałkiem kory w łydce. Żywił nadzieję, że nie naderwał sobie żadnego mięśnia. Posłał pełne wyrzutu spojrzenie spróchniałemu pniu, jakby czekając na jego przeprosiny. Zacisnął wargi w bladą, cienką linię, gdy podjął próbę poruszenia nogą. Aha, nici z chodzenia. Nie przestając przyciskać bluzki do rany, odchylił głowę do tyłu i oparł potylicę o chłodny kamień. Pot lał się z Lincolna strumieniami. Całe plecy i tors miał mokre. Nie pomogło nawet zdjęcie bluzki i przeznaczenie jej na bandaż. Klatka piersiowa unosiła się w rytmicznym oddechu. Po kilku minutach chłopak poczuł, że za chwilę będzie gotowy do rzucenia zaklęcia racy. Niezdarnie począł szukać w plecaku orzechowej różdżki. Nim zdołał ją wymacać, usłyszał szelest i czyjeś kroki. W pierwszej chwili pomyślał, że przyszedł ratunek, w drugiej zaś zobaczył przed oczami scenariusz trochę czerniejszy. Może to jakaś akromantula bądź dziki zwierz zwabiony krwią? Już zaciskał palce na różdżce, już uniósł podbródek gotowy się bronić, gdy ujrzał w krzakach twarz... - Berenice? - zapytał słabym głosem, czując jak serce łomoce mu czy to z bólu czy z ulgi, nie wiadomo. Zamrugał kilka razy. - Tak, to krew. Krew jest czerwona i płynie z żył, które postanowiły dziś pooddychać świeżym powietrzem. - poinformował ją życzliwie, nie wiedząc skąd u niego wisielczy humor. Nim minęła chwila, koleżanka kucała przy nim z różdżką. Pozwolił jej zabrać ze swojej dłoni zakrwawioną koszulę. Wierzył, że wie co robi. Była aktualnie jego ratunkiem. Tak szybko podjęła decyzję, że Lincoln nie zdążył zareagować. Z bólu miał spowolnione ruchy i reakcje. Oczy rozszerzyły mu się z szoku, gdy z zaklęcia tworzącego wodę oberwał małym płomieniem. W bolącą nogę. Jak jęknął, tak żyły mu na szyi się uwypukliły. Szybko rzucił okiem na nogę, czy ją w ogóle ma, ale jest na swoim miejscu. Do rany doszło lekkie poparzenie. Nie widział go w posoce, ale zapewne skóra byłaby zaróżowiona. Już otwierał usta, już chciał protestować, gdy kolejne zaklęcie tak jakby wzmocniło mu ból. Kolejny wstrzymywany krzyk. - Berenice, na kości skrzata. - wydusił na jednym tchu. Trzecie zaklęcie. Lincoln zacisnął mocno powieki gotów znów oberwać. Tym razem poczuł mrowienie i... koniec. Przestało krwawić. Chłopak wyprostował się i za chwilę oparł dłonie na trawie, oddychając głęboko. Potrząsnął głową i spojrzał na bladą dziewczynę i jej spuszczoną głowę. Wyciągnął do niej dłoń i położył palce na jej łokciu, by zwrócić na siebie jej uwagę. - Berenice, spokojnie. - mówił to człowiek z podkrążonymi oczami, przepoconym ciałem i pokrwawioną nogą. Jeszcze jej nie ruszał. - Nie wiem co zrobiłaś, ale przestało krwawić. To najważniejsze. Wcześniejsze zaklęcia... jak sama powiedziałaś... chwila. - podniósł wyżej głowę. - Topiłaś się? Dziewczyno, osoby, które przeżyły topienie nie powinny tak od razu czarować. - właśnie pojął jak wiele miał szczęścia. Berenice mogła go poważnie uszkodzić, szczególnie w tym stanie. Nie zastanawiał się jeszcze co się stało z jej zaklęciami, wszak wydawały się prawidłowo wypowiedziane. Bardziej martwił się obecną sytuacją. Krew może zwabić różnorakie monstra. Na próbę dotknął swojej lewej łydki. Właśnie otrzymał śliczną bliznę na jej całą długość. Ale nie bolało, nie tak bardzo jak chwilę temu. Zgiął kolano i przełknął ślinę. Jest okej. Berenice w efekcie końcowym ocaliła go przed wykrwawieniem się. Sięgnął po jej różdżkę, która poturlała się w jego kierunku. Chwycił delikatnie nadgarstek Berenice, i złożył różdżkę we wnętrzu jej dłoni. Tam, gdzie powinna być. - Nie panikuj. Ty jesteś cała, dzięki Merlinie, i ja też. Uratowałaś mi łydkę i zdrowie, mówię to poważnie. - i też patrzył w jej oczy śmiertelnie poważnie. Lincoln nigdy nie rzucał słów na wiatr. Odczekał chwilę, wciąż na nią patrząc, czekając na jakiś odzew. Za chwilę zajmie się wyczyszczeniem skóry z krwi. Gdy wróci tak do hotelu, ludzie padną na zawał.
Była zła, sfrustrowana, rozdrażniona, zdezorientowana... I tak naprawdę można by było wymieniać tutaj bez końca. Nie wiedziała czemu zaklęcia nie zadziałały tak jak powinny tylko z odwrotnością. A może powinna spróbować właśnie w ten sposób, w odwrotny? Nie, to nie był dobry pomysł. Jeszcze zaklęcie postanowiłoby zadziałać poprawnie. Ewidentnie było coś nie tak tylko dziewczyna nie wiedziała co. Przecież z uzdrawiania była jedną z lepszych uczennic. Te zaklęcia znała najlepiej i za każdym razem jej wychodziły jednak, gdy teraz potrzebowała ich najbardziej nawaliły. No, w większości. Dwa zadziałały poprawnie więc nie powinno być problemu z dojściem do hotelu. Wolała nie ryzykować teleportacji łącznej. Nie wiedziała, a raczej wiedziała, że to może zaszkodzić jeszcze bardziej jej koledze. Pozostawało iście na piechotę. Tylko jak on miał dojść do ośrodka z tak skaleczoną nogą? Myśl Berenice, myśl. Zdecydowanie musiała znaleźć jakiś kij. I to solidny, a następnie... Jej tok myślowy przerwały słowa chłopaka. Owszem, topiła się, ale było to dzień wcześniej więc nie powinna już mieć problemów z magią. Chyba... - Porozmawiamy o tym później. Teraz najważniejszy jesteś ty. Jak do tego doszło? Przecież znam Cię. Nigdy nie doprowadziłbyś siebie do takiego stanu. - kręcąc głową z niedowierzaniem spojrzała na niego. Chłopak się męczył i ewidentnie wstrzymywał od krzyku bólów. Tak przynajmniej wyglądała jego twarz. Do tego podkrążone oczy i kropelki potu na skroni. Wyglądał okropnie jednak nie miała zamiaru mu tego mówić. Zamiast tego poczuła jak wkłada w jej dłoń różdżkę którą odrzuciła od siebie. Delikatny uśmiech na jej bladych ustach musiał wyglądać upiornie ale była mu wdzięczna. Teraz pozostało tylko dopracowanie całego planu. Na czym to ona... a, no tak. Jak już tylko znajdzie kij będzie mogła go zaczarować w laskę i chłopak bez problemu będzie miał na niej oparcie, gdzie to z drugiej strony dziewczyna będzie go podtrzymywać. Sama nie dałaby rady trzymać chłopaka. Zdeterminowana do zrealizowania swojego planu zaczęła rozglądać się za odpowiednim kijem. I znalazła taki. Leżał kilka metrów od nich. - Poczekaj chwilę. - zostawiła chłopaka na chwilę samego aby pójść po swoje znalezisko. Wydawał się gruby i solidny więc powinien wystarczyć na jakiś czas. Z zaklęcia jednak zrezygnowała. Wolała nie robić więcej szkód. Wraz z nim wróciła do kolegi. - Dasz radę wstać? - z szybko bijącym sercem wpatrywała się w niego z powagą. Nie chciała aby coś mu się stało, tym bardziej przez nią.
Przyglądał się swojej kończynie z zainteresowaniem. Wyglądała naprawdę fatalnie. Co prawda najgorsze już za nim, jednak ta mała kałuża krwi wokół łydki nie zachęcała do ukojenia nerwów. Lincoln był tym zirytowany, trzeba to przyznać. Tak zachowują się normalni ludzie, którzy wpadli w pewne tarapaty. Na całe szczęście wszystko zakończy się dobrze, a podziękowania można tu skierować do Berenice. Chłopak nie miał do niej żalu za dwa nieudane zaklęcia. To tylko trochę więcej bólu. Nie odcięła mu nogi, to najważniejsze. Był do niej trochę przywiązany, wolałaby się z nią nie rozstawać. Wtłoczył do płuc haust powietrza i powoli go wypuścił. - Nadepnąłem na przewrócone drzewo i do niego wpadłem. Nie sądziłem, że nie utrzyma mojego ciężaru. - wytłumaczył spokojnym tonem, rzucając pniu pełne pogardy spojrzenie. Nie wspomniał, że wcześniej zgubił drogę i stracił całe dwie godziny na znalezienie jej z powrotem. To nie było potrzebne do szczęścia. - Podałabyś mi jedną gałązkę? - poprosił, samemu sięgając po niewielki kamień. Ułożył oba przedmioty obok siebie i skierował w ich kierunku swoją różdżkę. Widział jak działały zaklęcia Berenice, ale musiał zaryzykować. - Outcaver. - wypowiedział płynnie, a z krańca jego różdżki wystrzeliło... w sumie sam nie wiedział co. Dwa przedmioty zamieniły się w jedną bezkształtną papkę. Chłopak uniósł wysoko brwi, doskonale wiedząc, że wypowiedziane zaklęcie było wykonane bezbłędnie, wszak na transmutacji się znał. - Spróbuję jeszcze raz. - sięgnął po dwa kolejne kamienie i położył je obok. Outcaver musiało być tym razem jeszcze lepsze, bo... udało się. Dwa kamienie na ich oczach przetransmutowały się w dwa pasma bandaży/materiału. O to mu właśnie chodziło. Niepotrzebna mu tajemnicza papka. Trzeba przyznać, że odetchnął z ulgą. Gdy Berenice poszła gdzieś nieopodal w krzaki, w sumie bez słowa wyjaśnienia, Lincoln począł owijać sobie kończynę bandażem. Ciasno, warstwa przy warstwie, by nie narażać rany na zakażenia czy dodatkowe bóle wywołane kontaktem z powietrzem. Mógł zostawić to Berenice, znającej się na magii uzdrowienia, jednak co jak co, Lincoln bandaże potrafił opanować. Do tego nie trzeba było mieć smykałki. Zabezpieczył sobie niekrwawiącą już kończynę. Posłał dziewczynie krzepiący uśmiech. - Dam radę. Szkoda mi bluzki, ale nie porwę się póki co na zaklęcie czyszczące. - sięgnął po zakrwawioną, zwiniętą w kłębek odzież. Nie zamierzał się jej pozbywać. To jedna z jego ulubionych. - Dlatego przepraszam, że świecę ci torsem przed oczami. Mus to mus. - wstał z pomocą znalezionego kija, opierając na nim większość swojego ciężaru. Łydka jak na zawołanie zapłonęła bólem. O tak, będzie ją czuł zapewne przez kilka najbliższych dni. Skrzywił się mimowolnie, ale ustawił stopę płasko na ziemi. Może nie będzie kuleć. - Na galopujące hipogryfy, Berenice. Nie miej takiej miny, jakbym umierał. Straszysz mnie. Noga jest cała, spadłaś mi z nieba. - na próbę pokonał dwa metry w przód, w kierunku ścieżki. Udało mu się to zrobić bez problemu, choć i bez gracji. Nie kulał na szczęście. Przy każdym kroku czuł promieniujący delikatnie ból, należącego do kategorii znośnych, choć drażniących. Teraz to on zatrzymał na dziewczynie badawcze spojrzenie. - Topiłaś się. Opowiedz mi o tym w drodze do hostelu. - bardziej przyjaźnie zażądał niźli poprosił. Kolejne kroki z pomocnym kijem. Za kilka chwil nie będzie go chyba potrzebować. Na wszelki wypadek poszuka w hostelu pielęgniarki czy kogoś w jej stylu. Lincoln nawet nie orientował się kto przyjechał z nimi na wakacje z działu uzdrowicielstwa. Cóż on by począł bez Berenice?
Wytłumaczenie było całkiem logiczne i mogła w to nawet uwierzyć. Ba! Uwierzyła w to bez większych wątpliwości. Sama nie raz miała podobną sytuację z tym, że nic jej się nie stało. a przynajmniej nic poważnego. Przeważnie kończyło się na otarciach i niewielkich zadrapaniach. Czegoż to się nie robi dla nauki. Nie od dziś było przecież wiadomo, że najrzadsze okazy unikają kontaktu z ludźmi i trzeba... STOP! Zbyt bardzo odbiegliśmy od tematu. - Głupek. - mruknęła pod nosem nie komentując tego bardziej. Przecież mógł się domyślić, że spróchniałe drewno nie utrzyma go. Nawet pod nią by się zarwało. Czasami dochodziła do wniosku, że Lina trzeba pilnować bardziej niż Valeriana. Jej brat potrafił robić różne głupoty i zawsze to Lin był tym bardziej "rozsądnym". Chyba role się odwrócą i to ona będzie pilnowała tych dwoje aby nie zrobili sobie niczego poważnego. Spełniała jego prośbę bez większego ale i z zaciekawieniem przyglądała się temu co miał zamiar zrobić. Sama z chęcią zrobiłaby to za niego jednak po jej ostatnich zaklęciach wolała nie ryzykować. Sądziła, że Linowi pójdzie lepiej, jednak to co zobaczyła... Nie mogła wyjść z szoku. Czyli nie tylko jej zaklęcia przynosiły odwrotny efekt od zamierzonego. Było to dość dziwne jak i intrygujące. Coś zakłócało magię. Dobrze, że kolejna próba wyszła znakomicie. - Najwidoczniej nie tylko moje zaklęcia nie wychodzą. Coś czuję kolejną przygodę w powietrzu. - słowa były skierowane jedynie do niej, jednak chłopak mógł je usłyszeć doskonale. I z pewnością nie zdziwił się na słowo przygoda. Berenice uwielbiała pakować się w kłopoty i snuć dziwne teorie spiskowe. Gdy tylko chłopak znalazł się w pozycji pionowej Berka od razu złapała go z drugiej strony chcąc jak najbardziej odciążyć nogę. Więcej bólu było tutaj zbędne. Słowa które usłyszała zaraz po tym rozbawiły ją na tyle, że nie mogła powstrzymać krótkiego śmiechu. Opanowała jednak się dość szybko i spojrzała na chłopaka z uśmiechem. - Nie masz się czym przejmować. Nie jesteś pierwszym chłopakiem którego widzę bez koszulki. Nie róbmy z tego jakiegoś zawstydzającego przedstawienia. - przekręciła oczami i zaczęła iść powoli dostosowując swoje kroki do gryfona. Już miała coś odpowiedzieć na jego słowa jednak teraz to on wlepił w nią swoje spojrzenie. No tak, już zapomniała, że m o tym wspomniała. Nabrała powietrza w płuca aby w następnej chwili wypuścić je ze świstem. Wiedziała, że nie wymiga się kilkoma szybkimi słowa tak więc zaczęła opowiadać mu od początku co tak naprawdę się stało. - Nigdy nie miałam problemów z pływaniem. Często nurkowałam i pływałam w przeróżnych miejscach na świecie. - delikatnie poprawiła dłoń którą to obejmowała chłopaka. - Tutaj również się na to zdecydowałam. Słyszałam, że rafa koralowa w tym miejscu jest przepiękna. Rzuciłam proste zaklęcie aby móc oddychać pod wodą i wskoczyłam. Przepłynęłam kilka metrów i gdy byłam już.... - na chwilę zamilkła chcąc sobie przypomnieć ile to było metrów, jednak nie pamiętała tego. - Sama nie wiem. Może trzy i pół metra pod wodą zaklęcie przestało działać, a roślina podobna do diabelskich sideł oplotła swoje liście wokół mojej kostki przez co nie mogłam wypłynąć. Następne co pamiętam to liczenie i... światło. - wzruszyła ramionami. Do tej pory nie podziękowała, w odpowiedni sposób, chłopakowi który to ją uratował. Kojarzyła go ze szkoły jednak za nic nie pamiętała jak ma na imię. - Uratował mnie jakiś chłopak. Kojarzę go ze szkoły ale nie pamiętam imienia. Teraz jak o tym myślę to już wtedy coś musiało nie grać z zaklęciami. Coś jest nie tak z magią tutaj. - skoro nawet zaklęcie Lina nie zadziałało. Ale mógł to być tylko zbieg okoliczności lub wyczerpanie spowodowane utratą krwi. Mimo to powinna powiadomić jakiegoś nauczyciela o tym odkryciu. - A teraz musisz mi coś obiecać. - na chwilę stanęła zmuszając chłopaka do tego samego. Spojrzała na niego z powagą. - Nigdy więcej mnie tak nie strasz. Gdybym Cię nie znalazła... Nie, nie myślę o tym. Po prostu zabierz następnym razem kogoś ze sobą dobrze? - wpatrywała się w niego dopóki nie odpowiedział.
Poczuł ulgę stojąc już w pionie. Czuł ból łydki, ale najważniejsze, że nie było już ryzyka wykrwawienia się w dzikim lesie, niedaleko szlaku. Lincoln już się nie tłumaczył uważając, że to zbędne. Drzewo z boku wyglądało solidnie, a chłopak zaś nie poświęcił mu wystarczająco uwagi, zaaferowany odnalezionym szlakiem. Co się stało, to się nie odstanie. Najważniejsze, by nie powtarzać historii, a resztę wakacji spędzić znacznie mniej krwawo. Choć jak tak patrzył na Berenice, pojmował, że nie tylko on miał dni z adrenaliną. Nie odpowiedział na resztę wypowiedzi Berenice, zajęty bacznym wpatrywaniem się w jej policzki i oczy. Żyła, trzymała się dobrze, ale skoro nie było przy niej teraz Valeriana oznaczało to, że prawdopodobnie nie powiedziała o tej historii swemu bliźniaczemu bratu. Lincoln, w imię solidarności jąder, był gotów poinformować kumpla, by bardziej uważał na Berenice. Choć była żywiołowa, wciąż była dziewczyną, młodą kobietą. A w tej kwestii rodzice wpoili mu szacunek do płci pięknej. Mniejsza teraz z tym, wsłuchał się uważnie w opowieść Gryfonki. - Greckie anomalie magiczne. - zakomunikował, gdy już skończyła mówić. - W Proroku na pewno coś o tym napiszą. Zamówię sobie prenumeratę. Szkoła wysłała masę uczniów za granicę, gdzie nie da się normalnie czarować. Ktoś się prosi aż o masowy chaos i czekać tylko aż ktoś zrobi sobie porządną krzywdę. - skrzywił się. - Cud, że ten chłopak cię ocalił. Może znajdź go potem i podziękuj. Też bym to zrobił. Wolałbym, by nic ci się nie stało przez te anomalie. - patrzył na jej profil śmiertelnie poważnie. Kuśtykał u jej boku i jakoś turlali się ścieżką w kierunku terenów bardziej zabudowanych. Nie krzywił się ani nie jęczał z bólu. O wysiłku informował pot spływający mu strużką po czole, obok oka i do karku. Starał się nie obciążać rannej kończyny i póki się pilnował, tak mógł iść prosto, nie korzystając aż tak z pomocy Berenice. Doceniał, ale nie pozwoli, by kobieta wlokła go za chabety z lasu. Pokrwawionego. Gdy się zatrzymała, ze wstrzymanym oddechem i on stanął. Póki szedł, nie myślał o pulsującym bólu rany. A gdy się zatrzymywał, powietrze uderzało lekko ranną skórę i wywoływało nieprzyjemne szczepienie. Cóż, to jednak nie miało teraz znaczenia, gdyż ujrzał przed sobą gromy ciskane z niezwykłych oczu panny Cairndow. Westchnął. - Hej, spokojnie, mała. - zagadnął łagodnie i odruchowo wyciągnął w jej kierunku rękę, kładąc ją na jej ramieniu. Hoho, jakim smukłym ramieniu. - Użyłbym czerwonej racy sygnalizującej. Zatamowałbym krew, zrobił prowizoryczny opatrunek, a potem poturlałbym się do hostelu nim zapadnie zmrok. Poza tym gdybym doszedł już niedaleko, wysłałbym papierową wiadomość do Leo czy Pandy. - zniżył trochę głowę, by mieć wzrok na wysokości jej oczu. - Dałbym radę, ale dziękuję za troskę, Ber. Nie potrzebuję już nianiek, jestem dużym chłopcem. - nie zamierzał wlec ze sobą żadnego nadzoru czy przyzwoitek. To biło w jego ego i męski honor! Co tam drzewo. Wyszedł z tego zwycięsko, z lekką raną i nie ma co robić z igieł widły. Lekko, naprawdę delikatnie napierając dłonią na ramię dziewczyny, zachęcił ją, by kontynuowała powolny spacer. Sam też ruszył. Nie chciał by krew zwabiła drapieżnika.
Anomalii magicznych nie wzięła pod uwagę, gdyż nikt na wyspie ich o nich nie poinformował. A zbierając wszystkie informacje to wydawało się to najprawdopodobniejsze. Spora część osób miała problemy nawet z najprostszymi zaklęciami jak Lumos czy Accio. Zrozumiała by gdyby był to pierwszoroczniak ale studenci? To już lekka przesada. Zamyślona nawet nie zwróciła uwagi jak chłopak się jej przygląda. I może to nawet lepiej . Pewnie gdyby wiedziała o tym zaczęłaby go pouczać. A tego nie chciała. - Mam taki zamiar. Kojarzę go z zajęć więc nie powinno być problemu. Tym bardziej, że to jeden z Dear'ów. A ich w tej szkole jak mrówek. - zaśmiała się krótko. - Więc nie powinnam mieć problemów ze znalezieniem go. Krążyło wiele plotek, jedne mniej prawdopodobne i nne wyssane z palca, na temat tej rodziny. Często się zastanawiała czy któraś jest prawdziwa. Czy naprawdę są tak obsesyjną rodziną która tylko uważa czystość krwi i nic poza tym. Chyba tak. Wystarczyło poczytać obserwatora, chodź każdy wiedział, że piszą tam brednie ale w każdej plotce musi być ziarno prawdy. Tutaj nie chodziło o jakąś niańkę czy przyzwoitkę?! Czy czymś złym było martwienie się o kolegę? Nie sądziła. I niby jak chciał wysłać racę i... zrobić resztę tych rzeczy? Magia szwankowała. Sam nie dałby rady, a przynajmniej Berenice tak uważała. Chyba była zbyt opiekuńcza. Jednak zawód który wybrała był idealny do niej. Mung. Ratowanie ludzkiego życia. - Nie miałam na myśli nianiek. Magia szwankuje. Sam tak powiedziałeś przed chwilą. Wybacz, że to powiem ale nie dałbyś rady sam. Chodzenie na wycieczki po lasach czy innych mniej bezpiecznych szlakach jest niebezpieczne w pojedynkę teraz, rozumiesz? - starła się mówić łagodnie i spokojnie. Unoszenie głosu było zbędne. - I nie jestem mała. - zaśmiała się pod nosem idąc dalej. Do ośrodka było już niedaleko. Chyba.