Osoby:@Calum O. L. Dear i @Ruth Wittenberg Miejsce rozgrywki: Cukiernia w Hogsmeade Rok rozgrywki: bieżący, jakoś początkiem maja Okoliczności: Calum i Ruth spotykają się na kawie, by wyjaśnić sobie pewne sprawy oraz porozmawiać o przepowiedni.
Ogólnie głupio wyszło. Cała ta sprawa z mieszkaniami obok, z moim wtargnięciem i nakryciem Ruth z Dorienem (czego naprawdę nie chciałem... Szczerze powiedziawszy wolałbym wciąż żyć w nieświadomości, lecz co się zobaczyło już się nie odzobaczy i musiałem żyć z tą wiedzą) mocno zaważyła na mojej znajomości z Wittenberg, której nie chciałem sknocić. Naprawdę. Niestety sprawy przybrały taki obrót, że nie mogłem pozwolić sobie na spotkanie od razu po tym zdarzeniu. Przyszedł czas, w którym musiałem się zająć kursem jubilerskim i nie chciałem się dodatkowo rozpraszać - zależało mi na szybkim zaliczeniu i zdobyciu dyplomu. Mimo wszystko byłem dość mocno rozkojarzony i cały kurs przeciągnął mi się o kilka dni, ponieważ nie mogłem zebrać myśli siedząc w mieszkaniu obok niej i wiedząc, że nie mogę się do niej odezwać. W końcu gdy nadszedł koniec, wysłałem jej liścik, że będę czekał w cukierni w Hogsmeade. Zamierzałem wyjaśnić jej wszystko, co do tej pory mogło wydawać się niezrozumiałe - przede wszystkim wróżbę, która wciąż huczała mi w głowie i nie dawała spokoju.
Nie była zła na Caluma. To był czas, w którym wszystko zaczynało się układać, a sama Ruth o wiele częściej się uśmiechała i chodziła w kloszowanych sukienkach w kwiaty, zamieniając na nie szaro-białe szwedzkie modły. Nie uważała, że zniszczył jej wieczór, bo o ile faktycznie "sensualny" nastrój padł na amen, ani Dorien, ani Ruth nie oczekiwali od siebie nocnej przygody, tylko chwili wytchnienia z winem i niezobowiązującą rozmową. I tyle. Fakt, było jej trochę nieswojo z faktem, że panowie niespecjalnie się lubią, wyczuła ostrą zmianę tematu przez Caluma, kiedy wspomniała o jego zainteresowaniu wróżbiarstwem, ale nie chciała wnikać, bo to nie była jej sprawa, a przynajmniej póki żaden z nich nie zdecydował się o tym opowiedzieć. Pozostawała jeszcze główna sprawczyni całego wypadku - owa przepowiednia Armande o tajemniczych drzwiach w kamienicy Ruth, za którymi to "wszystko się wyjaśni" i za którymi stała odpowiedź na pytanie "co dalej" oraz coś (choć Ruth nie do końca wiedziała, co to było), co pozwoli jej odzyskać utracone. Calum wparował do jej mieszkania jak dziki, obwieszczając tego feralnego wieczoru, że to on jest jej przeznaczony. Ani w to wierzyła, ani w to nie wierzyła - chciała jednak wyjaśnić z przyjacielem kilka spraw, bo takie milczące dni i jej zaczęły ciążyć. Weszła do cukierni z rozpuszczonymi - jak nigdy - włosami i w krótkiej sukience w czerwone, drobne kwiatki. Wyglądała, jakby czuła majowy klimat już od kilku tygodniu, bo promieniała blaskiem, jaki rozumieją tylko zakochani. -Cześć Calum - uśmiechnęła się do kolegi, siadając obok mężczyzny. - Zamawiamy coś?
Nie zamawiałem nic, wyłącznie siedziałem przy stoliku i wgapiałem się w splecione na blacie dłonie i nawet nie zastanawiałem się nad niczym konkretnym. Po prostu czekałem na jej nadejście i trochę niecierpliwiłem się i denerwowałem jednocześnie - miałem dużo do wyjaśnienia... Z tego stanu wyrwał mnie jej głos, na który podniosłem gwałtownie głowę i wbiłem w nią wzrok. - Wyglądasz... Ładnie - powiedziałem na przywitanie, przełykając głośno ślinę. - Cześć, Ruth - dodałem szybko, orientując się, że zacząłem nieco od dupy strony całą tą rozmowę. No, brawo ja. Gdybym zdążył, wstałbym i odsunąłbym jej krzesło, ale dziewczyna była zbyt szybka i już siedziała obok, a ja zdążyłem wykonać tylko jakieś dziwne, nieukierunkowane ruchy rękami, które mogły zostać odczytane jako próba przytulenia lub jako niekontrolowany atak syndromu cudzej ręki, czy coś takiego. Opanowałem się szybciutko i uśmiechnąłem się do niej szeroko. - Wybieraj co chcesz, masz dziś u mnie dzień dziecka, stawiam - odparłem w odpowiedzi na jej pytanie. Ja sam chciałem tylko kawę z mlekiem i nie brałem żadnych słodyczy. Poczekałem, aż Ruth dostanie to, co zamówił, odczekałem jeszcze minutkę, którą przeznaczyliśmy na sączenie napojów, po czym odchrząknąłem lekko i zacząłem: - Słuchaj, bo tamtego dnia... Albo inaczej, co chcesz usłyszeć najpierw? Wolisz pogadać o tej, no wiesz, przepowiedni? - zapytałem, licząc po cichu, że zaczniemy właśnie od tego. Nie wiedziałem, czy rozmowa na temat moich relacji rodzinnych byłaby dobrym początkiem dla tego spotkania. Chyba zbyt szybko wpędzilibyśmy się w grobowe nastroje.
Mieszkała w Hogsmeade całkiem długo i znała większość knajp, a cukiernię już w szczególności - w końcu Panda była cukierniczką i tak samo jak Ruth kochała słodycze, jednak o ile Padme potrafiła je sobie sama przyrządzić, o tyle Wittenberg musiała się bujać po lokalach, aż nie nauczyła się Dulcedine, które też nie porywało w jej wykonaniu. Jej miłość do słodyczy była jednak dość skrywana i tak od razu nie chciała się przyznać przed Calumem, że jakby mogła, to zamówiłaby wszystko. -Dziękuję - uśmiechnęła się do mężczyzny, kiedy już usiadła. Żeby nie tracić czasu podjęła kartę i w tym właśnie momencie jej plan nieprzyznawania się do uległości słodkościom gdzieś zaginął w akcji, bo oczy zaświeciły się jej jak małemu dziecku w sklepie z zabawkami. -Wezmę brownie z wiśniami - podniosła urzeczony jej ulubionymi owocami w karcie wzrok - I smocze espresso - uśmiechnęła się ponownie, przez co Calum mógł być już pewny, że zastał Ruth w wyjątkowo dobrym nastroju. Kiedy jednak zapytał o przepowiednię zmarszczyła brwi. -Calum, posłuchaj. Wydaje mi się, że ta przepowiednia nie była do końca - urwała, chcąc dobrać odpowiednie słowo - precyzyjna. Ale oczywiście zależy mi na poznaniu twojej opinii - powiedziała najzupełniej poważnie, bez grama sarkazmu w głosie. Uważała Caluma za specjalistę - jedynego prócz Florki, jakiego znała z wróżbiarstwa, więc siłą rzeczy jego umiejętności zwyczajnie robiły na Ruth wrażenie. -Zastanawia mnie jeszcze jedna sprawa, o której też chciałabym z tobą porozmawiać.. -zaczęła, ale w tym momencie przyszedł kelner po zamówienie i Ruth podała mu swoje, zaznaczając, żeby espresso nie było z syropem piernikowym. Ciasto miało być słodkie, kawa miała stawiać na nogi, a nie ulepiać podniebienie jeszcze bardziej.
Kiwnąłem kelnerowi, że ja nie zamawiam nic więcej i obserwowałem go chwilę, jak odchodził w swoją stronę, po czym mój wzrok wrócił do Ruth. Uśmiechnąłem się pod nosem na dźwięk jej słów - cóż, może i przepowiednia nie była precyzyjna, lecz mój sposób przekazania również był daleki od ideału i w gruncie rzeczy to wszystko miało jakiś tam sens, tylko właśnie musiałem poświęcić temu chwilę i powiedzieć po kolei, jak było. - Cóż, tak ogólnie rzecz biorąc to jestem Ci przeznaczony - zacząłem poważnym głosem, patrząc uważnie na jej twarz i obserwując jej reakcję. Nie wytrzymałem jednak długo i parsknąłem śmiechem. - Coś Ty żartuję. To znaczy w sumie nie, nie żartuję, ale uważam, że mam jakiś związek z tą przepowiednią - dodałem, również zupełnie poważnie. Akurat ten aspekt chciałem omówić bez zbędnych śmiechów. - Od chwili, gdy powiedziałaś mi o tych drzwiach, poczułem, że to sprawa, nad którą chciałbym się pochylić. Sprawdziłem mnóstwo znaczeń, co we wróżbach mogą oznaczać drzwi i spędziłem nad tym naprawdę kupę czasu - ale nic się nie zgadzało w związku z tym, że zajrzenie za nie miało Ci uporządkować sprawy czy też naprostować cokolwiek. Więc... Postanowiłem potraktować te drzwi dosłownie. Gdy wrzuciłem kamień do kłębolota, wydawało mi się, że w bąbelkach widziałem obraz drzwi - ale zbagatelizowałem to, mogło mi się już roić albo nie wiem, kamień był kwadratowy? Więc liczyłem jak długo bąbelkowanie będzie wzmożone... No i wyszło sześć. Stąd pytanie o numer mieszkania - opowiadałem. Wspomnienie tego dnia, kiedy umówiliśmy się w pubie jazzowym wciąż we mnie żyło, jakby to było wczoraj. - Numer nie zgadzał się z twoim, ale był numerem obok. Sześć, siedem, rozumiesz. Chociaż wtedy myślałaś, że się nabijam, ja mówiłem na poważnie! Kelner przyniósł to, co miał, po czym ulotnił się, a ja pomyślałem, że powinienem poruszyć jeszcze jedną kwestię, zanim zupełnie skończę temat przepowiedni. - Poza tym pamiętam, że zapytałem Cię o wynik wróżenia z wosku na wrózbiarstwie. Wyszedł Ci człowiek - mi tak samo, a to oznaczało nową przyjaźń - wyjaśniłem i tym razem uśmiechnąłem się do niej. - Cóż, z mojej strony się sprawdziło - dodałem, po czym upiłem łyk kawy. Była niezła. - Czy mam wyjaśnić coś jaśniej lub bardziej rozwlekle? Interesuje Cię coś jeszcze z tego tematu? - zapytałem, gotowy rozwiać wszelkie wątpliwości dziewczyny.
Ruth po otrzymaniu swojej kawy nie wypiła nawet pół łyka i zamiast tego zaczęła ją niespiesznie mieszać srebrną łyżeczką, wpatrując się w zmącony płyn, jakby na jego tafli była napisana odpowiedź, którą powinna teraz udzielić Calumowi. Nigdy nie czuła się bardziej rozbita. Była wprost przepełniona wątpliwościami, bo choć bardzo nie chciała tego przed sobą przyznać, związek z Dorienem stawał się coraz bardziej niestabilny - wszystko, jak zawsze, przez nią. I nie chodziło tutaj już o zmianę pracy, nie patrzyła na siebie kategoriami dawania sobie samej szczęścia poprzez aspiracje zawodowe, tylko o fakt, że ona też w końcu przysiadła nad tą przepowiednią i mając trochę więcej wiadomości niż Calum, wydawało jej się, że odkryła jej znaczenie. A to było dla niej więcej niż przerażające, szczególnie w tym momencie jej życia. -Calum, prawda jest taka, że nie byłam z tobą do końca szczera. Ja... - zawahała się - ja przez prawie całe studia miałam kogoś. Bardzo przeżyłam to rozstanie i kompletnie nie mogłam przejść z tym do normalności, ale potem pojawił się Czarek i jakoś mi przeszło, tylko przez mój podły charakter i on ze mną zerwał. W każdym razie - zanim zaczęłam się spotykać z Dorienem byłam fatalnie zakochana w swoim byłym i po jakimś czasie zaczęłam wierzyć, że ta przepowiednia może dotyczyć jego - potarła palcami skroń, bo mówienie o Mikkelu i jej naiwnym zauroczeniu nim było dla niej o tyle ciężkie, że od roku robiła co mogła, żeby o tym zapomnieć. - Tylko wiesz, jedna rzecz mi się nie zgadza. Jesteś niesamowicie precyzyjny w tym co mówisz, mam wrażenie, że przygotowałeś się do tej rozmowy technicznie i dokładnie wiedziałeś, jak łączyć fakty i czego się podjąć, żeby dojść do rozwiązania. To się zupełnie nie klei z twoją reakcją na słowo "wróżbita" u mnie w mieszkaniu - powiedziała rzeczowo, bo faktycznie tutaj pojawił się dla niej pewien zgrzyt. Z jednej strony Calum pokazał zarówno teraz, jak i wcześniej, że ma bardzo systematyczne podejście do jasnowidzenia i wróżbiarstwa, potrafi podejmować działania w związku z tym i doskonale wie co robi w tej materii, z drugiej zareagował dość ostro, kiedy kobieta przy Dorienie nazwała go wróżbitą.
Wysłuchałem jej "opowieści" z uwagą - nie wiem czemu, ale akurat ten aspekt wydawał mi się dość interesujący. Nie było wykluczone, że chodziło właśnie o tego byłego chłopaka, o którym właśnie mówiła (aczkolwiek zrobiło mi się jakoś dziwnie z myślą, że to jednak mogło nie chodzić o mnie, niestety nie ze względu na to, że moja przepowiednia byłaby błędna, tak samo jak moja interpretacja tej o drzwiach), wobec czego powiedziałem: - Jeśli jeszcze się wahasz, to zapukaj w drzwi po drugiej stronie twojego mieszkania. Może akurat wprowadzi się tam ten twój były chłopak, kto wie - Nie mówiłem zupełnie poważnie (o ironio), jakoby pod ósemką miała mieszkać dawna miłość Wittenberg, lecz skoro wciąż nie zerknęła, chyba warto było spróbować, co nie? - Jedyne co mnie martwi w twojej historii to ta wzmianka o twoim rzekomym podłym charakterze? Wiesz, wydaje mi się, że pokazałaś mi pazury tu i tam, ale żeby od razu nazywać swój charakter podłym? Może facet był ciotą? - rzuciłem jeszcze i parsknąłem śmiechem. Co jak co, ale ja miałem zupełnie inne zdanie odnośnie jej osobowości. - A, ten wróżbita - westchnąłem ciężko. - Po pierwsze nie uważam się za wróżbitę. Za mało umiem, za mało wiem, zdecydowanie zbyt mało widzę, bym mógł się nazywać tym mianem. Po drugie, zdecydowanie nie chciałbym, aby uważano tak o mnie poza gronem moich najbliższych przyjaciół - zacząłem wyjaśniać, po czym upiłem łyk kawy. - Jeśli musisz wiedzieć, moja rodzina niekoniecznie popiera podobne... zainteresowania.
Dziewczynę zirytowała wzmianka o pukaniu do obcych ludzi wtedy, gdy zaproponowała to Armande i teraz, kiedy wpadł na ten jakże genialny pomysł Calum. Ruth nie wyobrażała sobie, że mogłaby ot tak wypytywać ludzi w kamienicy o jakąś bliżej niesprecyzowaną przepowiednię. Wtedy na pewno zaczęliby ją omijać na klatce szerokim łukiem. -Błagam cię, nie zapukam obcej osobie do mieszkania i nie będę wesoło komunikować „O, przepraszam, myślałam, że to mój były”. Zresztą, jeśli nawet, jakimś magicznym zbiegiem okoliczności by tam mieszkał, raczej nie chcę o tym wiedzieć – przyznała dość neutralnie, żeby nie wyszło, że nienawidzi Mikkela. Lubiła go, jasne, ale teraz układała sobie życie na nowo i jego powrót byłby pewnego rodzaju przewrotem, więc – lepiej nie. Kawa była dobra, ale niestety dość mała, dlatego Ruth porcjowała ją sobie, za to z przyjemnością wsunęła prawie całe ciastko na raz. Och, kochała słodycze z wiśniami i jakby mogła, zjadłaby drugi kawałek. Przy Flo i Lorce na pewno by zjadła, ba, przy Pandzie zjadłaby pewnie trzy, ale przy Calumie jakoś tak nie wypadało się obżerać… Zaśmiała się na jego komentarz o Mikkelu (o którym oczywiście nie wiedział). Nie był, zdecydowanie nie był, panie Dear. -Dzięki, już mi lepiej – pokiwała głową wciąż mrucząc pod nosem ze śmiechu. Spoważniała dopiero, kiedy mężczyzna wyjaśnił jej, wprawdzie dość lakonicznie, ale zawsze to coś, stosunek jego rodziny do wróżbiarstwa. Ruth, ze względu na to, że jej babcia była eliksirowarem, znała rodzinę Dearów wyłącznie od tej strony – mieli jakąś sieć sklepów z eliksirami i dorobili się na niej pokaźnych sum, ale to by było na tyle, jeśli chodzi o wiedzę Wittenberg na temat tej sławnej rodziny. Wystarczająco jednak, żeby wysnuć wniosek, że według głowy rodziny Calum powinien przejąć biznes, czy coś. Zawsze tak było – nawet jej ojciec, który guzik miał do magicznego świata ubolewał, że córka nie będzie CEO firmy dostarczającej technologie informatyczne, bo właściwie to nie miał kto po nim przejąć biznesu. -Nie pochwalę cię Calum, bo takie myślenie rozwija i nie chcę, żebyś spoczął na laurach, ale wiedz, że powinnam – odniosła się jeszcze do jego umiejętności wróżbiarskich – Natomiast co do twojej rodziny… Nie chodziło o mnie, tylko o Doriena, tak? Dlaczego miałby donieść twoim rodzicom, że zajmujesz się wróżbiarstwem? Przecież to celowe wieszanie ci sznura na szyi – powiedziała szczerze zdziwiona, bo dla niej Dorien oczywiście był chodzącym aniołkiem. W ich związku to ona była tą połówką od krzyczenia i wymachiwania różdżką, Dear zawsze wykazywał się maksymalnym spokojem, dlatego tak bardzo jej nie pasowała reakcja Caluma u niej w mieszkaniu – wciąż, mimo jego wyjaśnień.
Parsknąłem śmiechem. Nie sądziłem, że aż tak nerwowo zareaguje na propozycję zapukania do drzwi obok, co przecież nie było aż takim strasznym wyzwaniem i nie wiadomo jakim zadaniem do wykonania. Zdecydowanie znajdowało się w kompetencjach Wittenberg, chyba że ten jej szwedzki kij w dupie zabraniał pukania do sąsiadów. - Robisz z igły widły, przecież to niedorzeczne. Zapukaj, co Ci szkodzi? Nie wiem, poproś o cukier - zarzuciłem i znów się krótko zaśmiałem. To zaskakujące, jak bardzo laski potrafiły zrobić problem z niczego. - Jak się wstydzisz to ja zapukam, tylko musisz się liczyć, że zadam pytanie "hej, czy jesteś byłym chłopakiem Ruth Wittenberg?" - powiedziałem poważnym tonem. Zauważyłem, że rozdziela ciasto na bardzo drobne kawałki i po jakimś czasie zniknęło z jej talerza. - Jak chcesz następne to bierz, feel free - skomentowałem i uśmiechnąłem się delikatnie. Ja sam średnio przepadałem za słodyczami, więc nie zamierzałem dla siebie kupować żadnego ciasta, a fakt, że Ruth zjadłaby dwa kawałki w żaden sposób mnie nie przerażał. Tyle lat przyjaźniłem się z Lottą i zdążyłem już zobaczyć, ile jedzenia jest w stanie pochłonąć dziewczyna, więc nic mnie nie zdziwi. Temat mojej rodziny dla mnie samego był dość trudny i zdecydowanie nie chciałem aż tak się otwierać przed kimkolwiek w tej kwestii. Hudson coś tam wiedziała, lecz z reguły nie użalałem się nad swoim losem, bo nic by to nie zmieniło, a ja nadal byłbym w takiej samej dupie, w jakiej jestem teraz. Skoro jednak chciała znać jakieś szczegóły, a przede wszystkim wiedzieć nieco więcej o moich relacjach z Dorienem, cóż, wypadało ją uświadomić. Westchnąłem ciężko i przez kilka sekund unikałem jej wzroku, lecz po chwili spojrzałem na nią i zacząłem mówić: - Nie, nie chodziło o Ciebie. To Dorien był powodem, dla którego pospinałem się o tego wróżbitę. I hm, jakby Ci to przekazać... - zamilkłem na chwilę, rozmyślając, po czym dodałem bezpośrednio: - Cóż, to bardzo do niego podobne. Wiem, że byłby do tego zdolny, a chciałbym pożyć jeszcze chwilę, więc musiałem zachować jakieś... środki ostrożności. Ja i Dorien nigdy za sobą nie przepadaliśmy - Tu też urwałem, bo nie chciałem jej zanudzać moimi przykrymi historiami z dzieciństwa. - Chcesz w ogóle o tym słuchać? Bo ja nie wiem, czy jest to wiedza konieczna do życie.
Nie wiedziała, co byłoby gorsze. Czy wparowywanie obcym ludziom do mieszkania osobiście i wypytywanie ich o swojego byłego, czy wynajęcie do tego prawie dwumetrowego, blond pomocnika, który z miłą chęcią podjąłby się zadania. Ruth nawet by się zaśmiała, gdyby nie jeden drobny szczegół - dość już miała rozmów o Mikkelu. -Przyszło ci do głowy, że ja może niekoniecznie chcę się widzieć ze swoim byłym? - zapytała, marszcząc brwi i spojrzała na chłopaka wymownie. Z jednej strony powinien się cieszyć - koleżanka usiłowała całą sobą zapomnieć o przeszłości, poza tym teraz zabrzmiała trochę tak, jakby nie chciała w ogóle mieć z nią do czynienia, ale prawda była taka, że zwyczajnie wolała nie myśleć o Carlssonie, póki nie musiała. Układała sobie życie, nie chciała tego psuć. Rozpromieniła się na sekundę, kiedy zaproponował kolejne ciastko. Oczywiście, że chciała! Wtedy też pomyślała sobie, że nie ma co na siłę udawać takiej porządnej i w końcu uzależnienie od cukru jest teraz tak powszechne, że nie powinna się z tym aż tak ukrywać, choć w swoim mieszkaniu niestety musiała pochować wszystkie batony, bo Dorien zapewne suszyłby jej o nie głowę... -A ty dlaczego nie jesz? Nie lubisz słodyczy? - zadała kolejne pytanie i zamówiła drugą porcję brownie z wiśniami. Kelner zdążył ją przynieść, kiedy Calum skończył przykry i dość zaskakujący monolog o swoim starszym bracie. -Byłby zdolny do czego? - zapytała podnosząc trochę głos i właściwie to zabrzmiała, jakby zadawała pytanie retoryczne. - Do doniesienia na ciebie rodzicom?! W życiu bym nie powiedziała o nim złego słowa, możesz mi wyjaśnić, o co chodzi z waszą relacją? Oczywiście, że mnie to interesuje, przecież... - zawiesiła się na niezauważalną chwilę, bo dopowiedzenie "chcę z nim się związać na stałe" nie było chyba tutaj najlepszą opcją - przecież to więcej, niż istotne, Calum.
Wzruszyłem ramionami w odpowiedzi na jej dosyć retoryczne pytanie. Ogólnie relacja Ruth z jej byłym chłopakiem nie była moją sprawą, a mi samemu też ciężko było się ustosunkować do całej tej sprawy chociażby dlatego, że nie wiedziałem, jak to jest mieć byłą dziewczynę. Skoro ciężko jej było po tym rozstaniu, może i logiczna była ta niechęć do spotykania go, z drugiej strony wiedziałem, że wciąż jest ciekawa znaczenia tej przepowiedni... Cóż, ostateczny wybór będzie należał do niej. - Zrobisz jak uważasz, ja tylko zasugerowałem - powiedziałem, tym samym kończąc temat przepowiedni i pukania do drzwi nieznajomych sąsiadów. Na pytanie o niejedzenie słodyczy odpowiedziałem kiwnięciem głową. Zamówiłem natomiast drugą kawę, bowiem moja już dawno się skończyła. Powinni zwiększyć rozmiary filiżanek w tym lokalu... Wyciąganie różdżki w miejscu publicznym i powiększanie naczynia nie było w dobrym guście i pewnie by nas za to wywalili, jednak przemknęło mi to przez myśl. Spojrzałem na nią z uniesionymi brwiami, gdy się lekko wzburzyła po moim monologu. Tak właśnie czułem, że nie będzie chciała wierzyć w moje słowa. Zaraz pewnie stwierdzi, że na pewno wyolbrzymiam, przesadzam, to nie jest aż tak duży problem jak mi się wydaje, a może moglibyśmy spróbować rozmowy... Dorien to sobie może najwyżej z moją dupą porozmawiać. - Nie powiedziałabyś o nim złego słowa, bo znasz go krótko i na innych zasadach - odparłem. - To raczej jasne, że nie masz pojęcia o takich rzeczach, nie spędziłaś większości dzieciństwa w jego cieniu. Ba, całego życia w jego cieniu - dodałem z goryczą w głosie. Odchrząknąłem (w międzyczasie odbierając kolejną kawę od kelnera), po czym wróciłem do tematu. - On jest zdolny do naprawdę wielu rzeczy. Donoszenie rodzicom to tylko jedna z nich. Szczerze powiedziawszy nie tylko przed nim to ukrywam, w sumie tylko Ty i Lotta wiecie co nieco na temat moich zainteresowań. Nie chwalę się na prawo i lewo, że coś wiem na temat wróżbiarstwa, bo mam w szkole jeszcze młodsze rodzeństwo, a co do nich też nie mogę mieć żadnej pewności - dodałem, mając na myśli Vivien i Victoria. O Liamie rzecz jasna nie powiedziałem ani słowa, nie czułem potrzeby wytykania, że jest moim bratem, a poza tym akurat on był ostatnią osobą, która ogłosiłaby starym, że ich syn chciałby być wróżbitą... - Dobra, bo widzę, że nadal średnio łapiesz temat - zacząłem, widząc jedno wielkie zdezorientowanie na jej twarzy. - Mniemam, że słyszałaś, że moja rodzina ma własną sieć eliksirów i dość spore wpływy w Ministerstwie. Od bardzo dawna tak właśnie jest - część idzie w stronę eliksirów, druga część ląduje w Ministerstwie i każdego dnia walczy o zdobycie jak największego szacunku i jak najlepszych kontaktów. Do eliksirów się nie nadaję, o czym miałaś już okazję się przekonać, ten biznes prawdopodobnie przejmie złote dziecko, Vivien, a mi zostaje jedynie Ministerstwo. Prawdopodobnie uderzę w jakąś politykę - przerwałem, by upić łyk kawy. - Ogólnie to nie mam zbyt wielkiego wyboru. Ministerstwo jest moim musem, a jeśli zamarzyłbym o czymś innym, równie dobrze mógłbym sam siebie skreślić z drzewa rodowego. Dearowie wydziedziczają wszystkich, których ambicje i plany odbiegają od rodzinnych standardów. Gdyby którekolwiek z nich dowiedziało się, że wpadłem do Ciebie jak pojebany i darłem się o jakieś przepowiedni, wyleciałbym z domu na zbity pysk - stwierdziłem i zakończyłem swój wywód nieco krzywą miną i wzruszeniem ramionami. Chciałem sprawiać wrażenie, jakby nieszczególnie mnie to obchodziło, ale prawdopodobnie bystrym oczom Wittenberg nie umknie stres, jaki w tej chwili odczuwałem.
Dziobała widelczykiem w swoim cieście, tylko na chwilę podnosząc wzrok, kiedy kiwał przecząco głową zapewniając kobietę, że nie jada słodyczy. Wiele mu wybaczyła i wiele jeszcze wybaczy, ale fakt, że nie podzielał jej ogromnej miłości do słodyczy był dla Szwedki ciosem w samo serce. -Nie ufam ludziom, którzy nie lubią wiśniowych ciasteczek - powiedziała całkiem poważnym tonem, patrząc na Caluma z zaciśniętymi ustami i w tej sukience w kwiatki wyglądała zupełnie jak mała, obrażona dziewczynka. No jak to można nie jeść ciasteczek, no jak? To na pewno jakaś choroba, ewentualnie powikłanie. Sto procent. Bardzo nieładnie wywróciła oczami na komentarz spędzenia całego życia w cieniu Doriena. Ruth nie myślała takimi kategoriami i nie porównywała się do nikogo - wystarczyło jej, że matka porównywała ją do każdej żywej osoby powyżej 75% krwi magicznej. Robiła swoje i jeśli coś jej przeszkadzało, po prostu to odcinała, ale zdawała sobie też sprawę z tego, że nie zna sytuacji Caluma i postanowiła wysłuchać jej do końca. Długo jednak nie wytrzymała, bo już po kolejnym zdaniu z przerażeniem odłożyła widelczyk na bok. -Co masz na myśli mówiąc, że jest zdolny do naprawdę wielu rzeczy? - zapytała, marszcząc brwi. Najgorsze w tym wszystkim było to, że ta rozmowa odbywała się dopiero na początku znajomości Doriena i Ruth, kiedy jeszcze nie wiedziała, że to ona pierwsza podniesie na niego różdżkę, a on w przypływie niekontrolowania samego siebie pod wpływem eliksiru pierwsze, co jej wytknie to umiejętności łóżkowe. W tym momencie nie mogła jednak stwierdzić praktycznie nic. - Przepraszam cię Calum, ale ocenianie kogoś przez pryzmat opinii innych osób jest okropnie niesprawiedliwe i choć wiem, że chciałbyś, żebym cię teraz poparła nie mogę zająć żadnego stanowiska - przyznała z ciężkim westchnieniem. Faktycznie, nie łapała za bardzo, co chłopak próbuje jej przekazać, ale wiele wyjaśniło się, kiedy rozwinął swoją rodzinną sytuację. Oczywiście słyszała o rodzinnym biznesie Dearów przez babcię, ale akurat o jej profesji Calum powinien wiedzieć, choć Ruth tak niewiele mówiła innym o sobie, że wcale by się nie zdziwiła, gdyby i o tym nie miał bladego pojęcia. W każdym razie, nie było to teraz aż tak istotne. -Wyjaśnij mi jedną rzecz - zaczęła, przekrzywiając głowę lekko w bok i unosząc brodę w geście niezrozumienia - Okłamujesz rodziców, nienawidzisz swojego rodzeństwa i generalnie jesteś permanentnie zagrożony wydziedziczeniem, ale ujawnienie się jest dla ciebie nieopłacalne, jak mniemam, dlatego wciąż to ciągniesz, tak? - zapytała, choć było to raczej pytanie retoryczne, bo już po chwili kontynuowała wywód - Istnieje jakiś istotny powód, dla którego tak kurczowo trzymasz się nazwiska? I żebyś mnie dobrze zrozumiał, galeony to zdecydowanie nie jest istotny powód. Chciała mu powiedzieć cokolwiek o swojej sytuacji rodzinnej i aż skręcało ją w środku, żeby unaocznić Calumowi, że potrafi się postawić na jego miejscu, ale nie znali się aż tak dobrze, żeby mogła mu zdradzić sekret mogący zabić jej ojca.
Postanowiłem zostawić temat Doriena bezpowrotnie, to nie miało sensu. Opowiadanie o jakichkolwiek jego sprawkach z przeszłości mijało się z celem, bo przecież Ruth zaraz by powiedziała, że to już było i na pewno się nie powtórzy albo że się zmienił, lub że jestem po prostu stronniczy i oceniam go przez pryzmat mojej niechęci nie znając pełnego obrazu sytuacji - co akurat mogłoby być prawdziwe. Nie ulegało jednak wątpliwości, że dalsze mówienie o starszym bracie nie przyniosłoby żadnego pożytku, toteż machnąłem ręką i stwierdziłem, że wystarczająco dużo zostało powiedziane. Może Wittenberg sama się o tym przekona? No i powiedziała coś, czego nigdy nie chciałem słyszeć... Westchnąłem ciężko i na moment ukryłem twarz w dłoniach, próbując poukładać myśli i poważnie zastanowić się nad odpowiedzią, której na dobrą sprawę nie byłem w stanie udzielić. No bo co mnie powstrzymywało? Pieniądze, wiadomo, nie czułem się stabilny finansowo, by móc żyć na własny rachunek. Ledwo dozbierałem na tą marną kawalerkę, by móc w niej przysiąść i pracować... Niby mogłem mieszkać w Hogwarcie, ale co potem? Miałem przed sobą jeszcze dwa lata szkoły, nie czułem się gotowy na tak duży krok w przód. W ogóle nie czułem się na nic gotowy. Może po prostu, tak zwyczajnie, brakowało mi jaj, żeby się postawić? - Nie wiem, Ruth, nie wiem - przyznałem i na moment zapadła cisza. - Ale może skończmy już ten temat, bo się zrobiło smutno. Lepiej mi opowiedz jak spędziłaś ten tydzień - poprosiłem i pogrążyliśmy się w rozmowie, podczas której wmusiłem w Ruth jeszcze jedno ciasto czekoladowe z wiśniami - widziałem, że opierała się bez przekonania, bo w głębi duszy pragnęła tego trzeciego kawałka. Zostawiłem małą fortunę w tej cukierni, ale to nie miało znaczenia. Ważna była wyłącznie ta rozmowa, która uświadomiła mi, że muszę spiąć dupsko i zacząć pracować ciężej, by szybciej móc zacząć być sobą i wyjść z ukrycia.