Z dość sporego tarasu posiadłości rodu Dear przechodzi się do imponującego, zadbanego ogrodu, w którym znajduje się wiele bardzo rzadkich okazów roślin oraz oczko wodne. Ogród jest wielką dumą rodziny - mało który ród jest w stanie sobie pozwolić na utrzymanie w dobrym stanie tak wielkich połaci zieleni.
Stadko młodych dam zebrało się przy podeście, na którym stał razem z Aurorą. Większość z nich wyglądała na podekscytowane, wyciągały ręce w górę, w nadziei, że to w ich dłonie wpadnie weselny bukiet. Wszelkie ciotki i rodziców znaleźli się na uboczu, także Dorien nareszcie wypatrzył w stojącym bliżej tłumie wiele przyjaznych mu twarzy, między innymi daleką kuzynkę Nessę, siostrę Cassiana Aurorę z mężczyzną, którego chyba gdzieś już kiedyś widział, Casiusa z narzeczoną, Yvonne i Jaspera - naprawdę żywił nadzieję, że Yvonne go nie znienawidziła - Heaven i... Chwila, czy to był Ezra? Dorien aż niedowierzał, że bliski przyjaciel Ruth pojawił w ogrodzie jego rodziców na tak wzniosłej uroczystości. Panowie spotkali się zaledwie raz, aczkolwiek Ruth wiele mówiła o swoim przyjacielu i Dear był pewien, że Ezra był jej powiernikiem w wielu sprawach, zapewne również tych dotyczących ich związku. Mógł mieć tylko nadzieję, że Clarke zachowa klasę i nie poruszy drażliwego tematu. W trakcie wypisywania zaproszeń sądził, że zobaczy swoją siostrę Beatrice z Claudem, którego prosił i tysiąc razy upominał, żeby nie mówił głośno o swoim pochodzeniu. W tym jednym przypadku Dorienowi naprawdę przestawało przeszkadzać (choć nie dopuszczał tej myśli do świadomości), że czarodziej pochodzący z mugolskiej rodziny stawał się jego przyjacielem. Znali się już prawie rok, przebywali w swoim towarzystwie dzień w dzień; całe szczęście, że przypadli sobie do gustu. No, dobrze że Claude przypadł do gustu Dorienowi. Wracając do samego przyjęcia – Claude, jak się Dorienowi wydawało, pojawił się z Segovią, która również dostała zaproszenie, a Beatrice przyprowadziła nieznanego typa, który, wyróżniając się niecodziennym wyglądem, ewidentnie do towarzystwa nie pasował. Czy ona postradała zmysły? Bukiet złapała Vivien. Cholera. Właściwie to po prostu wpadł w jej ręce, bo mając narzeczonego zapewne nie zamierzała się narażać na wystąpienia u boku przypadkowego mężczyzny, który byłby zwycięzcą w pojedynku o muszkę. No nic, stało się. I nadeszła jego kolej, Aurora pomogła swojemu świeżo upieczonemu mężowi zdjąć ozdobę spod szyi, którą chiwlę potem rzucił za siebie. I to był chyba cud, albo ogromny upór Cassiana, że to właśnie on ją złapał. Niesamowite. Po gratulacjach, toaście wzniesionym za narzeczonych i kolejnym uroczym tańcu, Dorien, według prośby Aurory, zniknął z nią na moment. Zamknęli się w komnacie, która kiedyś była jego sypialnią, tam pomógł jej szybko przebrać się wygodniejszą, luźniejszą suknię. Dopytał trzy razy, czy aby na pewno Aurora dobrze się czuje, a gdy wrócili do ogrodu, na stołach stały już gorące dania, ciasta i pełne kieliszki.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Taniec z Bergmannem wydawał mi się chwilą niezwykle intymną, jakbyśmy w pewien sposób odcięli się od otaczających nas ludzi i całego tego zamieszania tworząc odrębną galaktykę przeznaczoną tylko do naszego użytku - w tamtym jednym momencie, byłam niemal gotowa uwierzyć, że mogę mu zaufać, wpuścić go w krainę moich śmiertelnie niebezpiecznych tajemnic. Wraz z końcem tańca czar prysł, lecz wciąż czułam przyjemność z przebywania w jego towarzystwie. Mimo weselnego gwaru i całej otoczki, której naprawdę nie lubiłam bawiłam się znakomicie - nawet udział w lekko przaśnych zabawach wydawał się w porządku. Trudno powiedzieć czy był to skutek obecności Daniela, czy może raczej wpływ tak rzadko spożywanego alkoholu. - Wiara jest słabością - odparłam równie dyskretnie - Zdecydowanie lepiej postawić na wiedzę. Skłamałabym gdyby powiedziała, że udało mi się wyzbyć wiary, ale dążyłam do tego. Chciałam przestać wierzyć w moje fatum, pecha, całym sercem pragnęłam przestawić mój umysł na całkowity racjonalizm, tym samym wyzbywając się słabości. Moja przeszłość dała mi pewną psychiczną odporność, z drugiej jednak strony bezlitośnie się za mną ciągnęła sprawiając, że wyzbycie się pewnych wierzeń czy tradycji wbitych przez środowisko wciąż sprawiało mi dość duży problem. Kolejny łyk wina złamał we mnie pewną barierę, więc niemal bez zawahania wypaliłam: - Jesteś pierwszym człowiekiem od lat, którego nie jestem w stanie rozgryźć. Już po chwili uświadomiłam sobie jak głupio to zabrzmiało - właśnie z tego powodu nie piłam alkoholu, gdyż w moim mniemaniu totalnie zabierał mi panowanie nad sobą. Słów jednak nie dało się cofnąć, byłam więc skazana na tę odrobinę niezręczności.
W gruncie rzeczy czułam ulgę, że muszkę złapał Cassian - nie miałam siły na zabawianie jakiegoś kretyna, zaś on doskonale rozumiał mój stres. Po rzucie Dorien i Aurora na moment wyszli, zaś my musieliśmy jako "nowa para młoda" odtańczyć swoje. Gdzieś z boku do moich uszu dotarły słowa "gorzko, gorzko", ale oboje udawaliśmy, że tego nie słyszymy. Po chwili klasycznego tańca wtuliłam się w narzeczonego - mimo wszystko jego zapach i obecność działały na mnie wyjątkowo uspokajająco. Pod koniec naszego tańca do ogrodu powróciła para młoda. Uniosłam wzrok na Therrathiela i z delikatnym uśmiechem powiedziałam: - Chyba już pora, nie sądzisz? Fakt, że oboje złapaliśmy "gadżety" znacznie ułatwiał nasz plan.
Claude prawdopodobnie powinien uprzedzić ją o wielu więcej rzeczach, jak chociażby o tym, że w tajemnicy pała afektem do młodszej siostry pana młodego, co chciał usilnie wyrzucić z głowy, niestety bezskutecznie. Przepełniało go wiele nieznanych mu dotychczas uczuć, jakiś żal połączony z zazdrością, wymieszany ze szczyptą goryczy, przyprószony czystym uwielbieniem, bo jednak wyglądała tego dnia pięknie. Fiolet doskonale podkreślał jasność jej karnacji i współgrał z ciemną barwą włosa, nadając jej wygląd iście szlachecki, królewski wręcz. Nonszalancja, z jaką poruszały się jej dłonie; filuteria, z jaką patrzyły jej oczy, wciąż nie wykraczając poza ramy przyjętej ogólnie przyzwoitości - całą sobą rzucała na niego czar, niczym wila. To za nią wodziły jego oczy, mimo że nogi i ręce towarzyszyły w tańcu Segovii. Może przez moment nawet wyobraził sobie, że to nie jego faktyczna partnerka spoczywała w jego ramionach, bowiem przyciągnął ją do siebie jeszcze bliżej i dopiero po spojrzeniu, które mu posłała, zorientował się, co robił. Zamrugał gwałtownie, jakby obudził się właśnie z jakiegoś długiego snu, po czym jego policzki pokraśniały. - Och tak? Dziękuję, nie pobierałem lekcji. To chyba tak... We krwi to mam, tak sądzę - powiedział, wciąż zakłopotany wszystkim tym, co przed momentem zaszło. Może Segovia miała jeszcze daleką drogę do upicia, lecz jemu samemu nie trzeba było aż tak wiele, by zatracić ostrość myślenia i zamglić spojrzenie. A może na odwrót? Jemu też się już trochę mieszało. Dobrze, że nogi nie plątały się i nie przeszkadzały mu w tańcu, który uskuteczniał dalej, chcąc jak najlepiej zaspokoić potrzeby dziewczyny. Tym razem to on czuł na swoim karku palące spojrzenie Beatrice i w żadnym wypadku nie chciał, by to wpłynęło na jego zabawę. Halo, Faulkner, masz inne rzeczy to roboty! To pomyślawszy, uśmiechnął się do Ivanowej, a następnie wykonał dość ryzykowny ruch, przechylając ją w tył, niczym w jakimś tango. Nie, nie upuścił jej. - Czy cieszy panią taniec ze mną? - zapytał pompatycznym tonem, chcąc chociaż przez chwilę pożartować z mimo wszystko napiętej atmosfery w towarzystwie gości weselnych, a na koniec posłał jej rozbrajający uśmiech. Ustawił ją do pionu, oceniając przy tym, czy nie spowodował żadnych większych strat w makijażu i fryzurze (bo niestety do jej psychiki zajrzeć nie mógł), a oceniwszy straty na co najwyżej "niedostrzegalne gołym okiem", skinął głową w kierunku stolików z jedzeniem. - Masz ochotę na przerwę? Czy może wolisz tańczyć dalej? - zapytał, otwarty na obie opcje. Z jednej strony przy stolikach dostrzegł zasiadającą Beatrice. Z drugiej tańczenie okazało się nie być najgorszą aktywnością, jakiej mógł się podjąć. Jeszcze nie pokazywał objawów astmy czy niedotlenienia, nie piekły go łydki, a czupryna rudych włosów nie błyszczała od potu. Z trzeciej - przy stolikach był alkohol...
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Nikt nigdy nigdzie jej jeszcze nie zaprosił. Zwykle po prostu gdzieś przychodziła, na zasadzie "Ej, Ette, idziemy tam i tam razem". A Dear się nawet jąkał jak ja zapraszał! Fakt, że nie był on raczej wymarzonym "pierwszym" w... czymkolwiek, ale wstydzić też się chyba nie miała czego. Nie pluł, gdy mówił i nie dłubał w nosie, więc nie było najgorzej. Może tak właśnie wyglądała "jej liga". Bardzo chciała mieć do tego wszystkiego olewczy stosunek, ale mimo wszystko nie mogła w żadne sposób zwalczyć lekkiego podekscytowania. Na weselu też nigdy wcześniej nie była. Nie uświadamiała sobie tego wcześniej i przerażające olśnienie naszło ją dopiero, gdy znaleźli się już na miejscu. Przyszła na wesele z Calumem Dearem. Dearem! Wesele jego brata, też Deara. Przecież oni byli jak jacyś Blackowie - obrzydliwie bogaci, obrzydliwie rasitowscy, obrzydliwie uprzywilejowani. Ettie nigdy w życiu nie czuła się źle z powodu swojej pozycji społecznej, jakby jednak nie patrzeć całe życie spędziła w zapyziałym Hogsmaede, gdzie uzdrowiciel - jej ojciec - był niemal jak bóg. Nigdy też nie musiała martwić się o pieniądze, ale porównanie jej domu, stojącego w bodajże najtańszej wiosce świata z ogromnym domem Dearów, który był tak duży, że można było się w nim hajtać, było jak porównywanie zamku z piasku z Hogwartem. Nigdy też nie doświadczyła żadnego szkalowania z powodu swojego statusu krwi i nawet nie przeszło jej przez myśl, że kiedyś mogłaby się nim przejmować. Nie uważała z resztą, że ktokolwiek powinien. Nie pomyślała o tym wcześniej, ale co jeśli Calum miał rasistowskie poglądy. Nie mógł wiedzieć, że Ettie miała na kontynencie jakiegoś tam brata kuzynki wujka mamy, który jeździł tramwajem. Ona sama słyszała o nim zaledwie dwa razy w życiu i nawet nie wiedziała co oznaczało "jeżdżenie tramwajem", poza tym, że coś mugolskiego. Mógł nawet nie wiedzieć, że jej życiowym celem było zastąpienie ustawy o tajności, czymś bardziej integrującym oba światy. Normalnie miałaby jego opinię w dupie, ale tutaj był na swoim terenie, wśród ludzi takich jak on, którzy - jak jej się zdawało - cały czas posyłali jej krytyczne spojrzenia. Chyba dramatyzowała, ale nagle poczuła się bardzo malutka i nie na miejscu. Sukienka zdawał się być teraz za krótka, a spięte w luźny kok włosy zbyt plebejskie. Do tego czuła się strasznie niepewnie na zdecydowanie za niskich obcasach. Zupełnie przez to wszystko zapomniała o Calumie, przez co na początku imprezy nie zamienili ze sob nawet dwóch zdań. Ette była zresztą pewna, że co nie wyszłoby teraz z jej ust, byłoby nieodpowiednie, więc wolała trzymać jeżyk za zębami. Zaczynało się robić niezręcznie, na szczęście Calum zaciągnął ją w stronę znajomych. - Widzę, że też dostaliście notkę o wymaganej kolorystyce - zażartowała, widząc czerwone sukienki @Nessa M. Lanceley i @Heaven O. O. Dear oraz garniak @Ezra T. Clarke w tym samym kolorze, ale natychmiast tego pożałowała. Ich kreacje wydawały się wręcz szyte na miarę, a ona swoją sukienkę wybrała na ostatnią chwilę, biorąc pierwszą z brzegu, która nie była brzydka. Komercyjnie szyte sukienki miały dziwną tendencje do zakładania, że każda laska z jej talią i nogami ma zajebiście duże cycki, albo każda laska z jej istniejącymi tylko w teorii cyckami ma 10 lat i adekwatne do tego wieku krótkie nóżki. Musiała więc szukać jakiś kompromisów, przez co teraz miała wrażenie, że wszystko na niej wisi jak worek po ziemniakach. To tego była jakoś tak mało elegancka w porównaniu do reszty dziewczyn. Próbując ukryć zmieszanie, odwróciła od nich wzrok i rozejrzała się po gościach. Bardzo potrzebowała teraz czegoś, dzięki czemu poczułaby się lepsza od nich. Jej wzrok zatrzymał się na młodej parze. - To aranżowane, czy czarodziejskie elyty wyrosły już ze średniowiecza? - zapytała nim zdążyła ugryźć się w język. Może lepiej było nie bawić się w półśrodki i od razu chwycić za widły i pochodnie, i zrobić Dearom pod balkonem rewolucję. Kolor sukienki miała już dobry - Powinniśmy się napić - zauważyła, zwracając się do Caluma. Na usta cisnęły jej się różne złośliwości, jak celna chyba uwaga, że Lanceleyowie odeszli najwyraźniej od tradycji, bo nikt normalny nie zeswatałby córki z takim klocem jak Nox. Może lepiej było jednak nie najeżdżać na wszystkich gości po kolei, pięć minut po rozpoczęciu imprezy. Musiał przecież istnieć jakiś okres ochronny.
Tym razem mimo całego zachwytu nad Vivien powstrzymuje swoje żądze i bez problemu pełnię rolę wzorowego drużby. Z tropu nie wytrąca mnie nawet fakt, że Dearówna się do mnie przytula. Naturalnym odruchem przygarniam ją do siebie starając się udawać, że to nie chęć bliskości, ale powinność. Widząc, że dziewczyna ignoruje pocałunkową zachętę, robię to samo. - Masz rację – szepczę i przerwawszy taniec prowadzę ją w stronę fortepianu, na którym akompaniowano młodej parze przy wejściu. W międzyczasie przechwytujemy kieliszki z szampanem i rzucamy na siebie Sonorusa, żeby uzyskać odpowiednią głośność przemowy. - Drodzy państwo, ja i Vivien jako świadkowie chcielibyśmy pozwolić sobie na kilka słów więcej w ramach naszego toastu - mówię i na moment milknę sprawdzając czy aby na pewno uzyskałem uwagę całego tłumu. - Mam niewątpliwy zaszczyt być przyjacielem Pana Młodego od ponad dwudziestu lat, co biorąc pod uwagę nasz wiek wynoszący równe dwadzieścia pięć lat jest wyjątkowo imponującym wynikiem. Jestem mu cholernie wdzięczny za wszystko - za każdy durny wybryk, rozmowę, całą masę rzeczy, które są zbyt wstydliwe, żeby mówić o nich publiczne i przede wszystkim za to, że obdarzył mnie przeogromnym zaufaniem aprobując fakt, że zamierzam spędzić resztę życia u boku jego cudownej siostry, która dotąd była jego oczkiem w głowie i największym skarbem - przerwawszy kieruję wzrok ku Vivien, a wpatrywanie się w nią z zachwytem nie sprawia mi żadnego trudu - Przez ten cały długi czas byliśmy nierozłącznymi kompanami podążającymi w ramię w ramię. W mojej pamięci na zawsze pozostanie duet Dear i Therrathiel, który z zabójczą skutecznością przyciągał uwagę pań i rozprawiał się z przeciwnikami na boisku. Chociaż zawsze będę służył Dorienowi radą i przyjaźnią to nadszedł czas, w którym każdy z nas idzie swoją drogą. Na całe szczęście, mój przyjaciel, ma u swojego boku kobietę piękną i inteligentną, która da mu wszystko na co zasłużył. Dbaj o niego, Auroro! Dorien, bracie, bardzo cię kocham i jestem cholernie szczęśliwy, że poprosiłeś mnie o drużbowanie. Unoszę kieliszek do góry i wznoszę toast. - Wypijmy za nowych państwa Dear!
Uniosłam kieliszek wraz z Cassianem i gdy toast się zakończył nadeszła pora na moje przemówienie. Poczułam się nagle pusta - Therrathiel powiedział tyle pięknych rzeczy, że ja właściwie nie miałam zbyt wiele do dodania, a na dodatek totalnie zżerała mnie trema, która dotąd była mi rzeczą zupełnie obcą. - Cassian jest tak doskonałym mówcą, że raczej w żaden sposób mu nie dorównam, szczególnie biorąc pod uwagę ile przekazał - powiedział w końcu uśmiechając się delikatnie - Kochani - jesteście cudownymi ludźmi i jestem wdzięczna losowi za waszą obecność w moim życiu. Życzę wam wszystkiego co najlepsze, bo nikt inny nie zasługuje na szczęście tak bardzo jak Wy. Braciszku, bardzo cię kocham i cieszę się, że mogę Ci towarzyszyć w tak wspaniałym i ważnym dniu. Ścisnęłam dłoń Cassiana i przesłałam bratu oraz jego żonie szeroki, czuły uśmiech. - Przygotowaliśmy dla was małą niespodziankę - kontynuowałam - Wprawdzie w porównaniu do ogromu otrzymanych przez Was prezentów jest ona niepozorna, ale zależało nam na czymś osobistym. Po chwili oboje zasiedliśmy do pianina prezentując efekt naszej wielotygodniowej pracy czyli romantyczną balladę przygotowaną specjalnie na tę okazji. Napisałam i skomponowałam piosenkę specjalnie dla Doriena i Aurory, ale samodzielnie przedstawienie nie byłoby tak sugestywne, musiałam więc namówić Cassiana. Mój narzeczony całkiem nieźle radził sobie z grą, jednak w kwestii śpiewu był zupełnym laikiem, spędziliśmy więc mnóstwo godzin na szlifowaniu wykonu. I tak oto, na ślubie naszego najlepszego przyjaciela zagraliśmy na cztery ręce wyjątkową piosenkę, w którą włożyliśmy całe nasze serca. Po skończonym wykonie podziękowaliśmy wszystkim za uwagę i posławszy parze młodej szeroki uśmiech odeszliśmy na bok. Czułam dumę z siebie i Therrathiela, z drugiej jednak strony byłam cholernie zmęczona tym zamieszaniem.
To szybkie porozumienie się z Beatrice. Całe szczęście mówiły dziś wspólnym językiem, dla obu z nich coś było nie tak z tym weselem. Pomijając Doriena, który się w coś wpakował jak to skomentowała przyjaciółka co zresztą musiała potwierdzić skinieniem głowy. Już odstawiając na bok jej uczucia względem pana młodego to ewidentnie coś w tym wszystkim było nie tak, tylko co? Obróciła szyję w kierunku Beatrice, kiedy wspomniała o Claude... zmarszczyła brwi i to na tyle mocno, że na drugim końcu ogrodu ludzie mogli ujrzeć jej grymas. Jednak szybko go zmieniła na ten udawany, elegancki, nowobogacki uśmiech. Na szczęście potrafią się rozumieć bez słów i za chwilę znajdzie się dla nich moment by porozmawiać we dwie. -Mi przynajmniej wino i szampan pomagają w uśmiechaniu się. Nawet jeśli suknia cię wkurza to pomyśl, jak świetnie wyglądasz. Lepiej niż panna młoda - odparła chcąc ją trochę rozweselić, chociaż tego i tak chyba nikomu tu nie brakuje. Humoru. Bukiet poszedł w ruch, ale przypadł młodej pannie Dear. Kto by pomyślał, że w ogóle w jakiś sposób będzie spowinowacona z Dear'ami. Całe to przedstawienie się skończyło. Jasper zniknął jej gdzieś w tłumie, za pewne chciał się ukryć gdzieś na uboczu z fajką. Niech idzie, za to ma szansę by usiąść obok @Beatrice L. O. O. Dear. Przy okazji biorąc od kelnera dwie lampki, tym razem czerwonego, wina. Podsunęła jeden z nich przyjaciółce. -Jakieś rozterki o których nie wiem? - rzuciła i chyba nie musiała mówić dosłownie, że chodziło jej o Claude'a - Poza tym, powiedz mi jak to się stało, że pojawiłaś się tutaj z @Shawn E. Reed? Prawie go nie poznałam - pokręciła delikatnie lampką by wino się zamieszało i upiła łyczek. Przetrzymała chwilę w ustach by lepiej zapoznać się z jego smakiem - Plus dla organizatorów, wiedzą co dobre - westchnęła. Założyła nogi i nachyliła się do Beatrcie - Tak się zastanawiam, czy za każdą okolicznością muszą się kryć jakieś afery? Jeszcze kolejna niezręczna sytuacja mnie spotka to chyba zmienię nazwisko i wyprowadzę się, Rosja wydaje się w porządku, język znam - jak miło było znaleźć chwilę dla przyjaciółki. Takie okazje przecież nie mogą się obejść bez nowych informacji i ploteczek. Tak im zleciał czas, że Yvonne wypiła wino, a za chwilę @Cassian Therrathiél postanowił wznieść toast. Kochała go, bo są rodziną, ale tak bardzo nie zgadzała się z nim z pewnymi kwestiami, o których wspomniał. Jak to przy toastach, wypadało wstać i wziąć kieliszek do ręki, a Yvonne już czuła, że alkohol jej uderza do głowy i zrobiło jej się cieplej niż powinno być. No cóż, nie liczyła ile tego wypiła. Kiedy nowa para młoda grała ona postanowiła oddalić, się bardziej na ubocze. Nawet nikt nie zauważy tego, że gdzieś zniknęła w innym krańcu ogrodu by po prostu usiąść i popatrzeć na przyjęcie z daleka.
Uśmiechem zwieńczył dyskusję - osobiście uwielbiał dychotomiczność świata, niedostateczność kolekcjonowanej wciąż wiedzy - wieczny głód poznawania rzeczywistości. Uwielbiał istnienie fizyki oraz metafizyki, bezpośredniości oraz metafor, dwóch głównych składowych - materii oraz nieuchwytnego ducha. Uwielbiał balansowanie na pograniczu pojęć; tym razem, w pozornie prostych wyrazach, czynnościach - jak wspólnym tańcu - odnajdywał niezapomnianą przyjemność. Czas zmierzał dalej - on zaś - skosztował wina, jak gdyby w triumfie udanego obecnie wieczoru - jeszcze - niechylącego się w stronę odejścia w przeszłość. Nie odczuł zgrzytu ani kłębiącej się atmosfery - na podobieństwo prorokujących burzę obłoków; cichy, serdeczny, stłumiony pęd śmiechu uleciał przez moment pomiędzy wargami mężczyzny. - Tym lepiej - odparł, być może nieco bezczelnie - chociaż na pewno nie w tonie rozchodzącego się głosu; nie uformował swej wypowiedzi absolutnie poważnie (aczkolwiek jasne tęczówki powędrowały znad kryształowego kieliszka, obecnie pozostawały utkwione w kobiecej twarzy bez widocznego wstydu). - Wolałbym nie okazać się dla ciebie nużący - wyjaśnił swoją wcześniejszą śmiałość, promieniującą od całej postawy - nadal pozostającą w półżartobliwym tonie - acz skrywającym w sobie esencję prawdy. Zakończył, rozluźniając tym samym dialog; niedługo później rozbrzmiała specjalnie skomponowana dla państwa młodych ballada. Przez moment skupiał się na niej - odbierał całokształt miłych dla ucha dźwięków. - Od zawsze odczuwałem więź z muzyką - postanowił wyznać później Aurorze, skoro alkohol powinien rozluźniać język. - Czasem żałuję, że nie podjąłem się nauki grania na instrumencie.
Ostatnio zmieniony przez Daniel Bergmann dnia Nie Lip 08 2018, 10:37, w całości zmieniany 1 raz
Nigdy nigdzie nikogo nie zapraszałem, bo de facto też nie miałem okazji. Wesele Doriena było jednak wydarzeniem, na którym nie mogłem pojawić się sam - to źle wyglądało w oczach licznych ciotek, wujów, stryjów, kuzynów ciotki babki matki kogoś tam, kogo nigdy w życiu nie widziałem, ale z kim podobno mam zdjęcia z dzieciństwa i inne takie... Należenie do rodziny Dearów z pewnością miało sporo plusów, bo jak ostatnio poinformował mnie starszy brat, za samo nazwisko miałem zapewnioną posadę w Ministerstwie Magii, a posiadając chociaż najmniejszy dryg do eliksirów z pewnością mógłbym zatrudnić się w rodzinnym sklepie; niestety jednak wiązało się też z całą masą minusów, o których się nie mówiło publicznie, gdyż nie wypada. To, w jaki sposób wybrałem partnerkę, było dość przypadkowe, niemniej jednak nie byłem w stanie ukryć tego, jak bardzo cieszę się, że była to Harriette, a nie jakaś inna, na chybił-trafił wybrana mimoza. Nie uszło jednak mojej uwadze to, że czuła się odrobinę przytłoczona całym klimatem imprezy. Piękne dekoracje, wykwintne dania, dobry szampan i drogie wino w kieliszkach, dystyngowane towarzystwo, uniesione małe palce przy trzymaniu filiżanek i inne takie. Nie miałem zbyt dużego pojęcia o pochodzeniu Wykeham i niezbyt mnie ono interesowało, broń Merlinie nie zamierzałem jej z tego względu klasyfikować w żaden sposób, aczkolwiek zdawałem sobie sprawę, że mogła nie przywyknąć do takich widoków. Mordy okazały się być średnio rozmowne, toteż po wymianie kilku mało znaczących uwag, uznaliśmy, że dobrym pomysłem będzie napić się. Niestety źle wymierzyłem moment, w którym napiłem się pierwszego łyka szampana, ponieważ po usłyszeniu pytania Herriette, bąbelki poszły mi nosem, a ja sam zakasłałem, starając się zrobić z tego wypadku jak najmniejsze wydarzenie. - Na gacie Merlina, nie mów takich rzeczy głośno - powiedziałem z prawdziwą zgrozą, jednocześnie czując się jak ostatni przychlast, jeszcze rok temu wrobiony w aranżowane małżeństwo, z którego "elyta" z pewnością nie wyrosła, chociażby biorąc pod uwagę fakt, że Vivien i Cassian również nie byli "parą" z własnej woli. - To nie takie proste, jak Ci się wydaje - dodałem jeszcze, próbując jakoś zatuszować fakt, że poczułem się bardzo personalnie dotknięty jej kąśliwą uwagą. - Uważaj, jak będziesz się do mnie dużo razy uśmiechała tego wieczoru, to niedługo zjawię się u twojego ojca prosząc o Twoją rękę - rzuciłem, zachowując poważną minę, dopiero po kilkunastu sekundach pozwalając sobie na szeroki uśmiech. - Żartuję - szturchnąłem ją delikatnie, a chwilę po tym moja siora z Cassianem zaczęli wygłaszać toast i wygrywać balladę. - Niezła szopka, co nie? - szepnąłem, pochylając się nad uchem Harriette, chyba z nieco zbyt dużym zaskoczeniem orientując się, jak ładnie pachną jej włosy...
Wiem, że trochę przekręciłam kolejność wydarzeń, ale uznałam, że lepiej mi się to wplecie w post, mam nadzieję, że się nie gniewasz
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Parsknęła śmiechem, kiedy to Yvonne postanowiła ją rozweselić swoim komentarzem. W tym momencie w nosie miała to, że jej zachowanie było przynajmniej nietaktowne, no bo jak to tak, tak się śmiać w towarzystwie podczas szeptanych słów przez przyjaciółkę? Cieszyła się, że miała kogoś takiego przy swoim boku, jak ona. Panna Horan była niezastąpiona i chyba Beatrice zbyt rzadko jej o tym wspominała. Powinnam czym prędzej to nadrobić. -Jesteś najlepsza - szepnęła jej czule do ucha z o wiele lepszym humorem niż na samym początku tego całego przedstawienia. Odeszły dalej siadając przy jednym z wolnych stolików, którego prócz nich dwóch nikt nie zamierzał okupować. Może ludzie nie chcieli przeszkadzać widząc, że jest on zajęty przez jednego z Dearów? A może po prostu woleli je omijać szerokim łukiem? Przyjęła lampkę wina od przyjaciółki. Swoją drogą, z takim tempem nie skończy tej nocy w dobrym stanie, to było pewne. Dlatego zwilżyła tylko delikatnie usta, aby nie przesadzać z alkoholem, który już krążył w jej żyłach. Na pytanie Yvonne przewróciła tylko oczami, nawet nie wiedząc co powinna odpowiedzieć. Że Claude jej się podoba? Że miała z nim swoją chwilę? Że wszystko spieprzyła, zupełnie tego nieświadoma? Że nie miała wtedy nic złego na myśli... Postanowiła jednak odpowiedzieć najpierw na prostsze pytanie dotyczące Shawna. -Shawna po prostu poprosiłam o pomoc, bo nie miałam z kim przyjść na przyjęcie, więc się zgodził. Po prostu, przyjacielska przysługa. - uśmiechnęła się szeroko, kiedy przypomniała sobie o tym, jaką niespodziankę jej zgotował. -Nie widziałam go wcześniej przez kilka miesięcy i dopiero dzisiaj miałam okazję. Rozbawiły mnie te wszystkie nowe tatuaże i blizny. Z pewnością wywołał niezłe zamieszanie wśród tych bardziej szanowanych przedstawicieli czarodziejskiego świata. - naprawdę bawił ją ten fakt i chociażby tylko dla niego, warto było tu przyjść razem z Reedem. Tak, to chyba był najlepszy pomysł na jaki wpadła od dłuższego czasu. Chociaż głośno tego mówić nie musiała, wiedziała, że Yvonne przyznałaby jej rację pod tym względem. Chwila ciszy i konsternacji wymalowanej na jej twarzy mogła pozwolić pannie Horan domyślić się, że dla brunetki to nie jest prosty temat. -Claude i ja spotkaliśmy się kilka razy. Było miło, dużo śmiechu zawsze tym spotkaniom towarzyszyło. A na ostatnim spotkaniu... - przygryzła niepewnie wargę, jakby zastanawiała się co chce dalej powiedzieć. No bo nie zamierzała od razu mówić, że rudzielec nie może wyjść jej z głowy i jest jedną z ostatnich myśli każdego wieczoru i jedną z pierwszych każdego poranka. -Pocałowaliśmy się. Potem ja powiedziałam coś, czego chyba mówić nie powinnam. I od tego czasu się unikamy dosyć mocno. - zakończyła kulawo nie wiedząc co powiedzieć dalej. Na szczęście toasty wznoszone przez jej siostrę i jej narzeczonego skutecznie umożliwiły jej wywinięcie się z tematu jej dziwnych rozterek. Po chwili rozpoczął się koncert fortepianowy w wykonaniu tych dwojga, co oczywiście nie umknęło uwadze panny Dear. Musiała przyznać, pomimo całej swojej niechęci dla tej szopki, że było to imponujące. Klaskała razem z innymi i chętnie uniosła kieliszek aby i ona napiła się za zdrowie swojego brata. Jednak sama nie zamierzała nic publicznie mówić, to nie leżało w jej obowiązkach. Zauważyła, jak Yvonne dyskretnie oddala się od całego centrum zamieszania. Postanowiła jej towarzyszyć w tym, bo i ona nie czuła się tutaj na miejscu. -Tym razem mi nie uciekniesz. - powiedziała, kiedy klapnęła ciężko na krzesełku obok Horanówny z do połowy opróżnionym kieliszkiem. -Kto to właściwie jest ten facet z którym przyszłaś? - zapytała unosząc jedną brew jak zwykle, gdy była zainteresowana jakimś tematem.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
To był wyjątkowy wieczór - wymiana spojrzeń, słów szła nam zaskakująco gładko, a mnie w żadnym stopniu nie raziła rzekoma bezczelność Daniela. Fakt, że sam prowokował mnie do rozwiązywania zagadki jaką niewątpliwie był on sam, sprawiał, że czułam się jeszcze bardziej zafascynowana. Chyba nic nie mogło mnie zdziwić tak mocno jak występ Cassiana w towarzystwie Vivi - miałam świadomość, że narzeczona mojego brata jest utalentowana wokalistką, jednak od lat nie słyszałam mojego brata grającego, ani tym bardziej śpiewającego, co było dla mnie piekielnym zaskoczeniem. Co ta dziewczyna musiała zrobić, żeby namówić go do takiego występu? W naszym domu muzyka była od zawsze obecna, aczkolwiek to ja raczej byłam tą artystyczną duszą - odparłam Danielowi, by po chwili słysząc jego wyznanie dodać - Gdybyś chciał to jeszcze nadrobić to w każdej chwili możesz dać znać. Nie jestem wielkim talentem muzycznym, ale myślę, że wprowadzenie cię w podstawy pianina nie będzie aż tak wymagające. Chwilę później, po wypiciu kolejnego (raczej ostatniego kieliszka wina) po raz kolejny namówiłam Daniela do powrotu na parkiet. Sama nie mogłam uwierzyć ile przyjemności może sprawiać taniec - trudno powiedzieć czy w tej kwestii zaważyła moja długa przerwa, czy raczej mój dzisiejszy towarzysz, który z tańcem radził sobie ponadprzeciętnie dobrze.
Jedną rzecz należało przyznać osobie Bergmanna - był niewątpliwie człowiekiem o sporej gamie absorbujących go kwestii; wbrew standardowej opinii krążącej wokół nauczycieli - niewychodzących spoza ograniczenia własnej dziedziny, wlewanej z surowym przymusem uczniom oraz studentom. Miał wiele zainteresowań - i również, zdołał zauważyć, był to kolejny punkt wspólny na mapie relacji - łączącej jego z Aurorą. Wbrew pozorom, przewijało się pośród nimi sporo podobieństw. - W przypadku pianina, preferuję rolę słuchacza - oznajmił; wydawał się (oraz był rzeczywiście) zaciekawiony motywem wygrywania melodii na bieli oraz czerni klawiszy - uwielbiał występy, nawet te kameralne, z kilkuosobowym (jednoosobowym?) gronem odbiorców. Sam jednak, nigdy nie rozważał podjęcia się identycznej próby. Siadał. Słuchał. Zanurzał się w wygrywanej muzyce - przez kogoś innego, w jej utworzonym z nut świecie. Pozwalał im - stwarzać wewnątrz siebie emocje; niekiedy przeszywać dreszczem, biegnącym wzdłuż szczebli kręgów. - Rozważałem inne instrumenty - powiedział, gdy kierowali się już z powrotem na parkiet. - …wypadałoby użyć standardowej wymówki o pracy. - Dodał półżartobliwie, choć była to dosyć smutna i ciemna strona zawodu (pochłaniał ogrom życia mężczyzny). Rozwijał pasje - lecz czas, nawet w obliczu stereotypowo niemieckiej organizacji, rozplanowania każdej z dostępnych godzin - był, o zgrozo, wąskim w rzeczywistości zakresem. Taniec ponownie stawał się doskonałą iluzją odcięcia od gwaru osób. Paradoksalnym - ukojeniem i nastrojeniem - zarazem.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Przy pełnej władzy umysłowej nigdy nie podejrzewałaby Caluma o rasizm. To byłoby zupełnie nielogiczne, biorąc pod uwagę jego przyjaźń z Lysandrem, który z gównem by się nie zadawał. Nie płci męskiej w każdym razie… Nie mniej jednak w obecnej sytuacji jej przytłoczony atmosferą oraz wielkością sytuacji mózg nie miał ochoty na żadne myślenie przyczynowo-skutkowe. Uniosła brwi, kiedy chłopak zrugał ją za mówienie o niewygodnych rzeczach zbyt głośno. Niemal fizycznie odczuwała upór i przekorę uciskające jej mózg. Nie przejmowała się w ogóle tym, że Calum chciał wypaść przy rodzinie jak najlepiej, albo chociaż nie najgorzej, jakby ta rodzina nie była. Ona nie miała nic do stracenia i chciała wręcz wykrzywiać podobne rzeczy jeżeli tylko miałoby to wywołać podobne reakcje u większej liczby osób. Caluma ocalił jedynie fakt, że w jej ręce wpadł kieliszek szampana i że zaczął mówić, nim ponownie nabrała chęci do siania zamętu. - A co w tym skomplikowanego? - prychnęła; gdyby miała teraz szampana w ustach, też zapewne by się zakrztusiła, zaskoczona tym, że najwidoczniej nadal w pewnym stopniu praktykowano aranżowanie małżeństw. Chciała być tylko trochę złośliwa, a wyszło jej lepiej niż planowała - Albo sobie sam znajdujesz żonę, albo ci ją przedstawiają - wzruszyła ramionami, unosząc kieliszek z teatralnie odwiedzionym od niego małym palcem i posyłając chłopakowi cyniczny uśmiech. Nie bardzo rozumiała jak niby mogliby to unowocześnić. Uśmiech na moment zszedł z jej twarzy w spontanicznej reakcji na jego słowa, gdyż nie przejęła się tak naprawdę "groźbą". Nawet gdyby była prawdziwa, jej nadopiekuńczy i zaborczy ojciec w najlepszym wypadku zatrzasnął by mu drzwi przed nosem. - Nie sądzę - w jej oczach zapaliły się iskierki, a na usta wrócił uśmiech; skoro chciał się droczyć… - Twoim rodzicom raczej nie spodobałby się koncept synowej-przeciwniczki Ustawy o Tajności i zwolenniczki świata bez podziałów… A może powinnam zapytać? - odeszła krok od Caluma, rozglądając się po gościach w poszukiwaniu rodziców partnera, ale zaraz potem odwróciła się roześmiana, chcąc napawać się jego reakcją. Na takie wyznania było jeszcze kilka łyków szampana za wcześnie, choć z jej słabą głową i zapałem do podburzania należało jednak uważać. Przysłuchiwała się wznoszonym toastom z pewnym zażenowaniem, wynikającym z jednej strony z braku przyzwyczajenia do weselnych przemów, a z drugiej kłębiącym się w głowie pytaniem czy związek Vivien i tego typa mógł być zaaranżowany. Próbowała wyobrazić sobie tę sytuację, zastanawiając się jednocześnie czy ich uśmiechy i spojrzenia były szczere, czy wymuszone. Czy brat Caluma faktycznie pieje z zachwytu, że jego ziomek obraca jego siostrę, czy Vivien faktycznie była jego oczkiem w głowie, czy może wszystko było ustawione, bo ładnie wyglądało. Calum w końcu nie wydawał się być zbytnio zżyty z rodzeństwem. - Jakbym trafiła na inną planetę - odpowiedziała cicho obserwując wszystko co się działo z lekko rozchylonymi wargami. Tak prosta i szczera odpowiedź mogła świadczyć tylko o tym, że szampan zaczynał już trafiać tam, gdzie powinien. Ettie dopiero po chwili uświadomiła sobie, że Calum wisi tuż nad jej uchem i w pierwszej chwili, Merlin wie czemu, miała ochotę oprzeć o niego głowę i dać odpocząć jej od szumu bąbelków i natłoku wrażeń, nim jednak do tego doszło, oprzytomniała. Rumieniąc się, odsunęła się od chłopaka i pociągnęła kolejny łyk szampana. Wzrokiem znów zaczęła lustrować zebrane towarzystwo, chcąc za wszelką cenę znaleźć jakiś temat do rozmowy. Jej spojrzenie padło w końcu na znajomą postać, której jednak zupełnie się tu nie spodziewała. - No nie chrzań, że jesteś spokrewniony z Bergmannem? - wytrzeszczyła oczy na chłopaka i skinęła kieliszkiem w stronę nauczyciela. Świat był jednak mały, a ten należący do arystokracji sprawiał wrażenie tak przerażająco skurczonego, że można się było udusić. A może to była kwestia szampana?
Odchodzimy od pianina i poświęciwszy chwilę na kontakt z parą młodą oddalamy się od centrum zamieszania zajmując miejsca na uboczu. Wciąż jestem pod wpływem czaru Vivien - gdy śpiewa i gra staje się jeszcze lepsza, dziś jest wprost idealna. Sam nie mogę uwierzyć, że zagraliśmy razem - po raz pierwszy od lat ktoś zmusił mnie do śpiewania i już nie jestem pewien czy zrobiłem to dla Doriena, czy dla niej. Chwilę siedzimy, posilamy się, po czym idziemy zabawiać gości - chyba nikt inny nie spełni tego zadania lepiej niż drużba i druhna. Udawanie zakochanego w niej nie sprawia mi żadnego problemu, bo w gruncie rzeczy jej dzisiejszy urok byłby w stanie omamić każdego. Oboje wypijamy zbyt dużo wznosząc toasty z kolejnymi gośćmi - różnica jest taka, że po mnie to niemal spływa, zaś ona jako istotka wyjątkowo drobna, więc po chwili jest już bardzo wesoła - chyba dotąd nie widziałem jej aż tak radosnej. Tak właściwie to jest dosyć smutną osobą. Mijają godziny i choć miło się na nią patrzy, to czuję, że z każdym kolejnym kieliszkiem wina powoli traci kontrolę - nie wiadomo co by było gdybym nie stał obok. Decyduję się zabrać ją na parkiet, by chociaż trochę wytańczyła przyjęte promile. Początkowo tańczymy grzecznie, zgodnie z kanonami wysoko urodzonych rodów, lecz po jakimś czasie zaczynami kombinować, szaleć, wprowadzać obroty i podniesienia. Nie mogę uwierzyć jak dobrze zaczynam się bawić.
Kolejne toasty sprawiły, że coraz bardziej chciało mi się śmiać. Nagle stałam się tamtą duszą towarzystwa, która umarła wraz z odejściem Raya. W jednej chwili zabawiałam gości, w drugiej wirowałam w ramionach Cassiana na parkiecie - z każdą chwilą chcąc więcej, mocniej. Nawet nie zauważyłam, gdy zaczęliśmy bawić się w swoim towarzystwie dobrze i naturalnie. Tańcząc z nim śmiałam się - ale już nie z pijaństwa, ale z radości, bo było mi cholernie dobrze. Trudno powiedzieć ile godzin przebalowaliśmy, ale gdy w końcu wróciliśmy na krzesła liczba gości znacznie stopniała (przynajmniej o tych starszych, którzy nie mieli siły na wielogodzinne tańce), zaś na dworze zrobiło się zdecydowanie chłodniej. Czułam się okropnie zmęczona - wpłynął na to alkohol, żywiołowa zabawa, ale przede wszystkim fakt, że ostatnie tygodnie zeszły mi na przygotowaniach. Usiadłam koło Cassiana, lecz po chwili (chyba w pijackim zrywie) wdrapałam mu się na kolana. - To był dobry dzień - powiedziałam kładąc mu głowę na ramieniu. Nawet nie zauważyłam kiedy błyskawicznie zapadłam w drzemkę.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
- Teoretycznie mogłabym poprosić dla ciebie moją przyszłą szwagierkę, skoro jest multiinstrumentalistką - powiedział skinąwszy głową w stronę Vivien - Ale zapewne ją uczysz, więc byłoby niezręcznie. Plus Cassian umarłby z zazdrości. Nie zamierzałam mówić Danielowi, że nie byłaby to szczera zazdrość, lecz syndrom "psa ogrodnika". Zwierzanie się z aranżowanych zaręczyn było conajmniej niezręczne, szczególnie gdy Cass i Vivien tak wzorowo odgrywali rolę dwójki cholernie zakochanych w sobie ludzi. Jeśli mam być szczera, to gdybym nie znała prawdy uwierzyłabym w ich uczucie - byli prawie tak dobrymi aktorami jak ja. - Skąd ja to znam - skomentowałam uwagę dotyczącą pracy. Jako zastępca szefa departamentu miałam kupę roboty, zaś tropienie artefaktów zajmowało równie dużo czasu, co znacznie utrudniało ukrycie tego przed światem. Daniel, choć nie byłam z nim do końca szczera, musiał domyślać się choć ułamka prawdy - w końcu widział jak wyglądało moje mieszkanie - Tym bardziej jestem ci wdzięczna, że znalazłeś czas na mój niemiecki. Muszę ci to zrekompensować. Taniec z nim przenosił mnie w inny wymiar - nie byłam już na nudnym weselu, ale gdzieś zupełnie indziej, z ciekawym rozmówcą i świetnym tancerzem. Jego obecność poprawiała mi humor, choć czasem miałam ochote krzyknąć: Daniel Bergmann, ty pieprzona, chodząca tajemnico!
Zaskakuje mnie, gdy siada mi na kolanach i kładzie głowę na moim ramieniu. Jestem w takim szoku, że nawet nie zauważam, gdy zasypia. Początkowo głaszczę ją po włosach, lecz po chwili dociera do mnie, że to nie jest najlepsze miejsce na drzemkę i chociaż jako świadkowie powinniśmy zostać tu do końca to nie lepiej jednak zabrać ją do środka - i tak goście powoli się zmywają, a widok śpiącej na krześle druhny nie świadczy zbyt dobrze o gospodarzach. Powoli wstaję z krzesła i delikatnie ją unosząc kieruje się ku rezydencji Dearów. Dostrzegam zatroskane spojrzenie Doriena, ale daje mu znać, że wszystko w porządku, po czym opuszczam ogród. Nie mogę uwierzyć, że Vivien jest taka lekka - dopiero gdy ją niosę przypominam sobie jaka jest chuda i drobna, że pod warstwą makijażu i koronek kryje się osoba, która jest jednocześnie silną kobietą i bezbronną dziewczynką. Wchodzę do domu i powoli podążam ku jej sypialni.
Zdecydowanie wyczuwała, że coś było nie tak. Każdy chyba by się zorientował, gdyby czyiś wzrok wodził w kierunku innej kobiety, uporczywie wpatrując się w jej nagie plecy i najdrobniejszy ruch, jaki ona wykonuje. Prawdopodobnie każdy, kto tylko dostrzegłby jej dzisiejszego partnera, uznałby, że swoją uwagę skupia na czymś innym niż Segovia, czy nawet świętowanie wielkiego dnia swojego przyjaciela. Alkohol wcale nie pomagał nie zwracać na to uwagi. Mogłaby czuć się wysoce urażona, w końcu to on wyszedł z inicjatywą partnerstwa na tym przyjęciu, czy było to w celu wywołania zazdrości u tej pożądanej osoby, czy zwyczajnie nie chciał czuć się samotnie wśród tylu ludzi. Dodatkowo kompletnie sobie obcych, przynajmniej w tej większej mierze. Poczuła jak jego dłoń, zaciska się wokół jej talii, przysuwając ją do jego ciała. Jej twarz wyrażał delikatny szok, a wzrok powędrował do spojrzenia Claude, które w tym momencie było delikatnie zamroczone. Lub nieobecne. Mogła wybierać. Wiedziała, że to nie był wyłącznie efekt wypitego do tej pory alkoholu. Wzruszyła delikatnie ramionami, dając mu znak, że nie przyjęła jego zachowania źle. Nie zamierzała zwyczajnie się nad tym dłużej zastanawiać, nie była to w końcu jej sprawa, prawda? Pozwoliła więc poprowadzić się dalej w tańcu. Zaśmiała się, kiedy bezpiecznie wylądowała w poprzedniej pozycji, zaraz po tym, kiedy niebezpiecznie nią przechylił. Ten rodzaj rozluźnienia chyba była w stanie polubić. Posłała mu szeroki uśmiech, który kompletnie nie pasował do zwyczajowej posągowej mimiki jej twarzy. -Jesteś nie najgorszym partnerem, Claude.-Ukłoniła się delikatnie, chwytając za poły swojej sukienki. Rozejrzała się w poszukiwaniu jedzenia, które ewentualnie mogłaby skonsumować. Niestety, jej żołądek nie chciał przyjmować posiłku... Nie teraz. Chwyciła pod ramię swojego partnera i ruszyła w kierunku najbliższej ustawionego stołu.-Napijmy się. Możesz szybko coś porwać i zjeść, ja ograniczę się do procentów.-Powiedziała spokojnie. Nie brzmiała jak dama, nie brzmiała jak Ivanowa. I coraz częściej łapała się na tym, że jej to odpowiadało. Kiedy znaleźli się przy stole, sięgnęła po kieliszek wina, który jakby czekał na jej przybycie. Usiadła wyprostowana na krześle i objęła naczynie, wodząc wzrokiem po stole i po tym, co wrzucał na swój talerz Claude. -Tylko żebym przy obrocie nie musiała martwić się o zawartość Twojego żołądka na mojej sukience.-Mruknęła, choć jej ton miał zabarwienie żartobliwe. Choć zdecydowanie do tej sukienki nie pasowały takie dodatki. Jej wzrok przez moment spoczął na kobiecie, która skupiła niemalże całą uwagę jej przyjaciela, aktualnie z kimś rozmawiała, dlatego pozwoliła sobie na troszkę dłuższe obserwacje. Dopiero po chwili ponownie spojrzała na Claude, unosząc delikatnie brwi. To o niej wspomniał wtedy w jej mieszkaniu?
Zachowanie Claude w istocie było godne pożałowania, czy może po prostu żałosne? Wyszedł z ową propozycją do Segovii, zwyczajnie nie chcąc zjawić się na tak dużej i ważnej imprezie samotnie, licząc wyłącznie na przyjacielską przysługę i dotrzymywanie sobie wzajemnie towarzystwa. Tymczasem on sam chyba zapomniał w tym wszystkim, że tak jak Segovia poszła mu na rękę, on powinien poświęcać jej nieco więcej uwagi, zamiast nieustannie wodzić wzrokiem za Beatrice. W głębi duszy pragnął, by dostrzegła jego zuchwałe, wzmocnione alkoholem spojrzenie, by ujrzała w jego ramionach piękną, czarnowłosą kobietę oraz żeby poczuła się z tego powodu zazdrosna - dokładnie tak jak on czuł się zazdrosny i zdradzony, widząc ją z jej partnerem w jakimś śmiesznym, fioletowym garniturze. Mimo wszystko czuł się całkiem rozluźniony i musiał przyznać, że bawił się z Segovią zaskakująco dobrze! Nie żeby wątpił w to, iż dziewczyna potrafiła się bawić, lecz raczej z zadowoleniem obserwował, jak dawała upust swoim emocjom, jak dała się porywać spontaniczności. Jej usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, który wywołał podobną reakcję na piegowatej twarzy Claude'a. - Wzajemnie - odparł, wypinając pierś z dumy na dźwięk pochwały, którą mu zaserwowała. Przy stoliku stwierdził, że powinien jednak postawić na coś lekkiego. Zdecydowanie odmówił sobie jakichkolwiek rybek - raz, że lubią pływać, a dwa, że lubią śmierdzieć, a co jak co, nie zamierzał wystraszyć oddechem Segovii, czy żadnego innego gościa, który zapragnąłby z nim porozmawiać. Nakładał koreczki, serki, szyneczki, pomidorki, powoli zapełniając talerz, a następnie usiadł na krześle obok tego zajmowanego przez Segovię, biorąc się do jedzenia. Coś jednak przykuło jego uwagę. Dziewczyna patrzyła w kierunku innego ze stołów i jego wzrok mimowolnie podążył w tą samą stronę, trafiając prosto na Beatrice pogrążoną w rozmowie z Yvonne. - Czemu tam patrzysz? - wypalił, próbując delikatny strach zakryć ciekawskim spojrzeniem. Resztę słów utopił w kilku łykach wina. - I nic się nie martw, nie będę delikatnie obracał. Sobą, Tobą i w ogóle - dodał jeszcze, zaśmiawszy się krótko. Może powinien jej powiedzieć, o co mu tak naprawdę chodzi?
Gdyby tylko wiedziała, zapewne doradziłaby mu coś, czego nigdy sam by nie zrobił. Choć nie mogła być kimś, kto mógłby doradzać w takich sprawach. Była kobietą, owszem, jednak chyba nie funkcjonowała jak jedna z nich. Niejednokrotnie zostało jej to wypominane, a ona nigdy nie rozumiała, czego konkretnie to dotyczyło. Bardziej prawdopodobne jest to, że zwyczajnie nie zawracała sobie tym głowy. Gdyby wiedziała jakie uczucia chciał wzbudzić w drugiej czarnowłosej, stanowczo odradzałaby wzięcie jej jako partnerki. Nie wiedziała, że aż tak widać po niej, że zabawa i spontaniczność to nie jej klimaty. Myślała, że idealnie ukrywała to za maską obojętności i arogancji. Powinna postarać się bardziej. Jak jednak mogła zepsuć mu ten wieczór? -Nie po to zdzierałam sobie skórę z stóp, żebym teraz marnie wyglądała na parkiecie.-Powiedziała, a choć ton jej głosu był mieszanką żartu i wyniosłości, trudno było określić czy tylko żartowała. Czasem bardzo trudno było stwierdzić, co dokładnie miała na myśli, mówiąc coś całkowicie wprost. Uśmiechnęła się lekko na widok pełnego talerza, który przyniósł ze sobą Claude. Naprawdę musiał zgłodnieć, choć żałowała, że nie zabrał ze sobą czegoś bardziej sycącego. Bezceremonialnie ukradła z talerza jeden koreczek i wsadziła go do ust. Mhm, ser w połączeniu z dziwną odmianą grzyba był niesamowicie dobry. Jednak czego innego można się spodziewać po takim przyjęciu? Nachyliła się nad kieliszkiem, powoli rozkoszując się zapachem jeszcze chłodnego wina. Dopiero po chwili podniosła wzrok, który utkwiła w jego obliczu. Jakby dopiero teraz doszło do niej jego pytanie. Uniosła wymownie brwi.-Wydaje mi się, czy ubliżasz mojej inteligencji?-Pytanie retoryczne, na które nie oczekiwała odpowiedzi. Upiła łyk wina.-Jednak widząc, jak bardzo stresujesz się tą sytuacją, jest Ci to wybaczone .-Wzruszyła delikatnie ramionami. Nie analizowała jego zachowania, nie lawirowała między nieprzyjemnymi pytaniami typu: czy zrobił to, aby wzbudzić zazdrość? I czy naprawdę chciał spędzić z nią tych kilka godzin, czy to jakiś pretekst, aby nie wypaść źle w oczach tej drugiej kobiety? Kim była, aby w ogóle zadawać sobie pytania tego typu. Segovia go znała. Miała już wyrobione zdanie na jego temat, dlatego nawet nie podejrzewała go o coś podobnego. Ciekawie będzie dowiedzieć się jednak, że mogłoby być inaczej. Jej wargi drgnęły.-Powiesz mi, jak będziesz chciał. Nie uciekam, tak jak już Ci to wcześniej mówiłam. Zamierzam to udowodnić.-Powiedziała spokojnie, upijając nieco większy łyk alkoholu. -Tak? Mogłeś mówić, ubrałabym coś mniej... Kosztownego.-A może bardziej sentymentalnego? Nikt jej o to nie podejrzewał, mogła więc posiadać coś takiego w swojej szafie. Kieliszek szybko się opróżnił, a ona zwinęła jeszcze jeden koreczek, tym razem z jakąś wędliną.
Powtarzano mi od dziecka, że czystość krwi to jedna z ważniejszych wartości wyznawanych przez moją rodzinę, ale na szczęście nie dałem sobie wyprać mózgu tak mocno jak Dorien. Czasy się zmieniały, czego moi rodzice zdawali się jednak nie akceptować, stąd chociażby aranżowane śluby... Słysząc jej słowa, parsknąłem śmiechem - tak, dokładnie tak było, nic skomplikowanego. Poznajesz kogoś i z nim jesteś albo nie poznajesz i nie jesteś. Gdyby to było takie proste, może uniknąłbym półrocznego bycia zaręczonym. - Wiedziałaś, że nawet mi wcisnęli pannę? - rzuciłem półgłosem, obserwując, czy nikt w okolicy nas nie podsłuchuje. W szkole oczywiście próbowałem zachować jakieś pozory, że dziewczyna, z którą paradowałem po korytarzach i zeszłorocznych wakacjach, ale po długim czasie, w jej towarzystwie uznałem, że chyba mógłbym się komuś otworzyć, szczególnie przez to, że ów temat sam wypłynął na światło dzienne. Jej prowokacja przyprawiła mnie o lekki zawał. Dosłownie przez sekundę pomyślałem, że byłaby w stanie to zrobić i gdy się odwróciła do mnie plecami, gotowa ruszyć do moich rodziców i zagadać o ustawę bez podziałów społecznych, serce spadło mi do kostek. Moje ręce wystrzeliły, by zatrzymać ją. Złapałem ja za ramię. - Nigdy więcej mi tego nie rób - powiedziałem grobowym głosem, kręcąc głową i dopiero po tym parsknąłem nerwowym śmiechem. Chwilę później mój wzrok również padł na osobę Daniela Bergmanna. Widok niespodziewany, bowiem nie wiedziałem, z jakiego powodu był on na weselu mojego brata. Prawdopodobnie jako osoba towarzysząca. - Nie, z Bergmannem nie. Ale Fairwyn to mój wuj, jakbyś się kiedyś zastanawiała - odparłem. - Raz nawet podszedłem do niego zapytać, czy się zjawi. Wywalił mnie z sali - dodałem, zachichotawszy pod nosem. Co prawda nie wspomniałem o tym, że napisałem wtedy test na jakiegoś trolla, ale to nie było istotne. Po wysłuchaniu toastów, piosenek, obejrzeniu gier i zabaw, zjedzeniu jakichś przekąsek, wypiciu dużych ilości szampana i kilku innych atrakcjach, wziąłem Harriette na parkiet. Nie byłem najlepszym tancerzem, ale chyba nie wymagała ode mnie szpagatów i wyrzucania w powietrze, więc uznałem, że damy radę. Bujaliśmy się przez kilka piosenek, aż dostrzegłem, że ziewnęła. - Jesteś zmęczona? - spytałem, samemu czując się podobnie. Atmosfera przyjęcia była nieco przytłaczająca, a szumiący w głowie szampan jedynie pogarszał mój stan. Rozejrzałem się po ogrodzie, po czym złapałem Harriette w talii i wyprowadziłem ją z parkietu. - Chodź, odpoczniemy od tej farsy - powiedziałem, po czym skierowałem nasze kroki do środka dworu.
Gdyby wiedziała, prawdopodobnie by mu odradziła branie jej jako partnerki i bawienie się w całą tę "grę", a on pewnie by jej wysłuchał, zrozumiałby i poszedłby sam. Pewnie jadłby również sam lub zmyłby się zaraz po ceremonii zaślubin, nie tracąc czasu i energii na wesele w towarzystwie wszystkich tych pięknie ubranych, bogatych ludzi nieskazitelnego pochodzenia, gdzie bałby się nawet podejść do Doriena, by złożyć mu najszczersze gratulacje z okazji zwarcia związku małżeńskiego. Jasne, że tak mogło się zdarzyć, lecz chyba lepiej, że ostatecznie wylądowali na weselu razem. Claude bezapelacyjnie czuł się lepiej z myślą, iż mimo bycia puzzlem niepasującym do układanki w dworze Dearów, Segovia również podzielała jego odczucia. Widział to, tylko odrobinę, ale wyczuwał, że i ona czuła się niepewnie w tym miejscu, a to dodawało mu otuchy. Może najlepiej byłoby, gdyby się stąd w ogóle ulotnili? Zamiast tego obracali się na parkiecie, popędzani szumiącym w głowie winem. No dobra, tylko u Faulknera szumiało. Ogrom możliwości na stołach przerażał go, na dodatek miał wrażenie, że połowy potraw nie był w stanie w ogóle rozpoznać. Tu jakieś mięso, ten sos wygląda jak z grzybów, tamten z kolei jak musztarda, ale pewnie smakuje czymś zupełnie innym... Nie potrafił się zdecydować i bał się, że jego wybór padnie na coś do bólu wykwintnego, o wyrazistym smaku, który nie podpasuje jego kubkom smakowym i będzie musiał albo niegrzecznie zostawić zapełniony talerz, albo wmusić w siebie, a potem odchorować zły wybór. Udawał zasmuconego, gdy porwała koreczek z jego kupki jedzenia. - Ej, mogłaś mówić, przyniósłbym Ci więcej! - rzekł z pretensją w głosie, lecz zamiast bronić reszty koreczków, po prostu przesunął talerz w jej stronę, dając jej tym samym do zrozumienia, że bez przeszkód może częstować się do woli. Sam wziął koreczek i miał wyjątkowo zły timing, bowiem wpakował go do buzi akurat w chwili, gdy rzuciła uwagę o ubliżaniu jej inteligencji. Raz - Claude nigdy przy zdrowych zmysłach by tego nie zrobił. Dwa - prawdopodobnie nigdy nawet by na to nie wpadł, a już na pewno nie w kontekście osoby Segovii, która, jak mu się wydawało, była przecież niewymownym i pracowała w Departamencie Tajemnic, a tam potrzebowano jednak ludzi obdarzonych inteligencją nie niższą niż ponad przeciętna. Z wrażenia aż mu kawałek sera wyleciał z buzi, biedak próbował go łapać w locie, lecz spadł on na posadzkę. Spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami. - Co!? Nie, w życiu! - zapewnił ją gorliwie, nie wyczuwając retoryczności pytania. Sięgnął po serwetkę, ocierając nią usta, a potem spojrzał na talerz. Chyba mu się odechciało jedzenia. Zamiast tego wypił łyk wina. - Powiem Ci co? - spytał, udając, że nie wie o co chodzi, ale po jednym spojrzeniu w bystre oczy Segovii zorientował się, że jedynie wygłupiał się ciągnąc tę żałosną grę. Westchnął ciężko, nabijając na widelec kawałek szynki i mierząc go wzrokiem. - Głupia sprawa... Po prostu chyba ją lubię... Ale to nie ma znaczenia, bo jestem nieodpowiedni. Może jakbym miał magicznych rodziców, byłoby inaczej - rzucił w końcu, nie kryjąc w tych zdaniach przepełniającej go goryczy. Wpakował szynkę do buzi i żuł ją z zapamiętaniem. Cholera, nawet szynkę mieli tu nieziemską! Zdecydował się jednak sięgnąć po kolejny koreczek, a potem wypił jeszcze jeden łyk wina i poczuł, że robiło mu się naprawdę ciepło od ilości alkoholu, które zdążył w siebie wlać. Nie były to jeszcze litry, ale, jak już wspomniałam, ruda głowa nie była zbyt mocna w te klocki. Zaśmiał się na jej następne słowa. - Okej, okej, w takim razie nie będę obracał i będę uważał, bo jeszcze wyjdę z tego wesela z rachunkiem, na który będę w stanie zapracować wyłącznie w naturze - skomentował, prychając przy tym ze śmiechu.
Wybacz długość, ale tak mi się dobrze pisało, że nie umiałam przestać xD
Trudno zaprzeczyć - zajęcia poprowadzone przez uzdolnioną studentkę, mogły być - dla obu stron uciążliwe. Przyznał więc rację swej towarzyszce; ponadto, na ile był w stanie spostrzec - jej brat wydawał się przepełnionym powagą, nieustępliwym człowiekiem, pewnym siebie - i słusznie, w końcu wywodził się z szanowanej rodziny a także wspinał po szczeblach coraz to okazalszych sukcesów. Kwestia nadmiaru zajęć - potrafiła być uciążliwa; faszerowała codzienność przymusem spełniania określonych schematów, nieustannego wywiązywania się z obowiązków. Swoją pracę, niemniej - Bergmann uznawał w uformowanej opinii za znośną - bliskość transmutacji sprzyjała rozwijaniu się, kształtowaniu naukowych wniosków. Z uczniami umiał sobie doskonale poradzić - a oni, byli z kolei zadowoleni z powodu jego konkretnej, nierozwlekającej natury. Domyślał się również - Aurora Therrathiél bez wątpienia miała napięte plany; praca w Ministerstwie wymagała sporych ambicji oraz poświęceń czasu, ponadto - rozległe zainteresowania konsumowały kolejne porcje niewielu ostałych godzin. Wystrój nokturnowego poddasza wyłącznie podkreślał zaciekawienie oraz kolekcjonowanie antyków, wysublimowanych przedmiotów - tyle wniosków był w stanie wówczas wyciągnąć, reszta pozostawała zagadką. - Nie trzeba rekompensować dobrej współpracy - odpowiedział z narastającym, pogodnym uśmiechem, wygładzającym ostre zarysowanie twarzy. Bawił się doskonale, mimo wyuczonego teatru - ogromu wiążących zasad. Każde najmniejsze potknięcie, mogło być dostrzeżone; wesele jednakże chyliło się w stronę końca swoich interesujących części, zaś Daniel Bergmann odkrywał - najpewniej zgadzał się już z Aurorą w kolejnej kwestii. - Podejrzewam, że na nas pora? - wobec tego, dyskretnie później dopytał. Niechętnie skończyłby z nią spotkanie; choć - jak najbardziej - najchętniej wyzbyłby się sztuczności, narastającej dookoła ich dwojga.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
- Wiem, ale mimo wszystko... - zniżyłam głos do szeptu dając mu do zrozumienia, że przekazuje mu bardzo cenną informację -... Gdybyś potrzebował pomocy w mroczniejszych aspektach magii, to moje poddasze na Nokturnie zawsze stoi otworem. Unikałam przyznania się do praktykowania pewnych dziedzin, dałam mu jednak dyskretnie do zrozumienia, że jestem w stanie załatwić za pomocą swoich kontaktów i umiejętności rzeczy do których on zwyczajnie nie miał dostępu. W mojej opinii zdecydowanie zasługiwał na odwzajemnienie przysługi. - Albo myślimy o tym samym albo jesteś legilimentą - powiedziałam - Ale raczej to pierwsze, wątpię, żebyś był tak dobry, żeby wbić się w moją głowę. Byłam podpita dość dużą dawką winą - w innym wypadku w życiu nie przyznałabym się, nawet tak pokrętnie, że jestem oklumentą. Fakt, że w tak młodym wieku doskonale opanowałam trudną umiejętnością dość mrocznie świadczył o mojej przeszłości i teraźniejszości. Właśnie dlatego tak rzadko piłam - alkohol zbyt łatwo wydobywał ze mnie informacje, był moją słabością. Mimo wszystko udawałam, że nic się nie stało po cześci obracając zdanie w żart, a po części licząc, że Daniel spuści na ten temat kurtynę milczenia. Dyskretnie pożegnaliśmy się z parą młodą zmierzając w stronę bramy, by stamtąd się teleportować.
Nie to miała na myśli. Nie była po prostu odpowiednim materiałem na wzbudzanie zazdrości. Nie ujmowała swojej urodzie czy osobowości, po prostu nie była to rola jej życia, choć odegrałaby ją znakomicie. Nie musiał również obawiać się o to, że zostawiłaby go na pastwę samotnego picia przy stole. Nie musieli przyjść razem aby razem spędzić ten wieczór, prawda? Dorien stanowił jej historię, kilka szkolnych epizodów, które po zakończeniu Hogwart'u zostały kompletnie wymazane z historii. Spotykała go na korytarzach Ministerstwa, a samo zaproszenie wywołało niemałe zdziwienie z jej strony. Może nie odczuwała radości na myśl o lawirowaniu wśród tylu gości, nie czuła jednak niepewności. To wydarzenie stanowiło powrót do czasów, z których próbowała uciec. A raczej odciąć się od nich... Bankiety, arystokracja, nienaganne maniery i sztuczny uśmiech wypisany na wąskich wargach, który ukrywał lata kłamstw i intryg. Może nie była to jej rodzinna posiadłość, nazwiska się nie zgadzały... Jednak w powietrzu unosił się ten sam zapach, każdy był tak samo równie wyprostowany i sama Segovia czuła, że nic oprócz tych niewielkich szczegółów nie uległo zmianie. Musiał dać jej niewielką chwilę na uzupełnienie płynów. Może fakt, że uwielbiała tego rodzaju trunek w jakiś sposób była na niego uodporniona, co brzmi trochę tak, jakby miała spore doświadczenie w piciu. A przecież była osobą, która niczego tak nie znosiła jak utraty kontroli. Nad ciałem, umysłem czy swoim życiem. Więc mogli stanąć przy tym, że zwyczajnie miała "mocną głowę". -I jaką radość czerpałabym z jedzenia z własnego talerza?-Wywróciła teatralnie oczyma. Daleko jej dzisiaj było do osoby, którą była kiedyś. Nawet jej uśmiech mówił, że coś się z nią dzieje. Jeszcze nie wiedziała, czy te zmiany będą oznaczały coś dobrego, czy niekoniecznie. Choć wyrwanie przysłowiowego kija w tyłku to zmiana tylko na plus. Przyglądała się jego reakcji, jakby było to naprawdę ciekawe widowisko. Dokładnie mogła zobaczyć momenty, w których emocje przechodziły po jego twarzy. Oczywiście, że nie brała tego pod uwagę... Jednak wprowadzenie odrobiny napięcia i powagi do jej wypowiedzi wydawało się czymś, co do niej pasowało. Przekrzywiła lekko głowę w bok i zaśmiała się, niewiele osób potrafiło sprawić, że brzmiało to tak naturalnie i swobodnie w jej wykonaniu. Poczucie humoru miała specyficzne, jednak jego skrawki gdzieś się tam znajdowały. Wymieniła swój stary kieliszek, który zniknął w zadziwiającym tempie. Wydawało jej się, jakby ktoś podkradał jej ten błogi napój lub pierwszy raz w życiu odczuwała autentycznie spragniona. Proszę bardzo, nawet ona posiadała ludzkie odruchy jakim było pragnienie. Nie musiał jej niczego tłumaczyć, w końcu nie tego oczekiwała. Nie zamierzała ciągnąć go za język w sprawie, która wydawała się dla niego osobista i dosyć skomplikowana na swój własny sposób. Uniosła wysoko brwi w momencie, w którym otworzył usta. Słowa popłynęły same, a kobieta nie mogła powstrzymać się przed wyrażeniem swojego... Czego? Jego chyba było chyba sporym niedopowiedzeniem w tej sprawie. Nie mogła wypowiadać się za tę kobietę, byłoby to nieodpowiednie, nie znała jej, nie siedziała w jej głowie... Idiotycznie wydawałoby się wypowiadanie w jej imieniu, to "być może ona myśli inaczej"... -Szybko oceniłeś sytuację. I czyżbym wyczuwała żal w Twoim głosie?-Poruszyła delikatnie ramionami.-Pozwoliłeś jej chociaż wyjaśnić tę sprawę? Czy uniosłeś się wyimaginowaną dumą, bo dziewczyna powiedziała coś, co zabolało?-Przymrużyła lekko powieki i upiła łyk wina wciąż wpatrując się w swojego towarzysza, ważąc każdą jego reakcję. -W zamian za to, pojawiłeś się tutaj ze mną.-Teraz odchyliła się lekko do tyłu, opierając wygodnie wyprostowane plecy o oparcie krzesła. Ton jej głosu nie mógł określić stanowiska jakie obierała. Jej słowa mógł odebrać w dowolny, sobie wygodny sposób. -Claude, pochodzę z rodziny, w której torturowali za samo spojrzenie w kierunku osoby o niemagicznych przodkach.-Westchnęła, nie wspomniała o tym, czy ta tradycja wciąż obowiązywała.-Pomimo tego, jak bardzo nienawidzę Vlad'a, jestem mu wdzięczna za to, że mogłam Cię poznać. Jeżeli ktoś nie doceni tego kim jesteś, myślę, że sprawa chyba jest zamknięta.-Powiedziała spokojnie, unosząc kieliszek i delikatnie nim kręcąc. Przyglądała się jak wino odbijało się od ścianek i powoli spływało na dół. Kącik jej warg drgnął. -Oh nie, nie uważaj i obracaj czym chcesz.-Powiedziała.-Myślę, że nawet natura w tym nie pomoże. -Przekrzywiła lekko głowę w bok i spojrzała na niego.-Jednak jeżeli chcesz, możesz mnie kulturalnie przeprosić i porozmawiać z kimś, z kim naprawdę chciałeś tu przyjść.-Powiedziała spokojnie z tym delikatnym i dziwnym uśmiechem na ustach.