Z dość sporego tarasu posiadłości rodu Dear przechodzi się do imponującego, zadbanego ogrodu, w którym znajduje się wiele bardzo rzadkich okazów roślin oraz oczko wodne. Ogród jest wielką dumą rodziny - mało który ród jest w stanie sobie pozwolić na utrzymanie w dobrym stanie tak wielkich połaci zieleni.
Nie dostał w twarz. Odsuął się z zadowolonym uśmechem, muskając jej zaróżowiony policzek. - Wystarczająco rozproszona? – spytał, wiedząc że nie dostane raczej odpowiedzi. Smak jej ust pozostał na jego własnych z przyjemnym mrowieniem. Mimo wszystko najwyraźniej wyprowadził ją z równowagi, gdy poderwała się zaraz i zaczęła go prowadzić gdzieś, gdzie niósł ich tłum. Zaraz w jego wolną rękę został wciśnięty kieliszek szampana, ale Jasper uniósł tylko brew, patrząc jak jego towarzyszka się alkoholizuje. Dyskretnie odstawił kieliszek spowrotem na tacę kelnera przechodzącego z drugiej strony, spotykając się z jego zaskoczonym spojrzeniem. Yvonne zdawała się być albo częściowo zadowolona, albo mocno spłoszona, bo kręciła się i wierciła, mamrocząc coś o ludziach, by pociagnąć go do jakiejś swojej znajomej. Nie był pewien, czy to jego, czy jej się nie spodziewała, ale znów cała się wyprostowała, a on musnął dłonią jej plecy, zupełnie jakby chciał ją tym uspokoić. Nie żeby powstrzymało ją to przed kolejnym kieliszkiem w dłoni. Miał juz to skomentować, gdy jego uwagę zwrócił partner koleżanki-Yvonne. Patrzył na niego, zupełnie jakby coś mu ukradł, na co palce Jaspera zacisnęły się nieco mocniej na miednicy jego partnerki. Miał to szczęście, że stał po przeciwnej stronie, więc mógł uścisnąć wyciągniętą w jego kierunku rękę bez puszczania Horanówny. Jego wyraz twarzy nie zmienił się gdy usłyszał imię i nazwisko mężczyzny – nie znał gościa – ani też gdy usłyszał wcale nie zaowalowaną obelgę. - Jasper Lowell. Lepiej ślinić się jak gumochłon niż sączyć jad niczym bazyliszek... zwłaszcza w towarzystwie dam – zlustrował go jeszcze wzrokiem po czym przerzucił wzrok na Donnę. - Pięknie pani wygląda, zdążyłem usłyszeć już same miłe słowa o pani – skłonił delikatnie głowę w kierunku kobiety. Wciąż jednak nie puszczał Yvonne, nagle rozluźniony, kręcąc kółka kciukiem na jej biodrze, zupełnie jakby chciał w ten sposób dodać jej otuchy.
Jakoś nie było okazji do tego by Jasper przekonał się o tym z jaką kobietą ma do czynienia. Ci co znają ją dłużej, a nawet od czasów Hagwartu wiedzą, że wino oraz szampany to jej kochankowie. Niby trochę się ogarnęła i mocno stąpa po dzisiejszym świecie, ale nikt nigdy nie zmienia się całkowicie. Istnieją rzeczy, które są nieodłączną częścią pewnych osób. Nawet jeśli jakiś czas temu urzędniczka powiedziała sobie, że z tym skończy. A jednak... a jednak. Nadszedł dzień wesela i na każdym kroku znajduje powód by zapić swój stan psychiczny. Sam fakt, że to ślub kogoś w kim podkochiwała się od jakiegoś czasu, a jak jest teraz? Cóż, trudno powiedzieć. Bardziej ją ciekawi jak w ogóle do tego doszło. Pocałował ją i od razu stwierdził by żenić się z inną? Zresztą o tym rozmawiała z Beatrice oraz Aurorą... którą cały czas zresztą wypatruje. Druga sytuacja. Kiedy ta piękna ceremonia zaślubin trwa Jasper postanawia ją pocałować. Kolejna osoba, która chciałby tylko zasmakować jej ust i stwierdzić, że to nie to? Yvonne to duża dziewczynka i nie w głowie jej takie żarty i zabawy. Dlatego też mogła wywołać ten szok u niego, że kobieta potrafi tyle pić. Szykuje się kolejny wieczór kiedy będzie potrzebować kogoś kto ją odprowadzi pod drzwi, a nawet i do łóżka? Tyle powód jednego wieczoru by odreagować to jeszcze nigdy nie miała. Trzeci powód -Naprawdę pasują ci takie sukienki Donna, na pewno się wyróżniasz. Oczywiście w pozytywnym sensie - lubiła Donnę od pierwszego dnia gdy się poznały. Nie miała pojęcia jak doszło do tego, że od czasu do czasu jednak się widują i fakt, że nie wiedziała o tym, że jest matką chrzestną Lilki, którą miała okazję poznać - Jak to się stało, że ja o tym nie wiem? - zwróciła się do Tony'ego i za chwilę spojrzała na Donnę, by po chwili poczuć jak dłoń Jaspera wędruje po jej plecach i za moment ląduje na biodrze. Kiedy Anthony się przedstawił, powiedział swoje, jeśli tak to można ująć. Kobieta od razu zareagowała, niezbyt dobrze bo nie potrzebnie wzięła łyk wina, którym właśnie się zachłysnęła. Odkaszlnęła kilka razy - Nic mi nie jest, trochę za szybko chciałam przełknąć - nawet nie wiedziała jakich słów powinna użyć. Bo szybko zrozumiała, że Anthony i zapewne Donna widzieli jak Jasper ją pocałował. No cóż, łatwiej się wytłumaczyć znajomej niż facetowi, z którym nie tak dawno się widziała i czuć było od niego ten jad, o którym wspomniał jej towarzysz. -Niektóre zwierzęta potrzebują tresury - tutaj odwróciła głowę by spojrzeć na Jaspera - i potrafią robić niespodzianki bez wiedzy pana - ciekawa była czy to do niego dotrze czy nie. Po prostu kobieta znalazła się w patowej sytuacji i nie wiedziała jak z tego wybrnąć. Jak pomiędzy młotem a kowadłem - Jaspera poznałam na wyprawie w Egipcie. Jakby mnie nie zaprosił niespodziewanie czy ktokolwiek inny pewnie by mnie tu nie było - powędrowała spojrzeniem w całkiem inną stronę by nie patrzeć na obu panów bezpośrednio no i oczywiście opróżniła kieliszek do połowy.
Claude był niezwykle podekscytowany weselem swojego kolegi z pracy. Co prawda nieco się zdziwił - Dorien nie należał do wybitnie wylewnych osób i mimo tego, że utrzymywali ze sobą zażyłe relacje i kontaktowali się niemalże codziennie, był zaskoczony jego nagłym oświadczeniem, że z obecną partnerką zamierzają się pobrać. Przyczynę owego pośpiechu poznał podczas wieczoru kawalerskiego, gdy to Dorien wypił o jednego drinka za dużo i wygadał mu się na uszko, że spodziewają się z Aurorą dziecka. Informacja ta spowodowała nagłe wytrzeźwienie Faulknera, w głowie mu się nie mieściło, że jego kumpel zostanie ojcem! Fakt ten jednak nie zepsuł im wieczoru. Ostatecznie napisał list do @Segovia Ivanowa, by zapytać o to, czy potowarzyszy mu na uroczystym przyjęciu. Okazało się, że dziewczyna również dostała zaproszenie i nie miała nic przeciwko, by być na weselu jego partnerką, prawdopodobnie ciesząc się z możliwości posiadania towarzystwa tak samo jak on. Nie znał zbyt wielu krewnych i znajomych Deara, nigdy nie był w Brighton w jego domu ani posiadłości rodzinnej - prawdopodobnie dlatego wywalił gały na widok dworu. Wiedział, że rodzina posiadała pieniądze, sporo pieniędzy, lecz nie spodziewał się aż tak rozległych ogrodów i pięknych pomieszczeń. Czuł się odrobinę od czapy, mimo że zadbał o odpowiedni wygląd, wdziewając dopasowany garnitur, jeden z lepszych, jakie miał w szafie. Granatowy odcień ładnie współgrał z jego karnacją oraz wcale nie sprawiał, że jego włosy wydawały się być bardziej rude, niż były w rzeczywistości. Piegowata twarz wyrażała wiele podziwu i ekscytacji - zapowiadał się piękny ślub! Segovia również prezentowała się zjawiskowo, ku zdziwieniu Claude'a wybierając kreację w jasnych barwach. Chyba za bardzo przywykł do oglądania jej w czarnych ubraniach i stąd jego pełne zdziwienia "wow" na jej widok. - Przy Tobie wyglądam jak marny kelner - stwierdził, wywracając oczami, a na jego ustach zagościł szeroki uśmiech. Cała uroczystość była piękna, a oczy Claude'a zrobiły się w pewnym momencie szklane. Jego mały chłopiec dorósł... Stop. Wróć. Otrząsnął się, posyłając Segovii niepewny uśmiech, czując się trochę jak idiota, że wzruszył się czymś takim jak ślub. Zaklaskał, gdy trzeba było, a kiedy rozpoczęło się samo wesele, wstał z miejsca i podał partnerce ramię, by mogła się na nim wspierać, gdy przechadzali się po tarasie. - Wino, jasne - powiedział, podchodząc do jej słów zadaniowo i rozglądając się za pierwszym kelnerem, który podawał kieliszki na tacy. Dosłownie o dwie sekundy minął się z @Beatrice L. O. O. Dear, która akurat odchodziła od jegomościa. Claude przełknął z trudem ślinę, przyglądając się jej odsłoniętym plecom w zjawiskowej, fioletowej sukni, po czym posłał kelnerowi przepraszający uśmiech, bowiem zamyślił się nieco nad tacą (a nie było czego rozważać) i chwycił dwa kieliszki. Wrócił do Segovii z nieco zgaszoną miną, lecz postarał się, by i ją obdarować swoim wewnętrznym ciepłem. - To co, za zdrowie państwa młodych? - zapytał, a następnie stuknął w jej kieliszek. Upił łyk wina i z zadowoleniem stwierdził, że mu smakowało. - Jak myślisz, będzie niedługo jakieś jedzenie? Jestem trochę głodny - stwierdził, rozglądając się jeszcze w poszukiwaniu znajomych twarzy lub nawet samego Doriena, by po raz kolejny złożyć mu najszczersze gratulacje z okazji ożenku.
Jego usta na jej ustach sprawiły że w końcu się rozluźniła, mimo że waga obrączki był wyjątkowo uciążliwy. Powtarzała sobie w kółko słowa, które padły na wizycie u Vivi, że to nigdy nie będzie taki rodzaj związku. To był po prostu dobry układ i tak starała się na to patrzeć, odrzucając myśl o jakichkolwiek wyznaniach. Dorien był dla niej kompletnie nieczytelny, a jego bogata mimika gdzieś zniknęła, więc i ona zamknęła swoje uczucia za żelaznym murem. Został tylko wystudiowany uśmiech i działanie według scenariusza. Rozpierająca jej serce radość gdzieś gwałtownie uszła, a przyszedł racjonalny, chłodny osąd. Show must go on. Uśmiechała się, gdy robiono im zdjęcia, gdy podchodzono do nich by złożyć im gratulacje. Patrzyła na ilość gości przed nimi i w którymś momencie, zupełnie niespodziewanie parsknęła śmiechem, gdy akurat była przerwa między podchodzącymi goścmi. Odwróciła się w kierunku Vivien, która dzielnie dalej ją wspierała, lepiej niż najlepsza przyjaciółka, której chyba nigdy nie miała. - Wiesz, nigdy nie rozumiałam panien młodych które robią wesele z dziesięcioma druhnami... ja nawet nie lubię tylu ludzi – mrugnęła do niej, mocno rozbawiona tą sytuacją. Po chwili jednak znów wróciła do uśmiechów do obcych ludzi, których nawet nie chciała znać, a goście zlali się w feerię barw i twarzy. Po dłuższej chwili mieli czas żeby odetchnąć, bardzo krótka przerwa. - Gotowy... mężu? – spytała starając się nie brzmieć zbyt ironicznie, gdy szli w kierunku parkietu wydzielonego na ogromnym ogrodzie. Nie musieli się specjalnie spieszyć, ale kobieta zaczynała mieć dość tej farsy. Nie była dobrą aktorką. Wiązanka już zaczynała jej ciążyć, zwłaszcza że równocześnie musiała unosić swoją suknię by jej nie nadepnąć. - Muszę w końcu ciepnąć ten bukiet, nie chce mi się go nosić - zamarudziła do mężczyzny obok niej. Mimo że nagle czuła dziwny dystans do Doriena, nie umiała nie zachowywać się wobec niego jak zawsze. Czyżby zaczynały ją dopadać wątpliwości? Cóż, jeśli tak, to wybrały sobie kiepski moment.
Odchodząc od ołtarza przystanęli w objęciach jeszcze na czas kilku zdjęć. Stało się – byli małżeństwem. Pomimo wcześniejszych obaw, stresu i poczucia winy, aktualnie Dorien czuł się wyjątkowo dobrze. Co prawda do świadomości jeszcze nie docierało, co się właśnie wydarzyło i jaki to będzie miało wpływ na nie tylko jego całe życie, ale też Aurory i przede wszystkim tego malucha. Skoro już o dziecku – Dear wciąż nie wiedział, jak wytłumaczy jego pojawienie się na świecie już za cztery miesiące. Powinni podzielić się tą wspaniałą nowiną jak najszybciej, aczkolwiek już po weselu. Najważniejsi byli rodzice i najbliższa rodzina, reszta jakoś to zniesie. Tłumaczył sobie, że przecież zarówno Jacob jak i Victoria wręcz nie mogli się doczekać wnuków, na siłę swatając swoje dzieci z odpowiednimi kandydatami. Dorien opracowywał powoli plan, którego głównym założeniem było emanowanie radością związaną z przyszłym ojcostwem, a niżeli miałby przyjść z podkulonym ogonem i zwieszoną głową, jakby wydarzyła się tragedia. Tak, to dobre podejście. I w ogóle chciałby, żeby była przy tym Vivien. Był tak bardzo wdzięczny młodszej siostrze za okazane im wsparcie. Będzie musiał jej to wynagrodzić, szczególnie że ostatnio tylko namieszał jej w życiu. Aurora poradziła sobie z ukryciem lekko już wystającego brzucha, miała też w planach zmianę sukni na luźniejszą, a jej już mąż zadał jej krótkie, zdawkowe pytanie, czy dobrze się czują, obydwoje. Całe szczęście, że nie wiedział, ilu z gości, na których tak bardzo liczył, woleliby w ogóle się tam nie pojawiać, bo byłoby mu zwyczajnie przykro. Faktycznie, ślubne intencje nie były całkowicie szczere – poniekąd byli zmuszeni przez sytuację, a jeśli kogoś Dorien miałby winić, to tylko i wyłącznie siebie – ale nikt poza ich dwojgiem i świadkami nie miał o tym pojęcia. Udawanie pary zakochanych i szczęśliwych przez poprzednie dwa miesiące szło im tak dobrze i naturalnie, że chwilami zapominali, że mieli tylko udawać. – Zmęczona? Jeszcze chwilę wytrzymaj – szepnął, gdy którzyś z kolei już goście robili miejsce następnym po złożeniu im życzeń i gratulacji. Dorien też starał się w jednym zdaniu przedstawić każdą podchodzącą do nich osobę, nawet jeśli wiedział, że Aurora i tak ich wszystkich nie zapamięta. Nieistotne. Walc, którego tańczyli na rozstawionym w ogrodzie parkiecie, był niewątpliwie widowiskowy. Nie mieli co prawda świecy, która, gasnąć bądź nie, miałaby być wyznacznikiem poziomu tancerzy, choć Dorien był pewien, że poradziłby sobie z tańcem nawet na niewysokich szczudłach. Z czasem, gdy dołączyły do nich inne pary, pozwolili sobie się do siebie przytulić i zaledwie kołysać w takt wolnej muzyki. Wzniesiono toast i wszyscy, prócz Panny Młodej, która w kieliszku miała jedynie lekko zabarwioną wodę, napili się szampana. – Poprosimy wszystkie gotowe do zamążpójścia panny i odważnych kawalerów bliżej, moja piękna żona Aurora oddaje bukiet – uniósł głos, tak by wszyscy dokładnie go słyszeli, jednocześnie próbując odpiąć uczepioną na własnej szyi muchę, pozwalając sobie jednocześnie na rozpięcie kołnierzyka koszuli.
--------------------------------
Wszystkich chętnych zapraszamy do rzucenia 4 kośćmi. Dama z największą ilością oczek łapie bukiet panny młodej, dżentelmen z najmniejszą liczbą oczek przechwytuje muchę. W przypadku remisu przewidujemy dogrywki.
Przeszło jej jak za dotknięciem różdżki. Nie było sensu dłużej się zastanawiać nad czymkolwiek, było po wszystkim. W jej przypadku prawdopodobieństwo rozwodu było niskie - głównie z uwagi na plotki na jakie naraziło by teraz to ród Dearów - więc postanowiła się bawić i przestać przejmować pierdołami. W końcu wesele powinno się mieć raz, prawda? Powinno. Wiedziała doskonale, że ich walc był perfekcyjny. Tańczenie z Dorienem było przyjemnością w czystej postaci. Idealnie prowadził, a ich kroki były perfekcyjnie zsynchronizowane. Wyglądało na to że mimo znaczącej różnicy wzrostu, byli do siebie dopasowani. Po pełnym pierwszym tańcu na parkiet weszli rodzice Doriena, a za nimi jego siostry z partnerami (czy Beatrice nie tańczyła z jakimś cool-wytatuowanym typem? Szacun)... a za nimi już jakoś poszło. Nim się obejrzała, dłonie jej męża zsunęły się niżej na jej sukni ślubnej, a ona zarzuciła mu ręce na szyję. Miała niebotyczne obcasy, a mimo to była od niego sporo niższa... choć idealnie jej to pasowało. Znów czuła to przyjemne ciepło i bezpieczeństwo które jej dawał. Odetchnęła głośno, nagle spokojna. Dziecko w jej brzuchu przeciągnęło się leniwie, ale na tyle mocno że prawdopodobnie przytulony do niej Dorien mógł to poczuć. Zaśmiała się cicho i uniosła na niego wzrok, w którym było widać jak na dłoni jej szczęście i... gdzieś w tle strzeliła migawka, akurat uchwycając moment gdy żona patrzyła na swojego męża z czystym uczuciem w oczach... chwila ta trwała tak krótko, że minęła nim ktokolwiek mógł się przekonać że wydarzyło się to na prawdę, minęła, utrwalona jedynie na kliszy fotografa weselnego. Nastąpiła mała przerwa w tańcach i wraz z Dorienem stanęli na małym podwyższeniu. Pomogła mu rozsupłać muszkę, gdy mówił, delikatnie rozbawiona. Idealnie jej szło granie ozdoby Deara, i właściwie tak miała zamiar to zostawić. Gdy skończył mówić, poczekali aż goście ustawią się w odpowiednich miejscach i zsynchronizowanie rzucili symbolami szybkiego zamążpójścia, kobieta roześmiała się z tego. Złapała mężczyznę za dłoń i sięgając ustami ledwie krańca jego ucha wyszeptała: - Pomożesz mi zmienić sukienkę? - delikatny uśmiech na jej ustach mógł świadczyć o wszystkim, a ona bez czekania na odpowiedź wymknęła się z nim do domu, który w ciągu ostatnich tygodni zdążyła poznać.
Jakie Jasper miał zamiary względem Yvonne... cóż. Sam nie wiedział. Nie miał jednak zamiaru po jednym pocałunku stwierdzać że poślubi kogoś innego. Oczywiście, w okolicy było wiele pięknych kobiet, zaczynając o nieszczęsnej panny młodej, która przegrywała w rankingu popularności, kończąc na Donnie, która stała przed nimi... jednak jakimś cudem Lowella interesowała najbardziej ta drobna brunetka obok niego, której cudowna skóra sprawiała że czuł mrowienie w palcach. Cała nieprzyjemna sytuacja dała mu oględne wrażenie co do tego, jak mogły wyglądać relacje Anthony'ego i Yvonne. Najwyraźniej sączący się jad był spowodowany jakimś zawodem, ale prawdę mówiąc, mało go to interesowało. Uznał to za kompletny brak klasy, ale z drugiej strony, każdego weekendu Jasper wcale nie bywał lepszy, zalicząc bary, uprawiając hazard i tłukąc się z kim popadnie - niekoniecznie na zaklęcia. Na słowa swojej towarzyszki zaśmiał się nisko, a gdy patrząc na niego, dodała drugie zdanie, udał że szczeka, kompletnie nie urażony. Miała trochę racji, prawnik prywatnie zdecydowanie był niczym doberman, potrzebujący tresury... ale to też nie było coś, o czym zdążyła się przekonać. A może zdążyła? W końcu ją ugryzł. Zorientował się że ludzie zaczynają się przemieszczać na pierwszy taniec więc skłaniając się, delikatnie pociągnął kobietę w kierunku parkietu, gdzie jak tylko była opcja, wciągnął Yvonne. - Więc mówisz kochanie, że zostawiasz za sobą ślad złamanych serc? - spytał, pochylając się nad nią. - Czy może to efekt nieudanej tresury? Był wybitnie rozbawiony tą sytuacją. Na parkiecie odważył się skłonić głowę Jacobowi Dearowi, który był jego przełożonym, i Cassianowi, który tańczył z - chyba - młodą Dearówną. Wrócił z uwagą do Yvonne, obracając ją w ramionach w odpowiednim momencie. Muzyka przestała grać, a para młoda zaczęła się gramolić gdzieś i coś się zaczynało znów dziać. - Wspominałem już jak powalająco wyglądasz? - spytał Lowell pochylając się nad Horanówną. Nie czekając na jej odpowiedź skłonił się i roześmiał - idę polować na artefakty! Chodź, jak złapiesz bukiet to ci się oświadczę - puścił jej oko. Wyjątkowo rozbawiony poszedł w tłum jegomości polować na muchę.
Nie była to chyba informacja, którą ktokolwiek dzieliłby się z radością. Przynajmniej niektórzy, prawdopodobnie jak w tym przypadku, zachowaliby to w tajemnicy do momentu, aż zwyczajnie nie byłoby możliwości ukrycia tego. Nie było jednak sensu się nad tym teraz zastanawiać, skoro Państwo Młodzi już złożyli śluby i wszystko jest tak, jak powinno być. Prawda? Cieszyła się, owszem, jednak chyba bardziej odczuwała ulgę, że nie musiała lawirować w towarzystwie samotnie. Jeszcze nigdy dotąd coś podobnego jej nie przeszkadzało, szczególnie, że była przyzwyczajona do podobnych sytuacji. Własne towarzystwo wtedy wydawało się najodpowiedniejsze. Teraz? Nie wiedziała, kto dokładnie przybędzie na to przyjęcie i jakie to osobistości się pojawią. A jej braki w nawiązywaniu zdrowych i normalnych relacji międzyludzkich zdecydowanie utrudniały cały ten proces. A tak? W pewien sposób mogła wykorzystać towarzystwo swojego przyjaciela. Bo w końcu pod taką postacią tutaj przybyli, co zaznaczył konkretnie w swoim liście. Zdawała sobie sprawę z tego, że i Claude może być trochę trudno... Jednak to mogły być jedynie domysły, które wyciągnęła z całej ich znajomości i tego jak dzisiaj się zachowywał. Jego twarz mówiła w końcu za niego. Szokowanie ludzi to jej chyba drugie powołanie, ostatnio dosyć często się jej to zdarzało. Na jej wargach wypłynął triumfalny uśmiech, który miał być odpowiedzią na jego minę. Osobiście również była delikatnie zszokowana swoim wyborem, oraz tym, jak dobrze czuła się w tej kreacji. Pomimo tego, jak sporo(jak na jej standardy) odsłaniała. -Postaram nie przyćmić Cię swoim blaskiem.-Powiedziała, wywracając oczami. To wydanie było nowe dla nich obojga. W końcu ile razy ma się okazje przywdziać taki garnitur? To było nawet zabawne, obserwować jak ktoś wzrusza się na ten widok. Naprawdę nie miała nic do wesel, do łączenia się w pary i życia u swojego boku do końca swoich dni... Tylko kojarzyło jej się to za bardzo z transakcją, niżeli uczuciem między dwojgiem ludzi. Odprowadziła mężczyznę wzrokiem, a delikatny uśmiech zniknął z jej twarzy. Przez moment próbowała odszukać Doriena i jego wybrankę w tym tłumie, a kiedy zorientowała się, że napadł ich tłum gości, odwróciła wzrok i odszukała przyjaciela. Jej brwi uniosły się nieznacznie do góry kiedy zauważyła ten niezręczny moment. Skupiła swoją uwagę na poprawieniu rękawa sukienki i uśmiechnęła się kiedy mężczyzna przyniósł to, o co prosiła. Niemalże z wdzięcznością na twarzy przyjęła kieliszek.-A jakże by inaczej. -Odpowiedziała i również upiła łyk z naczynia. Dobre, troszkę za słodkie ale przyjemnie gryzło jej podniebienie i gardło. -Bez jedzenia nie byłoby całej zabawy, co?-Nagle nastąpiło dziwne poruszenie wśród gości, dlatego odwróciła się w kierunku Dorien'a, który zaczął przemawiać. To chyba była naturalna kolej rzeczy? Nie wiedziała. W swojej karierze uczestnika na takich przyjęciach, nie spotkała się z tego rodzaju tradycją? Tak to się nazywa? Spojrzała na Claude.-No idź. Jeszcze niewiele czasu Ci zostało dopóki ta buźka będzie jeszcze w miarę atrakcyjna.-Uśmiechnęła się szeroko. Nawet znajdzie sobie dobre miejsce aby obejrzeć to przedstawienia. A czemu sama nie spróbujesz? To była ostatnia rzecz, jaką by tutaj zrobiła. Miała ku temu sporo dobrych powodów. Upiła jeszcze jeden mały łyk wina.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
-Dorastałam tutaj Shawn, znam większość miejsc w tym dworze. - uśmiechnęła się zadziornie w jego kierunku. Niektóre z tajemnic były tak głęboko osadzone w fundamentach tego miejsca, że strach, aby wyszły one na światło dzienne. Jak chociażby jej metamorfomagia, o której tylko nieliczni poza mieszkańcami posiadłości Dearów mieli okazję się dowiedzieć. Każdy miał jakieś sekrety. Może jej mina sugerowała, że niektórymi sekretami będzie mogła się z nim podzielić? -Coś ty! W tym domu została już tylko babka, rodzice, niekiedy pojawi się tutaj Calum i Vivien. Cała reszta się wyniosła. - miała ochotę zapytać, czy w ogóle się dziwi tej ucieczce, ale tą kwestię pozostawiła jednak w takim stanie. Nie widziała sensu wyjaśniać mu, że środowisko, w którym dorastała było mocno toksyczne i dopiero z czasem zauważyła to na tyle wyraźnie, aby zechcieć w końcu wyprowadzić się, jak najdalej od tego miejsca, aby widywać rodzinę tylko od święta. A i to żeby nie działo się za często... Wiedziała, że ludzie się na nich gapią, ale starała się to mieć głęboko w poważaniu. Tak jak się spodziewała, pojawienie się jej w towarzystwie kogoś takiego, jak Shawn musiało wzbudzać nie małe zainteresowanie. Ona sama nie widziała w tym nic dziwnego, chociaż niedawno wykonany tatuaż na jego twarzy, jakoś upewniał ją w przekonaniu, że Reed nie do końca pasuje do tego świata, do którego go zaprosiła. Konsternacja wkradła się na jej lico, kiedy zobaczyła reakcję Shawna na widok Nessy. A jeszcze większa pojawiła się, kiedy zobaczyła, że Rudej towarzystwo Reeda też w ogóle nie jest na rękę. Jedna jej brew powędrowała znacznie wyżej do góry, niż powinna, a przez jej głowę przelatywały myśli w stylu "co tu się na Merlina odczynia". Nie powiedziała jednak tego na głos, zakładając, że jej mina jest wystarczająco wymowna. -Jak mniemam, Nesso znasz mojego partnera. Ty jednak - tu zwróciła się bezpośrednio do Mefistofelesa uśmiechając się miło w jego kierunku. -Nie miałeś okazji więc przedstawiam: Shawn Reed. Swoją drogą, ja jestem Beatrice Dear i miło mi Cię poznać i gościć w moim domu. - wyciągnęła dłoń w jego kierunku, aby ją uścisnąć. Nie była pewna, dlaczego właściwie postanowiła być taka miła dla nowo poznanego. Może miało to coś wspólnego z tym, że przyszedł z Nessą a nie z kimś innym? Tak, z pewnością to o to właśnie chodziło. Kiedy Ruda zarzuciła tematem, aby sięgnąć po coś do picia, Beatrice podążyła w kierunku najbliższego kelnera, aby wymienić kieliszek na pełny. I wtedy właśnie dostrzegła tą charakterystyczną, rudą czuprynę, która nie mogła należeć do kogokolwiek innego, niż do @Claude Faulkner. Czuła, jak serce na chwilę przyspiesza swoje bicie. Nie wiedziała, czemu właściwie mogła zareagować w taki sposób na jego obecność tutaj. Przecież mogła się jej spodziewać. Dorien nie pominąłby zaproszenia dla Clauda. W końcu przyjaźnili się (chyba?) a przynajmniej pracowali w tym samym biurze, więc naturalnym było pojawienie się Faulknera na tym przyjęciu. Tylko, zważywszy na okoliczności ich ostatniego spotkania, nie sądziła, że dziś kolejnym stresem będzie dla niej jego obecność. Głupia, naiwna idiotka. Czym prędzej oddaliła się od kelnera, kiedy zobaczyła, że on również zmierza w tym kierunku. Nie dała po sobie poznać przed towarzyszącymi jej osobami, że cokolwiek w jej środku się zadziało w związku z pojawieniem się Pana z Ministerstwa. Złapała pod ramię Shawna, uśmiechając się szeroko. Mało kto byłby w stanie wyłapać w tym uśmiechu fałsz. Nie miała ochoty się uśmiechać, ale show must go on, czyś nie tak? Ukradkiem spojrzała w stronę, gdzie jak wiedziała, znajdzie rudzielca. Stał w towarzystwie jakieś ciemnowłosej kobiety. Nie znała jej, ale dziwne uczucie zazdrości wykiełkowało w jej wnętrzu. Szlag by go trafił... Wiedziała, że Nessa z pewnością zauważyła, że coś się dzieje dziwnego z Tice. Nie czuła, że to jest dobry moment, aby wszystko wyjaśniać, dlatego szepnęła jej cicho, tak aby mężczyźni niczego nie usłyszeli. -On tu jest. - tylko tyle, a wiedziała, że Nes dokładnie zrozumie o co chodzi. W końcu, mówiła jej ostatnio, jak dziwne uczucia się w niej kotłują. Ale na pytania przyjdzie czas później, z pewnością nie mogły tego teraz czynić. Aby zająć myśli czymś innym, niż Claude, wróciła wzrokiem do swojej grupki i zaczęła mocniej przysłuchiwać się wymianie zdań pomiędzy przyjaciółką a Shawnem. A im mocniej się temu przysłuchiwała, tym większa konsternacja odmalowywała się na jej twarzy. Była cholernie ciekawa, co ta dwójka ma ze sobą wspólnego i już miała o to zapytać, kiedy to Dorien i Aurora wyszli na parkiet, aby zatańczyć pierwszy wspólny taniec. Beatrice odwróciła się w tym kierunku i zaczęła przyglądać. Musiała przyznać, pomimo całej swojej niechęci, że naprawdę dobrze razem wyglądali i jej zdaniem do siebie pasowali. Potem zaczął się kolejny taniec, a na parkiet kolejno do państwa młodych zaczęli dołączać inni. Najpierw Victoria i Jacob Dear, potem Vivien. Beatrice wiedziała, że musi być kolejna. Dlatego przywdziała na twarz uprzejmy uśmiech. -Przepraszam was na chwilę, ale czas zacząć pokaz dobrych manier - mruknęła w kierunku Mefa i Nessy, po czym złapała pod ramię Shawna i pociągnęła go w stronę parkietu. -Mam nadzieję, że umiesz dobrze tańczyć. -szepnęła jeszcze tylko po drodze, po czym stanęli na parkiecie. Wyglądała na zrelaksowaną jakby tańczenie na oczach setek gości było czymś, co robiła na co dzień. Spojrzała Shawnowi prosto w oczy, kładąc swoją dłoń na jego ramieniu. Dobrze, że miała obcasy, to różnica wzrostu pomiędzy nimi nie była aż tak kolosalna. Zaczęli tańczyć. Beatrice starała się nie zwracać się większej uwagi na tłum wokół niej, ale z zadowoleniem zauważała, że pula tańczących par powoli się powiększa. Czuła na sobie wzrok ludzi. Wiedziała, że jest obserwowana. Na szczęście to nie ona była tutaj głównym spektaklem. Taniec się skończył, a ona z wdzięcznością zeszła z parkietu na bok, kiedy to Dorien i Aurora zadecydowali, że należy zacząć rzucać bukietem i muchą. Bea musiała stanąć w szeregu razem z innymi pannami, ale z zadowoleniem zauważyła, że Nessa też zamierzała uczestniczyć w tej zabawie. Po chwili dostrzegła, jak Yvonne również rusza na połów bukietu. I dobrze, mając przyjaciółki wokół siebie, nie czuła się tak źle i nawet uśmiechać się przyszło jej znacznie łatwiej niż dotychczas.
/Z kostek mam marne 12, więc raczej nie złapię bukietu :(
Jego słowa dodały mi otuchy. Liczyłam, że naprawdę nie zmieni stosunku do mnie przez jedno spotkanie z rodziną W zasadzie, Nessa znała mnie z dwóch stron a jednak jako tako tolerowała, prawda? Może i Ezra przymknie na to oko. W niemałe osłupienie wprowadził mnie fakt, że chłopak zna Doriena. Jak mniemam nie z tej najlepszej strony. Jakoś nigdy w rozmowie nie wyszło imię pana młodego, więc krukon nie miał skąd wiedzieć, że chodzi o niego. Zresztą, wydawało mu się, że idzie na ślub do mojego brata, czego nawet nie próbowałam prostować. To chyba nie był zbyt istotny detal. Spojrzałam na niego zaskoczona, takiej nowinki się nie spodziewałam. - Ty to naprawdę masz pod górkę z tymi Dearami - mruknęłam, chociaż równie dobrze to samo mogłabym powiedzieć o sobie. No właśnie, kiedy skończyła się uroczystość, wypadało z kimś się przywitać. Może właśnie z rodzinką? Tylko z kim. Rozglądając się po ogrodzie dostrzegałam wiele znajomych twarzy. Znacznie trudniej było wypatrzeć te przyjazne. Stosunku z Fire chyba nie trzeba szczególnie tłumaczyć. Z Vivien również za sobą nie przepadałyśmy, może nie była to ogromna niechęć, ale na pewno nie było w tym nic co by miało mnie popchnąć do podejścia do niej. A już zwłaszcza będąc tu z Ezrą. O ile w dzieciństwie z Calumem dogadywałam się naprawdę dobrze, o tyle w szkole poszło to swoją drogą i tutaj również trudno było spodziewać się szczególnej sympatii. Była za to jedna kuzynka na której widok nawet się uśmiechnęłam. @Beatrice L. O. O. Dear, może poza Scorpiusem była jedynym pozytywnym aspektem przynależenia do tej rodziny. Ona jednak akurat była zajęta, rozmawiała z @Nessa M. Lanceley i @Mefistofeles E. A. Nox, więc jedynie przywitałam się z nią kiwnięciem głowy z uśmiechem. Może później będzie okazja pogadać? Kobieta jednak po jakimś czasie poszła tańczyć ze Shawnem. Wykorzystaliśmy tę lukę, żeby zagadać do mojej kuzynki i ślizgona. - Idziemy się przywitać? - spytałam Ezrę i odłożyłam pusty kieliszek na tacę. Wymieniłam go na nowy i razem zbliżyliśmy się do znajomej pary. - Hej. Jak tam, dobrze się bawicie? - spytałam, patrząc na Neskę i zerkając na chłopaka. Po krótkiej wymianie zdań i jednej piosence okazało się, że czas na łapanie bukietu i muszki. Spojrzałam na Ezrę porozumiewawczo. No przecież nie przegapimy głównej atrakcji, prawda? Dopiłam alkohol, który pozostał mi w kieliszku, odłożyłam szkoło na bok i razem ruszyli w wyznaczone miejsce. Widocznie nie czekało nas w najbliższym czasie zbyt wiele wrażeń, bo muszka i bukiet nie trafiły w nasze ręce. Westchnęłam z udawanym zawodem. - Och, czyli jednak nie oświadczysz mi się tak szybko? No trudno - zażartowałam, kręcąc głową i po chwili dotarła do mnie naprawdę przyjemna dla ucha piosenka. Może warto było trochę potańczyć. - Mogę prosić? - uśmiechnęłam się i wyciągnęłam chłopaka na parkiet.
Obecność Yvonne była naprawdę miłym akcentem imprezy. Odnalezienie znajomej twarzy w dosyć obcym jej środowisku sprawił, że uśmiechnęła się trochę swobodniej. Faktycznie sukienka Donny nie była zbyt typowa, wyróżniała się w pewien sposób na tle innych, ale kompletnie jej to nie przeszkadzało. Pasowała do jej osobowości, poza tym to był letni ślub, na którym można było sobie więcej pozwolić. - Dziękuje. Ty też wyglądasz świetnie - odparła i rozpromieniła się na wspomnianą później Lily. Uwielbiała dziewczynkę i sama myśl o niej sprawiała, że każdemu robiłoby się ciepło na sercu. Miała szczęście mając taką chrześniaczkę. Na szczęście nie popełniła takiego błędu jak jej koleżanka i upiła niewielkiego łyka chwilę przed słowami wypowiedzianymi przez przyjaciela. Inaczej pewnie również by się zakrztusiła. Co to w ogóle był za tekst? Miała wrażenie, że spłonie tam obok niego ze wstydu. Rozumiała, że jest zazdrosny i pewnie sytuacja między nimi nie wygląda najciekawiej, ale takie mało subtelne sugestię? Raczej rzadko kiedy brakowało jej słów, ale tym razem naprawdę zamarła. Nie skomentowała tego w żaden sposób, posłała mężczyźnie tylko bardzo znaczące spojrzenie, po czym przepraszająco zerknęła na Yvonne. Po chwili jednak jej partner trochę uratował sytuację, co prawda odwdzięczając się komentarzem, ale zaraz zbaczając z tematu. - Donna Jenkins. Miło mi i dziękuje - odpowiedziała mężczyźnie, naprawdę ciesząc się, że wszystko zeszło na normalniejsze, pokojowe tory. Mimo wszystko ich wymiana zdań wciąż była odrobinę niezręczna, a Donna wyraźnie widziała napięcie między Tonym a kobietą. Na szczęście po chwili nadszedł czas łapania bukietu i muszki. Donna nie widziała się w roli żony i do żadnego ślubu jej nie ciągnęło, ale razem z Yvonne zbliżyły się tam gdzie miały. Może to Horan uda się złapać bukiet?
Naprawdę nie wiedziała jak powinna zareagować kiedy Jasper... zaszczekał? No cóż, nie tego się spodziewała. Jednak tym gestem dał po sobie poznać, że w ogóle nie przeszkadzało mu to jak Yvonne opisała sytuację. Dlaczego? Nie siedziała w jego głowie, udała więc że nie zrobiło to na niej wrażenia. Tylko lekkie zażenowanie. Zgodziła się iść na to wesele z mężczyzną czy psem? Zresztą, jak sobie pomyśli o tym w jakich okolicznościach ją zaprosił to pewnie taki typ człowieka, nic więcej. Kto wie jakie jeszcze niespodzianki może jej sprawić. Jak dobrze, że w tym towarzystwie tylko Donna nie była w pewnym sensie wciągnięta w te rozterki. Z jednej szkoda ciężko być pewnie w sytuacji kiedy się nie wie o co chodzi i udawać miłego oraz potakiwać "To wasze sprawy, nie ma problemu wszystko rozumiem". Nie wiedziała co ona o tym myśli, ale Yvonne nienawidzi taki sytuacji gdy nie wie czy powinna się wtrącać czy udawać głupią. Za to z drugiej strony, całe szczęście. Lepiej będzie jej się żyło bez tej wiedzy, mniej przejmowania się. czego chcieć więcej? Zbierający się tłum na parkiecie, z parą młodą w roli głównej było ratunkiem idealnym. W końcu jakaś dobra rzecz jaką zrobił tego dnia i pociągnął za sobą urzędniczkę by zatańczyć. Nawet się nie sprzeciwiała, podziękowała Tony'emu i Donnie za rozmowę delikatnym przytaknięciem i jednoznacznym uśmiechem, że idą zatańczyć. W końcu to powinność na takim przyjęciu. -Złamanych? Jestem na to za duża - wtedy spojrzała mu prosto w oczy - Czasami chyba obdarzam kogoś zbyt dużą cierpliwością, chyba trzeba coś zmienić. Zegar tyka - parsknęła pod nosem. Dziwne jak na nią, że użyła takiego sformułowania. Gdyby tylko usłyszała ją @Saoirse Noelle Horan, którą akurat dostrzegła w tłumie. O jejku, prędzej zobaczyć własną siostrę po takim czasie na czyimś weselu niż we własnym domu. Obok kręcił się @Cassian Therrathiél wraz z narzeczoną? Te rodzinne ekscesy, nie wiadomo kto z kim, ale wygląda na to, że być może będzie spowinowacona z Dear'ami. Przynajmniej tyle jej wiadomo. Lubiła tańczyć, nie tak nałogowo, ale uczyła się tego od dziecka dlatego robiła to z wielką swobodą. Jasper nie musiał się martwić, że jak niektóre dziewczyny mogą podeptać trochę po palcach. Sam taniec nie trwał długo, został przerwany przez tradycyjną zabawę łapania muszki oraz bukietu. Chyba nie miała wyjścia, bo partner sam ją zachęcił do zabawy, ale czy była, aż tak chętna to raczej wątpliwa sprawa - To obym nie złapała - westchnęła, ale i tak poszła do grup "panien na wydaniu", wśród których w końcu natknęła się na Beatrice bezpośrednio. Stanęła zaraz obok - I jak się bawisz? - spytała dość ironicznie, wiedząc jak bardzo sama czekała na ten dzień. Pierwszy raz miała okazję do obczajenia panny młodej od stóp do głów. Nie, nie patrzyła na nią z głupim sztucznym uśmiechem. Bukiet poszedł w ruch, Yvonne udała, że chociaż trochę jej na tym zależy, skoro już i tak była na oczach wszystkich gości. Zakładała, że Jasper nie będzie zadowolony, że to nie ona złapała kwiaty.
W ogóle nie przejmował się tym, jak na jego słowa mogła zareagować Yvonne, Jasper czy chociażby jego partnerka Donna. Wiedział tylko, że osiągnął to, co osiągnąć zamierzał. Brunetka dokładnie zrozumiała przesłanie przez niego kierowane. -Ty tu jad słyszysz? Dziwne, bo żadnego ze swych ust nie wydobyłem. - zgryźliwość to owszem była. Ale gdyby chciał faktycznie dopiec mężczyźnie, zrobiłby to o wiele bardziej dotkliwie, niż nazywając go gumochłonem. Zresztą, nie miał nic do niego. To Yvonne zachowała się w jego opinii przynajmniej dziwnie i poniżej jakiejkolwiek krytyki. Chociaż w sumie kobiety zawsze były dla niego niczym enigma i nie pojmował ich zachowania. Może to zupełnie normalne, że mówi się komuś, że z nikim się nie spotyka, umawia z taką osobą na kolację, a potem całuje się z innym? Nie wiedział i nie chciał wiedzieć. -Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam udanego wieczoru. - powiedział, uśmiechając się w czarujący sposób i upijając znów wina z kieliszka. Wiedział jedno, dłużej głowy panną Horan zaprzątać sobie nie zamierzał. To od samego początku było skazane na niepowodzenie, a on wcześniej tego nie zauważył. Czuł na sobie wzrok Donny, dlatego postanowił jej wyjaśnić wszystko w momencie, kiedy będą mogli poświęcić chwilę czasu samym sobie. Bez konieczności sztucznego szczerzenia się do kogokolwiek, do kogo tak naprawdę nie chciał się szczerzyć. Kiedy Yvonne i Jasper odeszli od nich, Tony utkwił wzrok w swojej partnerce. -Poznałem tą kobietę w dziwnych okolicznościach, a tak właściwie, kiedy Lili ubabrała ją całą lodami. W ramach rekompensaty, zaprosiłem ją na kolację niedługo potem. Mówiła, że nikogo nie ma, miło spędziliśmy wieczór. To było nie dalej niż tydzień temu. A teraz obściskuje się z innym na weselu. - powiedział to wszystko na raz, jakby zrzucał z siebie ogromny ciężar. Nie wiedział, czy Donna go zrozumie, czy nie, ale zazwyczaj umiała zrozumieć o co mu chodziło, więc liczył, że i tym razem tak się stanie. Wtedy rozbrzmiały pierwsze takty muzyki i powoli na parkiecie zaczęły się gromadzić różne pary. Selwyn nie lubił tańczyć i nieszczególnie umiał to robić. Ale nie mógł przecież być na weselu i nawet jednej piosenki nie poświęcić swojej przepięknej partnerce. -Pozwolisz mi porwać się na parkiet? - zapytał z uprzejmym uśmiechem, podając Donnie swoją dłoń. Kiedy ją ujęła, pociągnął ją za sobą w stronę grupy tańczących. Kiedy stanęli na parkiecie, ujął ją delikatnie w tali, jakby była najdelikatniejszym kwiatem i powoli zaczął się kołysać na boki,, tuląc do siebie kobietę. Nawet nie próbował wykonywać jakichś bardziej skomplikowanych kroków, bo po prostu wiedział, że byłoby to skazane na niepowodzenie. Na szczęście jego katorga szybko się zakończyła w momencie, gdy para młoda zdecydowała się na rzucanie różnymi przedmiotami. Przed oczami stanął mu on sam, jakieś dziewięć lat temu, kiedy to jego drużba zdejmował mu muchę i Selwyn szykował się do rzucania nią w tłum. Uśmiechnął się, bo było to przecież piękne wspomnienie. Wciąż widział oczami wyobraźni, jak wspaniale wyglądała wtedy Jaśmina. -Złap bukiet Don, wtedy będę miał pretekst, żeby nie odstąpić Cię na krok do końca wieczoru. Nowej panny młodej trzeba bronić. - wyszczerzył się do Rudej, kiedy maszerowała w tym samym kierunku, co reszta młodych dam, aby łapać bukiet. Sam nie zamierzał startować po muchę, był na to za stary, a poza tym, był wdowcem, nie kawalerem.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Pośród znajomych twarzy dostrzegłam między innymi @Anthony Selwyn - trochę zaskoczyło mnie, że znał Yvonne, nie miałam jednak jak się do nich przebić, więc obdarzyłam znajomego jedynie ciepłym uśmiechem. Gdzieś w międzyczasie minęliśmy się z @Maisie Adler i jej narzeczonym. Krótko przywitałam się z przyjaciółką i przedstawiłam Daniela, ale niestety nie zdążyłyśmy sobie zbytnio pogadać, bo trzeba było jakoś przebić się do młodej pary. Po złożeniu niezbyt wylewnych, ale grzecznych życzeń podarowałam świeżo upieczonym małżonkom eleganckie pudełko w którym znajdowało się dwieście galeonów i obraz, na który rzuciłam zaklęcie zmniejszająco-zwiększające, żeby nie targać tak ciężkiej rzeczy przez pół imprezy. Po wyjęciu z pudełka obdarowani mogli dostrzec naprawdę piękne (i całkiem spore) malowidło pochodzące z końcówki dziewiętnastego wieku i przedstawiające fontannę w Ministerstwie Magii. Kogoś mogło zaskoczyć, że mimo braku sympatii do Panny Młodej przeznaczyłam na prezent tak dużą kwotę - dla mnie jednak biorąc pod uwagę zamożność rodu i moje poboczne zarobki nie było to wiele, zaś wielogodzinne poszukiwania odpowiedniego obrazu w towarzystwie Daniela było tak dobrą rozrywką, że nie byłabym sobie w stanie tego odmówić. Poza tym ze względu na pozycję mojej rodziny uważałam obdarowanie państwa młodym czymś tanim za rażący nietakt. Swoją drogą byłam mu wdzięczna, że temat moich mojej nieszczęsnej przeszłości potraktował z dużą dozą dystansu. Nienawidziłam litości - była ona w moim mniemaniu przeznaczona dla ludzi słabych, ale ja jako osoba obdarowana przez życie wyjątkową dozą pecha doświadczałam jej bezustannie. W pewnym momencie stałam się wręcz człowiekiem anegdotą, a moją życiową historię powtarzał każdy, kogo obchodziły tzw. wyższe sfery. Mimo upływu dwóch lat od Jego śmierci wciąż słyszałam kondolencje - dźwięk imienia wciąż sprawiał mi ból, ale te sztuczne wyrazy współczucia ciągnęły za sobą jedynie mój gniew, który skrywałam za bierną, melancholijną pozą, braną za wszystkich współczujących za objaw nieustającej rozpaczy, a tak naprawdę mającą na celu powstrzymanie się przed rzuceniem kilku zaklęć niewybaczalnych. Litość nie była dla mnie, byłam na nią zdecydowanie za twarda, a Daniel najwyraźniej doskonale to rozumiał. Bergmann mimo swojej całej niemieckości był kwintesencją tego co najbardziej lubiłam w ludziach - jego inteligencja, wyważenie i fakt, że potrafił nawet rozmowę o pogodzie uczynić w pewien sposób ciekawą, sprawiały mi mnóstwo radości w obcowaniu z nim, zaś przyjemna aparycja była jedynie miłym dodatkiem. Byłam niemalże pewna, iż w jego życiu pojawiło się wiele kobiet, gdyż posiadał on wyjątkową umiejętność sprawiania by jego towarzyszka czuła się wyjątkowa. Jego komplementy, często bardzo krótkie, czy nawet pozbawionego werbalnej formy wyrazu, zawarte gdzieś w spojrzeniu czy geście, były zdecydowanie więcej warte niż długie i kwieciste mowy pochwalne. - Uwielbiałam - szepnęłam równie enigmatycznie wspominając taniec jako coś związanego z dawną epoką. Od miesięcy niemal nie tańczyłam, ale czy istniała lepsza okazja by wrócić do tej rozrywki? Po chwili dołączyliśmy do licznych par wirujących w rytmie walca - Daniel był bez wątpienia doskonałym tancerzem i w głębi serca zastanawiałam się gdzie tkwi jego hamartia, niezbadany szkopuł, który zaburza tę całą aurę doskonałości. Nie potrafiłam go rozgryźć, co z jednej strony mnie fascynowało, zaś z drugiej lekko irytowało - na co dzień to ja byłam tą osobą, która pod maską nieskażonej doskonałości skrywała mroczne sekrety niedostępne dla przeciętnych śmiertelników. Po chwili z żalem przerwałam taniec, który po takim czasie okazał się zaskakująco przyjemny. Toast za zdrowie młodej pary trwał na szczęście zaledwie tylko chwilę, a potem przyszedł czas na rzut bukietem - normalnie jako etatowa prawie-wdowa nie przepadałam za tego typu zabawami, jednakże taniec poprawił mi na tyle humor, że byłam gotowa wziąć udział. - Zaraz wracam. Idę im jeszcze trochę poprzynosić pecha - rzuciłam w stronę Daniela mrugając porozumiewawczo. Po zaledwie kilku chwilach byłam u jego boku z powrotem, wprawdzie bez bukietu, zamiast niego (choć było to trochę wbrew moim codziennym przyzwyczajeniom) dzierżyłam w dłoniach dwie kolejne lampki wina.
/14
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mefistofeles czuł się trochę oszołomiony i z każdą chwilą docierało to do niego coraz bardziej. Czuł się nieswojo, a jednocześnie zupełnie nie potrafił tego pokazać. Nawet przed Nessą, która przecież była bliską mu osobą - może gdyby nie tkwili pośród czystokrwistych czarodziejów i czarownic, to ośmieliłby się na coś więcej niż kulturalny, blady uśmiech. Jedynie zielone tęczówki nie stanowiły żadnej bariery przed rzeczywistymi emocjami towarzyszącymi Noxowi, a jego przepiękną partnerką. W końcu nawet najbardziej starannie nałożona maska wciąż była maską, a jeśli tylko się je znało... Cóż, udawanie niewiele dawało. - Cała przyjemność po mojej stronie - zaśmiał się cicho, w gruncie rzeczy zauroczony tą wdzięcznością Nessy. Nie to, żeby miał jakieś ciekawsze plany na to popołudnie; zresztą, skoro za darmo traktowany był jak jakiś wysoko urodzony panicz (pomijając zaniepokojone spojrzenia niektórych gości, które nie umykały uwadze Ślizgona), to też nie miał na co narzekać. W kwestii tańca dodał już jedynie, że bardzo chętnie zakręci rudą Lanceley i pomoże jej przebrnąć przez tę imprezę. Wszystko jednak zaburzyło nadejście @Beatrice L. O. O. Dear i @Shawn E. Reed. Tak jak czarownicy Mefisto nie kojarzył, tak ciężko było nie znać asystenta z Hogwartu. Niezbyt tylko rozumiał, czemu Reed zachowywał się jakby miał rozdwojenie jaźni, witając ich jak zupełnie inne osoby. I, cóż, nie podobało mu się to. - Właściwie, to znam - poinformował uprzejmie Beatrice, kompletnie zagubiony. Uścisnął rękę mężczyzny, a zaraz potem i ciemnowłosej; zupełnie nie wiedział, co się dzieje. Z jakiej racji miał nie znać pracownika Hogwartu, w przeciwieństwie do Nessy? Przynajmniej nikt nie skrzywił się na jego nazwisko, tak kojarzone ze zbrodniami i wilkołactwem... - Jak wspaniałomyślnie - skomentował jeszcze "pozwolenie" Shawna. Może nie wyszedł na jakiegoś szczególnie przyjemnego, ale przynajmniej Beatrice została uraczona ładnym uśmiechem. Była ważna dla Nessy, w przeciwieństwie do tego dziwaka. Chyba. Alkohol fantastycznie się nadawał, nawet jeśli nie było to nic szczególnie mocnego. Mefistofeles objął ramieniem swoją partnerkę, wychylając jeden kieliszek i obserwując jej całkiem niezłe tempo. Zaraz później i tak zostali sami, bo Shawn i Beatrice ewakuowali się w stronę parkietu. - Świetna zabawa - wymamrotał, znajdując kolejny kieliszek i jego również pospiesznie opróżniając. Potem tylko przetarł dłonią twarz i znowu się uśmiechnął, przechwytując dłoń panny Lanceley. - Może my też zatańczymy? - Ale zaraz obok pojawili się @Heaven O. O. Dear i @Ezra T. Clarke, których trzeba było zapewnić, że "jest niesamowicie", co w ustach Mefisto nie brzmiało szczególnie szczerze. Zresztą, ta para również zaraz poszła w swoją stronę. Ślizgona nie interesowało łapanie muszki, a jeśli tylko Nessa miała ochotę na polowanie na bukiet, to zamierzał grzecznie na nią zaczekać, z przyklejonym do dłoni kieliszkiem pełnym procentowego napoju.
/Przepraszam, jeśli trochę chaotyczny, ale już nie chciałam wszystkich blokować.../
Wydawało mi się, że od samego podejścia do łuku weselnego do składania życzeń minęło zaledwie kilka sekund. Czułam się tym wszystkim stremowana i zdenerwowana, zdecydowanie bardziej niż państwo młodzi – ale o to chodziło. Ten dzień miał być dla nich, a ja i Cassian mieliśmy wszystko ogarniać, tak żeby nowych państwa Dear nie spotkały żadne nieprzyjemności, co sprawiło, że w gruncie rzeczy ta uroczystość stresowała mnie niemal tak bardzo jakbym sama wychodziła za mąż. Mimo to stanęłam na wysokości zadania. Gdy Aurora i Dorien odbierali życzenia i hojne prezenty od setek osób, ja i Cassian przejmowaliśmy je i układaliśmy w przeznaczonych do tego miejscach. Sami przygotowaliśmy dla nich coś wyjątkowego, co musiało jeszcze chwilę zaczekać. Nie za bardzo wiedziałam co odpowiedzieć Aurorze, więc obdarzyłam ją jedynie lekkim uśmiechem, przy okazji delikatnie, opiekuńczo ściskając jej dłoń. Nie byłam tego dnia mistrzem pogaduszek, ale mimo wszystko byłam tu dla nich, więc jak przystało na mój chorobliwy perfekcjonizm – nie zamierzałam spuścić z tonu. Przez moment pomyślałam o moim ślubie – ile ja chciałabym mieć druhen. Od razu pomyślałam o Rayu i ślubie bez świadków, po chwili dotarło do mnie, że to już cholernie nieaktualne. Poczułam się zbita z tropu i dopiero wypita po chwili lampka wina postawiła mnie na nogi. - A Ty, ile chciałbyś druhen? – zapytałam Cassiana siląc się na neutralny ton. Rozmawianie o tak formalnych rzeczach z człowiekiem, którego znałam od wczesnych lat dziecięcych i którego jeszcze do nie dawna nie postrzegałam jako ewentualnego partnera było co najmniej frapujące. Nawet nie zauważyłam kiedy składanie życzeń się skończyło. Stos prezentów był ogromny, najpewniej większy niż całe moje mieszkanie, ale mimo to wciąż nie docierało do mnie, że to wszystko jest prawdziwe. Wpatrywałam się niemo w wirującą w walcu parę młodą, aż moją równowagę na sekundę przywrócił cichy szept mojego partnera – po chwili ja i Cassian wirowaliśmy niemal obok mojego brata i nowej szwagierki. Gdy muzyka zwolniła i wszyscy trochę wyluzowali z wyszukanymi figurami nasz taniec również zwolnił przypominając bardziej lekką, ale wciąż dosyć elegancką bujaninę. Oboje byliśmy bardzo zmęczeni. Mimowolnie sięgnęłam dłonią do jego twarzy gładząc palcami nienaturalnie gładki policzek. Po chwili, gdy uświadomiłam sobie co wyrabiam, cofnęłam dłoń speszona, opuszczając wzrok.
Nie nadążam za tym co jest wokół nas - w jednej chwili Dorien i Aurora biorą ślub, w drugiej przyjmują życzenia, ja i Vivien staramy się zapanować nad całą otaczającą nas sytuację. Chociaż z trudem nadążam za biegiem zdarzeń i tylko dzięki Vivien jestem na bieżąco ani na krok nie odstępuję Doriena - jestem mu potrzebny, przynajmniej do momentu pierwszego tańca, mimo, że najtrudniejsze ma już za sobą. Ja i Vivien gramy drugie skrzypce postępując mechanicznie, tak jakbyśmy byli nauczeni świadkowania, dlatego po raz kolejny zapominam ją skomplementować. Gdzieś między kolejnym podanym prezentem, a wypitym kieliszkiem wina pyta się mnie o druhny - jestem zaskoczony, ale nie daję tego po sobie poznać. - Zależy czy jesteś gotowa znosić fochy miliona naszych kuzynek - rzucam w żarcie, na tyle cicho by czasem nikt oprócz niej nie usłyszał tej nieszczególnie sympatycznej uwagi. Kończą się życzenia, nadchodzi moment tańca - do Doriena i Aurory dołączają rodzice, nadchodzi więc pora również na nas. Proszę ją do walca i choć świetnie tańczę to jestem tak w nią wpatrzony, że nagle panowanie nad nogami zaczyna sprawiać mi kłopot. Na szczęście sztywne ramy walca zwalniają miejsce większej swobodzie. Nawet nie spostrzegam, gdy kładzie mi dłoń na policzku - gest ten jest tak nagły, że sam nie wiem co o nim sądzić. Nagle spuszcza wzrok zawstydzona, co dodaje jej jeszcze więcej uroku. Przez moment zastanawiam się nawet czy nie spryskała się może nutą amortencji - mimo swojej niewątpliwej urody nigdy dotąd nie była dla mnie aż tak pociągająca. - Wyglądasz niesamowicie - wypowiadam w końcu tak długo oczekiwany komplement. Nie wiem jaka magia wiedzie mnie, by przystanąć, unieść jej brodę i zbliżyć moje usta do jej bladych, delikatnych warg. Do pocałunku jednak nie dochodzi - mój moment zawahania, choć krótki przeciągnął się na tyle, że zostajemy przywołani do toastu za zdrowie pary młodej. To ich dzień, oni są priorytetem. Na moment wymazuję z głowy myśli o Vivien, by skupić się na wydarzeniu. Po toaście nadchodzi moment rzutu bukietem i muszką - nie czuję potrzeby brania udziału w tym przedstawieniu, ale dla najlepszego przyjaciela można zrobić wszystko, dlatego na moment zostawiam Vivien samą sobie i dołączam do grona kawalerów szykujących się do przechwycenia muszki Pana Młodego udając, że naprawdę mi na tym zależy. Tak naprawdę chcę tylko, żeby Dorien zawsze dobrze wspominał ten dzień.
Gdy nachylił się w moja stronę zupełnie mnie sparaliżowało - przez ułamek sekundy nie byłam w stanie się ruszyć, uczucie balansujące na granicy strachu i... czegoś innego, zupełnie mi nieznanego, nie pozwalało mi się ruszyć. Byłam już pewna, że w tym magicznym momencie złamiemy tę dziwną barierę, która wydawała się nie do pokonania, tymczasem toast wyrwał Cassa z równowagi, a ja już po chwili zastanawiałam się czy to wszystko przypadkiem mi się nie przyśniło. Udawanie, że nic się nie stało szło mi znakomicie - jestem mistrzynią w tym fachu. Z uśmiechem wznieśliśmy wraz z gości toast za zdrowie młodej pary - w gruncie rzeczy w tym momencie nie udawałam radości, każda emocja na mojej twarzy była prawdziwa. Może nie chciałam, żeby Dorien się żenił, ale czułam się szczęśliwa, że on jest zadowolony i że jak na razie wszystko idzie zgodnie z moim wypracowanym szczegółowo planem. Kochałam go ponad wszystko, więc nie przeszkadzało mi spoczywanie w cieniu Aurory, dziwne spojrzenia ciotek, czy nawet cała ta dość specyficzna zbieranina osób towarzyszących. Oczywiście, byłam lekko zagubiona, ale właśnie po to przy moim boku był Cassian. Mogłam mieć pretensje do rodziców i Doriena o moje zaręczyny, ale i tak musiałam przyznać, że mój partner zapewniał mi poczucie bezpieczeństwa i niezawodność, której brakowało moim dotychczasowym facetom. Po chwili rozdzieliliśmy się w oczekiwaniu na najbardziej znany, weselny zwyczaj. Wbrew większości cieszyłam się na to - chociaż mój los w kwestii zamążpójścia był prawie przesądzony to jednak wszelkie zwyczaje tego typu wydawały mi się czymś bardzo przyjemnym i wesołym. Nie miałam parcia na złapanie bukietu, ale sama zabawa wydawała mi się przednia. Jakież było moje zdziwienie, gdy kwiatowa wiązanka wpadła wprost w moje dłonie.
Bukiet: 22 Dorek kazał mi już napisać, że złapałam
Nie staram się angażować w zabawę, bo zupełnie nie zależy mi na złapaniu muszki - wiem, że na pewno jest mnóstwo chłopaków, którym bardziej zależy. Mimo to jestem pełen entuzjazmu, zabawiam innych, robię wszystko, żeby zabawa jak najlepiej się kleiła. Łapię muszkę przypadkiem, gdy ta ląduje na moim ramieniu nie jestem w stanie się jej wyprzeć. Chwilę później dostrzegam, że bukiet jest w rękach Vivien i czuję ulgę, że jednak ja złapałem muszkę. Uświadamiam sobie, że bardzo nie chciałbym oddać jej w ręce innego faceta. Szczególnie dzisiaj. Wygląda tak doskonale, że mimo wszystko nie mogę oprzeć się wrażeniu, że mógłbym poczuć do niej coś więcej. Wiem, że czar pryśnie, że znów wpadniemy w woal obojętności, a mimo to dziś chcę by była tylko moja. Przez moment wpada mi nawet do głowy myśl, że można by wykorzystać ten moment to złożenia naszych specjalnych życzeń parze młodej, po chwili jednak zupełnie o tym zapominam. Ja i Vivien patrzymy na siebie: trochę zaskoczeni, trochę zdystansowani, a trochę... uradowani? To wszystko trwa może ułamek sekundy, ale wydaje mi się strasznie długie. Dyskretnie spoglądam na Doriena zastanawiając się czy to, że oboje złapaliśmy przedmioty zobowiązuje nas jeszcze do jakichś rytuałów poza wspólnym tańcem.
Do tej pory nie wiedziałem za bardzo, co miałem sądzić o ślubie mojego brata. W ostatnim czasie miałem z nim całkiem dobre relacje, co było dziwne, a mimo tego nie potrafiłem z nim przegadać moich obaw w związku z uroczystością. Wydawała mi się zbyt przyspieszona, nienaturalna... Ale przecież musiałem się na niej stawić. Trochę uraziły mnie komentarze Doriena, czy podołam znalezieniu partnerki, w co nie wątpiłem, a co w rzeczywistości okazało się być bardzo trudnym zadaniem - ostatecznie jednak pojawiłem się w rodzinnej posiadłości z @Harriette Wykeham u boku. Historia, w jaki sposób zgodziła się towarzyszyć mi w tej szopce, była dość skomplikowana i liczyłem, że nikt nie będzie zadawał o to pytań. Ceremonia przebiegła bez zakłóceń, pogoda również dopisywała, toteż wiele par przechadzało się po ogrodzie lub zażywała słońca siedząc na tarasie. Ja sam nie wiedziałem, co miałem ze sobą zrobić. - Znajdźmy kogoś znajomego - stwierdziłem, rozglądając się po zebranych i starając się wśród twarzy rodziny wyłapać te, które mijałem na szkolnym korytarzu. Cóż, towarzystwo było... Doborowe. @"Nessa Lanceley" przyprowadziła @Mefistofeles E. A. Nox, @Heaven O. O. Dear wzięła z kolei @Ezra T. Clarke, a moja siostra, @Beatrice L. O. O. Dear miała za partnera kolesia, w którym poznałem @Shawn E. Reed, który asystował swojego czasu przy lekcjach obrony przed czarną magią w Hogwarcie. Spojrzałem na Harriette, próbując wyłapać jej odczucia w stosunku do tej grupy, ale w praktyce nie mieliśmy jak wybrzydzać - jeśli nie oni, pozostawali nam wujkowie i ciotki z wyższych sfer lub moi rodzice. Po drodze spostrzegłem jeszcze @Vivien O. I. Dear razem ze swoim przymusowym narzeczonym, wobec którego nie żywiłem chyba żadnych uczuć. Nie wyglądała na... Zadowoloną, ale na pewno nie była też smutna. Zanim jednak dotarliśmy do szkolnych kolegów i koleżanek, towarzystwo zaczęło bawić się w łapanie muchy i bukietu. Z radością przyjąłem do wiadomości, że to nie mnie przypadł zaszczyt tańczenia i robienia innych dziwnych rzeczy z własną siostrą, po czym zabrałem Etkę do ludzi. - Elo mordy - rzuciłem, dopiero po chwili orientując się, że żadna z owych mord nie należała do Zakrzewskiego, a moja zaraz mogłaby zostać obita za tak osobliwe powitanie. - Jak się bawicie? - zadałem chyba najbardziej naiwne pytanie, na jakie było mnie w tamtej chwili stać. Small talk to nie moja mocna strona, zdecydowanie.
Claude w parze z alkoholem był przepisem na porażkę i w sumie wielka szkoda, że nie uprzedził o tym swojej partnerki. Może chociaż odrobinę przygotowałby ją na to, co miało się później wydarzyć... Mimo wszystko zachowywał się należycie, chcąc urosnąć do "poziomu", który powinien sobą reprezentować w tak doborowym towarzystwie, otoczony znamienitymi czarodziejami, szanowanymi nazwiskami i wysoko postawionymi pracownikami Ministerstwa. Usilnie powstrzymywał drgania mięśni twarzy, by nie wystawiać na pokaz zbyt wielu emocji i stać się celem natarczywych bądź skrzywionych spojrzeń i ukradkowych uwag. Uśmiechnął się do Segovii i w tej jednej minie zawarł całą niepewność, która się w nim kotłowała. Dla rozluźnienia bardzo szybko pozbył się swojego kieliszka wina, szybko wymieniając go na kolejny. Trunek sukcesywnie przenosił się ze szkła do jego organizmu, lecz Claude nie czuł się ani odrobinę lepiej. Przytłaczała go dodatkowo obecność Beatrice w całym tym towarzystwie - jasnym było, że się tu pojawi, przecie to ślub jej rodzonego, starszego brata i nie było możliwości, by opuściła uroczystość. Jednak tych kilka tygodni wstecz wydarzyło się pomiędzy nimi coś, o czym do tej pory nie zapomniał i z czym nie potrafił się skonfrontować. Nie miał pojęcia, czy powinien o tym z nią porozmawiać, czy może powinien poradzić się kogoś innego - tylko kogo? Segovii pytał nie będzie, przecież to niegrzeczne, rozdrapywać sprawy związane z inną kobietą, podczas gdy to z nią zjawił się na ślubie. Do Doriena też nie pójdzie, poza tym ciężko byłoby mu go złapać, w dodatku dla tak błahego powodu miałby wyrywać go od rodziny? Bez przesady. Otrząsnął się, przestając posyłać spojrzenia pełne smutku i zazdrości w stronę stojącej nieopodal Beatrice i uwagę zwrócił na Ivanowę. - Co, gdzie mam iść? - zapytał, wybity z rytmu i w ogóle niezorientowany w sytuacji dookoła. Okazało się jednak, że para młoda zarządziła zabawę. Claude spojrzał na Segovię jeszcze raz, żeby upewnić się, że nie żartowała, po czym uśmiechnął się szeroko. - Jasne, pójdę, ale Ty też musisz iść! Chyba nic Cię nie zatrzymuje - powiedział, po czym mrugnął do niej, oczywiście kompletnie nieświadomy sytuacji, w jakiej znajdowała się dziewczyna. Faulkner jednak myślał, może dość naiwnie, że skoro nie protestowała odnośnie pójścia z nim, a sama nie zamierzała zabrać nikogo, nie była w żadnym związku, a to przecież kwalifikowało ją do zabawy. Ujął jej wolną dłoń i przez moment próbował ją namówić, ale ostatecznie pokręcił głową ze zrezygnowaniem i rozbawieniem. - Nie będę Cię zmuszał, ale jak w ruch pójdzie bukiet, oczekuję Cię w tłumie panien! - rzucił, po czym oddalił się na chwilę, by stanąć razem z resztą kawalerów do pojedynku o muchę pana młodego. Miał dobrą pozycję i całkiem niezłe wyczucie, gdy mucha wyleciała w powietrze, jego ręka również wystrzeliła... Lecz została odtrącona na bok dosłownie przed dosięgnięciem obiektu. Mężczyzna, z którym zderzył się, okazał się być najlepszym przyjacielem Doriena - @Cassian Therrathiél. Claude miał okazję poznać go podczas wieczoru kawalerskiego Deara, lecz odnosił wrażenie, że ten za nim niespecjalnie przepadał. - Gratulacje - skomentował tylko, po czym uśmiechnął się, gryząc się z porażką, a następnie odszedł, zostawiając jego oraz dziewczynę, która złapała bukiet, w polu widzenia reszty gości. Ostatecznie i tak chyba wyszło w porządku, jako że szczęśliwą panną okazała się być kolejna młodsza siostra Doriena, a z nimi Faulkner raczej nie powinien mieć do czynienia na oczach państwa Dear. Gdy tylko kilka innych par zaczęło uskuteczniać tańce, Claude dokończył kolejny kieliszek wina i w znacznie lepszym humorze, trochę bardziej rozgadany i pogodny, wyciągnął rękę do Segovii. - Pani pozwoli, chociaż jeden taniec - powiedział z szerokim uśmiechem, wdzięcząc się i nakłaniając partnerkę do wyjścia na parkiet. Ostatecznie stanęli na nim, a Claude objął ją w pasie i zaczął harcować. Trzeba zaznaczyć, że nie było źle - dało się na owe widowisko patrzeć z boku bez skrzywienia i uczucia dyskomfortu, palców u stóp jej nie podeptał, fryzury nie zepsuł, a i w trzymaniu rączek z dala od jej pośladków był dobry. Niestety nie omieszkał kilka razy spojrzeć na @Beatrice L. O. O. Dear z pewnego rodzaju... Zawodem, wypisanym na twarzy. Może odrobinę z zazdrością, jako że ona tańczyła akurat ze swoim bliznowatym partnerem, może z dumą, że on też parę posiadał? Ciężko było ocenić, bowiem spojrzenia te poprzetykane były szerokimi uśmiechami, których adresatką była już tylko i wyłącznie Segovia. Bawił się świetnie!
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Czekała razem z innymi kobietami, na ten ciekawy moment łapania bukietu panny młodej. Dopiero wtedy mogła na spokojnie porozmawiać z Yvonne, która ustawiła się niemalże obok niej. Wyglądała pięknie w tak dopasowanej sukni i Beatrice zwróciła na to uwagę. Obecność przyjaciółki tuż przy jej boku, uspokajała ją i w dziwny sposób dodawała otuchy. Wiedziała, że dla Horanówny, to musi być jeszcze cięższy wieczór, niż dla niej samej. Miała świadomość tego, że uczuć nie da się od tak szybko pozbyć. I nawet jeśli Yvonne by tego nie przyznała wprost, to Trice wiedziała, jak cholernie ciężki musi być dla niej ślub Doriena, chociażby ze względu na fakt, że jakieś uczucia względem niego, zakiełkowały w jej ciele. Na pytanie czarnowłosej, uśmiechnęła się szeroko, chociaż tylko niektórzy mogliby dostrzec, że jest to uśmiech zupełnie nie szczery. -Wręcz wspaniale, nie widać? - odpowiedziała głośno, a dopiero po chwili, kiedy miała pewność, że uwaga innych jest skupiona w centrum panny młodej, pozwoliła sobie dodać szeptem słyszalnym tylko dla Yvonne. -Mój brat się wpakował w coś i bierze ślub. Ja muszę udawać, że wszystko jest wspaniale. A na dodatek jest tutaj Claude, z którym... - urwała na chwilę i próbowała pomyśleć nad tym, co właściwie chciała dodać. - Nie mam ostatnio najlepszych relacji. Sukienka mnie pije w talii, muszę się sztucznie uśmiechać i sprawiać wspaniałe wrażenie. Ale poza tym, bawię się wybornie. -Wyszczerzyła się do niej, świadomie omijając kwestię tego, co tak właściwie działo się pomiędzy nią a Claudem. To nie było miejsce i czas na to, aby wszystko wyjaśniać Yvonne, co zasugerowała swoim spojrzeniem, wyraźnie mówiącym "porozmawiamy później". Bukiet poleciał w górę, a Beatrice spróbowała udawać, że zależy jej na tym, aby go dosięgnąć. Na szczęście, był daleko od niej i wylądował prosto w ramionach Vivien. Dziewczyna uśmiechnęła się szczerze i zaczęła klaskać razem z innymi. Naprawdę, bardzo się cieszyła z faktu, że nie będzie musiała tańczyć z kimś na środku i udawać szczęśliwej, że ona powinna być następna w kolejce do ożenku. Zaczęli ponownie tańczyć z Shawnem. Muzyka zmieniła się znacząco w porównaniu do poprzednich utworów, jakby bardziej dostosowano ją do młodszych uczestników przyjęcia. Podczas jednego z obrotów zauważyła mocno walcującego @Claude Faulkner ze swoją partnerką. Nie umknęło jej uwadze, jak śledził ją wzrokiem z dziwnym wyrazem twarzy. Nadal nie wyjaśnili sobie tego, co ostatnio zaszło między nimi, ale wesele jej brata było zupełnie nieodpowiednią na to porą. Pewnie dlatego, wychwyciwszy jego spojrzenie ponad tłumem posłała mu pytający wyraz twarzy, jakby zupełnie nie wiedziała, o co mu chodzi i dlaczego się na nią gapił. Po chwili, utwór jednak się skończył, a ona wdzięcznie podziękowała Shawnowi za towarzystwo. -Chodźmy coś zjeść i się napić. - powiedziała, ruszając z parkietu w stronę jednego z wolnych stolików. Po drodze ponownie zaczepiła o jakiegoś kelnera, ale tym razem wybrała z tacy nieznany jej rodzaj czerwonego wina po czym od razu upiła niewielki jego łyk. W międzyczasie, Shawn gdzieś zaginął, a ona została sama. Nie pozostawało jej nic innego, jak zacząć oddalać się od parkietu. Szła wolno, co jakiś czas zahaczając o jakichś bliższych, bądź dalszych członków jej rodziny i witając się z nimi ochoczo. Uśmiechała się szeroko, a pytana o jej partnera, odpowiadała, że musiał udać się na stronę. Bo co innego mogłaby powiedzieć? W końcu usiadła ciężko na jednym ze składanych, drewnianych krzeseł, zastanawiając się nad tym, co ją jeszcze dzisiaj czeka. Miała ochotę na rozmowę z @Yvonne Nancy Horan ale miała świadomość, że ta jest zbyt zajęta swoim nowym partnerem. Pozostawało jej posiedzieć i poczekać, może Shawn się w końcu znajdzie?
Zdecydowanie powinien uprzedzić ją, że zamierzał polecieć w tango z winem, czy innym trunkiem na dzisiejszym przyjęciu. Mogłaby się w ten sposób przygotować na to, co może się później wydarzyć lub na swój własny taniec z kieliszkiem dobrego wina. Gdyby ponownie miała spinać się na samą myśl, kto może ją w tym momencie obserwować i jak powinna wypaść... Wizyta na specjalnym oddziale w Św. Mungu byłaby wręcz koniecznością. Choć trudno było się wyrzec starych nawyków, pracowała nad tym uparcie. W końcu coś sobie kiedyś postanowiła i zamierzała się tego trzymać, nieważne co podpowiadała jej stara podświadomość. Przyjrzała się swojemu partnerowi, zdając sobie sprawę, jak dziwnie mógł czuć się w tym towarzystwie. I jak reagować mogli na niego niektórzy z gości tutaj przybyłych. Nie miał na czole wypisanego procentu świadczącego o czystości krwi. Choć sama za czasów szkolnych nie była lepsza, Claude powinien być chyba bardziej podbudowany obecnością kogoś, kto miał to zwyczajnie gdzieś. Kogoś, kogo sam nauczył, że to wcale nie miało znaczenia. Ścisnęła delikatnie jego dłoń, co było odpowiedzią na spojrzenie, które jej posłał. Może tak to nie wyglądało ale znajdowali się w tym samym przedziale towarzystwa. Zapewne nie byłoby to najlepsze posunięcie, była chyba jednak jedyną, która mogłaby go wysłuchać. Doradzanie w tych kwestiach nie było jej specjalnością, nawet samo doradzanie nie należało do sektora jej umiejętności. Podejrzewała jedynie, że samo wyrzucenie tego z siebie mogłoby pomóc. Oczywiście, nie rozwiąże problemu... Czasem jednak to wystarczy. Otworzyła usta aby coś powiedzieć, jednak zamknęła je równie szybko jak je otworzyła. Mężczyzna zniknął w tłumie osób, które wyciągały dłonie po przedmiot, który mieli zaraz złapać. Nie rozumiała tej tradycji, przeszła się więc w poszukiwaniu tacy, na której mogłaby odłożyć pusty kieliszek i zastąpić go kolejnym. Droga do upicia była długa, jednak nie niemożliwa. Jeszcze nie zaznajomiła Claude ze stanem rzeczy, a raczej ze stanem jej statusu społecznego. Sama nie była przekonana, co do tego, jak w tym momencie wyglądał. To była dosyć skomplikowana sprawa i wątpiła, aby chciał się w to zagłębiać. To nie było nic ważnego... Niczego to w końcu nie zmieni. Przyjęła jego dłoń i propozycję tańca. -Jak mnie nie zabijesz, to może być ich więcej.-Powiedziała z dziwnym uśmiechem na ustach. Nie pamięta czy jego zdolności taneczne sprawią, że zostanie bez palców u stóp. Nie było jednak tak źle, jakby to z początku mogło się wydawać. Mogła nawet przyznać się bez bicia, że w pewnym momencie całkowicie się rozluźniała i pozwoliła poprowadzić. Zaśmiała się kiedy została zakręcona już drugi raz z kolei. Oparła dłonie na ramionach mężczyzny.-Nie jest tak źle, Faulkner. U kogo brałeś lekcje? Czy masz po prostu naturalny talent?-Uniosła wysoko brwi, całkowicie ignorując fakt, że jeszcze nie tak dano temu wodził wzrokiem za inną kobietą. Musi pamiętać, aby to kiedyś z nim wyjaśnić. Segovia Ivanowa delikatnie martwiła się stanem tych rzeczy, a raczej wyrazem twarzy swojego przyjaciela, który zmieniał się za każdym razem kiedy uciekał wzrokiem w tym drugim kierunku.
Taniec - był osobliwie przyjemną ucieczką od wyuczonej sztywności norm - których więzy otaczały ich ściśle; rozkazywały mieścić się w przyjmowanych schematach, uwydatnionych z każdym stawianym krokiem. Obecnie zanurzał się w rytmie pobrzmiewającej muzyki, dopasowując sekwencje kroków, subtelnie oraz nie budząc żadnych zastrzeżeń - mimo bliskości kobiecej sylwetki, mimowolnie drażniącej struny instynktów skrywanych szczelnie pod zewnętrznością - nie wybaczyłby sobie choćby drobnego nietaktu, pozostając w absorbującym układzie - do czasu kolejnego etapu w zaplanowaniu wesela; odczuł ukłucie trudu przy odstąpieniu, kiedy na moment - zamknęli się w swoim świecie, utworzonym z harmonii wobec następujących dźwięków. Wszystko jednakże zmierzało dalej. Półżartobliwe stwierdzenie dopełnił szerszym uśmiechem; osobiście nie ruszył w stronę uczestników tej drobnej, tradycyjnej zabawy. Przypatrywał się - jak miał w zwyczaju, zazwyczaj występujący w roli obserwatora; jego stan kawalerski był kwestią wyboru - nie zaś - rozpaczy przy nieudanych poszukiwaniach - nie chciał rozproszyć swej samotności mimo wymownych spojrzeń w gronie rodzinnym (nienawidził ich, nienawidził nad wszystko). Całe szczęście - spełnianie nauczycielskiej posługi perfekcyjnie tłumaczyło tę powściągliwość, zaś wiek, sam w sobie - był równie doskonałą argumentacją wobec zatrzymywania się na uboczu. Daniela Bergmanna nie bawiły, nie ciekawiły tego rodzaju rzeczy jak podnoszenie muszki, jak uganianie się w entuzjazmie niemal dziecięcym - wiedział, że Aurora prawdopodobnie ma identycznie, niezbyt poważne podejście - ośmielił się wywnioskować z jej wypowiedzi. Cóż, jego własne pojęcie rozrywki było czymś całkowicie odmiennym niźli rozrywka większości - zdołał zupełnie przywyknąć. - Wierzysz w nieprzypadkowość zdarzeń? - dyskretnie spytał, rozciągając ponownie swoje wargi w uśmiechu, wcześniej dziękując za przyniesiony trunek; bukiet zapachu alkoholu mile wpierw muskał nozdrza. Nie do końca poważnie, nawiązywał do całej owej tradycji - choć również nie pozostając prześmiewczym; zastanawiało Bergmanna podejście kobiety, stanowiącej pomimo spotkań nierozwikłaną zagadkę - z jednej strony, bezsprzecznie twardo stąpającej po ziemi, pełnej zgromadzonych sukcesów - oraz odnajdującej spełnienie również w zakosztowaniu sztuki. Dopiero wtedy, gdy warstwa tłumu uległa nieco - rozrzedzeniu, dostrzegł zwycięską parę. Ciekawe; doprawdy ciekawe.
Stadko młodych dam zebrało się przy podeście, na którym stał razem z Aurorą. Większość z nich wyglądała na podekscytowane, wyciągały ręce w górę, w nadziei, że to w ich dłonie wpadnie weselny bukiet. Wszelkie ciotki i rodziców znaleźli się na uboczu, także Dorien nareszcie wypatrzył w stojącym bliżej tłumie wiele przyjaznych mu twarzy, między innymi daleką kuzynkę Nessę, siostrę Cassiana Aurorę z mężczyzną, którego chyba gdzieś już kiedyś widział, Casiusa z narzeczoną, Yvonne i Jaspera - naprawdę żywił nadzieję, że Yvonne go nie znienawidziła - Heaven i... Chwila, czy to był Ezra? Dorien aż niedowierzał, że bliski przyjaciel Ruth pojawił w ogrodzie jego rodziców na tak wzniosłej uroczystości. Panowie spotkali się zaledwie raz, aczkolwiek Ruth wiele mówiła o swoim przyjacielu i Dear był pewien, że Ezra był jej powiernikiem w wielu sprawach, zapewne również tych dotyczących ich związku. Mógł mieć tylko nadzieję, że Clarke zachowa klasę i nie poruszy drażliwego tematu. W trakcie wypisywania zaproszeń sądził, że zobaczy swoją siostrę Beatrice z Claudem, którego prosił i tysiąc razy upominał, żeby nie mówił głośno o swoim pochodzeniu. W tym jednym przypadku Dorienowi naprawdę przestawało przeszkadzać (choć nie dopuszczał tej myśli do świadomości), że czarodziej pochodzący z mugolskiej rodziny stawał się jego przyjacielem. Znali się już prawie rok, przebywali w swoim towarzystwie dzień w dzień; całe szczęście, że przypadli sobie do gustu. No, dobrze że Claude przypadł do gustu Dorienowi. Wracając do samego przyjęcia – Claude, jak się Dorienowi wydawało, pojawił się z Segovią, która również dostała zaproszenie, a Beatrice przyprowadziła nieznanego typa, który, wyróżniając się niecodziennym wyglądem, ewidentnie do towarzystwa nie pasował. Czy ona postradała zmysły? Bukiet złapała Vivien. Cholera. Właściwie to po prostu wpadł w jej ręce, bo mając narzeczonego zapewne nie zamierzała się narażać na wystąpienia u boku przypadkowego mężczyzny, który byłby zwycięzcą w pojedynku o muszkę. No nic, stało się. I nadeszła jego kolej, Aurora pomogła swojemu świeżo upieczonemu mężowi zdjąć ozdobę spod szyi, którą chiwlę potem rzucił za siebie. I to był chyba cud, albo ogromny upór Cassiana, że to właśnie on ją złapał. Niesamowite. Po gratulacjach, toaście wzniesionym za narzeczonych i kolejnym uroczym tańcu, Dorien, według prośby Aurory, zniknął z nią na moment. Zamknęli się w komnacie, która kiedyś była jego sypialnią, tam pomógł jej szybko przebrać się wygodniejszą, luźniejszą suknię. Dopytał trzy razy, czy aby na pewno Aurora dobrze się czuje, a gdy wrócili do ogrodu, na stołach stały już gorące dania, ciasta i pełne kieliszki.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Taniec z Bergmannem wydawał mi się chwilą niezwykle intymną, jakbyśmy w pewien sposób odcięli się od otaczających nas ludzi i całego tego zamieszania tworząc odrębną galaktykę przeznaczoną tylko do naszego użytku - w tamtym jednym momencie, byłam niemal gotowa uwierzyć, że mogę mu zaufać, wpuścić go w krainę moich śmiertelnie niebezpiecznych tajemnic. Wraz z końcem tańca czar prysł, lecz wciąż czułam przyjemność z przebywania w jego towarzystwie. Mimo weselnego gwaru i całej otoczki, której naprawdę nie lubiłam bawiłam się znakomicie - nawet udział w lekko przaśnych zabawach wydawał się w porządku. Trudno powiedzieć czy był to skutek obecności Daniela, czy może raczej wpływ tak rzadko spożywanego alkoholu. - Wiara jest słabością - odparłam równie dyskretnie - Zdecydowanie lepiej postawić na wiedzę. Skłamałabym gdyby powiedziała, że udało mi się wyzbyć wiary, ale dążyłam do tego. Chciałam przestać wierzyć w moje fatum, pecha, całym sercem pragnęłam przestawić mój umysł na całkowity racjonalizm, tym samym wyzbywając się słabości. Moja przeszłość dała mi pewną psychiczną odporność, z drugiej jednak strony bezlitośnie się za mną ciągnęła sprawiając, że wyzbycie się pewnych wierzeń czy tradycji wbitych przez środowisko wciąż sprawiało mi dość duży problem. Kolejny łyk wina złamał we mnie pewną barierę, więc niemal bez zawahania wypaliłam: - Jesteś pierwszym człowiekiem od lat, którego nie jestem w stanie rozgryźć. Już po chwili uświadomiłam sobie jak głupio to zabrzmiało - właśnie z tego powodu nie piłam alkoholu, gdyż w moim mniemaniu totalnie zabierał mi panowanie nad sobą. Słów jednak nie dało się cofnąć, byłam więc skazana na tę odrobinę niezręczności.