Kuchnia jest dość nowocześnie wyposażona, w gruncie rzeczy bardziej przypomina kuchnię w restauracji niż w domowym zaciszu. Nieustannie krzątają się tutaj skrzaty domowe, które dbają o wyżywienie mieszkańców domu, ale również o czystość posiadłości.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
/ Kilka godzin po rozpoczęciu się wesela Aurory i Doriena.
Powoli zaczynała mieć dosyć tego całego spędu przeróżnych ludzi. Ktoś mógłby zapytać, jak to? Dopiero teraz miała ich dosyć? No w zasadzie to tak, bo ona naprawdę starała się tego wieczoru mocno. Chciała się cieszyć z zaślubin brata. Chciała się cieszyć z informacji odnośnie zaręczyn siostry. I naprawdę, bardzo mocno się starała, aby ten dzień dla jej rodzeństwa był wyjątkowy. Ale miała po prostu już dość. Ciągłego szczerzenia się i uprzejmego potakiwania w rozmowach, w których nawet nie chciała uczestniczyć. Irytował ją fakt, że tak naprawdę wielu przyszło tutaj tylko po to, aby popatrzeć jak oni żyją i traktowali ich jak okazy w zoo. A najbardziej wkurzał ją fakt, że została przy tym wszystkim pominięta. Czuła się tak, jakby wszystkie sprawy rodzinne działy się obok niej. Jakby Dorien i Vivien zupełnie jej nie ufali a nawet uważali za niegodną rozmawiania o niektórych kwestiach. Pewnie dlatego właśnie, kiedy wzrok ponownie był skupiony na parze młodej, Beatrice postanowiła wymknąć się z głównej imprezy i wrócić do posiadłości. Idąc korytarzami ich domostwa, nie napotykała nikogo na swojej drodze. Całe przyjęcie odbywało się w ogromnych ogrodach, tylko nieliczni pojawiali się w środku, aby na przykład skorzystać z toalety, czy z innych, bliżej jej nie znanych powodów. Miło było odpocząć od zgiełku i rozkoszować się ciszą tu panującą. Mogłaby uciec do swojego dawnego pokoju i w zasadzie taki miała plan, aby spędzić te kilkanaście minut w spokoju. Ale postanowiła po drodze zajrzeć do kuchni, gdzie z pewnością została jakaś butelka wina, czy przekąski. Tak jak się spodziewała, po wejściu do pomieszczenia zaatakowało ją stado skrzatów domowych, chcących pomóc jej w każdej czynności, którą zamierzała podjąć. Odprawiła ich jednak prosząc o chwilę spokoju i by wróciły do kuchni za mniej więcej pół godziny. Te usłuchały jej polecenia, znikając nie wiadomo gdzie dokładnie. Beatrice niemal od razu pozwoliła sobie na to, aby przy pomocy metamorfomagii na jej plecach pojawił się skrywany dotąd smok, którego wytatuowała kilka lat temu, a o którym rodzice dotąd nie wiedzieli. Potem zdjęła szpilki i rzuciła je na drewnianą posadzkę w bliżej nieokreślonym miejscu. Złapała suknię jedną dłonią, aby wygodniej jej było teraz iść i ruszyła w kierunku wyspy na środku pomieszczenia, gdzie stały przeróżne, do połowy opróżnione butelki wina. Wybrała jedną, sięgając przy okazji po kieliszek i nalała sobie szczodrze. Usiadła na jednym z krzeseł barowych i założyła nogę na nogę delektując się lekko wytrawnym winem i delikatnym chłodem na jej bosych stopach. Wolała taką rozrywkę niż całą tą szopkę kilkadziesiąt metrów dalej. Tylko czemu na to wcześniej nie wpadła?
Claude właśnie tak się czuł, jak mała, szara, nijaka rybka wpuszczona do wielkiej laguny pełnej pięknych, dostojnych... grubych ryb, krótko mówiąc. Nie miał w tym oczywiście na myśli tuszy zebranych gości, lecz ich status społeczny, ciężar portfela, zawartość skrytek bankowych, "rodowód". Czuł się tak bardzo nie na miejscu, jak tylko mógł, orientując się dość późno, że otacza go mnóstwo szych z Ministerstwa, przedstawicieli wysoko postawionych w społeczeństwie magicznym rodów czarodziejskich, cała masa pięknych panien z dobrego domu, bogate dzieciaki z Hogwartu... Gdzie on w tym wszystkim? Mugolak, szlama, mało przystojny rudzielec ze zdecydowanie zbyt piegowatą twarzą? Co z tego, że pracował z Dorienem już blisko rok i zdążyli w tym czasie zawrzeć całkiem bliską znajomość, skoro obawiał się w tej chwili nawet podejść do niego, by nie zwrócić uwagi jego rodziny i nie wywołać skrzywionych min i pogardliwych spojrzeń? Może nie powinien, lecz niestety bardzo wziął sobie do serca słowa, które kilka miesięcy temu powiedziała do niego Beatrice i które od początku imprezy dudniły mu z tyłu głowy, wpędzając go w coraz większe zakłopotanie i zagubienie. Próbował odnaleźć się przy kelnerach roznoszących kieliszki z alkoholem, lecz niestety nie był to najlepszy z pomysłów, na jakie wpadł tego dnia. Procenty w zastraszającym tempie uderzyły mu do głowy... Oczywiście, że były zarówno plusy, jak i minusy takiego stanu rzeczy, niemniej jednak nie sprzyjało to sytuacji, w której się znalazł. Przeprosił Segovię i postanowił wejść do środka dworu Dearów, by poszukać toalety. Trochę błąkał się po korytarzach, zanim załatwił swoją sprawę, a w drodze powrotnej jego uwagę zwrócił cały szereg skrzatów wychodzący zza rogu i kierujący się... cóż, gdzieś. Zdziwiło go to na tyle, że przystanął w miejscu i odprowadził stworzenia wzrokiem. Mieli ich AŻ TYLE? Zdecydował się skręcić za róg w kierunku, z którego wyszła owa chmara skrzatów, ostatecznie wtykając rudy łeb do kuchni. Jego wzrok padł na... Beatrice. - Hodujecie skrzaty domowe? - wypalił w pierwszej chwili, wciąż będąc w szoku, że widział ich tak wiele naraz, dopiero po sekundzie orientując się, że w pomieszczeniu mógłby być ktoś jeszcze, np. jej rodzice, przed którymi, co jak co, wolał nie wypadać na brudnej krwi buraka. Mówiąc o burakach, spąsowiał nieco, po czym odchrząknął. - To znaczy witaj, Beatrice Dear - dodał pompatycznie.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Spokój był czymś, czego dziewczyna zdecydowanie w tym momencie właśnie potrzebowała. Rozkoszując się cierpkim smakiem alkoholu dostarczanego do krwi, czuła się w końcu w miejscu, w którym powinna się znajdować. Nie w epicentrum całego przedstawienia, ale gdzieś z boku, zdecydowanie tak bardzo, aby nikt nawet nie mógł jej dostrzec gołym okiem. Nic więc dziwnego, że przymknęła oczy rozkoszując się tą chwilą do siebie, delikatnie dotykając brzuchatym kieliszkiem swojego policzka. Dostarczał on chłód dla jej skóry, co dodatkowo pozwalało się zrelaksować. Nie usłyszała otwieranych drzwi, ale do jej uszu doleciała uwaga odnośnie skrzatów domowych i jej wręcz nieprawdopodobnej ilości. To nie było normalne w rodach czarodziejów, zdawała sobie z tego sprawę. Okręciła się więc delikatnie w kierunku przybysza, szczerze zainteresowana tym, kogo tam zobaczy. Spodziewała się wiele, może to Shawn postanowił ją odnaleźć, albo jeden z kumpli Doriena spodziewał się gdzieś spotkać jego siostrę. Nie spodziewała się jednak tej rudej czupryny, tak dobrze znanej w połączeniu z masą brązowych piegów wymalowanych na twarzy. Nic dziwnego, że zakrztusiła się tym niewielkim łykiem wina, które właśnie znalazło drogę do jej ust, nie zdolna do powiedzenia czegokolwiek. Dopiero wypowiedziane w bardzo dotkliwy wręcz sposób jej imię i nazwisko sprawiło, że zdolna była podjąć logiczne myślenie w tym momencie. Przełknęła resztę trunku i spiorunowała wzrokiem Clauda, nie do końca pewna, co takwłaściwie sama zamierza zrobić. -Serio Claude? Po tym wszystkim stać Cię tylko na "Witaj Beatrice Dear" ? - rzuciła w jego kierunku ni to gniewnym, ni to zniecierpliwionym tonem. Może raczej po części zbolałym? Nie sądziła, że chłopak cały czas chowa urazę względem jej słów, wypowiedzianych przecież tak dawno temu. Ale to właśnie można było wywnioskować z jego zachowania, postawy i tego jak zamierzał się do niej odzywać. Skoro on chciał grać w tą grę, Beatrice nie zamierzała mu jej odpuścić. -Skoro już chcesz tak się zwracać, to powinieneś powiedzieć: witaj panienko Beatrice Laylo Olivio Odette Dear. - uniosła podbródek do góry, jakby chciała w ten sposób zaprezentować cały majestat wynikający z wypowiedzenia wszystkich swoich imion. Nie lubiła ich, nie przepadała za dziwnym zwyczajem nadawania różnych imion tylko po to, aby ich inicjały składały się w jedno całe słowo. Ale skoro on chciał zachowywać się w taki sposób, czemu by nie pokazać mu, że ma z prawdziwą BLOOD do czynienia? Zdjęła jedną z nóg, którą do tej pory opierała na kolanie drugiej i pozwoliła jej swobodnie wisieć wzdłuż nogi krzesła, na którym siedziała. Sprawiło to, że jej suknia wydawała się być jeszcze dłuższa, tym samym ona mogłaby uchodzić za wyższą niż w rzeczywistości. Ale nie o to tu chodziło. Wywróciła oczyma patrząc na Clauda, po czym wstała z zajmowanego miejsca i chwyciła jeden z kieliszków na blacie, nalewając do niego złapanej po drodze butelki z winem. -Gdzie moje maniery. Nie wypada, aby dama sama piła w towarzystwie mężczyzny, więc nie możesz mi Pan odmówić. - powiedziała wciskając mu kieliszek w dłoń z dziwnym wyrazem twarzy. Jakby wciąż udawała tą Beatrice którą wcale być nie chciała, a za którą wszyscy ją mieli.
Claude miał już odrobinę zmęczony umysł, może stąd bardzo ciężko było mu wpaść na pomysł, dlaczego w rezydencji Dearów pałętało się tyle skrzatów domowych - może to na potrzeby wesela? Mimo posiadania kelnerów, chyba rozsądnie byłoby ze strony rodziny podeprzeć się pomocą magicznych stworzeń i ich niesamowitych umiejętności. Patrząc na panią Victorię Dear nie podejrzewał, by posiadała szczególne zainteresowanie kulinariami (mimo prowadzenia sieci sklepów z eliksirami i zdecydowanej smykałki do mieszania w kociołkach) i nie wyobrażał jej sobie w fartuchu w kuchni, przygotowującej obiad dla tak wielu gości weselnych. Jasna sprawa, że robił to ktoś inny i podejrzenia Claude'a z powodzeniem mogłyby spaść na chordę skrzatów, która przed chwilą opuściła kuchnię... Ale jakoś nie potrafił dłużej myśleć o wielkouchych stworzeniach w obliczu stania przed Beatrice, na którą patrzył spojrzeniem mało rezolutnym, odrobinkę zamglonym, z miną wyrażającą więcej niż tysiąc słów. Słysząc jej słowa, zafrasował się, marszcząc czoło i ściągając brwi. Czyżby powiedział coś nie tak? Z pewnością nie pomylił jej imienia i nazwiska, aż tak zalany nie był, a co do stanu cywilnego również miał nadzieję się nie mylić, chyba że w międzyczasie wydarzyło się coś, o czym nie wiedział. - No co? - wymamrotał, wciąż nie rozumiejąc, jaki błąd niby popełnił w jej oczach. Czy nie spodobał jej się ton jego głosu? Fakt, powiedział to nieco pompatycznie, zbyt wzniośle i siląc się na "arystokratyczne brzmienie", mogące w razie potrzeby odrobinę zatuszować fakt nieczystej krwi płynącej w żyłach chłopaka, ale żeby aż tak nie przypaść jej do gustu? Podrapał się po głowie, prawdziwie zdezorientowany, a dopiero po jej kolejnej wypowiedzi chyba zrozumiał! Wymienił tylko jedno imię! Ich ogrom jednak niemalże zwalił go z nóg i Claude musiał oprzeć swoje ciało, równie zmęczone co umysł, plecami o ścianę, przykładając do zimnej powierzchni również potylicę. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że Bea posiadała ich aż tak dużo - kto w ogóle wpadł na to, by nadać dziecku taką ilość i potem liczyć, że zapamięta ono wszystkie w odpowiedniej kolejności, a do tego jego znajomi, przyjaciele, również? Przyłożył palec do skroni, zaciskając mocno powieki i próbując ustawić zasłyszane imiona w odpowiedniej kolejności, by naprawić swoje faux pas. - Witaj panienko Beatrice Odette Lay... Olivio? Victorio? Nie, to twoja matka... Nie, wybacz, poddaję się - powiedział w końcu, wymęczywszy mózg do granic możliwości, po czym zaśmiał się rozbrajająco. - Wybaczysz mi, że nie zapamiętam tego wszystkiego za pierwszym razem? - dodał, odrywając się od ściany i wykonując dwa, o dziwo niechwiejne kroki w kierunku jednego z kuchennych blatów, o który oparł się przedramionami. Obserwował ją, gdy podniosła się z siedzenia i zaczęła nalewać mu wina. Czy to był dobry pomysł, by brać do ręki kolejny kieliszek? Mimo że nie było źle, od tej chwili każda kolejna kropla alkoholu mogła przelać czarę wytrzymałości i samokontroli Claude'a, a Faulkner mimo wszystko chciał zachować chociaż pozory dobrego wychowania i manier, jeszcze tlących się gdzieś tam głęboko. Nie chciał narobić wstydu nikomu na weselu... Skoro jednak wypadało dotrzymać Beatrice kroku i pić razem z nią, cóż innego miał uczynić? Kiwnął głową, która zaraz potem na kilka sekund zawisła, wydając z siebie zrezygnowane westchnienie. Podniósł ją jednak i spojrzał na dziewczynę. - Zabawne, że mówisz do mnie per pan - stwierdził, zachichotawszy krótko.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Miała ochotę parsknąć śmiechem, kiedy słyszała to jego proste i nazbyt szczere "No co". Tylko, że w odróżnieniu do innych ich spotkań, to nie byłby śmiech czysty i przyjemny, tylko raczej szyderczy. Miała mieszane uczucia względem tego jegomościa. Z jednej strony, od dłuższego czasu nie mogła doczekać się momentu w którym znów go ujrzy, porozmawia, jak dawniej. Z drugiej strony, w chwili obecnej była na niego cholernie zła. Zła za to, że ją olał, że się nie odzywał, że miał w nosie, że on się obraził i że zachowała się tak głupio przy ich ostatnim spotkaniu. Ale w życiu by się nie przyznała, że złość kierowała również w stosunku do jej własnej osoby! Patrzyła na niego z bardzo charakterystycznie uniesioną jedną brwią, znacznie wyżej niż drugą, czekając. W sumie, nie wiedziała na co czeka, czemu tak właściwie nie wyszła od razu z tego pomieszczenia, kiedy tylko go zobaczyła. Czemu pozwoliła sobie na wdawanie się w jakiekolwiek dyskusje z tym rudzielcem. Podświadomie znała odpowiedź. Ale nie chciała jej przyjąć do wiadomości. Wiedziała, że nie mogła od tak po prostu odejść. Ciągnęło ją do niego, za co była na siebie jeszcze bardziej zła. Słuchała tego, jak efektownie próbował połamać sobie język na wypowiedzeniu jej imion i nazwiska. I musiała przyznać, że było to komiczne. Wiedziała, że gdyby nie alkohol władający jego umysłem, pewnie nie miałby z tym problemu, ale w tym wypadku było inaczej. Często zdarzało się tak, że pijany człowiek, to zabawny człowiek. O ile ktoś nie przekroczył tej magicznej granicy alkoholu, za którą czaił się gniew, rozgoryczenie i chęć mordu każdego, kto znalazł się w okolicy. -To naprawdę jest aż taki problem? - zapytała w końcu, szczerze zainteresowana, a może tylko po to, aby wybadać, w jakim tak naprawdę stanie był Claude? W tym też momencie w jej umyśle zrodził się iście szatański plan. Z racji tego, że sama była już lekko wstawiona, ryzykowny, ale nie na tyle, aby nie spróbowała się go podjąć. Miała duże szanse powodzenia, w szczególności, że jej nowy kompan do picia był w o wiele gorszym stanie niż ona. Ona nie mogła wcześniej raczyć się alkoholem nazbyt mocno. W końcu była siostrą pana młodego. Co prawda tą mniej ważną, ale nadal musiała godnie reprezentować nazwisko Dear. Teraz nikt jej nie widział poza Claudem... A i ten pewnie nie dużo zapamięta z tego wieczoru. -Twoje zdrowie Claude! - podniosła swój kieliszek do góry i wypiła z niego sporo od razu, jednocześnie rzucając wyczekujące spojrzenie w jego kierunku. Była ciekawa czy podejmie próbę dotrzymania jej kroku. To mogłoby być przynajmniej komiczne. Słysząc jego kolejną uwagę, postawiła kieliszek na blacie z trochę głośniejszym dźwiękiem, niż początkowo zamierzała. Była wzburzona, ale postanowiła ukryć to. Dlatego odwróciła się do niego plecami, teoretycznie tylko po to, aby sięgnąć po butelkę wina z zamiarem dolania sobie trunku. Wróciła po chwili do niego spojrzeniem i oparła się plecami o blat w niedużej odległości od niego. Czuła jego zapach mieszający się z wonią alkoholu, którą wokół siebie posiadał. Nadal podobał się jej ten zapach i miała do siebie o to pretensje. Głupia, naiwna dziewczyno. skarciła się w duchu, próbując nie zwracać uwagi na takie rzeczy. -Zabawne to jest fakt, że postanowiłeś jednak w końcu się do mnie odezwać. I że nie wyszedłeś z kuchni, jak mnie tylko zobaczyłeś. W końcu ostatnio tak dobrze szło Ci unikanie mnie. - odparła tylko po kilku chwilach ciszy, nieco kąśliwym tonem. Czy chciała mu sprawić ból? Nie, raczej wyrzucić z siebie to, co ją samą dręczyło od dłuższego czasu, a co dopiero teraz miała okazję pokazać światu.
Alkohol przytępiał zmysły i może dlatego Claude nawet nie zwrócił dużej uwagi na to, że Beatrice patrzyła na niego z tak wysoko uniesioną brwią. W jego uszach śmiech nie posiadał miana szyderstwa, bowiem i tam alkohol zakłócił odbiór sygnałów, także mogło jej się to wydać jeszcze zabawniejsze, bowiem odpowiedział jej uśmiechem w stu procentach szczerym. Miał dobry humor, lekki szum w głowie i zamierzał z tego korzystać - nie zwykł pić dużych ilości wina, toteż prędko ów trunek zbierał żniwa. - Wiesz, normalni ludzie mają... Dwa lub trzy imiona. Cztery czy... Ile ich tam było? Brzmiało, jak cała masa! - zaczął trochę bredzić, nie zważając na słowa, marszcząc czoło i przecierając dłonią oczy. Zapamiętywanie rzeczy było takie ciężkie... Szczególnie kiedy słyszało się je po raz pierwszy. Claude nie wiedział, jakim cudem niektórzy są w stanie powtarzać całe zdania po jednym usłyszeniu - on potrzebował kilku prób, by wykonać podobne zadanie dobrze. Także nic dziwnego, że nie potrafił powtórzyć pełnych imion i nazwiska Beatrice. - Jak powiesz jeszcze raz, to może mi się uda - dodał, śmiejąc się pod nosem. Oparł się o blat, przenosząc ciężar nieco bardziej do przodu, niemalże się na nim kładąc i spoglądał na nią, jak brała do ręki kieliszek. Nie przekroczył jeszcze swojej granicy, lecz był bardzo blisko - na tyle, że ta niewielka ilość wina w jego dłoniach mogła sprawić, by prześlizgnął się tuż pod nią. Patrzenie na Beatrice było samą przyjemnością i trochę zgubił się w myślach, gdy oczami wodził za jej sylwetką, analizując błysk w ciemnych oczach i delikatnie uniesiony kącik ust. Spojrzał na kieliszek - to jak? Podniósł go wyżej, przyłożył krawędź do ust i przelał łyk wina w gardło. Niekontrolowanie, ledwo słyszalnie mlasnął, smakując napój, który wywołał palące uczucie ciepła rozchodzące się od przełyku po ciele Faulknera. Mocne jakieś... Odkaszlnął cichutko, przykładając pięść do ust, po czym opuścił ją na blat, nieco zbyt gwałtownie, powodując hałas, którego następnie sam się wystraszył. - Przepraszam - rzucił, patrząc z niezrozumieniem na swoją rękę. Dlaczego miałaby to zrobić? Problem zaczął się wtedy, gdy Beatrice postanowiła wykorzystać moment słabości chłopaka i nie tyle uczynić go bardziej bezbronnym, lecz także podręczyć go nieco psychicznie. Nie trzeba był mistrzem perswazji, żeby przekonać Claude'a do powiedzenia czegoś na trzeźwo, co dopiero po alkoholu. Ich źrenice spotkały się, a on nie bardzo wiedział, co miałby jej odpowiedzieć. Zamroczony, spowolniony, na moment nadął policzki, po czym wypuścił powoli powietrze z ust. - Czy ja wiem, czy zabawne? Raczej tragiczne - rzucił, odwracając wzrok gdzieś na bok, na jeden z wazonów. - Przyszedłem tu za skrzatami - dodał, co było dla niego oczywiste i co zaznaczył już na początku, gdy przestąpił próg kuchni. Nie szukał jej specjalnie, mimo że jego oczy niemal automatycznie uciekały w jej stronę na weselu. - Jakbym Cię unikał, nie przyszedłbym tu, prawda? - powiedział jeszcze, uśmiechając się. - Tu, na wesele, rzecz jasna - jakby nie była jasna. - Miałem naprawdę sporo na głowie... - rzekł jeszcze, po czym zmarszczył brwi i zamyślił się.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Wiedziała, że był pijany i po prostu nie mogła się na niego gniewać, gdy był w takim stanie. Przekonała się o tym w stu procentach, kiedy na jej wysoko uniesioną brew odpowiedział jej równie szeroki uśmiechem. On ewidentnie nie wiedział, że ona jest w tym momencie zła i w ogóle nie zapowiadało się na to, aby sytuacja miała się zmienić. Pewnie dlatego właśnie wywróciła tylko oczyma i parsknęła cicho pod nosem śmiechem. Fakt nadawanie kilkunastu imion, lub czterech, jak w jej przypadku, było irracjonalne i teraz przez niego zaczęła to postrzegać jakoś inaczej po prostu. Może stąd właśnie wziął się ten szybko urwany śmiech. No bo niby ją rozbawił, ale dalej była zła ogólnie na całą sytuację, więc tylko na tyle sobie pozwoliła. -O nie! Nie mam zamiaru dopuścić do ponownego nabijania się z mojego miana! - odpowiedziała szybko, kiedy to okazało się, że Claude dalej ma ochotę na dalszą naukę. Po prostu rozbawiał ją niesamowicie w tym momencie swoim zachowaniem. Nie wiedziała czemu, ale nie przywykła do tego, aby ktoś był w jej obecności aż tak pijany. Może jednak upijanie go nie było najlepszym pomysłem i powinna go zaniechać? Takie myśli pojawiały się w jej głowie, ale żeby jakoś to zatuszować, napiła się ponownie wina, aby zająć czymś innym umysł i ciało. No tak, zapomniała o tych cholernych skrzatach. Pewnie gdyby nie one, w ogóle by teraz ze sobą nie rozmawiali. Pewnie nadal by siedziała samotnie, popijając zdecydowanie zbyt duże ilości wina i z o wiele mniejszą ilością zmartwień, niż w tym momencie. Może i to nie był dobry pomysł, ale miała ochotę powiedzieć Claudowi wszystko to, co jej leżało na sercu. Nawinął się, ona przestała się kontrolować. A i tak pewnie nic nie będzie on jutro z tego pamiętał. -Piękną masz partnerkę. - rzuciła w odpowiedzi na całą jego wypowiedź. Niby luźnym tonem, zupełnie nie sugerującym nadchodzącej bomby, którą miała w planie mu zaserwować. - Widziała, że wspaniale się bawiłeś w jej towarzystwie. Widziałam również jej niezadowolenie, kiedy to niedługo spoglądałeś na mnie. - postanowiła ponownie usiąść na wcześniej zajmowanym stołku barowym, więc wspięła się na niego, na tyle wdzięcznie, na ile pozwalała na to długa suknia którą miała na sobie. -Miałeś sporo na głowie. Faktycznie dużo, skoro zdążyłeś znaleźć sobie tak piękną dziewczynę. - ostatnie słowa powiedziała zdecydowanie mocniejszym tonem niż zamierzała. Ale nie mogła pozwolić sobie na coś innego. Jak on mógł nie widzieć ironii tej sytuacji?! Tłumaczył się tym, że ma dużo na głowie, a tymczasem znajdował sobie jakąś dziwną laskę i ją zapraszał na ślub?!
Wzruszył ramionami, gdy odmówiła mu ponownego podania wszystkich swoich imion, dłońmi wykonując gest mówiący "i co ja mam z tym zrobić?", wciąż nie przestając uśmiechać się pod piegowatym nosem. Dobrze, że pamiętał chociaż jej pierwsze imię i nawet wypite ilości alkoholu nie wymazywały go z jego pamięci, bo miałby naprawdę, cóż, przejebane. Beatrice chyba nie była w dobrym nastroju, mimo że przez chwilę śmiała się z nim (lub raczej z niego), co sprawiło, że Claude nabrał przekonania, jakoby wszystko było okej i w porządku, jakby nie było między nimi żadnego spięcia, żadnych niewypowiedzianych słów, żadnych sekretów. Zajął się przez kilka sekund trzymanym między palcami kieliszkiem, zupełnie nie spodziewając się tego, co powie Beatrice w następnej kolejności. Delikatny uśmiech został skutecznie zmyty wraz z pierwszym zdaniem, które wydostało się z ust dziewczyny, tak pięknie zaznaczonych czerwienią, że widok poruszających się warg mógł z powodzeniem hipnotyzować. Szkoda tylko, że lał się z nich jad... Zamrugał gwałtownie, słysząc jej uwagę. Jakkolwiek jego umysł był przytłumiony i słabiej odbierał impulsy ze świata zewnętrznego, a myślenie spowolniał płynący w żyłach etanol, ton, który przybrała, był co najmniej trzeźwiący. Może wyglądał nawet na zbyt zdziwionego tą uwagą, nie mógł jednak udawać, że nie wie, o co jej chodziło. - Musiało Ci się przewidzieć - odparł, na poły ze zdenerwowaniem, na poły z goryczą. - Oczywiście mam na myśli to niezadowolenie, bowiem niezaprzeczalnie jest piękną kobietą - dodał, samemu sącząc truciznę przez wargi i odbijając piłeczkę, może nawet wbijając delikatną szpilkę. Miał takie specyficzne uczucie w głowie, jakby jego mózg mroził się w kilku miejscach, pulsując i powodując niemalże ból. Stres czasem ujawniał się u niego w ten sposób, teraz jednak był pomieszany... Ze złością? Dusił to w sobie przez cały wieczór, a najwyraźniej nie był jedyną osobą, której nie podobał się dzisiejszy rozkład osób przy stolikach. To, że Claude zaprosił na wesele Segovię, wynikało z faktu, iż Beatrice dała mu do zrozumienia, że nie jest dla niej odpowiednim partnerem przez swoją czystość krwi. Niby zapierała się i zapewniała go, że nie miała w żadnym wypadku na celu umniejszanie mu czy też wywyższanie się, lecz co robiła w tej chwili? Stawiała siebie w pozycji tej, której on miał pożądać - jakkolwiek zgadzało się to z prawdą, wyłącznie pomogło czarze goryczy w przelaniu się. - Twój partner też wyglądał niczego sobie, pomijając ten śmieszny garnitur. I te szramy - ktoś go pobił? Szkoda, taka ładna buźka. Może chociaż rodowód ma lepszy - odszczeknął się, a na jego twarz wyjrzał jadowity uśmiech. Beatrice prawdopodobnie nie spodziewała się, że swoimi uwagami obudzi drzemiące w nim demony zazdrości i rozżalenia. Dałby sobie rękę uciąć, że w ogóle nie podejrzewała go o posiadanie podobnych demonów, o posiadanie jaj, by odezwać się do niej w ten sposób. Bo przecież zawsze był miłym, grzecznym i pociesznym rudzielcem. Kolegą brata, którym można się było bawić, dawać nadzieję, a potem bezpretensjonalnie zrównać go z ziemią.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Coś w jego spojrzeniu się zmieniło. Jakby słowa wydostające się z jej ust otrzeźwiły go, dotarły do najbardziej skrajnych zakamarków jego umysłu, zmuszając szare komórki do powtórnej pracy. O dziwno, sprawiło jej to nie małą satysfakcję. Wiedziała, że być może powiedziała o jedno słowo za dużo, ale nie zamierzała się z nich wycofywać. Cierpiała od momentu, kiedy widzieli się ostatni raz a on świadomie nie pozwalał jej naprawić tej sytuacji. Żałowała, że tak się to wszystko wtedy potoczyło, ale nie mogła niestety cofnąć czasu. Czasami w jej głowie pojawiały się myśli, że naprawdę chciałaby nigdy go nie poznać, ale równie szybko się z nich wycofywała. Wiedziała, że nie byłaby taką samą osobą bez tej znajomości. A teraz raniła go, tak samo jak on ranił ją. -Oj, nie sądzę, aby mi się przywidziało. Uwierz mi, znam się na tym. - wysyczała w odpowiedzi i jakby na potwierdzenie swoich słów, postukała się delikatnie w skroń. Chciała tym gestem przypomnieć o swoich dziwnych umiejętnościach obserwowania ludzi wokół niej, odgadywania ich intencji, odczuć. Z łatwością mogła zgadnąć kiedy kłamią, a kiedy mówią prawdę. Co czują, bo to wszystko rysowało się na ich twarzach. Wiedziała, że w tej kwestii nie mogła się mylić i sprawiało jej to coś na kształt satysfakcji. Poczuła się dziwnie, kiedy to wychwalał w jej obecności urodę innej kobiety, ale nie zamierzała tego komentować. To byłby chwyt poniżej pasa, a ona postanowiła zachować jakąś klasę w tej dziwnej konwersacji, którą przyszło jej prowadzić z pijanym Claudem. Kiedy wspomniał o Shawnie, poczuła się tak, jakby uderzył ją prosto w twarz otwartą dłonią. Oczy miała szeroko otwarte, kiedy na niego patrzyła i nawet nie zauważyła jak wyślizgnął jej się z dłoni kieliszek, tym samym z głośnym dźwiękiem rozbijając się na podłodze. Nie było to dla niej istotne. Istotnym był fakt że wzięła Shawna na swojego partnera tylko i wyłącznie dlatego, że Claude ją olał! Miał ją w dupie całe miesiące a teraz obrażał się o to, że poszła z kimś innym na ślub brata?! I jeszcze ta wzmianka o rodowodzie... Nawet nie zauważyła, kiedy z jej oczu popłynęła łza. Zorientowała się o tym w momencie, gdy rzeźbiła już ona ścieżkę w jej policzkach, osiadając na brodzie. -Ty dupku. - powiedziała cicho, dziwnie zmienionym od nadmiaru gromadzących się w niej emocji. Gniew, żal, złość, strach, coś na kształt pożądania? Człowiek nie mógł czuć tyle na raz, bo by po prostu wybuchnął. Ale ona czuła to wszystko. Pewnie dlatego głos ciężko przechodził jej przez gardło. -Ty cholerny, egoistyczny dupku! - wykrzyczała ostatnie słowa, bo gniew aż z niej parował. Złapała za jeden ze stojących na blacie czystych kieliszków i bez większego zastanowienia rzuciła nim prosto w niego. Na szczęście, bądź nieszczęście chłopaka, szkło minęło go o kilka cali i roztrzaskało się głośno na ścianie niedaleko niego. Beatrice oddychała ciężko, niespokojnie, nawet nie wiedząc, w którym momencie znalazła się na ziemi, kiedy zeskoczyła z zajmowanego stołka. -W dupie mnie masz od kilku miesięcy, bo obrażasz się o coś czego nigdy nie zrobiłam i teraz robisz mi wyrzuty, że poszłam na przyjęcie z innym?! - ryknęła w jego kierunku i nim się zorientowała, miała w dłoni drugi kieliszek, który majestatycznie roztrzaskał się obok pierwszego. Chyba była pijana, skoro nie mogła w niego trafić. -Jaką idiotką musiałam być, że się w Tobie zakochałam! - wykrzyczała w końcu i to, co naprawdę leżało jej na sercu i co najbardziej męczyło jej ciało. Nie kontrolowała już łez, które ciurkiem leciały z jej oczu, ale nie chciała mu pokazywać swojej słabości. Dlatego niedbałym ruchem ręki otarła tylko policzki, wciąż oddychając ciężko. Jak to było? Chciała zachować klasę? No to cała jej klasa poszła właśnie w pizdu.
Claude, niemalże od momentu poznania dziewczyny w tej nieszczęsnej restauracji w Londynie, żył święcie przekonany, że jego szanse u niej były mniejsze niż zerowe - ona była piękna, taka elegancka, w szykownych ubraniach, z gracją w ruchach, z pełną skrytką w banku Gringotta i szanowanym, dobrze znanym w całej Anglii nazwiskiem, rozsławionym przez firmę produkującą eliksiry oraz wysoko postawionego ojca w Ministerstwie; a on? Jakiś rudy chłopak o nikomu nieznanym nazwisku, błąkający się po Londynie od jednej knajpy do drugiej, zaczepiając się w jakichś dorywczych robotach, marzący o karierze w Ministerstwie, gdzie wszyscy patrzyli na niego jak na niedorajdę? Że niby z tego miałoby coś być? Bardzo długo wybijał to sobie z głowy, starał się nie wyobrażać sobie siebie z Beatrice w sytuacjach wiadomych, choć nawiedzała go w snach niemalże co noc. Wstrzymywały go konwenanse i fakt, że jego szefem był jej starszy brat. Przez ostatnie miesiące zdążył się jednak przekonać, że w Beatrice kryło się wiele interesujących cech, ciekawe poczucie humoru; szybko okazało się, że nadają na tych samych falach i gdy w końcu nadszedł moment, w którym Claude odważył się pomyśleć śmielej, uczynił jakiś krok... Okazało się, że był po prostu naiwny. Na co dzień był bardzo miłym chłopakiem, obdarzał uśmiechem przechodniów, służył dobrą radą, ramieniem do wypłakania i towarzystwem w poszukiwaniu przygody. Jednak w głębi duszy, tam gdzieś w ciemnym zakamarku jego osobowości kryła się bardzo delikatna duma, która została doszczętnie roztrzaskana, gdy zaraz po pocałunku wspomniała o jego pochodzeniu. Wszystkie nadzieje, które i tak budował na kruchym fundamencie swoich własnych wyobrażeń, legły w gruzach. Duma zawyła i zwinęła się w kłębek, a on podkulił ogon i uciekł, chcąc zaszyć się w samotności i lizać rany, jak zwierzę. Tak się czuł; jego zdaniem został potraktowany jak towar na wystawie. Jak szczeniak, który nie posiadał rodowodu i był jedynie kundlem przypadkowo dopuszczonym do bardzo wartościowej suki. Teraz i on zamierzał gryźć. Miał dość uciekania i chowania się, nie zamierzał już udawać, że jest mu z tym wszystkim w porządku i nic się nie dzieje, bowiem w środku cierpiał, niemal codziennie. Nie potrafił wybić jej sobie z głowy, chociaż próbował już wielokrotnie. Kieliszek wypadł jej z dłoni, roztrzaskując się na posadzce, a wino utworzyło szkarłatną kałużę. W pierwszej chwili nawet nie zrozumiał tego "dupka", który poleciał pod jego adresem, lecz może to i lepiej, że nie postanowił poprosić ją o powtórzenie, bowiem miał okazję uchylić się przed kolejnym kieliszkiem, tym razem wycelowanym prosto w niego. W ostatniej chwili przechylił głowę w bok, tym samym dopuszczając do tego, by szkło rozbiło się na ścianie za jego plecami. Posłał jej na poły wystraszone, na poły zdumione spojrzenie, w którym bardzo szybko zagościła złość i pewnego rodzaju zirytowanie. - Może i jestem pijany, ale nie jest ze mną aż tak źle - wycedził przez zęby, unikając kolejnego kieliszka, który skończył jak jego poprzednik, dokładając szklanych odłamków do kupki gromadzącej się przy listwie. - To Ty zaczęłaś mówić o Segovii. Mam uwierzyć, że w twoich słowach nie było wyrzutu? - dodał w końcu, unosząc jedną brew w pytającym geście. Przecież to ona zaczęła od komentowania obecności Segovii u jego boku, gdyby nie te uwagi, Claude nawet przez sekundę nie pomyślałby, aby mówić o Shawnie! Oczami Beatrice najwyraźniej sprawy przedstawiały się nieco inaczej. Oj, jak bardzo inaczej! Zamrugał kilkakrotnie, gdy z jej ust padły ostatnie słowa, a z ciemnego oka wypłynęła pojedyncza łza. Bezwiednie śledził jej drogę od kącika oka aż po brodę, z rozchylonymi ustami, wmurowany w ziemię. Demony jednak szalały i Claude zdawał się stracić nad nimi kontrolę. Twierdziła, że to idiotyzm, by darzyć go uczuciem? Cóż, on też tak sądził. Zacisnął usta w cienką linię, prostując się nieco i unosząc wyżej brodę, by spojrzeć na nią z góry... W zasadzie bez konkretnego wyrazu twarzy. - Naiwną - odparł jedynie, zaciskając szczęki i krzyżując ręce na piersi. Mogła rzucać w niego tak wieloma kieliszkami, jak chciała. Mogła rzucać w niego klątwami, mogła bić go i okładać pięściami. Claude Faulkner nie da sobą pomiatać ani manipulować.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Czasami życie układało się w tak niespodziewany sposób, że po prostu nikt o zdrowych zmysłach nie mógł przewidzieć zdarzeń, które miały w nim nadejść. Coś, co mogłoby się wydawać czym po prostu oczywistym, nagle stawało się tak niepewne i niepożądane. Nie można było przewidzieć kolei losu. To spotkanie było tego żywym dowodem. No bo kto jeszcze niedawno sądziłby, że Beatrice będzie stała w swoim rodzinnym domu, patrząc nienawistnym spojrzeniem na Claude'a? Kto mógł przewidzieć, że łzy będą skapywać jej na podłogę i tym samym rozrzedzać dopiero co rozlane wino? Kto by podejrzewał, że wszystkie drzemiące w niej uczucia nabiorą na takiej sile, że ona sama nie będzie w stanie ich zrozumieć, pojąć, a co dopiero taki Claude, który w tym momencie był dla niej tak obcą istotą, jak jeszcze nikt, nigdy na tym świecie... Któż znów by przypuszczał, że ten sam rudzielec, który niedawno nosił ją na rękach, będzie w tym momencie wbijał sztylety prosto w jej niewinne serce? Nikt by tego nie przewidział, nic zresztą dziwnego. Gdyby ktokolwiek zapytał Trice o to, jak widzi swoją przyszłą relację z tym chłopakiem, nigdy by nie odpowiedziała, że właśnie w taki sposób, w jaki teraz się prezentowała. Nie hamowała się dłużej. Uznała, że udawanie nie ma najmniejszego sensu. I've played all my cards mogłaby rzec w tym momencie, ale gardło miała tak ściśnięte, że żadne słowa przez nie nie przechodziły. Jedyne do czego nie chciała w tym momencie dopuścić, to do otwartego szlochania w jego obecności. Była słaba, tak słaba nie była od bardzo długiego czasu. A konkretnie od momentu paskudnego rozstania z Maxem. Wtedy to obiecała sobie, że nigdy nie dopuści do sytuacji, gdzie mężczyzna, jakikolwiek, miałby skrzywdzić ją tak dotkliwie jak Lambert. Teraz znów doprowadziła do takiej sytuacji. The winner takes it all... Ona nie była zwycięzcą w tym pojedynku. Ona była przegranym, sromotnym, który powinien stać i się uśmiechać. Pozostawało tylko uścisnąć mu dłoń, pokazać, że to on jest górą, ona przegrała sromotnie w momencie, gdy go poznała. -Nie mniejszy, niż w Twoich słowach. - wydusiła tylko, ciężko oddychając, patrząc wprost w jego zielono-brązowe oczy, w których tak wiele razy próbowała utonąć, zatracić się na chwilę i zapomnieć o całym świecie. Teraz widziała, jak te same oczy, niegdyś patrzące na nią z czymś na kształt przyjaźni, patrzyły na nią z zimną nienawiścią. Potraktował ją okrutnie, a ona po prostu nie miała już siły walczyć. Cała jej siła zniknęła, gdy wypowiedział to jedno słowo. Naiwną... Odbijało się to od wszelkich zakamarków jej umysłu i powracało bezwiednie, uderzając z każdej strony. Zupełnie straciła nad sobą kontrolę. Nawet nie zauważyła, jak jej włosy wydłużyły się i zmieniły zupełnie swój kolor, na jakiś pomiędzy czerwienią a pomarańczem. Mogło to wyglądać przynajmniej upiornie, kiedy dodało się do tego cieknące z kącików oczy łzy i rozmazujące piękny makijaż na jej twarzy. Nie była w stanie się obronić, zrobić cokolwiek, byle tylko przetrwać to spotkanie. O więcej nie prosiła. Musiała uciec. Chciała uciec czym prędzej. Chciała cofnąć czas i nigdy go nie poznać. Chciała, aby był tylko jednym z przechodniów, na którego nawet szczególnej uwagi się nie zwraca. Ale nigdy kimś takim dla niej nie był. I wiedziała, że nigdy się nie stanie. -Prze... przepraszam. - wydukała, po czym mocno pociągnęła nosem, jakby szloch, którym właśnie się zaczęła zanosić, był niczym i jakby jeszcze mogła się uspokoić. -Przepraszam, że Ci wtedy pomogłam. Przepraszam, że w ogóle chciałam Cię poznać. Przepraszam, że do Ciebie wtedy przyszłam i poznałam bliżej. - wszystkie te słowa wypowiadała dziwnym, wolnym tonem, jakby każde słowo wbijało jej sztylet w serce. Jej broda zaczęła się dziwnie trząść od nadmiaru emocji, które ogarnęły jej ciało. -I przede wszystkim, przepraszam samą siebie, za to, że ośmieliłam się wierzyć, że nikt mnie tak dotkliwie już nie skrzywdzi, jak przed niespełna rokiem. - po tych słowach, nawet nie próbowała już hamować płynących łez, nie chciała wyglądać pięknie, chciała cofnąć czas i nigdy go nie poznać. Przeszła chwiejnie kilka kroków, po czym zebrała swoje porzucone gdzieś wcześniej buty. Nie oglądała się na Claude'a. Ona po prostu wyszła. Uciekła, bo nie chciała walczyć.
Nieznane było imię demona, który w tamtej chwili opętał Claude'a Faulknera, niemniej jednak należały mu się ogromne gratulacje, bowiem to, co osiągnął, było spektakularne. To, w jaki sposób zawładnął jego umysłem, jak mocno zawrzał jego krwią, jak zabulgotał żółcią - istny majstersztyk. Doskonała zbrodnia, którą chłopak popełniał niemalże nieświadomie, zupełnie jakby opuścił swoje ciało i odgrywał właśnie jakąś scenę ze snu. Problem był taki, że wszystko to było jawą, nie oniryczną "rzeczywistością", jak miał wrażenie. W amoku nie myślał zbyt dużo o wszystkich tych jadowitych słowach, które opuściły jego usta i wbijały się w serce Beatrice niczym srebrne sztylety. Jego własne serce w tamtej chwili krwawiło, broczyło brudną krwią, tak mocno niepasującą do tego domu i do niej. Przecież sama tak stwierdziła, sama to powiedziała. Ciemność czająca się w najgłębszym zakamarku głowy Faulknera zaczęła wypełzać, chwytając się rąbków świadomości, podszeptując mu do ucha najgorsze z możliwych rzeczy, których on nie chciał słuchać, a w które uwierzył. Bo to były jej słowa, czyż nie? Nie wymyśliłby sobie tego wszystkiego, nie uciekłby wtedy z jej domu. Przeświadczenie o braku swojej winy zdawało się jednak wyparowywać z każdą kolejną łzą, która staczała się po zaczerwienionych policzkach Beatrice. Złość w oczach rozmywała się, a rysy twarzy łagodniały, tracąc ostrość i czającą się w nich agresję. Ciało wiotczało, mięśnie ulegały rozluźnieniu. "Nie ma za co" stało się zbyt ciężkie. Nie mogąc wydostać się na górę, poza usta Claude'a, zostały przełknięte - smakowały gorzko, jak trucizna wyżerająca wnętrzności. Jak on w ogóle mógł to zrobić? Ocknął się, zamrugał trzy razy. Był pewny, że miał omamy, widząc szkarłatne kosmyki na jej głowie. Otworzył usta, lecz nie wiedział, co miałby powiedzieć. Chyba i tak wypowiedział o tych kilka słów za dużo. Minęła go i uciekła, a on stał i stał, nie mogąc przetrawić bólu, który rozdzierał go od środka. Obejrzał się, lecz próżno było szukać jej sylwetki w korytarzu. Równie bezsensowne byłoby szukanie jej w tej chwili, jeśli nadal chciałby żyć. Ale co to za życie... Marność dopadła go, a kąciki ust opadły jeszcze niżej, nadając jego twarzy zatroskany wygląd. Minęła mu ochota na cokolwiek, w szczególności na dłuższą zabawę weselną. Powinien pójść do Segovii i powiedzieć jej, że musi już iść. Tak, weźmie Segovię i wyjdą razem. Tylko dlaczego nogi były takie ciężkie, a brzuch tak mocno ściskał? Minęło dobrych dziesięć minut zanim ponownie ruszył się z miejsca. Liczył, że już jej nie zobaczy na oczy, nie tego dnia. Zabawa dobiegła końca.