Podobno jedna z mieszkanek tego pokoju - Vivien Josephine Dear rozgoryczona tym, że musi dzielić pokój z siostrami rzuciła na niego klątwę, która miała sprawić, że nikt oprócz niej nie będzie mógł zamieszkać w tej sypialni na dłużej. Kobieta nie była jednak szczególnie sprawną czarownicą i źle sformułowała zaklęcie, przez co pokój może zamieszkiwać każda osoba nazywająca się Vivien Dear. Obecnie jego lokatorką jest piąta w rodzinie Vivien. Pokój należy do najładniejszych w całym domu - jest jasny i bardzo dobrze utrzymany, znajduje się w nim kilka instrumentów.
Przemierzanie kaskady korytarzy domostwa państwa Dear niektórym wydaje się wielkim wyzwaniem, jednak ja znam to miejsce od lat, spędziłem setki godzin chodząc z Dorienem po tych wnętrzach, bawiąc się tutaj. Nie mam problemu by odnaleźć Twój pokój, choć dotąd nigdy tam nie byłem. Przekraczam próg tej małej świątyni i już na wstępie zauważam, że jest ona niemal idealnie dostosowana do lokatorki. Choć spędzasz większość czasu w Hogsmeade, to pomieszczenie wygląda jakby było zrobione na wymiar. Nie chodzi o instrumenty, czy dziewczęcość, a raczej o fakt, że jako jedno z nielicznych jest ludzkie, mniej patetyczne. Powoli kładę Cię na łóżku, ściągam z włosów klamrę, żeby Cię nie uwierała, po czym próbuję z pomocą transmutacji zmienić Twoją sukienkę w piżamę - bezskutecznie. Trudno powiedzieć czy to wina zaburzeń magii, czy raczej jakieś zabezpieczenie drogiej sukni. W końcu rezygnuję i tylko przykrywam Cię narzutą. Wpatruję się w Ciebie jeszcze moment, nie mogąc pozbyć się wszechogarniającego zachwytu, a następnie zmierzam w stronę drzwi. Nie wiem czy wrócę na wesele, czy odnajdę wyznaczoną mi sypialnię - czuję się lekko rozbity.
Nawet nie dostrzegłam, gdy zasnęłam na jego kolanach. Był tak delikatny (albo ja tak pijana), że nie poczułam, ze mnie przenosi, kładzie do łóżka. Ocknęłam się dopiero, gdy podążał w stronę drzwi. Trudno powiedzieć, co popchnęło mnie do tego by go zatrzymać - czy bardziej pijackie pragnienie czy potrzeba czyjejś obecności. - Cass - szepnęłam, nie mając siły by powiedzieć to głośniej. Mimo wszystko mój szept dotarł do jego uszu, bo odwrócił głowę i spojrzał na mnie pytająco - Zostań ze mną. Kolejny raz go o to poprosiłam licząc, że kolejny raz spełni moje życzenie. Chociażby z litości, dla biednej, pijanej dziewczyny, która czuje się naprawdę zagubiona. Jego obecność, niezależnie od naszej relacji była jak balsam dla moich skołatanych nerwów. Ufałam mu, chociaż może nie powinnam? Ale w końcu byliśmy w tym szambie razem i jedyne co mogło nas rozdzielić to wydziedziczenie, któregoś z nas - nie zapowiadało się jednak na to, żeby któreś z nas było gotowe na rodzinne potępienie.
Twój szept. Tak delikatny, choć wiem, ze Twoja dusza potrafi zmienić go w mocny jak dzwon głos. Twój szept głaszcze moje uszy, bo po raz pierwszy w ciągu ponad pół roku naszego związku niedookreślenia zdrabniasz moje imię. Wiem, że jesteś pijana, niespełna rozumu, a jednak cieszę się, że to słyszę, bo wydaje mi się, że to oznaka... sam nie wiem czego... zaufania? przywiązania? Tego, że jesteśmy dwojgiem bliskich sobie ludzi, choć nasza bliskość jest niezręczna i nieogarnialna dla kogoś z zewnątrz. Odwracam głowę i spoglądam na Ciebie. Po raz kolejny zadajesz mi to samo pytanie, a ja znów nie potrafię Ci odmówić - trochę z litości, trochę z żalu, a trochę dlatego, że wyglądasz dziś tak fenomenalnie, że byłbym głupcem, gdybym na moment spuścił Cię z oczu. Przytakuję Ci bezdźwięcznie, a następnie ściągam buty i kładę się na Twoim łóżku zostawiając między nami na tyle dużą odległość bym mógł objąć Cię spojrzeniem. Masz mnie dziś w totalnym władaniu - nawet nie sądziłem, że mogę patrzeć na Ciebie tak oczarowany.
Byłam tak cholernie pijana. Poczułam ulgę gdy został. Nie chciałam być sama, a jego towarzystwo zdawało nieocenione, szczególnie biorąc pod uwagę jak świetnie się dzisiaj bawiliśmy. Leżałam kawałek od niego - w normalnych warunkach czułabym się zapewne skrępowana, mimo iż przytulałam się już do jego nagiej klatki piersiowej, jednak wpływ alkoholu był w tej kwestii nieoceniony. Nawet w tej sytuacji zmęczenia i nieogarnięcia pozostawałam tak pewna siebie, jak podczas śpiewania. - Fajnie było - szepnęłam z delikatnym uśmiechem, po czym przysunęłam się do niego na tyle mocno, że mogłam wyczuć jego oddech. Przemierzyłam wzrokiem jego twarz, na moment tonąc w błękicie oczu, napawając się zapachem, czując się jakbym odkrywała na nowo relacje między kobietą, a mężczyzną. Alkohol uświadamiał mi, że każdego dnia okłamywałam siebie mówiąc, że Cassian wcale mi się nie podobał. Podobał mi się cholernie mocno, mimo iż był kumplem mojego brata, mimo że zmuszono mnie do zaręczyn z nim, a przede wszystkim mimo że moje serce spoczęło pół roku temu gdzieś na dnie Atlantyku. Pragnęłam go, choć to co mnie do niego ciągnęło było zupełnie odmienne od wszystkiego co dotąd mnie spotkało, więc nie do końca wiedziałam jak do tego podejść. - Nie gol się więcej - powiedziałam z uśmiechem kładąc dłoń na jego policzku, sama zdziwiona, że mu to mówię, bo to było wbrew temu co dotąd uważałam. Tak bardzo chciałam go pocałować.
- Bardzo - odpowiadam czując, że z każdym pokonanym przez Ciebie centymetrem w moim brzuchu (czy aby na pewno tylko tam?) dzieją się coraz dziwniejsze rzeczy. Nawet pijana jesteś urocza, a może właśnie to właśnie wpływ alkoholu powoduje takie wrażenie. Naprawdę nie wiem. Badam wzrokiem każdy centymetr Twojej twarzy, szyi, ramion. Odnajduję Twoje oczy, linię ust, każdy pieg spoglądając na nie w niemym zachwycie. Jesteś pijana, ja też jestem daleki od trzeźwości, ale to nie ma znaczenia. Nie teraz. Nie mogę uwierzyć, że właśnie ja leżę teraz koło Ciebie. Mam ochotę Cię pocałować, mam ochotę na wiele wiele więcej, a jednocześnie coś przeszkadza mi w przerwaniu tej magicznej chwili, jakbym bał się, że gdy ruszę się o centymetr to rozpłyniesz się we mgle. Przechodzi mnie dreszcz, gdy dotykasz mojego policzka i nagle z letargu wytrąca mnie Twoje pytanie. Ogolenie się przed ślubem przyjaciela, właściwie przed każdą bardziej formalną uroczystością jest dla mnie czymś zupełnie naturalnym, czymś co wypada zrobić, a nagle Ty zaskakujesz mnie tą dziwną, niespodziewaną sugestią. - Myślałem, że nie lubisz zarośniętych facetów - mówię zaskoczony
- W sumie nie lubię - powiedziałam cicho - Ale u ciebie tak. Pomyślałam o tym jak źle czułam się, gdy Ray choć troszkę zarósł i jaką aferę zrobiłam gdy zapuścił wąsa - wtedy cholernie mi to przeszkadzało, a jednak w przypadku Cassa było inaczej. Zarost, czy nawet broda pasowały do niego, były poniekąd nieodzownym elementem jego twarzy - nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale w jego przypadku naprawdę mi się to podobało, chociaż w stanie trzeźwości zapewne nigdy bym się do tego nie przyznała, pomijając już fakt, że na trzeźwo odpychanie myśli o tym jak bardzo jest dla mnie pociągający szło mi tak dobrze, że niemal zupełnie go odseksualniłam. Zaśmiałam się miękko, a dźwięk ten odbił się od ścian pokoju. Było mi tak dobrze. Tak cholernie, absolutnie dobrze. Nie myślałam o tym co gnębiło moją duszę od pół roku, nie miałam w głowie pracy, ani stresu związanego ze szkołą. Był taniec, było wino i był on - moja podpora, powiernik, przyjaciel. Czy aby na pewno tylko tyle?
- Będę pamiętał - śmieję się wesoło, choć czuję dziwne ciepło w przełyku. Czy to przypadkiem nie jest komplement? Dotąd była wobec mnie bardzo powściągliwa, więc każdy gest - nawet drobny taki jak skrócenie imienia był dostrzegalny, przełomowy. Od mojego śmiechu odbija się Twój - perlisty, doskonały, delikatny. Mógłbym go słuchać godzinami, bo brzmi jeszcze lepiej niż melodia pianina czy Twój śpiew. Rzadko się śmiejesz i nie mogę mieć o to żalu, bo wiem, że nie masz w życiu lekko. Może właśnie dlatego nawet krótki, cichy wybuch jest tak drogocenny. - Powinnaś się umyć i przebrać. Oboje jesteśmy wykończeni - rzucam siląc się na neutralny ton. Nie chcę psuć tej magicznej chwili, ale wiem, że oboje jesteśmy zmęczeni i pod wpływem - to nie jest najlepszy moment.
Słysząc jego słowa jęknęłam zrezygnowana. - Zamknij się - powiedziałam niezadowolona z tego, że Therrathiel zaburzył banalną myślą tak piękny moment, wyjątkowy w swojej zwyczajności - Jeszcze jedno bezsensowne słowo, a coś ci zrobię. Tylko jeszcze nie wiem co. Urocza atmosfera na moment wyparowała, więc mimowolnie odsunęłam się od niego wsłuchując w ewentualnie docinki. Przez kilkanaście, czy kilkadziesiąt sekund udawałam irytację, choć nie potrafiłam się na niego gniewać. Gdy w końcu zamilkł powróciła TA cisza - tak dobra, perfekcyjnie intymna. Pokonałam kolejne dzielące nas centymetry subtelnie przesuwając się w jego stronę, po czym położyłam dłoń na jego karku. Między naszymi ustami pozostało zaledwie parę centymetrów, a oddechy zmieszały się ze sobą Patrzyliśmy sobie w oczy z ufnością, a ja czułam się zupełnie bezbronna, naga, tak jakby w tym jednym spojrzeniu mógł dostrzec całą prawdę o mnie.
Śmieję się, bo co innego miałby robić, gdy udajesz groźną. Nie zamierzam z Ciebie kpić, mój śmiech to czysta serdeczność, bo jesteś urocza gdy się złościsz, czy też może udajesz, że się złościsz? Nie mogę się pohamować, gdy stroisz te naburmuszone miny. Gdy w końcu się uspokajam między nami znów pojawia się atmosfera, której dotąd nigdy nie udało mi się stworzyć. Nawet nie zauważam, gdy zbliżasz się na niebezpieczną odległość, a jedyne co czuję to zapach Twoich perfum, oddech i palce pieszczące moją szyję. Nasze nosy niemal się stykają, a ja nie mogę oderwać oczu od Twoich źrenic bojąc się, że mój jeden ruch może wszystko zniweczyć. Kładę dłoń na Twojej talii i pokonując ostatnie dzielące nas centymetra delikatnie muskam ustami Twoją dolną wargę. Nie pozwalam sobie na więcej, świadomy po jak cienkim gruncie stąpam. Nie chcę Cię spłoszyć, nie chcę, żebyś czuła się niezręcznie albo żałowała czegokolwiek po wytrzeźwieniu. Nie jestem tu po to by spełnić swoje uśpione żądze. Przyszedłem tu tylko dla Ciebie.
Choć w życiu by się do tego nie przyznała, choć starałam się na złość rodzicom odrzucić go i tonąć w swoim cierpieniu to gdzieś w głębi duszy czekałam na ten moment. Przez kilka sekund rozkoszowałam się delikatnym dotykiem jego dłoni i warg, przedłużając ten moment maksymalnie, aż w końcu mocniej wpiłam się w jego usta. Przypomniałam sobie, ze minęły wieki od czasu kiedy ostatni raz czułam coś takiego, choć nie byłam w stanie do końca zidentyfikować tego odczucia - czy było ono pochodną serca, czy raczej cielesności. I czy aby na pewno chciałam jego, a nie szukałam w nim substytutu pewnej wciąż nieopłakanej straty? Choć mój pocałunek się nasilił, to wciąż bałam się ryzykować zbyt dużej zachłanności. Balansował na granicy delikatności i namiętnością wodząc dłonią po jego włosach. Nie odrywając się od jego warg chwyciłam jego dłoń i zsunęłam ją z talii na mój pośladek.
Nie odrzucasz moich warg. Przez chwilę tkwimy w zawieszeniu, które sprawia, że chcę Cię jeszcze mocniej. I idziesz do przodu - całujesz mnie mocniej, choć wciąż czuję, że się boisz, nie do końca mi ufasz, nie wiesz czego chcesz. Przyciągam Cię do siebie chcąc by moje ramiona pomogły Ci odnaleźć ukojenie, tą pewność siebie, którą epatujesz w towarzystwie mikrofonu. To działa. Ale chyba aż za bardzo. Nie wiem jak to się dzieje, że moja dłoń ląduje na Twoim pośladku. Najpierw delikatnie go ściskam, a potem zupełnie nagle uświadamiam sobie, że to nie jest dobry moment. Nie jesteś pierwszą lepszą dziewczyną poznaną w pubie. Jesteś siostrą mojego przyjaciela, jego największym skarbem. Jesteś moją przyszłą żoną i zasługujesz na wszystko co najlepsze. Oboje zasługujemy na coś lepszego niż pusta, namiętna noc pod wpływem alkoholu. Odsuwam się delikatnie, choć moje ciało Cię pragnie. - Przepraszam - szepczę - To nie jest najlepszy moment. Nie wiem czy to co widzę w Twoich oczach to rozczarowanie. Nie myślę o tym. Delikatnie Cię przytulam i szepczę: - Naprawdę pora spać. Porozmawiamy o tym jutro.
Było mi tak dobrze, czułam się bezpieczna i chciana, gdy nagle znow dostałam mentalnie w pysk. Totalnie nie rozumiałam dlaczego się odsunął, dlaczego uważał, że to nie jest odpowiedni moment. Spojrzałam na niego zdezorientowana, po czym schowałam twarz w jego ramieniu nie chcąc, aby widział jak się rumienię. Nic więcej nie powiedział, więc bez słowa przytuliłam się do niego starając się udawać, że nic się nie stało, choć myślałam, że spłonę ze wstydu i czegoś w rodzaju odrzucenia. W normalnych warunkach pewnie bym nie zasnęła, zestresowana tą sytuacją, lecz byłam pijana, więc poszło łatwiej niż się spodziewałam. Przez całą noc Cassian ani na sekundkę mnie nie puścił. Żeby było jasne - następnego dnia wcale nie porozmawialiśmy na ten temat. Ja udawałam, że nic się nie stało zawstydzona tą całą sytuacją, zaś Cass przystał na ten milczący pakt. Wróciliśmy do normy.