Mówi się, że jest to miejsce, w którym spełniają się marzenia. Podobno każdy, kto okrąży rzeźbę trzy razy, podskoczy dwukrotnie na lewej nodze i dotknie nosa, wydając odgłosy przypominające wycie wilka, może liczyć na rychłe spotkanie z ukochaną osobą.
Karin sama do końca nie wiedziała jak wielką ma ochotę na ten wyjazd. No ale jak juz się zgłosiła to przecież nie odwoła. No bo co innego miałaby w tym czasie robić? Mieszkania nie miała, a pieniądze powoli się kończyły. Tak więc gdy tylko się zakwaterowała ubrała się ciepło i wyszła pobiegać. Na całe szczęście znalazła ścieżkę na której nie zapadała się po kolana w śniegu. Już po kilku minutach poczuła, że trening w tych warunkach był świetnym pomysłem. Serce waliło jej młotem, krew szalała w żyłach, twarz płonęła, a zimne powietrze niemal boleśnie wdzierało się w rozgrzane płuca przy każdym wdechu. Właśnie dlatego zima to jej ulubiona pora roku. Zaraz po lecie oczywiście. Dziewczyna biegła tak przez dobre kilkadziesiąt minut. Zatrzymała się dopiero gdy kolejne wdechy wywoływały ból niemal nie do zniesienia. By trochę odpocząć rzuciła się po prostu w jedną z zasp. Miękki śnieg otulił ją jak poduszka. Zimno przenikające przez kurtkę przyjemnie kontrastowało z ogniem jej ciała. Oddychając ciężko, z uśmiechem na twarzy leżała tak, patrząc na nieskazitelnie błękitne niebo.
Natomiast imć Chattan, Szkot o jakże ciekawym, a jednak niekoniecznie szkockim imieniu Eanruig, stał dumnie wyprostowany w szkockim stroju, acz wersji zimowej. Góra bliższa kurtce, z kołnierzem z białego futra, grubym kiltem i butach zimowych. Z nożem przy bucie, oczywiście, bo to była część stroju, tak jak u Sikhów. Palce splecione miał z tyłu, podbródek w górę zadarty i poliki zaczerwienione od zimna. Oh, cóż mu po rękawiczkach? Cóż mu zaklęciach ocieplających? Szkoci byli przyzwyczajeni do wiatru, deszczu i generalnie pogody depresyjnej, a nie tak pięknej zimy. W kontemplacji podziwiał rzeźbę zakochanych, zastanawiając się, czy rzeźbiarz był perfidnym magikiem, który zwyczajnie wykorzystał transmutację, czy może faktycznie artysta jakiś nad każdym detalem pracował. Usłyszał od Eskimosów dość niedorzeczne instrukcje odnośnie tańca na spełnienie życzenia o miłości. Wierzył, że niektóre rytuały mogły wymagać tak niedorzecznych czynności, jednakże w tym wypadku podejrzewał, że jest to zwyczajne.. Cóż, kpienie z przyjezdnych. Rozrywka, którą prawdopodobnie zażywa każdy, kto ma turystów w swojej miejscowości. Wtem usłyszał ruch w śniegu, oddech jakiś niósł się przez ciszę śnieżnej krainy. Nie odwracał się, wierząc, że to człowiek. Ale dlaczego miałby biec? Cóż, wypadało obejść więc rzeźbę wokół i spojrzeć przez lód. Tak, humanoid i.. Upadł w śnieg? Cóż, wyglądało jakby to było specjalne, ale lepiej się upewnić. Dlatego lekkimi, długimi krokami skierował się ku kobiecie. -O'right hen? Zarzucił w sposób szkocki, z takim samym, wyraźnym akcentem. Swoją drogą, ciekawostka językowa, że kobiety nazywano kwokami w Szkocji..
Z każdym kolejnym wdechem oddychało jej się łatwiej, ale i mocniej czuła bicie serca. Uwielbiała to uczucie. Zamknęła na chwilę oczy odpływając w myślach do słonecznego Meksyku. Nagle przez zamknięte powieki zauważyła, że ktoś zasłonił jej Słońce. Przy tym usłyszała czyjś młody głos z ewidentnie nie brytyjskim akcentem. Pytanie zrozumiała, ale z roztargnienia odpowiedziała po hiszpańsku. -Sí, estoy bien. Po sekundzie dotarło do niej, że pomyliła języki. Otworzyła oczy i spojrzała na swojego rozmówcę. Stał przed nią wysoki, postawny młodzieniec, na oko 15/16- letni. Zmierzyła go wzrokiem i podniosła jedną brew widząc jego strój. -Nic mi nie jest.- powiedziała podnosząc się na łokcie. Dalej oddychała ciężko, ale ciało już powoli stygło. Serce zwalniało, a krew nie huczała jej już w uszach. Po kilku głębszych wdechach znów spojrzała na chłopaka. -Nie zimno ci?- spytała zerkając na jego kilt. Sama miała sobie dwie pary dresowych spodni, rajstopy, dwa podkoszulki, bluzę i kurtkę. I o dziwo wygodnie jej się w tym stroju biegało.
Uniósł brwi, słysząc obcy język. Eskimoska? Nie, bogowie, co on bredzi. To był chyba hiszpański.. Ale proszę, mówiła również po angielsku. Nic jej nie było, sądząc po stroju, chyba właśnie ćwiczyła. Ekscentryczka, trzeba przyznać. Albo naprawdę oddana jakiemuś sportowi, choć miał problem zrozumieć, jakiemu. Zrazu zwróciła uwagę na jego ubiór, jak każdy chyba. -Wbrew pozorom, masa ciepłych ciuchów może doprowadzić do odparzeń i bolesnych obtarć. A ten ciuch jest idealny. Odpowiedział uprzejmie, przyzwyczajony już do ludzi uważających go za ekscentryka. Przecież byli czarodziejami, co drugi tutaj miał swoje fanaberie. Jak on, z jaskrawymi skarpetkami, nie do pary. Dzisiejszymi kolorami był seledyn i malachit, bez wzorków. Chcąc być dżentelmenem, wyciągnął dłoń do kobiety. -Pomóc? Dłuższe leżenie we śniegu z pewnością jej się nie przysłuży, obojętnie jakie zaklęcia znała. Na twarzy miał delikatny uśmiech, serdeczny, choć unikał kontaktu wzrokowego.
Bo ja wiem, czy oddana? Karin po prostu kochała biegać. To zawsze pomagało jej w przemyśleniach i odprężeniu się. A oprócz tego świetnie działało na zdrowie i figurę. -Zależy co zamierza się w nich robić.- odpowiedziała odnośnie zimowych ubrań. I jak szybko chce się ich pozbyć w razie konieczności...- dodała w myślach. I tu akurat nie koniecznie miała na myśli coś niegrzecznego. A co jakby ktoś wpadł do rzeki, tu, niedaleko? Rzucanie się na ratunek w pełnym ubiorze raczej nie byłoby mądre. Tak to po wyjściu z zimnej wody ma się suche ciuchy do ubrania, a w przemoczonych nie trudno o zbytnie wychłodzenie organizmu. à propos wyziębienia i mokrych ubrań... Przydałoby się podnieść z tej zaspy. Karin raczej nie miała ochoty na zapalenie płuc, albo jakieś inne choróbsko. Ledwo o tym pomyślała, a chłopak od razu wyciągnął ku niej dłoń oferując pomoc. Telepatia, czy jak? -O, dzięki.- powiedziała z uśmiechem chwytając jego dłoń i podciągając się do góry. Gdy już stanęła na nogi zaczęła troszkę nieudolnie otrzepywać się ze śniegu. No cóż, bluza i kurtka jednak trochę krępowały ruchy.
Jak to, zależy? Przecież mówili o bieganiu. Co ona miała na myśli? Ton nie był zbereźny, więc ta, tradycyjna opcja, odpada. Nawet chodząc długo, można osiągnąć taki efekt. Baby, zawsze uważają, że wiedzą lepiej, a nie wiedzą. Pociągnął ją do góry siłą obrońcy Hufflepuffu w drużynie Quidditcha i spojrzał na jej osóbkę. Ot, kolejna z Hogwartu, co była atrakcyjna. Po tylu latach wciąż go to fascynowało. Skąd tyle atrakcyjnych kobiet o urodzie wszelakiego typu? Nie narzekał, doceniał piękno kobiet. Widząc, że ta się otrzepuje, sięgnął ręką do jej włosów i zaczął wyciągać pozlepiany śnieg. -Wybacz impertynencję. Powiedział, z wciąż łagodnym uśmiechem i nieco ciężkim szkockim akcentem. Unikał kontaktu wzrokowego, nie mając na tyle odwagi by odczytywać czyjeś emocje, ale będąc na tyle frywolnym, by pozwolić sobie na taki kontakt fizyczny jakim była pomoc komuś.
No tak,przecież Karin nie nosi czapki, dlatego też miała pełno śniegu we włosach.Część białych płatków zdążyła się już rozpuścić i je zmoczyć. Natomiast z pozbyciem się reszty pieczołowicie pomagał jej młody Szkot. -Dziękuję Gdy pozbyła się białego puchu na tyle ile było to możliwe jeszcze raz przyjrzała się chłopakowi. Był młody. Bardzo młody. Twarz jeszcze dość dziecinna. Jednak przy jej 160 cm wzrostu był niemal olbrzymem, musiała zadzierać głowę do góry, żeby na niego spojrzeć. Ewidentnie unikał jej wzroku. Czyżby się wstydził? Przecież nie była aż taka straszna. -Masz jakieś imię?- spytała podnosząc rękę, by zasłonić oczy przed rażącym słońcem.
Odstąpił od kobiety na krok, starając się stanąć tak, by zasłonić słońce. Po co ma się dziewczyna męczyć? W końcu był wyższy, więc mógł wykorzystać to jako atut. Z wciąż delikatnym uśmiechem, wyciągnął ku niej dłoń, aby ją ująć i podnieść do ust. Bez pocałunku, to byłoby nazbyt duże spoufalanie się. -Eanruig Chattan, Szkot i Puchon zarazem. A mości Pani? Zagaił nonszalancko, odczuwając dzisiaj ochotę na popis dżentelmeńskich manier. Niby wymysł angielski, ale w sumie stał się brytyjski i Szkotowi nie było wstyd się popisać elokwencją i obyciem. Starał się spojrzeć w oczy dziewczęcia, ale nie miał tej odwagi jednak, więc jakoś zakręcił spojrzeniem wokół jej twarzy i wycelował w krajobraz. Jakby podziwiał. W sumie, podziwiał, ale jak każdy mężczyzna, wolałby podziwiać urodę towarzyszki.
Hmm. Dżentelmen. No cóż,po sposobie bycia dało się wyczuć, że chłopak raczej nie pochodzi z tak zwanych "slamsów". W przeciwieństwie do Karin. Ona, choć urodzona w nie najgorszej dzielnicy, po śmierci rodziców nie żyła wśród ładnych i grzecznych dzieci. Ale mniejsza z tym. Dziewczyna uśmiechnęła się, gdy chłopak się przedstawił i uniósł jej dłoń co swoich ust. Z tego co pamiętała, to jako dżentelmen powinien się pochylić, tak, żeby nie musiała stać z ręką w górze. No, ale to on jest tu arystokratą, więc kłócić się nie będzie. -A więc, Eanruigu Chattanie. Cóż cie tu sprowadza, samotnego w tak piękny dzień?- spytała dalej się uśmiechając. Specjalnie mu się nie przedstawiła. Nie dlatego, ze uważała, ze powinien znać jej imię. Wręcz przeciwnie. Lubiła intrygować i być niedostępną. Zawsze wynikały z tego ciekawe sytuacje.
Puścił delikatnie jej dłoń, starając się nie utracić swojego uśmiechu. Ale ciężko było, jakiś ledwie widzialny grymas pewnikiem przewinął się przez jego twarz. Prostaczka i cham, zignorowała jego pytanie o jej tożsamość. Szybko przeanalizował możliwości odnośnie jej persony. Slytherin lubił chełpić się kulturą, zaś Krukoni odpowiadali na podobnym poziomie, popisując się erudycją i wyedukowaniem. Pozostała opcja to Gryffindor, angielska jego mać. Ostatnio miał pecha do Gryfonek, ciągle trafiały się takie chamsy bezczelne bez obycia. Bez pardonu, ruszył się ku posągowi, skupiając na nim swój wzrok. -Słyszałem ciekawe opowieści o tej rzeźbie. Chciałem zobaczyć, czy prezentuje sobą jakąkolwiek magiczną aurę, czy to tylko głupi żart rdzennych mieszkańców. Stawiam na drugą tezę. Ton miał rzeczowy, przymilność się skończyła, a zwykła gadka dżentelmena. Splótł palce za plecami i zadarł brodę, starając się uniknąć drażniących refleksów światła odbijających się od lodowej powierzchni.
Uuu, chyba ktoś się poczuł urażony. Od razu dało się wyczuć zmianę w jego zachowaniu. Dalej był uprzejmy, ale już nie taki dżentelmen. No cóż, nie można mieć w życiu wszystkiego, prawda? Zawsze lubiła sprawdzać i testować ludzkie reakcje. Dlatego też tylko uśmiechnęła się pod nosem, gdy chłopak ostentacyjnie zaczął okrążać lodową rzeźbę. Karin dopiero teraz ją zauważyła. Przypomniała sobie również co jeden z Eskimosów jej o niej mówił. -Podobno jest jakiś rytuał, który, gdy odprawi się go tuż przed rzeźbą, pozwoli spotkać ukochaną osobę.- powiedziała stając po drugiej stronie posągu niż Puchon. Gryfonka nie odrywała wzroku od lodowego dzieła. Studiowała zafascynowana każdy jej element, podziwiając precyzję i kunszt artysty. -Ciekawe, czy artysta rzeźbił z natury, czy polegał na swojej wyobrazi i wspomnieniach...- powiedziała bardziej do siebie niż do chłopaka.
Zadumał się nad jej pytaniem, kiwając głową. Odczekał chwilę, zgrywając myśliciela, mimo, że odpowiedź znał od razu. Uśmiechnął się pod nosem, ciekawiąc, dlaczego dziewczyna podjęła ten temat. Erotyzm, artystka, czy ot chciała towarzystwa i próbowała wbić się w inteligentną dysputę? -Podejrzewam, że lokalni skupili się na romantycznych ideach i stereotypowych obrazach. Spójrz, standardowa poza połączonych kochanków. Ciekawostka z tym, że trzyma ją za pośladek.. Może jakaś aluzja? Albo artysta miał ochotę? Czy może jakieś ukryte fantazje? Pociągnął temat, znowu ruszając z miejsca i powoli, obchodząc rzeźbę, starał się zbliżyć do blondynki. Chciał stanąć obok niej i zaobserwować, na czym skupia spojrzenie.
Ooo. Pan Puchon się zamyślił. Dopiero gdy usłyszała jego odpowiedź zdała sobie sprawę z faktu, że zadała pytanie na głos. Po chwili chłopak zaczął znów się do niej zbliżać i stanął tuż obok niej. -Moim zdaniem jednak ktoś mu pozował. Te detale... niemal niemożliwe do osiągnięcia bez modela.- powiedziała wpatrzona w twarze lodowych kochanków. Skąd Karin tyle wiedziała o rzeźbiarstwie? Przecież sama nie była artystką, przynajmniej nie taką. Za to jeden z jej klientów w Meksyku był. Wynajmował Karin jako modelkę, całkiem dobrze płacił. Zachwycał się jej urodą do tego stopnia, że poświęcił jej całą wystawę. Rzeźby, obrazy, zdjęcia... Był wszechstronny. Później dowiedziała się, że jeden z jej portretów został sprzedany za 5 cyfrową liczbę. Dziewczyna do dziś nie ma pojęcia który to był obraz ani kto go kupił. Ważne, że dostała część udziałów ze sprzedaży. A właściwie nie tyle ona co jej opiekun. Ale to już inna historia.
-Magia, moja droga towarzyszko. Magia czyni cuda. Wystarczy mieć w pamięci to, co się widziało i magiczne siły czynią robotę samemu. Skomentował, spokojnie machając różdżką w powietrzu, jakby próbował samemu rzucić podobne zaklęcie. Ale to tylko była zwykła gestykulacja. Zwyczajnie wzmacniał swoje wyjaśnienia, chcąc jak najlepiej dotrzeć do swojej rozmówczyni. Liczył, że ta pojmie prostotę rzeczy wykonanych sposobem magicznym. W sumie, czy na pewno uczyła się w Hogwarcie? Powinna rozumieć takie podstawy. Odwrócił się do niej, coby spojrzeć na jej buzię. Zebrał się na chwilę w sobie, aby odegrać kolejną rolę. -Miano. Chciał dodać 'już, blondyneczko', ale obawiał się kolejnego spalenia potencjalnej relacji swym temperamentem.
Stwierdzenie chłopaka było logiczne, jednak Karin spostrzegła ślady mogące świadczyć o ręcznej robocie przy wykonaniu tej rzeźby. -Gdyby to była magia, nie byłoby śladów po dłucie.- powiedziała wskazując na brzuch lodowej kobiety. Zerknęła ukradkiem na chłopaka i podniosła brew widząc jak macha różdżką. Co on myśli? Że Karin nie wie jak to działa? Może jest "mugolaczką" ale po tylu latach w Hogwarcie wie do czego służy ten magiczny kijek. Po chwili chłopak powiedział coś, co było dla niej zupełnie nie zrozumiałe. Czegoś od niej chciał? Czy tylko bełkotał pod nosem? -Mówiłeś coś?- spytała podnosząc glowę, b spojrzeć mu w twarz.
-Imię.. No tak, nie ma co używać nazbyt wysublimowanego języka. Jak dziewczyna mu zaimponowała wytrwałością, chęcią ćwiczenia i urodą, tak teraz tylko traciła. No dobrze, po akcencie rozumiał, że angielski nie jest jej pierwszym językiem, a i on miał ciężki szkocki akcent, ale.. Kurwa. Robił się snobem. Musi wrócić do lekkiego uśmiechu i zachowania się jak normalny facet. Przymrużył oczy, że niby słońce go oślepia, odbijane od śniegu i starał się pooglądać jej buzię. Musiał zatrzymać się z jakimkolwiek działaniem do jej odpowiedzi, bo od tego zależało, czy warto podtrzymać snoba, czy jednak ten uśmiech i chęć do przyjemnej, lekkiej rozmowy z właściwie, nawet atrakcyjną kobietą.
Aaa... To o to mu chodziło. No cóż. Po biegu ciśnienie jeszcze jej nie wróciło do normy, więc miała przytkane uszy przez co gorzej słyszała. Powinien się tego domyślić i pod żadnym pozorem nie wytykać. -Nie odpuszczasz, co?- powiedziała uśmiechając się delikatnie.-Karin.- dodała krótko znów patrząc na rzeźbę. Swoją drogą ciekawe jak długo tu stoi. Magia zapewne broni ja przed warunkami atmosferycznymi, więc trudno było to orzec po samym wyglądzie. Dziewczyna westchnęła głośno i przeczesała ręką włosy. Ta gdzie wcześniej były mokre od śniegu, teraz były zamarznięte. Pięknie, pewnie wyglądam prawie jak ta rzeźba~ pomyślała przyglądając się zamarzniętemu kosmykowi.
-Oczywiście. Wzdychanie do osoby bez imienia, byłoby jak wzdychanie do tej rzeźby. Obiekt, bez charakteru. Bez najzwyklejszego miana, które by je reprezentowało. Denne i daremne. No to poszło mu w stronę podrywania! Spontaniczność się go trzymała bez zmian. Uśmiechnął się szeroko, żeby podkreślić, iż ton ma żartobliwy. Ale skoro mu na żartobliwość przeszło, to ruszył długimi krokami do dziewczęcej rzeźby i stanął za nią, patrząc na jej pośladki. Uniósł dłoń i chwycił jej pośladek, coby zaraz skupić wzrok na Karin. Zmarszczył brwi i zrobił bardzo, ale to bardzo skonsternowaną minę. -Karin, chodź tutaj, bo muszę porównać na żywca. Oby nie obraziła się za nieco szkockiego bezczelnego poczucia humoru.
Wzdychanie? Oj Słodziutki, uważaj, bo się zakochasz. -Wzdychanie? To miał być komplement?- spytała lekko rozbawiona. Szkoda, że chłopak był taki młody. Zabawy z nim mogły by być ciekawe, ale Karin ogólnie nie gustowała w młodszych od siebie. To był zawsze jeden z jej warunków w pracy- nie przyjmowała zleceń od klientów młodszych od niej i zbyt starych. Nie czuła się zbyt komfortowo pracując z nimi. Karin patrzyła zaintrygowana jak chłopak podchodzi do rzeźby. Wybuchnęła śmiechem gdy ją do siebie zawołał. -Haha! Sorry Słonko, nie ta liga!- powiedziała śmiejąc się i kręcąc głową.
-Nie ta liga? Hm. No cóż, gust to nie bramka w Quidditchu. Nie zawsze w niego trafię. Skomentował dość prosto, ale jak zwykle, elokwentnie reakcję kobiety. Zgasiła jego flirciarski entuzjazm, który był bardziej żartobliwy, niż prawdziwy, ale zrobiło mu się przykro. Puścił tyłek rzeźby i ruszył śniegiem przed siebie, na parę kroków od rzeźby. Pewnie chodziło o jego wiek, jak zwykle. Ludzie byli ignorantami, statystyki stawiając sobie za przepowiednię. Już wróżbiarstwo było pewniejsze. Spojrzał na twarze zakochanych, popadając w chwilową zadumę o swych problemach ze znalezieniem towarzystwa. Jak na dość dobrego gracza Quidditcha, to nie był wcale taki popularny.
No i chłopak co raz bardziej tracił w jej oczach. Zbyt szybko odpuszczał. Było po nim widać, że uraziła go swoim komentarzem. Ale nie miała zamiaru go pocieszać. To on zaczął podryw, więc to jemu powinno zależeć i to on powinien się wysilić. To jak polowanie. Gdy idziesz do lasu i widzisz jelenia on również nie zwraca na ciebie uwagi, lub zaczyna uciekać. A gdy przestaniesz się nim interesować to nie zaczyna za tobą biegać i pchać się pod lufę, tylko idzie dalej w swoją stronę. Musisz się namęczyć, żeby go upolować. Ale jak widać, Ean raczej nie był typem łowcy. No cóż, bywa. Chłopak zaczął sobie spacerować, natomiast Karin poczuła, że jej ciało już praktycznie całkowicie ostygło. Oj trzeba coś z tym zrobić. Zaczęła więc po woli się rozciągać. Parę skłonów na prostych nogach, rozgrzanie stawów i ścięgien biodrowych oraz krótki bieg w miejscu.
Spojrzał za kobietą, która chyba oczekiwała czegoś innego od tego losowego spotkania. A już liczył, że faktycznie spotkał przypadkiem kulturalnego rozmówcę. Na cholerę mu te marzenia o Quidditchu, skoro nawet nie był popularny? Niby latały za nim jakieś dzierlatki, ale to były rówieśniczki i młodsze smarkule. Nikt poważny, z kim można usiąść, wymienić się myślami. Niepotrzebnie przylazł pod ten pomnik, tylko go wzięły zbędne refleksje. Wzruszył ramionami i skłonił się w stronę kobiety. -Miło było poznać. Jak na prawdziwego Brytyjczyka przystało, był kulturalny, nawet jeśli wyłącznie na pokaz. Następnie ruszył w kierunku igloo, aby zaczepić kogoś, z kim może wesoło spędzić czas.