Znajdujący się tu plac zabaw jest oczywiście magiczny. Huśtawki ruszają się same, dzięki czemu rodzice mogą w spokoju usiąść i oglądać zabawę swoich dzieci. Rzucono tu kilka zaklęć, które nadają wyjątkowości temu miejscu - zaklęcie chroniące placyk przed brudem i zniszczeniami oraz niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi. Jest więc w pełni bezpieczny nawet dla najmłodszych pociech, które mogą się tu bawić również zimą (bez ryzyka pośliźnięcia się o śnieg).
Autor
Wiadomość
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Klątwa: Nieaktywna, chyba że zacznę wydawać pieniądze, a przy Skaju wszystko jest możliwe.
Nie miał tego dnia silnego poczucia zrobienia czegoś dobrego dla drugiej osoby, choć pogoda, tak przyjemna jak na październik, w ten sposób powinna była go nastrajać. Ani myślał zamieniać się na dyżury - bo teraz, jako pełnoprawny nauczyciel, mógł odmawiać podobnym prośbom - i nawet nie dotykał tych kilku listów piętrzących się na biurku w obawie, że ktoś mógłby faktycznie coś chcieć. Tak naprawdę z ciekawości tylko zerknął na tablicę ogłoszeń w miasteczku, widząc nowo dopięty pergamin i sądząc, że to jedynie kolejne zaproszenie na jakieś warsztaty - i oczywiście nim nie było. I choć naprawdę nie miał tego dnia chęci do poświęcania się w imię dobrego uczynku, nie mógł nie przejąć się młodziutkim leprehau od kilku dni błąkającym się po Dolinie Godryka. Wiedział, jak sam przeżywałby zgubienie Chione lub Simby i to ostatecznie przekonało go do podporządkowania dnia pod poszukiwania Hinto. Skupiony na tym zadaniu, nie przejął się kolejnym rodzicem mamroczącym coś do swojej pociechy, ale na własne imię zareagowałby nawet w zatłoczonym pomieszczeniu, tym bardziej, że i głos od razu przywołał przyjemne skojarzenia. Szeroki uśmiech objął jego usta, a oczy zabłyszczały zuchwale. - Skyler! Co za przyje- - urwał, bo już wciskana mu była prośba o pomoc. I tak jak chwilę wcześniej ustalił, że nie ma szans na asertywności wobec psich problemów, tak szybko przekonał się, że szczenięce oczy byłego Puchona działały w podobny sposób. Zresztą, wystarczało tylko jedno spojrzenie na gramolącą się niezgrabnie dziewczynkę, by przenieść na nią całą entuzjastyczną uwagę. - Cześć Bzyczku - zaszczebiotał ciepło, wyciągając ręce do dziewczynki, z początku ostrożnie i badawczo, by upewnić się, czy aby na pewno mała z ciekawskiej i radosnej istotki, próbującej na własną rękę wydostać się z wózka, nie przemieni się w jednym momencie w płaczliwego Lelka. - Pewnie sobie myślisz, eee tam, kolejny nowy wujek, nie tak super, jak potuptanie po ziemi, ale właśnie poznajesz najfajniejszego wujka ever. To chyba przyjdziesz na chwilę na rączki, co? No pewnie, że przyjdziesz... - Z szerokim uśmiechem wyciągnął dziewczynkę z wózka, korzystając z chwili spokojnego zadziwienia nieprzewidzianą sytuacją. Oparł ją sobie wygodnie o pierś, jedną rękę układając na jej klatce, drugą za to podtrzymując pod nóżkami; w ten sposób nie tylko ona mogła obserwować świat przed sobą, ale i Ezra obdarzyć Skylera spojrzeniem ozdobionym uniesieniem jednej brwi. - No i czego ten twój tata tak szuka, hm? - zapytał, niby bujając ją uspokajająco, ale to energiczne kopnięcia kopytkami w akompaniamencie "dada" biorąc za odpowiedź. Nie walczył z dziewczynką zbyt długo, bo zaraz wiercenie się stało bardziej intensywne, a to groziło poważnie niezadowolonym grymasem, na który nie mógł sobie pozwolić jako najfajniejszy wujek ever. Opuścił ją więc na ziemię, cały czas jednak podtrzymując za rączki, które zawijały się w piątki na jego palcach. - Jeszcze trochę i będzie mogła z Milką biegać po Dolinie - zauważył bardzo hipotetycznie i niezobowiązująco, wiedząc, że takich deklaracji nie może składać bez aprobaty Heaven. Zaraz tez pozerkiwał na Skylera z lekkim uśmiechem, poświęcając mu nieco więcej uwagi, gdy mała zajmowała się stawianiem chwiejnych kroków. - Chyba już nie wypada mi nazywać dzieciakiem ciebie, skoro sam masz... - zawahał się nad imieniem dziewczynki, przekonany, że gdzieś je słyszał, ale za nic nie mógł teraz wydobyć go z pamięci. Cmoknął więc cicho w niezadowoleniu, dokańczając: - Córkę. Małą. Przepraszam, nie pamiętam imienia.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zaśmiał się mimowolnie - po części z ulgi, że Ezra faktycznie tak zgrabnie przeszedł do pomocy, po części ze szczerego rozczulenia zaangażowaniem zawsze tak wyniośle kojarzącego mu się Krukona. Nie brał już do głowy tego, że kiedyś mógł wstydzić się czegoś teraz tak dla niego naturalnego, czym był szczery śmiech, którego nie dusił już do ciepłego uśmiechu i bezgłośnego kręcenia głową, bo i chętnie zapominał już o czasach, gdy pewność siebie uważał za coś, co może jedynie udawać. I choć wiedział, że sam Mefisto by nie pochwalił jego ufności, to nie pozerkiwał kontrolnie na to, w jaki sposób Ezra układa sobie w rękach ruchliwą Cynkę, bo gdy tylko mógł wypuścić ją z objęć orbisowego zaklęcia, skupił się na jak najszybszym odnalezieniem w torbie potrzebnego do bezpieczeństwa małej eliksiru. - Call me daddy - poprawił go, unosząc rozbawione spojrzenie na wołającą go córeczkę, w dłoni trzymając już trumfalnie odnalezioną między zapasowymi ubraniami fiolkę. - Mef jest tatą, ja tatusiem. Staramy się przyzwyczajać ją do tego od początku, wiesz, żeby łatwiej było nam się komunikować i żebyśmy wiedzieli, którego z nas woła - wytłumaczył od razu, kucając przy wyrywającej się do przodu Cynce, by przytrzymać ją przy sobie jedną dłonią, aż ta nie przystanęła grzecznie w miejscu, bujając się chwiejnie uwieszona na dłoniach Ezry. - Chociaż na razie ogólnie raczej mnie woła... Trochę mnie to martwi, bo- To nie tak, że nie chce Mefa czy coś, widać, że się dobrze z nim bawi i w ogóle, ale no- nie woła go w ten sposób - rozgadał się, może i z nerwów niespodziewanego spotkania zdradzając nazbyt dużo, jednak nie do końca potrafił się opanować, gdy do stresu codziennych problemów dołączyły także klątwy, przez które musiał pamiętać o całym szeregu nowych procedur. Zapiął więc kurteczkę córki, upewniając się, że jej koszulka znajduje się wciąż w elastycznych spodenkach i dopiero gdy naciągnął jej czapkę na głowę podał jej do wypicia przyprawiony do smaku eliksir chroniący przed ogniem. I nauczona już tej nowości dziewczynka od razu zagaworzyła atencyjnie, domagając się uciętych z powodu klątwy czułości, więc z cichym śmiechem pochwycił ją w ramiona, pozwalając dziewczynce wtulić się w rozgrzaną zmartwieniami szyję, gdzie mogła upewnić się w tym, że wciąż jest chciana i nowy tata nie znika jeszcze z jej życia. - Eliksir ochrony przed ogniem - wyjaśnił z opóźnieniem Ezrze, uśmiechając się z pewnym zakłopotaniem, zastanawiając się jaka klątwa trafiła się Clarkowi, skoro wiadomo już było, że wypuszczone na wolność przekleństwa dosięgnęły każdego obdarzonego darem magii. - No wiesz, jedna z tych klątw. Spontaniczny samozapłon. Nie wybucha aż tak gwałtownie, więc jestem w stanie w miarę sprawnie to opanować, ale no, nie zamierzam ryzykować, że poparzę dziecko - dodał, bujając spragnioną bliskości dziewczynkę w ramionach, niby powtarzając sobie, że nie powinien jej do tego przyzwyczajać, więc i musząc zaraz odstawić ją na ziemię, a jednak niekoniecznie potrafiąc się do tego zmusić. - Och, Milka, jasne... Faktycznie chyba różnica wieku nie jest taka duża. Pewnie i tak kiedyś spotkają się w przedszkolu, a później w Hogwarcie - odpowiedział nieco wymijająco, chcąc wykazać zainteresowanie dziewczynką, a jednak powstrzymując się przed zaproponowaniem wspólnej zabawy w Wilczej Norze, zanim nie przegada tego pomysłu z Mefisto. - Cynthia - podpowiedział i zaraz prychnął cicho z rozbawienia, gdy wybudził tym córeczkę z letargu, bo ta nagle zainteresowana powróciła ciekawskim spojrzeniem do Ezry, wyrzucając z siebie kilka niezrozumiałych nikomu słów. - Mhm, polubiłaś już wujka? Wu-jek. Wujek Ezra - podpowiedział dziewczynce kilka razy, po czym opuścił ją powoli na ziemię, wolną ręką chwytając już za wózek. - Czy najfajniejszy wujek ever ma jakieś plany czy może ma ochotę zawalczyć o swój tytuł i przejdzie się z nami na plac zabaw?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ugryzł się w język, by nie zażartować z tego całego tatusiowania, domyślając się, że Skyler znał już wszelkie możliwe konteksty i powtarzanie ich nie miało sensu; jedynie ezrowa brew drgnęła na moment nieposłusznie, jakby myśl po prostu nie mogła przejść bez żadnego wydźwięku. - Może po prostu spędzasz z nią trochę więcej czasu, bo pewnie ciężko podzielić się naprawdę na pół, jeśli chodzi o pracę, obowiązki domowe i w ogóle? - zapytał teoretycznie, trochę nie wiedząc, czy powinien go pocieszać, dzielić się (nie)cennymi radami, czy jedynie wysłuchać tego potoku zmartwień, który pewnie uciekał mu jedynie półświadomie - ale że lubił własny głos, a skupienie Sky'a skoncentrowało się na poprawianiu dziecięcych ubrań, podjął: - Trudno mi się odnieść, bo Milka z kolei jest taka, że czasami naprawdę jej obojętnie, kto się nią opiekuje, byle dał jeść- Taki charakter. Bardziej to widać, jak Heaven zostawia ją ze mną na dłużej. Przez pierwsze dwa dni marudzi, że chce mamę, a jak mama wraca, to tylko ja mogę jej czytać bajki. Więc myślę, że i u was będzie się zmieniać. Wierzył że w perspektywie lat Nox jeszcze będzie tęsknił do spokoju i wcale nie będzie pamiętał o tym krótkim epizodzie, gdy dziewczynka nieświadomie wykazywała jakąś preferencję, co do rodzina. Wiedział jednak także, że początki bywały najtrudniejsze i budziły wiele emocji - trudno było więc dziwić się zmartwieniem. Uśmiechał się więc lekko i zaplótł ramiona na klatce piersiowej, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, gdy został zwolniony z obowiązku pomagania, po tym jak Sky porywał dziewczynkę w objęcia. - Och, wszystko jasne. Zastanawiałem się, czy te klątwy są przypadkowe, czy jednak dałoby się znaleźć powiązania do cech, a twoje uwalnianie pokładów gorąca daje mi mocny argument za dopasowaniem - zażartował z nutą flirtu, przesuwając wyrazistym spojrzeniem po skrywanej pod bluzą skylerowej sylwetce, poniekąd z samej ciekawości, w jaki sposób układały się teraz granice ich relacji i czy pod subtelnym naporem mogły się naginać. Zaraz jednak spoważniał, myśląc o tych pierwszych dniach, kiedy żadne środki ochrony nie zostały jeszcze wdrożone i metalowe przedmioty potrafiły świsnąć koło ucha a szkodniki zaczęły się wręcz wylewać z dormitoriów; być może jeszcze nie był czas, by traktować to tak lekceważąco. - Nie zazdroszczę generalnie, część dzieciaków w szkole też na to cierpi, więc wyobraź sobie jaka to tragedia, kiedy serio ciągle jest dużo osób w twoim otoczeniu. A na mojej klątwie cierpi tylko sakiewka, także bez dramatów. - Machnął ręką, nie zatrzymując tematu na sobie, gdy tak naprawdę nie było nic do opowiadania, a o wiele bardziej uwagi domagała się dziewczynka w skylerowych objęciach. - Cynthia, ślicznie - powtórzył, uśmiechając się ciepło do dziewczynki, której spojrzenie zwróciło się ponownie w jego stronę. Musiał bardzo się powstrzymywać, by przy gaworzeniu nie wyciągnąć do niej ponownie rąk, czując ten pulsujący instynkt, którego prawdopodobnie nie można było już w żaden sposób uciszyć. - Biorąc pod uwagę, że jest córką Noxa, śmiesznie byłoby pójść ze zdrobnieniem Cyn, bo jest bardzo bliskie słowu sin - zauważył, pozerkując na Skylera, by upewnić się, że takie skojarzenie mu nie przeszkadza, bo głównej zainteresowanej o zdanie nie mógł jeszcze zapytać. - Hm, w zasadzie to tak, miałem trochę inne plany. Nie wiem, czy słyszałeś, ale Felinusowi zgubił się pies, więc myślałem, żeby przejść się po Dolinie, żeby poszukać biedaka. Aleee raczej nie zaszkodzi, jeśli chwilę z wami zostanę. Z kim na razie konkuruję o tytuł? - dopytał, ciekawy z kim jeszcze Sky lub Mefisto utrzymywali kontakty po Hogwarcie.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Pokiwał głową z drobnym uśmiechem, początkowo niemal odruchowo, ze zwykłej grzeczności, by dopiero pod rozwinięciem Ezrowego komentarza ściągnąć lekko brwi w zrozumieniu jak trafna była ta uwaga. - Tak, chyba masz rację... - przyznał, dodatkowo zdradzając drobne zmartwienie dłonią odruchowo przygładzającą materiał bluzy, choć przecież ta nie zwykła gnieść się tak jak zazwyczaj będąca na jej miejscu biała koszula. - Pewnie im będzie starsza, tym bliżej będą. Wspólne pełnie i w ogóle... Podobno tylko Wilkołak może w pełni zrozumieć drugiego Wilkołaka - pociągnął dalej, nie potrafiąc zapomnieć słów ojca Mefisto, skoro mniej lub bardziej subtelne aluzje dbały o to przez cały czas ich relacji i nie wiedział jak miałby nie czuć się odsunięty czy pominięty, gdy jedną noc każdego miesiąca będzie musiał spędzać samotnie, martwiąc się nie o jedną, ale dwie najważniejsze osoby w swoim życiu. - Profesorze Clarke, czy Pan mnie podrywa? - podpytał z drobnym rozbawieniem, nie potrafiąc ukryć ani unoszącej się w zaskoczeniu brwi ani mknących w górę kącików ust, chętnie korzystając z awansu Ezry, by zachować ten naturalny dystans między nimi, o który przecież zawsze dbał sam Krukon wiecznie wtrącanym gdzieś "dzieciaku". Bo i prawda była taka, że i tego mu brakowało mocniej niż zazwyczaj, gdy dorosłe życie złapał go już mocniej, nie tylko pracą, dzieckiem i poważnym związkiem, ale i pożegnaniem się na zawsze z murami Hogwartu. - Klątwy w szkole to w ogóle brzmi jak coś tragicznie nieodpowiedzialnego... Na czas ich trwania powinno być prowadzone jakieś nauczanie z domu czy coś w tym stylu, by unikać dużych skupisk ludzi - przymarudził już widoczniej, bo nawet jeśli temat nie dotyczył jego czy Cynthii, to wciąż martwił się o swoich młodszych znajomych, którzy skazani byli na codzienne zderzanie się z klątwowymi kumulacjami, ledwo powstrzymując się od gaspnięcia gdy zdał sobie sprawę, że i Clarke jako nauczyciel masowo narażony jest na nieprzyjemne efekty klątw. Zaśmiał się szczerze - może nieco ciszej, niż zrobiłby to normalnie, bo choć oduczył się już duszenia tej pozytywnej reakcji, to przy Ezrze stare nawyki lubiły budzić się do życia - po części z rozbawienia tym, że postawiona na ziemi Cynthia szybko schwytała materiał nogawki nowego wujka w zaskakująco silną rączkę, a po części z zaskoczenia, że nigdy wcześniej nie pomyślał, by w ten sposób spojrzeć na imię córeczki. - Podoba mi się - przyznał, kręcąc głową w lekkim niedowierzaniu, od razu też obiecując sobie, że nie powie Mefisto o tym, że to Ezra zwrócił mu uwagę na ten ironiczny zbieg okoliczności, bo choć był pewien, że ta gra słów z pewnością mu się spodoba, to nie wątpił też, że starci w jego oczach, gdy dowie się kto jest jej autorem. - Gdybym dorobił sobie drugie imię, to też byłbym Sin. No- Jak już wezmę nazwisko Mefa - dodał, nagle uświadamiając sobie, że właściwie już czuje się jak po ślubie, zaraz już kucając by spróbować spokojnie rozluźnić zaciśniętą dłoń dziewczynki, zbyt dobrze znając jej wilkołaczy talent do destrukcji, by pozwolić jej beztrosko szarpać za złapaną nogawkę Ezry. - Konkurencja nie jest duża, ale solidna - przyznał, spoglądając w górę, by posłać rozbawione mrugnięcie w zielone tęczówki, tuż po tym jak kiwnął lekko głową w przytaknięciu, faktycznie kojarząc ogłoszenie, a jednak wiedząc, że nie za bardzo wie jak pomóc, (jak na ironię przy dwóch Wilkołakach w domu) zwyczajnie nie mając ręki do zwierząt. - Theo chociażby. Puchon, chyba nawet z Twojego rocznika. Theodore Kain - dodał po chwili namysłu, gdy zachęcił już Cynkę do chwycenia Ezrowej dłoni (czy może Ezrę do chwycenia tej Cynkowej), głupio ekscytując się możliwością rozniesienia plotek, bo i przez opuszczenia Hogwartu czując się nagle jak zamknięta w domu kura domowa. - Kojarzysz go na pewno, wiecznie się uganiał za jedną laską i świata poza nią nie widział, nie chciał absolutnie nikogo innego - nakreślił, jedną ręką gestykulując z nieskrępowaną już niczym gejowską manierą, drugą pchając wózek w stronę placu zabaw, chętnie usprawiedliwiając się tym, że jeden kwadrans więcej zagubienia nie zaszkodzi biednemu psiakowi. - Okazało się, że jednak nie jest tak hetero jak chciał żebyśmy wszyscy w szkole myśleli - wyrzucił z siebie w końcu, kątem oka pozerkując ciekawsko na Ezrę, by sprawdzić czy rozpali w nim choćby iskrę zainteresowania. - Od tego czasu bardzo się do siebie zbliżyliśmy - dodał wymowniej, niemal ściszając głos do teatralnego szeptu, jakby nawet mała Cynthia była w stanie zrozumieć rzuconą aluzję, którą zaraz przypieczętował połowicznym uśmiechem i powolnym wyrecytowaniem: - Ja, Mef i Theo.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Przechadzanie się przez Dolinę Godryka zawsze powiązane jest z mniej lub bardziej zaskakującymi sytuacjami. Plac zabaw wydawał się być z początku miejscem cichym, lekko zamglonym, acz widocznie stawiającym przede wszystkim na bezpieczeństwo dzieci. Czysto teoretycznie, bo przecież wiele w magicznym świecie rzeczy potrafi się wydarzyć w mgnieniu oka. I kiedy to Cynthia, znajdująca się pod opieką @Skyler Schuester, miała rączkę w dłoni @Ezra T. Clarke, szmer liści zdawał się być bardziej przytłumiony, a kolejne podmuchy lekkiego, acz odczuwalnego wiatru, niosły ze sobą atmosferę typową, acz jednocześnie… posiadającą ziarenko niepewności. W szczególności, że dziewczynka odwróciła się w kierunku tutejszej roślinności, krzaków obrastających dookoła plac zabaw, wskazując na nie w mniej bądź bardziej chaotyczny sposób swoją małą, dziecięcą dłonią.
Niech każdy z Was rzuci kostką k6, by przekonać się, co konkretnie dostrzegłeś!
Rzut kostką k6
1, 2 - w Twoim przypadku nie wiesz, co tak naprawdę ma miejsce, bo nie zauważasz, by cokolwiek było nie tak - przynajmniej pod względem otoczenia. I nawet jeżeli jesteś wyczulony na wszelkie możliwe rzeczy w codziennych sytuacjach, tak teraz pozostałeś wręcz zaskakująco ślepy - żaden szmer, żaden gwizd, żaden ruch nie zostały zarejestrowane przez Twoje zmysły. A Cynthia nadal zdaje się być czymś wysoce… zaintrygowana.
3, 4 - spoglądasz uważniej, baczniej, zauważając w liściach tutejszej flory, otaczającej tuż nieopodal ławeczkę, dość nietypowe… ruchy. Rosnące bujnie krzaczki zdają się coś za sobą ukrywać, co córeczka z łatwością zauważyła, ale czy to jest droga, którą powinieneś iść? Czy powinieneś sprawdzać, co tam tak naprawdę się znajduje, jeżeli i tak na Wielką Brytanię niedawno spadły klątwy, które uprzykrzają Wam życie? Zdecyduj rozważnie - bo z tej drogi nie ma odwrotu. Nawet jeżeli macie przy sobie dziecko.
5, 6 - odwracasz się tam, gdzie zaaferowana Cynthia zdaje się pokładać największą ilość własnej uwagi, by następnie zauważyć fragment dziwnej, nierozpoznanej jeszcze przez Ciebie kończyny, która całkiem sprawnie wsunęła się w krzaki, ukrywając to, z czym tak naprawdę miałeś do czynienia. Nie, to nie mogły być zwidy - usłyszałeś nawet trzask łamanych gałęzi! Coś musi stać za tym wszystkim, ale co konkretnie? Tego nie wiesz, dopóki nie przekonasz się, podchodząc do obleganego przez coś… kogoś… obiektu. Uwaga: Ezra w tej kostce rozpoznaje, że jest to małe zwierzę domowe, należące prawdopodobnie do Felinusa, ale nie ma stuprocentowej pewności.
Oznaczcie mnie, kiedy podejmiecie kolejne kroki i zdecydujecie, co chcecie następnie zrobić!
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie miał pojęcia, skąd miał tę umiejętność dobierania słów, że chcąc pocieszyć Skylera, znalazł mu jedynie kolejny powód do zmartwień; nawet magiczne "masz rację" nie przyćmiewało mu poczucia winy z tym związanego. Nie miał jednak nawet czasu naprawić swojego błędu, bo został zaskoczony zupełnie inną informacją. - Och, wspólne pełnie - powtórzył, z odrobiną większego dystansu spoglądając na tak rozkoszną przecież dziewczynkę - wilkołaczycę - jakby nie do końca potrafiąc pojąć, jak ktokolwiek mógł zrobić małemu dziecku tak dużą krzywdę. Powróciły do niego wszystkie uśpione wątpliwości, którymi zadręczał się kiedyś w kontekście przemiany Noxa, gdy jeszcze byli jakkolwiek bliżej. I to nie było jego sprawą ani nawet jego prawem, by bez znajomości faktów wygłaszać zdanie na ten temat, więc postanowił przełknąć oburzenie. Wierzył w Skylera, nie musiał więc w Mefisto. - Na pewno razem jakoś rozgryziecie ten temat - zażartował nawet, ale uśmiech na jego ustach zmiękł dopiero na skylerową zaczepkę i wizję domowego nauczania magii. - Od zawsze, przy każdej możliwej okazji, Panie Schuester, dopiero zauważyłeś? - odparł, tak bardzo już przyzwyczajony do własnej wolności związkowej, że już praktycznie zapominając, że był jakiś moment ich relacji, gdy podobne żarty w sobie hamował, o ile nie miały podrażnić konkretnych osób. Zresztą, uważał to za swój obowiązek - w innym wypadku niewątpliwa zazdrość Noxa byłaby irracjonalna i stawiała go w gorszym świetle. - Mhm, już to widzę. "Panie Clarke, niestety lusterko dwukierunkowe mi się zbiło i nie mogę dziś uczestniczyć" albo "przepraszam, ale mój kominek strasznie przerywa." - Choć śmiał się z uczniów Hogwartu, to wiedział, że i z jego strony mogłoby to w ten sposób wyglądać. Uważał zresztą, że młodsi i mniej samodzielni czarodzieje bezpieczniejsi byli w Hogwarcie, bo nawet jeśli klątwy nie zawsze były miłe, to raczej nie były też śmiercionośne, więc wspólnymi siłami kompetentnych osób i obserwujących wszystko portretów, można było sprawnie pomagać. - Zostaw, w porządku - uspokoił go z lekkim uśmiechem. Nie przeszkadzało mu szarpanie za nogawkę, wiedząc już, że nie było takich zniszczeń, z którymi proste zaklęcia nie mogły sobie poradzić, a próba przekonania dziewczynki do rozluźnienia łapki mogła w gruncie rzeczy trwać dłużej niż jej samodzielna zmiana obiektu zainteresowania. - Theo... Theo, no kojarzę. Taki chłopak z sąsiedztwa, często brylował na lekcjach - potwierdził, nawet trochę zdziwiony, że nigdy się Kainem nie zainteresował szczególnie, choć zrzucał to na świadomość niechęci między nim a Heaven - i w to wolał się nigdy nie wtrącać. Nie musiał być zachęcany do pochwycenia rączki Wilczego Dziecka, zdecydowanie czerpiąc z tej sytuacji wiele przyjemności, szczególnie gdy rozpoznał ten plotkarski błysk w oku Sky'a. - O no proszę, można było się spodziewać, że był zbyt słodki na bycie hetero. Zresztą, Puchon, to zobowiązuje - zaśmiał się, mając na końcu języka pytanie, czy Skyler sprzedaje mu tę informację z konkretnego powodu; w końcu nawet jeśli w czasach szkolnych chłopak niezbyt go interesował, to mógł to w tym momencie nadrobić. - Zbliży-och. Okej. Przyznaję, że dzisiaj nieźle mnie szokujesz. - Pokręcił głową, wypuszczając cichy śmiech, potrzebując chwili, by przetworzyć tę informację. Nie powiedziałby, że to Skyler i Nox będą pierwszą parą z jego kręgu znajomych, którym spodoba się opcja otwartego związku. - Czy to jest propozycja? Konieczny warunek do bycia wujkiem? Bo za moich czasów obciągało się dla lepszej oceny, a nie żeby poniańczyć dziecko, ale jeśli trzeba... - wzruszył łagodnie ramieniem, nie przejmując się słownictwem tak bardzo jak Schuester, tym bardziej, że Cynka bardziej niż rozmową zaintrygowała się... krzakami. Z myślami wciąż utrzymującymi się przy poznanej plotce, z lekką konsternacją spojrzał w kierunku wskazywanym przez dziewczynkę, ale żaden szmer, gwizd ani ruch zupełnie go nie zaniepokoiły. - Co tam widzisz, psotniku? Krzak jak krzak - dopytał, zaraz jednak przenosząc wzrok na Skylera, bo może on potrafił powiedzieć coś więcej, w końcu lepiej znał reakcje własnej córki.
Lubił zabierać Chrisa na spacery i nie miało znaczenia, czy starał się wyciągnąć go w jakieś nowe miejsce, czy też spacerowali po okolicy. Co prawda Hogsmeade w ostatnim czasie nie należało do najbardziej urokliwych miejsc, więc tym razem Josh zabrał męża do Doliny Godryka. Był tam sklep, gdzie zwykle kupował ziarna do kawy i cynamon do ciastek, więc pretekst był idealny, żeby wybrać się do miasteczka i zwyczajnie pochodzić. Bez myślenia o innych, bez zastanawiania się, czy nie muszą gdzieś się spieszyć. Z tego też powodu, nie przejmując się ludźmi wokół nich, spróbował sięgnąć po dłoń męża, aby lekko spleść z nim palce. - Ten sklep z przyprawami… Babcia zabierała nas tutaj świstoklikami, a później przy pomocy proszku Fiuu. Zawsze czekałem, aż tu się znajdziemy, żeby zabrać ją… O, właśnie tam! Widzisz ten plac zabaw? Bawiłeś się tutaj kiedyś? - zapytał, ciągnąc męża za sobą w stronę placu zabaw. Wiedział, że byli dorośli i wiele rzeczy im zwyczajnie nie wypadało, ale nie miał zamiaru zastanawiać się nad tym w tej chwili. Od zorganizowania pikniku dla wszystkich uczniów i studentów, czuł pewien niedosyt dziecięcej zabawy. Chciał więcej. Chciał móc znów odciąć się od problemów i wrócić do czasu, gdy wszystko było takie, jak powinno, na swoim miejscu, kompletne. W tej chwili, choć nie mógł mówić, żeby nie był szczęśliwy, wiedział, że brakowało mu zamknięcia pewnych spraw, wyjaśnienia ich. Mimo to lubił wracać wspomnieniami do tamtych dni, do czasów sprzed jego jedenastych urodzin. Brakowało mu również babki i jeśli czegoś najbardziej żałował, to braku jej obecności na ślubie. Tego, że nie mogła być świadkiem, jak jej wnuk w końcu układa sobie odpowiednio życie. - Zawsze te huśtawki huśtały się dla mnie za wolno. Zawsze chciałem być wyżej, sięgnąć gwiazd, a babcia jedynie śmiała się, mówiąc, że na miotle mógłbym to szybciej osiągnąć niż na placu zabaw - powiedział, wchodząc na teren placu zabaw, na którym brakowało jedynie bawiących się dzieci, co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich się znajdowali. Brak księżyca, podmokłe tereny, dementorzy… Niemal jak na zawołanie poczuł charakterystyczny chłód, który sprawił, że odruchowo wyjął różdżkę, rzucając cicho expecto patronum i srebrzysty ragdoll pojawił się obok nich, przez moment przyglądając się Joshowi, jakby chciał zapytać, po co go wzywał. Zaraz jednak poruszył uszami, zwracając głowę w stronę zbliżającej się zjawy.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Wiedział, że czasami musiał ustępować. Nie dało się zresztą spędzać całego życia jedynie w zamknięciu albo ogrodzie, czy na wędrówkach po lesie. Josh dawał mu odpowiednio wiele przestrzeni, by mógł realizować te swoje zamierzenia, by mógł w ten sposób spędzać czas, ale to nie oznaczało, że nie mógł i nie powinien czasami robić również tego, na co miał ochotę jego mąż. Poza tym starszy mężczyzna naprawdę uwielbiał zabierać go w różne miejsca, uwielbiał o nich opowiadać, uwielbiał zarzucać go najróżniejszymi historiami. Rzadko jednak wspominał o swojej rodzinie, o swoim dzieciństwie i trudno było z niego cokolwiek wydobyć. Christophera czasami to denerwowało, ale wiedział, że nie powinien przekraczać pewnych granic, że nie powinien na siłę czegoś z Josha wyciągać, wychodząc z założenia, że wszystko opowie, kiedy tylko zechce to zrobić. Choć, oczywiście, nawet on miał swoje granice wytrzymałości, jakich lepiej było mimo wszystko nie przekraczać. - Nie, a przynajmniej nie pamiętam. Rzadko bywaliśmy w Dolinie, kiedy byłem dzieckiem, dopiero później, już w czasach szkolnych, kiedy tata zabierał mnie czasami do Charliego - odparł, kręcąc głową. - Większość czasu spędzałem z dziadkami, wiesz, bardziej od placu zabaw fascynowało mnie jednak kopanie dołków, w które można było wrzucać różne nasiona. Babcia zawsze zostawiała dla mnie pestki z owoców, zastanawiając się pewnie, czy kiedyś uda mi się wyhodować cytrynę albo arbuza. Próbowałeś kiedyś to zrobić? Uśmiechnął się łagodnie na te wspomnienia, wiedząc, jakie były dla niego cenne, po czym marszcząc lekko nos dodał, że mogą coś podobnego zrobić nawet teraz. Ostatecznie wyhodowanie cytryny w doniczce nie było niczym trudnym, przynajmniej dla niego, skoro radził sobie z o wiele groźniejszymi roślinami, nie pozwalając im na to, żeby go zjadły albo zrobiły coś podobnego. Zaraz jednak zerknął nieco niepewnie na swojego męża, a później na huśtawki, jakby chciał go zapytać, czy przypadkiem nie zamierza w takim razie jego wysłać do gwiazd, ale zanim cokolwiek powiedział, poczuł, jak robi się zimno. - Miałem nadzieję, że chociaż dzisiaj będzie spokojniej - stwierdził, wzdychając lekko, mając wrażenie, że magiczne stworzenia ostatnimi czasy go prześladowały, od kiedy zaś w rezerwacie miał problem z dementorem, miał do tych stworzeń pewien uraz. Nic zatem dziwnego, że właściwie od razu sięgnął po różdżkę, by posłać natychmiast borzoja w ślad za męczącą ich zjawą, tym razem nie wahając się ani chwili, gdy wypowiadał expecto patronum.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Na wzmiankę o Charliem, Josh mimowolnie się skrzywił. Nie potrafił myśleć pozytywnie o przyjacielu swojego męża, choć starał się ze wszystkich sił nie okazywać niechęci. Wiedział, że był naprawdę ważną częścią przeszłości Chrisa, miał wpływ na jego kształtowanie się, na to, jak się zmieniał. Jakkolwiek zazdrosny Josh nie był, wiedział, że Charlie był naprawdę ważny jako przyjaciel i z pewnością będzie częstym gościem w opowieściach o przeszłości. Mimo to nie było przyjemnie tego słuchać. Szczęśliwie zaraz Chris wspomniał o sadzeniu roślin i Josh nie potrafił powstrzymać cichego śmiechu. Zanim jednak odpowiedział, wyczuli dementorów, po chwili obserwując, jak borzoj i ragdoll ruszają w stronę zjawy. - Spokojniej? Nie da się, ale proszę, już będzie lepiej… To wsiadany i się huśtamy. Nie bój się, nie odlecisz daleko ode mnie - powiedział, siadając na jednej z huśtawek, spoglądając w niebo z nieznacznym uśmiechem na twarzy. Po chwili huśtawka zaczęła sama go bujać w wolnym tempie, który był z pewnością odpowiedni dla dzieci, ale nie dla niego. Nic więc dziwnego, że niemal od razu Josh zaczął sam się huśtać. - Nigdy nie próbowałem sadzić roślin, choć nawet mnie nie dziwi, że ty to robiłeś. Mnie za to babcia podburzała, żebym spróbować wyhodować tutaj karuzelę z miotłami. Brałem odłamane witki z jej Zmiatacza i zakopywałem w piasku przy placu zabaw. Przy kolejnych odwiedzinach sprawdzałem, czy karuzela się pojawiła. Przestałem w to wierzyć, jak miałem jakieś… Osiem lat - odpowiedział w końcu na pytanie, spoglądając na Chrisa z lekkim, nieco nostalgicznym uśmiechem. Wspominanie czasów dzieciństwa nie było złe, ale wiązało się z omawianiem rzeczy, których nie lubił wspominać. Jednocześnie wiedział, że daje mężowi ciągle niejasne odpowiedzi, że stale unika wyjaśnienia wszystkiego. - Wiesz… Ojciec jest mugolem. Matka nie mówiła mu, że jest czarownicą, więc przyjeżdżaliśmy odwiedzić babcię tylko, gdy ojciec miał dłuższy wyjazd służbowy. Wszystko, co opowiadałem mu później, było jedynie komentowane, jako moja wybujała wyobraźnia. Zamiast mioteł, ojciec pokazywał mi projekty rakiet i opowiadał o lotach w kosmos, więc szybko zacząłem interesować się gwiazdami… Przez to na mugolskich placach zabaw, bawiłem się w astronautę, a u babci - sadziłem miotły - rozwinął swoje wspomnienie, spoglądając znów przed siebie, czując się dziwnie, gdy mówił o tym na głos, ale ostatecznie Chris powinien wiedzieć o nim najwięcej.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Być może powinni nieco bardziej przejmować się w tej chwili kwestią dementorów, czy innych problemów, ale, prawdę mówiąc, Christopher był tym nieco zmęczony. Jednocześnie chciał rozwiązać te sprawy, chciał jakoś pomóc, jak choćby tak, jak w rezerwacie, wiedząc, że nie nadaje się do tego, by ruszać na jakieś wielkie wyprawy. Jego znajomość zielarstwa zapewne na nic nie zdałaby się w starciu z klątwami i innymi problemami, toteż próbował działać bardziej lokalnie, licząc na to, że ich dom ostatecznie nie zatonie. Zaczęły pojawiać się u niego jednak pierwsze oznaki zmęczenia, wskazujące na to, że mimo wszystko brak księżyca dla nikogo nie był niczym dobrym, nawet wtedy, gdy nie było się zbyt podatnym na to, co się dookoła nich działo. W tej jednak chwili nie chciał o tym myśleć, skupiając się na tym, o czym mówił jego mąż. Nieco niepewnie usiadł na drugiej huśtawce, zupełnie jakby obawiał się, że to wszystko się pod nimi zawali, a potem zamknął na chwilę oczy, opierając głowę o łańcuch, który trzymał. Czuł się nieco dziwnie, zupełnie, jakby faktycznie cofnął się w czasie, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego niektóre rzeczy niemalże zatarły się w jego pamięci, dlaczego do nich nie wracał. Tak, jak teraz kiedy po prostu znaleźli się na placu zabaw, a on miał prawdziwą ochotę, żeby przekonać się, czy jeszcze w ogóle pamięta, jak to jest tworzyć w wyobraźni obrazy tego, co chciało się robi. - Bardzo chciałem posadzić w ogrodzie u dziadków coś magicznego, ale to nie było możliwe. Mieszkali w zupełnie mugolskiej dzielnicy i kiedy zaczęły pojawiać się u mnie pierwsze, niekontrolowane wybuchy magii, zrobiło się to jeszcze bardziej problematyczne. Ale… nigdy nie próbowałem wyhodować miotły z patyków, może powinienem spróbować teraz? - odpowiedział, czując, jak huśtawka powoli zaczyna się poruszać, a on zerknąwszy przelotnie na męża, znowu zamknął oczy, poddając się po prostu tym ruchom, temu kołysaniu, które faktycznie potrafiło sprawiać przyjemność, które potrafiło wywołać uśmiech na jego twarzy i dokładnie tak było w tej właśnie chwili. - Dlatego nie chcesz, żebym go poznał, prawda? - zapytał prosto. Zdążył się już zorientować, że pewne rzeczy były niemalże zakazane, że Josh z jakiegoś powodu się ich bał i trudno było złamać jego opory. Nawet wydobycie na światło dzienne tych okruchów przyjemnych wspomnień, wydawało się niesamowicie trudne, zupełnie, jakby ten musiał się przemóc, by mówić. Christopher odchylił się lekko w tył, czując doskonale to dziwne drżenie w żołądku, które czuło się zawsze, gdy było blisko jakiegoś upadku, zmiany, niebezpieczeństwa, znajdując w tym coś niezwykle przyjemnego. - Więc pewnie nie chciałbyś cofnąć czasu, żeby móc znowu… Żeby po prostu tego wszystkiego doświadczyć. Ja bym nie chciał - stwierdził, próbując rozhuśtać się mimo wszystko mocniej. - Wszystkie dobre wspomnienia przeplatają się zawsze z tymi gorszymi. Czasami zastanawiam się, jak udało mi się mimo wszystko zachować miłość do roślin, do zielarstwa, skoro tak bardzo źle było to postrzegane. Skoro dziadek… A jednocześnie to, co działo się, kiedy byłem dzieckiem, było takie naturalne. Nie wiem, jak ty, ale ja uwielbiałem podróże samochodem - dodał jeszcze, oddychając nieco głębiej, starając się pozbyć wspomnienia związanego ze śmiercią ukochanego dziadka, które w dużej mierze kładło się cieniem na jego dzieciństwie, młodości, na jego wspomnieniach naprawdę beztroskich czasów, które odeszły.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Po tym, co stało się w Luizjanie, Josh trzymał się na uboczu i starał się pchać tam, gdzie mogło być niebezpiecznie. Owszem, czasem przypadkiem zdarzały się takie sytuacje, ale wtedy po prostu skupiał się na tym, żeby wrócić do domu. Nie chciał kolejny raz przyprawiać Chrisa o bóle głowy ze zmartwień i wiedział, że z nich dwóch, to częściej zielarz wchodził w miejsca, w których można było porządnie oberwać - Zakazany Las, rezerwat. Nic więc dziwnego, że Josh nie zgłosił się na ekspedycję organizowaną przez Ministerstwo Magii, zamiast tego zostając w domu. Czuł jednak, że jeśli dłużej będą musieli walczyć z dementorami, pilnować się, czy żadne kelpie na nich nie wyskakuje, albo czy langustnik nie czai się za kamieniem, on sam nabawi się nerwicy. Jednak nie chciał myśleć o tym w tej chwili, nie na spacerze, na który zabrał męża, gdzie chciał, naprawdę chciał, opowiedzieć mu więcej o czasach dzieciństwa i swojej rodzinie. - Zawsze chciałeś coś magicznego… Więc posadzenie wierzby bijącej u nas w ogrodzie będzie spełnieniem dziecięcego marzenia? - zapytał ze śmiechem, nim rozmowa wyciągnęła te mniej przyjemne wspomnienia. Nie miał nic przeciwko zasadzeniu wierzby bijącej u nich, jeśli będzie w odpowiedniej odległości od samego domu, aby nie uszkodziła go przypadkiem. Jednakże po tych kilku słowach, jednym wspomnieniu, Josh miał wrażenie, że bardziej rozumie tę zachciankę swojego męża, co wywołało falę ciepła w jego piersi. Ciepła, które niemal zgasło, gdy mimowolnie zaczął wspominać chwile spędzone z ojcem. - Nie dlatego, że jest mugolem… Dlatego, że wypiera wszystko, co magiczne… Naprawdę wszystko, Kit - odpowiedział cicho, niemal szeptem, nie patrząc jednak na męża. Przywykł ukrywać wszystko za uśmiechem i pewnie w tej chwili zrobiłby to samo, ale obiecał go nie okłamywać, nie ukrywać niczego przed nim. Szczęśliwie Chris zdawał się rozumieć go o wiele lepiej, odgadując, że nie będzie tak łatwo mówić o wszystkim. Josh w końcu spojrzał znów w jego stronę, uśmiechając się blado, gdy mężczyzna wspomniał swojego dziadka. Każdy z nich miał dobre wspomnienia okraszone bólem. - Nie mieliśmy samochodu… Jeździliśmy autobusami, no i… Ja się wychowywałem między mugolami, więc dla mnie to wszystko było normalne. Magia mnie fascynowała. Nie rozumiałem, dlaczego matka musiała zmywać wszystko ręcznie, gdy u babci naczynia czyściły się same, a jedzenie przygotowywało dosłownie w locie - mówił, po czym nagle zaśmiał się cicho, a jego oczy błyszczały, choć miotlarz miał nadzieję, że nie widać w nich śladu łez, jakie napływały do oczu na wspomnienia babci i spokojnych dni. - Wiesz, na co jeszcze uwielbiałem patrzeć? Jak piekła cynamonki. Czasem robiła to tak zwyczajnie, w piecu. Bywały jednak dni, gdy wbiegałem do domu po polowaniu na dziwne krety, które już wiem, że były gumochłonami, a ona dosłownie wszystko robiła w powietrzu… To jak ciasto drożdżowe robi się w wielki placek, jak masa maślana z cynamonem i cukrem rozlewa się na niej, a później ciasto zwija się w rulon. Zanim wylądowało na talerzu, już było podzielone na osobne ciastka, które kończyły się piec na centymetry nad talerzem. Tak świeżych cynamonek nigdy później nie jadłem… Twoja rodzina też w podobny sposób gotowała? - dopytał, wyraźnie nie chcąc jeszcze wracać do rozmowy o ojcu i wszystkim, co się z nim wiązało.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Niekoniecznie magiczne. Kiedy byłem młodszy, po prostu uważałem, że frukokwiaty są naprawdę ładne i mógłbym posadzić je w ogrodzie dziadków. Później, w miarę jak robiłem się starszy, zacząłem myśleć o tym, że taka wierzba bijąca mogłaby być bardzo przydatna, gdyby ktoś chciał zakraść się do ich domu - odparł powoli w formie wyjaśnienia, mając wrażenie, że to było nieco dziwne. Miał świadomość, że każdy człowiek chciał chronić swoich najbliższych, że często robił to za naprawdę wysoką cenę, a jednocześnie wydawało mu się, że jego sposób, jego plany, na osiągnięcie tych założeń, były nieco dziwne. Jakby nie do końca przystawały do tego, co mógł i powinien zrobić, zwłaszcza gdy był dzieciakiem. Ostatecznie jednak wzruszył ramionami. - Nie wiem, być może to faktycznie jakieś spełnienie marzeń z dzieciństwa? O wielkim ogrodzie, pełnym nie tylko roślin, ale i zwierząt, które po prostu mogą się do niego zakradać, kiedy chcą - stwierdził, marszcząc przy okazji nos, zdając sobie sprawę z tego, że mimo wszystko brzmiał dość melancholijnie, a później spróbował rozhuśtać się mocniej, chcąc się przekonać, czy zaklęcie, jakie zostało tutaj rzucone, będzie możliwe do złamania. Być może chciał również w ten sposób uciec od rozmowy, która mimo wszystko okazała się bolesna, nawet dla niego, chociaż nie umiał tego do końca sprecyzować. - Wiem. Jeśli tylko zdarzy ci się o nim wspomnieć, brzmisz, jakbyś… musiał przed nim wiele ukrywać. Nawet to, jak się czujesz - powiedział w końcu, na moment odchylając się mocno w tył, czując doskonale, jak huśtawka nieznacznie się pod nim zgina, dość niebezpiecznie zbliżając go tym samym do ziemi. Nie bał się tego jednak ani trochę, tak samo jak innych, podobnych rzeczy; nie robiły bowiem na nim najmniejszego nawet wrażenia. - Więc żyłeś w dwóch światach, tak samo jak ja, ale zupełnie inaczej. Moja babka nigdy w życiu nie pozwoliłaby sobie na jakieś mugolskie zachowanie, nie znosiła moich dziadków, zresztą, mam czasami wrażenie, że lubiła tylko siebie - powiedział na to, spoglądając znowu na Josha, nie mając pojęcia, jak doszło do tego, że zaczęli dyskutować o takich mało przyjemnych sprawach. Ostatecznie jednak takie właśnie było ich dzieciństwo, być może pozornie dobre, ale zawsze kryło się w nim coś, co okazywało się jednak mało przyjemnym dodatkiem, coś, co było zdecydowanie zbyt mało miłe, by można było na to spokojnie patrzeć. - Lubiłem, kiedy dziadkowie zabierali mnie do ogrodów zoologicznych albo do wesołego miasteczka, ale zawsze zestawiałem to z naszym światem, więc wiedzieli wszystko o ponurakach i całej masie magicznych stworzeń. Nie wiem, czy im to odpowiadało, ale nigdy nie kazali mi zamilknąć, pozwalali mi nawet przynosić do siebie Baśnie, czy atlasy magicznych roślin. Och, no i zawsze kupowali mi pluszaki - wyjaśnił, zaczynając nieco nerwowo przesuwać kciukiem po obrączce, jakby jednak te wspomnienia obok czegoś miłego, budziły jednak żal, od którego nie umiał uciec, budziły poczucie niesprawiedliwości, gdy zdawał sobie sprawę z tego, że jego babka przeżyła jego ukochanych dziadków o lata.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh zmarszczył czoło, pomimo uśmiechu na twarzy, gdy dotarło do niego, o czym musiał myśleć jako dziecko Chris. Wyglądało na to, że od zawsze był nie tylko mocno związany z dziadkami, ale też dojrzały w stosunku do rówieśników. To nie było złe, ale zdecydowanie żadne dziecko nie powinno myśleć o tym, jak ochronić najbliższych przed włamywaczami. Nie skomentował jednak tego, przyjmując to wspomnienie męża, rozumiejąc dobrze, czy raczej lepiej niż wcześniej jego zamiłowanie do roślin i chęć do posiadania w ogrodzie bijącej wierzby. - No więc spełniamy marzenia. Ogród jest w pełni twój i co będziesz chciał tam zasadzić, po prostu możesz. Nie mam też nic przeciwko pozbyciu się ogrodzenia od tyłu, żeby rzeczywiście zwierzęta mogły sobie swobodnie chodzić, choć wiem, że możemy mieć wtedy więcej dzikich gości - powiedział prosto, uśmiechając się ciepło. Te myśli były o wiele przyjemniejsze niż późniejsze wspomnienie o ojcu, które od razu złożyło się z aktualnym stanem rzeczy. Nie chciał o tym w tej chwili myśleć, nie na placu zabaw, który miał być odskocznią, powrotem do dzieciństwa, co częściowo im się udało. Dlatego jedynie powiedział cicho, że innym razem opowie o ojcu więcej. Skrzywił się znów, gdy tylko została wspomniana babka Chrisa, przez którą zielarz krył się długo w szafie z samym sobą. Josh podejrzewał, że z jej powodu jego mąż wiele wspomnień miał raczej gorzkich, ale nie dopytywał, wspominając jedynie, że u niego magia była tylko i wyłącznie w domu babci Irène. Nawet jego matka ani razu nie odważyła się użyć czarów, a różdżkę nazywała jakimś zabytkiem z Egiptu, pamiątką po stażu archeologicznym, jaki tam odbywała. Zaraz jednak uśmiechnął się szeroko, słysząc o ogrodach zoologicznych. - Tak! Uwielbiam je! Zawsze śmiali się ze mnie, że wszystkie dzieci biegną oglądać lwy, a ja ciągnąłem rodziców do klatek ze wszystkimi latającymi. Nietoperze były w porządku, ale i tak najlepsze były sowy, orły… Były po prostu piękne i nawet nie wiesz, jak skakałem z radości, gdy okazało się, że babcia ma sowę w domu. To uczucie, gdy pierwszy raz miałem możliwość pogłaskać ją po piórach, dać smakołyk z ręki, choć prawie się posikałem ze stresu, gdy nagle postanowiła zapolować na mysz, która chodziła po kredensie za moimi plecami - mówił szybko, z radością, jakby znów cofnął się do tamtych czasów. Nie umknęło jednak jego uwadze zachowanie Chrisa, nerwowe przesuwanie obrączką. Wyciągnął więc rękę, aby złapać za łańcuch jego huśtawki i przyciągnął go mocno do siebie, uśmiechając się zaczepnie. - Wiesz, co jeszcze dzieciaki lubią robić na placu zabaw? - spytał, nim ostatecznie przyciągnął męża mocniej do siebie, ignorując usilne próby huśtawki do bujania ich, aby pocałować go jakby leniwie.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Jesteś pewien, że mogę posadzić tam dosłownie wszystko? - zapytał właściwie od razu Christopher, spoglądając na niego nieco uważniej, jakby chciał przypomnieć mężowi, że istniało wiele gatunków roślin, które należało trzymać nie tylko z dala od ludzi, ale również z dala od jakichkolwiek zwierząt. Oczywiście, Christopher nie był na tyle szalony, by robić cokolwiek, co mogłoby doprowadzić do ich krzywdy, ale takie przedstawienie sprawy mimo wszystko spowodowało, że jego serce zaczęło bić nieco szybciej. Spełnianie marzeń, jakkolwiek nie brzmiałoby nieco dziecięco i może szaleńczo, miało jednak w sobie coś, co pociągało, coś, co jednak kusiło, niemalże napraszając się. Nie było w tym jednak nic złego, przynajmniej tak długo, jak długo te marzenia faktycznie nie były skrajnie nieodpowiedzialne, a młodszy mężczyzna z całą pewnością nie zamierzał sprowadzić na swoich najbliższych żadnego niebezpieczeństwa. Zaraz jednak nieco rozbawiony tą myślą, wspomniał, że w takim razie powinni przygotować jakiś tajemniczy schowek, nad którym posadziliby wierzbę bijącą. Brzmiało to nieco jak wprost z jakiejś baśni, co dodatkowo go rozbawiło, wprawiając w poczucie, że naprawdę był w tej chwili jak dzieciak. Zaraz też parsknął z rozbawienia, kiedy jego mąż wspomniał historię z sową, zastanawiając się, jak dziwne musiało być dla Josha zderzenie z magicznym światem. Zapytał go o to nieco niepewnie, zauważając, że dla niego wszystko to, co czarodziejskie i mugolskie było naturalne właściwie od dnia, w którym się urodził. Mieszał oczywiście te światy i jako dziecko początkowo nie był w stanie zrozumieć, dlaczego przy znajomych dziadków o niektórych rzeczach mówić nie powinien. Na całe szczęście, gdy miał cztery, czy nawet pięć lat, nikt nie zwracał na to szczególnie wielkiej uwagi, składając to wszystko na karb jego wyobraźni i chęci życia w magicznym świecie. Zaraz jednak drgnął lekko, czując, jak Josh przyciąga go w swoją stronę, wprawiając tym samym huśtawkę w nieco dziwne drżenie, kiedy próbowała wciąż huśtać się do przodu. Zacisnął więc nieco mocniej palce na łańcuchach, nie chcąc spaść w tak idiotyczny sposób, a potem zmarszczył nieznacznie brwi, nie do końca wiedząc, o co mogło chodzić. Zaraz jednak parsknął cicho, dostrzegając minę Josha, która mówiła zdecydowanie więcej, niż jakiekolwiek słowa. Mruknął coś niewyraźnie na ten idiotyczny pomysł, uśmiechając się przy okazji pod nosem, by później odpowiedzieć na pocałunek Josha, czując, jak oprawka okularów usiłuje wbić mu się w nos. Ledwie chwilę później huśtawka szarpnęła się jednak do przodu, powodując, że Chris o mało nie przyłożył nosem w ramię męża i zaśmiał się cicho. - Chyba tylko nie przesiadują wtedy na magicznych huśtawkach, które mają własne zdanie na temat tego, co chcą robić. Chyba że to jakaś dodatkowa atrakcja? - rzucił, nieco zaczepnie, unosząc jednocześnie brwi, jakby chciał powiedzieć, że jeśli z tym, co się właśnie stało wiązała się jakaś historia, to tak naprawdę nie miał nic przeciwko temu, żeby jej wysłuchać. Nie zaliczał się bowiem do osób, które z jakiegoś powodu byłyby zazdrosne o przeszłość swojego partnera. Choć, oczywiście, były takie dni, kiedy ta nieznacznie go drażniła albo wprawiała w swoistą niepewność.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh spojrzał na swojego męża, uśmiechając się ciepło do niego. W jego spojrzeniu w tym momencie próżno było szukać cienia niepewności, chęci wycofania się z własnych słów, czy czegoś podobnego. Był pewny swojego zdania, ponieważ wiedział, że Chris nie posadzi w ich ogrodzie czegoś, co mogłoby zrobić krzywdę im, czy ich pupilom. Wierzył w rozsądek zielarza i nie widział powodu, dla którego miałby go ograniczać. Do tego byli małżeństwem, a w takim przypadku dochodził jeszcze jeden powód, dla którego nie zamierzał stawiać zakazów czy nakazów. - Ogród jest w całości twój. Ty decydujesz, co tam będzie rosnąć, jak chcesz mieć go urządzony. Możesz zasadzić tam wszystko, co będziesz chciał - zapewnił prosto, przyglądając się uważniej Chrisowi, aby upewnić się, że zrozumiał, że przyjął to do wiadomości. Bywały dni, gdy zastanawiał się, czy jego mąż czuł się w ich domu dostatecznie dobrze, jak u siebie. Nie pytał go nigdy o to, bojąc się odpowiedzi, ale też starał się dostosowywać wszystko pod zielarza, bez problemu dzieląc pomieszczenia tak, aby każdy z nich miał dla siebie prywatną przestrzeń - on na wszystko związane z mitolarstwem, a Chris swoją pracownię. Wszystkie te myśli odeszły na bok, gdy postanowił pokazać mężowi, co jeszcze można robić na placu zabaw, gdy jest się nieco starszym dzieciakiem. Roześmiał się, kiedy niemal skończyli poturbowani, puszczając łańcuch z huśtawki, na której siedział zielarz, pozwalając, aby ta bujała się w swoim rytmie. Sam odchylił się w tył, czując się, jakby znów miał naście lat i właśnie skradł pierwszy pocałunek Amelii Cutling z Ravenclaw. - Nie, choć podejrzewam, że takie bujanie byłoby całkiem przyjemne, a gdyby je tak jeszcze wspomóc… - zaczął, zeskakując z huśtawki, aby stanąć przed Chrisem i bez uprzedzenia wdrapać mu się ze śmiechem na kolana. Siadł na jego udach, przodem do niego, otaczając męża nogami i samemu chwytając mocno łańcuchy huśtawki, która wydała z siebie jęk protestu na zwiększony nagle ciężar. - Widzisz tamten domek? Tam, kiedy byłem na piątym roku, umówiłem się z Amelią Cutling na zabawę. Babcia tego nie do końca rozumiała, w końcu piętnastolatek nie ma za bardzo co robić na placu zabaw, ale umówiła się z koleżankami i byliśmy w Dolinie. No i spotkałem się z nią, była Krukonką, no i… Tu się z nią pierwszy raz całowałem. Wiesz… Każdy może was nakryć, a jednak schowani przed całym światem, blisko siebie, burza hormonów… Potem byliśmy podobno razem, ale właściwie tylko ten pocałunek tam utkwił mi w pamięci - zaśmiał się, opowiadając jedno z dziwniejszych wspomnień, jakie miał. Więcej o dziewczynie nie mógł powiedzieć i podejrzewał, że była jedną z tych, które miału mu za złe, że więcej myślał o quidditchu, niż o nich. Trudno, teraz miał idealnego męża i nie zmieniłby nic w tej kwestii.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Cynamonowca? - zapytał zatem, uśmiechając się lekko. - Do tego potrzebowałbym raczej olbrzymiej szklarni, skoro występują właściwe tylko w klimacie subtropikalnym, ale wtedy miałbyś tyle cynamonu, ile byś tylko zapragnął - dodał zaraz z namysłem, mając świadomość, że nie mieli aż tak wiele miejsca, by w ogrodzie faktycznie wznieść odpowiednio dużą szklarnie. Ostatecznie doskonale wiedział, że drzewa i krzewy z tego gatunku osiągały do trzydziestu metrów wysokości, więc nie byłby w stanie zamknąć ich w niewielkiej przestrzeni. Oczywiście, mogli poprosić Alexa o pomoc w kwestii stosownych zaklęć, co spowodowało, że Christopher aż z namysłem przekrzywił nieznacznie głowę, rozważając, czy jego dziecięce marzenia o posiadaniu wszystkich roślin świata mogły się spełnić. Rozważania te zostały przerwane przez kolejne ruchy Josha, których zielarz w ogóle się nie spodziewał. Wzniósł oczy ku niebu na jego oczywistą sugestię, jakby chciał go zapytać, czy nie wpadło mu do głowy, że równie intrygujące bujanie dało się uzyskać zapewne również na miotle, ale w chwilę później parsknął zdziwiony. Nie wpadłby na to, że Josh postanowi wpakować mu się na uda, że postanowi go objąć i trzymać, jakby był wielkim leniwcem. Huśtawka głośno zaprotestowała na takie traktowanie, co wcale nie zdziwiło Christophera, zerknął więc w górę, żeby spróbować przekonać się, czy za chwilę cała konstrukcja się pod nimi nie zarwie. - Jak miałeś piętnaście lat, to na pewno nie ważyłeś setki - parsknął, na jego opowieść, wyraźnie nie do końca rozumiejąc te wszystkie przeżycia, jakie przed laty towarzyszyły Joshowi. Był inny, zadziwiająco wręcz zamknięty w sobie, skoncentrowany na czymś zupełnie innym i jego swoista burza hormonów niemalże ominęła. Być może dlatego, że z nikim się nie spotykał, że musiał ukrywać wszystko, co go dotyczyło, żeby babka niczego się nie domyśliła, być może dlatego, że w jego głowie istniały jedynie wyidealizowane obrazy, które nie miały pokrycia w rzeczywistości. - Mam być o to zazdrosny, czy chcesz mi w ten niesamowicie subtelny sposób powiedzieć, że chciałbyś to powtórzyć? - zapytał, spoglądając na niego w górę, starając się przytrzymać ich przy ziemi, nie mając pewności, czy za chwilę huśtawka faktycznie nie zarwie się pod ich ciężarem, mając jednocześnie świadomość, że Josh zamierzał zrobić coś całkowicie innego. - Wiesz, że ja nie mam takich wspomnień. Plac zabaw, to plac zabaw, tak samo, jak ogród zoologiczny, czy jakiekolwiek inne miejsce. Nigdy nie rozumiałem, kiedy inni opowiadali o wymyślnych randkach, czy innych głupotach, jakie przychodziły im do głowy.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Christopher mógł dostrzec, jak spojrzenie jego męża w jednej chwili błysnęło, gdy tylko usłyszał o możliwości posiadania tyle cynamonu, ile tylko by chciał. Nigdy wcześniej Josh nie myślał, że będzie mieć kiedyś taką możliwość, ale wiedział, że przy zielarzu wiele rzeczy było możliwych. Były zaklęcia, które umożliwiłyby im powiększenie odpowiednio szklarni, żeby zmieściło się w niej więcej roślin, choć pozornie wyglądałaby na małą. Wiedział, że mogliby poprosić Alexa, albo chociaż mógłby spytać Salazara, czy zna się na takich zaklęciach. Były osoby, które mogły pomóc im spełnić te proste marzenie, więc Josh nie widział powodu, dla którego miałby cokolwiek zabraniać mężowi. - Nie miałem też z kim się tak huśtać – odpowiedział na zaczepkę, uśmiechając się szeroko. Nie przejmował się trzaskiem huśtawki, jej wyraźnym protestem przed takim ciężarem. Wierzył w to, że wytrzyma, choć może nie bujać się samoczynnie. Nie zamierzał jednak schodzić, choć kolejny raz huśtawka trzasnęła ostrzegawczo, gdy opowiadał, co robił na placu zabaw z Amelią Cutling. - Choć mówią, że zazdrość jest potrzebna, myślę, że wystarczy, że to ja się z tym czasami mierzę… To tylko sugestia co możemy tu zrobić, żeby… Nadrobić twoje braki wrażeń w młodości – odparł, uśmiechając się wciąż zaczepnie, zaraz też nachylając się do męża, aby pocałować go krótko. Nie potrafił się przed tym powstrzymać, szczególnie gdy usłyszał o tym, jakie wszystko było dla Chrisa – proste, zwykłe. Plac zabaw będący jedynie placem zabaw dla dzieci, ogród zoologiczny tylko ogrodem zoologicznym, a randki, z tego co pamiętał, nie różniły się niczym od spotkań. - Zdecydowanie musiałbyś spróbować takiej zabawy. Teraz może to być dziwne, ale wtedy… Wtedy to było niemal jak jakieś buntowanie się, jak łamanie zasad. Kto to widział aby nastolatki całowały się na placu zabaw, a jednak… No było w tym coś… Jakby w ten sposób można było sięgać gwiazd – dodał, śmiejąc się lekko, gdy tylko mrugnął do męża. Plac zabaw zawsze przywodził wspomnienia z czasów dzieciństwa, ale Josh chciał dodać do tego także nowe, nic więc dziwnego, że ostatecznie puścił łańcuchy huśtawki, obejmując ramionami zielarza, wtulając się w niego z wesołym uśmiechem na twarzy, jakby był dzieckiem. +
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Nie jestem przekonany, że to taka dobra zabawa - parsknął, kręcąc lekko głową. Nie znajdował niczego niesamowicie fascynującego w tym, o czym wspominał w tej chwili Josh, nie rozumiejąc do końca, skąd właściwie brały mu się wtedy te pomysły, skąd wzięło mu się poczucie takiego buntu, ale podejrzewał również, że tak naprawdę nigdy tego nie zrozumie. Kiedy on miał piętnaście lat, tak naprawdę bał się własnego cienia, ukrywając się wciąż przed babką, mając pełnię świadomości, że to, co robił, to, że był zakochany we własnym przyjacielu, było dość niestosowne, by nie powiedzieć, że było wręcz oburzające. Dlatego też jakkolwiek by na to nie patrzeć, Christopher nie miał najmniejszej ochoty, żeby nadrabiać ten stracony czas i zapewne nigdy nie poczułby tego, o czym mówił teraz starszy mężczyzna. - Wydaje mi się, że mam na to o co najmniej piętnaście lat za dużo, Josh - dodał, kręcąc przy okazji głową, ostatecznie próbując ich odepchnąć od ziemi, zamykając oczy, gdy huśtawka wydała z siebie wręcz potępieńczy jęk, zwiastując, że jeszcze chwila i po prostu się pod nimi załamie. Wolałby nie demolować okolicznego sprzętu, toteż ostatecznie spróbował podnieść męża, co wcale nie należało do najłatwiejszych zadań. To, że był silny, że nie miał problemów z ciągnięciem kłód drewna i przekopywaniem ogrodów, nie oznaczało, że nie miał problemów z utrzymaniem Josha, zwłaszcza że był od niego wyższy i mimo wszystko nieco cięższy. - Nie ma mowy, nie posadzę w ogródku cynamonowca, jeśli to miałoby ułatwić ci pieczenie kolejnych ciast - stwierdził w końcu, ostatecznie wrzucając go do piaskownicy i patrząc na niego z góry, oddychając głęboko, a w kąciku jego ust czaił się cień uśmiechu. - Chyba że chcesz robić babki z piasku, tym akurat możemy się zająć. Znajdę jeszcze kilka liści na flagi albo na knuty i galeony, a ty możesz otworzyć piękną cukiernię. Jak już wygrzebiesz się z piasku - stwierdził ubawiony, po czym wzniósł oczy z niedowierzaniem ku niebu, orientując się, że jego mąż faktycznie zamierzał spędzić jeszcze jakiś czas w piaskownicy. Nie pozostało mu zatem nic innego, jak spełnić swoją obietnicę i ruszyć na poszukiwanie odpowiednich liści, z których ostatecznie jeden z nich położył na jego nosie, śmiejąc się, twierdząc, że słońce już całkiem mocno go spaliło. Daleki był od tego, by dać się wciągnąć w zabawę, którą sam właściwie zaproponował, ale mimo wszystko ostatecznie to zrobił, rumieniąc się dość gwałtownie i śmiejąc pod nosem, odnosząc wrażenie, że zachowywali się jak dwójka szaleńców. Było to jednak niesamowicie miłe i w czasie, gdzie wszędzie można było natknąć się na coś niebezpiecznego, niezwykle relaksujące.
z.t x2 +
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
- Hmm... to jakiś pomysł. Ale myślisz, że motyle byłyby szczęśliwe jedynie siedząc w klatce, żeby inni mogli na nie patrzeć? - pytam swojej córki, która trzyma mnie mocno za rączkę i snuje jakieś swoje dziecięce rozważania, które ja jak zwykle podłapuję z pełną powagą. Jej zagwozdka wynikła z tego, że ma na sobie kurteczkę z której co jakiś czas wylatują magiczne motylki, które rozpływają się w powietrzu. Sam ją utkałem, tak jak większość jej ubranek, które regularnie wysyłałem Adzie. Przynajmniej tak miałem chociaż wyobrażenie tego, że córka pamięta o mnie nawet jeśli nie ma mnie w pobliżu. Kiedy przychodzimy na plac zabaw już z daleka widzę Cama, który siedzi sobie już na ławce. Był jedną z pierwszych osób do których napisałem po powrocie i kiedy wspomniał coś o placu zabaw, natychmiast podłapałem temat. Macham do niego pełen entuzjazmu z szerokim uśmiechem, ale wskazuję najpierw na Adaline, by wiedział że muszę ją czymś zająć. Kilka wspólnych zjazdów na zjeżdżalni, wspinanie się po domku, a potem już moja córka interesuje się piaskownicą, gdzie wyładowuję cały jej sprzęt do tworzenia magicznych rzeźb. Robię wokół niej cieplną bańkę, by się nie przeziębiła i kiedy zajmuje się sobą, już biegnę do Whitelighte Whitelighta. - Camael! - witam się radośnie i obejmuję przyjaciela ze szkolnej ławki. Łapię go za ramiona i odsuwam na chwilę od siebie przy przyjrzeć mu się dokładnie. - Przysięgam, jesteś jak wino, z wiekiem coraz piękniejszy. Musisz kiedyś być moim modelem jak za dawnych czasów - stwierdzam z westchnieniem, kiedy lustruję go wzrokiem. Znaliśmy się od lat. On mnie pamięta jeszcze jako biednego chłopca, który w pierwszych latach był nieustannie nękany, a potem zacząłem brylować w towarzystwie wszystkich specyficznych ludzi z zamku. Do których poniekąd należał Camael ze swoim rockowym wizerunkiem i stawianiem się przeciw podziałom czystości krwi. Spędzaliśmy w młodości mnóstwo czasu, ale przez jego podróże, a moje tkwienie w miejscu, a potem odwrotnie - mój rozwój kariery, a jego powrót do Hogwartu, utraciliśmy dawny kontakt, jak to często bywało ze szkolnymi znajomościami. Zawsze jednak uwielbiałem jego towarzystwo, a nawet w której klasie byłem nim kompletnie zauroczony, czego wtedy oczywiście nie odważyłbym się powiedzieć. Opatuliłem się bardziej szalikiem i poprawiłem swoją grubą, zieloną, czarodziejską szatę, idealną na tą porę roku, mieniącą się od czasu do czasu błękitami, by usiąść na ławeczce i obserwować swoją córkę. Ale póki co patrzę się z ciepłym uśmiechem na przyjaciela. - Boże będziesz musiał mnie znosić jak za dawnych lat - zauważam z nostalgicznym westchnieniem i przez chwilę zawieszam się rozmyślając nad tym co mógłbym zmienić w kolorze włosów Cama, by wyglądał jeszcze bardziej spektakularnie. W końcu mrugam, by odgonić od siebie te myśli i odrywam wzrok od blond pukli przyjaciela. - Mam dla ciebie dawne ciuszki Adaline. Jak tam twoja córka?... Na galopujące pegazy jesteśmy tacy starzy że możemy rozmawiać o dzieciach, a nie o kacu, może nie brnijmy w ten temat - mówię i równocześnie podaję mu wór pełen wymyślnych, kolorowych, magicznych ciuszków dziecięcych, które sam robiłem.
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Był zaskoczony powrotem przyjaciela. Zdaje się już tyle czasu się nie widzieli – od czasu do czasu jedynie wymieniając listy, najpierw z podróży Camaela kiedy to życie było zgoła łatwiejsze, a on poznawał różne kultury, a potem z wyjazdów Issy’ego, w których opowiadał o nowinkach świata mody i Cam mógł przysiąc, że nie wiedziałby nawet jednej czwartej, gdyby nie Rain. Nie wiedział czemu spotykali się akurat tutaj, może coś wspomniał, że wolne popołudnie zamierzał spędzić z córką i w istocie tak było. Wypracowali sobie system, dzięki któremu większość wolnego czasu poświęcał Lailah, bo łączenie tego wszystkiego z pracą nauczyciela i opiekuna domu bywało męczące. Teraz jeszcze doszły do tego rodzinne obowiązki, kiedy ojciec wylądował w nieznanych okolicznościach w szpitalu. A Camael nie przejął się tym tak, jak powinien. Nie należało tego jednak rozumieć źle, razem z ojcem byli w stosunku do siebie niespecjalnie wylewni i z roku na rok i relacja coraz trudniejsza. Po śmierci Twyli nie dało się już do niego dotrzeć, a przynajmniej najstarszy syn nie potrafił. Zajmował się jednak tym, co trzeba, znosząc natrętne komentarze dziadka i odwiedzał ojca w szpitalu, dbając o to, by opiekę miał mimo wszystko zapewnioną na wysokim poziomie, ale trudno było w nim szukać głębokich emocji względem Jahoela. Z początku był tym zaskoczony, z czasem jednak uświadamiał sobie, że to wcale nie stało się nagle. Odmachał teraz krótko do Raina, pokazując na niego swojej córce, która stawiała już pierwsze kroki i nawet coraz mniej gaworzyła w tylko sobie znanym języku, znacznie częściej wplatając już prawdziwe, angielskie słowa, podłapane z otoczenia. — O zobacz kto idzie — powiedział i zachichotał, kiedy dziecko schowało się za jego nogami, bo przecież pamięć kilkunastomiesięcznego dziecka nie pozwalała jej wiedzieć, że już się spotkali. Prędko jednak nieśmiałość – tak niepodobna do jego dziecka – minęła, gdy w końcu zainteresowała się motylkami, ulatującymi z kurtki motylkami i piaskiem, który Camael wysuszył krótkim zaklęciem. — Ciebie też dobrze widzieć — odparł, odwzajemniając uścisk przyjaciela i przez chwilę czując się tak, jakby wszystkie troski były nieważne, choć niedawno jego życie zawaliło się małymi kawałkami gruzu, które wytrwale zbierał i sklejał. Zerkając w stronę dziewczynek, podszedł do najbliższej ławki i usiadł na niej, wyciągając nogi przed siebie i wyjmując z kieszeni stonowanego płaszcza – jakże innego od szaty Issy’ego – paczkę Lordków. Dzieci były na tyle daleko, że mógł zapalić bez krzywych spojrzeń nadopiekuńczych matek, trzymał jednak różdżkę, by kierować zaklęciem dym w przeciwną stronę. — Palisz? — zapytał uprzejmie, bo przecież takie rzeczy ulegały zmianie — Wspaniale, dziękuję! Lailah ma się dobrze, ostatnio zmieniła kolor włosów na zielony i prawie dostałem zawału, a że nie mam pojęcia jak się kontroluje półtoraroczną mefamorfomagię, to chodziła tak przez tydzień — wzruszył ramionami — Teraz musimy być chociaż trochę odpowiedzialni — powiedział i zaciągnął się papierosowym dymem, po czym mrugnął do przyjaciela.
Na pewno Cam by się nie obył bez moich cennych listów pełnych najnowszych trendów jak i szczegółowych objaśnień czego nie powinien nosić. Nie sądzę, że do czegokolwiek się zastosował, ale człowiek zawsze może mieć nadzieję. Ja na nowo musiałem odnaleźć się w roli ojca po odrobinę dłuższej przerwie, więc fakt, że Cam miał również swoją, młodszą pociechę, bardzo mi odpowiadał. Dzięki temu czułem się odrobinę pewniej, wiedząc że jak coś moja córka będzie jeszcze pod okiem kogoś kto twardo stąpa po ziemi. Albo chociaż nie tak lekko jak ja. Wiem też, że Cam ma mnóstwo na głowie, więc wyjście z dziećmi wydawało się być idealną wymówką. Może nie mówił mi wprost że jest zmęczony czy coś, wydawał się być całkiem zadowolony z mojego powrotu, ale jednak nie lśnił tak jak kiedy byliśmy młodsi. Mimo że uścisk był nadal ciepły i szczery, tak jak słowa powitania, wyglądał jakby uleciała z niego jakaś dawna radość. Nie sądzę, że osoba w naszym wieku powinna już sprawiać takie wrażenie. - Ciebie też - powtarzam o naszym spotkaniu i na chwilę kładę piegowate dłonie na policzkach przyjaciela, by podkreślić prawdziwość moich słów. Wtedy też postanawiam sam sobie, że zrobię wszystko żeby Cam był na powrót dawnym Camem. Nawet jeśli ktoś mógłby uznać, że tak się nie da - ja już miałem swoją misję. - Hej śliczna, dla ciebie też coś mam - mówię jeszcze do córki Whitelighta, zanim nie poszła i daje jej rękawiczki, które z kolei wyśpiewują muzyczkę za każdym razem kiedy się do nich gaworzy. Moja córka tłumaczy swojej nowej koleżance co musi robić, żeby muzyczka grała, mam nadzieję że jakoś się rozumieją, nie jestem pewien, ale przynajmniej zbierają się do piaskownicy. Kręcę z roztargnieniem głową na pytanie przyjaciela kiedy siadam na ławce i rozglądam się po placu zabaw. - I co? Jak to się kontroluje? - pytam zaciekawiony i zerkam na Lailah, by upewnić się że wygląda normalnie. - Hej czy jakby była też animagiem, powiedzmy kotem, mogłaby zmieniać kolor futra jako metamorfo-animag? Boże powinienem zrobić pokaz mody gdzie zatrudniłbym samych animagów, to byłby hit! Wystąpiłbyś? Czy znalazłbym wystarczającą ilość animagów? - zaczynam rozmowę od jakiś nagłych wynurzeń i dziwnych propozycji.
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Nie wiedział dokładnie kiedy tak się zmienił, kiedy postawił stopy naprawdę twardo na ziemi i nie pozwalał już im się oderwać. Kiedyś taki nie był – był żądny przygód, może nieco bardziej rozluźniony, a może zdecydowanie bardziej. Może przestał kiedy problemy Nany wróciły, a może kiedy pogrzebał matkę, zdecydowanie jednak rozpad związku – o który tak mocno walczył – z Beatrice dała mu w kość i czasem obawiał się, że już nigdy nie znajdzie dawnego siebie. Wszystko to jawiło się cieniem w jego jasnych oczach, do którego już się przyzwyczaił i nie próbował zamaskować. Wciąż był sobą, ale znacznie bardziej wycofanym, skupionym na przyziemnych sprawach, na swojej córce i stałej pracy, bo teraz nie mógł już sobie pozwolić na zostawienie wszystkiego i wyjechanie. Jego życie już było w Anglii i nie miało się to zmienić. Nie wiedział czy Issy dostrzegł tę zmianę, ale był zbyt zmęczony, by ją dłużej ukrywać. Może właśnie tak już miało być, może te przeszkody miały go do końca ukształtować? Nie miał przecież wyboru, musiał się dostosować, jeśli nie miał zwariować, a bywały dni kiedy czuł się temu bliski. Przez chwilę obserwował dwie małe dziewczynki, zajmujące się prezentem od Raina – któremu oczywiście podziękował. Nie często teraz miał czas, by szlajać się po mieście jak dawniej, a jeśli miał, zazwyczaj był zwyczajnie zbyt zmęczony. Przyzwyczaił się już do natłoku obowiązku i stał się, jak na siebie, całkiem zorganizowany, choć gdzieś w rogu salonu na pewno walały się niesprawdzone od miesiąca prace domowe. Był jednak w dużo lepszym miejscu niż rok temu i miał nadzieję, że wszystko już będzie szło w tym kierunku. — Nadal nie wiem, po tygodniu wróciły do naturalnego koloru — wzruszył ramionami — Zaniepokoiłbym się chyba po miesiącu — zmarszczył brwi i zaciągnął się dymem, którego zapach już na stałe osiadł na skórze Camaela. Miał nadzieję, że nigdy nie będzie musiał się martwić o kłopoty z metamorfomagią Lailah do tego stopnia, by prosić o pomoc byłą żonę. To znaczy zakładał, że w tym czasie sama by się tym zainteresowała. Zbyt długi jednak kontakt z Trice wciąż go bolał i nienawidził siebie za to. — Nie mam pojęcia, metamofromagia zawsze była dla mnie zagadką, ale może moja córka odziedziczy mój talent do transmutacji, to będziemy mogli się przekonać za kilkanaście lat — powiedział i się uśmiechnął, nie zamierzał jednak do niczego oczywiście jej zmuszać — Pewnie, że tak, tylko futra mi nie farbuj — odparł i cicho się zaśmiał, zamieniając niedopałek papierosa w kawałek pergaminu, który może kiedyś wykorzysta jeśli zapomni, że powinien go wyrzucić.