Gabinet okolicznego uzdrowiciela, który zrezygnował w pracy w Świętym Mungu, znajduje się nieopodal Trzech Mioteł. Do wejścia prowadzą niewysokie schodki, jednak trzeba się ich wystrzegać i chodzić powoli, bo nie trudno o poślizgnięcie się, szczególnie o tej porze roku. Witając w środku, przechodzimy przez przyjemny, ciepły korytarz, którego podłoga została wykonana z nienaturalnie ciepłego drewna, natomiast ściany pomalowano na bladozielony kolor. Pierwszym, typowym dla takich miejsc etapem jest przebrnięcie przez krótką rozmowę z leciwą kobietą, urzędującą za hebanowym biurkiem, która prowadzi swego rodzaju spis pacjentów zarówno zapowiadających swoją wizytę, jak i nie. Następnie, jeżeli nie ma zbyt dużej kolejki (co zdarza się niezwykle często), zostaje się skierowanym bezpośrednio do gabinetu na oko pięćdziesięcioletniego uzdrowiciela. Mężczyzna jest bardzo miły, nie gdera ani nie marudzi, podobno "pomaga na prawie wszystko", hm.
Ścieżka kariery - uzdrowiciel (grudzień '23) stopień zaawansowania choroby u pacjenta:64 efekty leczenia:62 +35 (pkt kuferkowe) = 97 Po ustaleniu rozgrywamy tu wątek.
Glacialicistus zbierał obfite żniwo w całej Wielkiej Brytanii. Jakby nie miała wystarczająco dużo pracy pozbywając się pasożytniczej rośliny na własną rękę z terenów szkoły, by przeciwdziałać rosnącej liczbie zakażeń lądujących na kozetkach Skrzydła Szpitalnego, poza leczeniem uczniów i studentów Hogwartu, została również zwerbowana do Hogsmeade, by pomóc tamtejszym uzdrowicielom uporać się z cięższymi przypadkami choroby. No dobrze - sama się zgłosiła do pomocy, jak zwykle wychodząc z siebie, by innym było lżej i milej. Tak więc w chwili, w której główny dyżur przejmowała pani Blanc, Noreen, zamiast na zasłużony obiad i drzemkę, przywdziała gruby płaszcz, zaciągnęła na uszy czapkę z pomponem i ruszyła żwawym krokiem, brodząc przez zaspy do bramy wyjściowej, by następnie teleportować się pod sam gabinet. Okazało się, że nie była dziś jedyną wolontariuszką biegającą między pomieszczeniami. Zetknęła się w środku z @Maximilian Brewer, młodym uzdrowicielem wysłanym ze szpitala św. Munga, ale w pierwszej godzinie działo się tak dużo, że nie mieli okazji zamienić ze sobą żadnego słowa. Chyba nawet nie przywitali się ze sobą, w związku z tym gdy dziewczyna w końcu otrzymała od swojej pacjentki nieco żywsze zapewnienia, że jej mięśnie nie kurczą się z zimna tak mocno jak wcześniej, odeszła od jej łóżka i udała się po wyczekiwaną filiżankę czarnej kawy. Oczywiście zdążyła już wystygnąć, ale na to też były sposoby - zwykłe stuknięcie różdżką zazwyczaj wystarczało. Lub picie zimnej, też już jej przecież nie przeszkadzało... - Radzisz sobie? - zaczepiła go, gdy wydawał się być nieco mniej zajęty. Uraczyła go jeszcze ciepłym uśmiechem i ciekawskim spojrzeniem intensywnie brązowych oczu.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Ścieżki kariery grudzień - uzdrowiciel Stopień zaawansowania choroby pacjenta:35 Leczenie:54 + 95 = 149
Gdyby mało mieli przypadków glacialicistusa w Mungu, to mogli zająć się również tymi w Hogsmeade i innych miejscowościach czarodziejskich. Max był jednak tym uzdrowicielem, który miał powołanie, a nie tym, który myślał jedynie o zarobkach, splendorze, czy czymś podobnym, więc kiedy jego przełożeni zaczęli szukać osób chętnych do pomocy, zwyczajnie zgłosił swoją kandydaturę, wiedząc, że będzie musiał przez to pożegnać się z ciepłym obiadem. Wychodził z założenia, że jedzenie zawsze można było podgrzać i nie widział w tym nic złego, tym bardziej że kiedy mieszkał sam, żywił się naprawdę skandalicznie. Teraz było o wiele lepiej, ale dawno przyzwyczaił się, że jedzenia nie dostawał zawsze wtedy, kiedy tego potrzebował. Po skończonym dyżurze teleportował się zatem bez gadania do Hogsmeade, by zameldować się u tamtejszego uzdrowiciela i z ulgą przyjął, że nie tylko on miał tego dnia tutaj pomagać. To jednak niewiele dawało, bo zwyczajnie biegali z miejsca w miejsce. Pacjent, którym się zajmował, zasnął, wyraźnie znużony zziębnięciem i Max upewnił się, że zostawi go w stanie, w którym będzie się cały czas odpowiednio rozgrzewał, a potem westchnął, zdając sobie sprawę z tego, że głowa lekko bolała go z odwodnienia. Chory lekarz nie był dobrym lekarzem, mógł błędnie dawkować eliksiry, mógł również popełnić błąd, przy pilnowaniu, żeby temperatura ciała jego pacjenta była właściwa. Na szczęście nie natknął się tutaj jeszcze na jakieś szczególnie ciężkie przypadki, ale musiał przyznać, że potrzebował i tak chwili na oddech. Uśmiechnął się lekko do Noreen, kiedy sięgnął po samonagrzewający się kubek pełen herbaty i przeciągnął się, czując zmęczenie. - Całkiem nieźle. W Mungu mamy więcej ciężkich przypadków, z reguły tych, które uznały, że same doskonale poradzą sobie z chorobą, a teraz krzyczą, że dopadł je pasożyt - powiedział, wzruszając lekko ramionami, jakby traktował to, jak coś normalnego. - Do tego dochodzą klasyczne złamania, zwichnięcia i inne problemy - stwierdził, jakby nie widział w tym żadnego problemu.
Z lekką zazdrością spojrzała na jego samonagrzewający się kubek i delikatną, wijącą się w powietrzu parę uwalnianą przez ciepły napój, który jak mniemała był po prostu kawą - głównym paliwem napędowym każdego uzdrowiciela, przynajmniej w godzinach pracy, kiedy nie można sobie było pozwolić na smoczą whisky lub inną gorzałę. Uśmiechnęła się do chłopaka, słysząc ten niemal pobłażliwy ton w jego głosie, zupełnie jakby już wszystkie zęby pozjadał na glacialicistusie, ale nie było w nim ni krzty zarozumiałości. Jedynie akceptacja każdego przypadku jako naturalnej kolei rzeczy w przeciągu dnia. Noreen pamiętała, jak na początku dziwił ją spokój, z jakim starsi uzdrowiciele na oddziałach reagowali na kolejne zapełniające się łóżka. Nawet ci pacjenci w krytycznej kondycji nie sprawiały, że ich brwi lub ręce drgały niekontrolowanie. Potrafili wypowiedzieć się z godną pozazdroszczenia elokwencją i trzymając rękę na pulsie precyzyjnie wykonywać odpowiednie czynności. Jej samej nauka tych umiejętności przyszła dopiero z czasem, a także z naręczem popełnionych błędów, ale w tej profesji już tak było - cudze tragedie szybko były dla nich chlebem powszednim, a problemy kiedyś opłakiwane, później stawały się przedmiotem żartów. Całkiem imponowało jej to w młodzieńcu, że choć wydawał się mieć nieco mniej lat na karku niż ona, najwyraźniej już dotarł do tego etapu. Chapeau bas! - Ach, aż by się chciało wrócić na stary rewir - westchnęła, wywracając nieco oczami. Nie mogła kłamać sama przed sobą, że nie tęskniła za Mungiem. Szpital tętnił życiem, paradoksalnie do bycia siedliskiem śmierci i wszelkiej zarazy. Tam zawsze się coś działo, przypadki były różne, a rotacja między oddziałami potrafiła nieźle podbić poziom adrenaliny we krwi. Upiła łyk kawy z kubka i dopiero wtedy zorientowała się, że zapomniała ją podgrzać - ale jak już wiemy, na zimno też wchodzi. - Tu też nie jest najgorzej. Spodziewałam się cięższych przypadków, ale one chyba poleciały już dalej - rzuciła, mając oczywiście na myśli przenoszenie obłożnie chorych do szpitala w Londynie. - Chyba bardziej zaskoczyła ich ilość chorych, że potrzebowali pomocy - skwitowała, upijając kolejny łyk wciąż zimnej kawy. Jej brzuch prawdopodobnie zbuntuje się po połowie kubka.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max miał czas, żeby przywyknąć do tego, co robił. Całe studia przygotowywał się intensywnie do pracy w szpitalu, a później wylądował tam na praktykach, wsiąkając w ten świat w czasie, kiedy wszystko stało w smoczym ogniu. Przeszedł więc, w gruncie rzeczy, szkołę życia, tym bardziej że stracił swojego przełożonego na tej nieszczęsnej wyprawie na Avalon. Był jednak również człowiekiem, który dość prędko się aklimatyzował, zupełnie, jakby wskakiwał w miejsca, w które musiał i wszystko wskazywało na to, że faktycznie jego szalone eksperymenty ze szkolnych czasów, gdy nie bał się łamać własnych palców, by przekonać się, jak dobrze je składać, czy wtedy, kiedy leczył krwawiące rany, gdy jego znajomi sami się krzywdzili, przynosiły efekty. Choroba, z jaką właśnie się mierzyli, nie była aż tak straszna, a przynajmniej wyglądała spokojniej tutaj, niż w Mungu. - Stary, czyli który? - zapytał, upijając łyk ciepłego napoju, zdając sobie sprawę z tego, że zrobił się głodny, ale nie mógł nic teraz na to poradzić, tym bardziej że drzwi prowadzące do gabinetu ponownie się otworzyły, zwiastując nadejście kolejnych pacjentów. Max wiedział, że będzie musiał za chwilę wrócić do tego, którym zajmował się jako ostatnim, by sprawdzić jego stan, ale potrzebował chwili na oddech. - To mała wioska, łatwo się tutaj zarazić, pewnie pełno tutaj wspaniałego pasożyta i nikt nie wie, że po nich chodzą - dodał, wzruszając lekko ramionami, a później odstawił kubek, by skierować się faktycznie do swojego pacjenta i starannie zadbać o to, by utrzymać właściwą temperaturę jego ciała, dostrzegając również, że ten nieznacznie drżał, zapewne mierząc się z kolejną falą choroby. Nie było w tym nic dziwnego, ani nadzwyczajnego, ale Max musiał przyznać, że taki stan rzeczy mimo wszystko był niepokojący, bo nie było wiadomo, czy choroba zaraz nie zacznie się rozwijać.
Noreen również przygotowywała się przez większość swojej edukacji szkolnej do pracy w zawodzie uzdrowicielki, bo miała ten przywilej, że dość szybko zorientowała się, jaką drogę w życiu chciałaby obrać. Niektórzy jej rówieśnicy dokazywali nauczycielom, zastawiali pułapki z łajnobombami, urządzali nielegalne wyścigi po błoniach lub wymykali się do zakazanego lasu w poszukiwaniu przygód - ona tymczasem siedziała z nosem w książkach albo w Skrzydle szpitalnym, warząc eliksiry u boku pielęgniarki i pomagając w leczeniu schorzeń uczniów, a także stawiając swoje pierwsze kroki w karierze medycznej. Miała jednak wrażenie, że jakkolwiek by się nie przygotowywała i jak długo by nie praktykowała przed podjęciem zawodu, i tak byłoby to niewystarczające. Bo szpital rządził się swoimi prawami i tam życie wyglądało inaczej. Niby spodziewała się niespodziewanego, a i tak dawała się zaskoczyć. Aczkolwiek mogła mieć na to wpływ jej naiwność. - Mój stary. W sensie szpital, św. Mung. Kiedyś tam pracowałam - wyjaśniła znad zimnej kawy. Ona też czuła lekkie ssanie w żołądku, ale uznała, że wytrzyma do wieczornej kolacji i bardzo niezdrowym nawykiem po prostu zje dwa razy tyle, ile normalnie by wcisnęła. W razie czego zaopatrzy się w jakiś eliksir przed snem, by uniknąć jelitowych rewolucji. Też odwróciła głowę w kierunku drzwi słysząc dźwięki świadczące o nadejściu nowych pacjentów. - Obawiam się, że źródło nie pochodzi z wioski - rzuciła mimochodem między kolejnymi łykami kawy, którą zamierzała utopić burczącą w brzuchu bestię. - W Hogwarcie roi się od tego paskudztwa - dodała jeszcze, zanim rozeszli się na chwilę, by skontrolować stan swoich pacjentów. Jej własna wciąż silnie drżała, ale przynajmniej spastyczny skurcz mięśni minął, więc było jej prościej przybrać komfortową pozycję, by w pełni korzystać z wszystkich pomocy w utrzymaniu prawidłowej temperatury ciała. Noreen zaordynowała jej kolejną dawkę eliksiru pieprzowego.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nie mówił o tym głośno, ale podejrzewał, że jego niezbyt chwalebna przeszłość miała na niego całkiem spory wpływ, pozwalając mu nie bać się i nie dziwić niczemu, co zobaczy w szpitalu. Blizny, jakie miał na ciele, jedynie to potwierdzały, zwłaszcza ta na piersi, sugerująca, że niewiele brakowało, żeby go tutaj zwyczajnie nie było. Nie był kimś, kogo można byłoby nazwać grzecznym chłopcem, ale i tak dotarł do miejsca, w którym się znajdował, wywalczywszy to własnym uporem i samozaparciem, jakie pojawiły się w nim nie wiadomo kiedy. Trudno było mu powiedzieć, jak doszło do tego, że znalazł się w miejscu, w którym się znajdował, trudno było powiedzieć, jak właściwie zdołał stanąć na nogach, ale ta przemiana jakoś sama w nim zaszła, stała się rzeczywistością i tym sposobem został samodzielnym uzdrowicielem, który starannie pogłębiał swoją wiedzę. Zupełnie, jakby faktycznie jakaś dobra wróżka go odmieniła. - Uznałaś, że uczniowie nie będą wybuchać sobie kociołków w twarz? – zapytał, uśmiechając się do niej kącikiem ust, ciekaw, dlaczego postanowiła wrócić do Hogwartu i zajmować się sprawami, jakie tutaj miały miejsce. On sam nieco tęsknił za szkołą, ale jednocześnie miał własne życie, w które wskoczył bez problemu, znajdując czas na to, czego potrzebował i czego chciał, stając się zupełnie innym człowiekiem. I nie wiedział, czy umiałby się odnaleźć w Hogwarcie jako ktoś inny, niż student, bo szczerze w to wątpił. - Nie? – mruknął, unosząc lekko brwi, a później gwizdnął cicho, gdy wspomniała o tym, że pasożyty, które wywoływały chorobę, z którą się mierzyli, znajdowały się również na terenie zamku. To brzmiało gorzej, niż można było sobie wyobrazić i Max podejrzewał, że jeszcze przez jakiś czas będą musieli się z tym mierzyć. Na razie jednak skierował się do swojego pacjenta, sprawdzając, jak ten się miał, żeby na podstawie jego stanu ocenić, kiedy należało podać mu kolejny eliksir. Wyglądało na to, że była szansa na dłuższą przerwę, ale chłodne powietrze, jakie przynieśli ze sobą kolejni chorzy, nie wpłynęło na niego dobrze i Max musiał przez chwilę dodatkowo pilnować utrzymania temperatury jego ciała. - Podobno zielarze już zajmują się problemem, ale skoro to dziadostwo jest wszędzie… – mruknął, kiedy znowu na chwilę przystanęli z Noreen, żeby odpocząć.
Noreen uśmiechnęła się pod nosem, choć uśmiech ten nosił ogromne znamiona dyskomfortu. Z jednej strony sama temat zaczęła, z drugiej strony jakimś cudem nie przemyślała, że chłopak mógł chcieć go zgłębić i zadawał jej o nim pytania. Cała ta sytuacja była dla niej wciąż tematem tabu, na który po prostu się nie rozmawiało. Zbywała te pytania raz za razem i teraz też zamierzała to zrobić, w obawie przed iście żałosnym wydźwiękiem całej jej historii. No bo co miałaby mu powiedzieć? Że ma niewiernego eks-męża, który prawdopodobnie wciąż panoszy się po jej ukochanym oddziale, oglądając się za każdym, choćby najmniejszym dekoltem i obłapiając młode, naiwne jeszcze praktykantki w pokoju socjalnym? Że nie miała innego miejsca, żeby się gdzieś podziać, więc po prostu tchórzliwie uciekła w jedyne miejsce, które w życiu dobrze znała? Że zaprzepaściła swoją dobrze rozwijającą się karierę uzdrowicielską i zrezygnowała z wspaniałego mentoringu pana Marshalla, bo bała się, że ktoś szepnie za jej plecami, jak źle dawała dupy, skoro ją porzucił? - To dłuższa historia - zbyła tę uwagę krótkim machnięciem ręki, starając się być przy tym na tyle uprzejmą, na ile pozwalał jej własny szczękościsk. - Chociaż nie wydarzył się jeszcze żaden większy wybuch. Wszystko jest takie... Spokojniejsze - dodała jeszcze, by nie pozostawić tej historii bez absolutnie żadnego wkładu z jej strony, chociaż wypowiadając te słowa, zorientowała się, jak wielkim cieniem położyły się na jej umyśle. Czy naprawdę aspirowała do takiego życia? Po kolejnej dawce eliksiru pieprzowego jej pacjentka w końcu uśmiechnęła się i radośnie powiedziała w akompaniamencie szczękających zębów, że poczuła ciepło w dużych paluchach u stóp, więc Noreen wiedziała, że już będzie raczej z górki. Poleciła jej owinąć się ciaśniej kocem i zaleciła kolejne dawki w odpowiednich odstępach czasu. W międzyczasie podała jeszcze jedną fiolkę innemu choremu, który o nią poprosił. - Tak, jeden z zielarzy to ja - odparła z lekkim sprostowaniem, zupełnie jakby bardzo chciała podkreślić, że pełniła w tej szkole jakąś funkcję. - Nie jest łatwo, ich rozwój jest naprawdę zaawansowany. Opady śniegu skutecznie odwróciły od niech uwagę, a jednocześnie przysłoniły znaczną ich ilość, więc szukanie ognisk rozwoju salionixa jest bardzo wymagające. Kto wie ile z tych ognisk jest w centrum zakazanego lasu? - dodała jeszcze. Nagle w jej głowie wykiełkowała myśl, czy centaury również mogłyby chorować z powodu pasożytniczej rośliny?
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Każdy miał za sobą jakąś historię i w większości nie były one przyjemne. Przynajmniej tak uważał Max, który również z wielu powodów miał w życiu potwornego pecha. Nie wiedział nawet, od czego miałby zacząć, gdyby chciał się zacząć żalić. Bo o ile zdołał już pogodzić się z tym pieprzonym darem, jakim został obdarzony, o ile widział w nim przyszłość i różnego rodzaju możliwości i obecnie przełamywał samego siebie, żeby jednak spróbować w pełni współpracować z wizjami, o tyle nie potrafił do końca przełknąć innych spraw. Swojego ojca, który go nienawidził i poniżał w każdy możliwy sposób, bo był czarodziejem. Swojej babki, która chociaż była Whitelightem, postanowiła uciec z domu, bo zakochała się w mugolu. Swojej matki, która z jakiegoś powodu trzymała się rodzinnych tradycji wielkiego rodu. Swojego byłego, przez którego miał krzywe spojrzenie na wszystkie związki. To wszystko jakoś łączyło się w całość, o jakiej nie chciał mówić, więc kiedy Noreen zbyła jego pytanie w ten sposób, od razu zrozumiał, że ta historia była o wiele gorsza, niż chciała przyznać. - To właściwie masz szczęście, a może to po prostu wina tego, że skończyłem już studia. Ale w sumie masz też sporo możliwości, w końcu możesz zacząć uczyć dzieciaki, jak być dobrym uzdrowicielem, to też ważne. I może byś mnie nie wywaliła ze skrzydła za to, że próbowałem tam pomagać - odpowiedział całkiem swobodnie, wzruszając lekko ramionami, bo w końcu nie było w tym wszystkim nic złego. Domyślał się jednak, że poruszył coś, czego nie powinien i teraz, mówiąc najprościej, siedział w gównie. A jakże. Dlatego też poświęcił więcej uwagi pacjentowi, zmieniając koc, którym był przykryty, dodając kilka zaklęć, żeby móc nadal nad nim panować, a później spojrzał na kolejnego gościa, który sprawiał wrażenie, jakby nie umiał opanować drżenia. Zaraz też odesłał go na łóżko, napoił odpowiednią ilością eliksiru i przypilnował, żeby ten był ciepło okryty. Nic jednak nie wskazywało na głębsze i cięższe skutki przechodzonej przez niego choroby, więc Max napił się w końcu znowu czegoś ciepłego, ziewnął, potarł oczy, a następnie uniósł brwi i spojrzał uważnie na starszą uzdrowicielkę, by w końcu gwizdnąć cicho z podziwem. - Hej, właśnie takich uzdrowicieli potrzebujemy. Hogwart też, w końcu dobrze wiesz, jakie są dzieciaki, sam łaziłem po Zakazanym Lesie i pewnie wsadziłbym łapy prosto w pasożyty albo pysk akromantuli. Myślisz, że najpierw by je spaliła jadem, czy odgryzła? - zapytał, uśmiechając się kącikiem ust, znając doskonale odpowiedź na to pytanie, bo tak się składało, że jego główną specjalizacją były jednak urazy magizoologiczne.
______________________
Never love
a wild thing
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie kontynuował już tematu imprezy. Sam do kościoła miał pewien dystans, bo wcale nie uważał, żeby Bóg jakkolwiek był tak dobry, jak go tam opisywali. Oczywiście jeśli w ogóle istniał. To, że coś nad nim czuwało było pewne, bo jeszcze żył, ale nie zwalałby tego za bardzo na religię. -No tak. Ja wybieram zawsze na cel swój pokój. Tam nie ma chuja, że ktoś wlezie nieproszony. - Podzielił się nieco swoim doświadczeniem. Mugolskie wychowanie miało swoje plusy, ale też pewne ograniczenia, gdy już zasmakowało się magii. Jednym z takich była właśnie kwestia teleportacji. -Nie była to bezczelna sugestia, ale jak proponujesz to nie odmówię. - Zaśmiał się, nie będąc jednak do końca pewnym, czy matcha to jest to, co chce w siebie wlewać. Humor im wyraźnie dopisywał i jeszcze jakiś czas się przekomarzali, nim Max zaproponował opuszczenie lokalu.
//zt z Elaine
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Historia może nie była tak zła sama w sobie - niefortunna? Na pewno. Najgorsza? Zdecydowanie nie, przynajmniej w jej odczuciu. Odkąd dowiedziała się, że jej piękna, silna charakterem i niezwykle mądra koleżanka z Munga również została przez swojego męża zdradzona, nie mogła uwierzyć własnym uszom. A jednocześnie zeszła na ziemię. Nie jej jednej dotyczył podobny scenariusz, cała masa kobiet na świecie mierzyła się z podobnie nadwyrężonym zaufaniem i tak samo roztrzaskanym sercem. Nie tylko jej plany na przyszłość były rujnowane, nie tylko jej kariera zamierała w martwym punkcie. Nie tylko ona nie była zadowolona z życia i tego, jak wyglądał teraz jego scenariusz. Cały czas to sobie pozwalała, nie pozwalając zaszczepić się tej jednej myśli - miała prawo przeżywać swoją żałobę. Nieustannie umniejszała swoim przejściom, lecz mimo tego gdy ktoś pytał, oblewał ją paskudny, żrący wstyd, każący jeszcze bardziej tłumić przeżyte krzywdy, zamiatać je pod dywan lub bagatelizować. Na szczęście Max z dużą wyrozumiałością nie naciskał, za co była wdzięczna. - Teraz jak tak myślę, jeszcze za czasów mojej szkoły pewien Gryfon bywał bardzo często w skrzydle szpitalnym - rzuciła, odgrzebując z prawie zapomnianych meandrów swojego umysłu obraz chłopca. Czyżby to był on? Nie znali się na pewno z lekcji, zbyt duża różnica wieku, by nawiązali na tym szkolnym etapie jakąś konkretną, przyjacielską znajomość. Na siódmym roku ostatnie, o czym by pomyślała, to zaprzyjaźnianie się z wybuchowym czternastolatkiem - za to czy podała mu kiedyś fiolkę eliksiru migrenowego lub donosiła okłady na podbite oko? Być może. Dopiero po chwili pomyślała, że może odgrzebywanie w ten sposób wspomnień nie było właściwe. Co jeśli wolał startować z nią jako tabula rasa, bez ciążącego brzemienia przeszłości? Jej pacjentka w końcu była w stanie własnoręcznie podnieść kubek z ciepłą herbatą i napić się z niego bez oblewania się wrzątkiem naokoło, więc Noreen odnotowała w głowie pewien sukces terapeutyczny. Oczywiście jeszcze trochę eliksiru pieprzowego dziewczyna się nałyka w ciągu kolejnych kilku dni, ale wszystko zmierzało ku lepszemu. Inny mężczyzna, który wpadł pod jej skrzydła, pozytywnie zareagował już na pierwszą fiolkę. Został oczywiście pouczony, że powinien jeszcze chwilę zostać w przychodni, a także zakupić spory zapas eliksiru do domowej apteczki, bo choć był stabilny, jeszcze przez kilka dni będzie pił go zamiast wody. W końcu przypomniała sobie, by podgrzać napój we własnym kubku - chociaż ostatecznie nie było po co, zostały jej może dwa łyki. Wylała więc wszystko i zrobiła sobie zamiast tego herbatę owocową. Jej zapach za chwilę tak mocno obezwładnił jej receptorami, że cały jej organizm zwariował. Żołądek zdawał się wywijać na lewą stronę, stymulowany aromatem maliny i owoców leśnych. Max wkrótce dołączył do niej - pokazała mu kubek z pytająco uniesionymi brwiami, chcąc w ten sposób zapytać, czy również życzył sobie takiego naparu. Słysząc słowa o akromantuli parsknęła śmiechem. - To prawda, dlatego na tyle, na ile się da, staramy się trzymać to w "tajemnicy" - odparła, wykonując w powietrzu gest cudzysłowu palcami lewej ręki. - Prawdopodobnie pierwsza możliwa wzmianka sprawiałby, że tłumy poszłyby wpakować ręce w salionixa.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Każdy przeżywał żałobę, czy załamania na swój sposób. Nic nie było takie samo, nic nie było jednoznaczne, nic nie było tak pewne, jak mogło się wydawać, kołysząc się raz w jedną stronę, raz w drugą stronę, powodując, że dosłownie każdy był inny. To właśnie powodowało, że wiele osób nie umiało się ze sobą dogadać, a inni byli w stanie tak doskonale się zrozumieć, choć nawet dobrze się nie znali. Max miał na tyle dużo doświadczenia z różnymi problemami, by wiedzieć, kiedy nie powinien o nich wspominać, kiedy wiedział, że nie powinien o nie pytać innych, pozwalając na to, by przeszły same, by go minęły, a on nie oglądałby się za nimi, jak skończony kretyn. Był nim przez dostatecznie długi czas. - Brzmi, jak ja – stwierdził gładko, bo nigdy nie ukrywał tego, kim był. Zmienił się i nawet jeśli było po nim widać, że nie zawsze był tak poukładany, jak dzisiaj, nie biegał i nie mówił o tym każdemu. Jeśli jednak ktoś o coś pytał albo coś sobie przypominał, to nie ukrywał przed tą osobą prawdy. Nie sądził jednak, by w ich obecnym położeniu było o czym tak naprawdę rozmawiać, czy wspominać, bo jeśli faktycznie kojarzyła go z tego okresu, to dawno temu się zmienił. Skupił się więc w pełni na pacjentach, sprawdzając po kolei, jak się mieli, wracając w końcu do pierwszego z nich, widząc, że mężczyzna się obudził, poświęcił mu więc najwięcej czas, upewniając się, że dreszcze zelżały i ten był w stanie w miarę poprawnie funkcjonować. Nic nie wskazywało na to, żeby miały pojawić się jakieś problemy albo komplikacje, ale oczywiście nie mógł jeszcze wypuścić go do domu. Na to było za wczas, tym bardziej że mężczyzna był niesamowicie zmęczony, więc w każdej chwili mógł w efekcie zasłabnąć albo mogło spotkać go coś podobnego. Dlatego Max zaordynował dla niego odpowiednią dawkę eliksiru i nie pozwolił wstawać z łóżka, zdecydowanie woląc widzieć, co ten robił. Odnosił wrażenie, że ciągle trwały tutaj jakieś roszady, że ciągle ktoś przychodził i wychodził, a głód powoli faktycznie zaczynał z nim wygrywać, podobnie, jak senność. - Byłbym tam pierwszy. W końcu inaczej doświadcza się choroby z podręcznika, a inaczej na własnym przypadku – stwierdził beztrosko, kiedy przystał na propozycję herbaty, pocierając zmęczone oczy. – Założę się, że w zamku jest więcej takich pasjonatów uzdrawiania, więc uważaj na nich. Chociaż to pewnie oznacza konieczność posiadania oczu dookoła głowy.
Pokiwała głową i uśmiechnęła się pod nosem, nie komentując dłużej tego tematu. Wydawało jej się to nawet całkiem zabawne, że stali tu teraz oboje w roli uzdrowicieli, którzy nieśli pomoc potrzebującym i schorowanym, a tych kilka lat temu widywali się w skrzydle szpitalnym, nie mając pojęcia, co przyszłość miała im przynieść. Przynajmniej Noreen nie wiedziała do końca, jak jej losy się potoczą - choć cel był wytoczony, wiadomo, że musiał zostać osiągnięty ciężką pracą i wyrzeczeniami. I choć dawniej Max mógł sprawiać wrażenie butnego i zbuntowanego, w tej chwili był profesjonalistą w swoim fachu. Był dowodem na to, że życie człowieka, czy też nawet sam człowiek, może zmienić się w każdym momencie. Czy jej też kiedyś ulegnie takiej przemianie? Pacjenci przychodzili i wychodzili, ale ta dziewczyna, u której salionix doprowadził do spastycznego skurczu mięśni, wciąż leżała w łóżku i drżała - mniej, na szczęście, ale według dziewczyny powinna jeszcze zażyć kilka dawek eliksiru pieprzowego, zanim w ogóle pomyślą o wypuszczeniu jej do domu (oczywiście z sowitym zapasem rozgrzewającego wywaru). Była już naprawdę zmęczona tym dniem. Modliła się w duchu o ciepłe łóżko dla siebie samej, bo nie widziała w swojej przyszłości niczego, czego bardziej by wyczekiwała. Niestety, jak to często bywa, mimo wielkiego zmęczenia przeczuwała, że bez eliksiru słodkiego snu się nie obejdzie - tak duża ilość bodźców będzie odbijała się echem w jej umyśle jeszcze przez długie godziny. Miała też nadzieję, że akurat tego dnia nic szczególnego się nie wydarzy w szkole. Ostatnie, czego potrzebowała, to jakiś nurkujący w jeziorze uczeń lub połamane kończyny w wyniku nielegalnych wyścigów miotlarskich. Herbata tylko chwilowo zalewała żołądek, dając na moment fałszywe uczucie wypełnienia. - Ja to mam na odwrót, wolę leczyć, niż chorować. Pacjentką byłabym okropną - przyznała, ale prawdopodobnie większość pracowników magicznej służby zdrowia zawtórowałoby tym słowom. Im więcej się wie, tym trudniej zaakceptować ograniczenia organizmu. - Dzięki za radę, zapamiętam - odparła z uśmiechem. Zegar wybił kolejną pełną godzinę, a ją samą ogarnęło przemożne zmęczenie. - Ja chyba dziś już wrócę do zamku, tam też czeka mnie pewnie dużo roboty. Przekazałbyś proszę pacjentce z łóżka piątego ostatnią dawkę eliksiru? Byłabym wdzięczna - zwróciła się do Maxa licząc, że nie będzie miał nic przeciwko tej jednej prośbie. Wiedziała, że również był zmęczony, jeśli nie miał czasu, ona sama na odchodnym mogła jej ten eliksir wręczyć. Ale jednak jeśli mógłby to zrobić za nią, zawinęłaby się już w drogę powrotną, by nieco szybciej dojść do wielkiej sali po jakąś strawę.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Życie było pełne tajemnic i nie wszystkie dało się dostrzec. Max mógł w tym temacie więcej, bo zwyczajnie miał możliwość zaglądania do przyszłości, jednak z wielu powodów właściwie tego nie robił. Nie próbował się spieszyć, nie próbował sprawdzać, czy faktycznie potrafi stać się drzwiami, choć coraz częściej czuł, że powinien po prostu usiąść i spróbować się temu poświęcić. To również była jakaś jego część, aczkolwiek mocno uśpiona, w pewnym sensie schowana, jakby bał się ją komukolwiek pokazać, jakby obawiał się, że nie zdoła sobie z nią poradzić. Wolał koncentrować się na uzdrawianiu, to szło mu o wiele łatwiej, jak widać było na załączonym obrazku. Zajmowanie się pacjentami było płynne, chodził od jednego do drugiego, pilnował dawek, zapisywał różne zalecenia, starał się, żeby wszystko było takie, jak być powinno. Krok po kroku, bo nie było powodu, żeby nadmiernie się spieszył, krok po kroku, bo zwyczajnie nie potrzebował mieć wszystkich ogarniętych na raz. To byłoby czystym szaleństwem. Tym bardziej że jego pierwszy pacjent ponownie zapadł w sen, a Max zaordynował, że musi, wraz z innymi gośćmi tego przybytku, pozostać tutaj na noc. Nie było innego wyjścia. Bieganie w takim stanie po ulicach, nie mówiąc o teleportacji i innych bzdurach, byłoby bowiem najgorszym możliwym rozwiązaniem. - Nie mówię, że jestem pacjentem idealnym, ale dzięki temu wiem trochę więcej, niż do tej pory - stwierdził i mrugnął do Noreen, jakby chciał jej w ten sposób zasugerować, że gdyby tylko chciała, mogłaby przetestować na nim nie tylko nowatorskie sposoby leczenia, ale przekonać się również, jak właściwie rozwijały się dane choroby. Możliwe, że wcale się tego nie obawiał. - Przypilnuję ich. Wkrótce powinni zjawić się kolejni uzdrowiciele do pomocy, więc mnie zmienią, nie martw się. Tylko pamiętaj, żeby samej o siebie zadbać i nie wsadzać łap w salionix - powiedział jeszcze, skinąwszy lekko głową, gdy dopiwszy herbatę, skierował się ponownie do pacjentów, by się na nich w pełni skoncentrować. Nie pozostawało mu nic innego, jak czekać na kolejnych uzdrowicieli. I zapewne kolejnych chorych.
z.t x2
______________________
Never love
a wild thing
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Ścieżka kariery - Uzdrowiciel - Styczeń/Marzec 2024 Kości:47, A
Kolejne problemy medyczne. Max obserwował je oczywiście w Mungu, zastanawiając się poważnie, co się właściwie działo i czy ten pył mógł być w istocie pyłkiem wróżek, skoro wszyscy śmiali się i zachowywali, jak skończeni wariaci. Czytał oczywiście wypowiedzi Kinghfishera w Proroku, widział ludzi, których do nich przywożono, orientując się, że problemy zdawały się zataczać coraz szersze kręgi. Ministerstwo prosiło o zachowanie spokoju, działając na tym tle, starając się coś zmienić, starając się jakoś pomóc czarodziejom i wyjątkowo słuchając znanego historyka, przyjmując najwyraźniej jego punkt widzenia, a przynajmniej go rozważając. Nie było to jednak coś, na czym powinien się skupiać, zwłaszcza kiedy znowu poproszono go, by wybrał się do Hogsmeade i przekonał się, czy tam ludzie nie potrzebowali pomocy. I jak się okazało, co wcale nie powinno być takie zaskakujące, było tutaj całkiem sporo przypadków nieokiełznanego śmiechu, który mógł ostatecznie okazać się naprawdę niebezpieczny dla chorego. O ile mógł tak o nich mówić, bo właściwie nie była to choroba, a jak podejrzewał, efekt uboczny obcowania z tym pyłem. Max uśmiechnął się pod nosem, kiedy znowu wylądował w gabinecie uzdrowiciela w wiosce, a później zwyczajnie zabrał się do zdobycia informacji na temat tego, co się tutaj działo i jak sytuacja wyglądała. Nie było aż tak tragicznie, jak w czasie grudniowej epidemii, ale i tak trafiały się tutaj przypadki, jakimi zdecydowanie należało się zająć. I to jak najszybciej. Dlatego też Max nie zdziwił się za bardzo, kiedy w pierwszej godzinie jego pobytu w gabinecie, zjawił się człowiek, który borykał się z prawdziwym, głębokim napadem śmiechu i trudno było mu nad tym zapanować, właściwie w ogóle nie był w stanie tego zrobić. Max odetchnął, uznając, że spokojnie zdołają nad tym zapanować, ale kiedy wziął się do pracy, zorientował się, że brakło eliksiru spokoju, a jego pacjent zaczął się właśnie zataczać z rozbawienia. - Niech pan usiądzie... - zaczął, a potem zerknął w stronę drzwi i uśmiechnął się lekko na widok Noreen, która najwyraźniej postanowiła zająć się tym samym, co i on. - Noreen, przyniesiesz zapas eliksiru spokoju? Powinien być na tyłach, bo tutaj mamy... - zwrócił się do niej, ale już po chwili musiał doskoczyć do pacjenta, by pomóc mu oprzeć się na krześle, ponieważ śmiech poruszał gwałtownie całym jego ciałem.
Ścieżka kariery - uzdrowiciel (styczeń/marzec) K100: 68 litera: C
Ją również bardzo zaniepokoiły wiadomości, które spłynęły wraz z kolejnym wydaniem Proroka Codziennego. Zwykła czytywać go do porannej kawy, zapisując w pamięci nowinki, którymi mogła później zaczynać rozmowy z resztą grona pedagogicznego. Wciąż nie czuła się swobodnie w gronie nauczycieli, wszyscy byli od niej starsi i bogatsi w doświadczenia zarówno życiowe, jak i te pedagogiczne. Szczęście w nieszczęściu, że nie musiała nauczać, bo jeszcze tego by jej brakowało. Z salionixem jakimś cudem się uporali, choć wielokrotnie przemierzała zaspy po kolana w poszukiwaniu kolejnych pnączy do szybkiego wyplenienia, a zaraz po nim przyszła pora na nowe ekscesy - tym razem nieznanego pochodzenia smog, który wprowadzał ludzi w histerię. Domniemanie, jakoby pył pochodził od wróżek, wydawało jej się mało prawdopodobne - prędzej jakaś magiczna, skryta za barierami ochronnymi fabryka miała awarię kotła i uwolniła do atmosfery bliżej nieokreślone opary. Była jednak daleka do snucia teorii spiskowych, wobec czego po prostu przyjęła do wiadomości podawane przez Proroka informacje, nim zwinęła gazetę i udała się do Skrzydła, by odbyć swój dyżur. To było już jakiś tydzień temu i od tego momentu wydarzyło się kilka dziwnych rzeczy. Faktycznie zaczęła notować, że powietrze nad zamkiem nieco zmieniło swoje właściwości. Tar, jej kruk, przynosił jej wieści z sowiarni, gdzie podobno bardzo dużo sów nieustannie wokalizowało i trzepało skrzydłami bez poznanej przyczyny. Parokrotnie przyjmowała też rozhisteryzowane dzieciaki - tutaj jednak niespecjalnie mogła zwalać winę na smog, bowiem uczniowie mogli zrobić wszystko, od wypicia dziwnej mikstury, po zjedzenie czekoladek o magicznych właściwościach, nie wspominając już o rzucaniu na siebie zaklęć rozweselających i nieumiejętnym ich przerywaniu. Eliksir spokoju lał się litrami w murach Hogwartu i szybko okazało się, że nie tylko w nich był potrzebny. Ponownie została poproszona o pomoc przez Uzdrowiciela z wioski. - Musimy przestać się tak widywać - rzuciła z lekkim uśmiechem, gdy zobaczyła w gabinecie @Maximilian Brewer, młodziaka, którego spotkała tam już ostatnim razem przy epidemii glacialicistusa. Kiwnęła mu głową na znak, że zaraz zjawi się z eliksirem spokoju, po czym udała się na zaplecze, by znaleźć wspomniane przez niego zapasy. Z przykrością skonstatowała, że zasoby kantorka obfitowały wyłącznie w jeden karton fiolek, co mogło się skończyć bardzo różnie. Nie miała jednak wyjścia i musiała całość eliksiru zabrać do gabinetu. - Trzeba będzie im powiedzieć, żeby wysłali zamówienie do apteki - powiedziała półgębkiem, nie chcąc dać poznać pacjentom, że pracowali na niezwykle małym zapasie leków. Chociaż zataczający się ze śmiechu mężczyzna ryczał tak głośno, że raczej nie usłyszałby jej, o ile nie mówiłaby przez megafon. Wręczyła Maxowi jedną fiolkę w rękę, a resztę zabrała, by poukładać je w szafce na stojakach.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Może w takim razie powinienem zaproponować obiad. Ale o to lepiej zapytać Weia, bo ja potrafię robić tylko zupki chińskie - rzucił, nim Noreen skierowała się do składzika, a on próbował zapanować nad pacjentem, wiedząc doskonale, że jeśli tylko pozwoli mu upaść na podłogę, cała ta wesołość skończy się co najmniej źle. Widział już wcześniej w Mungu ludzi, którzy mieli połamane ręce albo rozbite głowy, bo nie panując nad własnymi ciałami, wpadali to tu, to tam. Max obawiał się również, że kiedyś się uduszą, w końcu śmiejąc się nieustannie, nie byli w stanie nabrać tchu, a to prowadziło do poważnych komplikacji. Problem wydawał się dość powierzchowny, ale jak wszystko, mógł przerodzić się w coś zdecydowanie gorszego, w coś, nad czym nie byliby w stanie zapanować i musieliby z tym uparcie walczyć, próbując nie stawać przy okazji na głowie. Nie było również wiadomo, w którym momencie lekarze doświadczą tego poplątania zmysłów i zaczną ryczeć z rozbawienia, jak ranne bawoły. - Obawiam się, że wszyscy eliksirowarzy nie będą w najbliższym czasie robili nic innego, jak mikstur na uspokojenie. Może podrzucić profesor Sanford propozycję, żeby dosłownie wszyscy zajmowali się właśnie tym eliksirem. Pewnie wszyscy zaczną się burzyć, ale skądś właściwie musimy mieć zapas. Bo tego tu nie da się opanować - odpowiedział cicho Noreen, zerkając na swojego pacjenta, którego musiał złapać bardzo mocno, odstawiać na bok fiolkę, bo zwyczajnie mężczyzna nie był w stanie opanować tego, co się z nim działo. Ataki śmiechu nie kojarzyły się Maxowi z niczym. Nie dziwił się, że Ministerstwo wystosowało apel do historyków, mając nadzieję, że ci znajdą jakieś poszlaki, jakieś informacje, że trafią na zapisy, jakie mogłyby wyjaśnić im, co się właściwie działo wcześniej i czy to na pewno pierwszy taki przypadek. Bo mogło się okazać, że owszem, a to byłoby o wiele gorsze, niż cokolwiek innego. Absolutna porażka i całkowita hańba, ale faktycznie, przynajmniej tym razem coś się działo, ludzie działali, Departamenty nie siedziały sobie z założonymi rękami. Przynajmniej tyle, bo Max nie spodziewał się po nich jakoś wybitnie wiele. - Myślisz, że to zakaźne? - zapytał, kiedy pacjent opluł go z fasonem, śmiejąc się tak głośno, że nie był w stanie się opanować.
- W Longweiu nadzieja - rzuciła jeszcze, zanim oddaliła się w poszukiwaniu eliksiru, implikując tym samym, że również nie należała do osób, którym powierzano przygotowywanie jedzenia. Czuła się bardzo uprzywilejowana mieszkając w zamku i mając każdego dnia pod dostatkiem pysznych potraw przygotowanych przez szkolne skrzaty. Był to zdecydowany upgrade od czasów pracy w szpitalu, gdzie bardzo często, jeśli nie pomijała posiłków, jadła je w szpitalnej kafejce lub na mieście. Perspektywa obiadu z tą dwójką wydawała się nawet całkiem kuszącym pomysłem. Darzyła sympatią zarówno Maxa, jak i Weia, z którym to ostatnio miała okazję odkurzyć starą znajomość. Była na takim etapie życia, w którym najbardziej potrzebowała kilku przyjemnych gęb, do których mogłaby otworzyć własną. Pokiwała głową na jego słowa. - W sumie mogę poruszyć ten temat w szkole. Myślę, że nikomu korona z głowy nie spadnie, jak będzie musiał uwarzyć kociołek eliksiru spokoju - stwierdziła, obmyślając w głowie plany na tę interwencję. Jej własne zapasy jeszcze nie uległy tak znacznemu uszczupleniu, lecz umówmy się, jeśli sprawa pogarszała się w tak znacznym tempie, była to wyłącznie kwestia czasu. Również wyciągnęła rękę do krępego mężczyzny, który zanosił się tak silnym śmiechem, że aż cały poczerwieniał. Niestety nie uniknęła fontanny śliny, która trysnęła mu z ust w porywie kolejnego napadu. Zamrugała gwałtownie, jakby chciała strząsnąć z rzęs kropelkę. - Mam nadzieję, że nie... - mruknęła, odchodząc na bok, by przetrzeć twarz rękawem. Miała zamiar oczywiście umyć ją jak normalny człowiek, lecz wtem do gabinetu został wprowadzony kolejny mężczyzna, o jeszcze większej tuszy i głośniejszym głosie. Noreen aż się skuliła na ten huk, który okazała się być śmiechem. - O Merlinie... - mruknęła pod nosem, po czym zaczęła instruować innych, by w możliwie najbezpieczniejszy sposób pomogli jej przeprowadzić faceta do jakiejś kozetki.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Jak zrobimy bardzo smutne miny, to na pewno ugotuje coś, czym będziemy mogli żywić się przez tydzień – stwierdził jeszcze, całkiem swobodnie, bo tak naprawdę w ogóle nie przejmował się tym, co robił. Ostatecznie, skoro Noreen znała się z Weiem, a jego jakoś lubiła, to nie wiedział powodów, dla których miałby jej nie zaprosić na obiad. Owszem, ich mieszkanie było nieco szalonym miejscem, w którym żył gdziekon, świnks i zagubiony nieśmiałek, miejscem, które nie zostało do końca dostosowane do ich potrzeb, ale to nawet jakoś mu nie wadziło. W dużej mierze Max zwykł zadowalać się tym, co miał i nie narzekał aż tak na niedogodności, co chyba ułatwiało mu również pracę z pacjentami. - Na pewno ułatwią ci pracę. Chociaż wiesz, ja bym tam uważał, czy jakiś śmieszek nie próbuje wcisnąć ci czegoś innego – stwierdził, uśmiechając się do niej kącikiem ust, jakby chciał powiedzieć, że on dokładnie był takim dzieciakiem i wiedział, że w Hogwarcie wciąż byli inni zdolni do czegoś podobnego. W końcu nie był jakimś niesamowitym wyjątkiem. Inna sprawa, że być może w tej epidemii śmiechu, jaka ich dotknęła, nawet studenci poszli po rozum do głowy. Choć Max nie był pewien, ile osób dotkniętych tą przypadłością widzieli, z iloma się zapoznali, więc przekrzywił głowę, zanim został opluty i zdążył zapytać Noreen, jak sprawy mają się w zamku. - Nie mam pojęcia, jak to się przenosi, mówią, że przez ten pył, ale nie wszyscy na to zapadają, w każdym razie nie wiedziałem na razie u siebie żadnych objawów – powiedział, próbując oczyścić twarz ze śliny pacjenta, kiedy udało mu się go w końcu posadzić w miarę bezpiecznie na krześle, a później sięgnął po fiolkę z eliksirem, mając świadomość, że będzie musiał przygotować się również do udrażniania dróg oddechowych, jeśli tyko coś pójdzie nie tak, jak pójść powinno. Obawiał się tego, co może się wydarzyć, ale też nie zamierzał się poddawać. Drgnął jednak, kiedy kolejny pacjent ryknął takim śmiechem, że niemalże wypuścił trzymaną fiolkę. - Ja się w cyrku nie śmieję, ja w nim pracuję – mruknął i mrugnął do Noreen, jakby w ten sposób chciał dodać jej otuchy, a później podał swojemu pacjentowi pierwsze krople eliksiru, mając świadomość, że ten będzie musiał je przełknąć bardzo ostrożnie. Musiał go podtrzymywać, bo inaczej by mu chyba tutaj odleciał, a wiązanie go, mimo wszystko, nie wydawało się Maxowi właściwe i mogłoby prowadzić do nieporozumień. Teraz zaś zachęcił mężczyznę do próby zaczerpnięcia oddechu, kiedy pierwsze krople eliksiru wyraźnie rozeszły się po jego ciele.
- W takim razie będę tak smutna, jak tylko dam radę - przyrzekła, a faktem było, że potrafiła być niezwykle smutna. Emocja ta niestety towarzyszyła jej przez większość ostatniego roku i zaprzyjaźniła się z nią już na tyle, że zrobiła sobie z niej podszewkę samej siebie. Życiowe doświadczenia zmiotły ją z drogi wcześniejszego optymizmu i zdecydowanie przygwoździły jej stopy do ziemi. Sam żal był jak ciężki plecak na barkach, który dźwigała każdego dnia - o dziwo robił się coraz lżejszy. Słyszała to już parokrotnie i doskonale wiedziała, że do zaleczenia niektórych ran nie było innego lekarstwa niż czas. Po tylu godzinach, tygodniach, miesiącach w końcu odkrywała, że to miły uśmiech, zabawny żart i inne, przyjemne doświadczenia z innymi ludźmi odejmowały ten ciężar, a zaproszenie na obiad i idąca za nim pogawędka z pewnością okroiła balast o kilka kilogramów. Przytaknęła, całkiem świadoma tego, jak różnie potrafili zachować się studenci. Jej nigdy w życiu nie przyszłoby do głowy, by modyfikować eliksiry, lecz obecnie słyszała o panującym w szkole trendzie nauki eliksirowarstwa, dotyczącym prowadzenia eksperymentów i wymyślania własnych receptur lub ulepszania tych istniejących. Ogólnie popierała ideę, bowiem nauka w szkole potrafiła być naprawdę nużąca i cokolwiek, co choć trochę odbiegało od regularnego harmonogramu, stanowiło pewną odskocznię i urozmaicenie. Mogło to jednak nieść odwrotny skutek - kto wie, ilu wpadłoby na wprowadzenie modyfikacji do potrzebnego eliksiru spokoju? Musiałaby każdorazowo sprawdzać dostarczane fiolki, a nie miała ambicji bawić się w testera. - Skończy się na tym, że sama będę musiała to zrobić - stwierdziła z westchnieniem, choć nie porzuciła pomysłu poproszenia reszty o pomoc. Zresztą, jeśli miała nie ufać studentom, zawsze mogła zwrócić się bezpośrednio do Xanthei. Odparła w odpowiedzi, że ona u siebie też niczego nie zauważyła, mimo że w zamku parę napadów śmiechu zdarzyło jej się już uspokajać, ale nie mogli rozwinąć tematu ze względu na dodatkowego pacjenta. Max zajął się swoim rubasznie śmiejącym się podopiecznym, Noreen natomiast, z pomocą asystenta, przeprowadziła innego, przeraźliwie wyjącego mężczyznę na kozetkę. Chłop miał jeden z tych śmiechów, który potrafił przerwać bębenki w uszach. Żałowała, że nie miała pod ręką pary nauszników jak do obsługi mandragor. Próbowała przebić się przez jazgot, którego dokonywał swoimi wybuchami wesołości. Robił się już bardzo, ale to bardzo czerwony - jeszcze chwila i rumieniec przerodzi się w sinicę. Musiała się streszczać, żeby jej nie omdlał. - Musi pan to wypić. Spróbować chociaż - powiedziała prostymi słowami, podsuwając mu fiolkę z eliksirem spokoju pod nos. Zanim jednak zdążyła wlać mu do rozwartych ust choć kroplę, klasnął w kolano tak mocno, że aż się wystraszyła. Cofając się, połowa eliksiru wylądowała zarówno w jej oku, jak i na ubraniu. Wspaniale...
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Będziemy musieli to poćwiczyć – stwierdził, zaczepiając Noreen, jakby chciał jej powiedzieć, że przekonanie Weia nie będzie aż tak łatwe. Wiedział oczywiście, że było zupełnie odwrotnie, w końcu ten uwielbiał gotować, a karmienie innych sprawiało mu chyba przyjemność, jaką trudno było tak naprawdę opisać. Dlatego też Max był pewien, że Huang nie miałby nic przeciwko gościom, nie miałby również nic przeciwko temu, że musiałby spędzić w kuchni nieco więcej czasu niż zazwyczaj, bo to był jego sposób na zapominanie o całym świecie. Skoro tak odcinał się od pracy, to Max nie miał z tym żadnych problemów, samemu preferując inne sposoby na to, żeby wyrzucić z głowy szpitalne historie, jakie często się go czepiały. I lepiej, kiedy były naprawdę zabawne. - Zawsze mogę ci pomóc. Założę się, że w Mungu by się przydały, no i w domu, skoro wszyscy powoli zaczynają to łapać. O, w sumie to prezent Solberga teraz może się przydać… Słyszałaś o tych bransoletach podających eliksiry? – zwrócił się do Noreen, kiedy mieli jeszcze okazję, chcąc zasugerować jej coś nowego, odkrywając również, że w obecnej epidemii wynalazek jego imiennika mógłby okazać się czymś niemalże zbawiennym. W końcu nie musieliby zmuszać innych do picia eliksiru, był inny sposób na to, by go podać i na dokładkę być może okazałby się o wiele efektywniejszy. W końcu mikstura była wtedy wprowadzana wprost do organizmu, dokładnie tam, gdzie trafić powinna, bez konieczności trawienia, przemieszczała się z krwioobiegiem, rozchodząc się dokładnie tak, jak rozejść się powinna. Myśli te wyraźnie zaprzątały jego głowę, kiedy zajmował się pacjentem, a musiał przyznać, że nie było to łatwe. Podawał mu po kilka kropel eliksiru, kontrolując jego oddech, żeby w razie konieczności reagować. Musiał zapanować nad tym, że mężczyzna zaczął się nieoczekiwanie krztusić, a później przez chwilę razem z nim ćwiczył głębsze oddechy, które w zaistniałej sytuacji były niesamowicie trudne. To zaś przedłużało cały proces leczenia, powodując, że Max trzymał w ręce niemalże do połowy pełną fiolkę eliksiru spokoju, jaki zaczynał powoli działać na pacjenta. - Jeszcze jeden oddech i spróbujemy z większą porcją – zakomunikował mężczyźnie.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi, gotowa naprawdę się wysilić, by przekonywać Longweia do przygotowania dobrego posiłku dla ich trójki. Nie miała pojęcia, że w rzeczywistości chłopak zatracał się w kuchni i stanowiła ona dla niego odskocznię. Gdy się przyjaźnili, chodzili razem do szkoły i rzadko kiedy mieli okazję faktycznie gotować, bo jeśli nie były to zajęcia, przy życiu i w dobrym zdrowiu utrzymywały ich potrawy pojawiające się na skinienie palcem w Wielkiej Sali. Oczywiście jako Puchoni mieli łatwy dostęp do skrzaciej kuchni, lecz Noreen przynajmniej chodziła tam wyłącznie po gotowe dobrocie, nie po to, by samodzielnie je przygotowywać. - W sumie masz rację, sama sobie też powinnam sprezentować kociołek eliksiru spokoju - przyznała, do tej pory nie przemyślawszy ewentualności, w której to sama pada ofiarą dziwnych ataków rozbawienia. Przez sekundę pomyślała, że może nawet na dobre by jej to wyszło, lecz wtem któryś z pacjentów znów rozdzierająco ryknął śmiechem i cała wesołość ją opuściła. - Tak, znam te bransolety. Nawet ostatnio sprezentowałam jedną na święta mojemu pacjentowi - wspomniała, choć Maxa pewnie w ogóle nie interesowało, co Noreen dawała ludziom w prezencie. - Powiem Ci, że nie jest to zły pomysł. Tylko cholernie drogie są te ustrojstwa - stwierdziła. W sytuacji posiadania pacjenta pod opieką na szpitalu, na użytek lekarski byłby to niezły interes, lecz gdyby mieli wypuszczać ludzi z gabinetu zapiętych w takie bransolety, szybko by splajtowali, a zapewne większość z nich nigdy by do nich nie wróciła. Trzeba by je było pozabezpieczać zaklęciami, a do tego to już nie miała głowy. Myśl o tych bransoletach jednak nie opuściła głowy dziewczyny, gdy przyszło jej zająć się roześmianym mężczyzną. Facet robił się już nieco purpurowy na twarzy i jeszcze chwila, a zacząłby dławić się własną śliną, której produkował w tym napadzie zdecydowanie zbyt wiele. Nawet nie chciała myśleć, jak musiały go boleć mięśnie brzucha i te międzyżebrowe, gdy tak gwałtownie wykrztuszał z siebie kolejne salwy śmiechu. Patrząc na niego zdecydowanie wątpiła w powodzenie oralnego podania leków. I wtedy olśniło ją! - Max! - zawołała go. - Poddałeś mi świetny pomysł. Podobnie jak te bransolety, możemy wprowadzać eliksir inną drogą! - powiedziała, nagle uskrzydlona znalezieniem rozwiązania problemu. - Korzystałeś kiedyś z In Iniecto z eliksirem spokoju?
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Wiesz, co będziesz robić wieczorem - stwierdził nieco rozbawiony, proponując jej, żeby zabrała z Wielkiej Sali tyle dobrego jedzenia, ile mogła, a potem spędziła z nim czas nad właściwym kociołkiem. Nie wiedział, jak Noreen odnajdowała się pośród pozostałej kadry Hogwartu, nie wiedział, jak się czuła, jak się tam bawiła, czy w ogóle miała do kogo się odezwać, więc przy okazji zastanawiał się, jak ta zareaguje na takie, a nie inne stwierdzenie. Maxowi było bardzo łatwo zawierać znajomości, był jednym z tych ludzi, którzy właściwie nic nie potrzebowali, żeby osiągnąć w tej dziedzinie sukces i było to na swój sposób zabawne. Choć jednocześnie było w tym coś dziwnego, biorąc pod uwagę, skąd dokładnie pochodził i jaki był, ale to na pewno nie była rozmowa na ten czas, na tę chwilę, to nie była kwestia, jaka zwykła go zaprzątać. Przynajmniej w ostatnim czasie, kiedy zdecydowanie wychodził na prostą, stając się po prostu sobą. - Są, ale wiem, ile Solberg włożył w nie pracy. Testował je nawet na mnie, a teraz ja będę miał okazję przetestować je, kiedy skończę już z eliksirem dla jasnowidzów. Nie dam rady wypić go we właściwym momencie bez tego cuda - powiedział prosto, nie zwracając w ogóle uwagi na to, że opowiadał jej o swoich planach, o działaniach, jakie podjął, nawet nie zawahał się, kiedy przyznał, jaki posiada dar i być może, gdyby nie to, że starał się pomóc pacjentowi, który już coraz mniej się śmiał, zdziwiłby się, z jaką łatwością ostatnio mu to przychodziło. Bez cienia żalu, sarkazmu, czy czegokolwiek podobnego. Zaraz zresztą skupił się na czymś innym, by uderzyć się dłonią w czoło i zaśmiał się, przyznając, że podane przez Noreen rozwiązanie było tak proste, że aż nie zwrócili na nie uwagi w pierwszej kolejności. Skupili się na czymś innym i właśnie było widać tego skutki. Max bez najmniejszego wahania przyznał, że musieli nieco zmienić tok swojego rozumowania, że każdy czasem popełniał błędy, a później skoncentrował się na tym, by odpowiednio wykorzystać In Iniecto, wcześniej przez Ex Iniecto pobierając eliksir spokoju. Podał go pacjentowi, jednocześnie rozmawiając z nim, zdając sobie sprawę z tego, że na działanie i tak musiał poczekać, więc rzucił się na udrażnianie dróg oddechowych, kiedy mężczyzna zaśmiał się głośno, a potem zaczął kaszleć, niepokojąco świszcząc.
Prychnęła pod nosem, imaginując sobie, jak faktycznie zamyka się w swojej kanciapie z zestawem do warzenia eliksirów oraz z zapasem strawy, chociaż bez tego drugiego mogłaby się jeszcze nawet obejść. Często wpadając w trans naukowy zapominała, by odżywić swój spragniony energii mózg. Może dlatego tak ostatnio schudła? Smutek i bezsenność jej nie pomagały, to z pewnością. Dobrze, że istniało jeszcze to paliwo, które pchało ją do przodu - jej praca, umiłowanie do magii leczniczej oraz niesienie pomocy potrzebującym. Typowy człowiek żyjący z powołania. - Och, czyli byłeś ich testerem? - dopytała, całkiem zaciekawiona procesem tworzenia takiego przedmiotu. Zaraz później dorzucił kolejną rewelację, nieco zbijając ją z tropu. Powiedział o tym na tyle lekko, że przez moment pomyślała, że za chwilę speszy się, zmieni temat, zamiecie pod dywan ujawnione wyznanie. Nie miała pojęcia, czy mówił otwarcie ludziom, że miał dar jasnowidzenia, czy tylko czysty przypadek sprawił, że język rozwiązał mu się w rozmowie z Noreen. - Musisz mi opowiedzieć co nieco o tym eliksirze dla jasnowidzów - stwierdziła, nie chcąc dopytywać wprost o same wizje. Jasnowidztwo przerażało ją nieco - osobiście zastanawiała się, czy Trzecie Oko faktycznie było darem, czy raczej przekleństwem? Czy widywał przebieg leczenia swoich pacjentów i dzięki temu był tak dobry w tym, co robił w życiu? Czy udawało mu się zmienić bieg wydarzeń, gdy widział konsekwencje? Czy w ogóle rozumiał, co wewnętrzna magia podpowiadała mu w tych wizjach? Zadowolona, że jej pomysł spotkał się z uznaniem, sama też przetarła czoło w geście zmieszania, że wcześniej nie wpadła na ten jakże genialny pomysł. Również pobrała przy użyciu zaklęcia odpowiednią dawkę, którą podała pacjentowi, kierując koniec różdżki do skóry na jego przedramieniu. Mężczyzna jeszcze przez kilka minut śmiał się gwałtownie, lecz wraz z rozpędzaniem się działania eliksiru, ryk przeradzał się bardziej w urywany śmiech. Dołożyła mu kolejną dawkę, a po paru chwilach śmiech zmienił się w cichy chichot. Dopiero wtedy mogła przeprowadzić z pacjentem poważniejszą rozmowę.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Jednym z kilku, ale tak, Solberg chciał się przekonać, jak to wygląda z punktu widzenia uzdrowiciela - powiedział prosto, uśmiechając się przy tej okazji, wspominając nie do końca świadomie tamten leniwy dzień, czy może wieczór, w Venetii, kiedy bujali się po prostu na gondoli, starając się nie tylko stwierdzić, co zamierzali robić dalej ze swoim życiem, ale również koncentrując się na omówieniu działania bransolety i potencjalnych problemach, na jakie jego imiennik mógł się z nią natknąć. To był jeden z tych ciekawszych dni, jakie najwyraźniej zostały mu gdzieś w pamięci, ale teraz nie miał na to czasu, na to, żeby się nad tym pochylać, rozważać to, rozdrapywać, szukać odpowiedzi na to, czy naprawdę był wtedy zadowolony i czy mógł podpowiedzieć coś jeszcze Solbergowi. - Kiedy nie będziemy biegać pomiędzy pacjentami, daję ci słowo - stwierdził, uśmiechając się do niej szeroko, wyraźnie zadowolony z tego, że ktoś zainteresował się tym, nad czym pracował. Właściwie spodobało mu się również to, że Noreen nie zapytała go o kwestie jasnowidzenia, bo zdał sobie sprawę z tego, że znowu, a jakże, miałby problem z udzieleniem odpowiedzi, z ustaleniem, jak czuł się względem tego daru, jaki był jednocześnie przekleństwem. Skoncentrował się na pacjencie, podając mu odpowiednią dawkę eliksiru, obserwując, jak ten powoli się uspokajał, jak faktycznie oddech mu się wyrównywał, a później postanowił go osłuchać. Wolał wiedzieć, czy w wyniku tego szalonego śmiechu nie doszło do jakichś podrażnień, a ponieważ oddech mężczyzny był nieco świszczący, Max zainteresował się tą kwestią o wiele bardziej. Przez dłuższą chwilę sięgał po właściwe zaklęcie, instruując również pacjenta, że powinien nosić przy sobie fiolkę z eliksirem spokoju, na wypadek, gdyby coś podobnego miało się powtórzyć. Dopiero kiedy miał pewność, że ten nie zacznie nagle niespokojnie rechotać, odesłał go do domu, rozglądając się po gabinecie, w którym chyba w końcu panował względny spokój. - Wygląda na to, że mój trud skończony i mogę wracać do domu coś zjeść, zanim zamienię się w babę jagę i zacznę gotować kolejne mikstury na uspokojenie - zwrócił się do Noreen, zapewniając ją, że wkrótce umówią się, żeby podyskutować o jego eliksirze, a później, upewniwszy się, że wszystko było dobrze, pożegnał się z nią. +
Zawsze podziwiała ludzi z pasją i takimi właśnie lubiła się w życiu otaczać. Akurat z Maxem przynajmniej mieli jedną wspólnie dzieloną, dzięki której trafiali na siebie w tym gabinecie. Kwestia testowania eliksirów i tworzenia przedmiotów fascynowała ją, bo sama siebie nie uważała za innowatorkę i każdy, kto potrafił wymyślić coś nowego, imponował jej. Ona sama po prostu uczyła się i starała być na bieżąco z tym, co ci wszyscy mądrzy ludzie wprowadzali nowego. Skinęła głową porozumiewawczo, licząc, że uda im się zarówno połączyć wspólny obiad z rozmową na temat magimedycznych innowacji. Musiała jednak zająć się swoim pacjentem, który co prawda wydawał się już być stabilny, ale wciąż chichotał. Kontrolował się na tyle, że Noreen nie musiała mu już podawać eliksiru spokoju zaklęciem,, bo był w stanie wypić go z fiolki i nie zadławić się. Gdy ta sytuacja została opanowana, mogła uzupełnić dokumenty, które musiała zostawić w gabinecie jako "przyjezdny" uzdrowiciel. Podniosła głowę znad papierków, gdy obok pojawił się Max. - Jasne, ja też zaraz kończę - powiedziała z uśmiechem, a potem pożegnali się i ustalili, że jeszcze będą w kontakcie. Zamierzała zebrać się do zamku w ciągu piętnastu minut, lecz niestety tuż przed wyjściem do gabinetu zajrzał jeszcze jeden zaniepokojony swoim własnym rozbawieniem pacjent. Noreen wydawało się, że aż błyszczał od pokrywającego go pyłku. Na szczęście była w stanie zaradzić problemowi nieszczęśliwca w ciągu zaledwie pół godziny, po której mogła w końcu zawinąć się płaszczem i wyjść. Na drogę wzięła jedną fiolkę eliksiru spokoju, tak na wszelki wypadek.
/ztx2 +
Lyra Frasier
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165
C. szczególne : piegi, liczne kolczyki w uszach i w nosie, grungowy styl ubioru, kolorowe pasemka we włosach, mocny makijaż
Ponownie poczuła wiatr we włosach! Ostatni przebłysk trzeźwej myśli nakazał jej trzymać się mokrego asfaltu, choć "trzymanie" było pojęciem względnym i listopad wyjątkowo dobrze testował kierowców i ich pamięć o zmianie opon. Ona zakładała, że wszystko było już perfekcyjnie, skoro wydano jej piękny, błyszczący, nieskalany ani jedną plamką błota motor, co w angielskim klimacie było naprawdę wyczynem. Może to jakieś zaklęcia ochronne, Merlin jeden wiedział i nie obchodziło ją to, gdy mknęła sobie uliczkami Hogsmeade, siejąc postrach i zgorszenie wśród naczelnego koła starszych czarownic, które tolerowały jej wybryki chyba tylko przez wzgląd na społeczne ustawienie pani Miller. Kobieta naprawdę musiała być złotousta, skoro jakimś trafem zawsze wygaszała nienawistne błyski w oczach babć - może nawet była hipnotyzerką lub modyfikowała im pamięć? Kto wie - przekonają się niedługo, bo Lyra zupełnie przypadkiem najechała na kałużę, ochlapując wracającą z zakupów panią Chambers, która musiała mieć bardzo duże pokłady silnej woli, by nie wykrzyczeć za jej plecami kilku obelg. Mknęła sobie dalej, pod nosem nucąc piosenkę, która od dłuższego czasu siedziała jej w głowie, lecz do spisania której nieustannie brakowało jej weny. Szum w uszach skutecznie nastrajał jej myśli, a ona sama czuła, że właśnie spływało na nią artystyczne olśnienie! I to tego rodzaju eureka, nad którą należało się pochylić tu i teraz! Zahamowała z piskiem opon, gdy z kreatywnego amoku wyrwał ją widok wyrastającej tuż przed kołami jej motocyklu blondynki. Zareagowała za późno, zbyt zamroczona uderzeniem tej nagłej inwencji - niestety nie udało jej się wyminąć dziewczyny, uderzając w nią i przewracając ją na ziemię z dźwiękiem tak głuchym, że na moment stanęło jej serce. - O kurwa, kurwa, kurwa - wyrzucała z siebie kaskadę przekleństw, gdy pospiesznie schodziła z motoru, by w dwóch szybkich i zaskakująco długich jak na jej nogi susach znaleźć się przy poszkodowanej. - Żyjesz? - Tylko cudem nie dodała na końcu "kurwy", która aż cisnęła się na jej rozedrgane w zdenerwowaniu usta, jeszcze przysłonięte przez kask, który zaraz zdjęła, by głupio ujawnić blondynce tożsamość, a także nerwowy błysk w jej oczach, którymi przebiegała po jej twarzy i sylwetce w poszukiwaniu istotnych, zagrażających jej zdrowiu i życiu urazów.