Pomieszczenie jest przestronne i jasne - mimo spaczonego charakteru, Jose woli jasne barwy. Poza salonem, pokój spełnia funkcję sypialni (rozkładana kanapa), jadalni i kuchni. Jedynie łazienka znajduje się wgłębi korytarza, tuż obok drzwi wejściowych. W mieszkaniu nie ma żadnych niemagicznych urządzeń, ze względu na czystość krwi kobiety; nie oznacza to jednak, że nie ma żadnego pojęcia o mugolach. Posiada dużo książek o różnej tematyce i ubrań, które są odpowiednio ukryte na antresoli.
Perfekcyjny dzień. Poszła tylko po kilka składników do apteki i książkę a w efekcie zamiast książki dostała w bonusie kolejnego zawodnika Quidditcha. Nie rozumiała czemu ostatnio tak często na nich wpadała, skoro nie cierpiała latać. - Mogę opowiedzieć im nasz płomienny romans, wiesz jakby ci to podbiło statystyki? - uniosła brwi, rozglądając się dookoła. - Przypuszczam, że i tak cię znajdą. Nie widzę sensu ucieczki - dodała, nim jednak zareagowała była już ciągnięta w nieznajomą stronę. To dopiero musiało wyglądać komicznie. Nie protestując dreptała za Remusem jak mróweczka, chociaż nie nadążała - jej dwa kroki były jednym krokiem chłopaka, dlatego gdy się zatrzymali ledwo żyła. Wchodząc do jakiegoś pubu, rozglądnęła się z wyraźną niechęcią. - To jest twój idealny plan ucieczki? Serio? - krytyczna Francuzka była dzisiaj w wyjątkowo irytującym humorze, ale nie zamierzała z nim nic zrobić. A potem usłyszała nazwę, która wywoływała u niej podobne zawroty głowy, to hasło Quidditch. Przemieszczanie się za pomocą proszka Fiuu nie było dla Jose niczym miłym. W końcu kto lubił włazić do brudnego kominka? Arystokratyczne przyzwyczajenia Francuzki początkowo brały górę, ostatecznie jednak przystała na tę formę transportu. A mógł spróbować wepchnąć ją na miotłę - Kostji się to udało i o dziwo go nie zabiła, chociaż miała niejednokrotnie okazję. Gdy znaleźli się w Hogsmeade, Francuzka otrzepała się w brudu, by po chwili spojrzeć na Remusa. Adres niestety nie był od razu jej domem, a co najlepsze pubem nieopodal kamienic. - Tutaj nikt nie powinien cię ścigać - powiedziała spokojnie, jednak widząc nie do końca przekonaną minę chłopaka, wpadła na genialny pomysł. - W moim mieszkaniu na pewno będziesz mieć spokój. Tym sposobem znaleźli się w jej przytulnej kawalerce, którą odwiedzała w ostatnim czasie dość rzadko. Wyjątkiem było oczywiście wolne po wyjściu ze szpitala, jednak mieszkanie w pojedynkę nie było czymś przyjemnym na dłuższą metę. - Coś do picia? Jedzenia? - spytała kulturalnie. Pozbyła się płaszcza i butów, a potem usiadła na oparciu fotela. Dopiero teraz zdołała zmierzyć chłopaka wzrokiem, od stóp do głów, upewniając się czy to na pewno ta osoba ze szpitala. - Nic się nie zmieniłeś. Albo to ja się skurczyłam - zażartowała. - Ile razy jeszcze odwiedziłeś szpital w ostatnim czasie? I w ogóle, do cholery, czemu wszyscy cię tak ścigali na Pokątnej? - wyraźnie zaciekawiona tą kwestią dała mu chwilę na złapanie tchu. Dziwiła się, bo na przykład w Dolinie nie spotkała ani jednego zawodnika, którego ścigaliby dziennikarze. A może po prostu nie mieli tam wstępu? Lub inni zawodnicy byli tacy sobie, by nie poświęcać im miejsca w gazecie? W każdym razie, nie jej to oceniać. Była tylko szaraczkiem w swoim małym świecie.
Powiedziałbym ci, żebyś nie zachowywała się jak francuski piesek, kiedy wahałaś się przed wstąpieniem do kominka, ale nie było na to czasu. Ostatecznie i tak bardzo dzielnie zniosłaś trudy ucieczki. Wyglądasz na zmęczoną. Dopiero teraz uświadamiam sobie jak cię zagoniłem i romi mi się trochę głupio. Faktycznie kawalerka sprawia wrażenie przytulnej i na pierwszy rzut oka widać, że należy do czarownicy - nie znajduję wzrokiem ani jednego przedmiotu mugolskiego pochodzenia. Jest tutaj prosto, schludnie i czysto. Nowocześnie. Nie przywykłem do takiego wystroju - lubię stare meble, przesiąknięte zapachem historii, która przez lata się rozgrywała w ich obecności. Takie stały w moim rodzinnym domu, gdzie od pokoleń pełniły swoje funkcje i ojciec wiele razy przeganiał z nich boginy. W Dolinie Godryka również postawiłem na staroświecki wystrój i oprócz niezbędnych remontów niewiele zmieniałem w wyposażeniu po poprzednim właścicielu. Najbardziej cieszyłem się, że pomyślał o bibliotece. Tutaj też stoi sporo książek i mam ochotę przeczytać chociaż ich tytuły, bo zapewne wiele by mi to powiedziało na twój temat, ale większą ochotę mam zamienić z tobą kilka słów. - Skoro proponujesz, to poproszę herbatę. - Mówię spokojnie i zanim zajmuję miejsce na kanapie dodaję pytanie: - pomóc Ci? Takie głupie i oklepane, bo przecież w czym mógłbym pomóc? Nie wiem nawet w której szafce stoją naczynia, gdzie masz herbatę i cukier. Poza tym nie będziemy w dwie osoby parzyli herbaty! No ale przyjęło się zadawać to pytanie, więc pytam. Może jednak będziesz potrzebowała pomocy. Nie wiem... wyrzucić ci śmieci, czy narąbać drewna. W tym jestem całkiem niezły, chociaż nie ukrywam, że nie lubię takich prac. Zwłaszcza, że nie mogę korzystać z magii. - Jeszcze wracając do tego "romansu" - gdybyś tylko zażartowała, to uwierz mi, że to mieszkanie już nie byłoby takie spokojne. - Uśmiecham się krzywo. Nie cierpię mediów. - No bo... hmmm... Jestem pałkarzem w Osach. Znana drużyna, słynie z dobrych zawodników na tej pozycji, a ja? Jestem dobrym materiałem medialnym, bo wiesz dobrze, że mam niepokorny charakter i lubiłem się zawsze ładować w różne kabały. - Wzruszam ramionami. - O kimś muszą pisać. - Rozważam odpowiedź na drugie pytanie. To które de facto zadałaś wcześniej, a które dotyczyło wizyt w Mungu. - Co do szpitala - za dużo. - Odruchowo łapię się za złamany dwa tygodnie temu łokieć. - Tylko Ciebie tam brakuje. Nudno jest. Co teraz robisz? - Faktycznie - chociaż każda z wizyt wiązała się z bólem i trudną, choć zwykle dość szybką rehabilitacją, to miło było wiedzieć, że przynajmniej ktoś zaśmieje się widząc moją połamaną gębę. Od jakiegoś czasu nawet przestałem się starać o drobne zwichnięcia. Swego czasu to był dobry pretekst na dwa-trzy dni odpoczynku i spotkanie z tobą.
Odepchnęła się od odparcia i już po trzech krokach była w kuchni. Taka była zaleta kawalerek - po co miała przemieszczać się między pokojami, skoro teraz miała wszystko na wyciągnięcie ręki? W paru ruchach zaparzyła wodę, wrzuciła saszetkę z herbatą do kubka a potem oparła się biodrami o blat, spoglądając w kierunku Remusa. - Jaką masz pewność, że nie wyślę anonimowego listu do redakcji? - spytała spokojnie, uśmiechając się pod nosem. - Albo, jaką masz pewność, że nikt nas faktycznie nie widział? Bo wiesz, jeśli jutro zobaczę na drzewie jakiegoś fotografa... - westchnęła na samą tę wizję. Cieszyła się, że była człowiekiem niemedialnym ani tym bardziej nikim sławnym, bo mogłaby dostać schizofrenii. Kiedy woda zaparzyła się, Jose wlała ją do kubka, by po chwili postawić naczynie na stoliku przed swoim gościem. Później usiadła z powrotem. - To dziwne - zaczęła nagle. - W Dolinie jakoś nie widziałam ani jednego dziennikarza. A miałam do czynienia z innym zawodnikiem, którego nikt nie gonił - zainteresowana wyraźnie tym, z czego wynika taki stan rzeczy, posłała chłopakowi wymowne i zarazem pytając spojrzenie. Późniejsze słowa uznała za komplement (bo to chyba był komplement?), uśmiechając się półgębkiem. - Wycieram smarki dzieciom w szkole - odparła znużona, pokazując jak bardzo się zdegradowała na własne życzenie. To nie tak, że nie lubiła tej pracy, jednak liczyła na to, że nie będzie się nudzić. Chociaż poród nastolatki ostatnio był wielką odskocznią od złamań, oparzeń i złych użyć eliksirów. - Ale zastanawiam się nad zmianą pracy. Póki co dobrze mi tutaj, bo nie muszę być na kilkunastogodzinnym dyżurze. Ale brakuje papierosków na dachu - zgarniając włosy za ramiona, oparła się mocniej o jedną z poduszek. Sama lubiła częste "odwiedziny" Remusa w szpitalu, bo przynajmniej się wtedy nie nudziła. - Czekaj, czekaj... - Francuzeczka zerknęła na swojego gościa spod przymrużonych powiek. - Czyli siedzę teraz z gwiazdą, w mojej ciasnej kawalerce, kiedy inne dziewczyny zabijają się o możliwość dotknięcia twojej dłoni? - spróbowała przybrać poważny wyraz twarzy, co niekoniecznie jej się udało, bo najwidoczniej w jakiś dziwny sposób rozbawiła ją ta kwestia.
Nie odpowiedziałaś nawet na pytanie, postawiłaś kubek na stoliku. - Dziękuję. A Ty? Chcesz mi powiedzieć, że będziesz tylko patrzyła? - Upijam łyk wrzątku, płyn przyjemnie rozgrzewa, ale kubek parzy w dłonie, więc odstawiam go na stolik. - Ja już przeżyłem wiele, uwierz mi. - Wzruszam ramionami. - Bardziej martwiłem się o Ciebie. - Dodaję. Nie chcę cię narażać na dziennikarskie naloty i głupie pytania, przekręcanie twoich wypowiedzi w taki sposób, żeby lepiej się sprzedawały, a niekoniecznie oddawały sens tego, co powiedziałaś. - A pewności nie mam żadnej, ale dopóki nie mają czegoś mocnego, mogą tylko spekulować. Na wszelki wypadek nie pokazuj się w Londynie przez parę dni. - Właśnie tego chcę ci oszczędzić. Jest wielu ludzi, którzy lubią robić wokół siebie szum i nie wiem dlaczego akurat mnie to zawsze spotyka - człowieka, który nienawidzi tego z całego serca i chciałby żyć całkowicie normalnie. Kogoś, kto ani myśli zmieniać się pod publikę. Najwyraźniej jednak pismakom wystarcza to, co zdołają wyniuchać. Jak już wcześniej wspominałem - zawsze musi być ktoś, o kim się pisze, ktoś o kim ludzie chcą słuchać i czytać. Takim kimś stałem się ja i nawet nie wiem kiedy. Oczywiście takie fale popularności przemijają i wracają. To normalne. Za chwilę świat o mnie zapomni i tylko na to czekam. No... chyba że zdobędziemy mistrzostwo. Wtedy już nie zdołam uciec przed blaskiem fleszy. - Ma w takim razie więcej szczęścia ode mnie. - Mówię i zastanawiam się kogo możesz mieć na myśli - w końcu znam większość zawodników, nawet tych nowych. - Ale uwierz mi, że na niego też przyjdzie jeszcze pora. O kim w ogóle mowa? - Wypowiadam w końcu pytanie, a następnie biorę kubek, żeby wypić kolejny łyk rozgrzewającej herbatki. Uświadamiam sobie smutną rzecz - w pośpiechu zapomniałem z Londynu zabrać swojej miotły i będę musiał po nią wrócić... Chyba że wyślę sowę do sklepu z markowym sprzętem do quidditcha i mi ją odeślą, co wydaje mi się lepszym rozwiązaniem. - Poza tym Dolina chyba rządzi się swoimi prawami... Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale trafne spostrzeżenie! Chyba władze drużyn zapewniają nam spokój. Sama pomyśl co by się tam działo? - Zadajesz dużo pytań Jose. Naprawdę aż tyle rzeczy cię interesuje? Stęskniłaś się jednak trochę? Miło mi. Ja również. No i... tak, to miał być komplement, więc ucieszyłbym się, gdybym wiedział, że tak to odebrałaś. - Może skończmy już ten temat, bo czuję się głupio... - Śmieję się obracając kubek we wciąż zmarzniętych dłoniach. - Wolę być już Bezzębnym Remkiem. - Puszczam oko i staram się zmienić temat: - Czyli jesteś teraz pielęgniarką w Hogwarcie? - Unoszę brwi. - Dzieje się tam w ogóle coś ciekawego? Bo zakładam, że w Mungu miałaś dostatecznie dużo atrakcji! - Nie zapomnę jak opowiadałaś mi o tym, że trafił ci się facet, który zdradził swoją żonę i ta zaklęła go w taki sposób, że mógł jedynie opowiadać sprośne kawały, za każdym razem, kiedy próbował się odezwać. Nie wiem jak skończyła się ta historia, bo nigdy mi jej nie dokończyłaś. Pamiętam też, że podobno miałaś okazję zobaczyć raz samego Gilderoya Lockharta! Co prawda tylko na moment, ale to jednak musiało być przeżycie. Do dzisiaj nie do końca wiadomo co mu się konkretnie stało. Ludzie mówią, że samoporażenie różdżką zaklęciem Obliviate, ale jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby tak wybitny czarodziej, który napisał tak wiele interesujących i wspaniałych książek na temat swoich niesamowitych przygód, mógł nieumyślnie ulec tak głupiemu wypadkowi... Moja wersja jest taka, że prawdopodobnie ponownie spróbował zmierzyć się ze słynną Zjawą z Bandonu i pokonując ją postradał niestety swoje zmysły... Niewątpliwie był to jeden z najwybitniejszych czarodziejów naszych czasów! Szkoda, że skończył tak marnie.