Osoby: Atria Ashworth Miejsce rozgrywki: nigdzie, a właściwie to wszędzie, bo to pamiętnik Rok rozgrywki: od 2012 Okoliczności: Avery, matka Atrii poradziła jej, by napisała pamiętnik, dzięki któremu lepiej zrozumie siebie.
Avery, moja rodzicielka, poradziła mi bym spisała swoje myśli. Twierdzi, że przelanie myśli na papier i możliwość przeczytania ich pomoże mi zrozumieć siebie. Czemu zwracam się do mojej matki po imieniu? Chyba dlatego, że dla mnie nigdy prawdziwą nie była. Jej oczkiem w głowie zawsze był Edward, który odziedziczył po niej geny wili. Ojciec wielbił Alexsandra, który to po nim zyskał zdolność metamorfomagii. Ja zaś, najmłodsza, zostałam jakby wykluczona z tego grona adoracji i nigdy nie zyskałam szczególnej uwagi któregokolwiek z rodziców. A wręcz, mogłabym pokusić się o stwierdzenie, że moja normalność kompletnie ich zawiodła. Miałam siedem lat, gdy po raz pierwszy zrozumiałam tak naprawdę czym jest strach. Wracam do tego wspomnienia po tylu latach, bo chyba w końcu wiem, jak mogę przysłużyć się rodzinie. Czemu to opisuje? Chyba tylko dlatego, że matka twierdzi iż to mi w jakiś sposób pomoże. Raczej sceptycznie podchodzę do całej tej idei, ale kto wie, może okazać się to jedną z dróg do celu. Strach w mojej przyszłej "profesji" to uczucie, które jest szalenie nie pożądanie. Właściwie żadne uczucie nie jest mile widziane. Dlatego od małego kształcą nas, jak blokować napływające uczucia i jak przekształcać je w siłę. Przez długi okres czasu moje życie wydawało mi się normalne. Dopiero gdy dostałam list ze szkoły i poznałam innych ludzi, zrozumiałam, jak bardzo moje rodzina różni się od innych. Odkąd pamiętam uczyłam się czegoś. Właściwie Liam przyznał kiedyś, że gdy tylko nauczyłam się czytać i mówić rozpoczął moją edukację. Którą niedługo później urozmaiciły zajęcia ruchowe ze sztuk walki, jak i sztuki przetrwania. Pierwszy test odbyłam w tym samym dniu, w którym zrozumiałam czym jest strach. Nie wyszliśmy nawet poza teren naszej posiadłości. Niestety tereny okalające nasz dwór były rozległe. Dopiero później poznałam jakie tajemnice w sobie skrywają. Jedną z nich był las. Do niego właśnie zabrał mnie ojciec. Wiedziałam, że czeka mnie noc w lesie. To samo zadanie przed sobą mieli moi starsi bracia. I choć początkowo w moim dziecięcym sercu przeważała radość i ekscytacja, że i mnie spotka ten zaszczyt, gdy przyszło do rozstania z ojcem wszystkie te uczucia opuściły mnie. I choć las w tej chwili już mnie nie przeraża, to te kilka lat wstecz był miejscem ponurym. Właściwie nadal jest, teraz jednak patrzę na z perspektywy czasu i z bagażem doświadczenia na ramieniu. To chyba właśnie wtedy zabito moją niewinność. Pamiętam jak płakałam, wieszając się nogi ojca i błagając go, by nie zostawiał mnie samej. Wysokie, potężne drzewa sklepiały się ze sobą nie dopuszczając prawie do nas ostatnich promieni słońca. Noc powoli do nas docierała, a właśnie uświadamiałam sobie, jak wiele niebezpieczeństw na mnie tutaj czeka. Ojciec strząsnął wtedy z siebie moje dłonie i przemówił spokojnym, jednak władczym tonem. -Nie mazgaj się. Ashworthowie tego nie robią. Zaakceptuj swój los i przetrwaj. Po tych słowach odwrócił się i odszedł. Zostawiając mnie zalaną łzami i pociągającą nosem. Kompletnie samą. Nie muszę opisywać całej nocy. Wystarczy wniosek i nauka, którą wyniosłam z całego tego doświadczenia. Strachu nie da uniknąć, ale da się nad nim zapanować. Mój ojciec wrócił po mnie rano. Nie powiedział ani słowa. Ja zaś ruszyłam za nim również nic nie mówiąc. Myślę, że to właśnie wtedy postanowiłam zostać animagiem. Bo właśnie wtedy postanowiłam udowodnić mu, że i ze mnie może być dumny. A podczas nocy spędzonej w lesie nie raz przez głowę przeszła mi myśl, że o ile prościej byłoby być zwierzęciem, który a bradziej oczywisty sposób pasuje do natury.
Wiem, że w teorii pamiętnik służy do opisywania swoich przygód, swoich odczuć. Ma być narzędziem, pomocą by otworzyć się – głównie przed samym sobą. Jednak w jakiś dziwny sposób jeszcze nie mogę się do tego przekonać. Może właśnie z tego powodu ten notatnik leżał w mojej szafie prawie rok. Czemu znów postanowiłam tu napisać? Naprawdę nie wiem. Może gdzieś w głębi siebie potrzebuje miejsca, w którym będę mogła wyrzucić z siebie wszystko, jednak jednocześnie bronię się przed tym jak kot przed kąpielą. Gdy miałam siedem lat zaczęła się moja edukacja na zawodowego zabójcę. Minęło już siedem lat, od kiedy dowiedziałam się, czym zajmuje się moja rodzina. Nie umiałam tego pojąć. A może nie chciałam. Jednak jednocześnie jakoś przyjęłam to do wiadomość i przeszłam nad tym do życia codziennego, które opiewały w niezliczoną ilość zajęć i treningów. Gdy miałam dziesięć lat zrozumiałam, że jestem inna. Inna, niż moi rodziciele. Inna niż moi bracia. I ta inność bardzo mi przeszkadzała. Czułam się nieprzydatna. Zwłaszcza, że Liam, często uświadamiał mi, że nie wiąże ze mną większych planów. A zostaje wychowana w ten sam sposób co moi bracia tylko dlatego, że chyba miał nadzieję na jakiś cud. Więc postanowiłam ćwiczyć więcej, mocniej, dokładniej. Nie raz prześcigając swoich braci i osiągając wyniki lepsze od nich. To nadal było za mało. Nie odziedziczyłam genu metamorfomagii. W jakiś dziwaczny sposób willowatość mojej matki przeszła tylko na jedno dziecko. Ja nie otrzymałam w genach nic. I wtedy to do mnie dotarło. Głupia myśl, że może gdybym i ja posiadała jakąś zdolność, wtedy ojciec, może, w końcu spojrzałby na mnie inaczej. Miałam dwanaście lat, gdy poszłam do ojca, by przedstawić mu swoją wizję. Pomysł tego, bym sama, ciężką pracą zdobyła jakąś zdolność, która mogłaby być przydatna dla naszego rodzinnego biznesu. Jak zwykle siedział w swoim gabinecie, nad stertą papierów. Prowadził dwa życia. Z jedne strony był płatnym zabójcą, z drugiej zajmował ciepłą posadkę. Z jednej był zimnym, surowym i bezdusznym człowiekiem, jednak cały świat postrzegał go jako charyzmatycznego człowieka, który swoją obecnością wypełniał cały pokój i trudno go było nie lubić. Przedstawiłam mu swój pomysł, mając nadzieję na, może nie entuzjazm, ale chociaż pomoc w tym przedsięwzięciu. On jednak tylko spojrzał na mnie. A jego wzrok aż zmroził mnie całkowicie od stóp do głów. Sekundy stały się minutami, gdy oczekiwała na jakieś jego słowa. Te jednak nigdy nie wypłynęły z jego ust. Zmierzył mnie uważnym, surowym i oceniającym spojrzeniem od góry do dołu, po czym ponownie zajął się wypełnianymi papierami. Nic nie powiedział. Jakbym nie była warta jego słów. Wtedy już wiedziałam, że do wszystkiego będę musiała dojść sama. Cokolwiek by to nie było.