Osoby: Voice C. Cheney, Percival M. Follett Miejsce rozgrywki: niewielka magiczna wioska nad Adriatykiem, Chorwacja Rok rozgrywki: początek lipca 2016 Okoliczności: Pierwsze wspólne wakacje Percivala i Voice.
Zawsze męczyły ją samotne noce, gdy bezcelowo przewracała się po zimnym, zbyt dużym łóżku, wciąż mając nadzieję, że za chwilę zjawi się Percy, obejmie ją od tyłu i zamruczy do ucha, żeby już szła spać, bo inaczej rano będzie zmęczona. A rano najbardziej lubiła się z nim tak kochać, wciąż rozleniwiona i nieco senna, spragniona ciepła i czułości. Przy nim zasypiała spokojnie, a pobudki nie były aż tak koszmarne, bo każdy poranek zaczynali pocałunkiem, a jeśli tylko mieli dostatecznie dużo czasu, wygrzewali się we wzburzonej pościeli i swoich ramionach, przekomarzając i śmiejąc, dopóki nie musieli wstawać i doprowadzać się do porządku, żeby Voice nie spóźniła się na zajęcia. Mimo to zawsze powtarzała, że woli wypić z nim kawę lub zrobić mu coś pysznego na śniadanie, niż siedzieć nad książkami i tęsknić za jego obecnością. Chciała mieć go tylko dla siebie, odciąć od treningów, natrętnych fanów i dziennikarzy; chciała zabrać go w jakieś piękne miejsce, gdzie mogliby ukryć się przed całym światem i po prostu cieszyć sobą nawzajem. W Chorwacji było jej dobrze i wiedziała, że Percy też jest zadowolony. Sami sobie dyktowali warunki, ustalali, kiedy zaczyna się dzień, a kiedy pora iść spać, kąpali się w morzu, by potem suszyć włosy na słońcu i kochali się z taką pasją, że Voice całkowicie traciła oddech, a potem walczyła ze snem, z jednej strony bardzo zmęczona, a z drugiej spragniona długich rozmów, urywanych szeptów i niewinnych pieszczot pełnych czułości. Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek trafi na człowieka, który będzie tak dobrze ją rozumiał, pragnął podobnych rzeczy i dbał o nią jak o prawdziwy skarb. Naprawdę go kochała, często kompletnie zapominając o tym, że grał w reprezentacji i gdyby tylko mu pozwoliła, mógłby otworzyć sakiewkę i spełnić wszystkie jej zachcianki. Dla niej nie musiał być Percivalem Follettem, młodym zawodnikiem, którego nazwisko pokochały pismaki; wystarczyło to, że był słodkim, kochanym Percym, jej największym szaleństwem i uzależnieniem. - No popatrz, a podobno rybki spełniają tylko trzy... - zaśmiała się, wspinając na palce i delikatnie całując linię jego szczęki. - Cóż, te mniejsze możesz potraktować jako bonus za bycie najbardziej czarującym facetem na świecie - puściła mu zaczepnie oczko, rumieniąc się nieznacznie, gdy poczuła na sobie jego wzrok, a już po chwili zanurzali się w wodzie, która studziła rozgrzaną słońcem skórę. Voice odetchnęła głęboko, by nieco się rozluźnić. Wiedziała, że Percy jest blisko i że spokojnie może mu zaufać, a to wystarczyło, by uspokoić oddech. Na widok dużej, pięknej muszli w jej oczach błysnęły iskry zachwytu, a na ustach pojawił się delikatny uśmiech. Ostrożnie ujęła ją w dłonie, dokładnie się przyglądając, dopóki Percy nie zarządził powrotu na brzeg. Wychodząc na suchy ląd była spokojniejsza, ale miała wrażenie, że od Percivala bije coś dziwnego, jakby przejęcie. Nie zaprzątała sobie jednak tym głowy, delikatnie przesuwając opuszkami palców po muszli. W końcu jednak uniosła roziskrzone spojrzenie i uśmiechnęła się do niego. - Jak znam życie, to pewnie wiesz, jak to zrobić, a ja muszę w zamian zrobić jakąś głupotę, na przykład rozebrać się teraz i tutaj lub wykrzyczeć, że cię kocham - odparła, uroczo marszcząc upstrzony delikatnymi piegami nosek. - Jest naprawdę śliczna - dodała, znów przesuwając po brzegu muszli palcami, bardzo ostrożnie, jakby bojąc się, że uszkodzi tak piękną rzecz.
Byli coraz bardziej uzależnieni od swojej obecności, swojego ciepła. Potrzebowali tej bliskości, by spać spokojnie, a rano delektować się kawą i pocałunkami, oddychać zapachem rozgrzanych od snu ciał i rozpoczynać dzień niespieszną miłością, delikatną i leniwą, która wprawiała ich w doskonały nastrój na resztę dnia. Lubił wylegiwać się z nią w łóżku, kiedy uczyła się do egzaminu. Leżał wtedy cichutko, z głową wtuloną w jej brzuch albo uda i pogrążał się w rozkosznym pół-śnie, nie przeszkadzając jej, a czerpiąc spokój i ogromną przyjemność z tego niezobowiązującego milczenia. Czasem miał wyrzuty sumienia, że odciąga ją od nauki, że zaprząta jej głowę ich życiem romantycznym i erotycznym, a przecież Voice powinna skończyć studia. Fakt, że on sam miał już dyplom i prestiżową pracę, nie oznaczał, że Voice może zaniedbać te sprawy. Dlatego szanował jej czas na naukę, zapewniając jej wtedy spokój i ciszę, nie wyciągając do teatru ani restauracji, chyba że widział, że grozi jej przeuczenie. Walczył z własnym egoizmem i chęcią spędzania z nią każdej wolnej chwili, wypełniania całego czasu, który spędzała w domu. Im dłużej byli razem, tym poważniej traktował takie sprawy, zaczynał rozumieć, że zamknięcie się w skorupce miłości, chociaż bardzo kuszące, nie sprawdzi się na dłuższą metę. Że wbrew pozorom, nadal pozostają odrębnymi istotami, które muszą się realizować na innych polach niż wspólne łóżko i kuchnia. Chorwacja była cudownym urlopem od rzeczywistości. Pozwalała im na złapanie oddechu i wyrwanie się z ram codziennych obowiązków, które ostatnio tak bardzo im ciążyły. Rytm dnia zależał tylko do nich, żaden trener, nauczyciel ani szef nie mieli nic do powiedzenia, a Percy i Voice wykorzystywali to w pełni, jedząc, śpiąc i uprawiając miłość wyłącznie wtedy, kiedy mieli na to ochotę, nie przejmując się czymś tak trywialnym jak upływ czasu. Roześmiał się radośnie, słysząc słowa Voice i na moment ułożył dłonie na jej pośladkach, przyciskając ją do siebie, by skraść jej jeden krótki pocałunek. - Mmm, szczęściarz ze mnie - mruknął z uśmiechem, zanim jeszcze zanurzyli się w ciepłym morzu. Uwielbiał sprawiać jej niespodzianki. Uwielbiał ten błysk w oczach, ten delikatny, słodki uśmiech, który rozjaśniał jej buzię. Patrzył na nią, czując, że miłość rozsadza mu serce, że brakuje mu tchu i słów, żeby wyrazić to wszystko. Jej skóra wydawała się jeszcze jaśniejsza w promieniach słońca przecinających idealnie błękitną toń, a ruchy nabierały jeszcze większej gracji, hipnotyzując Percy'ego, który jeszcze nigdy nie był tak pewny swojej decyzji, jak w tym momencie. Otrząsnął się z wody, nie spuszczając jednak spojrzenia z Voice i mając wrażenie, że na jego gardle zaciska się niewidzialna dłoń. Mimo to przywołał na usta łobuzerski uśmiech i zrobił krok w jej stronę. - Tak się składa, że wiem. I wyjątkowo nie będę stawiał żadnych warunków. Chociaż faktycznie mogłabyś mi przypomnieć, jak bardzo mnie kochasz. Ale wystarczy, że mi to powiesz - mruknął z uśmiechem, ale wydawał się dziwnie spięty i jakby nieswój. W końcu odetchnął głęboko i ukląkł przed Voice, patrząc na nią z przejęciem, miłością i nadzieją, bo tak naprawdę nie przypuszczał, by mogła go odrzucić. - Voice... - zaczął odrobinę zduszonym głosem i w tym momencie muszla otworzyła się, ukazując ukryty w jej wnętrzu pierścionek. - Jesteś miłością mojego życia. Czasem nie mogę uwierzyć, że.. że się znaleźliśmy i... Chciałbym cię spytać... poprosić... Czy... czy zostaniesz moją żoną? Wyjdziesz za mnie? - spytał, już w tym momencie mając sobie za złe, że zapomniał wszystkich kwiecistych zdań, które układał przez ostatnie dni, ale odrzucając tę myśl i wpatrując się w napięciu w twarz Voice. Serce waliło mu jak młotem, a ręce drżały, mimo że nie brał pod uwagę odmowy. Przecież chcieli spędzić razem życie, mieć dom, dzieci... oświadczyny były tylko oczywistym etapem ich związku, czymś, co można by brzydko nazwać formalnością, bo przecież nikt nie miał wątpliwości, że pewnego dnia Voice Cheney zostanie panią Follett. A przecież zaschło mu w gardle, brakowało oddechu, a żołądek zwijał się w supeł na myśl, że właśnie składa komuś w ofierze resztę swojego życia, jednocześnie prosząc o to samo. Że klęczy przed Voice, czekając na jej odpowiedź i że przeczucie bliskiego szczęścia, jeszcze większego niż do tej pory, napawa go niewytłumaczalnym lękiem i ekscytacją. Gubił się we własnych uczuciach, będąc pewnym jedynie swojej miłości do Voice. I tego, że chce spędzić z nią życie. To wystarczyło.
Czy mi ufasz w ciemno? Czy zostaniesz ze mną Kiedy gwiazdy zbledną? Nie chcę być tu sam.
Wierzyła w jego miłość. Wierzyła w nią nawet wtedy, gdy kłócili się o najgorsze głupstwa. Wierzyła w to, że pewnego dnia naprawdę razem zamieszkają, stworzą rodzinę... Czasami gdy zasypiał wtulony w nią, cicho odkładała podręcznik, przymykała oczy i po prostu patrzyła na rozluźnionego, spokojnego Percivala, delikatnie bawiąc się jego włosami i nieprzytomnie uśmiechając. Doskonale pamiętała, jak chciała po siedmiu latach edukacji zakończyć naukę, ale teraz jej ambicje nieco urosły. Miała świadomość, że uczy się już nie tylko dla swojej przyszłości, ale dla ich przyszłości - ich i ich dzieci. Marzyła jej się własna apteka lub sklep z eliksirami. Wyczerpująca praca w ciągu dnia i wieczory z Percym, z jego silnymi ramionami oplecionymi wokół jej talii, z ciepłymi dłońmi leniwie badającymi krągłości i niskim, ale jasnym głosem, którego brzmienie sprawiało, że jej ramiona błyskawicznie pokrywały się gęsią skórką, a całe ciało zaczynało delikatnie drżeć, domagając się jako oddechu omiatającego kark, jego warg sunących po szyi... Lubiła te dni, gdy jedynym, co ją interesowało, było ich życie romantyczne i erotyczne - gdy punktem kulminacyjnym dnia była wizyta w teatrze, a nocy - pełna słodkich pomruków miłość. Każde rozstanie z nim pozwalało na oddech, przemyślenie pewnych spraw, ale po pewnym czasie przemieniało się w oczekiwanie. Oczekiwanie na kolejny jego uśmiech, na kilka nasyconych czułością słów i przelotne pocałunki złożone na czole, skroniach, policzkach... Marzyła o przyszłości, w której ich uczucie wciąż byłoby świeże, a ich dłonie idealnie do siebie dopasowane. Mogliby zatrzymać się w czasie. Na zawsze pozostać w pięknej Chorwacji, trzymając się za ręce i śmiejąc, wiecznie młodzi i nieopisanie szczęśliwi. Voice nie chciała myśleć o tym, jak będzie wyglądać za dziesięć czy dwadzieścia lat, a to, co będzie za trzydzieści, absolutnie ją przerażało. Mimo że nie podobała jej się ta osoba, którą widziała w lustrze, nie chciała, by jasna buzia upstrzona kilkoma ledwo widocznymi piegami kiedykolwiek naznaczyła się jakąś zmarszczką. Miała już dostatecznie dużo skaz na ciele, by móc spokojnie myśleć o kolejnej. - Kocham cię najbardziej na świecie, Percivalu, przecież wiesz... - szepnęła, posyłając mu krzepiący uśmiech i gryząc delikatnie dolną wargę, lekko spięta przez jego zdenerwowanie. Po chwili jednak czas zwolnił, a obraz przed jej oczami lekko się rozmył, gdy czysta euforia zaczęła powoli rozlewać się po jej ciele. Zamrugała kilkukrotnie, by odzyskać ostrość widzenia, ale teraz dostrzegała tylko głębię jego czekoladowych oczu. Cała drżała, a nie mogąc pozbierać myśli, nie mogąc do końca zrozumieć słów, które sprawiały, że jej serce galopowało w piersi, przyprawiając ją o zawrót głowy. Nie wiedziała, czym sobie zasłużyła na jego miłość, na te piękne pytania i na cudowny pierścionek, którego nie mogła sobie wyobrazić na własnym palcu. W jej jasnoniebieskich oczach błysnęły łzy, ale niewątpliwie były to łzy radości. Całe napięcie z niej zeszło, podobnie jak powietrze. Nie dawała rady normalnie oddychać, nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. To był ich dzień, ich miesiąc, ich życie. Całe. Ze wszystkimi godzinami przesyconymi szczęściem, smutkiem i złością. Ze wszystkimi wzruszeniami i z momentami, gdy głos niebezpiecznie drżał. Kochała Percivala Folletta. Kochała Percivala Folletta i chciała z nim spędzić całe życie, choćby miało być okropnie krótkie lub nieprzyzwoicie długie. - Tak, Percy - szepnęła, ale bardzo szybko zrozumiała, że sama ledwo usłyszała te nieśmiałe potwierdzenie. - Tak. Tak! - tak bardzo chciała się w niego wtulić, pocałować, przysiąc, że będzie go kochać na zawsze i mimo wszystko... Nie wiedziała, co zrobić, co powinna zrobić, bo nieczęsto jej się ktoś oświadczał, a nigdy nie była fanką książkowych romansów. Wiedziała tylko, że Percy zrozumie jej zagubienie, gorący rumieniec na policzkach i nerwowe drżenie dłoni. I wiedziała, że jeszcze nigdy nie była tak obłędnie szczęśliwa.
Percy zmagał się z ogromną presją i mimo że zawsze się wydawało, że ktoś taki jak on, lew salonowy, który uwielbiał przyciągać uwagę, będzie się doskonale odnajdywał w tej roli, rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Voice była jego bezpieczną przystanią, kimś, przed kim mógł się przyznać do słabości, zmęczenia i zniechęcenia tym wszystkim. Kimś, kto znosił jego złość, gdy miał gorszy dzień na treningu, gdy pokłócił się z trenerem, gdy w jakimś brukowcu znowu pojawiły się jakieś wyssane z palca informacje dotyczące jego życia albo kariery. Gdy był zmęczony rozdawaniem autografów i wyciągniętymi dłońmi. Czasem wracał tak zmęczony, że nie miał siły się z nią kochać. Potrafił wtedy długo siedzieć w wannie, nie odzywając się, próbując zebrać myśli i rozluźnić obolałe mięśnie. Czasem się do niego przyłączała, czasem nie. Zasypiali wtedy w swoich objęciach, choć często to on zasypiał jako pierwszy, jeszcze na kanapie, z głową wtuloną w jej uda albo brzuch. Zrozumienie, że nie zawsze musi kipieć pożądaniem, że czasem może po prostu nie mieć siły na nic więcej niż otulenie Voice ramionami, zajęło mu trochę czasu, ale w chwili, kiedy do niego dotarło, że przy niej nie musi niczego udawać, odczuł wielką ulgę. Fakt, że ich bliskość często nie miała nic wspólnego z erotyzmem, a jedynie z bezgraniczną czułością i wzajemną troską, był dla niego źródłem radości i ukojenia. Uwielbiali się kochać, wydawali się idealnie dopasowani pod każdym względem, ale ich związek nie opierał się wyłącznie na fizyczności, dlatego Voice w końcu przestała się wstydzić potarganych włosów i braku makijażu, a Percy nie czuł się winny, jeśli czasem marzył wyłącznie o kilku godzinach snu. Jednak zazwyczaj sam fakt obecności Voice dodawał mu energii. Bał się monotonii, dlatego od czasu do czasu wychodzili na miasto, nasycali się wrażeniami, a potem kochali namiętnie, jakby nie mogąc się nacieszyć swoją obecnością. Był z nią doskonale szczęśliwy, mimo sprzeczek i sporadycznych nieporozumień. Wiedział, że to właśnie z nią chciałby się budzić przez resztę poranków, gładzić jej zaróżowione od snu policzki i całować powieki - nawet kiedy jej oczy otoczy siateczka zmarszczek, a skóra nie będzie tak gładka i miękka. Kochał ją i wiedział, że nie jest to chwilowe zauroczenie, tylko najgłębsze uczucie, jakiego kiedykolwiek miał doświadczyć. Wpatrywał się w nią tak intensywnie, z takim przejęciem i taką nadzieją, że kręciło mu się w głowie. Radosne oczekiwanie przeplatało się z niepewnością, strachem przed odrzuceniem i podjęciem tak poważnej decyzji. Z trudem udało mu się zebrać myśli i ubrać je w słowa - znacznie mniej wyszukane niż planował, ale szczere i płynące z głębi jego rozszalałego serca. Jej łzy by go przeraziły, gdyby nie uśmiech, który jasno dawał do zrozumienia, że wszystko jest w porządku, że nie spotka się z bolesną odmową, że niedługo Voice zostanie panią Follett, ukochaną synową i bratową. Czekał jednak na odpowiedź, która nie mogła paść z pomiędzy drżących, rozciągniętych w uśmiechu warg. Jej głos był z początku tak cichy, że gdyby nie fakt, że oprócz jej słów nie liczyło się nic, prawdopodobnie wcale by go nie usłyszał. A potem przybrał na sile, a "tak" wybrzmiało z mocą i wzruszeniem, sprawiając, że Percy'ego ogarnęła euforia. Wstał z klęczek i drżącą dłonią sięgnął po pierścionek, który niemal nieśmiało wsunął na serdeczny palec Voice. Patrzył na jej zarumienioną, śliczną buzię i nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu. Przez chwilę nie mógł wymówić słowa, oszołomiony i na wpół przytomny z radości, po czym roześmiał się i pocałował ją czule w usta, obejmując ją mocno. - Będziesz moją żoną... - szeptał między pocałunkami, tuląc ją do siebie zaborczo i śmiejąc się cicho z radości, mając poczucie, że jego złota rybka spełniła kolejne życzenie.