Tym razem czarodzieje na swój użytek otrzymują kompleks domków umieszczonych na drzewach. Każdy domek jest piętrowy. Na jego górnym poziomie znaleźć możemy pięcioosobową, przestronną sypialnię, utrzymaną w jasnych kolorach. Duże łóżka otoczone moskitierą nie tylko zapewniają odrobinę prywatności, ale chronią przed owadami, których na tym kontynencie nie brakuje. Na dolnym poziomie można znaleźć dużą łazienkę, oraz mały taras z mostem prowadzącym do kolejnych domków. Widoki są stąd niezapomniane, a bliskość lasu i drzew sprawia, że w ciągu dnia nie tylko mogą do nas zawitać zaciekawione małpy, ale i różnobarwne, egzotyczne ptaki. Dodatkowo każdy domek wyposażony jest w magiczny świstoklik, którego użycie powoduje przeniesienie do miasteczka oddalonego o paręnaście kilometrów. Czego chcieć więcej?
Dlaczego przed samym końcem wakacji miał jakieś takie przeczucie, że tak to się skończy? Nie mógł też pomyśleć o jakimś przyjemnym miejscu tylko o dżungli? Zabrał ze sobą jednak bardzo dużo przydatnych rzeczy. Niby jakiś spray, który to ponoć cudownie działa na owady. Oczywiście nie mogło tutaj zabraknąć też kilku buteleczek spirytusu... I to w dodatku od samych dziadków. Jeden dostał od babci która to tłumaczyła mu, że to najlepsze antidotum na ugryzienia, a przed samym wyjazdem dostał od dziadka kolejną z poleceniem, że ma sobie ją wetrzeć w miejsce gdzie swędzi bo jakiś "skurwiel go upierdzielił" - cytując dziadka. Oczywiście nie zabrakło przy tym zadowolonego uśmiechu i szybkiego mrugnięcia oczkiem, bo dziadzio jak zwykle wiedział do czego raczej posłuży młodemu ta buteleczka z cudowną zawartością. Sam był kiedyś przecież młody... Ponoć. No ale przecież nie mógł tylko z tym wyjechać z Polski. Przecież już sami znajomi zatłukli by go jak kundla jakby to przyjechał bez rodzimej wódki. Wydał tam w zasadzie całą kasę jaką dostał od starszyzny swej rodziny, kieszonkowe na wakacje. Więc jak zwykle nic nie zaoszczędzi na dom który to planował kupić. A te w Londynie trochę kosztowały. Wszedł do domku cały mokry, psiocząc coś w ojczystym języku. A dokładniej to rzucając każdym możliwym przekleństwem jakie tylko znał i przyszła mu do głowy. Ten to miał szczęście, już w pierwszy dzień przywitał go deszcz powodując, że cały był mokry a duchota i ciężka atmosfera jaka panowała w dżungli powodowała, że jego walizki z każdym krokiem zaczynały ważyć o dodatkowy kilogram więcej. Więc nic dziwnego, że kiedy to otworzył drzwi do domku w którym to miał nocować wpadł do niego i zostawiając walizki w przedpokoju oparł się plecami o ścianę i ciężko dysząc zjechał po niej leżąc tak opaty o nią. Nie miał sił by się podnieść chociaż na moment i zamknąć drzwi, więc zrobił to nogą, a przynajmniej się starał to zrobić przez długi czas mając nadzieję, że jego noga wydłuży się o kilka centymetrów by mógł sięgnąć drzwi i je zatrzasnąć. Ale nic podobnego się nie wydarzyło, więc to siłował się z swoim ciałem zjeżdżając co raz to niżej po ścianie, aż w końcu jego czubek buta był w stanie wpłynąć na grawitację drzwi i wpierw lekko je ku sobie przysunąć, a później z impetem zatrzasnąć obok swojej głowy. No teraz przynajmniej nie wejdzie mu do domku żadne pełzające lub latające cholerstwo. Na to liczył przynajmniej. Leżał tak dłuższą chwilę, aż poczuł, że odpoczął już wystarczająco do tego by zatargać dalej swoje walizki. A to, że nikt nim się nie zainteresował uświadomiło go o tym, że chyba był tutaj sam. Co trochę go zasmuciło, ale z drugiej strony dało jakąś taką przeogromną ulgę. Mieszkał przecież na co dzień z tak dużą ilością bab pod jednym dachem, że taka samotność będzie tutaj rajem na ziemi. W końcu doniósł swoje walizki i zaczął obchód po domku by to zorientować się gdzie co jest. I kiedy to tylko trafił na łazienkę nawet przez sekundę dłużej się nie zastanawiał tylko zaczął się rozbierać i wskoczył pod prysznic. Stał tam chwilę delektując się każdą chłodną kropelką wody która uderzała o jego skórę i spływała pośpiesznie wzdłuż ciała. No ale nie mógł tam tak stać w nieskończoność, więc wyszedł z kabiny i dopiero ogarnął, że w ogóle nie zabrał nic do wytarcia się. Ręcznik tkwił gdzieś głęboko zakopany w jednej z toreb. Zabrał więc koszulkę i wyszedł z łazienki. I tak był tutaj sam więc nie widział nic złego w paradowaniu tutaj nago. W razie czego miał swoją koszulkę którą to błyskawicznie mógłby się zakryć jeśli by to się okazało, że jednak się pomylił. Nikogo jednak nie było, więc podszedł do swojego kufra i szperając tam przez minutkę wyciągnął ręcznik którym to zaczął się wycierać. Znalazł bieliznę, krótkie szare spodenki i to musiało starczyć. Było mu tutaj okropnie gorąco więc nie było nawet mowy o tym by to miał ubierać coś na siebie więcej. Zajął najlepsze z łóżek! Jak to zarąbiście być pierwszym w pokoju i zajmować sobie miejscówkę która jest najlepsza. A było to łóżko z białym baldachimem. Jak miło i przyjemnie będzie położyć się na łóżku a nie na kanapie. Ale te wakacje nam rozpieszczą Czarusia. Sam jeden w domku, śpi w łóżku, czy może być piękniej? Tylko jakiejś egzotycznej, seksownej kucharki brakuje i może tutaj zostać na zawsze. I nawet zmieni zdanie i z najgorszych wakacji zrobią się najlepszymi w jego życiu? Rozmarzył się trochę więc chodził sobie po domku z ręcznikiem zawieszonym na szyi od czasu do czasu wycierając nim mokre białe włosy które to jak zwykle sterczały w swoim dziwacznym i chaotycznym kierunku, a on czując głód poszedł do kuchni by stamtąd zabrać kilka owoców by to nimi zabić małego głoda.
Ile można siedzieć z obcymi ludźmi, a do tego rozhisteryzowaną siostrą, która uparła się, że musi spać obok niej? I jeszcze ta jej ciągła gadanina – rzecz jasna po hiszpańsku – że koniecznie muszą porozmawiać w cztery oczy, że powinny sobie coś wyjaśnić, a niszczenie sobie życia to nie jest to, czego młodsza z sióstr oczekuje doprowadzała ją do szału. Wrócili po całym dniu zwiedzania zmęczeni, dlatego postanowili położyć się wcześnie. Angela chyba wciąż nie czuła się najlepiej, Dulce w ogóle nie mogła spać, a Keith… może i zasnął, aczkolwiek Candida nie mogła pozbyć się wrażenia, że przez cały czas miał ochotę jakos zaradzić jej konfliktowi z Dulce, ale nie potrafił ich podejść. Studentka miała dosyć takiej atmosfery i jeszcze tych wlepiającej się w nią siostry. Z niezadowolonym prychnięciem – aby usłyszała je przede wszystkim młodsza Miramonówna – usiadła na łóżku, a potem spod poduszki wyciągnęła różdżkę (brała ją ze sobą tylko z obawy przed głupimi pomysłami siostry) i zacisnęła na niej dłoń. Pod drugą pachę wcisnęła poduszkę i po cichu wykradła się z domku. Wciąż było wcześnie, więc widziała światła w innych domkach, ale jednak na zewnątrz już tak przyjemnie nie było. Początkowo chciała dotrzeć do jak najodleglejszego miejsca, ale uznała, że to nie jest jednak tak bezpieczne i powinna się wprosić do czyjegoś domku. Nawet ich nie liczyła, a w pewnym momencie po prostu wspięła się do jednego z nich. Nie miała z tym większych problemów (biorąc pod uwagę jej przygodę w Afryce), nawet jeśli musiała pilnować poduszki i różdżki. Dookoła było ciemno, więc patrzenie w jasne okna podrażniało jej oczy. Musiała je potrzeć, tym samym sprawiając, że poczerwieniały jeszcze bardziej. Nie zaspana, ale rozleniwiona i mniej rozmowna, zapukała do drzwi, aby nie wpraszać się całkowicie na chama. Nikt nie otwierał, więc spróbowałam jeszcze raz, i jeszcze raz. Nic. Może robiła to zbyt cicho? Straciła jednak cierpliwość i pchnęła drzwi. Okazały się niezamknięte, więc weszła dalej, a potem wdrapała się piętro wyżej, skoro na dole nikogo nie było. Zobaczyła samotnego chłopaka i dostrzegła w tym jakąś nadzieję. – Cześć – przywitała się z lekka muląc. – Mogę nocować u was… ciebie? Z tamtymi już nie wytrzymam – powiedziała szczerze. Pod brodą trzymała zabraną z łóżka poduszkę, a na sobie miała bawełnianą piżamę w panterkę, na którą składały się krótkie, luźne spodnie i obszyta koronką góra na cienkich ramiączkach.
Wiecie od czego Czarek lubił poznawać nowe miejsca? Ich kulturę i tradycję? Od kuchni, tak. Zdecydowanie to tam zaglądał na samym początku, ale było to coś głębszego niż tylko to by się nażreć i ocenić, czy coś mu smakowało, czy też nie. Chodził wtedy nie po restauracjach gdzie to serwowano przepiękne dania, a raczej coś co zostało pięknie zaserwowane na ogromnym talerzu i to chyba za to się płaciło, a nie za sam posiłek. On wolał przechadzać się po rynkach, zaglądając i oglądając każdy stragan. Szlifować swój hiszpański, który był na poziomie gorszym niż tragiczny. Więc pewnie mieli tam z niego ubaw obserwując jak to wymachuje rękoma, stara się coś wytłumaczyć używając przy tym dziwnych słów. Więc powróci może nie z opanowanym nowym językiem hiszpańskim, a na pewno z bardziej rozwiniętym językiem migowym. Wracając jednak do stoisk to największe zainteresowanie chłopaka zdawały się przyciągać właśnie te związane z jedzeniem. Jednak nie tylko gotowe potrawy, ale też przyprawy, które to próbował co każde kolejne stoisko. Zauroczony tymi kolorami spędził tam długie godziny cały czas coś próbując, obserwując jak to przyrządzali potrawy, czasami zanotował dany przepis chcąc później samemu go wykonać. Wrócił więc do domku trochę padnięty, ale szczęśliwy i psychicznie naładowany pozytywną energią, zaniósł zakupy do kuchni gdzie zaczął wypakowywać wszystko i chować po szafkach. No i postanowił zająć się najgorszą z możliwych robót. Wypakowywanie się, nie lubił się pakować, ani wypakowywać. Ale widocznie nawet to spowodowało, że nie usłyszał pukania do drzwi i dopiero czyjeś kroki stawiane na schodach spowodowały, że podniósł głowę i spojrzał się na dziewczynę. Na prawdę z początku uznał, że współlokatorzy zaczęli się w końcu pojawiać, ale widząc jej strój i poduszkę którą to tak bardzo do siebie przytulała sprawiło, że poczuł się trochę jak w filmie grozy. Zaraz wyciągnie nóż i będzie chciała go zaciukać? No tak teraz nic dziwnego, że ten domek był pusty... Jakiś przeklęty był pewnie. Na całe szczęście w końcu się odezwała, a mu spadł kamień z serca. - Buenos dias - rzucił niewiele się zastanawiając nad formą powitania i dopiero teraz pomyślał jak się przywitał. Było to spowodowane tym, że cały dzień witał się tymi słowami i jakoś tak samo mu się utrwaliło. - Emmm... Znaczy się dzień dobry- poprawił się szybko w razie jeśli dziewczyna nie wiedziałaby co to oznaczało. Hahah tiaa jasne. Dopiero jej kolejne słowa spowodowały, że jakby trzeźwiej spojrzał na jej wygląd. Przez co uśmiechnął się szeroko i wskazał dłonią pokój. Gość w dom, Bóg w dom - powiedział w ojczystym języku i wskazał na łóżko z baldachimem. - Wybierz sobie łóżko które chcesz, tylko to już jest zaklepane przeze mnie jak coś.- powiedział już normalnie po angielsku i jakby chcąc zaprezentować które to łoże zostało przez niego zajęte rzucił się na nie obracając na plecy i chwilę tak delektując się miękkością materaca podniósł się w końcu do siadu i spojrzał zaciekawiony na dziewczynę w panterce. - Jak na razie musiałbym tutaj siedzieć sam, więc cieszę się, że to akurat mój domek wybrałaś. - Rzekł spokojnie uśmiechając się jakoś tak wdzięcznie do nieznajomej. - Z jakiego domku uciekłaś? - rzucił w jej stronę podnosząc się znów na nogi i ruszył w jej kierunku, bo jakoś tak źle mu się rozmawiało na większe odległości. No i teraz mógł zdecydowanie bardziej skupić się na jej twarzy, bo wcześniej to jej strój powodował, że na krótki czas uśmiechał się jak głupi. A nie lubił się szczerzyć bez sensu. Nawet jeśli był puchonem. - A no i Norbert jestem - Powiedział bo przypomniał sobie to, że nawet się nie przedstawił i złożył obie dłonie wydając ciche klaśnięcie. - W zasadzie to napijesz się czegoś lub chcesz coś jeść?- Zaproponował jak to dobry gospodarz, bo w końcu nie miał pojęcia jak długo szukała jego domu, więc może mogła już mieć na coś ochotę. - Tylko nie myśl sobie, że ciągle będę się o to pytać. Jak mówiłem, to już też twój domek, więc czuj się jak u siebie. - dodał i jakoś tak już zmęczył się tym staniem przez co postanowił usiąść na podłodze spoglądając teraz trochę z dołu. Tak dla odmiany!
Chłopak na pewno nie spodziewał się takiego widoku w swoim domku. Gość, zamiast przyjść z butelką dobrego alkoholu, trzymał wielką poduszkę i najwyraźniej wcale nie chciał się bawić, a najzwyczajniej w świecie wyspać. Dziewczyna zapomniała nawet jakichkolwiek butów, więc stała teraz na drewnianej podłodze boso z trawa przyczepioną do stóp. Ziewnęła, zanim jeszcze blondyn się odezwał, zasłaniając usta ramieniem, ponieważ obie ręce wciąż miała zajęte. – Buenos noches – poprawiła go. Zrobiła to całkowicie automatycznie, teraz nie była nawet w stanie za bardzo myśleć, a skoro chłopak odezwał się do niej po hiszpańsku, sama przeszła na ten język. Całkowicie bez wysiłku. Nawet nie zauważyła tego, że nagle przestawiła się z angielskiego na ojczysty i zaczęła określać przedmioty hiszpańskimi odpowiednikami. Gdy tylko znowu usłyszała tłumaczenie, na chwilę się zamyśliła. W każdym razie nie roztrząsała tego, za bardzo. Nieważne, czy chłopak będzie mówił po angielsku czy po hiszpańsku. Grunt, że się zrozumieją. Przynajmniej tak myślała, dopóki on nie odezwał się ponownie w innym, obcym języku, a do tego brzmiącym tak dziwnie, że ledwo zrozumiała pierwsze słowo. Zmarszczyła brwi, ale w końcu skoro ją zaprosił, nie zamierzała odmawiać. Skorzystała z zaproszenia i gdy tylko zobaczyła, które łóżko należy do niego, wybrała to obok. Podeszła bliżej, aby odłożyć różdżkę na szafkę, a poduszkę na materac. W domu zawsze miała ich stertę. Tym lepiej, że zabrała jedną ze swojego domku. Chłopak czuł się tutaj tak swobodnie, że Candidzie trochę brakowało słów. Bywała powściągliwa bardzo często, szczególnie przed obcymi, a ten tutaj całkowicie wybijał ją z rytmu. Ale to w końcu jego domek. Już bez wahania – przecież on sam powiedział, że się cieszy z jej wizyty – rzuciła się na wybrane łóżko na brzuch i zagarnęła poduszki pod głowę. – Dobrze, że twój domek był tak blisko – odparła po angielsku, przymykając oczy. Wciąż była trochę zmęczona, ale najwyraźniej wybrała domek z bardzo gadatliwym lokatorem. Do tego chłopak naprawdę wyglądał na uradowanego jej obecnością. – Nie pamiętam numeru, ale trafiłam na siostrę, która mnie nienawidzi, i resztę nieznajomych twarzy. Można zwariować – wytłumaczyła. To nie było coś, z czego warto było robić tajemnicą. – Gapiła się na mnie, jakbym zaraz miała zmienić się w jakiegoś potwora. Wiesz, coś jak bogin. Zwariowała – zawyrokowała. Wcześniejsze słowa mogły trochę utonąć w poduszce i być niezrozumiałe z jej hiszpańskim akcentem, dlatego zaraz się zreflektowała i przekręciła twarz, aby patrzeć na chłopaka. Norberta. Ale że on postanowił wstać, to jej głupio było leżeć jak cielak i spoglądać na niego z dołu. Szczerze, to rzadko zdarzało się, żeby spotkała kogoś znacznie od siebie wyższego, więc nie była przyzwyczajona do zadzierania głowy. Z ociąganiem podniosła się do siadu, a potem podniosła się, bo blondyn podszedł jeszcze bliżej. Okazało się, że są prawie tego samego wzrostu. – Candida. Nie jesteś Anglikiem? – Słowa w jego wykonaniu brzmiały inaczej niż rodowitych Anglików, ale sposób mówienia nie przypominał też żadnego znanego jej języka. Żeby zachęcić go do mówienia, zaczęła od siebie: – Jestem z Hiszpanii. Dlatego wybacz, ze cię na początku poprawiłam. – Zreflektowała się dopiero po czasie, ale dopiero teraz w jej umyśle zaczęło się wszystko rozjaśniać. – A co zaproponujesz do jedzenia? – Nie chciała być niegrzeczna i prosić o coś, czego prawdopodobnie tutaj nie znajdzie. A ta bandeja paisa była bardzo dobra. Do tego w domku wypiła trochę wina. Czasami zastanawiała się, ile jest w stanie zjeść. – Pozwalasz mi tu zamieszkać? – dopytała, a Norbert właśnie w tej chwili siadał na podłodze. Matko, niech już tam zostanie! Zabrała poduszki ze sobą i też osunęła się na podłogę. Zawsze dobrze jest patrzeć prosto w oczy drugiej osobie.
Nie miała w ręku żadnej wódki, ani upieczonego placka, więc jak mógł uznać, że faktycznie przyszła w gości? I też dopiero zauważył w jakim stanie była dziewczyna. Nie dość, że faktycznie wyglądała na przemęczoną, to jeszcze najwidoczniej była pijana, albo raczej podpita? Więc poczuł się dziwnie zamęczając ją tymi wszystkimi pytaniami i swoją gadatliwością. Oczywiście zrozumiał co powiedziała, chociaż nadal uważał, że nie umiał hiszpańskiego. Łatwo było to wywnioskować z pierwszego słowa i jego powitania. Zdał sobie tym samym sprawę jak szybko ten dzień mu zleciał, a w domku było na tyle widno, że nie zauważył jak ciemno się zrobiło na zewnątrz. W zasadzie kiedy to obrała łóżko tuż obok jego to wcale nie musiałby podchodzić do dziewczyny tak blisko, bo z łóżek by się wystarczająco dobrze słyszeli. No ale po co miał podnosić głos i nadwyrężać swoje struny kiedy to te mogą się przydać jeszcze dzisiejszego wieczoru? Bo może coś będzie miał ochotę pośpiewać? I jakoś tak dziwnie leżeć obok nieznanej osoby i sobie gadać jak najlepsi przyjaciele z dzieciństwa. Chociaż jak widać Czarek wcale nie miał z tym większych problemów i mógł kłapać ozorem bez większej przerwy. - Współczuję- Powiedział i w jego głosie faktycznie dało się usłyszeć współczucie. - Jakbym to ja musiał mieszkać dalej ze swoimi współlokatorkami to nie wiem czy bym nie wolał spać na dworze, gdzieś na gałęzi by to żaden kuguar mnie nie pożarł. Niż przeżywać to samo co na co dzień w domu. - dodał, tłumacząc co on wie na ten temat. Oczywiście swoje współlokatorki uwielbiał z całego serca, ale nawet i od nich musiał czasami odpocząć. Znaleźć swój jakiś męski raj. Kiedy to wstała dopiero teraz zauważył jak wysoka jest, na szczęście nie okazała się być wyższa od niego samego, bo automatycznie poczułby się trochę dziwnie, ale wystarczyło aby założyła szpilki, a te baby potrafiły chodzić na naprawdę dużych obcasach. Na szczęście stała na boso, zresztą tak jak on, nie widział potrzeby by tutaj chodzić w jakimś obuwiu. - Nie, nie jestem - zdążył tylko tyle odpowiedzieć nieco zaskoczony tak nagłym pytaniem o narodowość. Dziewczyna przedstawiła mu się więc sięgnął po jej dłoń i robiąc duży krok na przód podniósł wyżej i musnął delikatnie wargami nachylając się przy tym i chowając drugą rękę za plecy kontrolując by i przy lekkim skłonie plecy były wyprostowane. W końcu chodziło tutaj o skłon a nie prawie padanie na kolana. Odłożył jej dłoń wypuszczając z swojej ciepłej dłoni i znów zrobił dwa kroczki do tyłu by powrócić mniej więcej w miejsce gdzie chwilę temu stał. - Z Hiszpanii?!- Ponownie wyglądał na bardzo zadowolonego z tego, że los skierował ją właśnie do jego domku. Chyba szykował się jakiś mocny kop w dupę, skoro los go tak rozpieszczał w tej chwili. - To dobrze, wręcz bardzo dobrze. Tutaj przyda mi się każde nowe słówko, a jak na razie to miałem okazję by się witać używając dias- dokończył dodając na końcu lekki uśmiech by to na prawdę nie martwiła się tym, że go poprawiła. Bowiem on chciał poznać lepiej ten język, a jeśli stojąca przed nim hiszpanka mu nie pomoże tego dokonać to niby kto będzie w stanie? - Ja pochodzę z Polski, ale w zasadzie to zawsze mieszkałem w Anglii - po ostatnim słowie na jego twarzy od dłuższego czasu pojawił się jakiś taki smutniejszy grymas. - Ale to bardzo długa historia, a ja cię nie chcę nią teraz zamęczać.- powiedział i lekko machnął dłonią. Chociaż zdawało się bardziej, że tutaj to słowo Teraz było dodane przymusowo, bo jeśli nie będzie się starała tego z niego wyciągnąć to sam zdecydowanie nie podejmie tego tematu. Chociaż patrząc na to jak bez wahania potwierdził to, że nim nie jest, musiało być tutaj niezwykle istotną kwestią. - Mam pandebonos, są przepyszne! Ale to będziesz musiała chwilę poczekać bowiem je się te bułeczki na gorąco... Chyba... Tak przynajmniej mówił Kolumbijczyk na mieście... A przynajmniej tak mi się wydaje. - Aż nie mógł się powstrzymać i nie zaśmiać przez chwilkę z formy przekazu i zmieszania kiedy to mówił. - Mówiłem, że mój Hiszpański jest beznadziejny! - Tłumaczył się wystawiając do niej lekko język kiedy to również rozłożyła się na podłodze na poduszkach i wyglądała tak jakby to samo zejście z łóżka było dla niej ogromnym wyczynem. - No i dostałem też przepis od miejscowych na coś co nazywają ropa vieja. I choć sama nazwa jest przerażająca, to zrobiłem to dzisiaj i jak widać nadal żyję i nie zachorowałem na nic, oraz muszę przyznać, że jest bardzo pyszne!- powiedział podnosząc się z ziemi, ale wskazał od razu dłonią by się nie podnosiła. - Zrobiłem tego trochę więcej bo miałem nadzieję, że jeszcze ktoś się zjawi, więc zostało mi dużo z obiadu, ale to też muszę odgrzać. Mam nadzieję, że będzie równie smaczne co wcześniej.- Wytłumaczył i miał nadzieję, że również uzna za niekonieczne podnoszenie się z podłogi. W zasadzie to odchodząc usłyszał jeszcze jedno pytanie ale był tak bardzo zafascynowany tym co dzisiaj odnalazł, że nie zdążył odpowiedzieć na jej pytanie. Ruszył szybko do kuchni, gdzie wyciągając wszystkie potrzebne narzędzia i ustawiając piecyk wyciągnął wpierw bułeczki i czekając aż piekarnik się nagrzeje wyjrzał do dziewczyny. - A co będziesz chciała do posiłku? Sok, wino, coś ciepłego?- Zaproponował dziewczynie czekając na jakąś odpowiedź, między czasie piecyk zdążył się nagrzać na tyle, że mógł spokojnie włożyć pandebonos, co też uczynił. Wyciągnął sporą patelnię i polewając jej dno oliwą zaczął podgrzewać dzisiejszy obiad. Niezwykle przyjemny zapach błyskawicznie roznosił się po pomieszczeniach. I może zanim zdążył dolecieć całkowicie do Candidy to on już szedł z zamówioną kolacją do dziewczyny. - Gdzie chcesz jeść? Bo jak dla mnie to nawet podłoga wydaje się być ciekawym pomysłem, będzie to miła odmiana dla codziennej rutyny. Rebel na maksa nie ma co!- powiedział do dziewczyny uśmiechając się szeroko i niezależnie od jej wyboru rozstawił tam kolację i najwyżej podał do picia to co chciała. - Tak jak ropa vieja jest ok, tak muszę przyznać, że w tych pandebonos się zakochałem - mruknął i sprawdził temperaturę oraz jakość bułeczek dźgając jedną z nich palcem. Była idealna, dokładnie taka jaką kupował na mieście, przez co aż oczy zaczęły mu bardziej błyszczeć. -Buen provecho- Powiedział i uśmiechnął się dumnie do nowo poznanej dziewczyny. No i nie mógł się powstrzymać i w pierwszej kolejności nie wgryźć się w jedną z bułeczek które przygotował czując jak roztopiony ser napełnia jego życie przeogromnym szczęściem i radością, że aż sama buźka mu się uśmiechała. Kiedy to mniej więcej skupili się na jedzeniu, a on popił posiłek sporym łykiem wina przypomniał sobie o czymś co jest jej winny. - A i przepraszam, że tak uciekłem bez odpowiedzi na twoje pytanie. I dopiero mi się przypomniało. - powiedział ze dobrze słyszalną skruchą w głosie przerywając na moment posiłek. - Te słowa, które wypowiedziałem jakiś czas temu po przywitaniu się z tobą Candida, w moim języku oznaczają "Gość w dom, Bóg w dom" To bardzo, bardzo stare powiedzenie na naszych ziemiach. Nie wiem czy mogłaś usłyszeć coś o Polskiej gościnności, ale po prostu już głęboko w genach mamy zakorzenione nasze podejście do gości. Wręcz podchodzimy do tego aż za poważnie. Więc jeśli zaoferowałem Ci u siebie nocleg, to nawet jeśli nagle w cudowny sposób zleci się ta cała zgraja z którą miałem mieszkać to prędzej sam będę spał na podłodze niż powiem, że nie ma miejsca do spania.- Powiedział to wszystko biorąc gdzieś mniej więcej w połowie jeden oddech. I brzmiało to tak, jakby w ogóle nie miał zamiaru dyskutować na temat tego, że jej pobyt sprawia mu jakikolwiek problem. Bo oczywistym było to, że to największa bzdura jaką mogła by to starać się teraz wykręcić.
Cóż – ani goście, ani lokatorzy nie wchodzą do domku z poduszką, jednak dla Candy nie ma rzeczy niemożliwych. Do własnego lokum też wróci z poduszką i wcale nie uzna tego za dziwne. Co prawda nie spiła się jeszcze, a wypiła tylko trochę wina, ale musieli trafić na naprawdę mocne. Nie orientowała się w kolumbijskich alkoholach, ale ten sprawił, że spłynęło na nią zmęczenie po całym dniu, a także lekkie otępienie, dlatego reagowała później niż powinna, co nie umknęło Norbetowi. Byli już na tej podłodze, więc nie bardzo mogli leżeć i patrzeć w niebo (zapomnieli dorysować na suficie gwiazdek!), ale jednak siedzenie naprzeciwko siebie w niewielkiej odległości i spoglądanie ukradkiem na rozmówcę można uznać za tajne. A dzieci uwielbiały wszystko, co było tajne. – Współlokatorzy się stąd wynieśli? – zapytała podejrzliwie. Może to jednak nie było najlepsze drzewo, na które mogła się wspiąć. Nie znała chłopaka w ogóle, dlatego też nie podejrzewała nawet, że mógłby wynajmować z kimś mieszkanie w Anglii. Nie pomyślała też, aby zapytać Norberta o wiek. Nie musiał mieścić się w granicach dwudziestu jeden lat. Wystarczyło, że zrobił sobie rok przerwy od nauki. Albo poszedł później do szkoły. W tej chwili ocena jego osoby przychodziła jej z trudem i gdy tak patrzyła na chłopaka, to mógłby mieć jednocześnie i dziewiętnaście, i dwadzieścia pięć lat. Co za różnica zresztą! Przechylała głowę coraz bardziej i bardziej, aż wreszcie prawie uderzyła nią o podłogę. Z trudem przychodziło jej utrzymywanie jej prosto, więc osunęła się jeszcze trochę, aby ułożyć wygodnie głowę na materacu i jednocześnie widzieć dobrze chłopaka. Przynajmniej tak planowała, ale kim byłby Norbert, gdyby usiedział miejscu? Zdążył odpowiedzieć, że nie jest Anglikiem (ale kim?!) i już wstał, aby przywitać się jak dżentelmen. Candida wyciągnęła rękę, nawet uniosła ja o własnych siłach i z zaskoczeniem odnotowała dotyk warg na zewnętrznej stronie dłoni. – Sí, señor. Soy de España, gusto en conocerte. Aquí hace tanto calor pareciera la casa de alguien* – odparła pospieszne, aby potwierdzić, że naprawdę jest z Hiszpanii i może pomóc. Nie wpadła jednak na pomysł, aby zabłysnąć czymś, co faktycznie przyda się Norbertowi. Dopiero gdy sam o tym wspomniał, dodała: – Mi llamo Candida y tu está Norbert. Soy de España, ¿y tu? Wyciąganie informacji po hiszpańsku okazało się zbędne, bo w tym słowotoku chłopak wreszcie wyjawił, skąd pochodzi. Polskę, rzecz jasna, znała, szczególnie że była kiedyś w Czechach, a to przecież niedaleko. Przez Polskę tylko przejeżdżali, ale nie mieli czasu, aby się zatrzymać. Już nie pamiętała, co ich tak gnało dalej, ale nigdy nie zapomni zawiedzionej twarzy matki. – Nie byłeś nigdy w Polsce? Skoro się tam urodziłeś… od razu przyjechaliście do Anglii? Rodzice są Polakami czy może Anglikami i tylko ty masz polskie obywatelstwo? A może musiałeś uciekać? – snuła domysły. – Rodzicom nie podobało się w Polsce czy znaleźli w Anglii pracę? Słyszałam, że dużo osób przyjeżdża tu tylko pracować. Ale ty chodzisz do Hogwartu od zawsze? Dlaczego dostałeś stąd list? Rodzice są czarodziejami? – Ta ciekawość! Norbert jeszcze nie wiedział, ale Candida po matce odziedziczyła chęć wszechwiedzy i poznawania wszystkich ciekawych – jej zdaniem – aspektów życia innych ludzi. Tyle tylko, że Nieve chętnie opowiadała o swoich przygodach i ledwo utrzymywała język za zębami, żeby nie wspomnień o dzieciach czarodziejach. Zachowywała się, jakby nie dostrzegła zbywającej ją ręki. Może faktycznie wyłączyła wszystkie zmysły prócz słuchu. Ziewnęła znowu, tym razem jakby słabiej i tylko dlatego, że sobie o tym przypomniała. Jeszcze chwila, a chłopak pójdzie w jej ślady. Roześmiała się, gdy chłopak najpierw opowiadał o bułeczkach i z przekonaniem mówił, że powinno się je jeść na gorąco, aby za chwilę stwierdzić, że tak naprawdę to nie jest pewien, czy dobrze zrozumiał. Cała ta wycieczka dla niej była pełna atrakcji w postaci zagubionych Anglików, którzy nie wiedzą, czego tubylcy od nich chcą. Najlepsze były chwile, gdy ona wszystko rozumiała i mogła śmiać się dodatkowo z pretensji Kolumbijczyków. Biedni hogwartczycy… – Te creo – odparła, bo czemu miałaby nie wierzyć? Początkowo myślała, że chłopak zna tylko jedno słowo, a dokładniej przywitanie, ale najwyraźniej było lepiej niż by się wydawało. Uważała jednak, że gdyby chciała, to mogłaby pomóc mu z ogarnięciem podstaw i Norbert raczej by sobie poradził. Zdecydowanie lepiej niż teraz. – Masz rację, te bułeczki powinno podawać się na ciepło. – Ulitowała się nad nim i uspokoiła jego pamięć. Jasne, że pandebonos jadło się tylko na ciepło! Inaczej wydawały się stare i traciły cały swój urok. – Faktycznie stare ciuchy nie brzmią najapetyczniej – zgodziła się i teraz w odpowiedzi to ona wystawiła język. – Ale tak naprawdę składa się głownie z wołowiny i bulionu – wytłumaczyła. – Nie patrz tak na mnie! Mamy podobne potrawy, niektóre są identyczne – dodała, zawstydzona swoim gadulstwem i wymądrzaniem się. Norbert zapewne to wszystko już wiedział, w końcu powiedział, że sam to zrobił. Nie miała nawet okazji, żeby wypowiedzieć się w kwestii jedzenia, bo blondyn postanowił albo zadecydować za nią, albo poczęstować ją wszystkim, co ma. Nie żeby miała coś przeciwko, ale liczyła na to, że nie dostanie wielkich porcji, których by nie zjadła. – Oczywiście, że na podłodze – odparła takim tonem, jakby to naprawdę była oczywistość. – W Hiszpanii do obiadów pijemy wino bardzo często. Jeżeli będziesz jadł ze mną, to wypijemy wino. Jak rodzina – mamrotała dalej. Dulce dzisiaj zdecydowanie za dużo jej nagadała i teraz Candida myślała więcej o hiszpańskich zwyczajach, rodzinie, a także produkowała się jak nigdy. Oby tylko nie upiła za bardzo siostry, która – jak podejrzewała – miała głowę tak słabą, że mogłaby teraz robić najgorsze rzeczy, a nikt jej nie pilnował. Bo kto mógłby chcieć latać za nią po całej Kolumbii i krzyczeć, aby nie robiła głupot? Tylko starsza siostra. Gdy postawił bułeczki, zgarbiła się, aby być bliżej jedzenia. Usiadła po turecku, przyciskając do brzucha poduszkę niczym maskotkę, a potem wyciągnęła się po bułeczkę. Jeszcze Norbert jej wszystkie zje? – Muchas grasias – odparła z zapchaną buzią. – Delicioso – powiedziała, aby połechtać ego Norberta. Nie kłamała wprawdzie, bo były bardzo smaczne, ale zawsze można było dostać lepsze. I świeższe. Do wybrednych jednak nie należała i zaraz sięgnęła po kolejną. Chyba właśnie je pokochała. Zmarszczyła brwi, analizując, co chłopak do niej mówi. Polskiej gościnności nie uświadczyła, ale wychodziło na to, że teraz ma taką możliwość. Natychmiast to wykorzystała. – No to śpię na łóżku – zadecydowała. Skoro Norbert się zgodził, to nie będzie sobie niczego odmawiać. Cieszyła się, że zostanie tu na calutką noc. Następnego dnia może powinna wrócić do właściwego łóżka? – A spędzimy całą noc na spaniu? – Nie żeby miała coś przeciwko temu, ale wolała się upewnić. Chociaż teraz, gdy już się najadła, wstąpiły w nią nowe siły. Do tego wypiła jeszcze więcej wina, tym razem innego, i była gotowa na przygodę. Niekoniecznie podróż na koniec świata, ale skoro młodzież zazwyczaj na takich wyjazdach baluje, to czemu ona ma po prostu spać?
* Proszę ode mnie nie wymagać, jest późno i ostatnio urywam nawet zdania w połowie 3.