To właśnie tutaj można podziwiać typowe (i nietypowe również!) okazy kolumbijskiej flory, zebrane w jednym miejscu. W oranżerii znajdują się zarówno magiczne, jak i niemagiczne rośliny, przede wszystkim przepiękne orchidee, zachwycające swoją barwą i kształtem.
(Rzuć kostką w odpowiednim temacie.)
Kostki:
1 - Spacerujesz po oranżerii, podziwiając kwiaty i rozkoszując się wakacjami, kiedy nagle za kołnierz spada ci coś włochatego i bardzo ruchliwego. Paskudztwo! To ogromny pająk, który uznał, że jesteś doskonałym celem. Na szczęście nie jest jadowity, ale z pewnością wolałbyś uniknąć takich niespodzianek. 2 - Nieopatrznie postanowiłeś powąchać jeden z kwiatów, wabiący intensywnie pomarańczową barwą. Nie zauważyłeś tabliczki, ostrzegającej o fatalnych następstwach takich pomysłów i... zupełnie ścięło cię z nóg. Leżysz na posadzce, wpatrując się w kolorowe motyle (które są tylko omamem) i śmiejąc się sam do siebie. Po kilku minutach wracasz do siebie, ale boli cię głowa i z trudem trzymasz się na nogach. 3 - Pochylając się nad jednym z kwiatów, zauważyłeś na ziemi coś błyszczącego. Masz niesamowite szczęście, bo do twojej sakiewki trafia 10 galeonów! 4 - Z rozdziawionymi ustami obserwowałeś żółto-liliowe orchidee, przypominające kształtem smocze paszcze, kiedy na język skapnęła ci kropla jakiegoś soku czy nektaru. Poczułeś, że w twoich ustach wybuchają tysiące fajerwerków, a potem odkryłeś, że zupełnie zdrętwiał ci język. Przez dwa posty możesz tylko niewyraźnie coś mamrotać, dopóki wszystko nie wróci do normy. 5 - Natrafiasz na grupkę prawdziwych miłośników orchidei i mimochodem przysłuchujesz się ich rozmowie, która, na twoje szczęście, prowadzona jest po angielsku. Dowiadujesz się wielu ciekawych rzeczy na temat właściwości kilku gatunków orchidei. (Zdobywasz 1 pkt z Zielarstwa!) 6 - Jakiś wandal przed tobą zerwał jeden z kwiatów, po czym porzucił go na ziemi. Niestety, wąsacz pilnujący oranżerii jest przekonany, że to twoja sprawka i wymyśla ci od najgorszych, strasząc grzywną i okropnie kalecząc angielski. Dla świętego spokoju musisz zapłacić 10 galeonów, inaczej sprawa może przybrać nieciekawy obrót.
Wycieczka do Oranżerii okazała się być naprawdę dobrym pomysłem, bo Shane natrafił na grupkę prawdziwych miłośników orchideii. Po dłuższym przysłuchiwaniu się fanatyków okazuje się, że rośliny te wcale nie są takie nudne i bezwartościowe. Najwyraźniej Zielarstwo nie jest aż takie złe, stwierdził w myślach chłopak, przysiadając sobie obok jakiejś wielkiej donicy. Jest tu przyjemnie, zielono, a teraz już i cicho - turyści zniknęli za drzwiami, spijając każde słowo z ust przewodnika. Shane ma ochotę na jakąś rozmowę, może nawet z czegoś by się pośmiał? Szkoda tylko, że nie pomyślał o tym, zanim tu przyszedł. Teraz jest sam, zbyt leniwy by wracać do ludzi. Pozostaje tylko czekać i liczyć na to, że ktoś również zawędruje w to miejsce. Chłopak pochylił się nad niedużym skupiskiem dziwacznych kwiatów. Pachną bardzo zachęcająco, ale cichy głosik z tyłu głowy przypomniał od razu Shane'owi, że może lepiej się tego nie dotykać. Kto wie, co może się zdarzyć w takim magicznym miejscu?
Po jaką cholerę tu przylazła? Wiedziała, że spotkanie kogokolwiek znajomego w akurat tym miejscu było bliskie zeru. A może potrzebowała chwili samotności? Już sama nie wiedziała. Martwiła się o Klarcię - to zadziwiające, jak plotki szybko się rozchodzą. Chociaż... Od początku nie podobał się jej ten cały Evan. Już wolałaby, gdy swoje dupsko postanowił ruszyć niejaki Belphegor. Ale co jej do tego? Przecież to życie Clarissy, nie jej. Teraz powinna skupić się na jedynym, obowiązującym Giselle problemie - zbliżające się OW... Nie chciała wymawiać całej tej nazwy! Są wakacje, nauka poszła w kąt, teraz powinna wypoczywać i się bawić. Ellie nie zaganiała jej do nauki - tak samo Jane. Po prostu żyć nie umierać! Z takim zamierzeniem wyruszała na tą wyprawę. A gdzie teraz była? Na jakimś totalnym zadupiu, a najciekawsze co tu jest do zwiedzania to plaża, dżungla i miasteczko. Zawiodła się. Spacerowała po Oranżerii, przyglądając się egzotycznym kwiatom, gdy do jej uszu dobiegła rozmowa dwóch zapaleńców orchidei. Może coś zostanie w tej główce i zabłyśnie na zielarstwie? Chciałaby. Szła dalej, gdy zauważyła znajomą czuprynę. Serce podeszło jej do gardła, bo to była osoba, której nie spodziewałaby się tutaj. W zupełnej ciszy zaszła Shane'a od tyłu, zakryła mu oczy swoimi dłońmi. Uwielbiała to przywitanie. Nachyliła się nad nim i wyszeptała do ucha. - Zgadnij, kto to...
Shane drgnął gwałtownie, gdy poczuł dotyk czyichś dłoni na twarzy i spowiła go ciemność. Zdążył już nieźle się wynudzić i prawie zmotywować do wyjścia, ale ten głos był znajomy. - Giselle. - chłopak uśmiechnął się pod nosem, czując przyjemne dreszcze przebiegające mu po karku. Chwycił delikatnie dłonie dziewczyny i odciągnął je od swoich oczu, by móc odgiąć się lekko i popatrzeć na nowoprzybyłą. Wyglądała, jak zresztą zawsze, bardzo ładnie. Shane sam nie wiedział, czemu akurat teraz wpadło mu do głowy, że panna Blash prezentuje się naprawdę odpowiednio. - W takim miejscu aż kusi, aby zerwać i podarować kwiat... Trochę martwię się jednak, że okazałoby się, że jest to jakieś zabójcze pnącze. - zażartował, machając bezwiednie ręką w stronę pobliskich grządek.- Co tutaj robisz? Nie spodziewałem się nikogo w takim, hm, zaciszu.
Uśmiechnęła się do niego szelmowsko. Nietrudno było ją rozpoznać fakt. Ale niech się tak nie puszy, bo rozedmie zbytnio jego ego. Dlaczego gryfonka była aż tak bardzo ślizgońska? Dobre pytanie... - Znowu zgadłeś. To się staje nudne, wiesz? Zawsze odgadujesz. - Posłała mu przyjacielską sójkę w ramię i dosiadła się do Carswella. Niby wszystko tak samo, ale dopiero teraz zauważyła, dlaczego tak wiele dziewczyn się za nim ogląda. A ona należała do tej zamkniętej grupki przyjaciół ślizgona. Mieli jej czego zazdrościć. - Ej, co zrobiłeś z Shane'em? Oddawaj mi go. Shane nigdy nie wpadłby, aby podarować kwiat. Nie zamieniaj się w jakiegoś Romea. To nie w twoim stylu. - Właśnie, co ją tu przywiodło? Bardziej bojaźliwi powiedzieliby, że przeznaczenie. Nie wierzyła w to. I to nie była też chęć poobcowania z kwiatami. Była to nuda. Tak, nuda. I dobrze, że Oranżeria była taka przestronna, inaczej już zaczęłaby panikować. - Przyszłam o tak, bez wyraźnego celu i powodu. Widzisz, co nuda potrafi zrobić z człowiekiem. Ja nie spodziewałam się ciebie. Czyżbyś skrycie podkochiwał się w zielarstwie?
- Może zmień powitanie? - zasugerował, obserwując Gryfonkę. - Oj nie pusz się tak, kto powiedział, że podarowałbym ten kwiat tobie? - Shane uśmiechniął się drwiąco. Oczywiście, że chodziło mu o Giselle. Komu innemu miałby dać kwiatek? Czasem jednak chłopak wolał przemilczeć takie fakty i przybrać swoją ukochaną, chłodną maskę. Okazywanie uczuć jest takie słabe. - Dobrze wiedzieć, kiepska z ciebie romantyczka... - dodał jeszcze, pół-żartem. Cóż, on sam nie należał do szczególnie urokliwych kochanków, ale raz na jakiś czas drobny gest by nie zaszkodził. A uczucia Shane'a teraz w jakimś dziwnym stopniu ucierpiały. On nawet nie dał jej tego kwiatka, jedynie wspomniał o takim pomyśle. Czym ja się przejmuję?, zganił się prędko w myślach, po czym przeczesał palcami włosy z roztargnieniem. - Oczywiście, Giselle. Kocham Zielarstwo z całego serca, nie wiedziałaś? - zironizował, popatrując z niedowierzaniem na swoją towarzyszkę.
- Kiedy ono najbardziej mi się podoba. I go nie zmienię. Przyzwyczajaj się. - Spojrzała na niego z ukosa. - To wynikało ze składni zdania, kochany. No chyba, że jakieś cholerstwo cię użarło i masz omamy. - Jednak coś w środku niej skręcało się niebezpiecznie. Na pewno nie była to klaustrofobia, bo było tutaj dość dużo miejsca. Nie było to jej strach przed wodą ani rządza zemsty. Więc co to do cholery było?! Na dodatek tak dziwnie go nazwała. No trudno się mówi. Pewnie przez przypadek coś zażyła i teraz gada jakieś głupstwa. Związała włosy w luźny kok, odsłaniając przy tym jej nieskazitelną szyję. Bynajmniej ona tak sądziła. Szyja jak szyja. Może tylko z tą różnicą, że była bardzo jasna, w sumie jak cała jej skóra. Chwila, chyba zagalopowałam się za daleko. Wróćmy może do głównego wątku, co? - I nawzajem, Shane. Beznadziejny z ciebie romantyk, uwierz mi. - Czuła się, jakby jednak czemuś zaprzeczała. Odgoniła od siebie tą dziwną emocję, śledząc dokładnie każdy jego ruch. Lubiła to robić. Nie wiedziała tylko, dlaczego. - Jakoś mi się nie pochwaliłeś, że jesteście ze sobą w tak bliskim związku. - Spojrzała na niego, uśmiechając się drwiąco.
Shane zaśmiał się krótko. - Omamów brak, spokojnie... - chłopak zaczął bawić się listkiem rosnącej niedaleko rośliny. Trącał ją delikatnie, a ta jakby uginała się, unikając spotkania z jego palcem. Była to rozrywka na tyle zajmująca, by miał co zrobić z dłońmi. Oczami zresztą też - wolał pilnować roślinki, bo nie znał jej możliwości. Nie chciał wrócić z wakacji bez jednej ręki, albo coś. Poza tym, powstrzymywało go to od gapienia się na Giselle, która chyba celowo prowokowała go takimi gestami, jak chociażby związanie włosów. Chociaż właściwie, nie było w tym nic prowokującego. Shane po prostu chciał patrzeć na dziewczynę, bo to było przyjemne. A wydawało mu się, że zaczyna to się robić dziwne, i... - Zazdrosna? - wypalił w końcu, po czym odsunął gwałtownie rękę, bo roślinka zachybotała się w jego stronę trochę za mocno.
- Nie byłabym tego taka pewna... - Obserwowała dokładnie każdy jego ruch i reakcję rośliny. To zadziwiające, jak takie żyjątko, które wcale nie wygląda, jakby żyło, reagowało na najlżejszy dotyk. Ciekawe, co jeszcze potrafiła?... Coś chyba się z nią coś dzieje, bo nagle zagłębiła się w kontemplowanie nad możliwościami rośliny. To raczej nie jest normalne. Nie mogąc się powstrzymać, przeczesała dłonią włosy ślizgona, wyciągając z nich liść. Pomachała mu nim przed oczami i położyła na pobliskiej grządce. Musiała to zrobić, tylko nie wiedziała, dlaczego. Przecież nie żywiła do Carswella jakichś głębszych uczuć. Raczej. Przecież to był jej kumpel. Nikt więcej... Chociaż coś tam w środku mówiło jej, że niekoniecznie. Spojrzała na niego zszokowana. Ona? Zazdrosna? - Chyba w twoich snach, Shane. - Strąciła z czoła kilka niesfornych kosmyków udając, że jest to niesamowicie ciekawe. - Uważaj, bo zaraz zeżre cię ta roślina. - Powiedziała z lekką ironią.
Shane mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, czując dotyk dziewczyny. Jedynie przeczesała palcami jego włosy - i to tylko po to, by wyjąć z nich zabłąkany listek. Nawet takie racjonalne wyjaśnienie nie mogło w pełni dotrzeć do Ślizgona. Po prostu ucieszyła go ta drobna bliskość i nagle bezsensownie zapragnął to powtórzyć. Powoli zaczynało Shane'a irytować to, co się z nim działo. Giselle była ładna i lubił ją, ale nigdy nie sądził, że może poczuć do niej coś jeszcze. Postanowił szybko zrzucić to na magię wakacji. Nie był nawet pewny, czy chce plątać się w jakiś związek. Właściwie, to Shane nie był pewny niczego. - To urocze. Myślisz, że śnię o tobie? - zaśmiał się krótko i sarkastycznie. Pacnął raz jeszcze listek rośliny i ostatecznie zostawił ją w spokoju. Nie chciał zostać kaleką, ale musiał wesprzeć swoją tezę. - Daję sobie radę z takim kwiatuszkiem, Giselle. Dzięki za troskę. Shane zerknął dyskretnie na roślinę, upewniając się, że ta nie szykuje się do jakiegoś dziwnego, magicznego ataku. Na szczęście nic nie wskazywało na to, by zielenina została rozzłoszczona.
Klaustrofobia powolutku zaczynała dawać się jej we znaki. Jednak obecność Shane'a w pewien sposób wpływała na nią kojąco. Tylko... Dlaczego ? Przecież nie była w nim zakochana. Raczej. Nie miała zamiaru pakować się w kolejny związek. Na Merlina, po co w ogóle rozważa taką opcję?! Przecież to tylko jej kumpel. Dlaczego jednak coś w niej nie było do tego aż tak przekonane? Może przez wakacje? W końcu, ostatnio namnożyło się tyle par. I chociaż przed kimś zaprzeczałaby z całej siły, to gdzieś tam w środku, zazdrościłam tym szczęśliwym związkom. Sama by tak chciała. Ale, kto by pokochał takiego bojowniczo nastawionego kurdupla, który maniakalnie dba o czystość? No właśnie. Nikt. Ale kiedy przeczesywała dłonią jego włosy, nagle coś w Giselle pękło. Jej pozory spokoju runęły, zostając tylko nic niewartymi zgliszczami. Chciała to zrobić po raz kolejny. I znowu, i znowu. Weź się ogarnij, dziewczyno! Wstała, otrzepując się z ziemi. Potrzebowała świeżego powietrza. Teraz, zaraz. Obejrzała się przez ramię z filuternym uśmiechem, ignorując nadchodzącą falę lęku. - Wiesz, każdy kto choć raz mnie zobaczył, śni o mnie. Ciebie zapewne nie wykluczając. - Z całych sił starała się pokonać, wpełzającego do jej serca niepokoju. - Shane, chodźmy coś porobić, bo zanudzę się tutaj na śmierć. A nie chciałbyś mnie mieć na sumieniu, co?
Shane nie miał problemu z siedzeniem w pomieszczeniu, nawet miał na to ochotę bardziej, niż na łażenie po dworzu. Giselle jednak wyglądała nieswojo, jak zwierzę zamknięte w klatce. - Czy ja słyszę desperację w twoim głosie? Aż tak chcesz, bym o tobie śnił? - zażartował, również wstając. Podłoga oranżerii była czysta, ale panna Blash i tak musiała strzepnąć z siebie niewidzialne drobinki. W pewien sposób rozbawiło to Shane'a. Lubił patrzeć na ludzkie nawyki i przyzwyczajenia. - To gdzie chciałabyś się udać? Jestem otwarty na propozycje. - postanowił, nie chcąc już dłużej męczyć swojej towarzyszki. - Masz ochotę na coś specjalnego?
Zaczęła niespokojnie truchtać w miejscu. Czy te ściany zaczęły właśnie przysuwać się w jej stronę? A na dodatek było tutaj tak duszno. Całą twarz Gis oblał niezdrowy rumieniec świadczący o napadzie lęku. Nie zemdleje, nie zemdleje. I nawet udało się jej to sobie wmówić. Ach, ta siła perswazji. - Ja nie muszę chcieć. Ja po prostu wiem, że śnisz o mnie. - Zaśmiała się krótko. Oczywiście, tylko się z nim droczyła. Chociaż, może on naprawdę o niej śnił?... Dobra, skończmy ten temat. Poddając się swojej pedantycznej naturze, otrzepała się jeszcze raz - tak na wszelki wypadek i zmazała ziemię z policzka ślizgona. No naprawdę, gdzie on się pobrudził? A może usyfiła go ta diabelska roślina? - Gdziekolwiek, byle nie w ciasnej i zamkniętej przestrzeni. - Spojrzała na niego z wdzięcznością. - Zależy, co masz mi do zaoferowania... - Postukała palcem w podbródek, robiąc minę niczym Sherlock Holmes podczas kontemplacji.
Shane skinął głową w stronę wyjścia i ruszył niespiesznym krokiem w jego stronę. Giselle chyba faktycznie źle się czuła, a on nie chciał się do tego przyczyniać. Sam nie miał problemów klaustrofobicznych, ale... Po co robić problemy? Dla niego wyjście nie było problemem. Ruchu nigdy za wiele. - Jasne, jasne. Co noc. - przytaknął, z niewielką nutką ironii. Nie chciał wplątywać się w takie tematy - właściwie, to bardzo chciał go już skończyć. - Może po prostu przejdźmy się główną ulicą? Wytrzymasz krótki spacerek? - dodał, otwierając przed Gryfonką drzwi. - Nie wiedziałem, że masz takie problemy z przebywaniem w zamkniętej przestrzeni... Jakoś nigdy tego nie zauważyłem. - rzucił jeszcze, wychodząc. /zt