Osoby: Voice C. Cheney, Percival M. Follett Miejsce rozgrywki: Kanada, rodzinny dom Percivala Rok rozgrywki: koniec maja 2016 Okoliczności: Percival postanawia odwiedzić swoich bliskich i przedstawić Voice, przekonany, że rodzinne ciepło będzie miało na nią zbawienny wpływ.
Percy nie potrafił ukryć swojego entuzjazmu, zerkając co chwilę na zielony, mugolski pisak, który za kilka minut miał posłużyć im jako świstoklik. Nie mógł się doczekać spotkania z rodziną. Był pewien, że pokochają Voice i otoczą ją rodzinnym ciepłem, którego tak bardzo jej brakowało. Nadal nie poruszał tej kwestii, ale zdawał sobie sprawę, że przeszłość dziewczyny skrywa wiele bolesnych tajemnic. Tamtej listopadowej nocy, gdy znalazł ją zemdloną na ulicy, przeraziła go samotność bijąca z jej spojrzenia. Fakt, że nikt nigdzie na nią nie czekał, nie martwił się jej zniknięciem. Mógłby twierdzić, że teraz są razem, że jej samotność zniknęła, ale to nie byłaby prawdą. Chciał zapewnić jej chociaż namiastkę życia rodzinnego, chciał przedstawić ją swoim bliskim, za którymi tak bardzo tęsknił, mieszkając w Londynie. Chciał, by zrozumiała, dlaczego jest, jaki jest, poznając nie tylko jego rodzinę, ale również miejsce, w którym dorastał, które ukształtowało go w ten sposób. Nie mógł się doczekać długich spacerów w świetle księżyca, zapachu wygrzanego w słońcu lasu, ziół i żywicy. Tęsknił za swoim gwarnym domem rodzinnym, w którym bez przerwy coś się działo, który tętnił życiem, a jednocześnie stanowił spokojną przystań dla czworga młodych Follettów, którzy wyfrunęli już z gniazda. - Złotowłosa... nie denerwuj się. Jestem pewien, że będą tobą zachwyceni. Pisali, że nie mogą się doczekać. Wiesz, jesteś pierwszą dziewczyną, jaką mam im przedstawić. I, mam nadzieję, ostatnią - powiedział miękko, widząc przejęcie malujące się na jej ślicznej buzi. Nie mógł zrozumieć, jak to możliwe, że ktoś tak skończenie piękny, pełen wdzięku i uroku osobistego może być tak niepewny, tak kruchy i zagubiony. Każdego dnia wydawała mu się spokojniejsza, bardziej ufna, ale mimo to wciąż wydawała się nie dowierzać, że Percy może ją tak bardzo kochać. A on robił wszystko, żeby ją przekonać o prawdziwości swojego uczucia. Prawdę mówiąc, proponując jej wyjazd do Kanady, nie brał pod uwagę możliwości odmowy. Nie chciał być despotą, ale w całej swojej delikatności i trosce o Voice musiał czasem się uprzeć i dopiąć swego, przełamując jej lęki i pchając ich związek do przodu być może szybciej, niż by sobie tego życzyła. On nie miał wątpliwości. Voice była kobietą jego życia, kochał ją tak bardzo, że nie potrafił ubrać tego w słowa. Obserwował jej nerwową krzątaninę, mając wielką ochotę po prostu ją porwać z Londynu, nie pytając o zdanie i nie dając czasu na panikę. Sam był już spakowany i tylko kontrolował czas, wiedząc, że nie mogą przegapić swojego świstoklika. Mieszkanie Voice zawsze budziło w nim mieszane uczucia. Pasowało do niej, ale było w nim coś smutnego, głęboko przygnębiającego, jakby nosiło piętno samotności swojej lokatorki. Percy miał ochotę ją stąd zabrać, jednocześnie zdając sobie sprawę, jak bardzo jest do niego przywiązana. Nie mógł się jednak oprzeć wrażeniu, że czułaby się stanowczo lepiej w jego staromodnym, ale przytulnym mieszkaniu. - Spakowana? - spytał wesoło, po czym przyciągnął dziewczynę do siebie i pocałował w usta, uśmiechając się do niej krzepiąco. - No to bierzemy bagaże i w drogę - zarządził, zarzucając na ramię swoją torbę treningową, do której wrzucił najpotrzebniejsze rzeczy, i sięgając po bagaż Voice. Spojrzał na zegarek i skinął głową, po czym złapał jedną końcówkę markera, wyciągając go w kierunku dziewczyny. Pół minuty później poczuli nieprzyjemne szarpnięcie w okolicy pępka i... ... znaleźli się w sercu kanadyjskiej puszczy. Jakieś dwieście metrów dalej znajdował się dom, otoczony uroczymi rabatkami, schodkami i kwitnącymi krzewami. Percy westchnął cicho, wdychając zapach lasu i czując przyspieszone bicie serca na widok rodzinnego domu. Zupełnie nie pasował do serca puszczy, wyglądał raczej jak żywcem wyjęty z angielskiego krajobrazu, ale nie ujmowało mu to uroku. Ujął mocno dłoń Voice i spojrzał na nią z uśmiechem i dumą. - Gotowa?
Trochę się bała, że rodzina Percivala jej nie zaakceptuje, będzie robić dziwne aluzje lub zadawać niewygodne pytania. A jeśli zaczną wypytywać o rodziców? Zainteresują się bliznami na dłoniach albo planami na przyszłość? Starannie wkładała do torby podróżnej wszystkie potrzebne rzeczy i dopiero przemykając koło lustra i zerkając w nie kątem oka uświadomiła sobie, że dresy i podkoszulka nie są specjalnie eleganckim strojem, tak samo jak rozczochrane włosy nie działają dobrze na pierwsze wrażenie. W pośpiechu wybierała ubrania, równocześnie rozczesując jasne kosmyki i z prędkością światła przebiegając pomadką po wargach. Drżącymi dłońmi wpychała do torby kosmetyczkę, zakładając buty i nucąc pod nosem wesołą piosenkę, żeby dodać sobie otuchy. Chciała się jeszcze wycofać, ale wiedziała, że Percy jej nie pozwoli. Jasne - zależało jej, by poznać jego korzenie, jego rodziców i miejsce, w którym się wychował, ale sama nie miała się czym chwalić, a dobrze wiedziała, że pewnego dnia będzie musiała... W jej domu, po którym zostały w sumie tylko gruzy, uśmiech nie należał do codziennych rzeczy. Nie do końca wierzyła w istnienie rodzinnego ciepła. Jej rodzeństwo nie należało do najbardziej kochających, a matka biła wszelkie rekordy. A jeśli mama Percy'ego jej nie polubi? A jeśli ta sukienka jest zbyt mocno wycięta? A może założyć płaskie buty? Na pewno nie zapomniała szczoteczki do zębów? Kiwała głową, gdy tylko docierał do niej głos Percivala; mimo to jego słowa szybko uciekały z jej głowy, pozostawiając wątpliwości nienaruszonymi. Co chwilę poprawiała włosy i zerkała na pomalowane na beżowo paznokcie, zastanawiając się, czy nie powinna ich zmyć, i czy jej skóra wygląda zdrowo, czy może powinna dostać porcję kosmetyków. Oczywiście musiała jeszcze upewnić się, że wszystko jest powyłączane i pozamykane, że spakowała bieliznę, że Percy jeszcze stoi na swoim miejscu, a woda w łazience nie cieknie tak wielkim strumieniem, jak jeszcze trzy minuty temu. - Tak... Chyba tak - odparła trochę niemrawo, wtulając się w niego i chociaż na chwilę odnajdując spokój. Po chwili zapięła torbę, pozwalając Percivalowi, by ją zabrał. Westchnęła cicho, jeszcze raz przeczesując palcami włosy, po czym chwyciła drugą końcówkę markera. Zamknęła oczy, by odetchnąć i ułożyć sobie wszystko w głowie, ale nieprzyjemne szarpnięcie wyrwało ją z zamyślenia. Kanada. Powietrze było zupełnie inne, niż w Londynie - od razu uderzyła w nią świeżość i lekkość, a przyjemny dreszcz ekscytacji przebiegł po karku. Rozglądała się z zainteresowaniem, kawałek dalej zauważając dom, w którym bez wątpienia wychował się Percy. Poczuła świdrujący ból brzucha, świadoma tego, że lada moment pozna rodziców mężczyzny, z którym chciała spędzić resztę życia. Czy jest podobny do ojca? A może znacznie bliżej mu do mamy? I czy jego dziadek faktycznie jest tak niesamowity, jak w opowiadaniach? Instynktownie szukała obok dłoni Percivala, a już po chwili ściskała ją mocno. Na pytanie odparła nerwowym mhm, zaglądając w oczy Percy'ego, tak ku pokrzepieniu serca. Niewiele myśląc, ruszyła do przodu, a im bliżej domu się znajdowali, tym szczerszy był jej uśmiech. Wszystko jej się tu podobało, i nawet lęki na chwilę ustąpiły, zostawiając miejsce dla radosnego podekscytowania.
Czasami niepokoił go fakt, że tak niewiele wiedział o jej przeszłości. Poruszał się po omacku, nie wiedząc, których tematów nie powinien dotykać, by nie sprawić jej bólu. Za bardzo mu na niej zależało, by nie myśleć o sprawach, o których nie miał pojęcia, a które mogły stanowić klucz do poznania Voice, jednocześnie dając mu wiedzę, dzięki której mógł omijać drażliwe kwestie. Nie chciał jej zmuszać do zwierzeń, mając nadzieję, że pewnego dnia po prostu mu powie z własnej, nieprzymuszonej woli. Nigdy nie wspominała o swojej rodzinie, nie mówiła o dzieciństwie i z jakiegoś powodu Percy przeczuwał, że blizny na jej dłoniach ściśle się z nim wiążą. Na samą myśl czuł falę bezsilnego gniewu, który powściągał, przyciskając jej dłonie do ust, całując każdą rysę przecinającą delikatną skórę Voice i żałując, że nie potrafi sprawić, by zapomniała o przeszłości. Mógł jedynie zapewnić jej bezpieczną przyszłość, pełną miłości i ciepła, stworzyć dom, w którym byłaby szczęśliwa. Nie próbował jej tłumaczyć, że jego rodzina jest naprawdę tolerancyjna i otwarta, że wygląda pięknie i naprawdę nie ma potrzeby tak się denerwować. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że Voice podbije serca wszystkich domowników i nie mógł się doczekać, by pochwalić się swoim szczęściem, nawet jeśli to szczęście było pobladłe z przejęcia i z trudem nad sobą panowało. Nie wiedział, co zrobić, żeby ją uspokoić i przez chwilę rozważał nawet odwołanie wizyty, przesuniecie jej na inny termin, ale patrząc na Voice, uświadomił sobie, że odwlekanie tego w czasie niczego nie zmieni, bo za każdym razem będzie tak samo zdenerwowana. Poza tym był przekonany, że atmosfera jego domu rodzinnego będzie miała na nią zbawienny wpływ, dlatego nic już nie powiedział, tylko uśmiechnął się krzepiąco i ucałował ją w czubek głowy. Wciągnął głęboko zapach trawy, ziół i żywicy i uśmiechnął się radośnie. Tak pachniał dom i beztroska, którą chciał pokazać Voice. Gdy zajrzała mu w oczy, ujął jej twarz w dłonie i pocałował z czułością, chcąc dodać jej odwagi. Chwilę później zmierzali w kierunku domu, a Percy czuł czystą radość na myśl, że nareszcie wszystkie najbliższe mu osoby znajdą się w jednym miejscu. Zerkał co jakiś czas na twarz Voice, z zadowoleniem stwierdzając, że trochę się odprężyła, a na jej twarzy wykwitł czarujący uśmiech. Nie zdążyli nawet wejść na schody prowadzące na werandę, gdy z domu wypadły dwie wysokie blondynki i z okrzykiem radości rzuciły się na Percy'ego i Voice, gadając jedna przez drugą i śmiejąc się wesoło. Na pierwszy rzut oka wydawały się identyczne, ale po chwili dało się zauważyć pewne różnice. Grace miała krótsze włosy i twarz w kształcie serca, a jej usta wydawały się szersze i jakby wiecznie uśmiechnięte, podczas gdy Tessa splatała włosy w warkocz, a jej pociągła twarz i delikatny dołeczek w podbródku sprawiały, że wydawała się nieco bardziej zrównoważona niż siostra. Jednak teraz obie uwiesiły się na bracie, obsypując go mokrymi całusami i chichocząc jak nastolatki, tylko po to, by zaraz objąć serdecznie Voice. Obie były wysokie i wyjątkowo śliczne, a ich ciemne oczy, tak podobne do oczu Percy'ego, dodawały im uroku, jednak niewątpliwie uroda panny Cheney była zdecydowanie bardziej klasyczna i subtelna. Zabawne, ale na pierwszy rzut oka wszystkie trzy mogłyby uchodzić jeśli nie za siostry, to za kuzynki. Szczególnie Tessa wydawała się podobna do Voice, może ze względu na większą powściągliwość, o ile przy tak entuzjastycznym powitaniu w ogóle można mówić o powściągliwości. - Och, Merlinie, jak dobrze! Percy, nareszcie przywozisz nam siostrę! Zawsze chciałyśmy mieć młodszą siostrę, a rodzice sprezentowali nam dwóch nieznośnych braci, prawda, Tess? - zawołała Grace, wyciskając na policzku Voice serdecznego całusa i uśmiechając się radośnie. Tessa roześmiała się i objęła ramionami obie, Voice i Grace, i pewnie te powitania trwałyby jeszcze długo, gdyby nie interwencja Percivala. - Wariatki, udusicie ją! Sio! - zawołał ze śmiechem, wyrywając Voice z rąk sióstr i mając nadzieję, że ich wylewność nie przeraziła dziewczyny. - W porządku? - spytał, obejmując ją ramieniem i uśmiechając się promiennie. - To jeszcze raz. To jest Grace, królowa artystycznej bohemy w Toronto. A to Tessa, poważna pani uzdrowiciel od małych czarodziejów - powiedział z uśmiechem, po czym odwrócił głowę, jakby wyczuwając obecność reszty rodziny. I rzeczywiście, na werandzie stali jego rodzice i dziadek, uśmiechając się szeroko. Percival rozpromienił się jeszcze bardziej, o ile to było możliwe, po czym delikatnie pociągnął Voice za sobą w kierunku werandy.
Wiedziała, że powoli zbliża się dzień, gdy będzie musiała opowiedzieć mu o swoim dzieciństwie. Trzymanie wszystkiego dłużej w tajemnicy nie miało sensu. Było jej ciężko zatrzymywać dla siebie cisnące się na usta wyznania, ale nie chciała go tym obarczać. Wiedziała, że każde słowo niosłoby ze sobą przeraźliwy ból i wspomnienia, przez które mogłaby kompletnie się rozsypać. Nie zamierzała stawiać go w niewygodnej sytuacji, gdy musiałby zbierać resztki jej serca z podłogi, równocześnie uważając, by nie nadepnąć na strzępki duszy. Jeszcze w czerwcu chciała zniknąć, byleby nie czuć już nic więcej, i Merlin świadkiem, że nie zamierzała znów wracać do tego stanu. Sądziła, że nieprzywoływanie przeszłości pozwoli o niej zapomnieć, ale widocznie nic nie jest tak proste, jak każdy z nas by chciał. Cały czas obiecywała sobie, że niedługo wszystko wyzna Percy'emu, ale wciąż brakowało jej odwagi. W ogóle brakowało jej wielu rzeczy, ale to nie było ważne. Percival ją kochał i nie liczyło się nic więcej. Może to i dobrze, że jej matkę niemal zmiotło z powierzchni ziemi - pewnie nie byłaby zachwycona Follettem, pomimo całej jego taktowności i rycerskości. Voice mogła się założyć, że jej ojciec również nie byłby zainteresowany partnerem swojej córki. Braci rozwiało po świecie i nie został już nikt, kto mógłby choćby w święta się nią zainteresować. Nawet mimo bliskości Percy'ego czuła dziwną, przejmującą samotność, która narastała, gdy Cheney uświadamiała sobie, że Percival ma kochających rodziców, rodzeństwo, dziadka; że ma dom, do którego zawsze może wrócić - miejsce, w którym czuje się bezpiecznie. Ona najbezpieczniej czuła się w jego ramionach i tylko do nich chciała wracać. Cała reszta dawno straciła sens. Niewątpliwie ogarniał ją urok i spokój tego miejsca. Wszystko tak pięknie, świeżo pachniało. Powietrze mieszało się w jej płucach z zachwytem i nieśmiałością. W takim miejscu musieli mieszkać ciepli, cudowni ludzie. Nie istniała inna opcja. Może wcale nie będzie tak źle? Jeśli wszyscy byli choć w połowie tak kochani i wspaniali, jak Percival, wręcz musiało być dobrze. Ledwo zdążyła założyć za ucho kosmyk włosów, by prezentować się jako tako dobrze, gdy z domu wybiegły siostry Percy'ego. Tak śliczne i radosne, że odebrało jej mowę, a radość i wzruszenie zaczęły delikatną mgiełką otaczać jej serce. Perlisty śmiech wyrwał się z jej ust, gdy obserwowała, jak Tessa i Grace wieszają się na bracie kompletnie bez skrępowania, czego pewnie ona nie umiałaby dokonać. Były tak piękne, naturalne i beztroskie, że Voice od razu zapałała do nich sympatią, chociaż poczuła się też trochę onieśmielona. Mimo to uśmiech nie schodził z jej twarzy, delikatnie zarumienionej i rozpromienionej. Przy tym radosnym trajkotaniu trochę wstydziła się odezwać, z natury bardzo cicha, najchętniej szepcząca, ale mimo to była szczęśliwa. Nawet nie zauważyła, kiedy Percy wyrwał ją z objęć dziewcząt. - W porządku, nie martw się - uśmiechnęła się miękko, odrobinę niepewnie, tuląc delikatnie do jego boku, przy którym zdecydowanie nabierała pewności. Błyskawicznie zarejestrowała subtelne różnice między siostrami, których widok od razu sprawiał, że kąciki jej warg wędrowały w górę. Faktycznie czuła się trochę jak młodsza siostra, ale absolutnie nie miała nic przeciwko temu. Gdy tylko zauważyła, że Percival patrzy na coś za nimi, również się odwróciła, by po chwili ścisnąć koszulkę na jego plecach, znów czując nieprzyjemny ucisk w żołądku. Nie zdążyła jednak nawet pomyśleć o tym, jak się zachować, bo została pociągnięta prosto w paszczę lwa. Albo kolejne ramiona.
Chciał się z nią tym wszystkim podzielić. Samotność była najgorszą rzeczą, jaka mogła spotkać kogoś tak wrażliwego jak ona i Percy zdawał sobie sprawę, że nie jest w stanie nawet sobie wyobrazić jej cierpienia. Sam często czuł się samotny, ale przecież w Kanadzie czekała na niego rodzina. Zawsze mógł rzucić karierę i wrócić do domu, spróbować dostać się do kanadyjskiej drużyny narodowej... miał wybór, miał do kogo wrócić. A patrząc na Voice, widział jej rozpaczliwą tęsknotę za bliskością, której nie mógł własnymi siłami ukoić. Był pewien, że jego najbliżsi staną na wysokości zadania i zaleją Voice falą ciepła i serdeczności, wypełniając puste miejsce w jej duszy, dając poczucie, że jest ważna i kochana, że jest częścią tego domu i tej rodziny, której ramiona zawsze były otwarte. Bliźniaczki były cudowne. Percy fukał na nie i udawał, że się gniewa, ale rozdawał całusy na prawo i lewo, nie mogąc się nacieszyć obecnością najważniejszych kobiet jego życia, roześmianych i promiennych. Widział, że wylewność Grace i Tess odrobinę zakłopotała Voice, jednocześnie sprawiając jej ogromną radość i wywołując promienny uśmiech na jej bladej twarzyczce, która teraz rozkwitła rumieńcem. Właśnie na to liczył. Jego siostry były urocze i tak serdeczne, że bez trudu podbijały wszystkie serca, a pojawienie się ukochanej ich brata wprawiło je w szampański nastrój, którego nie próbowały kryć. Poczuł palce Voice, zaciskające się na jego koszulce w wyraźnym przypływie paniki. Pocałował ją jeszcze przelotnie w skroń, czując nie tyle niepokój, co raczej dziwne wzruszenie i doniosłość tej chwili. Nigdy wcześniej nie przedstawiał rodzinie żadnej dziewczyny i wszyscy byli tym faktem głęboko poruszeni, rozumiejąc, że tym razem Percy naprawdę się zakochał. Nie zdążyli nawet dojść do połowy schodów, kiedy starsi członkowie rodziny wyszli im na przeciw. Brevan i Magnus Follett wyglądali jak kolejne wcielenia Percy'ego i dawali Voice pojęcie, jak jej ukochany będzie wyglądał za kilkadziesiąt lat. Obaj byli wysocy, o ciemnych, roześmianych oczach. Ojciec Percy'ego był szpakowaty, podczas gdy dziadek zupełnie siwy, ale krzepki i wyprostowany. Uśmiechali się do niej ciepło, jednak to pani Follett wysforowała naprzód, obejmując jednocześnie Voice i Percy'ego i przytulając ich do siebie. Była dość wysoka, szczupła, jasnowłosa i niebieskooka, wciąż ładna, choć siateczka zmarszczek mimicznych pocięła jej jasną skórę, szczególnie w kącikach oczu, nadając jej miły i serdeczny wygląd. Tessa i Grace były do niej niewątpliwie podobne, choć oczy odziedziczyły po rodzinie ze strony ojca. Percy nachylił się, by ucałować mamę w policzek, śmiejąc się i obejmując ją mocno, po czym delikatnym ruchem otarł zabłąkaną łzę wzruszenia, toczącą się po jej zarumienionym policzku. Roześmiała się, po czym zwróciła w stronę Voice, ujmując jej dłonie i patrząc na nią z serdecznym uśmiechem. - Och, Percy, żaden z ciebie poeta. Voice, kochanie, jesteś sto razy śliczniejsza niż opisywał. Tak się cieszę, że tu jesteś - powiedziała ciepło, po czym ucałowała dziewczynę w policzek. Dziadek przedstawił się z uśmiechem, po czym ucałował dłoń Voice, ale było w tym więcej żartu niż powagi, a błysk w jego ciemnych oczach (taki sam, jaki pojawiał się w spojrzeniu Percy'ego, kiedy coś go ucieszyło) był dowodem na to, jak bardzo przypadła mu do serca wybranka wnuka, którego uścisnął mocno, po męsku. Na samym końcu podszedł Brevan Follett, który po prostu ujął dłonie Voice i patrząc jej w oczy i uśmiechając się uśmiechem Percivala powiedział, że jest szczęśliwy, że może ją poznać i żeby uważała ich dom za swój dom. Po tych słowach objął mocno syna i posłał mu ciepły uśmiech pełen aprobaty. - A Arthur? - spytał Percy, rozpromieniony i szczęśliwy, zerkający to na Voice, to na resztę rodziny. Brevan odetchnął głęboko i powiedział, że Arthur nie mógł się pojawić, bo wypadło mu coś ważnego. Percival nieco spochmurniał, po czym ujął dłoń Voice i uśmiechnął się do niej czule, starając się pokryć rozczarowanie. - Arthur jest... wiecznie zbuntowany. Nie lubi "rodzinnych spędów", ale może to i lepiej... zawsze robi na przekór. Chociaż na pewno by cię polubił - dodał ciepło i poprowadził dziewczynę do wnętrza przestronnego, ale przytulnego domu. Ściany pokrywały ruchome zdjęcia i rysunki dzieci z dopisanym imieniem, wiekiem i datą. W powietrzu unosił się zapach świeżych kwiatów i domowego ciasta, wszyscy rozmawiali, śmiejąc się i okazując Voice tyle życzliwości i ciepła, jakby od zawsze należała do rodziny. Nawet nieznośny Arthur, a raczej jego nieobecność, nie zdołały tego zepsuć.
Voice dostała w spadku po matce pudełko pełne listów. Niektóre niemal lepiły się od mdłych i nieudolnych przeprosin, inne zawierały pokrętne wytłumaczenia i prośby; jeszcze inne składały się z faktów, takich jak nazwisko jej ojca czy dziadków, albo starannie obliczoną wartość domu, niemal kompletnie zniszczonego przez wybuch kociołka. W Voice narastała frustracja za każdym razem, gdy przypominała sobie rozerwane, osmalone ciało matki albo jasne oczy ojca, który nigdy nie próbował rościć sobie praw do tego tytułu. Łzy napływały do jej oczu, gdy czasami miała wrażenie, że słyszy Madnessa i jego siostrzyczko, jesteśmy w chuj podobni, tylko ja zawsze jestem prze tobą, więc może dlatego tego nie widzisz. Zoell też wciąż tkwił w jej pamięci, plotąc głupoty i nazywając ją blondyneczką. To zabawne, że cała rodzinka wciąż tłukła się w jej głowie, a nikt nigdy nie pokusił się o to, by w swojej głowie znaleźć miejsce dla niej. Była niepotrzebna, zbędna. Zawadzała. Równie dobrze mogłaby nie istnieć i zdjąć z barków wszystkich odpowiedzialność za siebie, do której nigdy się nie przyznawał i nikt nie potrafił jej podjąć. Próbowała radzić sobie sama, ale wiedziała, że nie daje rady. Ciężar wspomnień, samotności i nowych wyzwań był zbyt duży, by dała radę go dźwigać, a usiłowała robić to już od dawna. Po cichu miała nadzieję, że Percy jej pomoże, ale nie chciała go tym obarczać i tym samym wszystko komplikowała. Spokój Percivala nieco tłumił jej niepewność, utwierdzając w przekonaniu, że wszystko będzie dobrze. Przestała przejmować się tym, jak leży na niej sukienka i jak układają się włosy. Ujmowała ją prawdziwość tego miejsca i serdeczność rodziny Percy'ego. Serce biło szybciej, a czarujący uśmiech nie schodził z jej twarzy, podobnie jak subtelny rumieniec. Pierwsza w kolejności do ściskania była pani Follett, szalenie podobna do mamy Voice i gdyby wszystko nie działo się tak szybko i nie było tak ekscytujące, być może bolesne wspomnienia naparłyby na dziewczynę, ale teraz nie miały na to czasu. Wzruszenie kobiety sprawiło, że serce Cheney również delikatnie zadrżało. - To ja bardzo się cieszę, że mogę w końcu panią poznać - lekko zaciśnięte gardło nie pozwalało, by powiedziała coś więcej, ale promieniujące radością oczy najlepiej mówiły o rozpierających ją emocjach. Dziadek i tata Percivala byli do niego tak podobni, że czuła się zupełnie jakby przeniosła się w przyszłość. Obu mężczyzn przywitała ciepło, jednak wciąż z nutą niepewności i nieśmiałości. Słowa Brevana Folletta jeszcze dodały jej blasku, równocześnie poruszając wrażliwą strunę duszy. Nigdy nie miała swojego domu. Miała puste, zimne mury, z którymi nie łączyła jej żadna więź emocjonalna. Nie miała rodziny, nie doświadczyła matczynego ciepła, a tutaj to wszystko ją otaczało, jakby wynagradzając ból, którego doświadczyła w dzieciństwie. - Moi bracia też nie należą do specjalnie rodzinnych, także rozumiem - posłała mu krzepiący uśmiech, nie mówiąc jednak nic więcej. Po raz pierwszy wspomniała cokolwiek o swojej rodzinie, ale sytuacja pobudzała ją do wyznań. Szybko jednak się opanowała, odrzucając nieszczęsne wspomnienia, które próbowały wyprzeć z jej głowy niemal czystą euforię. Rozglądała się po domu z zaciekawieniem, oglądając zdjęcia i rysunki, dopasowując imiona do twarzy. Przyjemne ciepło rozchodziło się po jej ciele, przez chwilę muskając umysł wspaniałą i irracjonalną myślą, że w końcu ma rodzinę.
Percival sam nie wiedział, kogo obejmować, całować, z kim rozmawiać, kiedy otaczały go najbliższe osoby, które tak bardzo kochał i przy których nareszcie czuł się kompletny. Wiedział, że jego rodzina powita Voice z właściwą sobie serdecznością, ale mimo to czuł rozpierającą go radość na widok zarumienionej i szczęśliwej twarzy dziewczyny, która została zalana falą ciepła i w ciągu kilku zaledwie minut wciągnięta do kręgu rodzinnego z taką naturalnością, jakby zawsze do niego należała. Była piękna w swoim wzruszeniu i zakłopotaniu i wyraźnie widział, jak dobre wrażenie zrobiła na całej rodzinie. Nie sądził, że jego mama uroni łzę, ale było to rozczulające, podobnie jak scena powitania Voice, która chwyciła go za serce i sprawiła, że chwilę później Percy ucałował wilgotny od łez policzek mamy z wielką serdecznością. Voice promieniała. Chłopak patrzył na nią z czułością, zastanawiając się, czy w jej własnym domu ktokolwiek witał ją tak ciepło? Wątpił. Widział z jaką radością i oszołomieniem przyjmowała te wszystkie przejawy serdeczności i gościnności, i czuł, że w jej sercu wypełnia się jakieś puste miejsce. Dokładnie tak, jak sobie to zaplanował. Jedynym dysonansem okazał się jak zwykle Arthur i mimo że Percy starał się ukryć swoje rozczarowanie, nie wychodziło mu to najlepiej. Pewnie, kłócili się i doprowadzali wzajemnie do szału, czasem rozbijali sobie nosy, a siostry musiały ich rozdzielać, żeby nie doszło do prawdziwej bijatyki, ale mimo wszystko byli ze sobą zżyci. Arthur był nieznośny, robił wszystkim na przekór, w przekonaniu Percivala nawet jego alergia na sierść była wyłącznie sposobem podkreślenia swojej niezależności i odmienności. A jednak gdyby zaszła taka konieczność, skoczyliby za sobą w ogień. Ich relacja była skomplikowana, kręciła się wokół rywalizacji i zazdrości Arthura, bo Percy był złotym dzieckiem, któremu wszystko przychodziło z łatwością, a o nim samym nie można było tego powiedzieć. Poza kształtem twarzy i kolorem oczu nie byli nawet do siebie specjalnie podobni. Patrząc na nieprawdopodobnie kolorowe rysunki siedmioletniego Arthura, które wydawały się zapowiedzią jego fascynacji graffiti, Percy zastanawiał się, jak to możliwe, że brat nawet z faktu swojej nieobecności potrafi zrobić prowokację i wyprowadzić go z równowagi. Był w tym niekwestionowanym mistrzem, a jednak Percival czuł zawód, że nie może przedstawić Arthurowi Voice. Uśmiechnął się do niej w odpowiedzi, zaskoczony wzmianką o braciach. Nigdy dotąd o nich nie wspominała i Percy właściwie założył, że jest jedynaczką. Chciał ją o coś zapytać, ale to nie była dobra chwila, dlatego tylko mocniej ścisnął jej dłoń i wzruszył ramionami. - Trudno, będzie jeszcze okazja. Oddychał zapachem domu i dzieciństwa, wsłuchując się w głosy swoich bliskich i ściskając dłoń ukochanej. Ogarnął go spokój i czysta radość, która wyparła nawet obraz kpiącego uśmiechu i piegowatej twarzy młodszego brata. Zatrzymali się dopiero przy schodach, razem z całą rodzinną procesją, którą otwierała pani Follett, a zamykały bliźniaczki. Dziadek został na werandzie, by wypalić w spokoju fajkę. - Percy, kochanie, posłałam wam w twoim pokoju, dobrze? - Pani Follett spojrzała pytająco na syna i jego dziewczynę, mając nadzieję, że nie mają nic przeciwko. Percival pokiwał z uśmiechem głową, poprawiając na ramieniu swoją torbę. - Obiad będzie za dwadzieścia minut, więc możecie się rozpakować i odświeżyć - dodała z uśmiechem, po czym ciepło pogłaskała policzek Voice i zniknęła w kuchni. Sypialnia Percivala znajdowała się na pierwszym piętrze. Na ścianie wisiały stare miotły, pierwsza koszulka szkolnej reprezentacji i dwa plakaty z zawodnikami quidditcha. Poza tym pokój był jasny i przestronny, z przylegającą do niego niewielką łazienką, szerokim łóżkiem i ogromnym regałem pełnym książek, głównie przyrodniczych, chociaż znalazłoby się też trochę klasyki. Wszystkie meble zrobione były z ciemnego drewna, ale jasne obicia, zasłony i ściany nieco łagodziły ten surowy nastrój. Percy zamknął drzwi i postawił na podłodze ich bagaże, po czym objął Voice w pasie i przyciągnął ją do siebie. - I jak? Nie pożarli cię żywcem? - spytał konspiracyjnym szeptem, uśmiechając się z czułością i delikatnie gładząc jej plecy.
Było jej trochę głupio. Głupio, bo wiedziała, że ona nie pokaże mu swojego domu rodzinnego, nie przedstawi matki ani ojca, nie powie patrz, to mój pokój, a to moja maskotka z naderwanym uchem. Mogła najwyżej otworzyć stary album ze zdjęciami i przedstawić historię swojego życia w obrazkach. Nawet teraz pomniejszony zaklęciem tom leżał schowany na dnie torby, by w razie czego boleśnie uświadomić jej, jak bardzo jej rodzina różni się od rodziny Percivala. Dobrze wiedziała, że ta myśl najboleśniej uderzy w nią wieczorem, gdy poziom podekscytowania i oszołomienia nieco spadnie. Teraz jednak wszystko odciągało jej uwagę od wspomnień o matce. Czemu martwi ludzie zajmują w naszej głowie tyle miejsca? Voice wolałaby, żeby jej myśli krążyły dookoła czegoś przyjemnego i miała nadzieję, że czas spędzony z Follettami pozwoli jej choć trochę oderwać się od przeszłości. Co chwilę zerkała na Percivala, szukając w jego uśmiechu wsparcia. Nigdy nikt nie przedstawiał jej swoim rodzicom, więc niekoniecznie odnajdowała się w całej sytuacji. Mimo to czuła się wyjątkowo komfortowo, chociaż jeszcze rok temu czyjś dotyk wzbudzałby w niej pragnienie ucieczki. Może rzeczywiście miała szansę na szczęście? Może wszystko faktycznie już się prostowało i prowadziło do punktu, gdzie Voice Cheney ma rodzinę, dom, spokój? Prawdopodobnie nie powiedziałaby tego głośno, żeby nie zapeszać, ale bardzo tego chciała i wierzyła, że z Percy'm może się udać. Nikt nigdy nie witał jej tak serdecznie. Przyjaciółek nie miała, bracia nie należeli do wylewnych i w sumie tylko Leoś dawał jej ciepło, o które niemo błagała, a które potem znalazła u Percivala i do którego lgnęła jak ćma do światła. Napełniał ją ufnością i spokojem, a wspomnienie jego czułych dłoni i cudownego uśmiechu sprawiało, że sen przychodził szybciej i był o wiele przyjemniejszy. Zawsze chciała mieć starszą siostrę. Piękną, promienną starszą siostrę, w którą mogłaby wpatrywać się jak w obrazek i brać z niej przykład. Teraz znalazła dwie starsze siostry, tak śliczne, że aż onieśmielające. Zawsze chciała mieć też prawdziwą mamę - taką, której oczy okalają cienkie niteczki zmarszczek, a jej dłonie są ciepłe i czułe. Marzyła o krzepkim, wspaniałym ojcu, od którego biłaby wewnętrzna siła i spokój. Voice nie sądziła, że wszystkich ludzi, którzy do tej pory istnieli tylko w jej głowie, znajdzie w Kanadzie, a w dodatku będzie towarzyszył im mężczyzna jej życia. W takim otoczeniu wszystko, co bolesne stawało się nieważne, jakby zdarzyło się w innym życiu, w innym świecie i innemu człowiekowi. I zniknął nawet nieprzyjemny ucisk w żołądku, całkowicie rozpuszczony serdecznością Follettów. Dotyk matki Percivala działał krzepiąco i sprawiał, że na twarzy Voice rozkwitał lekko wzruszony, promienny uśmiech. Ekscytował ją fakt, że zaraz zobaczy królestwo swojego księcia. Chciała lepiej go poznać i czuła, że to miejsce jej na to pozwoli. Świeżość kanadyjskiej puszczy uświadomiła jej, dlaczego Percy dusi się w mglistym Londynie i tak bardzo pragnie ucieczki. Rozglądała się po pokoju z zaciekawieniem, starając się zapamiętać każdy szczegół. Podobały jej się miotły i plakaty, i meble z ciemnego drewna, a jeszcze bardziej podobały jej się książki, które kojarzyły jej się z własnym mieszkaniem. Zanim jednak zdążyła przebiec wzrokiem po tytułach, znalazła się w ramionach Percivala. Objęła go delikatnie za szyję, wcześniej poprawiając z troską kilka zabłąkanych kosmyków włosów. - Wiesz, w pewnym momencie myślałam, że zaraz pobiją się o to, kto zje większą część, ale w końcu podzielili się po równo - odparła z nutą ekscytacji i przerażenia, ale promienny, słodki uśmiech najlepiej świadczył o rozpierającym ją od środka szczęściu. - Są wspaniali, Percy. Nawet nie wiem, kto poruszył mnie bardziej - dodała, a gdy jej oczy zapełniły się łzami, szybko je przepędziła i musnęła wargami jego policzek, śmiejąc się cicho i tak radośnie, że przez tę krótką chwilę jakikolwiek cień smutku zniknął z jej twarzy, czyniąc ją czystą, dziewczęcą i jeszcze delikatniejszą.
Nie wiedział, jak to możliwe, ale przy Voice nauczył się uważać na słowa i powściągać swoją zwykłą impulsywność. Zdawał sobie sprawę, że niektórych kwestii nie wolno mu poruszać, mimo że to właśnie one mąciły ich pozornie idealne szczęście, niepokojąc Percy'ego i sprawiając, że w jego głowie rodziły się kolejne pytania. Nie chodziło o zwykłą ciekawość, a raczej o głęboką potrzebę zrozumienia najbliższej osoby, odkrycia przyczyny smutku czającego się na dnie jej oczu i dziwnej atmosfery mieszkania, której nigdy nie potrafił do końca zdefiniować. Rozumiał, że nadał ich relacji zawrotnego tempa, ale nie potrafił się powstrzymać, pierwszy raz w życiu mając całkowitą pewność co do swoich uczuć, zachłystując się miłością i chcąc dzielić się nią z bliskimi. Mimo to pozwalał Voice na zachowanie swoich tajemnic, starając się o nich nie myśleć i wykazując się cierpliwością, o którą nikt by go nie posądzał. Tak naprawdę jego legendarna wręcz wybuchowość dotyczyła wyłącznie ludzi. W obecności zwierząt stawał się łagodny i opanowany, starając się zdobyć ich zaufanie i nie zrażając się początkowymi trudnościami. Podobnie było w przypadku Voice, której bezradność i samotność poruszyły w jego duszy jakąś wrażliwą strunę. Nie naciskał na nią, zdając sobie sprawę, że i tak przyspiesza bieg wydarzeń, dlatego powinien uszanować jej prywatność, nawet jeśli robił to z bólem serca. Miał wrażenie, że Voice od zawsze była częścią jego życia i częścią tego domu. Nie zdziwiłby się, gdyby na ścianie w holu znalazł nieznane dotąd rysunki z dopiskiem Voice, 7 lat i zdjęcia jasnowłosej i niebieskookiej dziewczynki, prezentującej szczerbaty uśmiech i trzymającej w dłoni mleczny ząb. Jej nieśmiałość kontrastowała z niepohamowanym entuzjazmem Grace i Tessy, ale nie mógł się oprzeć wrażeniu, że potrzeba jej tylko trochę czasu i rodzinnego ciepła, żeby dołączyć do jego wiecznie roześmianych sióstr, biegających boso po porannej rosie i wijących wianków, które mimo że miały już swoje dorosłe życie, tutaj, w środku kanadyjskiej puszczy, znowu były małymi dziewczynkami. Chciał wyrwać ją z mglistego i ponurego Londynu, pozwolić odetchnąć innym powietrzem i inną rzeczywistością. Swego czasu Percy ostentacyjnie paradował po szkole w towarzystwie swoich uroczych sióstr, dzięki czemu wszyscy troje zyskali tytuł najpiękniejszego rodzeństwa w Riverside. Być może nawet na niego nie zasługiwali, ale mało kto potrafił się oprzeć ich promiennym uśmiechom i urokowi, jaki rozsiewali, ciesząc się swoim towarzystwem. Jego relacje z Tessą i Grace były stanowczo łatwiejsze i bliższe niż z Arthurem, do którego właściwie nie potrafili dotrzeć. Percy widział szczerą radość, z jaką bliźniaczki powitały Voice, naprawdę widząc w niej młodszą siostrę, dziewczynę, która skradła serce ich brata i zmieniła ton jego smutnych listów, z których jeszcze do niedawna biło przygnębienie i wątpliwości. Właśnie to chciał zrobić - rzucić ją w ramiona swojej dużej, serdecznej rodziny, otoczyć szczebiotem sióstr, spokojnym ciepłem ojca i dziadka, troskliwością matki, której tak bardzo jej brakowało. Przez chwilę czuł się zakłopotany infantylnością tych plakatów i mioteł, ale Percy nigdy nie należał do osób, które łatwo zawstydzić, dlatego uśmiechnął się sam do siebie, wspominając swoje marzenia o karierze gracza narodowej reprezentacji. Nie sądził, że prawdziwe szczęście da mu dopiero obecność Voice, bez której nawet wspięcie się na szczyt nie miało żadnego znaczenia. Zaglądał jej w oczy z uśmiechem, już teraz dostrzegając subtelne zmiany, jakie w niej zachodziły. Tak promienną widział ją tylko kilka razy i zawsze jej śliczny uśmiech zapadał mu głęboko w pamięć. Zawtórował jej śmiechem, po czym pocałował ją w czubek nosa, dostrzegając wilgotny blask jej oczu. - Wiem. Bardzo ich kocham. I ciebie. I jestem szczęśliwy, mając was wszystkich w jednym miejscu. Są tobą zachwyceni, wiedziałem, że tak będzie - wyszeptał w radosnym uniesieniu, po czym podniósł ją i okręcił wokół własnej osi, całując w usta. - Jesteś najśliczniejszą istotą na ziemi, kiedy się śmiejesz. Chcę, żebyś zawsze się tak uśmiechała - powiedział, stawiając ją w końcu na podłodze i odgarniając z jej policzka kosmyk złocistych włosów. Milczał przez chwilę, patrząc na nią z uczuciem, którego nie był w stanie wyrazić żadnymi słowami, po czym pokręcił głową, jakby nie wierząc we własne szczęście. - Rozpakowujemy się teraz czy potem? A, tam jest łazienka, gdybyś chciała przypudrować nosek - dodał z uśmiechem, po czym skradł jej krótkiego całusa i w końcu wypuścił ją z objęć.
Voice bardzo dobrze sprawdzała się w roli nauczycielki, chociaż nie do końca była tego świadoma. Obcowanie z nią wymagało cierpliwości i opanowania, a niektórych granic po prostu nie dało się przekroczyć, nawet mimo najszczerszych chęci. To ona dyktowała warunki gry. Bardzo sprytnie udawała, że jest inaczej, ale dobrze wiedziała, że to ona rozdaje karty. Widocznie Ślizgońskie skłonności są silniejsze niż cokolwiek innego... Nie czuła się panią sytuacji, bo przez ostatni rok wszystko leciało z jej rąk, ale znów odzyskiwała kontrolę. Podobno rządzimy własnym życiem, czyż nie? Każdy jest kowalem swojego losu. Przynajmniej w teorii. Praktyka przynosi ze sobą bolesne sprostowanie i przypomina, że ten los, który podobno możemy kuć, jest ślepy i wcale nie tańczy tak, jak mu zagramy. Czasami trochę gubiła się w tej relacji, przerażona intensywnością własnych uczuć i łatwością, z jaką przyszło jej dopuszczenie do siebie Percivala. Bała się, że opis jej dzieciństwa zabrudzi pozornie perfekcyjny obrazek, jaki utworzył się w jego głowie. Wiele brakowało jej do ideału i wiedziała, że pewnego dnia Percy zobaczy wszystkie jej wady w najczystszej postaci. Mogła tylko mieć nadzieję, że i one zostaną pokochane i może stłumione czułością, troską. Miłość zmieniała ją na lepsze. Była jak delikatny, rzadki kwiat, który rozkwitał, gdy starannie się o niego dbało. Oczywiście nie mogło obyć się bez ostrożności i pewnej dawki wiedzy... A Percy posiadał tylko jej cząstki. Miała dziwne wrażenie, że to jej miejsce, jej dom. Otaczało ją tyle serdeczności i ciepła, że absolutnie nie potrzebowała już niczego więcej. Czuła się wolna, szczęśliwa i szalenie wzruszona, mimo że w sercu kanadyjskiej puszczy znajdowała się od zaledwie kilku, może kilkunastu minut. Błyskawicznie zapomniała o deszczowym, dusznym Londynie i o swoim przestronnym, ale pustym mieszkaniu. Tutaj było po prostu lepiej, spokojniej, bezpieczniej. Nie musiała nikogo udawać. Wystarczyło po prostu się otworzyć. Będąc dzieckiem, niewiele rysowała. Być może dlatego, że jej matka oszczędzała na papierze, a być może dlatego, że wszystkie rysunki i tak trafiały do kominka, jeśli nie zostały dostatecznie dobrze ukryte. Większość zdjęć, które zachowały się z jej dzieciństwa, była zrobiona ukradkiem. Brakowało pozowanych uśmiechów i starannie zaplanowanych fotografii przedstawiających ważne wydarzenia w życiu każdego dziecka, takie jak urodziny czy pierwsze Boże Narodzenie. Voice nie obchodziła ani urodzin, ani Bożego Narodzenia, ani innych świąt, które inni uważają za istotne. Dopiero Hogwart zaczął trochę zmieniać jej nawyki, pokazując inny punkt widzenia i powoli przyzwyczajając do tego, że w grudniu stawia się piękną choinkę. Wiedziała, że jej ojciec wychowuje dwoje dzieci. Wiedziała, że ma brata, który jest artystą i siostrę, której pewnie nie mogłaby pokochać... Nie chciała takiej rodziny. Nie chciała znać ludzi, którzy przez tyle lat skutecznie ignorowali fakt istnienia jeszcze jednej kruchej blondynki. Rodzina Percivala przyjęła ją do siebie od razu, tak naturalnie i serdecznie, że nawet nie zdążyła zauważyć momentu, kiedy stała się niemal jej częścią. Powoli zaczynała rozumieć, dlaczego Percy jest taki otwarty i dlaczego bije od niego taka wewnętrzna wolność. Cieszyła się jego szczęściem, dostrzegając to, jak bardzo przywiązany jest do swoich bliskich. Przez jej głowę przemknęła myśl, że byłby doskonałym mężem i ojcem i chociaż było to głupie i naiwne, jej serce zabiło szybciej. - Ja też cię kocham, Percy. Bardzo cię kocham - szepnęła, jakby powierzając mu swoją największą tajemnicę. Z jej twarzy nie schodził radosny uśmiech, a bliskość Percivala jeszcze dodawała jej blasku. Jego usta niezmiennie były słodkie i miękkie, a jednak za każdym razem ich dotyk elektryzował ją jeszcze mocniej. Subtelny rumieniec oblał jej policzki, spowodowany tak pięknym komplementem, że w lekko zakłopotanym uśmiechu pokazała rząd białych zębów. Przechyliła delikatnie głowę, by przytulić twarz do jego ciepłej dłoni. - Wyjmę kilka rzeczy. Chciałabym ci coś pokazać - odparła, podchodząc do bagaży, klękając na podłodze i szukając czegoś w swojej torbie. W końcu wyjęła spomiędzy ubrań malutką książeczkę, która pod wpływem właściwego zaklęcia urosła, stając się albumem w czarnej, szorstkiej okładce. Powoli wstając, szybko przerzuciła kilka stron, w końcu natrafiając na zdjęcie jakiegoś pomieszczenia. Odwróciła się przodem do wnętrza pokoju i stanęła przy Percy'm, pokazując mu fotografię własnego pokoju. - Popatrz, mamy w tym samym miejscu regał z książkami, łóżko i łazienkę. Meble chyba też są z tego samego drewna. Tylko u mnie było ciemniej - dodała, wskazując na zdjęciu przybrudzony świetlik. W jej pokoju na próżno było szukać plakatów czy rysunków - ściany świeciły smutną pustką, sprawiając, że miejsce wydawałoby się niezamieszkane, gdyby nie jasnoróżowa, śliczna sukienka dla małej dziewczynki, przewieszona przez oparcie fotela. - Potem... Potem pokażę ci resztę - dodała z nutą niepewności, ale przekonana o tym, że Percy musi w końcu poznać jej historię. Cicho zamknęła album, by z dziwną melancholią, nieświadomie przytulić go do piersi.
Owszem, dyktowała warunki gry, ale tylko w niektórych jej aspektach. Wrodzony upór Percivala połączony z troską i miłością dawał przedziwną mieszankę, która sprawiała, że był gotów podejmować decyzje za nich oboje, nie ulegając całkowicie woli Voice. Z wdziękiem odbierał jej ster i chwytał wiatr w żagle, pozornie obierając zły kurs, starając skrócić sobie drogę, płynąc przez niebezpieczne wody, pełne raf i wirów. A przecież nad wszystkim panował i z radosnym uśmiechem sugerował Voice, żeby pooglądała delfiny i mewy, starając się odwrócić jej uwagę od prędkości, jaką rozwijała ich łupina, raf i choroby morskiej, która mogła zniszczyć urok ich romantycznego rejsu przez życie. Percy czasem czuł się przytłoczony miłością do tej kruchej, jasnowłosej dziewczyny, pragnącej szczęścia, a przesiąkniętej smutkiem. Jakaś część umysłu przypominała mu o bólu, jaki zadały mu jej poprzedniczki, których przecież nie darzył aż tak głębokim uczuciem. Nie bał się jej przeszłości, kochając ją za to, kim była teraz, wtulając się w jego ramiona, śmiejąc i nerwowo poprawiając włosy. Nie znali swoich wad, czy raczej nie zdawali sobie z nich w pełni sprawy - Voice nie widziała Percy'ego w napadzie wściekłości, nie widziała agresji płonącej w jego oczach, wykrzywionej furią twarzy, która traciła wówczas cały swój chłopięcy urok, a stawała się męska i mroczna, według niektórych kobiet niesamowicie seksowna. Mimo że teraz była w stanie łagodzić jego gniew, szanse, że zawsze będzie potrafiła nad nim zapanować, były minimalne. Jest więcej niż prawdopodobne, że pewnego dnia to ona będzie przyczyną wściekłości Percy'ego i nie jej słodki głos ani delikatny dotyk nie wystarczą, żeby załagodzić sytuację. Żadne z nich nie było idealne. Przecież byli tylko ludźmi. Widział, jak w ciągu kilku minut rozkwitła, otworzyła się, a jej twarz pojaśniała. Pomyślał o przygnębiającym, anonimowym Londynie, ludziach o niezdrowej cerze i zmęczonym spojrzeniu, ukrytych pod parasolami i marzących o filiżance herbaty. Gdyby to było możliwe, rzuciłby to wszystko i wrócił tutaj, do domu, zabierając ze sobą Voice. Ale ona miała studia, a on karierę. Zbliżały się Mistrzostwa Świata w quidditchu, a on osiągnął tak wiele, że rezygnowanie z tego w tym momencie byłoby skrajną głupotą. Zdawał sobie sprawę, że jego sportowa kariera może nie potrwać długo, zwłaszcza na pozycji pałkarza, najbardziej urazowej i niebezpiecznej, grożącej poważnymi urazami barków. Nie chciał o tym myśleć. Wolał cieszyć się czasem, który mógł spędzić w Kanadzie, z rodziną i Voice. Jego dzieciństwo było więcej niż szczęśliwe. Składało się na nie wszystko, co sprawiało, że najgorszym wspomnieniem był pierwszy upadek z miotły i złamana ręka czy dzień, kiedy na poważnie pobił się z Arthurem i gdyby nie interwencja bliźniaczek mogliby zrobić sobie prawdziwą krzywdę. Percy czasem żartował, że jego mama niedługo utonie w tych wszystkich relikwiach - mlecznych zębach, rysunkach, fotografiach i trofeach. Teraz kolekcjonowała wycinki z magicznych gazet dotyczące jego kariery i artystycznych sukcesów Grace. Czuli się ważni i kochani, choć wydawało im się to zupełnie oczywiste. Święta były czasem radości i nawet teraz, jako dorośli, nie potrafili ukryć ekscytacji, ubierając choinkę i wycinając śnieżynki z papieru. Na urodziny jubilat otrzymywał zabawne laurki i drobne, ale przemyślane prezenty, które miały sprawić mu radość. To wszystko było takie proste, tak naturalne, że Percy'emu nie mieściło się w głowie, że mogłoby być inaczej. Jego rodzina odznaczała się serdecznością, której nie skąpiła nikomu, a z pewnością nie ukochanej swojego syna, wnuka i brata. Oni też nie byli idealni - kłócili się i obrażali, ale w końcu zawsze żartowali z własnej głupoty, godząc się i zapominając o wszystkim. W przekonaniu Percivala właśnie tak powinna wyglądać rodzina i taką chciał sam stworzyć. Za każdym razem na nowo podbijała jego serce swoją delikatnością i urokiem, czymś nieuchwytnym, co dotykało jego duszy i przejmowało ją dreszczem. Przesunął palcami po jej policzku, uśmiechając się z czułością i mając ochotę krzyczeć z radości, która rozsadzała mu pierś. Pokiwał głową i patrzył na nią z uśmiechem i ciekawością, podziwiając lekkość jej ruchów, a po chwili skupiając się na albumie. Zaskoczyła go, ale nie skomentował tego w żaden sposób, tylko przyjrzał się zdjęciu, które przedstawiało pokój rzeczywiście do złudzenia przypominający jego sypialnię, ale jakby odarty z intymności, zimny i pozbawiony duszy. Tylko różowa sukienka ożywiała to smutne pomieszczenie i sugerowała, że ktoś w nim mieszkał. - Rzeczywiście - przytaknął, po czym uśmiechnął się niepewnie, jakby nie wiedząc, czy powinien to robić. - Gdzie to było? - dodał, chcąc wykazać zainteresowanie, a jednocześnie nie dotknąć bolesnego tematu. Mimowolnie się spiął, czując, że stąpa po kruchym lodzie. - Dobrze, złotowłosa - powiedział miękko, widząc, że jej wcześniejszy uśmiech przygasł, a oczy znów zasnuła mgiełka smutku i niepewności. Z jakiegoś powodu poczuł instynktowną niechęć do tego albumu, jakby ten skrywał cały ból, którego doświadczyła Voice, jakby był jego przyczyną. A jednocześnie zdawał sobie sprawę, że jest kluczem do jej przeszłości. Pocałował ją w czoło i uśmiechnął się łagodnie, starając się rozwiać jej melancholię. - Jeśli jesteś gotowa, może zejdziemy na dół i pomożemy mamie w kuchni? - zaproponował ostrożnie, czując, że Voice potrzebuje kolejnej porcji matczynej czułości, która rozwiałaby jej smutek i pomogła zapomnieć o wspomnieniach, ukrytych wśród kart czarnego albumu.
Trochę dawała mydlić sobie oczy, mimo że starała się, by miłość jej nie zaślepiła. Percy przysłaniał jej cały świat, odbierając część racjonalnego myślenia. Kto o zdrowych zmysłach zdecydowałby się na niemal spontaniczny wyjazd do Kanady? Przecież to było tak nielogiczne i niepasujące do niej, że aż śmieszne. Voice przecież musiała wszystko dobrze przemyśleć, zaplanować, poddać każdej możliwej wątpliwości, ale za Percivalem nie potrafiłaby nadążyć, gdyby zastanawiała się chociaż sekundę dłużej. On podejmował decyzje pod wpływem impulsu, a ona wszystko kalkulowała, robiąc bilans zysków i strat. W tej kwestii byli kompletnymi przeciwieństwami i gdyby czasami jedno nie ulegało drugiemu, nie daliby rady się dogadać. I o ile teraz niemal kompletnie im to nie przeszkadzało, szanse na spokój w przyszłości były... Znikome. Voice jednak wierzyła, że żaden sztorm nie zniszczy ich miłości. Bała się, że pewnego dnia do głosu dojdzie jej perfidia i wyrafinowanie. W końcu sama najlepiej wiedziała, że pod jasną, niewinną główką czai się nie najczystszy umysł. Każdy z nas ma swoją ciemną stronę - niektórzy po prostu ukrywają ją lepiej niż inni. Voice zdecydowanie należała do tych, którzy radzili sobie z tym dobrze. Urocza buzia stanowiła prawie idealną maskę i chociaż Cheney bardzo chciała być szczera, wolała zasłonić niektóre rzeczy przed wzrokiem Percy'ego, przynajmniej na razie. Zbyt krótko się znali, by obarczać się tymi gwałtownymi reakcjami, bolesnymi słowami i wściekłością, która mogła zniszczyć tak kruchą jeszcze relację. Czasami zastanawiała się, po co jej te studia - powoli przestawała odnajdować się w Hogwarcie. Męczyła się w kamiennych murach, a widok dormitorium Slytherinu przyprawiał ją o mdłości. To, co kiedyś było azylem, stawało się więzieniem. Potrzebowała wolnej przestrzeni, słońca i wciąż obiecywała sobie, że już w wakacje spełni te marzenia. Tymczasem miała nadzieję, że Kanada pozwoli jej zapomnieć o paskudnym nastroju Anglii i przypomni, że istnieje świat poza Londynem. Czuła się trochę jak małe dziecko, które dopiero poznaje to, co je otacza i uświadamia sobie, że to, co na mapie, nie jest tylko wytworem czyjejś wyobraźni. Miała nadzieję, że potem Percy pozwoli namówić się na spacer. Chciała jeszcze raz odetchnąć czystym, świeżym powietrzem, pachnącym ziołami i życiem. Innym życiem. Takim, w którym zawsze chciała zasmakować. Życiem wolnym, spokojnym i szczęśliwym. Wiele razy miała zdarte kolana czy siniaki, a jej matka dostawała wtedy białej gorączki, bo przecież Voice musiała chodzić w sukienkach, jak prawdziwa dama, i nie świecić poharatanymi nogami. Oczywiście mała blondyneczka wolała spodnie, bieganie po podwórku i wracanie do domu późno w nocy, gdy jej mama będzie już spała i nie podniesie na nią ręki. Z czasem jednak kilkuletnia Voice Lloyd stała się prawie dorosłą Voice Cheney, która zrozumiała urok sukienek i przestała biegać, bo w szpilkach nie było to specjalnie komfortowe. Do niektórych rzeczy trzeba dorosnąć, a to przecież wcale nie jest proste. Nie do końca wiedziała, jak powinna wyglądać prawdziwa rodzina. Nie miała skąd czerpać wzorców, a przynajmniej tych dobrych wzorców. Czuła, jak to powinno wyglądać, ale w rzeczywistości nie miała bladego pojęcia o macierzyństwie. Wątpiła też, że potrafiłaby być żoną - generalnie średnio sobie radziła w kontaktach międzyludzkich. Miała jednak nadzieję, że takie rzeczy leżą gdzieś w naturze każdego człowieka i po prostu odezwą się w odpowiedniej chwili. Teraz, patrząc na rodzinę Percivala, zaczynała dostrzegać, jak powinien wyglądać prawdziwy dom i w jej głowie bardzo nieśmiało rodziła się nadzieja, że jej przyszłość będzie miała sporo wspólnego z tym cudownym, pełnym ciepła obrazkiem. - W Windsor. To jakieś dwadzieścia pięć mil od Londynu - odparła już trochę pogodniej, przypominając sobie szerokie ulice miasta, zamek i chłodną wodę Tamizy. Album wrócił pomiędzy ubrania, co niemal od razu uspokoiło Voice. Musnęła delikatnie wargami policzek Percy'ego, przytulając do niego na chwilę nos. - Chętnie. Twoja mama jest tak czarująca, że chyba ją zjem, zanim ona zrobi to samo ze mną - promienny uśmiech wrócił na jej twarz, gdy wzięła Percivala za rękę, kierując się w stronę drzwi.
Uwielbiał spontaniczność. Spontaniczne słowa, pocałunki, wypady dokądkolwiek - to wszystko nadawało życiu smak, sprawiało, że czuł się wolny, że był panem samego siebie. Voice brakowało tego pierwiastka radosnego szaleństwa, zachłyśnięcia się życiem, ale to nie miało znaczenia, dopóki nie próbowała go powstrzymywać, dopóki z nieśmiałym, ale szczerym uśmiechem dawała się porwać na spacer czy do serca kanadyjskiej puszczy. Przecież mogli, prawda? Więc dlaczego mieliby sobie odmawiać, bojąc się potencjalnych konsekwencji i pozwalając, by obawy nawarstwiały się jak osad, sprawiając, że z każdym dniem podjęcie decyzji o wyjeździe byłoby coraz trudniejsze? Oczywiście, był gotów iść na kompromisy, mimo że nigdy za nimi nie przepadał, będąc z natury typem dominującym i impulsywnym. Nie lubił się zatrzymywać i analizować wszystkich za i przeciw, pozwalający by czar chwili przeciekł między palcami. Ale Voice miała na niego zbawienny wpływ i nawet jeśli nie zawsze udało się wyperswadować mu niektóre pomysły, to przynajmniej skłaniała go do głębszej refleksji w momencie, kiedy ponosiły go emocje. W gruncie rzeczy nie zdarzało się to tak często, ale wystarczyło nieprzemyślane słowo czy obraźliwy gest, by wywołać w spokojnym i pogodnym Percym falę agresji. On sam nie bał się niczego. Żył w przeświadczeniu, że razem pokonają wszystkie przeszkody, staną się najlepszymi wersjami samych siebie i jeśli Voice już teraz tak dobrze potrafi okiełznać jego gniew i wyleczyć go z samotności, to nie mają się czego obawiać. Nie podejrzewał jej o żadną ciemną stronę, co najwyżej o drobne słabości charakteru, nieistotne wady, które nie mogły zburzyć ich szczęścia. Percival jako dziecko był małym dzikusem. Szalał na miotle, taplał się w błocie, łaził po drzewach i śledził centaury, co było w równym stopniu fascynujące, co głupie. Rodzice zdawali sobie sprawę z jego niepokornego ducha i niezwykłego uroku, którym podbijał wszystkie serca, nawet wtedy, gdy przyniósł do domu wiaderko pełne ślimaków, które rozpełzły się po salonie, włażąc nawet na ściany. Owszem, zrobili z niego dżentelmena, ale nigdy nie zdusili tego pragnienia wolności i miłości do natury, którą sami tak bardzo kochali. Nie potrafili jednak pohamować tej gwałtowności, która czaiła się zawsze pod skórą, nawet gdy uprzejmie się uśmiechał, dusząc w sobie złość. Może dlatego niektórzy uważali go za porywającego i charyzmatycznego - jego uczucia zawsze były tak świeże i intensywne, pozbawione cynizmu czy wątpliwości, a uroda i żywa mimika sprawiały, że zapadał w pamięć. Za to on wiedział bardzo dokładnie, mimo że nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiał. Po prostu wiedział, że wychowywałby swoje dzieci dokładnie tak, jak sam był wychowywany, że traktowałby swoją żonę tak, jak jego ojciec traktował matkę. Widział zagubienie Voice, ale czuł, że potrafiłby ją nauczyć, a może nawet nie nauczyć, ale pomóc odkryć to, co w niej drzemało, ale nigdy nie zostało uświadomione, bo nikt o to nie zadbał. Jego też uspokoiło zniknięcie albumu. Miał wrażenie, że atmosfera nagle się oczyściła, jakby ktoś zdjął ze ściany portret o zbyt intensywnym spojrzeniu. Uśmiechnął się pogodnie, czując muśnięcie jej warg na policzku. - Nigdy bym nie powiedział, że jesteście kanibalkami... - zażartował, po czym skradł jej ostatniego całusa i posłusznie ruszył w kierunku drzwi, ściskając jej dłoń. Kuchnia jak zwykle tętniła życiem. Tessa i Grace śmiały się serdecznie, a ciepły baryton ojca przyjemnie się łączył z ich jasnymi głosami, przerywany co jakiś czas rozbawionym pomrukiem matki, kręcącej się po kuchni i panującej nad rozlicznymi garnkami i rondlami. Dziadek siedział przy kuchennym stole z pogodnym uśmiechem, obejmując ciepłym, mądrym spojrzeniem swoją rodzinę. Spojrzał porozumiewawczo na wnuka i skinął głową, jakby potwierdzając jakąś myśl, która im obu przyszła do głowy. Percy odetchnął zapachem ciasta, po czym zaszedł mamę od tyłu i ucałował w policzek. - Mamo, jesteś cudowna, czuję ciasto cytrynowe - zawołał wesoło. - Przyszliśmy ci pomóc, ale chyba nie jesteśmy potrzebni... - Oczywiście, że jesteście! Tessa, kochanie, czy możecie razem z Voice i Grace rozłożyć serwetki i sztućce w jadalni? Ach, i koniecznie potraktujcie je wcześniej zaklęciem polerującym, mogły trochę zmatowieć... - Pani Follett uśmiechnęła się ciepło do Voice. - Voice... to bardzo ładne imię. Czy używasz jakiegoś zdrobnienia? Mam nadzieję, że lubisz zupę dyniową, pieczeń ze śliwką i ciasto cytrynowe? - spytała, patrząc na dziewczynę serdecznie i jednocześnie dosypując do garnka szczyptę jakiejś przyprawy.
Bała się konsekwencji, które mógł ze sobą przynieść każdy krok, ale ufała Percy'emu, więc pozwalała mu przejmować kontrolę. Dopóki nie wchodził jej na głowę i nie próbował na siłę przekonywać do najbardziej szalonych pomysłów, wszystko było na swoim miejscu. Musiała powoli przywyknąć do kompletnie obcej dla niej spontaniczności, do podejmowania decyzji tu i teraz. Nikt nie mógł nauczyć jej tego lepiej niż Percival - wiedziała, że jego ramiona osłonią ją przed wszystkimi konsekwencjami. Jego impulsywność dziwnie fascynowała Voice, przypominając o tym, jak wielu rzeczach jeszcze nie zasmakowała i ile pięknych chwil omija ją przez staranne planowanie i analizowanie każdego ruchu. Być może gdyby pewnego dnia przemyślała, czy ma dość dużo sił, by wyjść z domu, nigdy nie poznałaby Percy'ego. Może w całej tej spontaniczności faktycznie była jakaś metoda? Mogłoby się wydawać, że tej drobnej blondynki nic nie ruszało, ale prawda była inna. Jeśli ktoś dobrze ją znał, mógł dostrzec delikatnie podwinięte z nerwów koniuszki palców, dotykanie językiem kłów czy poprawianie włosów. Na płacz lub krzyk pozwalała sobie dopiero wtedy, gdy nikt nie patrzył. Czasami wpadała niemal w histerię, próbując poradzić sobie ze wszystkim, co ludzie jej zarzucali. Teraz mogła przytulić się do Percivala, zamknąć oczy i zapomnieć o wszystkim, co nie było jego zapachem czy głosem, czy pięknymi oczami, w których czasami dostrzegała odbicie całego świata. Czysta krew zobowiązywała do noszenia głowy wysoko i prezentowania się możliwie jak najgodniej. Voice oczywiście, na przekór matce, całkowicie ignorowała fakt wspaniałości swojego rodu, tworząc własny świat, gdzie niczyja przeszłość nie ma znaczenia, gdzie korzenie nie grają żadnej roli. Chciała odciąć się od tego okresu, gdy nie miała żadnego wpływu na to, co działo się dookoła. Odzyskiwała kontrolę nad swoim życiem, szukała planu na siebie i szansy na szczęście. Ustalała własne zasady i własną hierarchię wartości, na którą wpływu nie miała jej matka ani nikt inny, kto kiedykolwiek namieszał w jej głowie. Teraz mieszał tylko Percy, równocześnie czyniąc wszystko klarowniejszym, jaśniejszym i ostrzejszym, porządkując to, czego kiedyś nie potrafiła zrozumieć. Percival miał rację - miłość była bardzo prostym uczuciem, gdy tylko spotkało się właściwą osobę i Voice nie miała już żadnych wątpliwości co do tego, że nie istniała dla niej właściwsza osoba. Tylko on potrafił sprawić, że tak się otwierała, że zapominała o bólu, że decydowała się na spontaniczny wypad do Kanady. Wszystko ją tu wzruszało i uświadamiało wewnętrzną potrzebę posiadania rodziny. Nie do końca potrafiła zrozumieć, jak wszyscy mogą się tak kochać i tworzyć spójną, piękną całość. Instynktownie ścisnęła mocniej dłoń Percy'ego, jakby właśnie przebiegła przez jej ciało ciepła, rozkoszna iskra, teraz goszcząca w oczach i czyniąca je jaśniejszymi. Po chwili jednak ją puściła, by mógł podejść do swojej mamy, a sama w przypływie zakłopotania zaczęła trochę nerwowo skubać nadgarstek. Pilnie potrzebowała znaleźć zajęcie dla dłoni, a to już za chwilę miało się znaleźć. - Mama czasami mówiła mi Vi, ale nie lubię tego zdrobnienia - sam widok mamy Percivala sprawiał, że twarz Voice jaśniała, chociaż w jej głowie tłukło się nieznośne Cataclysm, zejdź na dół, używane za każdym razem, gdy lekkie i niemal radosne Vi, chodź tu nie działało. - Bardzo lubię, szczególnie ciasto cytrynowe! Czasami sama próbuję je zrobić, bo wiem, że Percy lubi, ale nigdy mi nie wychodzi - rozkoszny, bezradny uśmiech i wzruszenie ramion dodały jej postawie odrobiny beztroski, będącej jakby wiecznie brakującym elementem układanki. Po chwili jednak została zaciągnięta przez bliźniaczki do jadalni, gdzie mogła popisać się znajomością zaklęcia polerującego. Miała do sióstr Percy'ego mnóstwo pytań, ale została wyprzedzona. - Studiujesz jeszcze? Wyglądasz tak młodziutko! - dźwięk radosnego głosu Grace sprawił Voice mnóstwo przyjemności, ale też przywołał na twarz cień rumieńca. - Studiuję. Strasznie tego nie lubię, ale w sumie ten pierwszy rok się przyzwyczajałam - odparła, zabierając się do rozkładana serwetek i sztućców. Kompletnie nie zwracała uwagi na to, co i gdzie kładła, bo przychodziło jej to zupełnie naturalnie, jakby przez całe życie nakrywała codziennie do stołu, a przecież nie robiła tego nigdy. - A co potem? Chcesz być takim poważnym lekarzem jak Tessa? - Grace trąciła zaczepnie siostrę łokciem, jednak chwilę później wszystkie trzy dziewczyny już się śmiały i Voice faktycznie przez ten krótki moment czuła się jak ich siostra. - Zobaczymy, co będzie potem. Na razie mam większe zmartwienia. Na przykład zastanawiam się, czy dam radę wstać od stołu, gdy już najem się ciasta - trzy słodkie, rozbawione chichoty znów splotły się w idealnej, pięknej harmonii, która zagnieździła się głęboko w sercu Voice.
Zarówno rodzina ojca, jak i matki Percivala należały do czystokrwistych irlandzkich rodów. Tyle tylko że nieszczególnie zamożnych czy wpływowych, żyjących gdzieś wśród zielonych wzógrz Irlandii i napawających się spokojem i pięknem. Część z nich była równie narwana jak Percy i zginęła młodo albo straciła w pojedynkach uszy, ale w gruncie rzeczy Follettowie mieli się dobrze. Nie mieli w sobie angielskiego zadęcia ani szkockiej powagi czy surowości. Żyli pełnią życia, doceniając jego uroki i nie komplikując go sobie ze względu na jakiekolwiek uprzedzenia klasowe. Nawet teraz w akcencie Percivala wyraźnie pobrzmiewały irlandzkie wpływy, podczas gdy u jego rodziców czy dziadka były zupełnie oczywiste, ale nie utrudniały w żaden sposób komunikacji. Właściwie język jest tylko narzędziem, ułatwiającym porozumienie, ale zdecydowanie mniej istotnym od intencji i otwarcia na drugiego człowieka. To, że rodzina Percy'ego mówiła ze specyficznym akcentem, o niczym nie świadczyło. Do tej pory przyszłość wydawała się tonąć we mgle, a Percival nie widział niczego, co znajdowało się dalej niż na wyciągnięcie dłoni. Voice była jak promień słońca, który rozproszył mgłę i sprawił, że nagle wszystko stało się tak oczywiste i jasne, że Percy nie miał najmniejszych wątpliwości, że to właśnie z nią chce spędzić życie, budując wspólny dom i tworząc prawdziwą, kochającą rodzinę, mającą swoje rytuały i słodkie tajemnice. Spokój i radość Percy'ego mąciła jedynie nieobecność Arthura i świadomość, że gdyby się pojawił, zburzyłby tę rodzinną harmonię, wprowadzając zamęt, który wydawał się być jego nieodłącznym towarzyszem. A jednak brak kpiarskiego uśmieszku i wiecznie zbuntowanej postawy młodszego brata wzbudzał w Percivalu niedookreślone uczucia, nad którymi nie chciał się zastanawiać. Wolał się cieszyć prawie kompletną rodziną i Voice, która została przez nią tak zachłannie wessana i otoczona ciepłem. Odpowiedział uściskiem, czując ciepłe palce Voice i ogarniające ją wzruszenie, które nauczył się odbierać niemal instynktownie. Mimo to nie mógł sobie odmówić uściskania mamy, za którą tak tęsknił w mglistym i przygnębiającym Londynie. Zachwycała go subtelność i czułość, z jaką oswajała Voice, sprawiając, że dziewczyna nieśmiało wyglądała ze swojej skorupki, pragnąc tej bliskości i poddając się jej z wdzięcznością i wzruszeniem. - Och... w takim razie na pewno coś wymyślimy - powiedziała miękko, uśmiechając się do Voice i otrzepując dłonie z mąki, po czym, stając na palcach, ucałowała syna w policzek i wywinęła się z jego objęć. - To wspaniale! A ciastem cytrynowym się nie martw, kochanie, nauczę cię - obiecała pogodnie i pogłaskała dziewczynę po policzku, jakby nie mogła odmówić sobie przyjemności płynącej z bliskości tej uroczej, nieśmiałej dziewczyny, która zdobyła serce Percy'ego i uczyniła go tak szczęśliwym. Kiedy dziewczyny zniknęły w jadalni, Percy poczuł na sobie znaczące spojrzenia rodziców i dziadka. Przez chwilę wszyscy milczeli, wsłuchując się w radosne chichoty bliźniaczek i Voice, wymieniając uśmiechy. - Percy... tak się cieszę... Voice jest taka śliczna i urocza - powiedziała pani Follett, wycierając dłonie i patrząc na syna z czułością. - Taka... krucha. Synku, wyglądacie na bardzo szczęśliwych... - Odgarnęła włosy z czoła, ale widać było, że jest bardzo poruszona, a w oczach zalśniły jej łzy. - Musiała wiele przejść - odezwał się po chwili Brevan, marszcząc w zamyśleniu brwi i patrząc na syna pytająco. Percy skinął powoli głową. - Czuje się w niej taką... czy ja wiem? Nieufność, a jednocześnie tęsknotę za bliskością. Jest naprawdę urocza. Dobrze, że ją przywiozłeś - powiedział z powagą, po czym uśmiechnął się łagodnie. - Ta dziewczyna po prostu potrzebuje rodziny - podsumował Magnus Follett, patrząc na własną rodzinę ciepło i przenikliwie, po czym wstał i poklepał wnuka po ramieniu. - Zawsze wiedziałem, że masz doskonały gust, Percy. Dali dziewczynom jeszcze kilka minut, słuchając ich stłumionego szczebiotu. Percival czuł głębokie zadowolenie, jednocześnie myśląc o mądrości życiowej swojego ojca i umiejętności wyciągania wniosków dziadka. Tak łatwo zdiagnozowali Voice, widząc ją przez kilka minut, i nie potrzebowali żadnych słów, by jednogłośnie zadecydować o przyjęciu jej do rodziny. Przez chwilę rozmawiali o treningach, o nici porozumienia z centaurami, które żyły z rodziną Follettów w pokoju, o małym hipogryfie odrzuconym przez matkę i wielu innych, drobnych sprawach. W końcu mama dała znak i poprowadziła swoich mężczyzn do jadalni, gdzie dziewczyny rozmawiały w najlepsze. Voice wydawała się szczęśliwa i odprężona, a bliźniaczki promieniały, wyraźnie zachwycone swoją nową, młodszą siostrą.
Nie miała uprzedzeń. Chyba że do zadufanych w sobie Salemczyków, ale to inna sprawa. Niektórzy nawet śmiali się, że żadna z niej Ślizgonka, bo nigdy nie spojrzała krzywo na mugolaka. Akcent, pochodzenie czy czystość krwi nie miały dla niej znaczenia, o ile tylko nie szły w parze z głębokim przekonaniem o własnej perfekcji. Denerwowali ją egoiści i osoby, które nie walczyły o swoje lub nie miały własnego zdania; instynktownie wywracała oczami na widok Puchonów, którzy wydawali się potwornie naiwni i banalnie prości w obsłudze. Voice wolała ludzi niepokornych, silnych - takich, za którymi trzeba biec. Percy ją zafascynował swoją energicznością, impulsywnością i po prostu już nie umiała się od niego oderwać. Nie było mowy o monotonii. Ciepło Follettów było wszechobecne i biło z każdego słowa i uśmiechu. Voice, otulona serdecznością i miłością, powoli rozkwitała, nabierała pewności siebie. Wciąż trochę bała się dopuścić do siebie rodzinę Percivala, ale ciężko jej było z tym walczyć. Miała wrażenie, że zna ich od lat i podzieliła się z nimi wszystkimi swoimi sekretami, a oni nie zadawali żadnych pytań. Byli niemożliwie mili i nienachalni, jakby wyjęci z innego świata, z innej rzeczywistości. A może to wcale nie był ten świat? Ten świat, który tak okropnie krzywdził? Może to była inna Kanada, a nie ta, po której konturach na mapie sześcioletnia Voice wodziła palcem? Wszystko tutaj wydawało się nierealne i tak szalenie fascynujące, że Cheney chciała tu zostać najdłużej jak tylko się dało. Uśmiech rozjaśniał jej twarz, gdy tylko pani Follett znajdowała się tak blisko. Właśnie takie powinny być matki - ciepłe, czułe, pełne miłości. Pani Lloyd stanowiła niechlubny wyjątek. Voice za wszelką cenę próbowała oderwać się od takiego wzoru matki. Nie chciała nigdy skrzywdzić swojego dziecka, nie chciała zadać mu bólu ani nauczyć niewłaściwych rzeczy. - A jak się poznaliście? - zagadnęła Tessa, , siadając na krześle i bawiąc się widelcem. - To było takie romantyczne? Miłość od pierwszego wejrzenia? - weszła jej w słowo Grace, zajmując miejsce obok. - Bardzo romantyczne. W końcu każdy mężczyzna marzy o tym, żeby znaleźć na ulicy nieprzytomną niewiastę - zaśmiała się Voice, dokładając do jednego z nakryć łyżkę. - Zabrał mnie do domu, utuczył i chciał zjeść, ale potem się zakochał - dodała, co znów wywołało chichot bliźniaczek, a w sumie trojaczek. Trzecia z sióstr również znalazła sobie miejsce przy stole dokładnie w chwili, gdy reszta rodziny wkroczyła do jadalni. Cheney założyła nerwowo kosmyk włosów za ucho, a zapach zupy dyniowej sprawił, że od razu zgłodniała.
Całe popołudnie była rozrywana. Pan Follett zaprowadził ją do małego, porzuconego przez matkę hipogryfa, a bliźniaczki musiały pokazać mnóstwo miejsc. Oczywiście czasu i tak nie wystarczyło, ale Voice przypomniała im, że przecież jutro też jest dzień. Wiedziała, że po tych wszystkich wrażeniach czeka ją jeszcze rozmowa z Percivalem. Bolesna, trudna dla niej rozmowa, której przecież nie mogła odwlekać w nieskończoność. - Wciąż nie wierzę, że wszyscy są tacy wspaniali! A twoja mama tak świetnie gotuje... - rozpoczęła swoją relację, gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi pokoju Percy'ego, i przez dobre kilka minut dzieliła się wrażeniami z całego dnia. W międzyczasie związała włosy w kucyk i zdjęła sweter oraz pasek. W końcu jednak nadeszła pora, by popsuć trochę humor. Podeszła do torby, w której ukryty był album i zacisnęła na nim mocno palce, próbując zamaskować drżenie rąk. - Ja nie mam takiej wspaniałej rodziny. Nie znam dziadków. Ojca też przez osiemnaście lat nie znałam, a rodzeństwo mam tylko przyrodnie - usiadła na łóżku, otwierając album na pierwszej stronie. Znajdowało się tam zdjęcie Voice, a przynajmniej w pierwszej chwili mogłoby się wydawać, że to Voice - kobieta jednak miała czarne oczy; była roześmiana, rozluźniona, szczęśliwa, a za rękę ściskała postawnego faceta. Jednak jego twarz była wycięta z fotografii. Cheney sięgnęła jednak gdzieś między kartki albumu, by wyjąć włożone w niego luzem zdjęcie przedstawiające mężczyznę o ciemnych włosach i niebieskich, przejrzystych oczach. Miał ostre, nieco surowe rysy, łagodzone przez ciepły uśmiech, unoszone co chwilę brwi i pobłażliwe stukanie się w skroń. - To mój tata. Poznałam go dopiero rok temu, gdy pojawił się na pogrzebie mojej matki. Wybuch kociołka. Wysadziło ją i połowę domu - to mówiąc, przewróciła stronę, by pokazać Percivalowi duży dom, cały pomalowany na biało, z piętrem i poddaszem, otoczony zaniedbanym ogrodem. I chociaż mogłoby się wydawać, że to koniec historii, drżące dłonie Voice i bladość jej policzków jasno wskazywały na to, że to dopiero początek.
Cały dzień minął na organizowaniu Voice czasu i szeroko pojętej integracji z rodziną Follettów. Percy odsunął się w cień, pozwalając dziewczynie na oswojenie się z jego najbliższymi, którzy wykazywali tyle taktu i serdeczności, że zupełnie nie czuł potrzeby pilnowania, by ktoś nie sprawił jej przykrości czy nie powiedział o słowo za dużo. Miał wrażenie, że każdy próbuje zagarnąć Voice dla siebie chociaż na kilka minut, porozmawiać z nią czy pokazać jej coś interesującego. On sam rozkoszował się zapachem domu i bliskością rodziny, za którą tak bardzo tęsknił. Wszystko wydawało się jednocześnie bliskie, swojskie, ale na swój sposób odświętne i ważne, dzięki czemu Percy naprawdę czuł, że jego rodzina jest głęboko poruszona pojawieniem się Voice. Stojąc na werandzie i obserwując rozchichotane bliźniaczki, biegające wokół domu i pokazujące jego ukochanej grządki, ulubione drzewa i inne pozornie nieistotne rzeczy, które miały przecież ukryte znaczenie, bo przesiąknęły wspomnieniami dzieciństwa, nawet nie zauważył dziadka, który przystanął obok. Dopiero słysząc jego głos, drgnął i uśmiechnął się serdecznie, z zadowoleniem stwierdzając, że starszy pan jest w doskonałej formie, trzyma się prosto, a jego ciemne oczy lśnią żywą inteligencją i radością życia. - Myślę, że to twoja przyszła żona, Percy - odezwał się z uśmiechem, patrząc na wnuka i obracając w palcach fajkę z wiśniowego drewna. - Skąd wiesz? - spytał Percival, a w jego głosie pobrzmiewało delikatne rozbawienie, wynikające raczej z głębokiego przekonania malującego się na twarzy dziadka, niż z niedowierzania czy absurdalności takiego przypuszczenia. Sam często łapał się na takich myślach, ale nigdy nie przestała go zdumiewać przenikliwość Magnusa, który "wiedział", nawet jeśli twierdził, że tylko "myśli" lub "przypuszcza". - Możesz to nazwać intuicją albo doświadczeniem życiowym. Albo po prostu uznać, że jesteśmy do siebie bardzo podobni i potrafię interpretować twój wyraz twarzy - powiedział z uśmiechem, starannie nabijając fajkę.
Słuchał jej z uśmiechem, a z całej jego sylwetki biła radość i spokój. Ten dzień wydawał się niezwykle długi, a jednocześnie przecież idealny w swojej obfitości w zdarzenia i emocje. Jednak po chwili coś się zepsuło, powrócił ten cień niepokoju, który pojawił się razem z czarnym albumem. Uśmiech Percivala przybladł, a on sam usiadł obok Voice tak, że ich ramiona i biodra ocierały się o siebie. Spojrzał na Voice bez słowa, wiedząc, że to nie będzie łatwa rozmowa, a potem przeniósł wzrok na fotografię. Poczuł nieprzyjemny dreszcz na widok wyciętej głowy mężczyzny i matki Voice, tak podobnej do niej samej, a jednocześnie tak niepokojąco podobnej do jego własnej matki. Nie potrafił powiedzieć niczego sensownego. Żadne "przykro mi", "ojej, to straszne" nie wydawało się odpowiednie. Nie było odpowiednie. Patrzył na czysty, idealny profil Voice, próbując zrozumieć, jak ktoś tak młody i delikatny mógł przejść tak wiele. Wysadziło ją i połowę domu... brzmiało potwornie, a jednak nie mógł znaleźć właściwych słów, dlatego tylko objął Voice ramieniem, patrząc na dom z fotografii i czując bolesne bicie serca, dziwny skurcz w gardle, zdając sobie sprawę, że to jeszcze nie koniec. Jednocześnie chciał i nie chciał poznać dalszego ciągu, bojąc się tego, co może usłyszeć i pragnąc nareszcie zrozumieć Voice, jej nieufność, kruchość i smutek, który zasnuwał jej oczy. Dlatego po prostu słuchał, nie mówiąc nic i tylko dotykiem i obecnością zaznaczając, jak wiele to dla niego znaczy.
Nie chciała niszczyć tej cudownej atmosfery. Wolała, gdy jej serce rozpierało szczęście i spokój, a równocześnie doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli w końcu nie opowie Percivalowi o swojej przeszłości, obraz matki wciąż będzie mącił w jej umyśle, ponaglająco machając i kiwając głową. Nie mogła wiecznie wszystkiego ukrywać, udając, że urodziła się jako osiemnastolatka, a w ogóle to jest cudownym połączeniem czterech żywiołów, jej matką jest Ziemia, a ojcem Księżyc. Wszystko było o wiele trudniejsze, niż mogłoby się wydawać, i być może nawet smutek w oczach tej kruchej istoty nie odzwierciedlał wystarczająco dobrze bólu, jakiego doświadczyła w dzieciństwie. Teraz nawet Percy wydawał się dziwnie odległy, a jego ciepło stłumione, gdy niszczące wspomnienia powoli ją otaczały, przenosząc do tego pustego pokoju w Windsor, gdzie nikt nie mógł jej ochronić i wytłumaczyć, jak wygląda życie poza domem Lloydów. Miała wrażenie, że to wszystko ją przygniata. Że każdy dzień, który spędziła z matką, wraca i znów rozgrywa się w jej głowie, rozdrapując stare rany. Chciała być silna, chciała wytrzymać, pogodzić się w końcu z przeszłością, ale nie dawała rady i w końcu sama nie wiedziała już, czy Percy jeszcze przy niej jest, czy już nie; miała przejmujące uczucie, że mówi sama do siebie, że samej sobie tłumaczy to wszystko, że próbuje uporządkować wszystkie skrawki myśli, ułożyć je w jedną całość. Ciepło ciała Percivala docierało do niej jak przez mgłę, w wyobraźni stając się ciepłem wilgotnej od łez pościeli. Jeszcze nie płakała, chociaż oczy już piekły, przypominając o tym, do czego wydawały się stworzone - o płaczu. - Matka bardzo wcześnie zaszła w ciążę. Ojciec obiecywał jej piękne życie, ale gdy dowiedział się, że wynikiem tego pięknego życia będę ja... Po prostu wyszedł i nigdy nie wrócił. Ma całe mnóstwo dzieci. Dwóch braci nawet poznałam, a wiem, że wychował jeszcze jednego syna i córkę... Nieważne. Matka załamała się, gdy odszedł. Nienawidziła mnie, jakbym miała wpływ na to, czy zostałam zrobiona z premedytacją, czy przypadkiem - dodała, a nuta rozgoryczenia zaczęła przebijać z jej lekko drżącego głosu. - Pewnego dnia... - to mówiąc, przewróciła stronę, a gdy tylko jej oczom ukazało się zdjęcie siedzącej na ogromnym łóżku, małej dziewczynki, całej zapłakanej, usiłującej zabandażować zakrwawione dłonie, Voice mimowolnie zasłoniła fotografię. Ból był zbyt duży. O wiele zbyt duży, a wspomnienie tak żywe, że jej ręce zabolały. - Pewnego dnia pocięła mi dłonie... Nożem. Mówiła, że... Że tak jest dobrze. Że ból... Że to tylko część życia. Mojego... Mojego tak - gorące łzy splamiły jej blade policzki, gdy album spadł z jej kolan na podłogę, zamykając się niemal bezgłośnie. Ukryła twarz w dłoniach, zginając się wpół z bólu, który ściskał jej serce i wypełniał płuca. - Przepraszam - jęknęła cicho, ni to do siebie, ni to do matki, ni to do Percivala, po chwili dławiąc się powietrzem i dopiero ten gorączkowy haust przypomniał jej o obecności Percy'ego. Nie powinna go tym obarczać, nie powinna zachowywać się jak dziecko. I chociaż bardzo chciała być dojrzałą, silną kobietą, po prostu nie potrafiła. Próbowała wstać, odnieść album, ale drżące, miękkie nogi odmówiły posłuszeństwa. Jeszcze nigdy nie wydawała się tak słaba, tak zniszczona i bezbronna. - Percy... - szepnęła; nie chciała, by widział pełne łez oczy, wilgotne, niezdrowo zarumienione policzki i drżące, spierzchnięte usta, którymi nerwowo nabierała powietrza. - Percy, błagam, ja... - sama nie wiedziała już, o co prosiła - o uwagę, o miłość, o bezpieczeństwo? - Błagam, chociaż ty mnie kochaj - dodała cicho, próbując otrzeć łzy, zapomnieć o tym, co przecież miała już dawno za sobą. Znów przestawała rozumieć, jak w jej drobnym, kruchym ciele zmieściło się tyle cierpienia. Chociaż wiedziała, że nie miała żadnego wpływu na to, że jej ojciec odszedł, obarczała się za to wszystko. Miała do siebie wyrzuty i czasami zaczynała wierzyć, że faktycznie zasłużyła na nienawiść matki, na samotność, upokorzenie i blizny, i na ścięte na krótko włosy, które odrastały niemal tak długo, jak jej poczucie własnej wartości, teraz znów walające się po podłodze razem z nieszczęsnym, czarnym albumem pełnym czarnych wspomnień i myśli.
Nie potrafił do niej dotrzeć. Z rozpaczą i bezradnością patrzył, jak pod wpływem wspomnień Voice zdawała się odpływać, tracić kontakt z teraźniejszością, z nim samym, pozwalając, by bolesne obrazy wypełniły jej świadomość. Miał ochotę jej przerwać, nie mogąc znieść cierpienia w jej głosie, a jednak rozumiał, że to pewnego rodzaju katharsis, którego potrzebowała. Słuchał ze ściśniętym sercem, czując zalewającą go falę gniewu i współczucia, mając wrażenie, że odczuwa swoje ciało wyraźniej niż kiedykolwiek i gdyby tylko mógł, wymierzyłby sprawiedliwość tym ludziom. Nie był w stanie nazwać ich rodzicami Voice, bo nie zasługiwali na to miano. Mężczyzna, który spłodził Voice był podły, ale to kobieta, która wydała ja na świat okazała się prawdziwym potworem. Percy nie mógł w to uwierzyć. Poczuł, jak dłonie bezwiednie zaciskają się w pięści, jakby gotował się do ataku, chcąc pomścić cierpienie Voice, które dosięgało jej nawet teraz, nie pozwalając cieszyć się ich wspólnym szczęściem i jasną przyszłością. Patrząc na blizny pokrywające ręce Voice, poczuł fizyczny ból, promieniujący z serca, obejmujący płuca i wszystkie mięśnie. Brakowało mu słów. Nie był w stanie patrzeć na zdjęcie przedstawiające płaczącą dziewczynkę, ale nie musiał, by zrozumieć ogrom jej cierpienia, bo dorosła Voice, tak bliska, a jednocześnie tak daleka, wydawała się nim dławić. Objął ją mocno i posadził sobie na kolanach, tuląc do siebie zachłannie, mając ochotę wrzucić w ogień ten przeklęty album albo znaleźć hipnotyzera, który wymazałby to wszystko z pamięci dziewczyny. Całował jej mokrą od łez twarz, mając wrażenie, że lada chwila sam się rozpłacze z żalu, współczucia i bezsilnej wściekłości. - Kocham cię, maleństwo... przecież wiesz... kocham cię tak bardzo... tak bardzo... i nigdy nie przestanę, rozumiesz? - szeptał zduszonym ze wzruszenia głosem, przyciskając ją do siebie, chaotycznymi ruchami gładząc jej włosy, plecy, całując zapłakaną twarz i poznaczone bliznami dłonie. - Ciii... już... to wszystko minęło... Nie pozwolę... już nikt nigdy cię nie skrzywdzi, rozumiesz? Nikt. Zaopiekuję się tobą... zobaczysz, stworzymy piękną rodzinę... moja rodzina już cię uwielbia. Już nigdy nie będziesz sama... kocham cię, Voice, rozumiesz? - mówił gwałtownie, urywanymi zdaniami, scałowując jej łzy i obejmując może zbyt mocno, jakby w obawie, że znowu pogrąży się we wspomnieniach. Delikatnie położył ją na łóżku, sam wyciągając się obok i tuląc ją do siebie, szepcząc słowa pocieszenia i miłości, chaotyczne, chwilami bezsensowne, nie mogąc zebrać myśli i cierpiąc razem z Voice, żałując, że nie znał jej wcześniej, że nie mógł jej wspierać, kiedy tego najbardziej potrzebowała. Jego rodzina tak szybko zrozumiała, że ma do czynienia z kimś o bolesnej przeszłości, kimś głęboko nieszczęśliwym i doświadczonym przez los, a on sam przez długi czas nie miał odwagi dotknąć tej kwestii, czekając, aż Voice sama podejmie decyzję. - Teraz już wszystko będzie dobrze... obiecuję - wyszeptał, zamykając oczy i wtulając twarz w jej jasne włosy.
Możliwe, że sama siebie oszukiwała. Możliwe, że wcale nie była samodzielna, silna i odważna. Możliwe, że nie mogła pogodzić się z własną nieporadnością i samotnością i żyła otoczona obłudą, ale nie potrafiła inaczej. Wolała udawać, że przeszłość nie odcisnęła na niej żadnego piętna, niż otwarcie przyznać się, że w środku jest połamana, a bezsilność powoli ją wykańcza. Jakaś jej część rozpaczliwie szukała wsparcia w Percivalu, próbowała znów poczuć jego ciepło, ale druga część usiłowała uciec, nie chcąc dzielić się cierpieniem z nikim. Czuła się rozdarta, zagubiona i potwornie samotna, mimo że Percy był obok, czuły i silny. Cała drżała i nie umiała nic na to poradzić, tak samo jak nie potrafiła zapanować nad spływającymi po policzkach łzami. Bardzo chciała podnieść głowę, wyprostować plecy, przestać płakać i pokazać, że nic na nią nie działa, że jest dorosła i silna, ale ból wciąż ciągnął ją w dół. Nie zamierzała w nim utonąć, ale nie dawała rady. Dopiero ramiona Percivala wyciągnęły ją z tego bagna i utuliły, ukołysały, próbując ukoić ból. Ale zamiast się uspokoić, Voice rozpłakała się jeszcze bardziej, głęboko wzruszona, bo nikt nigdy tak jej nie wspierał, nie dbał o nią. Niektórzy próbowali, ale w końcu i tak zostawała sama, załamana jeszcze bardziej. Nie czuła się ważna ani potrzebna; w każdej chwili mogła zostać wymieniona lub po prostu porzucona. Percy wszystko zmienił, ale na lepsze - jej szczęśliwa przyszłość w końcu wydawała się pewna, oczywista i bardzo bliska, a Percival stanowił jej nieodłączny element. Chciała, żeby to właśnie on był kiedyś jej mężem, ojcem jej dzieci, ciepłym punktem na łóżku, powiernikiem wszystkich łez i sekretów. Sama jego obecność wydawała się obietnicą spokoju i bezpieczeństwa, którego zachłannie pragnęła po tylu latach bezsensownego tułania się od człowieka do człowieka z prośbą o zrozumienie. Percy rozumiał, nawet bez słów. Percy. Jej Percy - jej azyl, jej ostoja - był tu. Ciepły, realny, czuły. Nie chciała żeby cierpiał, żeby przeżywał to razem z nią, ale nie mogło być inaczej. Łączyła ich zbyt silna nić porozumienia, by mógł wyjść z tej rozmowy bez szwanku. Kiwała głową, wyraźnie próbując coś powiedzieć, ale wciąż tylko zachłystywała się powietrzem. Opadała z sił; była tak wiotka, krucha, jakby razem z duszą umierało ciało, ale przecież wciąż żyła, bo miała dla kogo. Dla niego. Jego delikatność działała na nią kojąco. Wtuliła się w niego, powoli się uspokajając, wyciszając. Kochał ją tu i teraz i tylko to powinno się liczyć. Łzy powoli przestawały płynąć, chociaż policzki wciąż nie wysychały. - Percy... - jej cichy, lekko zachrypnięty głos najlepiej sygnalizował zmęczenie. Delikatnie gładziła plecy Percivala. Jego zapach działał uspokajająco, koił zszargane nerwy i kojarzył się z miłością, czułością, bezpieczeństwem. - Chciałabym... Żeby moje dzieci miały naprawdę szczęśliwe dzieciństwo. Takie... Prawdziwe. Z najwspanialszym ojcem na świecie... - delikatnie ucałowała miejsce, w którym łączyły się jego obojczyki. Jej piersią znów wstrząsnął szloch, ale nie zamierzała więcej płakać. Wszystko miało już być dobrze.
Percy nie potrafił nazwać swoich uczuć, kiedy patrzył teraz na Voice, tulił jej rozdygotane ciało, czuł na wargach słony smak jej łez i słyszał spazmatyczny szloch, którego nie był w stanie ukoić. W jego pocałunkach i słowach czuć było rozpacz i desperację, i miłość, która sprawiała mu ból, bo nie był w stanie wymazać z pamięci Voice całego cierpienia, którego doznała, zanim się spotkali. Nie musiała być silna, nie musiała niczego udawać i chciał, by już nigdy nie zmagała się sama z niczym poważniejszym niż złamany paznokieć. Obejmując ją z całych sił, całując i obiecując, że wszystko będzie dobrze, wydawał się na wpół przytomny, zagubiony, a przecież musiał dać Voice poczucie bezpieczeństwa, utwierdzić ją w przekonaniu, że już nigdy nie doświadczy cierpienia. Jej szloch rozdzierał mu serce i nie rozumiał, dlaczego zamiast słabnąć, przybierał na sile. Nie rozumiał, że tym razem jego powodem jest wzruszenie, dlatego przywarł do niej jeszcze mocniej, wtulając twarz w zagłębienie jej szyi, gorące i wilgotne od łez, oplatając ją ramionami, wlewając w jej ciało całe swoje ciepło, całą swoją miłość. Nie wyobrażał sobie, że pewnego dnia mogłaby zniknąć z jego życia. W jej oczach widział zapowiedź przyszłego szczęścia, dzieci i domu, który mieli razem stworzyć. Nigdy nie był tak pewien swojego uczucia, nigdy nie czuł nikogo w ten sposób - każdym nerwem, każdą komórką. Była tak wyczerpana, że gdy zaczęła mówić, potrząsnął głową, ale po chwili skapitulował, zaglądając jej w oczy i patrząc na nią z miłością, troską i smutkiem. Czuł, że Voice powoli zaczyna się odprężać, dlatego delikatnie przeczesywał palcami jej włosy. - Ciiiiii... - wyszeptał ochryple, czując, że wzruszenie ściska go za gardło. Milczał przez chwilę, bojąc się, że zawiedzie go głos, ale patrzył na nią z taką czułością, że nie mogła mieć wątpliwości, dlaczego nie odpowiada. - A ja chcę, żeby moje dzieci miały najcudowniejszą na świecie mamę... która już nie będzie płakać, bo ich tata nie pozwoli... nie pozwoli, żeby spotkało ją coś złego... będziemy mieli najwspanialsze dzieci na świecie... najwspanialszą rodzinę i dom... obiecuję ci to, złotowłosa - powiedział cicho, przesuwając palcami po jej zaróżowionym i mokrym od łez policzku, po czym westchnął i pocałował ją w czoło, uśmiechając się łagodnie. Czuł się niemal tak wyczerpany jak ona sama, w głowie miał mętlik, a miłość mieszała się z bolesną bezradnością i gniewem. Ale teraz najważniejsza była Voice. Dlatego głaskał i całował jej skórę, jakby chcąc udowodnić, że nic jej nie grozi, że zawsze będzie przy niej i spełni wszystkie swoje obietnice. - Teraz masz nas. Nie tylko mnie, ale też całą moją rodzinę. Z wyboru, nie z przypadku - wymruczał jej do ucha, po czym ucałował jej drżące i mokre od łez wargi, jakby chcąc spić z nich cały smutek i cierpienie, na które nie miał wpływu.
Zbyt długo dusiła wszystko w sobie, by i tym razem powstrzymać wybuch. Łzy oczyszczały. Po raz pierwszy, gdy płakała przy kimś, nie czuła się upokorzona. Percy okazywał jej tyle uwagi, tyle miłości i troski, że nie musiała przejmować się niezdrowym rumieńcem ani spierzchniętymi ustami. Martwiła się jego smutkiem i zagubieniem, ale wiedziała, że dla niego również jest to bardzo ważny moment. Nawet nie zauważyła, w którym momencie zaczęła delikatnie głaskać go po głowie, próbując uspokoić i zapewnić, że wszystko jest w porządku, chociaż jej policzki nadal mokną jak na wyjątkowo intensywnym deszczu. Tak bardzo go kochała, że brakowało jej tchu, a rozpacz w jego ciemnych oczach powodowała bolesny skurcz serca. Tuliła się do niego zachłannie, pragnąc ciepła, uwagi i bezpieczeństwa. Głęboko wdychała jego zapach, syciła się bliskością, usiłując przestać płakać. Przecież znalazła nową, wspaniałą, serdeczną rodzinę; przecież był przy niej cudowny, troskliwy mężczyzna; przecież jej przyszłość musiała być szczęśliwa. Nie istniała inna opcja, tak samo jak nie istniało jej dawne życie i dawne problemy. Mimo wszystko nie potrafiła opanować przechodzących ciało dreszczy i warg, którymi nerwowo chwytała powietrze. Wiedziała, że ten pokój zawsze będzie dla niej symbolem prawdy, ale też oczyszczenia . W końcu zaczęła spokojniej oddychać. Najpierw płytko, ale z czasem coraz głębiej, pełniej. Zapach skóry Percivala działał kojąco, więc przymknęła oczy, kreśląc na jego ramieniu zawiłe wzory. Aksamit jego głosu, teraz skażony chrypką, przywodził na myśl wszystkie najcudowniejsze chwile, gdy bezkarnie wtulała nos w jego szyję, bo był już jej mężczyzną. Jasny, słodki uśmiech pełen wzruszenia i miłości nadał jej twarzy lekko rozmarzony, przepiękny wyraz, ale po chwili jeszcze jedna łza spłynęła po jej policzku. Tym razem jednak była to łza szczęścia, potwierdzona pełnym radosnego podniecenia zaciśnięciem dłoni na jego ramieniu. Kiwała głową, patrząc mu w oczy, dopóki nie zakręciło jej się w głowie. Jego usta smakowały jej łzami, ale mimo to były idealnie miękkie, czułe, z tą cudowną nutą słodyczy. Stanowiły jakiś skrawek nieba; o wiele większy, niż potrzebowała. - Kocham cię, Percy - szepnęła tuż po pocałunku, delikatnie przebiegając palcami po jego policzku, skroni i włosach. - Wciąż nie spełniłam żadnego twojego marzenia, a ty spełniasz wszystkie moje po kolei... - dodała cicho, z nutą troski i niepewności. Zabrał ją do Kanady, dał nową rodzinę, miłość, poczucie bezpieczeństwa, a obiecywał dzieci i dom. Przysięgał nagie kąpiele w jeziorze i wielobarwne Indie, a przecież jeszcze chciała zwiedzić z nim cały świat i pokazać wszystkim ludziom, jak wielkie szczęście znalazła. Przez dziewiętnaście lat szukała skarbu, ale w końcu to skarb ją znalazł, w dodatku nieprzytomną. Gdyby nie było go jeszcze przez choćby jeden dzień, być może skończyłaby ze swoim życiem, ale teraz pokochała je bezgranicznie, bo to było życie z nim - a ono nie miało żadnej ceny.
Leżeli spleceni ze sobą, dotykając swoich twarzy, włosów, pokrywając skórę delikatnymi muśnięciami i próbując się wzajemnie uspokoić. Percy zdawał sobie sprawę, że tej nocy trudno mu będzie usnąć, że będzie musiał to wszystko przemyśleć na nowo, tym razem w ciszy i bez łez Voice, które wytrącały go z równowagi, sprawiały, że nie był w stanie objąć tego rozumem, choć pewnie i w bardziej sprzyjających okolicznościach byłoby to niemożliwe. Nie wiedział, skąd brała się w nim ta łagodność, ten spokój, który starał się przelać w rozdygotaną dziewczynę. Całował ją delikatnie, jakby w obawie, że skradnie jej oddech, o który z takim trudem walczyła. Uśmiechnął się lekko, gdy jej twarz rozpromieniła się tak pięknie, a łzy wydawały się tylko kroplami wiosennego deszczu, po czym potarł nosem o jej nos. - Głuptas z ciebie, Voice. Spełniasz wszystkie moje marzenia, tylko nie zdajesz sobie z tego sprawy. Nigdy nie przypuszczałem, że poznam kogoś, kogo chciałbym przedstawić mojej rodzinie. Nie mogłem marzyć, że tak łatwo staniesz się jej częścią. Będąc tu, z tobą, nie potrzebuję niczego więcej. Twoje marzenia są moimi marzeniami. Ty jesteś moim marzeniem - powiedział cicho, gładząc jej policzek i patrząc z bliska w jasne oczy, pełne radości, ale i niepokoju, tym razem zupełnie nieuzasadnionego. Czuł się zmęczony, ale szczęśliwy, zdając sobie sprawę, że ta rozmowa była nieunikniona i konieczna. Wisiała w powietrzu od wielu tygodni, a jednak dopiero tutaj Voice zdecydowała się ją przeprowadzić. - Już. Dosyć płaczu - zażądał z ciepłym uśmiechem, ocierając ostatnią łzę, spływającą po policzku Voice. - Myślę, że potrzebujesz ciepłej kąpieli i snu. Wiesz, moja mama zawsze rzuca na pościel jakieś zaklęcie, które sprawia, że poszewki pachną tym, co najbardziej cię uspakaja, co przywołuje dobre wspomnienia. Ja czuję zapach wygrzanych w słońcu ziół. I ciebie, ale nie jestem pewien, czy to zaklęcie, czy prawdziwa ty - mruknął, po czym pocałował ją w czoło. - Uciekaj pod prysznic, a ja rozłożę nasze rzeczy w szafie i pójdę do kuchni po coś do picia - wyszeptał, po czym pieszczotliwie poklepał ją po pośladku, uśmiechając się przy tym łobuzersko, starając się rozwiać atmosferę smutku i wzruszeń, która w tych okolicznościach zaczęła mu ciążyć. Chciał znowu słyszeć jej radosny, jasny śmiech, uciec od powagi słów, które oboje wypowiadali z pełnym przekonaniem. Nie dlatego, że w nie nie wierzył, nie dlatego, że bał się zobowiązań i obietnic - przy Voice wszystko wydawało się oczywiste i prawdziwe, nawet jeśli nie było przy tym łatwe. Jednak tego wieczoru padło zbyt wiele poważnych słów, przesyconych głębokimi uczuciami i Percy potrzebował chwili oddechu, nawet jeśli chciał ją dla siebie wywalczyć w tak prosty i mało wyrafinowany sposób.
Zamierzała przespać tę noc spokojnie. Przecież wszystko musiało już być dobrze; przecież przy Percivalu nikt nie mógł jej skrzywdzić. Przy nim sen przychodził szybciej i był głębszy - wystarczyła jego ciepła dłoń gdzieś obok i świadomość, że może ją chwycić, gdy obudzi ją koszmar. Potrzebowała wsparcia, miłości, czułości i ciepła, a w zmian była gotowa oddać się w całości, ze wszystkimi lękami i wątpliwościami, ale też ze wszystkim tym, co dobre. Bardzo chciała zadbać o Percy'ego, sprawić, że przestałby czuć się samotny z mglistym Londynie. Chciała rozjaśniać jego wieczory i rozleniwiać poranki, i umilać te zbyt długie dni. Chciała, żeby uśmiechał się na jej widok zawsze, a nie tylko dzisiaj czy jutro. Ufała mu bezgranicznie. Te ciemne, najpiękniejsze na świecie oczy nie mogły kłamać. - Ja mam większe marzenia. Jedno na przykład ma cały metr dziewięćdziesiąt wzrostu i czasami muszę się pofatygować, żeby sięgnąć do jego ust, ale potem mi to wynagradza - zaśmiała się, muskając delikatnie wargami jego policzek i rozchmurzając się, bo jego słowa działały na nią naprawdę kojąco. Zagryzła trochę nerwowo dolną wargę, patrząc na niego z nutą fascynacji. Nikt nigdy nie mówił do niej tak pięknie, kilkoma prostymi zdaniami chwytając za serce i czyniąc całkowicie bezbronną. Westchnęła cicho, gdy otarł z jej policzka łzę, i uśmiechnęła się do niego trochę krzepiąco, jakby chciała zapewnić, że wszystko jest w porządku. Nie zamierzała więcej płakać. Przytuliła na chwilę nos do poduszki, próbując wybadać, czym według niej pachnie poszewka. - A ja czuję jaśmin, zieloną herbatę i ciebie. Chociaż mam wrażenie, że twój zapach towarzyszy mi zawsze. Chyba zbyt dużo o tobie myślę - mrugnęła do niego zalotnie, mierzwiąc palcami jego włosy. - Och, Follett - mruknęła z udawanym zniesmaczeniem, po chwili śmiejąc się słodko i energicznie wstając z łóżka, by dodać sobie siły i odwagi. Jeszcze raz otarła policzki, by pozbyć się śladów łez, po czym zabrała potrzebne rzeczy i ruszyła do łazienki, by zmyć wszystkie złe myśli i wspomnienia.