Na skraju dżungli rośnie sobie ogromne drzewo, najwyższe w okolicy. Na wysokości 40 metrów zawieszony jest taras widokowy, na który wcale nie jest tak łatwo się dostać. Z samej góry zwisają liny za których pomocą można się spróbować wspiąć. Tylko czy umiesz wykorzystać siłę swoją nóg i rąk, ewentualnie odpowiednie zaklęcie, żeby znaleźć się na szczycie?
Rzuć kostką, aby się przekonać czy ci się udało. Parzysta - brawo, udaje ci się! Bez względu na to czy od razu wymyśliłeś jak wspiąć się po linach, czy może męczyłeś się przez dobre pół godziny, w końcu możesz podziwiać widok na całą dżunglę. 3, 5 - Próbujesz, próbujesz... ale nic z tego nie wychodzi. Spróbuj wrócić tutaj jutro, może wpadniesz na lepszy pomysł. 1 - Już jesteś w połowie... Widok z 20 metrów też zapiera dech w piersiach, nawet jeśli wszędzie dookoła rosną wysokie drzewa. Nagle coś idzie nie tak i spadasz. Całe szczęście, że ktoś mądry to kiedyś przewidział, bo tuż na ziemią uaktywnia się zaklęcie amortyzujące i nie rozbijasz sobie głowy! Możesz spróbować jeszcze raz jutro, jeśli tylko będziesz mieć odwagę.
No była zła, tego nie dało się ukryć. Tym bardziej gdy teraz szła przez tą dzicz, w sumie nie wiedząc dokąd zmierza. Szła sama, przed siebie, mając nadzieję, że po drodze nie zje jej żadne dzikie stworzenie czy kompletnie nie zgubi się pośród wyglądających tak samo drzew. Nie chciała wracać jeszcze do domku, gdzie mogliby ją wypytywać o rozmowę z Neptuną, bo chyba każdy z obecnych wtedy domyślił się, że właśnie za dziewczyną wyszła z domku. Trochę wkurzała się o tę atmosferę, która w pewnym momencie była okej, super, rodzinna kanapka, wszyscy się śmiali, a po chwili siedzieli na podłodze w stypie, gęstym jak budyń powietrzu, które wręcz chciało ich zabić. Nie obwiniała Leighton - kolorowowłosa miała prawo być na nią zła i oburzać się, Amy również była świadoma swojej winy sprzed dwóch lat, tylko... według niej lepiej by było załatwić te wszystkie sprawy po wakacjach. Czasu się jednak nie cofnie. Odwróciła się za siebie i ze zdziwieniem odkryła, że daleko zawędrowała. Nie widziała za sobą przebłysku drzew czy miejsca tymczasowego zamieszkania. Musiała oddalić się, ale doszła do pięknego drzewa, który musiał być tarasem widokowym. Powoli się do niego zbliżała, ale czy chciało jej się wdrapywać na sam szczyt? Ciekawość chyba brała górę!
Shane, nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Przyjechał tutaj po to aby się rozerwać, a jak na razie uciekał od wszystkich. Od czasu do czasu na kogoś wpadł i tyle. Ale jakoś nikt nie mógł do niego trafić, ani na dłuższą metę rozbawić. Może został już przekreślony a jego życie będzie wyglądało tak jak wygląda. Od czasu do czasu się do kogoś głupio uśmiechnie, poudaje, że wszystko się dobrze i tyle. Ale tak na prawdę nic nie było dobrze a on sam nie wiedział czy dobrze będzie. A miał się tym wszystkim nie przejmować, miał się cieszyć tylko z czego? Na razie z niczego. Krążył po całej wyspie i szukał.. W sumie to sam nie wiedział czego, ale czegoś na pewno. Ale to co widział w tej chwili odebrało mu mowę. Nie sądził, że przy drzewie spodka właśnie ją. Dziewczynę które nie widział co się z nią działo. Cieszył sie z tego, ale też się martwił. No bo czemu zniknęła? I co się z nią działo? I czy to na pewno była ona? Przez chwile stał i przyglądał sie jej sylwetce, po czym podszedł do niej bliżej i zapytał -Amy?- Jakoś nadal nie mógł uwierzyć w to, że dziewczyna tutaj była.
Podchodziła coraz bliżej drzewa, po którym mogła się wspiąć. Chciała to zrobić - z tarasu mógł być niesamowity widok. Ale czemu miała wrażenie, że coś byłoby nie tak i w połowie by spadła? Albo w ogóle by nie dała rady? Nie była słabiakiem! Chociaż normalnie nie miała okazji wypróbować tych... niezbyt dużych mięśni - najcięższym zadaniem było podniesienie jakiegoś bardziej cięższego pudełka albo kota, ale Ogryzka, na całe szczęście, nie ważyła ton. Te złe wyobrażenia drogi na taras były pewnie jedynie złudnymi wizjami najgorszego, ale przystanęła pod jednym z drzew, na chwilę chowając się w jego cieniu. Upał jakich nie znała ani w Sydney, ani w Londynie. Może jedynie jak gdzieś kiedyś wyjechali, ale na co dzień nie była przyzwyczajona do takich temperatur. Masakra. Zmarszczyła lekko brwi, słysząc swoje imię. To ją zaskoczył! Chciała uciec od ludzi, pójść na koniec dziczy, a jednak znalazła tutaj żywego osobnika, który nie był małpą, tygrysem czy innym stworzeniem, które chciałoby ją zjeść, zaatakować czy coś. Odwróciła się twarzą do Parkera i rozszerzyła lekko oczy w zdziwieniu. - Shane. - Uśmiechnęła się lekko, jednak po chwili uświadomiła sobie, że to ich pierwsze spotkanie po jej ucieczce. Westchnęła cicho. - Jeżeli chcesz mnie zjechać, pokrzyczeć i nawtykać mi jakie moje zachowanie było złe, nieodpowiedzialne i wszystkich skrzywdziło, to wysłucham, proszę bardzo, ale osobiście wolałabym to zostawić na jutro. Już wystarczająco się dzisiaj nasłuchałam - powiedziała, wywracając oczami. No co, nie wiedziała jak zareaguje, a mimo wszystko wolała uprzedzić, że ona już nie ma siły bronić się przed wyrzutami ze stron... wszystkich tak naprawdę.
Shane, jakoś nie miał za dużej ochoty wdrapywać się na drzewo. On nawet nie zdawał sobie tak do końca spraw, że tam na górze był taras. Tak jak Amy, uciekał od ludzi. Nawet do końca nie wiedział gdzie idzie, po prostu szedł i szedł, aż wpadł tutaj. Można powiedzieć, że to takie przeznaczenie. Lub skaranie losu. Przecież, Shane nie chciał nikogo spotkać, chciał pobyć sam. Czemu jak zawsze chce być sam, ktoś musi pokrzyżować mu plany? Czasem nie rozumiał życia i tego co nim kierowało. Czy to przeznaczenie, czy los, czy może coś innego? Kiedyś na pewno się nad tym zastanowi, teraz jak na razie nie mógł uwierzyć w to, że przed nim stała Amy. Dziewczyna która uciekła, nie wiedząc dlaczego i nie wiedząc po co. Bo jak mogła tak uciec? Bez słowa. Przecież miała rodzinę, miała przyjaciół. Miała jego, przecież się przyjaźnili. Czy nie? Nawet nie zwracał uwagi na ten jej cały monolog. Nie chciał na nią krzyczeć, ani jej wypominać. Po czasie sama się przekona, jak nieodpowiedzialnie postąpiła. O ile już tego nie żałuje, choć to nie zmienia faktu, że chciał wiedzieć co takiego się stało. Dlaczego tak postąpiła. Ale w ty momencie po prostu do niej podszedł i przytulił swoją starą przyjaciółkę.- Ważne, że wróciłaś.- powiedział spokojnie. Czasem myślał, że stracił i ją. Na szczęście, tak nie było. Ona żyła, nie podzieliła losu Lily. Cieszył się i to bardzo. Była mu bliska, na prawdę bliska. Przecież przez dłuższy czas trzymali się razem. Zawsze i wszędzie. On Amy i Lily. W pewnym momencie został sam, a teraz jedna z jego najbliższych osób wróciła. Więc jak miał być na nią zły?
Może i chcieli być sami, ale na pewno skaraniem losu tego nie można nazwać. Tak by było, gdyby obydwoje wpadli na kogoś, kogo nie lubią, a wpadli na siebie - a kiedyś tworzyli z siostrą Shane'a całkiem dobrą paczkę. Przyjaźnili się do momentu, kiedy nie wyjechała. W trójkę. Ale teraz nie wiedziała, że ich trio pomniejszyło się do duetu i była nadal całkiem przekonana, że w takim razie Lilka jest razem z bratem tutaj w Kolumbii! A jednak się zawiedzie - będzie jej przykro, to na pewno i będą ją dręczyć dodatkowe wyrzuty sumienia. Nie dość, że zostawiła rodzinę i znajomych w świadomości, że nie żyje (o czym dowiedziała się jak wróciła, bo jej samej taka możliwość nie przyszła do głowy), a teraz okazuje się, że nie było jej wtedy, kiedy Shane w sumie jej potrzebował. Same dramaty działy się po wyjeździe Amy. Czuła się mile zaskoczona. Co prawda nie wszyscy negatywnie reagowali na jej powrót, ale cieszyła się, że on należał do tego mniejszego grona. Dodatkowo spokój na jego twarzy i w głosie działał na nią uspokajająca, bo sama czuła, jak powoli opuszczają ją negatywne emocje sprzed parunastu minut. Przytuliła się do chłopaka, będąc naprawdę wdzięczna mu, za brak krzyków i wytykania błędów. - Strasznie się cieszę, że cię widzę - powiedziała i odsunęła się od niego po chwili, nie chcąc już go dalej dusić. Chociaż lubiła się przytulać, to jeszcze tutaj w tych temperaturach jakiegoś udaru dostaną od dodatkowego ogrzewania! - Opowiadaj co tam u ciebie. Dużo się pozmieniało? Lily też przyjechała? - Auć. Zawaliła go lawiną pytań, nawet nie zdając sobie sprawy, jakie bolesne dla niego może być to ostatnie. Jednak chciała wiedzieć wszystko, co u nich się pozmieniało i cóż... pewnie zaraz zostanie lekko zaskoczona.
Tutaj ma racje, akurat skaraniem losy tego nie można nazwać. Może w tej chwili los się do niech uśmiechnął. Najprawdopodobniej oby dwoje potrzebowali rozmowy z kimś ko ich wysłucha i zrozumie. I los dał im taką okazje. Shane nie powinien wszędzie doszukiwać się drugiego dna. Własnie dostał szanse od losu, aby powspominać dobre czasu. Oczywiście, nie wiedział, że Amy nie wiedziała o Lily. W sumie nawet nie wiedział, ile już tutaj była i czemu się do niego nie odezwała? No właśnie, dlaczego. Czyżby o nim zapomniała? Jakoś nie mógł w to uwierzyć, może dziewczyna bała się jego reakcji? Jak wiadomo, dziewczyna go znała i wiedziała, że chłopak od czasu do czasu się denerwował. A jako się denerwował to lepiej się do niego nie zbliżać. Ale nie powinna się go bać, powinien się na nią złościć. Ale nie potrafił. Tak się cieszył, że dziewczyna żyła. - Ja też, tak bardzo się cieszę.- uśmiechnął sie do niej, gdy dziewczyna się od niego odsunęła. Wydoroślała, teraz mógł się jej przyglądnąć. Zawsze była ładna, ale w tej chwili wyglądała uroczo. Nie była już tą młodą nastolatką, teraz można było ją nazwać młodą kobieta. Następne pytania wcale go nie zaskoczyły, przecież to normalne. Ale ostatnie pytanie zbiło go z tropu, oczywiście mógł sie tego spodziewać. Jego twarz nagle skamieniała, a jego oczy posmutniały. Przejechał dłonią po swoich włosach. Nie wiedział co ma powiedzieć, nie miał pojęcia jak miał to powiedzieć. Sam się z tym do końca nie pogodził. Minęło dużo czasu, na prawdę dużo za nim na nią spojrzał. - Nie przyjechała.- odparł łamiącym się głosem. - Amy, Lily nie żyje - odparł to niemal szeptem.
Nie zapomniała, wszystkich wspominała co jakiś czas. Mogła napisać listy, dać znać, że żyje i odezwać się. Zapytać co tam, popisać trochę - jednak nie, lepiej w końcu utrzymywać bliskich, że umarło się jakiś czas temu. Jak coraz bardziej o tym myślała, to coraz bardziej robiło jej się głupio, zwłaszcza po rozmowie z Tuną, która jednak jakąś rację miała. Pewnie sama byłaby zła, gdyby któreś z jej rodzeństwa uciekło i wszyscy martwiliby się i ta osoba wróciłaby po dwóch latach, zaskakując wszystkich. Chyba by ją zabiła. W sumie, to powinna się cieszyć, że żyje, w końcu też ją mogli zabić. Bała się każdej reakcji, w końcu każdemu mogłaby skończyć się cierpliwość, gdyby "zmarła" przyjaciółka stanęłaby przed nim. Wszyscy się cieszyli, no może prawie wszyscy, ale na pewno Amy i Shane'owi teraz było miło. Dziewczyna trochę uspokoiła się i ochłonęła na tyle, żeby i jemu się przyjrzeć, w końcu już od pierwszego rzutu oka można powiedzieć, że się zmienił! Wszyscy się zmienili - nie tylko fizycznie, ale pewnie też z charakteru. A Parker zdecydowanie pewnie musiał odganiać się od wielbicielek. Przyuważyła tą nagłą zmianę nastroju i od razu zaczęło jej serce szybciej bić w stresie. Czemu przeczuwała coś złego? Czemu... - Co się dzieje? - zapytała, przerywając tę długą ciszę i dopiero po chwili otrzymała odpowiedź, która... czuła jakby ktoś jej przywalił w twarz. Na to jedno zdanie odpowiedziała mu długa cisza. Znowu, bo Amanda patrzyła na niego zszokowana, czując napływające do oczu łzy. Przyjaciółka jej nie żyła! W tej kompletnej rozterce nie wiedziała do końca czy powinna się roześmiać i zapytać się, czy to żart, czy może jednak... nie, nie przychodziła jej do głowy inna opcja. - Ale.. jak to? - odezwała się wreszcie, przełykając gulę w gardle. - Kiedy, co się stało? - Zarzuciła go kolejnymi pytaniami. Głos jej drżał i nawet nie zauważyła, kiedy kilka łez, gromadzących się w jej oczach, spłynęło po policzku. Nie przyjmowała tego do wiadomości, bo nie chciała. Była przekonana, że zaraz Lilka wybiegnie zza drzewa, śmiejąc się radośnie - nawet spojrzała w kierunku lasu, ale nic. Tylko pustka i ciche ćwierkanie ptaków w tle.
Mogła tak zrobić, ale nie zrobiła. Oczywiście, Parker miał wrażenie, ze już nigdy jej nie zobaczy. Że podzieliła los Lily. Pewnie wszyscy tak myśleli, bo zniknęła po prostu bez śladu. Nie miał zamiaru jej wyrzucać tego teraz, może nawet wcale. Nie chciał jej teraz stracić, więc też nie będzie jej wszystkiego wylewać. Ona sama dobrze wiedziała, że źle zrobiła. Jemu było bardzo miło, cieszył się, że ją spotkał. Że ona była tutaj. Może nie było jej tutaj, gdy jej najbardziej potrzebował. Miał do niej żal, ale cieszył się, że właśnie teraz wróciła. On nadal potrzebował kogoś, kto będzie go znał. Tak dobrze jak ona. Oczywiście miał też Li, która ostatnio go pocałowała. Nie wiedział co ma myśleć o tym wszystkim do tej pory. Czy chciał z nią być? Czy po prostu szukał kogoś to wypełni dziurę w jego sercu, ale czy może tak się stać? Czy ktoś byłby tego warty? Nie miał pojęcia. Oczywiście, wszyscy się zmienili, wydorośleli. Shane wybił się w górę, zmężniał i stał się bardziej ponurą wersją siebie. Przełykał swoją ślinę coraz głośniej. Wszystko do niego wracało z podwojoną siłą. Tak jakby ktoś ciągle go bił w brzuch. Kopał i kopał i nie chciał przestawać. Teraz te ciosy wykonywała Amy, nie miał jej tego za złe. To zrozumiałe, że chciała wiedzieć. Ale on nie mógł tak po prostu wyrzucić tego z siebie. Widział jej łzy spływające po policzku. Otarł jej wierzchem palca. Było to lepsze niż, opowiadanie o swojej siostrze. Słyszał jej pytania, ale nie potrafił odpowiedzieć, jeszcze nie teraz. Odsunął się do niej i usiadł się pod drzewem. - W tamte wakacje.- odparł po kolejnej minucie ciszy. Nawet jemu zbierało się na płacz, co było słychać w jego głosie. - Wracała od tego swojego chłopaka... No wiesz... Tego mugola..- Na pewno wiedziała o kogo chodzi. Lily zawsze o nim powiadała, była w nim zakochana i to od dłuższego czasu. - Wracała od niego w nocy, ktoś na nią napadł. Był to napad rabunkowy i nie tylko.- głos łamał mu się coraz bardziej a łzy leciały mu po policzku. Było to dla niego ciężkie przeżycie, a jeszcze musiał się o tym opowiadać przyjaciółce Lily. Miał nadzieje, że zrozumie co to znaczy "i nie tylko." Bo to już na pewno nie przejdzie mu przez gardło. - Nie było mnie wtedy z nią, do końca życia sobie tego nie wybaczę.- odparł po chwili. Nie potrafił sobie tego wybaczyć i pewnie nigdy nie wybaczy.
Sama miała do siebie żal - zostawiła Shane'a, jego siostrę, rodzinę. Może gdyby jednak nie była taka jaka jest, gdyby miała chociaż trochę twardsze serce, a nie była miękka i zbyt wrażliwa, to wszystko inaczej by się potoczyło? Życie byłoby takie samo jak kiedyś, spędziłaby radosne chwile z rodziną i może nawet jakieś jeszcze jedno spotkanie z Lily, w między czasie sprawiłoby, że teraz w trójkę siedzieliby znowu razem i zamiast łez byłby śmiech? Nie musiałaby się kłócić z Neptuną, rozdrabniać na szczegóły dwóch ostatnich lat oraz tego, co działo się gdy jej nie było i niczego nie żałować. Gdyby tylko posłuchała swoich bliskich... Cholerne życie. Czuła się tak głupio zacofana, nie wiedziała co się dzieje u każdego, chociaż kiedyś była z wszystkim na bieżąco. Lubiła to - śmiać się i cieszyć, kiedy było dobrze, a płakać i pocieszać, gdy było coś źle. Dramat - ale wspólny dramat - gdzie żadne z nich nie uciekało czy nie nie żyło. Czasy się zmieniły. Mimo wyrzutów winny, zżerającego ją od środka sumienia chciała walczyć o przywrócenie tych dawnych czasów. Tęskniła za nimi, ale czy starczy je siły i pewnie cierpliwości, żeby to wszystko chociaż trochę się zmieniło? Spoglądała na niego, kiedy siadał. Ona stała, bo czuła, że nogi ma kompletnie jak z waty i przez jeden krok może wylądować zębami w trawie. Nawet nie zauważyła, że wstrzymywała oddech, a usta miała zaciśnięte w kreskę. Wiedziała o kogo chodzi i kiedy skończył umiała sobie odpowiedzieć, nie musiał tego mówić - dla niego to byłoby trudne, a ona nie chciała słyszeć tego na głos. Szlochnęła cicho i usiadła obok niego. W wakacje, czyli mijał rok. Teraz była i miała zamiar nie zostawiać go z tym samego. - Nie możesz się obwiniać, Shane - powiedziała cicho, biorąc go za rękę. - Nie mogłeś chodzić za nią krok w krok, a Lily znalazła się w złym miejscu, o złej godzinie. - Próbowała chociaż trochę ogarnąć te łzy, ale cały czas jej zlatywały po policzkach. Raczej zejdzie jej trochę czasu, zanim przyswoi tę informację. Popatrzyła na niego i aż serce się krajało, widząc go w takim stanie. - Ona nie chciałaby, żebyś się obwiniał. - Była tego wręcz przekonana. Znała ją dobrze, ba, nawet bardzo i wiadomo, Shane był jej bratem bliźniakiem, obwiniał się, ale ona nie byłaby z tego zadowolona.
Lecz nie posłuchała. Shane zawsze uważał, że wszystko ma jakiś swój tam cel. Że wszystko co się działo, dało się wyjaśnić. Jednak w chwili gdy Lily zmarła. Wszystko w to co wierzył kiedyś, teraz straciło sens. Bo dlaczego dziewczyna musiała zginąć? Dlaczego akurat wtedy? Dlaczego nie on? Mógł gnębić się tymi pytaniami do końca życia, choć pewnie i tak nie znajdzie na nie odpowiedzi. Co było bardziej niż dołujące. Miało prawo czuć się zacofana. Ale to tylko wyłącznie jej wina. Oczywiście, on jej tego nie powie. Ale taka była prawda. Gdyby została. Gdyby napisała. Wszystko wyglądałoby inaczej, niestety w tej chwili musiała wszystko naprawić. To będzie trudne, będzie musiała stawić czoło wielu przeciwstawnością. Ale miał nadzieje, że odbuduje stare więzi. U niego nie musiała się starać, chociaż jedna osoba z głowy. Może to dziwne, ale gdy ją zobaczył to od razu jej wybaczył. Bo jak tutaj nie wybaczyć takiej dziewczynie? Spojrzał się na nią, gdy usiadła obok. Mimowolnie jego głowa znalazła się na jej ramieniu. Zamknął swoje oczy i spróbował uspokoić swój oddech wsłuchując się w jej słowa. Miała racja, każdy mu to mówił. Ale to nie było aż takie proste. On zawsze się nią opiekował, raz spuścił ją z oczu. Tylko raz. A to skończyło się katastrofą. Ok, może nie raz, ale jednak. On właśnie tak to widział. Przecież była jego siostrą, a co jeśli to samo stanie się z jego młodszą siostrą? Nie mógł do tego dopuścić. Ale też nie miał za dużo siły, aby ciągle za nią chodzić. – Wiesz, że to nie jest takie łatwe, aby przyjąć to do wiadomości. Ja chciałbym tak myśleć, ale w tej chwili jeszcze nie potrafię. – odparł na jednym oddechu. Zdjął swoją głowę z jej ramienia, widział, że płakała więc zagarnął ją do siebie i przytulił. Nie chciał aby płakała. Nie dość, że spotykają się po raz pierwszy od dwóch lat. To jeszcze spędzają czas na rojeniu łez.
Dużo decyzji, dużo wydarzeń ma cel, ale niektóre są też przypadkami. Czasami nierozsądnymi kierunkami, które wybieramy i podążamy na tej ścieżce. Wszystko jest drogą, gdzie stając co jakiś czas na rozdrożu, wybieramy dobrze lub źle, z większym skutkiem lub mniejszym. Nie wiemy, co może czekać nas za jednym wyborem, bo tak naprawdę, to każda pierdoła może mieć swój nieodwracalny skutek, a czasami tylko tracimy czas na rozmyślania i gdybanie. Spontaniczność? Przydatna tylko w niektórych momentach, bo czasami trzeba być rozważnym jak i szybkim. Nie ma sensu brać odpowiedzialności za coś, na co nie mieliśmy skutku. Gdyby nie ja... Niestety, nie można być w pięciu miejscach na raz. Wszystko jest do ogarnięcia. W sumie Ben jest praktycznie wybaczył, z Destiny chyba też nie było najgorzej. Najbardziej musiała się postarać w relacji z Axelem, ale... co mu się dziwić? Zawsze byli blisko, o wszystkim sobie mówili, a tu nagle bliźniaczka mu uciekła. No i Tuna, z którą... możliwe, że ciężko będzie, ale była optymistycznie nastawiona. Nie dla zasady poprawiała z wszystkimi relacje, chciała, żeby było jak kiedyś. - Wiem, że to nie jest łatwe - szepnęła. - Ale wierzę, że dasz z tym radę. Pogodzenie się z czyjąś śmiercią nie jest dla nikogo łatwe, a zwłaszcza dla rodziny - powiedziała i zacisnęła lekko usta. Też jej nie było lekko, właśnie dowiedziała się, że jej przyjaciółka nie żyje. Dodatkowo samopoczucie pogarszała myśl, że jej rodzina myślała, że ona sama nie żyje. Teraz patrzy na Shane'a, który jest w załamaniu i... jeśli Ax też się tak czuł? Przez kotłujące myśli chciało jej się tylko bardziej ryczeć. Wtuliła się w niego, kiedy przygarnął ją do uścisku. Może lepiej będzie go odciągnąć od tego tematu? - A... coś jeszcze się działo oprócz tego? - zapytała niepewnie, bo nie wiedziała, czy to dobry moment na zmianę tematu. Uwielbiała Parkerów jak własne rodzeństwo, ale chyba ona sama nie była gotowa na jakieś wspominki, chociaż pewnie będą się one zdarzały.