Podobno dawno temu wyjątkowo zdolna jasnowidząca, jakiej imię zaginęło na przestrzeni wieków, poświęciła w pobliżu tej ścieżki życie, stając przeciwko dewastacji okolicznych lasów. Zastała brutalnie zamordowana przez niegodziwego, mugolskiego łowcę czarownic, który poderżnął zaskoczonej kobiecie gardło. Jej krew wsiąknęła w ziemię, nasycając ją mroczną, potężną magią, która zebrała krwawe żniwo wśród zwolenników wycinki drzew z przyszłego rezerwatu. Na przestrzeni lat złowieszcza magia wcale nie wydaje się tracić na sile. Teraz to miejsce jest owiane wyjątkowo złą sławą, przyciągającą przede wszystkim fanatyków czarnej magii, okolicznych badaczy osobliwości, ale także zabłąkanych wędrowców.
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Przypadkiem czy może specjalnie, musnąłeś dłonią fragment szarej, przypominającej martwą, kory pobliskiego drzewa. Z początku nic się nie działo, ale to była jedynie cisza przed burzą. Doświadczyłeś kiedyś pewnego, nietypowego zjawiska, nieodłącznie związanego z ukąszeniem przez langustnika ladaco? Jeśli nie to teraz masz okazję. Przez najbliższe 2 wątki, będzie Cię prześladował okropny pech!
2 - Magia potrafi być wyjątkowo kapryśna i niejednokrotnie już udowodniła, że potrafi zaskakiwać. Ciebie też to spotkało. Nie zważałeś na ostrzeżenia miejscowych i zerwałeś kilka wściekle fioletowych kwiatów rosnących w pobliżu ścieżki.
Spoiler:
Zanim opuściłeś rezerwat, już czułeś, że coś się w Tobie zmieniło. Spłynęła na Ciebie jakaś niespodziewana wiedza! Zdobywasz 1 punkt do dowolnej umiejętności.
3 - Spacerując ścieżką nie możesz się nadziwić ile przedziwnych roślin, krzewów i drzew wyrasta w owianej tak złą sławą okolicy. Rozpoznajesz je kolejno, zaskoczony, bądź nie, własną wiedzą.
Spoiler:
Wychodząc z rezerwatu czujesz się mądrzejszy. Zdobywasz 1 punkt z zielarstwa.
4 - Nie możesz się powstrzymać i wcześniej czy później, dotykasz wyjątkowo pięknego kwiatu czy frapującej Cię szorstkiej kory. Z początku nic nie czujesz, ale po kilku minutach dłonie zaczynają Cię okrutnie piec.
Spoiler:
Przez najbliższy tydzień, Twoja postać będzie musiała uwzględniać w swoich wątkach bolesne poparzenie dłoni, na które nie pomagają żadne zaklęcia czy maści.
5 - Spacerujesz pomiędzy dziwacznymi, fioletowi roślinami, spodziewając się, że zaraz zaskoczy Cię jakaś nieoczekiwana trudność. W całym tym swoim skupieniu nie zauważasz nawet, kiedy potykasz się o coś przeźroczystego i wyjątkowo śliskiego, tłukąc sobie boleśnie kolano przy upadku.
Spoiler:
Kiedy dźwigasz się na nogi, zauważasz, że ową tajemniczą przeszkodą była porzucona przez kogoś, najprawdziwsza peleryna niewidka, jaką możesz zabrać ze sobą.
6 - Spodziewałeś się jakichś niedogodności podczas zwiedzania tej ścieżki? Cóż, najwyraźniej powinieneś. Spokój niekiedy bywa jedynie ciszą przed burzą.
Spoiler:
Po opuszczeniu lokacji, zaczyna Ci doskwierać pieczenie w gardle i nosie. W ciągu najbliższego tygodnia, rozwinie się ono w stan zapalny i całkowicie uniemożliwi Ci werbalną komunikację, utrudniając nawet oddychanie. Kiedy odwiedzisz magomedyka, okaże się, że to wyjątkowo paskudne poparzenie, jakie przez kolejny tydzień, będziesz musiał leczyć za pomocą eliksirów.
Do pewnych rzeczy w życiu nie idzie się przyzwyczaić, takich jak smak wasabi, gorzka czekolada, czy niekończące się pasmo porażek dorosłości. Harlow miała o tyle lepszą perspektywę egzystencji, jeden, niewielki i łatwo pomijany plus osobowości, że zyskiwała przy bliższym poznaniu. Oczywiście, żeby zyskać ktoś musiał być zawzięty i uparty w postanowieniu przebrnięcia przez tę czarującą otoczkę, którą zawzięcie wokół siebie tworzyła. Jedną z niewielu osób, którym się udało był właśnie Jerry, nawet, jeśli sam sobie z tego jeszcze nie zdawał sprawy. - Nie będę! - żachnęła się - Kotów też nie lubię... - mruknęła pod nosem jakby się trochę pesząc na jego uwagę. Naprawdę aż tak gderała? Była aż tak straszna? Matrona z dwudziestoma kotami to jakiś koszmar, była przekonana, że jej bogin mógłby tak wyglądać! Nie zamierzała się jednak nigdy, ale to nigdy do tego przyznawać - a przynajmniej tak się jej zdawało. Jego towarzystwo wpływało na dziewczynę znacznie lepiej, niż się tego spodziewała. W sensie, przecież sama go poprowadziła do tego upiornego miejsca chcąc mu dać nauczkę, a finalnie cieszyła się w środku, w brzuszku, że ktokolwiek chciał spędzać z nią czas - taki z niej mały człowiek paradoks. - Zielona? - bąknęła, bo w sumie racja, ale mózg nie chciał przyjąć do wiadomości, że coś jest tu nietak- Pewnie to przez ten cień. - powiedziała szybko, chcąc usprawiedliwić dziwactwo okolicy- Skądś znam te trawę. - przyznała, choć było to dziwne, bo do książek od zielarstwa nie zaglądała nawet kiedy musiała. Milczała długą chwilę rozważając jego pytanie. Nie chciała na nie odpowiadać, węsząc w tym jeden wielki podstęp i ogromną konspirację (może dlatego, że sama pewnie zrobiłaby z czyjegoś marzenia wielki obiekt szydery, więc trudno by się nie obawiała takiego samego posunięcia ze strony innych ludzi - w końcu każdy mierzy swoją miarą). Przyglądała mu się z wielką uwagą ważąc wszystkie za i przeciw. - Szkoda. Dodaje Ci uroku. - powiedziała oceniając rzeczowo bliznę. Jeśli chodziło o teleportacje Dina zdawała się mieć do tego wrodzony talent. Miała go to kilku rzeczy w życiu, oczywiście nic z tym nie robiła, bo nie było chyba na świecie osoby o niższym mniemaniu o własnej wartości niż panna Harlow. Jeden wielki kompleks ubrany w arogancję i zarozumialstwo. Spojrzała znów na drogę i westchnęła głęboko. - Chciałabym przeżyć prawdziwą przygodę. - powiedziała szczerze. - Nie niebezpieczną... - skrzywiła się lekko- Ale intrygującą. Zaskakującą. Taką na całe życie. - oczywiście. Jak w tych wszystkich tanich romansidłach, które czytała. Najlepiej jakby był w tej przygodnie Don Juan w rozchełstanej białej koszuli, z błyskiem w oku a w tle latała jakaś przerośnięta jaszczurka ziejąca ogniem.- Głupie, co? - uśmiechnęła się krzywo.
Odetchnął przy niej z ulgą. - To dobrze, że nie tylko ja mam to dziwne wrażenie, że już widziałem gdzieś tę trawę. Zupełnie jakbym czytał o niej w książkach, a przecież zielarstwo za nic w świecie nie chce mi wejść do głowy. - przyznał się, a i również do tego, że próbował uczyć się tej dziedziny. Znajomość wszystkich ziół i roślin przydawała się uzdrowicielom, a takim planował zostać... jeśli się po drodze nie rozmyśli. - Na Merlina, czyli wy istniejecie. - zwolnił kroku zerkając na Ślizgonkę autentycznie zszokowany. - Czyli faktycznie istnieją dziewczyny, którym podobają się blizny. A nie wierzyłem Mattowi, choć wiesz, pewnie inaczej byś myślała, gdyby mi zniekształciło twarz. Takie coś co mam to pikuś. Choć niby takie małe, a ciekło, że hej. - zapewne podziękuje Matthew piwem za dobre rady, które do niego niegdyś skierował. Przeżywał swoje chwile słabości, kiedy dostawał kolejnego kosza, kiedy znowu coś nie szło po jego myśli i wracały nieprzyjemne myśli związane z osamotnioną przeszłością. Wychodzi na to, że Gallagher miał sporo racji, ale żeby Dina to akceptowała? Ona, taka czysta i nieskazitelna? Gdyby należał do Slytherinu z pewnością węszyłby w tym podstęp. Nie spodziewał się tego typu marzenia - przeżywanie przygód wiązało się z adrenaliną, ze zwiedzaniem nietypowych miejsc, spotykaniem niecodziennych istot, stworów, poznawaniu zmieszanej magii... Zawiesił na niej dłużej wzrok i próbował ją rozgryźć. Czuł wyrzuty sumienia, bowiem był pewien, że opowie mu o przyszłej karierze i popularności. A tu takie marzenie... przyziemne, ale jakże intrygujące. - Czemu głupie? Szkoda, że nie pojechałaś na Saharę. Tam było mnóstwo miejsc splątanych w magii. Może to nie przygoda na całe życie, ale ciekawe wspomnienia. - jakoś tak gdy rozmawiali ścieżka stawała się mniej upiorna. A może przez to, że Dina się do niego przytulała, gdy spacerowali? Nie uciekła, gdy chwycił jej dłoń ot tak, dla wsparcia, bez zobowiązań. - Jaskinia, która wywoływała dziwne uczucia, kawa wpływająca na myśli i duszę, nawiedzona chatka, zupełnie inna niż nasza stara nudna Wrzeszcząca, zakątek ze świergotnikami, które choć piękne były śmiertelnie niebezpieczne, a i nie akceptowały zbyt wielu turystów... - wymieniał to, co sam spotkał, jak i to, co dane było mu słyszeć. - Może warto zacząć od takich miejsc, a potem nim się obejrzysz, będziesz w samym środku jakiejś przygody. - wzruszył ramionami i razem z nią skręcił zgodnie z wolą ścieżki. Nie zorientował się kiedy zaczął ją namawiać do wyjazdów i większego udzielania się wśród ludzi, którymi tak gardziła. Miewała trudne odzywki i charakter, ale z pewnością coś musiało się za tym kryć. Nie zrażał się i proszę - dowiadywał się czegoś o niej, a przysiągłby, że nigdy by mu o tym nie powiedziała, gdyby byli w większym towarzystwie.
Zaśmiała się cicho z tego jego szoku. No oczywiście, że dziewczyny lubiły chłopaków z bliznami! Rzecz jasna gdyby zapytał ją ktoś o opinię na te temat w normalnych warunkach powiedziałaby, że od blizny na gębie Dunbar wygląda jeszcze gorzej, jeśli nie tragicznie i bez szansy na ratunek. Coś jednak się działo tu i teraz, że się tak spoufalała z nim. Może to kwestia tego, że byli sami w ciemnym, cichym miejscu? Dina z pewnością jutro zwali całą winę na magiczną aurę ścieżki, albo co gorsza uzna, że ją Jeremy obrzucił jakąś klątwą, ot co! Bo wszystko, jak zwykle zresztą, jest jego winą, wszystkich innych winą, tylko nie jej. - Akurat jeśli o mnie chodzi, twarz nie jest jedyną rzeczą, która zwraca moją uwagę. - stwierdziła nieco sugestywnie, ale dość zagadkowo. Wbrew pozorom ta potworzyca była w rzeczywistości wciąż zwykłą dziewuchą, ze zwykłymi marzeniami, zwykłymi lękami i obawami. Nie to, żeby miała często je okazywać, o nie, wręcz przeciwnie, Jeremy mógł już teraz założyć, że ta sytuacja szybko się nie powtórzy. - Mmm... - zmieszała się trochę, spuszczając wzrok na ścieżkę- Nie wolno mi wyjeżdżać. - bąknęła niepewnie. Faktycznie, gdyby poprosiła rodziców, żeby dali jej pieniądze na taki wyjazd na Saharę pewnie ostro by jej zmyli za o łeb. Niby sama zarabiała pieniądze, ale wychowana w taki nie inny sposób pozostawała wciąż lojalna ich woli. Wciąż pamiętała słowa ojca o tym, że nie wszędzie na świecie traktują mieszańców w tak cywilizowany sposób jak w Europie. Wierzyła mu, bo nie tylko był podróżnikiem, ale i jej tatą, więc czemu miałby kłamać. Słuchając o wielu cudownościach, których doświadczył gryfon na swoim wakacyjnym wyjeździe uśmiechnęła się. Tak o, po prostu. Nie złośliwie, nie z wypracowanym urokiem. Brzmiało super. Pewnego dnia i ona obejrzy te jaskinie i napije kawy, pewnego dnia świergotniki będą bić jej pokłony z wdzięczności, że je odwiedziła, pewnego dnia wszystko. Bo tylko to zostaje małej Dince, marzyć o tym, co to będzie pewnego dnia. - Może warto. - powiedziała jednak cierpko, nie chcąc pozwolić sobie na dryfowanie gdzieś głębiej w meandry własnych uczuć i emocji. Zawsze potem ją gniotło w piersi, a to wcale nie było miłe uczucie. Dużo wygodniejszy był lśniący łuskami gadzi płaszcz szydercy.- M, widać już domy. - powiedziała dostrzegając w oddali przerzedzenie drzew i mglisty zarys budynków. Musnęła kciukiem dłoń, którą dzielnie trzymał ją całą drogę dla dodania jej otuchy i choć w duchu jęknęła uwolniła z tego uścisku swoje palce. Dość tej swawoli. Ramienia jednak wciąż się trzymała, dopóki nie wyjdą na światło dnia wciąż potrzebowała móc osłonić się jego męskim torsem przed ewentualnym zagrożeniem!
Zamyślił się nad nowym odkryciem, a i skomentował to wywróceniem oczami, aby przypadkiem nie weszli za bardzo na zbyt poważny grunt. Bezpieczniej i swobodniej czuł się między żartami, które chętnie wymyślał na poczekaniu. - Czemu nie wolno? Jesteś przecież pełnoletnia. - autentycznie nie rozumiał, bowiem sam nigdy nie miał stawianych granic, zakazów i nakazów. Cóż rzec, tak na dobrą sprawę "miał" opiekuńczych rodziców tylko do dziesiątego roku życia, potem wypięli się na niego. Pomimo trudności z tym związanych, oznaczało to niewątpliwą wolność. Nie musiał nikogo pytać o zgodę i choć wydawało się to godne pozazdroszczenia, to nie było. - To proste. Pakujesz walizkę, sowę i po prostu wyruszasz. - dodał tonem wiecznego lekkoducha. Był pewien, że Dina jednak pociągnie temat jednak widząc jak go zwięźle ucina, nawet nie próbował mówić dalej. Wzruszył ramionami, schował obie ręce do kieszeni spodni i popatrzył w tę stronę, którą mu pokazywała. Faktycznie, drzewa się przerzedzały, purpura znikała na rzecz zieleni i to jawny znak, że skrót okazał się prawdziwy. - Następnym razem pozwól, że ja będę wymyślał skróty. Mniej nawiedzone, okej? Ta ścieżka to będzie genialna na Halloween. - dorzucił kiedy wyszli już ostatecznie z purpurowej osłony drzew. Odetchnął dyskretnie z ulgą. Miło, że nic po drodze ich nie zjadło.
Pokiwała głową zgadzając się z nim. To dość proste, prawda? Bilet w jedną stronę, walizka gratów i miłe towarzystwo. Gdyby mogła tak rzeczywiście uwolnić się z założonych przez samą siebie łańcuchów powinności dawno temu leżałaby już na Bahamach i machnęła ręką nawet na szkołę na rzecz popijania drinków z kokosa. Przechyliła głowę. - Ok, mamy deal. - mrugnęła do niego na sugestię, żeby on wybrał skrót następnym razem- Nie zamierzam tu więcej przychodzić nawet na Halloween. - pokręciła przecząco głową, kiedy wyszli na osłonecznioną drogę w miasteczku. Ciepło jego promieni wydawało się niemal zapomniane i dopiero doświadczając go zauważyła, jak dziwnie i chłodno było na tej ścieżce. Poznanie kilku nowych, dziwacznych roślin i ich właściwości nie było tego warte. Za to spędzenie choćby krótkiej chwili sam na sam z Dunbarem..? Może kiedyś zdoła przyznać przed samą sobą, że owszem. Nachyliła się lekko w jego stronę, jakby chciała ucałować go w policzek, chwila zwątpienia trwała jednak zbyt długo. Puściła w końcu jego ramię i założyła włosy za ucho. -No, to do zobaczenia. - to rzekłszy ruszyła w swoją stronę załatwiać swoje sprawunki.
2x zt
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Smutne historie dotyczące tej ścieżki, straszne bajeczki opowiadane ku przestrodze młodych czarownic, którym przyszło żyć w zamierzchłych czasach... Wszystkie one miały jeden morał - mugole byli podstępni, okrutni i do szpiku kości przesiąknięci złem, a całkowite poświęcenie się w walce z nimi konieczne, by przeszkodzić im w dominacji nad światem magicznym. I faktycznie, krew, która została tamtego dnia przelana odcisnęła swoje piętno na tej ziemi, a każdy świadomy czarodziej, przechadzając się nią mógł wyczuć iskrzącą w powietrzu magię. Każdy mógł nią odetchnąć, nawet jeśli niosło to za sobą ryzyko poważnych konsekwencji.
Keyira nie była w tej kwestii wyjątkiem; bez większego namysłu postanowiła sprawdzić czy i jej dane będzie przekonać się o tym na własnej skórze. Chociaż należało dodać, że po cichutku marzyła, by kara za zakłócenie spokoju tej nieposkromionej siły nie okazała się zbyt surowa. Ciężko jej było sobie zresztą wyobrazić, że mugole, których dotąd poznała, mogliby stanowić tak wielkie zagrożenie dla świata czarodziejów. Tak jak nie wyobrażała sobie, że zwykły spacer wśród pięknych widoków może okazać się taki niebezpieczny. Zlekceważyła negatywną energię, czającą się dookoła, tak jak jasnowidząca zlekceważyła mugolskiego łowcę. Obie miały za swoje.
Najgorsze było to, że z początku Keyira nie była świadoma narastającego problemu; opuściła ścieżkę bez żadnego problemu i zdążyła wrócić do siebie nim wystąpiły pierwsze niepokojące objawy. Je jednak również zlekceważyła i jak zwykle, po krótkiej wizycie w Dolinie Godryka, udała się do Hogwartu a tam - Morgana jej świadkiem - rozpętało się prawdziwe piekło.
/zt
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Tym razem do pracy w rezerwacie wybrał się wraz z Duchem. Kiedy tylko wkroczyli na nieznany teren, wilczak wyczuł jakiś trop. Pognał przed siebie, a Gunnar, przyśpieszając krok, za nim. Było jeszcze wczesne południe. Rosa z trawy ledwie zdążyła wyschnąć. Wilgotna ziemia jeszcze pozostawiała ślady na butach. Te cieżkie, turystyczno-trepowe jakie islanczyk miał na stopach, nie przepuszczały jej przez materiał. Nie przejmował się więc wysoką ściółką pod stopami. Szedł przed siebie pewnie, szybko, żeby nadążyć za pół-wilkiem. Zszedł ze ścieżki bez zastanowienia. Pewien, że gdyby się zgubił, Duch spędził w tych lasach wystarczająco dużo czasu, żeby go wyprowadzić. Za zgodą pracodawców, to tutaj zwierze spędzało czas, kiedy Ragnarsson uczęszczał jeszcze na zajęcia. Teren wydawał się chłopakowi obcy, ale nie gubił wilczego ogona z zasięgu wzroku. Pozostawił na nim na wszelki wypadek zaklęcie tropiące, powłócząc nogami. Wychodząc spomiędzy buszu w inny busz, przedzierając się akurat między krzakami, nie spodziewał się za nimi spotkać niczego innego niż leśnych stworzeń. Pomimo zachowania ostrożności i czujności, spiął mięśnie widząc ludzką sylwetkę w przykucu. Podobno dzisiaj pracownicy rezerwatu zajmowali się zupełnie inną sekcją. — Kurwa mać, Shercliffe!— warknął, kiedy w czekoladowych włosach rozpoznał znajomą ślizgonkę. No jasne. Shercliffe. Rezerwat Shercliffe'ów... to mogło wszystko wyjaśniać. — Na kogo czaisz się w krzakach? Poruszyłby ten wątek szerzej, gdyby akurat Duch nie podbiegł do małego stworzonka zaraz pod stopami Keyiry. Normalnie pewnie spłoszyłby ją kilkoma warknięciami, albo przynajmniej spróbował, gdyby nie ciało zwierzaka. Memortka, jak Ragnarsson ocenił po szczególnym upierzeniu. Jego stan natomiast wskazywał, że był bliski śmierci, próbując wydusić z siebie jakieś głoski.
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Ostatnim razem ścieżka nie okazała jej nawet cienia litości i Keyira musiała zmagać się z bolesnym bólem gardła przez ponad tydzień, ale zdołała przynajmniej mniej więcej określić obszar działania nieprzewidywalnej magii i tym razem ominęła jej źródło w czasie patrolu szerokim łukiem. Nie był to pierwszy raz, gdy dziewczyna przemierzała tereny rezerwatu pod postacią zwierzęcia, wzorem innych animagów pracujących dla lub wywodzących się prosto z jej rodziny... Ten sposób był zdecydowanie łatwiejszy, szybszy i dzięki niemu nie płoszyli żyjących tu spokojnie stworzeń. Z tym, że niewiele osób tak naprawdę wiedziało o jej umiejętności zmiany kształtu, a więc Key musiała radzić sobie sama. Właśnie dlatego Gunnar odnalazł ją kucającą samotnie przed Memortkiem. Przy poprzedniej wizycie jeden z nich przyczepił się do niej na dobre, więc Shercliffe odświeżyła sobie wiedzę na ich temat i bez trudu odgadła co może oznaczać jego urywany, zabarwiony - na razie tylko imitacją - prawdziwych dźwięków oddech. Drgnęła, słysząc za sobą głuche dudnienie łap na poszyciu, a potem odgłos o wiele cięższych kroków. Jej zmysły dopiero stabilizowany się po przemianie i wciąż jeszcze były nieco wyczulone, więc rozpoznała osobliwą obecność Ducha i jego właściciela, dlatego też w pierwszym odruchu nie zerwała się dziko, a jedynie zerknęła ostrzegawczo na wilczaka. — Shhh — mruknęła na wypadek, gdyby psisko miało zacząć warczeć albo poszczekiwać, co mogłoby ptaszka niepotrzebnie wystraszyć, a wyglądało na to, że cierpiał już wystarczająco. Cały drżał, jego skrzydło było wykręcone pod dziwnym kątem, a drobne ciałko odrobinę zbyt wychudłe w porównaniu z jej Dumah. Keyira ostrożnie ujęła Memortka w dłonie i podniosła się do pionu, a następnie obróciła się do Gunnara i zamarła na moment ze wzrokiem utkwionym w gęstwinie za jego plecami. — Przyszedłeś od strony ścieżki? — zapytała, wyraźnie zmartwiona i przymrużyła nieznacznie oczy. — Nieważne, zajmiemy się tym później... Jak u Ciebie z zaklęciami uzdrawiającymi? — zapytała, a intensywność jej spojrzenia, które skupiła na jego twarzy, przybrało na sile.
Ostatnio zmieniony przez Keyira Shercliffe dnia Pią Lip 31 2020, 22:18, w całości zmieniany 2 razy
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Duch zakręcił się wokół nóg Keyiry, z łbem skierowanym w stronę rannego ptaka. Islandczyk w tym czasie splótł ręce na piersi, patrząc z powątpiewaniem na poczyniania Shercliffe. Nie znał sie na magii leczniczej tak jak powinien, będąc opiekunem w rezerwacie, ale wiedział coś o zwierzętach, że nie powinno się ich tak bezmyślnie podnosić. Keyira natomiast na bezmyślną nie wyglądała więc odchrząknął. — Jesteś pewna, ze to dobry pomysł go podnosić? Duch nie zrobiłby mu krzywdy. Chyba... to zależy czy był bardzo głodny, a rzucając mu kontrolne spojrzenie Ragnarsson stwierdził szybko, że na takiego nie wyglądał. — Nie polegałbym na mojej znajomości uzdrawiania. Pochylił się w przód, do memortka, stwierdzając rzecz oczywistą, dla kogoś jak ślizgonka, która wychowała się w rezerwacie pełnym zwierząt. — On jest bliski śmierci. Pokaż... Nie był jeszcze pewien czy nie lepiej było go dobić, zamiast się nim opiekować, ale na wszelki wypadek zbliżył się o kolejne pół kroku, mrucząc pod nosem: — Kobieto, weź go nie męcz.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Westchnęła ciężko i obrzuciła Gunnara umęczonym spojrzeniem. Zanim przyszedł na miejsce razem ze swoim pupilem, ona już zdążyła dokładnie przyjrzeć się Memortkowi i tak, był bliski śmierci, ale jeszcze nie na tyle, by go skreślać. — Owszem, bo musimy dokładnie ustalić co mu jest, nim zdechnie, a nie byłam w stanie zerknąć czy jego nóżki są całe, kiedy leżał przygnieciony do ziemi własnym ciężarem — odpowiedziała spokojnie, delikatnie trącając najmniejszym palcem ptasie szponki, ale tym nic nie dolegało, bo drgnęły w odpowiedzi i ptaszek na moment uchylił powieki. — Spójrz — zachęciła Islandczyka i przysunęła błękitną ptaszynę nieco bliżej niego. — Jest niemal skrajnie niedożywiony — dodała i skinieniem głowy wskazała chłopakowi las dookoła. — Nie ma tu wielu owadów, bo ścieżka, którą tu właśnie przyszedłeś jest trująca i trzymają się od niej z daleka. Zbyt wiele magii się tu zgromadziło, by tak maleńkie stworzenia chciały ryzykować. Ten memortek prawdopodobnie przelatywał nad ścieżką, stracił orientację i rąbnął w drzewo, to się tu dość często zdarza — mruknęła i uniosła wzrok na korony drzew. — Wybił sobie skrzydło, może złamał, nie jestem pewna... W każdym razie spadł i nie mógł się już przemieszczać. Wody miał w lesie pod dostatkiem, ale jedzenia mu brakowało — podsumowała, ruszając w stronę przeciwną niż ta, z której wyłonił się Gunnar. — Trzeba go jak najszybciej opatrzyć, wiem że cierpi, ale chcę dać mu szansę — dodała już pewniej i trzymając ptaszka najdelikatniej, jak tylko się dało, zamierzała go donieść do magiweterynarza, który z grupą jej wuja sprawdzał coś w obrębie tej strefy. — Jeśli się uda i przetrwa, potem spróbujemy go nakarmić pulpą z owadów — dodała i uśmiechnęła się do Ragnarssona pokrzepiająco, choć uśmiech ten nie sięgnął oczu.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Nie był pewien czy przekonała go swoją argumentacja, ale doszedł chyba do wniosku, że jednak miała faktycznie czas dłużej się mu przyjrzeć i ocenić stan rannego zwierzątka. On ledwie przyszedł, w swoją uwagę dzielił pomiędzy memortka, a Ducha, który koniecznie chciał go zobaczyć. Potencjalnie - zjeść. Albo się nim pobawic. Gunnar stanął bliżej Shercliffe zaglądając zza jej ramienia w kierunku dłoni, w których spoczywało stworzonko i w końcu odetchnął. – Ok, skoro tak mówisz – przyznał rację mimochodem, rozglądając się przy okazji z jakiegoś powodu dookoła. Zerwawszy materiał koszulki na ramieniu, szukał czegoś konkretnego wzrokiem. Wyciągając różdżkę przyciągnął do siebie kilka połamanych gałązek zaklęciem i utwardzający je najpierw magia, chwilę potem stworzył z tych materiałów mały kkszyczko-szalasik dla rannego ptaszka. Zajęcia survivalu w Stavefjord, jak widać, były bardziej przydatne niż ONMS z profesorem Zanudze-Was-Na-Smierc. – Ale jak mamy go zanieść do magiweta to przynajmniej zadbaj o jego komfort. I swój. Ręka ci zesztywnieje jak będziesz go tak niosła całą drogę. Więc... Centrum kliniczne? Gdzieś tu było... Gdzieś... Coś adekwatnego do tego. Tylko póki co Gunnar jeszcze nie stwierdził sam gdzie dokładnie się znajduje. Idąc jednak za intuicja i wnioskując po drodze jaka przebył i opierając się na znajomości nawigowania w terenie, odwrócił się w odpowiednim kierunku. – Najsłabsze zaklęcie uśmierzające ból pomoże? Tylko to jedno znam.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Ucieszyła się, że postanowił się z nią jednak nie spierać. Być może na to nie wyglądało, ale wewnętrznie była mocno poruszona stanem Memortka. Ostatecznie utratę podopiecznych w rezerwacie traktowała bardzo osobiście; niemal każde stworzenie, którego nie udało się w jej obecności uratować, postrzegała jako prywatną stratę. — W porządku — zgodziła się i zwolniła kroku, by zaraz przystanąć, póki Gunnar nie zmajstrował ptasiego nosidełka. — Dzięki — mruknęła układając ranne stworzonko w jego wnętrzu. — Nie, centrum jest za daleko... Mój wuj i grupa magizoologów sprawdzają teren niedaleko, jest wśród nich weterynarz — odpowiedziała, rozglądając się ponownie i próbując dostrzec sylwetki pracowników wśród drzew. — Na pewno nie zaszkodzi — zauważyła, wyciągając koszyczek z pacjentem ku Ragnarssonowi. — Wytrzymaj jeszcze chwilę, maleńki — zwróciła się do Memortka, jakby faktycznie miał jej usłuchać. Zaraz potem podjęła dalszy marsz w kierunku, gdzie po raz ostatni widziała wspomnianą grupę. Miała nadzieję, że nie odeszli daleko... wolną dłonią mimowolnie pogłaskała Ducha po karku, gdy psisko traciło nosem jej palce. W końcu usłyszała coś w oddali. — Chyba ich słyszę — oznajmiła, zatrzymując się, by móc wsłuchać się uważniej w odgłosy lasu.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Przebywanie w towarzystwie Keyiry, nawet z rannynm memortkiem, wydawało się bardzo naturalne. Nawet Duch niesamowicie szybko do niej przywykł. Gunnar obserwował go, jak trąca nosem jej ramię. Tak otwarty nie był nawet w stosunku do niego. Po prawdzie w ogóle nie leżało to w jego dzikim charakterze. Islandczyk niemalże poczuł się zazdrosny o tą relację. Niemalże jednak robiło dużą różnicę. Skoncentrował się na rannym ptaszku, wyciągając w jego kierunku różdżkę, szepnął zaklęcie, jednak nie jedno z tych, jakie poznał w Hogwarcie, a jedno z islandzkich, które Keyirze nie mówiło chyba za wiele. Stworzonko wydało z siebie wtedy kilka dźwięków, a potem zamilkło całkowicie. Co w przypadku memortka nie wróżyło wcale nic złego. Ragnarsson dopiero teraz opuścił dłoń, różdżkę chowając do bocznej kieszeni spodni-bojówek. Idąc za Keyirą podwijał drugi rękaw koszulki, żeby wyrownać go do obdartego, więc i wyglądał jakby założył bezrękawnik. — Nie masz co robić w wakacje Shercliffe? Żadnego faceta, który do ciebie usycha, kiedy ty zajmujesz się rannymi przybłędami? Zaraz po tych słowach rozmasował gardło, w którym poczuł dziwny przepływ prądu, ale nic więcej. Zaraz wrażenie to rozpłynęło się i mógł je zignorować, jak większość fizycznego bólu w życiu. Nie zatrzymał się razem z Keyirą. Po pierwsze dlatego, że już wcześniej dosłyszał te same odgłosy co ona, a po drugie, Duch w takich przypadkach okazywał się dużą pomocą. — Duch, szukaj. Gunnar nawet nie skończył wypowiedzi, a wilczak pognał już w kierunku odgłosów, dlatego Ragnarsson krzyknął za nim — Tylko nie... — zabijaj chciał powiedzieć, ale przez obecność Keyiry skończył inaczej – ... gryź!
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Za to przebywanie w towarzystwie Gunnara było bardzo... łatwe. Nie mogli w końcu powiedzieć, że się jakoś szczególnie przyjaźnili. Wpadali na siebie od czasu do czasu, mieli podobne zainteresowania (przynajmniej w przypadku ONMS) i na pewno nie żywili wobec siebie żadnych negatywnych uczuć, ale czy łączyło ich coś więcej niż kumpelstwo? Nic konkretnego ponad to, co usłyszeli od innych i co zdążyli sami wybadać o sobie nie wiedzieli, ale nić porozumienia między nimi faktycznie wydawała się zaskakująco naturalna. Nie przeszkadzały jej szczególnie nawet jego humory czy specyficzny sposób bycia, chociaż większość uczniów Hogwartu irytowała ją na co dzień wyjątkowo wręcz skutecznie. Weźmy na przykład jego kolejne słowa - w ustach kogoś innego, wypowiedziane podobnym tonem wywołałyby tylko rozdrażnienie; skwitowałaby je milczeniem albo zbyła lakonicznym komentarzem, sugerującym niechęć do dalszej dyskusji. W przypadku Ragnarssona nie stanowiły problemu. Dlaczego? — Gdyby mieli usychać z tak durnego powodu czy naprawdę zasługiwaliby na moją uwagę? — odpowiedziała pytaniem na pytanie, przyglądając się uważnie milczącemu teraz Memortkowi. Odetchnęła cicho, a potem przeniosła burzowe tęczówki na towarzysza. — Interesuje cię moje życie uczuciowe czy raczej to, ile czasu spędzę w rezerwacie żeby wiedzieć jak często będziemy na siebie wpadać? — dopytała wprost, a potem nachyliła się nieznacznie ku niemu z konspiracyjną miną i uniosła kąciki ust w zadziornym uśmieszku. — Jesteś praktycznie skazany na widywanie tej uroczej buźki, Ragnarsson — parsknęła, po czym wyprostowała się i powiodła spojrzeniem za Duchem, który kilka sekund później zniknął w zaroślach. Skorygowała swój krok, podążając za psiskiem. Okrzyk Gunnara jeszcze przez chwilę dźwięczał jej w uszach nim w końcu zerknęła na niego z uniesioną brwią, jakby doskonale wiedziała, co początkowo chciał powiedzieć. Czy byłaby zdziwiona? Na pewno nie bardziej niż tym, że chłopak ostatecznie ugryzł się w język. — A co z tobą? Będziesz miał czas żeby zająć się tym memortkiem? — zapytała, marszcząc czoło w chwilowym zamyśleniu. — Jeśli przeżyje, przy najbliższej okazji postaram się przyprowadzić mu Dumę do towarzystwa. Może w ten sposób kuracja przebiegnie trochę szybciej.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Parsknął krótko. Nie tyle rozbawiony jej słowami i ich kontekstem, co samym jej podejściem do tematu. Nie rozważał długo nad jej życiem uczuciowym. Ot, nawiązał jakaś rozmowę, skoro szli w jednym kierunku i mieli określony wspólny cel. Pomoc memortkowi. Jej daleko wysunięte wnioski znacząco wykraczały poza zakres rozważań Islandczyków, dlatego zatrzymał się śmiejąc się jeszcze chwilę z dłońmi opartymi na biodrach. – Dobra – powiedział w końcu. – A wracając do tematu. Tak. Zamierzam się nim zająć. Za to Twoja rodzina mi płaci. Nieprawda. Był już po godzinach swojej pracy, a może na granicy swojej pracy, jako, że często z własnej woli zostawał po godzinach? Był zwyczajnie ciekaw czy memortek z tego wyjdzie I chciał wziąć udział w tym procesie. Przez co nie odniósł się nawet do wcześniejszego tematu rozmowy. – Duma? A powinno mi to coś powiedzieć, bo...? - nie dał jej czasu na odpowiedź - W jaki sposób czyjeś przyrodzenie miałoby mu pomóc? Trochę kpił z jej sposobu wypowiadania się na temat, który jej wydawał się jasny, a który jemu nic nie mówił. Jakby zakładała, że będzie wiedział przez swoją arogancję - bedac dość lekceważąca żeby uważać, że kazdy powinien interesować się jej życiem. Albo arogancko nie liczyło się dla niej czy ktoś wiedział o czym mówi. W obu przypadkach była po prostu... Keyira. Dlatego dorzucil kąśliwe: — Lepiej, że mi go oddasz. Twoja medycyna niekonwencjonalna ma dziwne podłoże. Przekręcał kontekst opierając się na tych faktach co znał.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
— Dumah to mój memortek, który... — urwała, wciąż zamyślona, a potem podchwyciła spojrzenie Gunnara i zorientowała się, że przecież on faktycznie mógł nie wiedzieć czego dokładnie dotyczyły jej słowa. — Przepraszam, mówiłam wtedy do siebie — sprostowała. To była kompletna bzdura. Po pierwsze dlatego, że Keyira bywała arogancka tylko wtedy, gdy było jej to na rękę i po drugie - była na tyle zmartwiona stanem ptaszka, że nawet by jej do głowy nie przyszło, by w tej sytuacji odnosić się do Ragnarssona czy kogokolwiek w sposób arogancki celowo. Tym bardziej, że do tej pory była mu po prostu wdzięczna za pomoc. Dobrze więc, że nie miała pojęcia, że chłopak właśnie tak ją postrzega; było to w końcu podsumowanie nad wyraz płytkie, a jakoś nigdy wcześniej nie uważała Islandczyka za taką osobę i prawdopodobnie zawiodłaby się, gdyby prawda okazała się inna. — Jest ze mną od niedawna. Ten tutaj na pewno nie miał kontaktu z innymi od dnia, w którym upadł, więc pomyślałam, że dobrze zrobiłoby mu towarzystwo innego memortka. W ten sposób zmniejszylibyśmy ryzyko depresji — rozwinęła swoją wcześniejszą myśl. Przekrzywiła głowę na ton głosu, jakim Gunnar się do niej zwrócił i przyjrzała mu się przez moment chyba trochę zaskoczona. Czy poczuła się nieco dotknięta? — Nie mam oporów przed zostawieniem go pod twoją opieką, bo wierzę w twoje kompetencje, Gunnar — zauważyła spokojnie, próbując dociec o co mu chodziło. Dość szybka zmiana nastawienia z jego strony, nad którą ostatecznie wolała się jednak nie zastanawiać. Na szczęście po wyjściu z zarośli natrafili w końcu na grupę pracowników rezerwatu. Shercliffe odwróciła więc wzrok i skupiła się na odnalezieniu wśród dyskutujących czarodziejów odpowiedniej twarzy. — Julie — zwróciła się bezpośrednio do stojącej z brzegu kobiety i wskazała na prowizoryczne nosidełko, które w następnej chwili jej przekazała. — Znaleźliśmy tego memortka niedaleko ścieżki. Wygląda na to, że ma problem ze skrzydłem i jest niedożywiony, ale nie mam pewności. Skomlał trochę, ale Gunnar rzucił jakieś skuteczne zaklęcie znieczulające i zamilkł — streściła na szybko. Zaraz potem obróciła się znów ku towarzyszowi i poruszyła palcem, prosząc go niemo, by podszedł nieco bliżej. — Teraz kolej na ciebie — mruknęła, po czym wspięła się na palce, uniosła lekko jego podbródek i obejrzała jego szyję, poszukując zaczerwienień. — Jak już mówiłam, ścieżka przez którą przeszedłeś jest trójca. W ciągu tygodnia złapiesz ostre zapalenie gardła, polecam wizytę u lekarza, bo będziesz wymagał kuracji eliksirami. Moja medycyna niekonwencjonalna nic tu, niestety, nie pomoże — zauważyła nieco zgryźliwie, odrobinę chyba jednak urażona. — Mogę co najwyżej podmuchać, pocałować i pogłaskać po główce — dodała, po czym opadła stabilnie na stopy i odwróciła się bokiem, by nie patrzeć mu w oczy. Zacisnęła zęby, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i skupiając się na powrót na Julie.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
— Dlaczego memortek? — spytał ze zwykłego zainteresowania. Ograniczonego, jak to Gunnar miał w zwyczaju, bo przecież nic co nie siedziało w zakresie jego zainteresowań tak naprawdę nie angażowało go do głębszej analizy. Musiał jednak przyznać, że większość dziewcząt wolałaby pewnie puszka pigmejskiego, czy małe, śliczne kocię. Memortek... cóż. Był ciekawy, jako stworzenie i gdyby przypadek zesłał Ragnarssonowi jednego pod opiekę, Ups, tak jak teraz. Tylko wtedy by się nim zajął. W innym razie, wolałby badać jego zachowania w środowisku naturalnym, niż ściągać go do siebie na mieszkanie. Wychylił się nawet wprzód, szukając jakby przyczyny hodowania memortków, które w dalszej perspektywie wydawały się dość biernymi stworzonkami. — Jesteś w depresji, elskan? Tknął go palcem w dziobek i tyle zdążył zanim Keyira oddała go domniemanej Julie. Julie jednak nie ruszała się daleko z miejsca, bo Duch podejrzanie kręcił się wokół niej z postawionym wysoko ogonem. Zaraz jednak wezwany przez Ragnarssona, klapnął obok jego nogi. Z koncentracją patrząc w kierunku memortka. — Juls. Połataj, a resztą się zajmę. W końcu opieka nad memortkiem nie może być cięższa niż opieka nad zdziczałym wilczakiem. W reakcji na zbliżenie się Keyiry, cofnął się o krok, wyrywając głowę. — Jasne. Jak umrę i urodzę się wrażliwą kobietą na pewno tak zrobię i się o to upomnę. Wiesz. Całowanie i klepanie po głowie. Rozmasował szyję w miejscu póki co lekkiego tylko pulsowania, zwracając twarz za przykładem Keyiry w stronę opiekunki w Rezerwacie. — Będzie żył?
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Wzruszyła ramionami. — To on mnie odnalazł i wybrał, ja tylko pozwoliłam mu usiąść na ramieniu — odparła, nie udzielając mu być może konkretnej odpowiedzi, ale za to szczerą i zgodną z prawdą. Przez chwilę analizowała jeszcze w głowie reakcję Ragnarssona, rozwodząc się przy okazji nad kwestiami zupełnie bezsensownymi, zamiast na jego psychice. Nawet jeśli na ogół nic na to nie wskazywało, Keyira także czasem zaprzątała sobie głowę typowo kobiecym myśleniem. Komentarz bruneta przyciągnął jednak jej uwagę. Odchyliła głowę i zerknęła na niego kątem oka. — A więc całowanie wchodziłoby w grę tylko wtedy, gdybyś był kobietą? Hmm... — mruknęła, obracając kontekst według własnego uznania i tak, jak on wcześniej - nie zaczekała na odpowiedź. — Przyjdę podmuchać, skoro nie masz nic przeciwko akurat temu — dodała, zaraz potem pochmurniejąc odrobinę. W końcu jej słowa i wcześniejsze działanie naprawdę były nacechowane troską, a nie złośliwością. Jego odpowiedź tylko utwierdziła ją w fakcie, że ludziom naprawdę nie warto było pomagać. Uśmiechnęła się dopiero, kiedy Julie przytaknęła na pytanie Gunnara, a kilka chwil później wręczyła mu koszyczek z "poskładanym" memortkiem i poinstruowała co do ilości pożywienia, które Islandczyk powinien był spróbować mu podać. Keyira w tym czasie przykucnęła przy Duchu, podrapała po za uchem i poklepała po barku. — Pilnuj go, niech o siebie zadba — wymamrotała, na krótką chwilę podchwytując psie spojrzenie. — I nie zjedz nikogo — dodała po namyśle i wstała. Pomachała wujowi, po czym podziękowała lekarce i po raz ostatni zwróciła się do Gunnara. — Dziękuję za twoją ciężką pracę, z Memortkiem na pewno dasz sobie radę — powiedziała, oszczędzając sobie kolejnego ostrzeżenia na temat gardła. Nie była jego matką ani przyjaciółką, a skoro nie cenił sobie jej opinii to wyłącznie jego sprawa. Moment później zerwała się do biegu i zaskakująco szybko zniknęła za linią drzew.
/zt
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Będąc przy oczku wodnym, kiedy to leczył pierwszą syrenę, gdy dokończył swojego dzieła i pozwolił stworzeniu pozostać na brzegu jeszcze przez chwilę. Kobieta nie chciała zniknąć pod taflą jeziora; musiała wiedzieć, że nic jej się nie stało, kiedy to ogonem, mimo zaleceń, wierzgała wyjątkowo nerwowo. Nie mogła się uspokoić, a skoro medycyna jeszcze nie wynalazła zaklęcia przyczyniającego się do odsunięcia od bodźców powodujących zdenerwowanie i niepokój, coś musiało być na rzeczy. To nie był pierwszy raz - wcześniej musiał przecież uspokajać Maelynn, a następnie teleportować się do szpitala, kiedy to uznał, iż nie ma żadnych szans na ogarnięcie samemu sytuacji. Bez leków, bez eliksirów uspokajających. Wkurzała go niezwykle ta niemoc względem zdrowia psychicznego, bo nawet jeżeli sam się uczył i sam korzystał z własnych pokładów nadmiernej obojętności, gdy odcinał się od emocji, to wiedział, że nie wszyscy są w stanie postawić granicę między logiką a sercem. Tym, co prawdziwe. Tym, co tylko wyobrażeniowe. Nie bez powodu nie szedł na magipsychologa, wiedząc doskonale, iż jego pokłady empatii są niskie, pozbawione jakiegoś wyższego, bliżej nieokreślonego celu. Ciche westchnięcie nie bez powodu opuściło jego blade usta. Zajmowanie się syrenami było o tyle ironiczne, iż wcześniej przez nie doszło do amputacji konkretnej części ciała; mógł się zemścić, mógł zasmakować cudzej krwi, byleby obserwować, jak się będą wykrwawiać. Ale czy był w tym sens? Czy nie powinien w tym wszystkim kierować się zdrowym rozsądkiem, wiedząc doskonale, iż to byli tak naprawdę dalecy kuzyni trytonów? Powinien. I nie bez powodu, mimo braku słów podziękowania, zajmował się nimi, jakoby próbując się tym samym do tego wszystkiego przekonać. Nadal bolała go ta strata; nadal odczuwał jej skutki. Nie, odczuwa je codziennie. Być może gdyby wcześniej teleportował się z Violettą, nie doszłoby do czegoś takiego. Ona miałaby struny głosowe, on jądra. Niestety, ale los jest czymś, co potrafi perfidnie zaśmiać się w twarz, napluć i wytknąć palcami. Przekonał się o tym wystarczająco wiele razy, by stwierdzić, że najlepszy moment jest wtedy, gdy on sam rozpierdoli swoje własne życie, patrząc ze złośliwym uśmiechem na ten niematerialny byt. Byt, który nie ma wówczas niczego do zrobienia. Na polowe metody Julki kiwnął z uznaniem, patrząc na jej poczynania. — Jest dobrze. — całkiem nieźle do tego tematu podeszła, nawet mimo braku znajomości bardziej zaawansowanych zaklęć uzdrowicielskich; rany nie zamierzał poprawiać dogłębnie, rzucając proste Episkey na każdą złamaną i przerwaną łuskę, a do tego dołączył Transfusion, by nie doszło do spadku ciśnienia i wstrząsu krwotocznego. Potem dopiero, gdy wszystko zostało odpowiednio zrobione, potraktował ją Durito na odchodne oraz Levatur Dolor, zaciskając palce na różdżce mocniej, gdy panna Brooks pozwoliła jej na przywrócenie przytomności. Rennervate towarzyszki zadziałało, a obydwie syreny zniknęły w oczku wodnym; nie mógł na to nic zaradzić. Mogli pomóc, ale skaza dotycząca wstrętu do gatunku ludzkiego raczej nie zostanie zażegnana. Świat jest pełny ____________. Jego dłonie nie drżały podczas odpoczynku przy oczku, a spojrzenie spokojne wbijał we własne odbicie. Szybko oczyścił własne obrażenia i je zaleczył, by nie pozostały po tym precedensie żadne blizny. Ugryzienia na łydce i na pośladku miał głównie przez to, że rana podczas walki została perfidnie zanieczyszczona. Czekoladowe oczy zauważyły reakcję organizmu Julii, która nie była przyzwyczajona do takich rzeczy; a przynajmniej tak podejrzewał, kiedy to kierowali się w kompletnie odmienną stronę; Lowell od razu wyczuł przepływ czarnej, niebezpiecznej magii, kiedy to stanęli na ścieżce obarczonej licznymi legendami. — Nie jesteś przyzwyczajona to takich sytuacji? — zapytał się spokojnie, kiedy to szedł spokojnie poprzez alejki, gdzie liście były zaskakująco innego koloru. Nie nalegał, nie napierał, a prędzej nie chciał iść w ciszy, chociaż wiedział, iż pytanie może być wyjątkowo dziwne. — No ale też, kto by się spodziewał dwóch Arielek. — wzruszył ramionami, gdy nagle poślizgnął się o coś śliskiego, co spoczywało na ziemi. Przezroczystego. Nie zdołał zareagować, kiedy to podeszwa wysokich traperów nie zapewniła mu odpowiedniej równowagi i przyczyniła się, mimo właściwości, do bolesnego upadku na własny tyłek oraz kolana; lekkie zadarcie pojawiło się na tejże części ciała. — Co do... — zapytał się, macając ostrożnie ręką powierzchnię, by następnie odkryć... kolejną pelerynkę niewidkę. Zdziwienie można było zauważyć na jego bladej twarzy, gdy starał się zrozumieć to, jak komiczna stawała się ta sytuacja. — W tej Dolinie Godryka to chyba pelerynki rosną na drzewach. — uśmiechnął się, biorąc już drugą do kolekcji.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Wyprawa przez Dolinę Godryka trwała w najlepsze i szczerze mówiąc, dziewczyna miała cichą nadzieję, że tym razem obędzie się bez żadnych obrażeń – czy to krwawiących nosów, czy rannych syren, którym trzeba było pomóc. Tym razem przemierzali trującą ścieżkę. Miejsce wywoływało u niej dziwny niepokój. Wyczuwała złą energię, którą to miejsce jest przepełnione, przez co instynktownie zaciskała palce na różdżce.
- Nie jestem – potwierdziła, łypiąc to w prawo to w lewo, spodziewając się ataku. – Zazwyczaj to mnie leczą, a nie ja kogoś. No i jak już komuś pomagałam, to przy obtarciach czy zwichnięciach, a nie przy łataniu krwawiących ogonów umierających syren.
Gdyby nie czarna energia, miejsce to można było uznać za całkiem urokliwe, zwłaszcza po zmroku.
- Dwie Arielki, dwie peleryny niewidki. Już dzisiaj mnie chyba nic nie zaskoczy – uśmiechnęła się lekko, a kiedy Lowell podniósł z ziemi KOLEJNĄ pelerynę niewidkę, parsknęła przez nos – No i o tym mówiłam! Wszyscy tyle opowiadają o tych pelerynach, jak to ciężko je zdobyć, a wystarczy się wybrać na spacer. Myślę, że to nie kwestia drzew tylko chochlików, które okradły jakiegoś starego czarnoksiężnika-szwacza.
Postąpiła kilka kroków naprzód i… wywinęła orła. Przezornie sprawdziła, czy jest cała i zaczęła szukać korzenia, o który się wywaliła. Korzenia jednak nie było. Zamiast niego błysnęła jej srebrzysta poświata… kolejnej peleryny.
- To są jakieś jaja – powiedziała z niedowierzaniem w głosie. – Powinniśmy chyba pójść i kupić bilety na loterię, bo los nam ewidentnie sprzyja. Jakie są szanse na to, że znajdziemy CZTERY peleryny niewidki?
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Sam nie spodziewał się, że aż tak zdoła się obłowić; nikt tak naprawdę się nie spodziewał, kiedy to wędrówka przez malownicze ścieżki i krainy w Dolinie Godryka trwała w najlepsze. Absolutnie nikt; nawet kiedy spojrzenie czekoladowych oczu Lowella wędrowało od czasu do czasu na przeróżnych, fioletowych krzewach, nie spodziewał się, ze swoim szczęściem, zdobyć cokolwiek dobrego. Prędzej na pierwszy plan wysunęłyby się obrażenia - szpony hipogryfa rozcinające jego mięśnie jak masło bądź pegaz, w ramach złości, uderzający kopytem w jego klatkę piersiową. Ugryzienie pustników? Nie ma problemu. Przyzwyczajony już jest do wszelkiej maści urazów. Wszystko inne, ale nie coś pozytywnego. Nie pelerynki-niewidki, z którymi to razem szli w nieznane. Nie dwie syrenki, które zdawały się mieć problem w postaci licznych obrażeń. Nie bez powodu pod kopułą jego czaszki znajdowało się pytanie do jakiegoś bóstwa, które być może istnieje, a może nie - nieważne - dlaczego dzisiaj sprzyja mu dobra passa? Dlaczego ktoś postanowił się nad nim zlitować? Może towarzystwo panny Brooks rzeczywiście na to wpływało? Nie wiedział. Ciche westchnięcie wydostało się z jego ust. — No tak. — odpowiedział prosto, przypominając sobie o tych mniej przyjaznych syrenach, błotnych. Nienawidził ich. Ale, swoją nienawiść był w stanie powstrzymać, by przypadkiem nie doszło do jakiejś większej tragedii; wykazał się kompletnie innym zachowaniem. O ile pierwsza syrena nie lubiła go ze względu na bycie człowiekiem, o tyle on mógł zemścić się za wszystko, co wydarzyło się w Luizjanie. To go odróżniało; świat jest pełny przebaczenia, nawet jeżeli go na pierwszy rzut oka po prostu nie widać. — Zawsze lepsze takie syreny niż jakieś nundu czy wiwerny. — stwierdził zaskakująco szczerze, kiedy to powoli przedzierali się przez ścieżkę wypełnioną w powietrzu czarną magią. Och, jakże znajome uczucie; nawet różdżka, trzymana w kieszeni, delikatnie drgnęła, gdy muśnięcie palcami wykonał wręcz mimowolnie, zanim oczywiście poślizgnął się o śmieszny materiał i tym samym znalazł kolejną pelerynę niewidkę. — Proszę bardzo. — pokazał jej dowód tego, że ich szczęście jest jednak duże, a łaskawość boska - obecnie nieunikniona. Coś jakby czuwało nad nimi, ale nie mogli wiedzieć, co dokładnie. Nie bez powodu materiał złożył we własnych dłoniach i schował go do sporych kieszeni kurtki, jako że był niezwykle cienki i wyjątkowo lekki. — Nie kojarzę, aby inwazja przedarła się do Doliny Godryka. Ale, jest to w sumie najbardziej prawdopodobne. — mruknąwszy, bez problemu postawił kolejne kroki przed sobą, zastanawiając się nad czarną magią w tym miejscu; oczywiście do czasu. Wystarczyła chwila nieuwagi, by również sama Julia poślizgnęła się na materiale licznych, porozrzucanych tutaj materiałów. W sumie obłowili się dzisiaj wspólnie na 1200 okrąglutkich galeonów. Piękność. Sam nie wiedział, co z nimi zrobi, ale na razie, na chwilę obecną, wolał je sobie pozostawić, by tym samym posiadać możliwość ich użycia w razie potrzeby. Nigdy nie jest aż tak dobrze, by pelerynka się nie przydała w ogóle. — Powiedziałbym, że niewielkie, praktycznie zerowe. Ale, powątpiewałbym w moje szczęście w zakresie jakichkolwiek losów. — napomknął, mijając kolejne drzewa, z których sypały się liście charakterystycznego koloru, grane na wietrze wedle jego własnej woli. Z żywiołami nie należy zadzierać.
Czarodziejski świat pełen był niebezpieczeństw, a zaklęcia wydobywające się z końca różdżek były zaledwie ułamkiem tego, co czekało na młodych adeptów magii. Ułamkiem, który wcale nie był tak straszny, jak cała reszta. Ludzie, poza pewnymi wyjątkami, byli bowiem przewidywalni, zazwyczaj musieli mieć motyw, żeby skierować magię przeciwko drugiej osobie i mimo wszystko częściej pomagali, niż szkodzili. Posiadali również pewną moralność i działali w obrębie jej granic, a przynajmniej w zdecydowanej większości przypadków. Nawet jeżeli zaszło się komuś za skórę, to można było bezpiecznie założyć, że ta druga osoba nie będzie rzucała na prawo i lewo avadą czy crucio. Bowiem tam, gdzie nie było moralności, wciąż był bat w postaci wymiaru prawa i najgorszej z kar, czyli pobyt w Azkabanie, przy którym śmierć wydawała się błogosławieństwem. Ze zwierzętami było jadnak inaczej. Zwierzęta nie działały w oparciu o rozsądek, a instynkt. Oczywiście, specjaliści od ONMS powiedzieliby zapewne, że żadne zwierzę, nieprowokowane, nie zaatakuje samo z siebie. Co sądziła o tym sama Julka? Pierdolenie, czego dowodem były chochliki, atakujące bez powodu i nieprzejmujące się potencjalnymi ofiarami. To prawda, że ucierpiały głównie Hogsmeade i Hogwart, ale krukonka wcale by się nie zdziwiła, gdyby inwazja dotarła również do Doliny Godryka. Dla tych latających bękartów granice nie istniały, czy to moralne, czy czysto geograficzne.
- Innego wytłumaczenia nie widzę – mruknęła, oglądając pelerynę w świetle zaklęcia. – Znalezienie jednej peleryny to cud, a znalezienie czterech? Nie sądzę, żeby jakiś miłośnik gier terenowych chodził po dolinie i ukrywał tak drogocenne artefakty, więc chochliki wydają mi się najrozsądniejszą opcją. No chyba, że się nagle okazało, że zostaliśmy wybrańcami wszechświata i gdy robimy coś razem, to spotykają nas same niemożliwe rzeczy. Chociaż, czy to ważne? Zdobyliśmy to, o czym wielu marzy, i to podwójnie! Co zrobisz ze swoimi pelerynami? – zapytała, chowając własny artefakt do kieszeni. Była tak lekka i delikatna, że zmieściła się bez problemu.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Czy za to lubił swoje czarodziejskie korzenie? Kto wie, być może. Świadomość jednak tego, iż ciało ludzkie jest bardziej kruche w zakresie funkcjonowania magii, lecz również wyjątkowo łatwiejsze do poskładania, powodowało, że wszystkie siły się tak naprawdę równoważyły. Sam nie lubił szkodzić, w związku z czym przyjmował zazwyczaj postawę defensywną, ale nie miałby nic przeciwko temu, by, w sytuacji zagrożenia, sięgnąć po mniej znane ludzkości środki. Nie bał się - nie bał się żadnego zagadnienia. Tak naprawdę wiedza jest niezwykle potrzebna, a przede wszystkim wymagana do przeżycia. Znajomość każdej dziedziny pozwalała zminimalizować ryzyko utraty zdrowia lub życia do niezbędnego minimum; a skoro świat czarodziejski przepełniony jest najróżniejszymi niespodziankami, to Lowell nie bał się z tej wiedzy korzystać. Nie bał się jej szufladkować, zbierać, kolekcjonować i, jeżeli zajdzie taka potrzeba, po prostu wszystko na nowo odczytać. Nie bez powodu stał się znacznie silniejszy z zakresu zaklęć i obrony przed czarną magią; cóż z niego byłby za czarodziej, gdyby skupiał się tylko i wyłącznie na jednej, lubianej przez siebie dziedzinie. Człowiek, jako stworzenie, w obliczu zagrożenia również kieruje się instynktami, ale zazwyczaj są one tłumione. Gdyby nie istniało żadne prawo regulujące zakresy działania rąk ludzkich, już dzisiaj jeden drugiego by mordował. Tak naprawdę niewiele ich dzieli od podziału na drapieżników oraz zwierzynę. — Przynajmniej w ten jeden, miły sposób, wybrańcami wszechświata. — oznajmiwszy, nie lubił zbytnio być w centrum uwagi. Zazwyczaj kończyło się to obrażeniami, utratami poszczególnych części ciała, bliznami i innymi rzeczami, z którymi wolałby nie mieć do czynienia. Nie bez powodu na myśl o byciu przysłowiowym pępkiem świata, choć nawet na chwilę, pewne struktury pod kopułą czaszki mimowolnie ulegały widocznemu przez niego skrzywieniu. Och, jak tego nienawidził; wolał pozostawać cieniem, stać gdzieś z boku. To przecież rola osób o silnym charakterze i osobowości. — Nie mam wobec niej planów. A przynajmniej obecnie; co z tobą pod tym względem? — zapytał, zanim ścieżka się skończyła, prowadząc ich w stronę dziwnego, widocznego domku, który zdawał się być na tyle intrygujący, iż jednoznacznie, nawet nie musząc wypowiadać żadnych słów, skierowali się w stronę chatki.
[zt x2]
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Nieustannie uciekając przed natłokiem pytań i ludzi, zjawiłem się w końcu w dolinie, gdzie nie zwykłem pojawiać się zbyt często, nie widząc pożytku z częstych wycieczek tutaj. Musiałem jednak przyznać, że było tu kilka takich miejsc, które swoim urokiem wyróżniało się na tle innych i nie sposób było zapewnić sobie takich wrażeń na przykład w Hogsmeade, które w mojej opinii straciło dużo swojej magicznej „iskry” w momencie, gdy stało się tak bardzo nastawione na konsumenckie zapędy wobec uczniów i studentów Hogwartu. W dolinie Godryka wciąż była ona wyczuwalna, wręcz pielęgnowana przez tutejsze zamieszkałe rody, które może i w mojej opinii były zatwardziałymi, konserwatywnymi środowiskami, które nie przynosiły wiele pożytku swoimi wielkimi sloganami o czystości krwi, tak jedno musiałem im przyznać i było to właśnie troszczenie się o swoje. Dlatego przykładowo różdżki Fairwynów wciąż były czymś wyróżniającym się, unikalnym, choć to nie dla nich się pojawiłem w tych okolicach, lecz dla rodu po drugiej stronie barykady, Shercliffów i ich rezerwatu, który nieraz wzbudził we mnie nieskryty podziw. Wiele było tam jeszcze miejsc, których nie dane było mi poznać, postanowiłem więc, że to tam skierują się moje nogi. Było już zdecydowanie cieplej na dworze, wszechogarniający śnieg znikł z horyzontu, topiąc się i pozostawiając na odchodne wielkie połacie błota i kałuż, co może nie było moimi wymarzonymi warunkami do spaceru, ale nie były też na tyle tragiczne, żebym się odwrócił i ruszył z powrotem do miejsca, z którego przyszedłem. Będąc już w rezerwacie, otuliłem się jeszcze szczelniej płaszczem i ruszyłem przez gęstwinę drzew i krzewów, ścieżką, która nie była aż tak ubłocona jak inne, choć i tu zdarzało mi się kombinować i skakać pomiędzy kałużami. Nie znosiłem widoku ubrudzonych butów, a tym bardziej, gdy było to moje własne obuwie, do którego z niewyjaśnionych przyczyn przykładałem naprawdę dużą uwagę. Wpatrzony w podłoże, cały czas uważając, by przypadkiem nie wtopić się i ugrząźć w błocie, poczułem nagle jak wcześniejszy zapach świeżego deszczu i nastającej wiosny został zastąpiony czymś innym, słodszym, wręcz cierpkim i ciężkim na nosie. Uniosłem wzrok i nie mogłem uwierzyć swoim oczom, jak nagle wszystko wokół mnie było inne. Róż i purpura dominowały, wszelkie krzewy i korony drzew nie wyglądały jak zwykłe rośliny, które mógłbym spotkać wychodząc z domu po szlugi do sklepu. Nie mogłem się otrząsnąć, nie mając wcześniej pojęcia, że takie miejsca w dolinie istniały. Mimo niepodważalnego piękna tej części lasu, czułem w sercu niezrozumiały niepokój, tak jakby miało się zaraz coś wydarzyć niespodziewanego, co niekoniecznie byłoby na moją korzyść. Instynktownie wręcz zacząłem chodzić o lekko ugiętych kolanach, gotowy w każdej chwili by uskoczyć, gdyby nagle z krzaków wyskoczył na niego jakieś abstrakcyjne zwierzę, którego mógłbym się tutaj spodziewać. Zamiast tego jednak, nie minęła sekunda a na skutek poślizgnięcia się o coś, no śliskiego, wyjebałem się na trawę zmieszaną z błotem. -Kurwa! – Zasyczałem, chwytając się za łokieć, który w całym tym wypadku ucierpiał najwięcej. Gdyby tego było mało, wstając, płaszcz zaczepił mi się o jakieś fioletowe ciernie i chwilę jeszcze się posiłowałem z naturą, zanim mogłem czuć się ponownie wolny. Podniosłem jakąś szmatę, która była przyczyną całego tego niespodziewanego incydentu i szybko się zorientowałem czym ona była – dłoń, w której trzymałem tę pelerynę, zniknęła, kamuflując się, podobnie jak cała szata. Nie musiałem być dobry w identyfikowaniu tego typu rzeczy, żeby szybko skumać czym ona była, dlatego też z pomocą różdżki szybko ją wyczyściłem z brudu i błota, podobnie jak siebie samego, następnie chowając ją do torby, miałem ruszyć się dalej, gdy do moich uszu dobiegł dźwięk różniący się od jednostajnego brzmienia spokojnego wiatru, który łaskotał moją twarz. Odwróciłem się i zobaczyłem w nie tak dalekiej oddali kobiecą sylwetkę kogoś, kogo nawet jeśli znałem, to był za daleko, bym mógł go zidentyfikować. Z ciekawości ruszyłem w jej stronę, nie skradając się ani nic, idąc całkowicie wyprostowany, całkowicie normalnie. Wcale przed chwilą nie tarzałem się w błocie, którego drobinki wciąż pewnie dało się znaleźć w przydługich już blond włosach.
Pojawiła się w rezerwacie nie bez kozery - ciągle kształciła się w temacie Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, niemniej nie była jeszcze ekspertką w tej kwestii. Dlatego też próbowała zaciągnąć języka u bardziej doświadczonych osób - a pomijając Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami w MM, to właśnie w rezerwacie Shercliffe'ów mogła znaleźć najbardziej kompetentnych ludzi. Właściwie nikt nie wiedział - oprócz samych zainteresowanych - jakie gatunki znajdowały się na terenie refugium, a choć widłowęże były gatunkiem afrykańskim... Smith nie wierzyła, że w rezerwacie nigdy nie mieli z nimi do czynienia. Dlatego też z Tic Tac Toe, owiniętym miękko na jej ramionach, niczym pomarańczowo-czarny szal, pojawiła się w głównym budynku, wcześniej oczywiście wystosowując odpowiednie zapytanie listownie. Widocznie jednak przepływ informacji zawiódł - bo starszy opiekun zwierząt, który miał jej udzielić pomocy przy widłowężu akurat miał dzień wolny. I choć Krukonka poczuła lekki zawód z tego powodu - już nawet nie z nadłożenia drogi, a po prostu z nierozwiązania jej problemu - podziękowała za poświęcony czas, jednocześnie prosząc o informację, kiedy mogłaby zjawić się ponownie, tym razem dobrego dnia. Otrzymawszy nowy termin 'konsultacji' - postanowiła jednak skorzystać z faktu, że pofatygowała się do Doliny i jest w rezerwacie. Wraz z cicho posykującym Tic Tac Toe, wybrała się na spacer, korzystając z pięknej pogody. Musiała poukładać myśli i ułożyć nowy plan działania - a cisza, przerywana jedynie odgłosami natury była kojąca. Wszechobecna zieleń cieszyła oko po dość mroźnej zimie - a dotyk aksamitnych łusek widłowęża, łagodnie owiniętego na jej obojczyku paradoksalnie dawał wrażenie bezpieczeństwa. Jego jaskrawe kolory powinny także odpędzić potencjalną ciekawską zwierzynę - a jeśli nie, to Smith zawsze w pogotowiu miała różdżkę. Choć nie miałaby też nic przeciwko, by choćby z daleka przyjrzeć się hipogryfom, o których zdążyła zasłyszeć z rozmów między opiekunami zwierząt... Zamiast jednak spotkać jakieś zwierzę - jej szare oczy padały na coraz to bardziej wymyślne rośliny, które... O dziwo rozpoznawała. Nie czytała wiele o zielarstwie - raczej tyle, co powinna wiedzieć, jeśli chodzi o odżywianie zwierząt - niemniej, dziwne to było wrażenie, gdy spoglądała na nieznane jej czerwone kwiaty, a do myśli napływała jej odpowiednia nazwa. Była przekonana, że jest prawdziwa. — Deroelan... dyptam... — mruczała pod nosem, zafascynowana nowo napływającą do niej wiedzą - nachylając się tuż nad różnobarwnymi kwiatami, by dotknąć ich ostrożnie opuszkami palców. Wiedziała, że nic jej się nie stanie gdy to zrobi - choć dalej nie mogła zrozumieć skąd spływało na nią takie oświecenie. Nie zdążyła się jednak nad tym zbytnio zastanowić, bo gładki pyszczek Tica otarł się o jej policzek, a Toe po drugiej stronie zasyczał ostrzegawczo. Opiekowała się tym wężem praktycznie od wyklucia, całe miesiące zajęło jej oswojenie go i odpowiednie zgranie z trzema odmiennymi osobowościami w jednym ciałku. Rozumiała więc stworzenie - a i ono zdążyło się do niej przywiązać, czasem traktując wręcz jak czwartą głowę. Podniosła się z klęczek, obracając w stronę 'nadchodzącego niebezpieczeństwa' w postaci... Krukona. Smith miała pamięć do twarzy - nawet jeśli tej konkretnej dawno nie widziała, a blond kosmyki były dłuższe niż zapamiętała. Jess uśmiechnęła się lekko, uspokajająco gładząc TTT tuż przy nasadzie trzech szyj - wyszła naprzeciw McKellenowi, podnosząc dłoń w geście przywitania. — Serwus Shawn — charakterystyczne przywitanie samo wypłynęło z jej ust, kiedy postanowiła zaczepić studenta. W końcu głupio było minąć się na pustej ścieżce w środku rezerwatu i to z daleka od Hogwartu. — Też korzystasz z wiosennej pogody? Rozproszona czymś na granicy widzenia - podniosła szare spojrzenie gdzieś ponad ramię mężczyzny, mrugając zaraz z pewnym zaskoczeniem. — Och, tutaj rosną nawet trelki... — mruknęła nieco zaaferowana.
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Skróciwszy odległość, jaka dzieliła mnie od dziewczyny, stanąłem jak wryty, nie odrywając zaskoczonych oczu od gada owiniętego na kobiecych ramionach. Mój mózg zaczął wysyłać mi najróżniejsze sygnały, od strachu poprzez abstrakcyjne halucynacje – przez chwilę miałem wrażenie, jakby na jej barkach spoczywał mój dobry druh, patrząc na mnie jakby cała ta sytuacja z jego śmiercią to był niewinny żart, zwykła farsa. Otrząsnąwszy się jednak, na miejsce jednej głowy, zobaczyłem… trzy, a nawet cztery, licząc tą należącą do dziewczyny. Dopiero po chwili spojrzałem właśnie na nią, nawiązując kontakt wzrokowy i natychmiastowo rozpoznając w niej Jessicę, którą oczywiście kojarzyłem z dormitorium, widziałem też, że od jakiegoś czasu bardzo często jej osoba towarzyszyła Darrenowi, czy to na korytarzu czy właśnie w krukońskiej wieży. Odchrząknąłem i natychmiast wróciłem do rzeczywistości, urywając się od tych niecnych wizji, które zsyłał mi mój własny umysł. - Ach, cześć Jess. – Przywitałem się, nieco speszony całą tą sytuacją jaka miała miejsce w mojej głowie. Mimo, że nie brałem żadnych halunów od już trzech miesięcy, najwidoczniej pozostawiły one po sobie jakiś ślad na mojej psychice i zdecydowanie łatwiej moja podświadomość potrafiła stworzyć pewne obrazy, które nie miały odzwierciedlenia w rzeczywistości. Jej pytanie zbiło mnie nieco z tropu, ponieważ przez całą tą sytuację przez chwilę aż zapomniałem co ja tutaj robię. Przetarłem oczy, chwilowo ignorując widłowęża i ponownie spojrzałem dziewczynie w oczy, które świeciły się w blasku szkieł jej okularów. - Można tak powiedzieć, chciałem odetchnąć od całego tego chaosu powstałego z ponownym powrotem do szkoły po feriach. – Odpowiedziałem całkiem szczerze i spojrzałem za siebie, w kierunku wskazanym przez jej wzrok. Trelki nic mi nie mówiły, tak samo jak wygląd jakiejkolwiek tutejszej rośliny, które zdawały mi się czymś niespotykanym, choć krukonka zdawała się doskonale wiedzieć co tu rosło. - Widzę, że znasz się na tym miejscu lepiej niż ja, osobiście nie powiedziałbym ci niczego o jakimkolwiek z tych kwiatków i roślin, choć coś tam z zielarstwa wiem. – wymamrotałem już nieco śmielej i już jakoś emocje wewnątrz mnie się zaczęły stabilizować, gdy nagle usłyszałem trzy głosy, które zdawałem się wcześniej nie dopuszczać do uszu. - Tic, co to za typek? - Nie wiem, Tac, ale jakiś taki dziwny, co nie Toe? - No do Darrena to mu brakuje, nie ma co - Jess powinna uciekać, źle mu się z oczu gapi - Może powinniśmy ją bronić, co? Weź spadaj gościu! I tak trzy gadzie główki jeszcze syczały na mój widok, ja zaś nie mogłem się powstrzymać od uśmiechu, który ubarwił moje rysy. - Wydają się dogadywać, ten… Tic, Tac i Toe? Dzięki nim chociaż wiem, że nie mogę się równać z Darrenem, wedle opinii Toe. – Zareagowałem na ich pogaduszki i jakoś tak lżej mi było w obecności nie jednej wężowej głowy, a aż trzech. Pomyślałem, że to ciekawy temat. Ja byłem sensacją spacerując z wężem owiniętym wokół szyi, a co dopiero widłowąż, który nieco się różnił od typowego gada bez nóg. - Długo już je masz? Rzadko się spotyka kogoś z takim niecodziennym zwierzakiem. – Zapytałem zaciekawiony, nie czując już prawie w ogóle tej bariery, która zawsze mnie dzieliła przy rozmowie z ludźmi, do której nie mogłem się przygotować chociaż mentalnie.