Dolina Godryka jako mała mieścina, ma odpowiednio małą stację kolejową. Okienko, w którym powinno móc się kupić bilet, niestety przeważnie jest nieczynne. Co gorsza, jedyny pociąg przejeżdża tędy zaledwie dwa razy dziennie. Biorąc pod uwagę fakt, że znaczna część mieszkańców zna tajniki teleportacji, nie powinno to nikogo dziwić.
Caiden nie mógł być zadowolony z konieczności powrotu do Anglii. Słowo dom nie bardzo chciało wbić się do jego świadomości, bo on domu nie miał. Jego domem był cały świat i nic nie było w stanie tego zmienić. Dlaczego niby miał siedzieć w miejscu, w którym nic dobrego na niego nie czekało? Wszystko takie stateczne, pozbawione sensu, pozbawione tego wszystkiego, co tak bardzo sobie cenił - możliwość podążania własnymi ścieżkami. Istotnie, Caiden był pod tym względem jak kot, oby też do kota był podobny w tym, że zawsze spada na cztery łapy... Nienawidził teleportacji od czasu kursu, który przeszedł w Hogwarcie. Wtedy uznał, że nie będzie nawet robił na nią licencji, bo po co? Innego rodzaju pojazdy, nawet mugolskie środki transportu, w ogóle mu nie przeszkadzały. Były wolniejsze, to prawda, ale przynajmniej nie wywoływały uczuć, które kazały mu pięć minut później siedzieć z głową w bidecie. Ze Stanów do Anglii wrócił świstoklikiem, a do Doliny Godryka dostał się pociągiem. Wcześniej umówili się listownie z Keyirą, że spotkają się na dworcu kolejowym w miasteczku. No właśnie, Keyira... Jedyna okoliczność łagodząca jego powrót do kraju. Ukochana siostra, najlepsza przyjaciółka, najbliższa towarzyszka w dzieciństwie, których więzi nic, absolutnie nic nie mogło rozerwać. Wiedział, że siostra miała mu za złe jego wyjazd, dla niego zresztą była jedyną rzeczą, która mogła zatrzymać go w kraju, niemniej ufał, że uda im się teraz wszystko sobie powyjaśniać. Mogła tego nie rozumieć jako nastolatka, może nawet dalej tego nie rozumie, ale... kiedyś bez wątpienia dotrze do niej to, że nie miał wyjścia. I nigdy by jej nie zostawił. Gdyby tylko się dowiedział, że dzieje jej się krzywda, natychmiast by interweniował. Nie do końca określał jak, bo niekoniecznie musiał godzić się na powrót, ale na pewno znalazłby jakieś rozwiązanie. Jeszcze nigdy w życiu nie denerwował się tak bardzo, jak wtedy, kiedy pociąg zaczął powoli zwalniać, zbliżając się do Doliny Godryka. Serce chyba chciało mu wyskoczyć z piersi, kiedy wyciągał swoją różdżkę, bu rzucić Locomotor na swój kufer, aby ten pomknął za nim. Normalnie pewnie wyciągnąłby go normalnie, siłą własnych rąk, ale te były mu teraz potrzebne. Potrzebne do wyściskania tak długo niewidzianej siostry. Jej pierwszego zawołania nie mógł usłyszeć. Zagłuszały ją wszystkie dźwięki otoczenia: pohukujące sowy w klatkach, wyciągane z pociągu kufry, witający się ludzie, konduktorzy gwizdkami dający sygnał maszyniście, że ich wagony są gotowe do odjazdu, zamykające się drzwi i wreszcie odjeżdżający czarodziejski parowóz. Szedł wolno i dokładnie obserwował twarze przechodniów, próbując wypatrzeć ten zadarty nosek na uniesionej, zwieńczonej długimi, brązowymi włosami głowie dziewczyny o zawsze tak dumnej i niewzruszonej postawie - jego siostrę. W końcu, usłyszał ją. Kiedy tylko do jego uszu dotarł dźwięk głosu Keyiry, natychmiast zwrócił swoją głowę w jej kierunku. Zobaczył ją, biegnącą ku niemu. Choć nie widział jej już tyle lat, choć zmieniła się od czasów, kiedy była piętnastolatką, nie mógł jej pomylić z nikim innym. Zdążył uśmiechnąć się do niej, czy też raczej - na jej widok, zanim rzuciła się na niego i chyba zamierzała udusić. - Keyira... - wykrztusił ze swojego gardła, po czym zaczął się śmiać i obracać ją w potężnym uścisku. - Tak? A to widzisz, może to nieco komplikować sprawę, bo ja cały czas cię kocham! - odpowiedział, nie dowierzając temu, co jego siostra mówiła. - Ja za tobą też, młoda... - postawił ją na ziemi, patrząc w jej brązowe oczy z uśmiechem. - Wracamy do domu?
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Rozumiała go. Rozumiała go doskonale zarówno wtedy, jak i teraz, i właśnie dlatego nigdy nie próbowała go zatrzymywać. Mogła mieć mu za złe, że podjął taką, a nie inną decyzję. Mogła mieć mu za złe, że zostawił ją samą i ruszył własną drogą nie oglądając się za siebie, ale nie potrafiła go za to nienawidzić, nieważne ile razy próbowała. Wszystko dlatego, że chociaż odszedł, to przecież jej nie porzucił… Nie tak naprawdę. Wciąż zajmowała w jego sercu uprzywilejowane miejsce, prawda? Taką przynajmniej miała nadzieję. On z całą pewnością wciąż był dla niej niezastąpiony, choć – jak się okazało – potrafiła żyć nie mając go u swojego boku, nawet jeśli bywało to wyjątkowo bolesne. Dlatego dobrze, że Keyira nie potrafiła czytać mu w myślach, ponieważ ona (najwyraźniej w przeciwieństwie do pierworodnego Shercliffe’a), gdyby tylko dowiedziała się, że dzieje się mu jakaś krzywda, przemierzyłaby choćby cały świat, byle tylko udzielić mu pomocy czy wsparcia i rozszarpałaby każdego, kto odważyłby się z nim zadrzeć. I póki Caiden sam nie zaprezentuje jej zmian, które w nim zaszły, wciąż zamierzała uważać go za swojego ukochanego, starszego brata – tego, który wart był wszystkich blizn zdobiących jej skórę. Dlatego ucieszyła się jak dziecko, kiedy zamiast od razu odstawić ją na ziemię, obrócił się z nią kilka razy jakby to była najbardziej naturalna rzecz pod słońcem. Tak niepodobne do niej rozczulenie objęło jej serce, gdy oddał uścisk, tuląc ją do siebie z równą mocą. Gdyby tylko mogła, przyciskałaby się do niego tak długo aż zdrętwiałyby jej ramiona, ale brunet zaskakująco szybko przypomniał jej, że od dawna nie są już dziećmi. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie jest trochę rozczarowana, kiedy dotknęła stopami ziemi. Och. Zamrugała energicznie, a potem przetarła powieki, by pozbyć się spod nich zdradzieckiej wilgoci. Wsparła dłonie na biodrach i odchyliła głowę, przez moment podziwiając wyjątkowo bezchmurne niebo. Nie robiła tego bynajmniej, by podziwiać uroki matki natury, ale po to, by zyskać czas potrzebny do zapanowania nad emocjami. Dobrze, skoro tak się sytuacja przedstawiała, Keyira także nie zamierzała się już więcej rozklejać. Na tą myśl westchnęła ciężko, po czym uśmiechnęła się raz jeszcze, by zatuszować pozostałość po wcześniejszym smutku i w końcu zlustrowała brata uważnie. Chłonęła wszystkie zmiany i notowała je sobie w głowie, zamierzając wypytać go o nie później. Teraz na pewno był zmęczony po podróży i nie chciała go dodatkowo przyciskać. — Jak na kogoś, kto nie chciał wracać, wyjątkowo ci teraz spieszno — mruknęła, wyraźnie niepocieszona, ale nie zaprotestowała. Nie mogła się jednak powstrzymać i uniosła zaciśniętą dłoń, by przyłożyć ją do jego ramienia, a następnie pchnęła go lekko, zaczepnie, kręcąc głową z niedowierzaniem. — Aleś ty urósł, nie wstyd ci? — parsknęła ze ściśniętym gardłem, po czym obróciła się na pięcie i wskazała bratu parking. — Nie uwierzysz, ale ojciec pożyczył mi motocykl. Ruszyła w tamtym kierunku, z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej zamykając się w sobie; z każdym krokiem coraz lepiej panując nad burzą, która siała teraz w jej wnętrzu kompletne spustoszenie. Chyba po prostu nie tak to sobie wyobrażała i jakaś część niej nie potrafiła tego przeboleć.
Caiden nie umiał i chyba nawet nie chciał umieć czytać innym w myślach - aż strach pomyśleć, czego mógłby się wtedy dowiedzieć! Życie w błogiej nieświadomości było czasami lepsze niż wiedza o wszystkim... Pewnie i tak było w tym przypadku, choć tym razem Caiden kompletnie nie wiedział, czego ma się właściwie spodziewać. Choć utrzymywał korespondencyjny kontakt z siostrą, on absolutnie nie wystarczał do pełnego towarzyszenia drugiej osobie. Udało im się rozpoznać, choć oboje się zmienili, chłopak chyba w szczególności, nawet nie tyle z charakteru, co z wyglądu... Tych wszystkich tatuaży czy zarostu Keyira przecież widzieć nie mogła, nie wysyłali sobie żadnych zdjęć ani opisów zmian zachodzących we własnym ciele. I choć się zmieniła, z pewnością była nadal jego siostrą. Siostrą, którą kochał tak samo, jak dawniej. Pewnie by nawet nie zauważył po niej, że nie była zbyt zadowolona ze zwolnienia uścisku, ale fakt, że nie był on zbyt długi, bynajmniej nie wynikał z jego złej woli. Po prostu nie zdawał sobie sprawy, nie mógł zdawać sobie sprawy z tego, że jego siostra może potrzebować więcej czułości. Gdyby chciała go przytulić, zapewne nie miałby nic przeciwko temu, choć trudno byłoby oczekiwać od niego inicjatywy. Również bardzo by się zmartwił, gdyby zdał sobie sprawę z tego, że opuszczając dom i rodzinny kraj, de facto pozbawił Keyirę dostępu do jakiejkolwiek miłości, co mogło mieć na nią zły wpływ. Ale nie wiedział o tym, on po prostu nie zwracał uwagi na takie sprawy. Ludzie byli mu na ogół obojętni, a to, że kochał swoją siostrę, dla niego znaczyło tyle, że stawiał jej interesy przed interesami innych ludzi, zawsze był gotów udzielić jej pomocy w miarę swoich możliwości, nawet, jeśli miałby ponieść za to dużą cenę, ale takie rzeczy jak czułość zwyczajnie nie leżały w jego naturze... - A co, chciałabyś spędzić cały dzień na dworcu kolejowym? - zażartował, uśmiechając się jednym kącikiem ust - w charakterystyczny dla siebie sposób - i odgarnął siostrze kosmyk włosów za ucho. - Bo dla mnie to raczej średnie miejsce do rodzinnych spotkań.. Pozwolił jej obserwować zmiany, jakie zaszły w nim od ich ostatniego spotkania, samemu również przyglądał się jej z dość dużym zainteresowaniem. Fakt, że Keyira była jego siostrą, nie miał żadnego znaczenia dla faktu, że wzrok Caidena działał już automatycznie, kiedy ten patrzył na kobiety. Bez jego kontroli jego mózg podświadomie od razu wyłapywał wszystkie te cechy w jej wyglądzie, które były dla niego atrakcyjne. - A ty, Keyira... Gdzie się podziała ta moja drobna czternastolatka? - odpowiedział jej pytaniem, uśmiechając się najbardziej promiennie, jak tylko potrafił. Kiedy siostra zaczęła go prowadzić do parkingu, jedynym, co czuł, była ulga wynikająca z faktu, że udało mu się ją rozpoznać i że za niedługo będą już w miejscu, które tak dobrze znał. Czy jakkolwiek wyobrażał sobie to spotkanie? Być może i na swój sposób tak, ale nie tak, jak Keyira. Nie czuł zawodu, nie było w nim ani trochę z sentymentalisty. Kochał ją, tak, ale miłość była dla niego relacją pragmatyczną, a nie emocjonalną. Na emocje w swoim życiu najczęściej nie zwracał uwagi, lekceważył je, nie dawał im do siebie dostępu. Wiedział, jak zgubny wpływ potrafią mieć one na człowieka, jeśli go opanują. Nie, on robi wszystko, żeby nie przeżywać niczego i być wewnętrznie silny, zawsze kierując się pragmatyzmem...
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Ich rozłąka trwała zbyt długo, by mogła się przejmować tym czy czułość leżała czy też może nie leżała w jego naturze. Domagała się jej, trochę może egoistycznie, głównie ze względu na wieloletnią tęsknotę. Nie mogła jednak powiedzieć, że była zaskoczona opornym podejściem starszego brata… Odrobinę rozżalona owszem, głównie przez własną naiwność, ale też nie rozczarowana – w końcu miała Caidena przy sobie i jaki by on nie był, wciąż uważała go za członka swojego stada. Zamykała się w sobie nie dlatego, że czuła się urażona, ale po to właśnie, by przypadkiem nie przytłoczyć bruneta własnymi emocjami. W odpowiedzi na żart wzruszyła niedbale ramionami, jedynie odrobinę unosząc pojedynczy kącik ust. — W twoim towarzystwie mogłabym nawet spędzić ten dzień w legowisku smoka — odpowiedziała, wywracając teatralnie oczami. — Zresztą, kto mówił o całym dniu? — dopytała retorycznie, po czym dmuchnęła w kosmyk włosów, który opadł jej na oczy i zaraz odgarnęła go za ucho, kiedy pierwszy sposób nie poskutkował. — Taki wspaniały podróżnik, a straszny mu dworzec— prychnęła, nie złośliwie, a po prostu ewidentnie się z nim drocząc. Jej uwagę przykuł klekoczący obok nich kufer. Poruszał się za sprawą zaklęcia, ale nie było sposobu, by w tej postaci zmieścił się na motocykl. Dlatego też zaplanowała już sobie w głowie listę zaklęć, które mogłyby coś na to zaradzić. Póki co jednak, zamierzała skupić się na bracie. — Zjadłam ją — odpowiedziała, zerkając na chłopaka kątem oka. Nawet jeśli był teraz młodym mężczyzną, jakoś jeszcze nie potrafiła przestać myśleć o nim jak o „chłopcu”, chociaż im więcej czasu spędzi w jego towarzystwie, tym łatwiej będzie jej się przestawić. — Była mdła — podsumowała z rozbawieniem i sięgnęła po dłoń Caidena, by zaraz pociągnąć ją w górę i całą jego umięśnioną rękę przerzucić sobie przez ramiona. — Uprzejmie ostrzegam, że zamierzam naruszać twoją przestrzeń osobistą wedle uznania — dodała, prowadząc ich przez parking do miejsca, gdzie zaparkowała maszynę ojca. Turnov czekał na nich, mieniąc się w słońcu, a na obu jego rączkach przewieszone były kaski. — No dobra — mruknęła i z pełnym żalu westchnięciem odsunęła się od starszego brata, by zaraz wyciągnąć różdżkę i wycelować nią w jego bagaż. Kilkoma czarami transmutacyjnymi pomniejszyła go do rozmiarów kosmetyczki, po czym przymocowała nad tylnym błotnikiem. Dopiero wtedy zajęła miejsce kierowcy i podała brunetowi jeden kask. — Wskakuj — zachęciła, klepiąc przestrzeń na skórzanym siodełku za sobą. Nie tracąc czasu wsunęła na nos okulary przeciwsłoneczne i wcisnęła kluczyk do stacyjki.
Patrząc lekko (a właściwie to dość mocno) z góry na sięgającą mu może połowy klatki piersiowej siostrę, Caiden uśmiechał się wesoło. Nie widział jej już tak dawno, że nie mógł nie cieszyć się na jej widok. A jej czułość w niczym mu nie przeszkadzała, choć on nie umiał jej okazać w podobny, co ona sposób. - Myślę, że legowisko smoka byłoby całkiem ciekawym miejscem na takie spotkanie, Keyiro. Bez porównania do tego dworca... - roześmiał się cicho. Prawda była taka, że był po prostu bardzo zmęczony. Oznaczało to dwie rzeczy: jego mózg nie był przygotowany na takie rozmowy, a ciało chciało jak najszybciej znaleźć się w miejscu, gdzie będzie mógł odpocząć. - I żaden dworzec mi nie straszny, słońce! Sama wiesz dobrze, że w życiu jest tylko jedna rzecz, której się boję - wściekła siostra... - uniósł lekko brwi z pogodnym uśmiechem. Mógł tego nie okazywać, ale cieszył się, że znów są razem. - Zjadłaś moją siostrę? - zapytał z udawanym oburzeniem. Złapał Keyirę w swoje silne ręce, podnosząc ją tak, że jej brzuch znalazł się na wysokości jego twarzy. - Keyira! Keyira, słyszysz mnie? Oddychaj, nie poddawaj się! Wydobędę cię stamtąd, nie bój się! - w końcu ukrył głowę w trzymanej w górze Ślizgonce, powstrzymując przy tym śmiech i postawił ją z powrotem na ziemię. - No cóż, chyba było to już tak dawno, że zdążyłaś ją już wydalić... Wybitnie nie przeszkadzało mu to, że naruszała jego przestrzeń osobistą, kiedy szli w kierunku motoru. Caiden cieszył się, że siostra przyjechała po niego nieco bardziej przyziemnym środkiem transportu - nie znosił teleportacji. Keyira zmniejszyła jego kufer tak, aby zmieścił się na motor, po czym sama wsiadła z przodu, jemu wskazując miejsce za sobą. Usiadł tam, założył kask, złapał się jej mocno i pozwolił odjechać.
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Łatwość z jaką nagle, bez żadnego wyraźnego ostrzeżenia czy wysiłku poderwał ją w górę tylko potwierdziła jej wcześniejsze przypuszczenia, postawione na podstawie uważnych obserwacji: Caiden ze zdystansowanego chłopca przeobraził się w dorosłego mężczyznę. Zachodziła w głowę, próbując ocenić kiedy to się stało i dlaczego nie uświadomiła sobie tego wcześniej, jeszcze przed jego powrotem. Ostatecznie nawet jeśli dzieliła ich spora odległość, to przecież czas wciąż płynął do przodu, prawda? Nie stał w miejscu tak, jak jej nastoletnie wyobrażenie osoby starszego brata, które od kilku lat wciąż uparcie tkwiło w jej pamięci zupełnie niezmienne. Dysonans pomiędzy tym, jak go zapamiętała, a tym, jak prezentował się obecnie zapewne jeszcze przez jakiś czas nie pozwoli jej do końca zaakceptować tak nagłej zmiany. Niemniej nie mogła zaprzeczyć, że ułatwiało to wiele spraw. Musiała tylko, cóż... jak najszybciej się z tym pogodzić. Keyira zaśmiała się odruchowo na tą ostatnią uwagę i pokręciła głową z wyraźną dezaprobata nie tyle dla samych słów, co po prostu dla torów, na które ta rozmowa zboczyła. Jak szybko przejść od tęsknoty do wydalania? Zapytaj Shercliffe'ów! Dopiero kiedy brat objął ją dla zachowania równowagi, dziewczyna wykorzystała balans ich ciał i opierając się jedną stopą o asfalt, drugą schowała podnóżek. Zaciskając dłoń na odpowiedniej manetce, wcisnęła dźwigienkę w dół i dodając gazu pchnęła ich w leniwy ruch do przodu. Zwiększyła prędkość dopiero, gdy wyminęli przeszkody na parkingu, po czym uniosła ich w powietrze, nie zapominając uruchomić zaklęcia, zapewniającego im w powietrzu niewidzialność. — Trzymaj się! — poleciła z uśmiechem, przekrzykując szum, po czym nachyliła się i wyrwała do przodu z niemal pełną prędkością, obierając kierunek na posiadłość Shercliffe'ów.
Nie mogła narzekać na komfort podróży. Nie było źle choć trzeba przyznać, że po paru godzinach siedzenia mięśnie dają się we znaki. Zaniedbała swoją kondycję fizyczną lecz dzięki metamorfomagii ukrywała wszelkie mankamenty aparycji i te dwa dodatkowe kilogramy nabyte w trakcie hucznych czesko-rosyjskich imprez zakrapianych obficie alkoholem. Z jednej strony cieszyła się na powrót do Doliny Godryka jednak z drugiej... to było trudne zważywszy, że nie chciała udać się do rezydencji Swansea. Jakby tego było mało to ani Skyler ani Boyd jej nie odpisywali na wiadomości, a co za tym idzie nie miała u kogo zatrzymać się na dłużej. Z tego też powodu lekko panikowała. Jak to się stało, że nagle nie miała gdzie przenocować? Przekonywała samą siebie, że Elijah pomoże jej coś zorganizować, a pomimo tej myśli całą drogą martwiła się. Gdy pociąg zbliżał się do stacji przejrzała się w lusterku i lekko skrzywiła do odbicia. W dniu wczorajszym postanowiła zdjąć z siebie twarz nieistniejącej dziewczyny, za której wizerunkiem zasłaniała się ponad pół roku. Elijah zobaczy dzisiaj swoją siostrę, a nie obcą osobę, do której wyglądu ciężko było się przyzwyczaić. Nie potrafiła jednak pozbyć się całej zasłony metamorfomagicznej, a włosy nie chciały wybielić się do ukochanej platyny. Barwa utrzymywała się raptem parę minut i wystarczyło się odrobinę zdekoncentrować, aby stopniowo i zauważalnie pociemniały. Zdecydowanie łatwiej przychodziło jej utrzymanie koloru od brązu do czerni. Dosyć szybko zaprzestała walki z własnym darem. Pociąg wjechał na stację, tłoki zwalniały, a koła piszczały ocierając się donośnie o metalowe szyny. Cierpliwie odczekała kilkanaście minut aż tłum spieszących się ludzi wysypie się z jej czarnego wagonu. Jako jedna z ostatnich wysiadła z pociągu... a jej jedynym bagażem był bezdenny biały plecak zarzucony na ramiona oraz transporter z kotem. Potrafiła zadbać o swój dobytek w taki sposób, aby się nie przemęczać. Wyprostowała ramiona i nie zdążyła rorzejrzeć się za bratem a już go dostrzegła. Rozpozna go wszędzie i nawet z zamkniętymi oczami. Przyciągał jej wzrok niczym magnes, a może po prostu wzajemnie wyczuli się w tej odległości? Ruszyła w jego stronę, od razu odnajdując znajomy błękit tęczówek. Chwilę później transporter stał na chodniku, a ona oplatała elijahowy tors ramionami, opierała policzek o umięśniony bark i wdychała zapach jego ubrań i skóry, nieodwołalnie kojarzący się z domem. Przytulała go długo, nadając temu gestowi nie tylko wydźwięku powitalnego, ale również pełnego tęsknoty i żalu. Pachniał tak cudownie aż łzy zakręciły się w jej oczach. Nabrała wprawy w powstrzymywaniu ich, a więc gdy miała się wyprostować do rozmowy to nie było po nich śladu. - Nie chcę już podróżować. - usłyszała swój głos po wielu minutach ciszy i przytulenia. Odsunęła się po to, aby popatrzeć w identyczny co własny odcień tęczówek. Szukała w jego twarzy reakcji na fakt, że w końcu porzuciła fałszywy wizerunek. Czy to znak, że teraz wszystko będzie już dobrze?
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Denerwował się. Powinien jej coś kupić? Kwiaty, czekoladki? Jak powitać osobę, którą kochało się tak bardzo, a nie widziało tak długo? Jak uwierzyć, że już go nie zostawi? Na stację przyszedł na piechotę, a i tak był na niej o pół godziny za wcześnie, tak pilnie było mu do powitania siostry. Spacerował wzdłuż peronu w jedną i drugą stronę, nerwowo kopiąc kamyk, który od czasu do czasu transmutacją nadawał najróżniejsze kształty odciągające jego uwagę od żmudnego oczekiwania. Aparat zawieszony na szyi podrygiwał w rytm jego kroków, cicho skrzypiąc gdy odbijał się od szorstkiego płaszcza i skrytej pod nim klatki piersiowej. Miał wrażenie, że czas ciągnie się w nieskończoność, a każde spojrzenie na zegarek dodatkowo spowalniało i tak leniwe wskazówki, których nijak nie dało się pospieszyć. Groźny wzrok i mamrotane pod nosem przekleństwa w niczym mu nie pomogły. Właściwie stracił już nadzieję. Pociąg przyjechał na stację punktualnie, a on i tak umierał ze strachu, że Elaine się rozmyśliła. Że odpisała mu bez pomyślunku, a potem wyciągnęła wnioski, które zatrzymały ją w Czechach. Przeklęte Czechy. Co było nie tak z tym krajem? Miał teorię, że kiedy wszystko jest jak należy, nie zauważa się rzeczywistości. Nie zwraca się na nią uwagi, bo w żaden sposób nie sprawia bólu. Sprawdziła się, bo nie dostrzegł nawet, w którym momencie zamknął ją w niedźwiedzim uścisku. Dołożyła brakujący fragment do układanki i znów poczuł się sobą. Tak zwyczajnie, naturalnie. Tak jakby nigdy nic się nie stało. — Ja też nie chcę. Nigdy więcej. Było w tych słowach wiele przekłamania, ale cała sytuacja była na tyle uroczysta, że oboje mogli sobie pozwolić na tę naiwność i wiarę, że bliźniacza utopia można zająć resztę wieczności. Pogładził ją po kosmykach, ledwie wyczuwając, że nabrały bardziej znajomej gładkości i minęło ładnych parę chwil, nim zorientował się, że wygląda inaczej niż ostatnim razem. Właściwie. Jak jego Iskierka. Oblizał wargi, chcąc pozbyć się z nich tej nagłej suchości wywołanej dogłębnym wzruszeniem. Odsunął się od niej na tyle, by móc przyjrzeć się jej twarzy i dotknął delikatnie jej policzka. — Wróciłaś — wydusił z siebie w końcu, trochę po to, by przekonać siebie, że to prawda, a trochę w celu zaznaczenia, że zmiany nie uszły jego uwadze. Wróciła do domu, ale wróciła też do siebie. Do dawnej siebie. Do tej znajomej, niezwykle zmiennej stałości, filaru, na którym podpierało się całe jego życie. Przypomniawszy sobie o wiszącym na szyi aparacie zgnieciony przez moment w uścisku, dotknął go palcami. — Mogę? — spojrzał na nią pytająco, tak łagodnie jak tylko potrafił. Każdy inny uznałby go za wariata rujnującego chwilę, ale ona... ona znała go, wiedziała o jego potrzebie łapania wszelkich ważnych momentów. Musiał go zapamiętać, a to był jedyny sposób, by na pewno nigdy go nie utrafił.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Starała się wierzyć, że nie będzie musiała już podróżować. Powtarzała sobie, że już zostanie. Dosyć wyjazdów, dosyć przesiadek, biletów, wagonów pełnych gorącego, duszącego powietrza... a jednak podskórnie odnosiła wrażenie, że jeśli zacznie się dusić w Dolinie Godryka to znowu ucieknie. Może opuszczenie rodzinnej miejscowości pomogłoby jej zaniechać tego klaustrofobicznego uczucia, które to dopadło ją w dniu kiedy dwie ważne dla niej osoby odeszły. Nabrała głęboko powietrza do płuc, aby pozbyć się złych pomyślunków. Ma przed sobą Elijaha. Nawet jeśli na płaszczyźnie emocjonalnej przez moment dzieliła ich katastroficzna odległość to on zawsze był. Wiedziała gdzie go szukać, gdzie go znajdzie i mogła mieć pewność, że będzie. To ona wyjechała, czyli zrobiła to samo co Riley i Cassius. Ta myśl ją zabolała i przygnębiła. Chyba za długo się nad sobą użalała; czas stanąć na nogi. Czyż nie najłatwiej będzie otrząsnąć się z marazmu trzymając Elijaha za rękę? Miała nadzieję, że faktycznie jest zdolny wyprowadzić się z ich wygodnej rezydencji gdzie wszystko mieli podstawiane pod nos. Czas nabyć samodzielności. Usłyszeć jego głos po tak długim czasie... to był niczym powrót do słodkiej i sielankowej przeszłości. Przyjrzała mu się, aby dostrzec nawet najdrobniejsze zmiany na jego twarzy. Przesunęła dłoń na wysokość jego karku i kciukiem pogładziła metamorfomagiczne znamię. Westchnęła cicho, z poczuciem ulgi pod ciężarem jego gładkiej dłoni na policzku. Słyszalne w głosie wzruszenie mówiło więcej niż słowa. - Z myślą o tobie. - przyznała szczerze, bo nie zrobiła tego dla siebie ani dla kogo innego. Poruszył jej serce w swoich listach i zawołaniu, prośbie o powrót. - Pracuję nad tym. - zapewniła, bo cały czas czerń osiadała na jej włosach. Przesunęła dłoń z jego karku w kierunku obojczyka, gdzie wyczuła pod palcami coś twardego. Wysunęła na moment spod kołnierzyka jego odzienku kawałek łańcuszka, aby odkryć, że nosił na szyi drewnianą zawieszkę w kształcie aparatu fotograficznego. Oderwała od niego wzrok kiedy zapytał o możliwość zrobienia jej zdjęcia. Tylko on mógł ją o to prosić. Odsunęła się na pół kroku i poluzowała gumkę do włosów, aby kilka kosmyków opadło na jej skronie. Nie zmieniała nic ponadto, aby to prawdziwa chwila została uwieczniona. - "Powrót".- podsunęła tytuł tej chwili. Powrót do Doliny, powrót do Elijaha, do siebie samej. Być może powrót do tej siebie, gdzie zasługiwała na miano "iskierki". Ułożyła usta w delikatny uśmiech bowiem więcej na chwilę obecną nie potrafiła. Twarz wydawała się odrętwiała i niechętna do układania się w szeroki uśmiech jakim potrafiła obdarować nawet obcą osobę. Nabrała powietrza do płuc i przyłożyła się, aby unieść kąciki ust wyżej, co się udało i dzięki temu wyglądała lepiej. Trwała tyle czasu ile potrzebował, spełniała każde wypowiedziane słowo czy czego tylko zapragnął. Umiała pozować do zdjęć, zwłaszcza przed nim. A gdy uwiecznił już to, czego potrzebował, zrozumiała, że ona nie narysuje w szkicowniku jego portretu. - Tylko ty wiesz, że tu jestem. Nie umiałam napisać listu do Éléonore. Do nikogo innego. - westchnęła, sięgając po transporter z kotem i od razu wsuwając rękę pod ramię Elijaha. - Masz ochotę na malinowego chruśniaka? - zerknęła uważnie na jego profil.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Powinien cieszyć się, że to właśnie ze względu na niego zmieniła zdanie i wróciła do domu. Że to on był bezpośrednią przyczyną kolejnej tak ważnej zmiany w jej życiu, że bez względu na to, jak żyło jej się w obcym kraju, to właśnie na jego prośbę wsiadła w pociąg i przyjechała do Doliny Godryka. A jednak myśli szarpnęła nieprzyjemna myśl, zaledwie kropla goryczy na samym czubku języka – no bo co jeśli okaże się niewystarczający? Jeśli nie będzie kotwicą, której potrzebowała, by na nowo poczuć się w Anglii jak w domu? Co jeśli w momencie gdy znów przywykną do tej rzeczywistości, gdy wrócą do swoich obowiązków, zaprzątną głowy innymi ludźmi, innymi sprawami i problemami – co jeśli wówczas nie poświęci jej wystarczająco czasu, uwagi, której być może będzie od niego wymagać? Jego siostra nie była nachalna i w tym tkwił właśnie cały szkopuł – jeśli znów poczuje się zaniedbana, czy powie mu o tym, nim ponownie rozbudzą się w niej ponure myśli? Czy pozwoli mu dostrzec, że coś jest nie w porządku, czy ukryje to przed nim skrzętnie wszelkimi znanymi jej sposobami? Czy ta wersja Elaine stojąca przed nim potrafiłaby ukryć coś przed jego wzrokiem? Miał tak wiele pytań; tak wiele niewiadomych. Całe multum wątpliwości. W takich momentach najlepiej było wziąć w ręce aparat. Dotknął drewnianego spustu migawki, sprawiając tym samym, że zwykła ozdoba zmieniła się w najprawdziwszy aparat. Objął urządzenie palcami, ustawiając go w pewnych rękach nawykłych do jego delikatnego ciężaru. Poczekał, aż kilka promieni słońca połaskocze pożądaną partię twarzy i zrobił zdjęcie, po którym aparat wrócił do formy zawieszki. — „Dom” — poprawił ją, samemu również unosząc kąciki w uśmiechu. To ona była jego domem, bez względu na miejsce, bez względu na innych ludzi. — Ja też nikomu nie mówiłem, to musi być Twoja decyzja. Daj ten plecak — wyciągnął rękę wyczekująco, nie zamierzając pozwalać jej dźwigać całego bagażu, nawet jeśli nie był pokaźny. — Chociaż Élé zasługuje na to, żeby wiedzieć. Wszyscy za Tobą tęsknią, ale ona nie będzie oceniać. Rozejrzał się, odruchowo mając ochotę wybrać drogę prowadzącą do domu, a potem zorientował się, że od tego momentu nie podąży nią już tak łatwo. Że to nie tam napiją się herbaty, nie tam wrócą, nie tam będą spędzać czas. — Zawsze mam ochotę na malinowego chruśniaka — oznajmił i z plecakiem na ramionach oraz siostrą pod ręką, ruszył w stronę centrum miasteczka.
| z/t x2 → Kawiarnia „pod hibiskusem”
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Siedziała na jednej z drewnianych, brązowych ławek. Obok niej znajdował się duży wózek z kilkunastoma walizkami o różnorakich gabarytach, a na samym szczycie, poza transporterem, spał sobie biały kot, Noel. Ubrana była dosyć zwyczajnie dzięki czemu nie rzucała się w oczy. Zdecydowanie wolała jaśniejsze barwy, bardziej elegancki zestaw odzienia lecz po problemach w podróży nie miała już głowy do zadbania o swój wizerunek. Włosy wiły się jasnymi lokami po jej ramionach, a sięgały już do pasa, jeśli ktoś postanowił się zwrócić na nie dostateczną uwagę. Wyjątkowo nie ingerowała w ich długość tylko zapuszczała je w naturalnym tempie. Nie miała na sobie makijażu... a wiedziała o tym tylko ona bo jednak dzięki drobnym detalicznym zmianom metamorfomagicznym jej cera, usta i rzęsy wydawały się podkreślone kolorem. Czytała Proroka Codziennego i oczekiwała na przybycie brata. Nie spóźniał się, to ona była zbyt wcześnie... ponieważ nieumiejętnie podała mu złą godzinę przyjazdu. Nie było sensu wysyłać doń listu z aktualnymi informacjami bowiem sowa nie zdążyłaby do niego dotrzeć w odpowiednim momencie. Zaklęcie patronusa nie miało również tak dużego zasięgu, a i sprawiało jej trudność. Czekała zatem cierpliwie bowiem wystarczyło poczekać czterdzieści pięć minut, a spodziewała się go ujrzeć. Nie mogła się doczekać a jednocześnie ogarniał ją wstyd. Przyprawia rodzinę o troski swoimi wieloletnimi wyjazdami, jakby wraz ze złamanym sercem utraciła zdolność pozostania w jednym miejscu dłużej niż pół roku. Tym razem jednak zadbała o odpowiednie zestaw "kotwic", które nie pozwolą jej wyjechać. Czekała na nią papirologia związana z wykupieniem zakładu jubilerskiego znajdującego się w Londynie - to nie pozwoli jej na zagraniczne wyjazdy dłuższe niż miesiąc, gdyby nagle poczuła potrzebę ucieczki. Pomimo upływu lat dalej prowadziła kalendarzyk w którym zapisała swoje plany - między innymi zorganizowanie kursu tańca i szkicowania. Planowała zostać najlepiej na zawsze. Uważała, że już wyzdrowiała z poniesionych krzywd. Tak bardzo tęskniła za bratem... kontakt listowny i sporadyczne spotkania były kroplą w morzu potrzeb. Bała się, że ich niezwykła więź zaniknie, jeśli w porę nie obudzi się i nie powróci do domu. Podniosła wzrok gdy poczuła na sobie jego spojrzenie. To zadziałał instynkt wszak nie usłyszała, że nadchodzi. Przyciągnął jej spojrzenie swoją obecnością i gdy tylko te niebieskie oczy się spotkały, te Elaine pokryła łzawa mgiełka poruszenia. Powoli odłożyła gazetę na ławkę i wstała, nie odrywając wzroku od brata. Na jego widok zaatakowała ją fala emocji, która metamorfomagicznie przepłynęła przez całą długość jej włosów. Najpierw odcień rubinu - co oznaczało przywiązanie, zaraz za nim turkus - szczęście, ukrywająca się w turkusie biel - co było odłamem strachu, ciemna głęboka zieleń - niepewność i ostatecznie szarość - wstyd. Trwało to ledwie dwie sekundy gdy ta fala kolorów przepłynęła po jej włosach, zaraz to zostawiając za sobą klasyczny jasny blond. Nie potrafiła stwierdzić kto pierwszy wyciągnął dłoń - ona czy on, ale chwilę później była zamknięta w jego ramionach. Łzawa mgiełka opuściła schronienie powiek i popłynęła po skórze, wsiąkając delikatnie w materiał jego koszuli. - Chcę już zostać. Chcę zostać, Elio. Naprawdę. Postaram się. Próbuję. - szeptała i przełknęła łzy. Tak łatwo wzruszała się gdy miała przy sobie bliską osobę! Zapewniała i jego i siebie, że nie chciała więcej uciekać. Minęło pięć lat odkąd panicznie opuściła Wielką Brytanię. Czas jej wybaczyć.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Denerwował się, choć zapytany nie przyznałby się do tego. Było mu źle z tym, że stresuje go spotkanie z własną siostrą, ale w ostatnim czasie swoboda między nimi bywała luksusem, głównie dlatego, że bardzo bał się palnąć coś głupiego. Starał się tego za wszelką cenę nie okazywać, ale w czasie świąt i innych wydarzeń, na które udawało się ją ściągnąć, ważył przy niej każde słowo. Był pełen obaw, że mógłby ją czymś zrazić, czymś wystraszyć. Powiedzieć za dużo, uderzyć w niewłaściwą strunę, wykazać się brakiem delikatności i w efekcie doprowadzić do tego, że wyjedzie szybciej. Ileż było w tym życiowej ironii – nie potrafił być dla niej równie dostępny, co kiedyś, a było tak z głupiego strachu, że inaczej ona znów stanie się niedostępna dla niego. Nie ufał sobie, i jej chyba też już tak do końca nie ufał. Nie znaczyło to, że się nie cieszył. Mógł czuć podenerwowanie, ale kiedy przyleciała sowa, to pomimo problemów, jakie napotkała w podróży jego siostra, wewnątrz skakał pod sam sufit. Właściwie od razu zajął się wypiekaniem ciast i ciastek, by zająć czymś dłonie w długich chwilach oczekiwania. Na stacji pojawił się punktualnie, równo pięć minut przed zapowiedzianym przez Elaine przyjazdem i w momencie, gdy zorientował się, że ta już była na miejscu, podniósł rękę z zegarkiem i płynnym ruchem odsunął tarczę spod mankietu starannie wyprasowanej, śnieżnobiałej koszuli, studiując ją ze zmarszczeniem brwi. Wiedząc, że wygląd był dla niej szczególnie istotny, postarał się bardziej niż zwykle (choć przecież nigdy, z wyłączeniem treningów, nie można było mu odmówić elegancji). Wyprasował swoje ubranie dwukrotnie i z równą starannością dobrał zapach perfum, a złote włosy zaczesał do tyłu i zabezpieczył nieinwazyjną ilością żelu, która trzymała je w ryzach. Postarał się, żeby twarz wyglądała na wypoczętą, choć w ciągu ostatnich miesięcy przybyło mu kilka zmarszczek. Korzystał z tego, że znów mógł posługiwać się swoją mocą, bo ta, zwłaszcza wczesną wiosną, nie chciała z nim współpracować. — Elaine — było dużo ulgi i ciepła w brzmieniu tego imienia, kiedy kierował je prosto do niej. Kiedy używał go w rozmowach z innymi, przywołując jej postać w którejś z opowieści, często wiązało się z goryczą i pustką. Jak to się stało, że ją tulił? Jeszcze przed momentem stresował się tym, jak przed nią wypadnie, a teraz czuł się sobą i to bardziej, niż miał na to szansę, gdy nie było jej obok. Wystarczyło jedno spojrzenie w krystaliczny błękit oczu, jedno zerknięcie na przepływające przez jasne loki kolory, by nagle znaleźć się w domu, choć to przecież nie on wracał właśnie z dalekich podróży. Na moment nieco znieruchomiał, nie potrafiąc poradzić sobie z reakcją na jej słowa. Z jednej strony gardło ścisnęło mu wzruszenie, z drugiej – strach. Bał się w nie uwierzyć, bo przez całe lata jego wiara nie przynosiła żadnych skutków. Może to dlatego, zamiast od razu coś odpowiedzieć, zapytał: — Spóźniłem się? I było to może pytanie głupie, bo wszak widział doskonale która była godzina, ale potrzebował tej głupoty, by dać sobie moment na oswojenie się z sytuacją i zebranie myśli. Otoczył ją mocniej ramionami i nachylił się tak, by dotknąć policzkiem jej głowy i móc wtulić w nos w pachnące, miękkie włosy. Dłonią gładził jej loki i plecy, jakby potrzebując tej chwili, by naprawdę przyswoić, że tu przy nim jest. — Chcę, żebyś została, Iskierko, jak niczego innego. Mogę Ci w tym jakoś pomóc? — głos miał przejęty, zachrypnięty. Nie wiedział, co zrobić, więc spytał, bo nie chciał nie zrobić nic. Potrzebował wiedzieć, że jeśli odejdzie tym razem, to nie dlatego, że nie dołożył wszelkich starań, by dostała, i jeśli wyjedzie to nie przez niego.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Pachniał domem, tym, którego sobie odmawiała bo tchórzyła i uciekała przed wspomnieniami. Była prawdziwym łabędziem - gdy kochała to na całe życie, a potrzebowała niemalże pięciu lat aby stanąć na granicy Wielkiej Brytanii i obiecać sobie, że tym razem wróci i od nowa zbuduje swoje życie. Będąc w ramionach Elijaha łatwo było rozpalić w sobie determinację w dążeniu do tego celu. Dopiero gdy poczuła bijące z niego ciepło i dopiero gdy ją mocno objął to zrozumiała, że katowała rozłąką nie tylko siebie, ale też i jego. To tylko wyciskało łzy z jej oczu, które na co dzień zawsze były ich pozbawione. - Nnie, zamotałam się, podałam ci złą godzinę, a Ofelia odleciała i nic nie mogłam zrobić. - wytłumaczyła się ze swojego gapiostwa i z ociąganiem odsunęła twarz z jego kojącego ramienia. Wyciągnęła z maleńkiej torebeczki chusteczkę i otarła oczy z nadmiernej wilgoci. Uniosła dłoń do policzka brata i pogładziła go czule. Skrzywdziła go, a potwierdzał to swoim pytaniem. W barwie jej włosów pojawiło się poczucie winy, co przejawiło się burym kolorem. - Ty ściągasz mnie tu od tak dawna, Elio. Muszę samodzielnie od nowa zapuścić tu korzenie, które tak gwałtownie się rozerwały. - wyprostowała kark i ramiona, a zrobiła to z nawyku, którego to nauczyła się za granicą. - To ja powinnam cię pytać co mam zrobić żebyś mi to wszystko wybaczył. Zostawiłam cię tutaj. Nie dałam rady, stchórzyłam, dałam się złamać Riley'owi niczym zapałka. - nowością było nauczenie się wymawiania jego imienia. Przez wiele lat nie była w stanie zdzierżyć tych konkretnych sylab w jednym słowie bo zaraz to zalewała ją fala bólu. Teraz mogła pochwalić się, że gdy jej słowa wypowiadały te imię to oczy wciąż były czyste. Nabrała powietrza do płuc i poprawiła barwę włosów na czysty, niemal platynowy blond. - Ale... - wsunęła dłoń pod jego ramię i uśmiechnęła się tak ciepło i czule, jak zawsze to robiła gdy była bardzo malutką Iskierką broniącą brata i kuzynów przed gniewnymi dorosłymi. - ... dzięki pomocy Emily jestem niemal na końcowym etapie wykupienia zakładu jubilerskiego z Londynu. Zostało mi parę formalności i zostanie tylko odebranie kluczy. Otworzę swój biznes, Elio. Jejciu! - rozpromieniła się mogąc się w końcu podzielić nowinami. Bycie samej dla siebie szefową było ziszczeniem jej marzeń. Co prawda wolała jednak rysować, tańczyć, śpiewać ale odnajdywała w pewien sposób ukojenie wśród pięknych kamieni szlachetnych. - Co prawda nigdy nie będę tak sławna jak ty, mój braciszku. Mam przy sobie każdy egzemplarz Proroka Codziennego, gdzie była rubryczka na temat twoich fotografii lub gdzie pojawiło się twoje zdjęcie.- wskazała wózek z ogromną ilością walizek. Przykucnęła, gdy w ich stronę przybiegł Noel. Sięgnęła kociaka na ręce i przysunęła jego pyszczek w stronę Elio. - On też się stęsknił za swoim rodzeństwem. - zaczynała... odżywać, a wystarczyło nieco obecności Elijaha. Patrzyła na niego z ogromem miłości, nieograniczonej już smutkiem ani żalem. Promieniowała w jego stronę ciepłem jakby tylko i wyłącznie on był teraz najważniejszy na świecie.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Zatrząsł się w cichym, gardłowym śmiechu, więc siłą rzeczy zatrzęsła się i ona, gdy tak ją trzymał. Z jakiegoś powodu ogromnie rozbawiło go to co i jak powiedziała. Było w tym tak wiele Elaine, która wyjechała i przez długi czas nie wracała. Tej, która nie pojawiała się nawet na święta, bo tak dobrze ukryła się przed światem. Tej chaotycznej, ciepłej, pełnej energii dziewczyny. Puścił ją niechętnie, ale nie mogli przecież stać tak bez przerwy. — Dawno Ci wybaczyłem — odpowiedział od razu, po czym zmarszczył brwi i pokręcił głową. — Nie, nie, nie miałem Ci czego wybaczać. Na Merlina, Elaine, jak miałbym mieć do Ciebie żal? Nie wyjechałaś, bo taki miałaś kaprys... ja... — położył dłonie na jej ramionach i delikatnie się schylił, tak żeby zajrzeć prosto w jej oczy. Zapomniał już, jakie to było uczucie... jakby patrzył we własne odbicie, tak podobne i niezmącone były to odcienie błękitu. Gubił się w słowach, jak zwykle. Miał jej tyle do powiedzenia, a nie potrafił powiedzieć nic. Chciał powiedzieć, że też uciekał, że właściwie to on pierwszy zaczął uciekać, łapiąc za coraz więcej fotograficznych zleceń, byle tylko nie myśleć o tym, jak zazdrosny był o to, że to na Rileyu skupia się teraz jej uwaga. Chciał wyjaśnić, że było to po stokroć gorsze, bo myślał wtedy wyłącznie o sobie. A jednak słowa jakby wcale do niego nie docierały. Westchnął, sfrustrowany. — Jeśli na kogoś jestem zły, to na niego. Przysięgam, że jeśli kiedyś ośmieli się tu pojawić, chyba pierwszy raz komuś przywalę. Nie mówił tego we wściekłości, minęło zbyt wiele czasu, by wciąż aktywnie się gniewać. To było jak stara blizna, która czasem sprawiała, że któryś z mięśni spinał się niekontrolowanie. Nie zdarzało mu się rzucać groźbami, nie miewał zresztą wrogów. Ale facet, który zmarnował jego siostrze najlepsze lata młodości, był od tej zasady niekwestionowanym wyjątkiem. Uniósł rękę, by łatwiej było jej wsunąć tam własną i pogładził jej dłoń, jakby z opóźnieniem chciał dodać jej siły lub zwyczajnie pogratulować, że była w stanie wypowiadać to imię. Wyobrażał sobie, jak wiele ją to kosztowało, teraz lepiej niż kiedykolwiek dotąd. Wolałby nie rozumieć tego aż tak dobrze. — Wykupienia? — powtórzył po niej mile zaskoczony, na chwilę wyrywając się spod tej pozornie spokojnej, ogarniętej na jej przybycie powłoki. Wstąpiła w niego energia, której nie czuł w sobie od bardzo dawna. — I to w Londynie! Iskierko, to wspaniale. Zrobimy Ci piękny szyld i zdjęcia produktów do powieszenia w oknach, jeśli będziesz chciała. I koniecznie zdjęcia do reklamy w Proroku! Myślę, że udałoby mi się ruszyć kilka kontaktów i znaleźć dla Ciebie miejsce w branżowych czasopismach, może dostałabyś własny artykuł, gdybyś chciała udzielić... — zatrzymał się. Słowotok, znowu ten słowotok. Albo nie potrafił wydusić z siebie tego co naprawdę chciał, albo mówił zbyt wiele. Zawstydził się, ale zapanował nad swoją magią. Przez ostatnie lata naprawdę dobrze to opanował. Uśmiechnął się przepraszająco. — Wybacz. Wszystko w swoim tempie i po Twojemu. Ale gdybyś chciała... to jestem do Twojej dyspozycji. Nie chciał, by czuła, że wchodzi w jej życie z buciorami. Że próbuje je ustawiać, kiedy próbowała zbudować je od zera. Chciał za to, by wiedziała, że wciąż ma w nim oparcie, i że był w stanie zrobić wszystko co w jego mocy, byle tylko jej pomóc. — Emily Rowle? — dodał po paru sekundach — wciąż macie kontakt? Uczy mugoloznawstwa. Zabawnie jest widzieć w Hogwarcie coraz więcej znajomych twarzy po drugiej stronie Welkiej sali — przy stole nauczycielskim, oczywiście. Xanthea, Issy, Emily... lista znajomych na belferskich stanowiskach zdawała się stale poszerzać. Zaraz machnął ręką z lekceważeniem. — A tam Prorok... — nachylił się do kociaka i ucałował jego białą główkę, a potem podrapał go pod bródką, tam, gdzie lubił najbardziej. — Jedyne czego żałuję, to że nie mogłaś pojawić się na wystawie. Ale to nic, planuję kolejną. Dziadek odnotował zyski i nagle spojrzał na moją pracę przychylniejszym okiem. Nawet nie próbował ukrywać goryczy, jaka wybrzmiała z tych słów. Miał trudną relację z dziadkiem, odkąd tylko zaprzestał prób zajęcia się prawdziwą sztuką, a skupił się na aparatach i tym, co dało się z nimi zrobić. Tak wiele razy słyszał o tym, że fotografia nie jest sztuką, że nie byłby w stanie tego zliczyć. Musiał wywalczyć prawo do nazywania siebie artystą, a potem miejsce w galerii własnej rodziny. — Och, będziesz zaskoczona. Przez ostatnie miesiące sporo podróżowałem i... cóż, Faworek spasł Meowzarta — roześmiał się, bo choć teraz pracował ze specjalistą nad tym, żeby odchudzić kota do zdrowych rozmiarów, to jednak wyglądał przekomicznie, kiedy tak toczył się po rezydencji.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Odpowiedź brata nie trzymała się logiki. Jak mógł jej wybaczyć skoro go nawet nie przeprosiła? Skoro nie potrafiła wylać na niego swojego bólu bojąc się, że pękną przy tym na milion kawałków? Zachowywała się jak skończony tchórz, przyniosła wstyd rodzinie, gdy objęła posadę jubilerki a nie artystki, jak tego oczekiwano. Swoją nieobecnością skrzywdziła nie tylko rodziców ale i też Éléonore. Nie można było darować jej win ot tak. - Elio, jestem tchórzem, przecież dobrze to wiemy. - nazwała rzeczy po imieniu a sądząc po tonie jaki temu towarzyszył, dosyć często powtarzała sobie te określenie aż w końcu stało się namacalne, prawdziwe, scalone z jej osobą bardziej niż ciepło, jakim pragnęła się dzielić ze światem. Powinna cieszyć się, że Elijah jej wybaczył ale jak miała to zrobić skoro sama sobie nie wybaczyła? - Moja lista win ciągnie się linijka za linijką. - opuściła wzrok w zawstydzeniu. Nie miała problemu aby prowadzić tak osobistą rozmowę na stacji kolejowej. Była przy najbliższej osobie, a więc gdziekolwiek by się nie znajdowali, była w domu. Widziała w nim tyle zrozumienia, tyle uczuć ale i też zmęczenie, rozterki, frustrację? Pragnęła ująć jego twarz, przyjrzeć się jej, naszkicować i uwiecznić to, co na niej dostrzeże i nieśmiało pytać, czy na nowo wpuści ją do swojego serca. - Myślę, że tego właśnie się najbardziej boję. Jeśli on wróci, Elio... - głos się jej załamał lecz nie musiała kończyć zdania aby było jasne, co się stanie jeśli Riley Fairwyn pojawi się w zasięgu jej wzroku. O ile potrafiła już wymawiać jego imię, wspominać go bez agonii wymalowanej na twarzy, tak nigdy nie będzie gotowa aby go spotkać. Splotła dłoń z palcami brata, a potem przytuliła ją do policzka, pochłaniając z tego gestu pełnię wsparcia. Pozwoliła aby temat jej byłego chłopaka opadł w kurzu, ziemi, piachu i niechęci. Ta chwila ciszy umożliwiła otrząsnąć się z tej pajęczyny uczuć i podzielić się tym, co jest obecnie ważniejsze. Próbowała zmazać z twarzy brata ten dziwny cień, którego nie potrafiła jeszcze uchwycić, zdiagnozować i zrozumieć. Najwyraźniej zaczęło się jej udawać bo jego oczy rozjarzyły się niczym dwa jasne cyrkony. Momentalnie jej twarz rozkwitła w wielkim uśmiechu. Energia buchnęła z Elio tak intensywnie, jakby swoim ciałem właśnie wyczarował potężne zaklęcie patronusa, które przeszyło ją na wskroś. Włosy dziewczyny zafalowały złotem i przez chwilę wydawało się jakby ktoś sypnął w nie brokatem. Rzuciła mu się na szyję, przytuliła go bardzo mocno, łzy kręciły się w jej oczach lecz ze szczęścia. - Kocham cię. - przy nim mogła być sobą, i tą brzydką i piękną jednocześnie. - Nie marzę o niczym innym abyś pomógł mi z marketingiem. Nie śmiałabym prosić o to nikogo innego. - odsunęła się na odległość swoich dłoni. Pogłaskała jego policzek i promieniała szczęściem - dokładnie tak, jak w czasach szkolnych, gdzie ich największym problemem były SUMy lub OWUTemy. - Mam z Emily głównie kontakt listowny i też sporadyczny. Wow, czuję się jakbym była w Hogwarcie w innym życiu. - bo przez te lata nie myślała o zamku. Tak bardzo była skupiona na próbie wyleczenia siebie z utraty części duszy, iż Hogwart był jedynie imieniem, a wspomnienia o nim zablokowane w specjalnej szufladce w umyśle. Usiedli na tej ławce, na której na niego czekała. Kociak spacerował sobie między po ich kolanach choć głównie domagał się atencji od Elijaha, jako że nie widział go szmat czasu. - Na stare lata dziadek w końcu zauważa wnuków, którzy nie są artystami? Ciężko mi uwierzyć. Mnie już chyba dawno skreślił. - o ile dawał jej uwagę póki rysowała i tańczyła, tak gdy zbuntowała się i poszła swoją ścieżką to zapewne nie ma w jego oczach uznania. Wbrew pozorom nie była tym szczególnie przejęta. Dawne czasy, gdy zmuszali ją do opanowania metamorfomagii "aby się pokazać" wypaliły w niej duży ogrom miłości względem dziadka. Doskonale więc rozumiała gorycz Elio i aby to potwierdzić, ścisnęła jego dłoń. Wybuchnęła śmiechem wyobrażając sobie spasionego Meozarta. Noel, jego braciszek, był bardzo szczupłej postury i niezwykle śnieżnobiałej sierści. - Mam rozumieć, że Faworek weźmie się teraz za tego kawalera? - pogłaskała kociaka między uszami. - Opowiesz mi o tych podróżach? Opowiesz mi wszystko? Jestem gotowa aby odpowiedzieć tym samym. - posłała mu spokojne i pełne ulgi spojrzenie. Po tylu latach... w końcu pozbyła się kolców wbitych w serce na tyle, aby wpuścić do siebie więcej światła. Więcej Elijaha.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
— Nie mów tak, Ela. Wiele osób zrobiłoby to samo. Każdy radzi sobie z problemami na swój sposób. Ty uciekłaś za granicę, ja w pracę. Zrobiłem to już wcześniej, kiedy dalej tutaj byłaś. Nie dziwię się, że nie zostałaś, nie dałem ci poczucia bezpieczeństwa. Nie mógł zgodzić się na to, by wzięła na siebie winę, mimo że tak bardzo chciała to zrobić. Obwiniał siebie, choć też nie myślał o tym już tak aktywnie, jak jeszcze jakiś czas temu. Dojrzał i zwyczajnie pogodził się z tym, że popełnił błędy, a teraz starał się przyjąć to, że wciąż będzie je popełniać, bo takie właśnie jest życie. — Jeśli wróci, tym razem Cię nie zostawię. To było więcej niż słowa, to była przysięga. Nie chciał znów od niej uciekać i nie chciał biernie pozwalać, by ona uciekała od niego. Zamierzał zrobić wszystko, żeby przekonać ją do zostania w domu. W jego oczach bardzo wyraźnie było widać, jak poważnie traktuje to zapewnienie, że nie rzucił słów na wiatr. Zależało mu na tym, żeby to zrozumiała i naprawdę uwierzyła. Upewnił się wzrokiem, że tak jest, nim pozwolił sobie na zmianę tematu. Znał ją wystarczająco dobrze, nawet teraz, nawet po latach rozłąki, by móc w niej to dostrzec. Tak przyjemnie było zamknąć ją w objęciach. Otoczył ją ramionami, chłonąc ciepło i zapach nieodłącznie kojarzący mu się z domem. Milcząc, napawał się tą chwilą, samemu też jaśniejąc najpiękniejszymi barwami, które potrafił z siebie wydobyć jedynie w chwilach prawdziwego szczęścia. Nie powiedział słowami, że też ją kocha, słowa nie przychodziły mu dziś łatwo, pokazywał to za to całym sobą. Siłą uścisku, tym, jak długo jej nie puszczał, gładzeniem złotych loków. — Ja też. Mam wrażenie, że w niczym nie przypominam siebie sprzed paru lat. I wiesz co? To dobrze. Chcę żeby tamten niepewny siebie, niestabilny dzieciak został w przeszłości. A jaka była ona? Jaką osobą stała się Elaine? Nie było tak, że nie mieli ze sobą żadnego kontaktu, ale był on na tyle sporadyczny i chaotyczny, że naprawdę tego nie wiedział. Nie był w stanie nadrobić wszystkiego przez te krótkie momenty na rodzinnych spotkaniach, gdzie ich uwaga była, siłą rzeczy, podzielona. Chciał ją poznać, ale nie wiedział, od czego zacząć. To było nawet dziwniejsze niż pierwsze randki – bo i jak poznaje się kogoś, kogo niegdyś znało się równie dobrze, co siebie samego? — Elaine... ja jestem artystą. Już nigdy nie pozwolę sobie wmówić, że jest inaczej — uśmiechnął się do niej. Biła od niego pewność, której nie miał w sobie nigdy wcześniej. — Jego zdanie nie ma znaczenia. Nawet moje nie ma, bo to, że ja nigdy cię nie skreślę, nic nie zmienia w tym, czy ty skreśliłaś siebie. Dopóki tego nie zrobisz, to zawsze można coś jeszcze zmienić. Głęboko wierzył w swoje słowa, bo przecież brały się nie tylko z wyobraźni, ale przede wszystkim doświadczeń. Kiepski kontakt z dziadkiem był od zawsze ogromnym kompleksem, z którym musiał się mierzyć; kompleksem, który dodatkowo zaostrzał Cassius spełniający wszystkie warunki wnuka idealnego. Dorósł jednak na tyle, by zmierzyć się z tą częścią siebie i w końcu sobie odpuścić. Czuł się teraz o wiele zdrowszy. — Opowiem Ci wszystko, Iskierko. Ale nie wszystko będzie przyjemne do słuchania. Herbaciarnia, spacer czy dom – co wybierasz?
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wzajemnie nie pozwalali sobie na przejęcie pełnej winy. Popełnili błędy, czas sobie to uświadomić. Ucieczka pomogła ukoić ból lecz go nie wypleniła. Dopiero przebywając z powrotem w Londynie czy Dolinie Godryka będzie mogła nauczyć się na nowo kochać te miejsce. Widząc dojrzałe spojrzenie Elijaha czuła, że jest sama. - Zróbmy coś nowego, braciszku. Nie wracajmy już do przeszłości tylko skupmy się na tym, co jest teraz. Konfrontację ze wspomnieniami zostawmy na później. Chcę poczuć ulgę, że udało mi się wrócić i miałam dostatecznie dużo energii aby wykupić tu lokal. - nie było to proste, motywowała się przez dłuższy czas i tłumaczyła, że robi krok ku całkowitemu uzdrowieniu serca. Męczyła się swoją wrażliwością. Pragnęła znieczulić się... tylko nie wiedziała czym. Obietnica Elijaha, jak i jego ramiona czy obecność było niczym ugaszenie pragnienia. Odetchnęła, czując, że może powierzyć swoje troski bratu. Tak bardzo dojrzał! W spojrzeniu miał więcej mądrości i stabilności niż kiedyś. Brakowało jej rozmarzonego spojrzenia brata czy zakłopotania gdy spotykał się z czymś na co nie był gotowy. - Problemy przeszłości zostawmy w przeszłości. - usłyszała swój głos, który wymawiał na głos myśl. - Czy ja dobrze słyszę? Twoja stanowczość wcale nie jest koloryzowana. - uśmiechnęła się i oparła brodę o jego bark, przyglądając się jego profilowi z bliska. Odchyliła jego kołnierzyk, znajdując tam znamię magii, identyczne jak te, które nosiła w dokładnie tym samym miejscu. - Pokochałeś kogoś, Elio? Tak, aby pragnąć na zawsze? - przekazała bratu kota i skinęła różdżką w kierunku wózka pełnego walizek. Ten, na skrzypiących kółkach podjechał ku nim aż mogła położyć dłonie na poręczy i samodzielnie pchać bagaż. Spodziewała się, że Elijah na to nie pozwoli więc gdy tylko spojrzał na nią to uśmiechała się i gotowa była na wymianę - on do pchania wózka pełnego kilkunastu walizek, a ona do dźwigania śnieżnobiałego kocurka, który nie planował powrócić do transportera. - Dotarliśmy więc do momentu gdzie opinia dziadka nie ma dla nas znaczenia. Jesteśmy żywym dowodem, że robimy co chcemy i już nie ma na nas wpływu. - dumna była z brata, co okazywała ciepłem bijącym z całej jej sylwetki. Nie byli nastolatkami pragnącymi aprobaty głowy rodziny. Należeli do grona dorosłych czarodziejów, mury szkolne stały się przeszłością, a ich rolą jest budowanie swojego życia na własnych zasadach. - Póki co zbuduję sobie rutynę, a gdy się znudzę... spróbuję znaleźć sposób na odreagowanie. Nie wiem tylko czy chcę wracać do rezydencji. Z jednej strony bardzo tęsknię lecz z drugiej... utrudnia to poczucie niezależności. - nigdy nie wpadli na pomysł wyprowadzenia się z domu. Elaine z tego powodu, aby nie sprawiać przykrości rodzicom - już i tak wiele młodych osób opuściło rodzinne gniazdo i powracało zdecydowanie zbyt rzadko. Skłoniła ich do smutku swoim wyjazdem i cierpiała na irracjonalny lęk związany z powrotem do swojego pokoju. Sądząc po bagażach, nigdy w życiu się tam nie zmieści. - Nie trzeba na mnie chuchać, braciszku. Opowiedz to, co czujesz, że jest ważne. Powinniśmy iść do domu... myślisz, że mama odpuści powitalny obiad? - zapytała, mrużąc oczy na samą myśl o byciu w centrum zainteresowania. Nie miałaby z tym żadnego problemu gdyby nie ryzyko pytań, na które musiałaby dyplomatycznie odpowiadać. Poradziłaby sobie z tym, wszak mówcą była niezłym lecz wolała oswoić się z nową sytuacjach przy Elijahu. Małymi krokami. Nie kryła zaskoczenia, gdy Elijah zaproponował przeniesienie się za pomocą świstoklika. Dowiedziawszy się, że opanował ich legalne tworzenie, serdecznie mu pogratulowała. Nie minęło piętnaście minut, gdy zniknęli, przeniesieni magicznym sposobem.