Ekscytacja wyprawą opadła, wszyscy wyglądali na zmęczonych i zrezygnowanych. Na pewno duży wpływ miał równikowy klimat i choć w Kolumbii jest całe spektrum pogodowe w zależności od regionu, tak las tropikalny, w którym przebywali od kilku dni męczył wilgotnością i wysoką temperaturą. Za każdym razem, gdy Dorien o tym myślał, niesamowicie doceniał pogodę Anglii - padało, ale konkretnie, nie było tak duszno.
Drzewa ustąpiły, odsłaniając niewielką polanę. Polana w lesie Ameryki Południowej to w zasadzie wysokie trawy, sięgające kolan. I nawet mogliby się tam zatrzymać na kilka minut, gdyby nie alarmujące ‘ała’, dobiegające z ust wszystkich towarzyszy. Szybko rozpoznali brzytwotrawę. Zastanawiającym było co musiało się wydarzyć w tym miejscu i jakie miejscowe klątwy mogły być tu rzucone. Nie było czasu na zastanawianie się.
– Weź Vivien – poinstruował Cassiana, a sam, zabierając najpierw plecak Beatrice i wciskając go w ręce Claude’a, podsadził starszą ze swoich sióstr i wyniósł ją z niebezpiecznego terenu.
Ponownie dziękowali Faulknerowi, kiedy opatrywał pokaleczone kostki, i chociaż zaklęcia nie działały za każdym razem tak jak powinny, to Dorien obiecał sobie, że pójdzie na jakiś podstawowy kurs leczniczy. Problemy z magią wskazywały, że muszą być już blisko. Drużyna odpoczęła chwilę, a najstarszy z Dearów uważnie przyjrzał się mapie, z której wynikało, że, o ile na samym początku obrali właściwą drogę, artefakt powinien być w zasięgu właściwie kilkuset metrów.
Zrzucił nagle plecak i wszedł pomiędzy obalone, porośnięte mchem i trawą konary. Gdyby tylko dosięgnął to, co błysnęło mu przez chwilkę, kiedy promienie słońca przebiły się przez ogromne liście…
– Cass, masz dłuższe łapy, chodź – zawołał przyjaciela, choć właściwie wszyscy mogliby się pofatygować. Jeśli właśnie znalazł to, czego tak usilnie szukali, to byłby koniec ich morderczej tułaczki.
DZIEŃ: 4
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★
EKWIPUNEK: 3x eliksir wiggenowy, -20G, kompas marzeń