Jedno z miejsc, które nie są znane szerszej, niewtajemniczonej grupie odbiorców. Świątynia była niegdyś skupiskiem wydarzeń kulturalnych, lecz ze względu na zmiany polityczne w kraju, została poddana zaklęciu migracyjnemu. Od tego czasu, codziennie pojawiała się w innym miejscu w dżungli, lecz ta taktyka nie zdała egzaminu. Wielu starym bywalcom ciężko było do niej dotrzeć, więc w cokolwiek by w niej nie wierzono, teraz jest jedynie pamiątką zamierzchłych czasów i prymitywnych podań, a także skarbnicą różnorakich amuletów.
Rzuć kostką, aby sprawdzić czy udało Ci się odnaleźć świątynię: 1, 3, 5 - wspaniale, udało Ci się znaleźć to miejsce. Jeśli chcesz, możesz rzucić też kostką na zdarzenie losowe. 2, 4, 6 - niestety, nie znalazłeś świątyni.
Nieobowiązkowe kostki na zdarzenie losowe:
1 i 2 - nieważne co właśnie robiłeś, badałeś ołtarz czy może dopiero co zagłębiałeś się w głąb świątyni, nagły hałas wytrącił Cię z równowagi. W pobliżu rozległ się odgłos tłuczonego szkła i ni z tego ni z owego pod Twoimi stopami pojawiły się różnokolorowe odłamki. Nim zdążyłeś się obejrzeć, pobliski, bogato wyszywany latający dywan zafurkotał w miejscu, szczęśliwie przybity do ściany, ale to Ci wystarczyło. Najwyraźniej świątynia była nawiedzana przez poltergeista. Ewakuacja jest wysoce wskazana! 3 i 4 - przeszukujesz sterty starych amuletów, w których działanie wierzy naprawdę wielu tubylców, aż wreszcie odnajdujesz jeden niepopękany, ale ewidentnie prymitywny amulet. Przez najbliższe dwa wątki powinieneś uwzględniać towarzyszące Ci niespotykane szczęście. 5 i 6 - spodziewałeś się nieszczęść? Nie tym razem. Wizyta w świątyni jest spokojna i nie przerywa jej absolutnie nic... no może poza wizytą zabłąkanej kapucynki, która co prawda podkrada Ci 5 galeonów, ale w zamian gubi okrągły, drewniany koralik, który może być wspaniałą pamiątką z wakacji.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Naeris pierwsze dni wyjazdu spędziła w mieście, zwiedzając wszystkie ciekawe atrakcje, jakie oferowało. Naprawdę bardzo spodobała jej się Kolumbia. Ten kraj skrywał w sobie mnóstwo tajemnic. Siedziała któregoś dnia przy ladzie w barze, rysując sobie krótki szlak, którym miała się wybrać na spacer po wybrzeżu, a którego chciała się pilnować. W końcu zostawiono ich samych sobie, a Naeris wiedziała, że większość nie zamierza się bawić tak grzecznie, jak ona. Z mugolskim aparatem na szyi, mapą pod pachą, przemierzając szlaki turystyczne i zachwycając się przyrodą. Dziwiła się, że jeszcze niczego nie odwalili. O jakiejś imprezie raczej by wiedziała. Względny spokój pewnie niedługo miał się zburzyć. Kiedy tak rozmyślała, barman zaczepił ją i trochę łamaną angielszczyzną wypytywał o takie rzeczy, jak skąd jest, z kim przyjechała, czy jej się tu podoba, kiedy wraca do Anglii. Odpowiadała z uśmiechem, bo mężczyzna był bardzo miły. Chciał jej polecić parę ciekawych miejsc. Wzmianka o jakichś ruinach świątyni szczególnie zaciekawiła Naeris. Tak bardzo, że pierwszy raz wybrała się wgłąb dżungli, ale spędziła tylko parę godzin na szukaniu tajemniczego miejsca. Zbyt szybko zapadł wieczór i musiała wracać. Później wypadło jej to z głowy - zajęła się robieniem drobnych zakupów, by nie umrzeć z głodu, pisaniem listów do rodziców i ignorowaniem innych osobników w jej pokoju (nie mam tu na myśli jej wrednego smoka). Geralt wreszcie oswoił się z nowym miejscem i teraz panoszył się po przydzielonym jej pokoju, jak prawdziwy paw, a nie kruk. Tym razem nawet wybrał się z dziewczyną na miasto. Siadł jej na ramieniu udając papugę, rozbawiając tym samym wszystkich przechodniów. Paru turystów zrobiło sobie z nią zdjęcia. No tak, kruk albinos to w końcu rzadkość. Geraltowi chyba pasowało bycie w centrum zainteresowania. Naeris znosiła to cierpliwie, ale chciała się w końcu gdzieś zaszyć. Wyciągnęła swoją własnoręcznie wykonaną (długo szukała odpowiednich zaklęć), pogniecioną niemożebnie mapę i dostrzegła dopisek na samym dole "ruiny świątyni". Uznała, że dzisiaj może znowu spróbować je odnaleźć. Słońce stało w zenicie, więc ma mnóstwo czasu. Poprawiła kapelusz, chroniący ją przed słońcem i uspokoiła rozkrzyczanego ptaka. Upewniła się, że ma różdżkę i wodę, po czym zanurzyła się między dziko rosnące drzewa. W cieniu było dużo przyjemniej. Co prawda, musiała znosić chmary komarów, ale czego się nie robi dla zaspokojenia ciekawości? Kiedy po długim czasie zza drzew dostrzegła pierwsze kolumny i na wpół zniszczone ściany, niemal zaczęła skakać z radości. Od razu przystąpiła do badania świątyni od zewnątrz (do ciemnego wnętrza za bardzo bała się wejść). Geralt zajmował się robieniem echa w pustych ruinach. Naeris nie miała pojęcia, że znalezienie tego miejsca sprawi jej tyle satysfakcji. Była sama, w środku dżungli, mając za towarzystwo tylko ptaka, a do obrony jedynie różdżkę. Ale nie przejmowała się.
kostka 2,1
James Waters
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : prefekt fabularny, legilimencja i oklumencja
James, pomimo swojego marnego humoru, który nieustannie towarzyszył mu już od dobrego miesiąca, w miarę aktywnie korzystał z wycieczki. Kolumbia to było dla niego coś zupełnie nowego, więc zwiedzał mnóstwo miejsc, przy okazji zgłębiając ich historię. Zdarzało mu się często też znikać wieczorami ze swojego domku sypialnianego, wychodzić na dwór i zgłębiać nieznane miejsca w dżungli. Jego ulubionym kolorem przecież był soczysty zielony, więc w takich miejscach był jak oczarowany. Naokoło napotykał mnóstwo egzotycznych zwierząt, jak i owoców. Pewnego dnia, będąc w mieście, usłyszał od pewnego mężczyzny, że gdzieś niedaleko są ruiny jakiejś świątyni. Co prawda, nie były one udostępnione dla turystów, dlatego tylko niewielu z nich cokolwiek na temat świątyni wiedziało. Jem, zainteresowany i ciekawy nowych odkryć, postanowił popytać tutejszych mieszkańców, co wiedzą na temat tego miejsca. Gdy już zebrał sporo informacji, ruszył na poszukiwania. Pierwszego dnia, postanowił pójść tam wieczorem, tak, żeby nikt nie przeszkadzał mu w jego turystycznych przygodach. Musiał czekać, aż wszystkie współlokatorki zasną, żeby uniknąć ich niewygodnych pytań, gdzie wybiera się o tak późnej porze. Ruszył, we wskazane przez Kolumbijczyków z krwi i kości, miejsce, jednak nie znalazł niczego ciekawego. Pomimo tego, nie poddał się od razu. Wiedział, że w przybytku, a właściwie jego ruinach, z pewnością znajdzie coś ciekawego. Drugiego dnia, postanowił się tam wybrać w dzień, po południu, ale w drodze do świątyni, którą, jak mu się zdawało, świetnie zapamiętał, trochę się pogubił i stwierdził, że lepiej jest się samemu nie zapuszczać tak głęboko w las. Jako, iż był zawzięty, postanowił szukać dalej. Stwierdził, że jeśli trzeciego dnia nadal nic nie znajdzie, da sobie spokój i popyta ludzi o inną atrakcję turystyczną, która nie jest na tyle dostępna i powszechna. Tym razem jednak, Jem wybrał się w południe. Zdziwiony był tym, jak droga do świątyni łatwo i przyjemnie mu poszła, zważając na to, że poprzedniego dnia, zupełnie jakby ją zapomniał. Gdy dotarł na miejsce, słońce mocno prażyło go w kark i pożałował wtedy, że nie zabrał ze sobą jakiegoś kremu. Akurat dziś go nie wziął i zdawał sobie sprawę, że poniesie tego konsekwencję. Jednak, te odkrycia, jakich w Kolumbii zdołał dokonać, z całą pewnością go odprężały i powoli przestawał być już taki zamyślony i jakby wiecznie nieobecny. Choć wieczorami, gdy wybierał się, aby posiedzieć sobie pośród bujnej roślinności i nieznanych mu zwierząt, radość jaka emanowała z niego w ciągu dnia znacznie się ulatniała, bo Krukon wracał do swoich rozmyślań. Gdy dotarł na miejsce, zaczął poszukiwać pozostałości po bazylice. Zaczął dostrzegać pewne elementy, których w nocy nie był w stanie dojrzeć - zanikającą powoli roślinność, a przynajmniej jej zdecydowane ubożenie, odłamki kamieni i skał oraz stopniowo pustoszejącą liczbę zwierząt. Idąc za śladami, wskazującymi na ruiny świątyni, w końcu ją odnalazł. Sam fakt, że tu dotarł i ją zobaczył, sprawił, że ucieszył się niesamowicie. Badanie świątyni i szukanie jakichkolwiek przedmiotów wartych uwagi, rozpoczął od zewnątrz. Wejść do środka planował później, nie chcąc niczego przegapić. Naokoło panowała głucha cisza, którą co jakiś czas przerywały dźwięki dżungli, panującej wokoło.
KOSTKI: 6, 4, 5
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Czymże jest życie bez odrobiny szaleństwa? Naeris może nie przyglądała się każdemu kamieniowi, ale szczególnie interesowały ją dziwaczne znaki namalowane na kolumnach. Trochę żałowała, że akurat dzisiaj nie wzięła aparatu. Znalazła na zewnątrz wiele szczątków różnych przyrządów, których znaczenia nie znała i kawałków skorup wielkich dzbanów. Mogła się założyć, że złodzieje próbowali wynosić skarby z tej świątyni. Miała tylko nadzieję, że chroniły ją jakieś zaklęcia. Co prawda, to miasteczko było mugolskie, co wymagało by wszyscy na siebie uważali, ale to miejsce mogło być zaczarowane. Nie wiedziała czemu, ale czuła tu coś dziwnego... Gdy spoglądała w schody prowadzące do wnętrza świątyni, czuła tam jakąś obecność. Jakby z mętnej ciemności coś na nią patrzyło. Długo zwlekała z zajrzeniem głębiej. Czymże jest życie bez odrobiny strachu? Z każdą minutą nabierała przekonania, że nie wejdzie do środka. Zwyczajnie się bała. Dopiero, gdy usłyszała, jak Geralt zerwał się z gzymsu, zorientowała się, że jest za późno. Ptak błyskawicznie i bez wydania żadnego odgłosu rzucił się w ciemność. Mrok pochłonął go od razu. Naeris wstała mocno zaniepokojona. Zobaczył tam szczura, czy co? Wróci... powinien. Ale co, jeśli zrobi sobie krzywdę, uderzy w coś, albo nie znajdzie drogi z powrotem? Zmartwiona zagwizdała, ale nie doczekała się niczego. Zebrała swoje rzeczy i uniosła różdżkę. - Lumos. - szepnęła, podchodząc do otwartych na oścież wrót. Widziała zaledwie parę metrów wgłąb. Czuła też sączące się stamtąd zimno, sprawiające, że miała dreszcze. Z różdżki błysnęła fala światła. Dziewczyna postąpiła parę kroków naprzód, ale widziała tylko jakieś stare pajęczyny. Całe szczęście, że nie bała się robali i pająków. Była jednak zbyt ostrożna, by po prostu tam wchodzić. Co jeśli w tej świątyni były jakieś pułapki? - Expecto Patronum. - rzuciła, skupiając się na wspomnieniu, kiedy dowiedziała się, że jest czarodziejem. Posmakowała w myślach to cudowne słowo - magia. Przed nią wyłoniło się potężne cielsko wilka. Spojrzał na Naeris lśniącymi nieziemsko ślepiami. Przekazała mu by pobiegł i sprawdził drogę. Patronus rozświetlił srebrzystym blaskiem cały korytarz i zniknął w głębi. Wrócił bardzo szybko - choć nie mógł mówić, odczytała jego wiadomość. Nie mógł znaleźć kruka ani przejścia do głębi świątyni. Chciała głównie wiedzieć, czy jest bezpiecznie, ale wilk był mocno niespokojny. Ale nie przestraszony, bardziej... rozzłoszczony. Nie miała pojęcia o co tu chodzi. Nie miała sił, by dłużej utrzymywać patronusa i pozwoliła mu zniknąć. Wiedziała, że nie odejdzie bez Geralta, w życiu by tego nie zrobiła. Czymże jest życie bez odrobiny odwagi? Uniosła po prostu różdżkę i zaczęła iść. Z upalnego lasu trafiła do ponurych podziemi. Co chwilę gwizdała cicho, ale kruka ani widu ani słychu. Powoli zaczął ją ogarniać strach. Im dalej szła, tym bardziej oddalała się od wyjścia. Używała zaklęcia wskazującego północ, by jakoś zorientować się w swoim położeniu. Na szczęście orientowała się nieźle, przynajmniej jak na razie. Wiedziała, którym zakrętem pójść, by powrócić do wyjścia. Co chwilę słyszała podejrzane chroboty, ale była pewna, że to tylko szczury. Chyba poradzi sobie ze szczurem? Odetchnęła spokojniej, mijając jakiś pusty ołtarz. Czuła się, jakby była tylko malutką plamką światła w tej nieodwiedzanej przez nikogo świątyni. Weszła do jakiejś wielkiej sali, gdzie sufitu nawet nie widziała. Zastanawiała się, czy to sprawka czarów. Rozglądała się, trzymając się blisko ściany, by nie zabłądzić. Kiedy nagle usłyszała jakiś trzask. Gdy coś wylądowało pod jej nogami, nie zdołała się powstrzymać i wrzasnęła z całych sił. Była spięta i przerażona cały czas, a teraz niespodziewanie jeszcze dywan, któremu się przed chwilą przyglądała, dosłownie ożył! Wyrywał się i furkotał tak, jakby chciał Naeris opleść i zostawić tu jako naleśnika do końca jej nędznego żywota. Kto wie, ile taki dywan miał już ofiar na sumieniu?! Z sercem bijącym jak szalone, odskoczyła do tyłu. Pod jej nogami zachrzęściły odłamki. CZY KTOŚ W NIĄ WŁAŚNIE RZUCIŁ SZKŁEM? - KTO TU JEST?! - krzyknęła piskliwie, a różdżka drżała jej tak, że tysiące cieniu zaczęło tańczyć upiornie na marmurowych ścianach. Oddychając szybko, wycofała się do tyłu. Dywan doprawdy oszalał. Odwróciła się na pięcie i pobiegła przed siebie w panice. Zatrzymała się przy jakimś posągu, by odsapnąć. Cudownie, nie miała już pojęcia, gdzie jest. A jej wcześniejszy krzyk zaalarmował wszystko w okolicy. Każdy by go usłyszał.
Kostka 1
James Waters
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : prefekt fabularny, legilimencja i oklumencja
Badał ruiny od zewnątrz, kamień po kamieniu. Każdy znak dokładnie przerysowywał na pergamin - zapewne jak wróci do domku sypialnianego, chwyci pożyczony podręcznik starożytnych runów i postara sobie wszystko przetłumaczyć. Nie był specjalnie uzdolniony, ani też nie był specem od runów, więc przerysowywanie wszystkich znaków było dla niego dość długim i mozolnym zajęciem. Zadbał o każdy szczegół w swoich rysunkach. Jednak, kiedy już zdążył zapełnić cały pergamin, a i symbole do przerysowywania się skończyły, badał po kolei każdą skalę. Jej ułożenie, to jak jest odłamana, jakiego koloru i kształtu jest. To wszystko robił w poszukiwaniu zagadek, prawdopodobnie związanych z ową kolumbijską bazyliką. Miał nadzieję, że dzięki swojej dokładności zdobędzie trochę informacji na temat pozostałości po budowli. Gdy dokładnie obejrzał ruiny z zewnątrz, postanowił zwrócić się do kamiennych wrót, które prowadziły do środka. Miejscami, skały obrośnięte były bluszczem i mchem, co dodawało mroku temu miejscu. Gdy wyszedł zza tylu budynku, zauważył drobnej postury blondynkę. Dobrze wiedział, kto to. Pod nosem szepnął jej imię i powoli szedł w jej stronę, jednak ona zdążyła już wkroczyć do środka. Kamienne wrota, z dużym hałasem zatrzasnęły się za nią przeraźliwie. Stracił ją z oczu. Podbiegł do wejścia, jakby mając nadal nadzieję, że może tak naprawdę ukryła się za jedną z kolumn, że może jednak nie weszła do środka. Jamesowi na chwilę jakby przyćmiło umysł. Nie wiedział co ma zrobić. Iść za nią czy może wrócić do domku i przyjść innego dnia? Bardzo możliwe, że już by zawrócił i kierował się ku domkom sypialnianym, gdyby nie usłyszał spanikowanego i przerażonego krzyku Nae. Zdecydował, że musi tam wejść i ją wyciągnąć, nieważne, w jakich aktualnie byli relacjach. - Alohomora. - szepnął cicho, a kamienne wejście dziwnie i jakoś zbyt łatwo ustąpiło. Niepewnie wkroczył do środka, rozglądając się wszędzie. Ponownie usłyszał ten okropny hałas. Drzwi znów się zatrzasnęły. Przebłyski słońca nagrzewały jego policzek już od jakiejś minuty, ale on się tym specjalnie nie przejął. Rozglądał się za dziewczyną, albo jakimkolwiek znakiem, który mogłaby pozostawić. Żadnej wskazówki jednak nie ujrzał, więc ruszył dalej, z nadzieją, że szybko ją odnajdzie. Tamten krzyk go zaniepokoił. Droga, jak na to miejsce, była zdecydowanie zbyt spokojna. James szedł z różdżką w pogotowiu, spodziewając się pułapek. Jednak, nic go nie atakowało. Nic mu nie przeszkadzało. W pewnej chwili jednak, napotkał skoczną i rozchichotaną małpkę, skaczącą po lianach, które w jakiś sposób zdołały się pojawić w środku budynku. Energicznie skakała przy samiuśkim suficie. Wyglądała na obeznaną w terenie, ale sprawiała też wrażenie zagubionej i zakłopotanej. Zdążyła tak oczarować chłopaka, że ten nawet się nie zorientował, kiedy zwinęła mu pięć galeonów. Uciekła równie szybko, jak się zjawiła. Pozostawiła po sobie jedynie rozdygotane liany, jak i drewniany koralik, który James uznał za pamiątkę i wrzucił do kieszeni. Z osłupienia wyciągnął go piskliwy krzyk, który najprawdopodobniej należał do Naeris, więc zmartwiony ruszył na jej poszukiwania.
KOSTKA 6
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Tutaj zdecydowanie coś było nie tak. Naeris nabrała podejrzeń, że szaleje tu jakiś niespokojny poltergeist. Musiał się akurat w tej chwili obudzić?! Była tylko zagubioną turystką, która wpakowała się w niezłe szambo. Żałowała, że nie poszła na egzamin z teleportacji, bo obawiała się, że nie jest gotowa. Mogłaby pstryknąć palcem i znaleźć się znowu w swoim pokoju - bezpieczna i cała. Tylko co z Geraltem? Przeklęty kruk, to przez niego tu weszła i błąkała się teraz po ciemnych korytarzach. Pocierała ramiona, by je trochę rozgrzać. Nie traciła swojej czujności. Bacznie celowała różdżką w kierunku, z którego doszedł ją jakiś podejrzany odgłos. Duch chyba na razie jej odpuścił, więc po chwili skupiła się na gwizdaniu i przywoływaniu kruka. Starała się za wszelką cenę nie myśleć o tym, jak ona się stąd wydostanie. Wtem przyszło lśnienie, nagłe jak grom z jasnego nieba. Naeris pacnęła się otwartą dłonią w twarz, trochę za mocno, przez co potarła obolały nos. Przykucnęła i położyła swój plecak na ziemi. Przetrząsała gorączkowo jego wnętrze. Swoją drogą, dlaczego nie wyrzuciła tych starych papierków po cukierkach... W końcu natknęła się palcami na delikatny, złoty sznurek. Pociągnęła i blask światła z różdżki odbył od połyskliwej powierzchni kompasu. - O Merlinie, jak dobrze, że cię mam ze sobą. - Naeris prawie popłakała się ze szczęścia. To prawdziwy cud, że go wzięła! Prezent od Edmunda, podarowany jej tak dawno, a nigdy nie używany... Teraz pewnie uratuje jej życie. Ten kompas marzeń pokazywał to, czego się pragnęło w danej chwili. Dziewczyna otworzyła wieczko i przyjrzała się magicznej igiełce. Przymknęła oczy, oddychając spokojnie i kierując każdą swoją myśl w stronę białego kruka. Przypomniało sobie, jak udziobał ją w palec aż do krwi, gdy go pierwszy raz wzięła w ramiona. Jak miział się do niej, gdy było jej przykro, by ją rozbawić. Geralt czasem nawet aportował orzeszki! Cudowne zwierzę, tak bardzo je kochała... Kiedy spojrzała na kompas, wskazywał już boczny korytarz. Odrobinę podniesiona na duchu wstała i z kompasem w jednej ręce, w drugiej z różdżką ruszyła naprzód. Czuła się jak jakiś poszukiwacz przygód. Tylko, że nie szukała skarbu, a kruka i nie była żadną super bohaterką, żadną Cierpką Wilczycą, tylko zwykłą, jasnowłosą dziewczyną. Kiedy szła, starała się uważać na wszystko, nie zauważyła jednak nawet, kiedy nastąpiła na jakąś płytkę. Krótkie chrobotanie w ścianach ją zaalarmowało, ale zdążyła tylko runąć na plecy, kiedy nagle podłoga zmieniła swój kąt. Teraz prowadziła w dół. Krzycząc, ześlizgnęła się po posadzce, wpadając prosto w jakieś stare krzaczory paręnaście metrów niżej. Skąd tu się wzięła roślinność nie wiedziała, ale kiedy poczuła, jak zielsko zaczyna ją oplatać, zaczęła krzyczeć. - Lumos! Lumos! Lumos, cholera! - krzyczała, ciskając promieniami światła z różdżki prosot w ziele. Szczęście, że uważała na zielarstwie. Strząsając z siebie niegroźne już pnącza, wstała i zupełnie na oślep pobiegła przed siebie jakimś innym korytarzem. Chciała się po prostu wydostać, miała gdzieś, gdzie biegnie. Trzymała tylko mocno przy sobie kompas i różdżkę. Chyba zwariowała z tego wszystkiego. I wtedy z całej siły uderzyła w kogoś. Przez to wylądowała na podłodze. Z jękiem podniosła się i wymamrotała coś przepraszająco. No tak, nawet w takiej chwili musiała być uprzejma! Dopiero po chwili zobaczyła, że to James i rozszerzyła oczy ze zdumienia. Widok chłopaka obudził w jej sercu niezwykłą tęsknotę. - Co ty tu robisz? - wydukała, zbierając się szybko, choć kręciło jej się w głowie. Była w szoku i zaczęła paplać, byleby tylko udawać, że wszystko w porządku. Nic jej się nie stało, poza tym że była cała brudna od kurzu. - Nie mów, że to za mną tu wszedłeś... Tu nie jest bezpiecznie, ja nawet nie wiem... UCIEKAJ! - krzyknęła, widząc za plecami Jamesa znany kształt. Dywan z wielkiej sali zdołał się jakoś wyrwać przytrzymującym go gwoździom. Furkotał, pędząc w stronę nastolatków. Naeris chwyciła Jamesa za rękę i pobiegła korytarzem przed siebie.
James Waters
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : prefekt fabularny, legilimencja i oklumencja
Cały czas, szedł przed siebie, co jakiś czas używając Zaklęcia Czterech Stron Świata, by móc w miarę zorientować się, gdzie jest. Miał wrażenie, że dziś ma wyjątkowe szczęście i dlatego nic go nie atakuje i nie wpadł na ani jedną pułapkę. Było to dziwnie podejrzane, ale cieszył się, że nic mu nie przeszkadza w odnalezieniu Naeris. Szedł spokojnie, choć martwił się o dziewczynę. A co, jeśli coś okropnego ją dopadło? Nawet nie mógł o tym myśleć... Zapuścił się w jakoś wyjątkowo ciemne miejsce, zupełnie jakby już pod ziemią, dlatego krótkim "Lumos" sprawił, że koniec różdżki zamigotał słabym światłem. Niewiele to pomogło, ale zawsze jednak choć trochę rozjaśniało drogę. Nagle poczuł, że ktoś mocno uderza go w bok, więc zachwiał się niebezpiecznie. Naeris! - Jesteś! - krzyknął, kompletnie jakby zapominając o tym gdzie jest. Oddychając z ulgą, przytulił się do dziewczyny. Nic jej się nie stało! Na całe szczęście! Co ona sobie myślała, wchodząc tutaj? I to na dodatek sama? - Tak, przyszedłem tu właśnie za tobą! - powiedział, potwierdzając jedynie jej domysły. - Co... - mruknął pod nosem, patrząc zahipnotyzowany na dywan. Poczuł jednak, że Naeris chwyta go za rękę i zaczyna uciekać przed dywanem. Biegli tak z jakieś dwie minuty, bez żadnych innych przeszkód, próbując zgubić wściekłą tkaninę. W końcu zdobyli chwilę przewagi i zdołali się schować w ciasnym pomieszczeniu, wielkości schowka na miotły, jakie były w Hogwarcie. Stali tam kilka minut, wsłuchując się we wszystkie dźwięki. Oboje starali się stłumić swoje zadyszenie, by móc ewentualnie usłyszeć furkotanie materiału. Po kilku minutach, James powoli wyjrzał z pomieszczenia próbując wypatrzeć jakiekolwiek niebezpieczeństwo, ale dywanu nie było. - Chyba go zgubiliśmy... - powiedział cicho, ciesząc się, że nie wpadli w ręce tego wściekłego materiału. Nagle przypomniał sobie, że miał upomnieć Nae o jej brak odpowiedzialności, kiedy do pokoju wleciał energiczny kruk albinos i przysiadł na ramieniu dziewczyny. - Ach, więc to dla niego tyle ryzykowałaś? - spytał, wskazując głową na ptaka. No tak, to było przewidywalne. Naeris kocha zwierzęta, to było takie oczywiste. - Umierałem ze strachu, jak usłyszałem twoje krzyki... - stwierdził, chcąc jej też powiedzieć, że bardziej powinna na siebie uważać. - Dobrze, że nic ci nie jest. Ale, lepiej już stąd chodźmy.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Sama nie wiedziała, jak ma zareagować na spotkanie Jamesa. No bo okoliczności na pewno nie były normalne. Zabawne, że go nie przewróciła, gdy tak wpadła na niego z impetem. Sama była zbyt drobna, by się utrzymać na nogach. Zobaczywszy ją, chłopak pewnie uznał, że wygląda trochę jak wariatka. Co najbardziej wprawiło ją w osłupienie, przytulił ją nagle pod wpływem chwili. Przez krótki moment się wahała, po czym uścisnęła go najmocniej jak mogła. Nie spodziewała się, że aż tak jej tego brakowało. Jakby nagle wszystko znów było na swoim miejscu. Brakowało jej sił na długi bieg, więc całe szczęście, że dywan nie miał tak dobrego zmysłu orientacyjnego. Nie liczyło się już to, że kompletnie nie wiedzą, gdzie są. Nie chcieli zostać zaatakowani przez czarodziejską tkaninę. Po chwili to James ciągnął za sobą Naeris. Ku wielkiej uldze dziewczyny dywan nie ścigał ich tak zawzięcie. Oparła się o zimną ścianę w schowku, uspakajając się. Było tu tak ciasno, że czuła wyraźnie oddech Jema. Nie umiała powstrzymać rumieńca. Mimo całej tej dziwacznej sytuacji, myślała nie o tym, że na zewnątrz czyha dywan, ale o tym, że chłopak jest TAK blisko. - Nie, nie wychodź. - chwyciła go delikatnie za ramię, nie chcąc by się narażał. Krukon odczekał kilka minut, podczas której oboje nasłuchiwali panującej w świątyni ciszy. Naeris poprawiła swoje włosy i nagle zorientowała się, że zgubiła swój kapelusz. No cudownie i dopiero teraz to zauważyła. Już go nie znajdzie. Kiedy James sprawdzał drogę, dziewczyna wyciągnęła swój kompas. Wskazówka chyba zwariowała, bo najpierw wskazywała drogę po prawej, potem drgnęła i zmieniła kierunek na północny, a później raz jeszcze. - Co jest... - mruknęła. Kruk najwidoczniej błyskawicznie gdzieś leciał przez korytarz. Dopiero kiedy usłyszała szum skrzydeł i poczuła, jak zaczepia się pazurami o jej ramię, wiedziała, że ma rację. - Geralt! - przytuliła ptaka tak, że aż zaskrzeczał. Jak cudownie było poczuć jego twarde pióra pod palcami. Wrócił cały i zdrowy, jedynie brudny. Stał się teraz bardziej szary niż biały. Mierzył Naeris swoimi jasnymi oczami. - Wleciał do środka tak nagle i nie reagował na moje wołanie. - wyjaśniła Jamesowi, bo przecież zasługiwał na parę słów. Sama dalej nie rozumiała, co wstąpiło w kruka. Żałowała, że ten jej nie powie. Umiał jedynie powtarzać pojedyncze słowa. - Ja umierałabym ze strachu o ciebie, gdybym wiedziała, że tu wszedłeś. Przecież to czysta głupota. - Głupota, głupota. - poparł ją Geralt. Trochę jej było wstyd, że tak krzyczała ze strachu, ale kto by nie krzyczał? Nie trafiła do Gryffindoru, nie miała w sobie aż tyle odwagi. Zresztą Naeris rzadko najpierw myślała, a później robiła. Weszła do świątyni bardziej pod wpływem impulsu. Spojrzała teraz z lekkim podziwem na Jamesa, bo on nie wyglądał jakby w ogóle się bał. - Aż mi się przypomniał ten dom strachu na festiwalu. - parsknęła nagle śmiechem, który odbił się echem w pustym korytarzu. - Serio, banda zombie była już lepsza niż ten dywan! - dodała, śmiejąc się dalej swobodnie. Pamiętała, że Jamesowi udało się przejść przez cały dom, więc tylko utwierdziło ją to w przekonaniu, że z nim jest bezpieczna. Wyciągnęła kompas i pomyślała o wyjściu, tłumacząc chłopakowi krótko do czego służy. Ruszyli droga, którą wskazało urządzenie. Uważali, by nie robić zbędnego hałasu, w końcu dywan mógł tu gdzieś nadal być. W drodze Naeris już chciała zażartować w stylu, że mało brakowało, a dostałaby ataku paniki, ale przypomniała sobie, że przecież są pokłóceni. Zamilkła więc. Szła blisko Jamesa, wyciągając różdżkę przed siebie, by oświetlić drogę. - Wiesz, teraz już się nie boję. - powiedziała cicho. Chciała go teraz przeprosić i przytulić. A najlepiej zapomnieć. Tylko czy tak się da? To nie jest pójście na łatwiznę? Naeris nie wiedziała, jak się do tego zabrać, więc po prostu szła z chłopakiem powoli ku wyjściu.
James Waters
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : prefekt fabularny, legilimencja i oklumencja
- Wszystkie swoje zwierzątka nazywasz imionami bohaterów z Wiedźmina? - spytał. Naprawdę uwielbiała tę serię. Jem uważał, że to urocze. Nie nazwałby tego obsesją. - Pomyślałem, że skoro krzyczysz... to może warto by cię stąd wyciągnąć! - powiedział trochę nadąsany. Spodziewał się, że Nae po prostu ucieszy się na jego widok, pomimo tego, że byli pokłóceni. No, ale nie zawsze musiało być tak, jak to sobie wymarzył, prawda? Gdy usłyszał powtórzenia kruka, uśmiechnął się i spojrzał na Naeris ze zrozumieniem. Nic dziwnego, że weszłaby za Geraltem w ogień, byleby go uratować. Niesamowite zwierzę. Choć trochę też obwiniał kruka albinosa, o to, że przez niego dziewczynie mogłoby się przecież coś stać. No, ale to tylko ptak. A Krukonka jest cała i zdrowa, może ciut przykurzona i zaniepokojona, ale nie ranna. Całe szczęście. - Jakie świetne urządzenie! - powiedział podekscytowany, a chwilę później spytał dziewczynę czy może go zobaczyć z bliska. Uwielbiał takie gadżety, więc jeśli miał choć przez chwilę styczność z jakimś nowym i kompletnie mu nieznanym, przyglądał mu się i wypytywał o jego właściwości. Gdy za pomocą kompasu, zbliżali się ku wyjściu, James zebrał się na odwagę i zaczął: - Wiem, że kilka dni temu mnie zbyłaś... Ale ja nie mogę tego wiecznie odwlekać. - powiedział spokojnie. Widział, że Naeris skupia się na tym, co chce właśnie powiedzieć, przez co milczała. Przełknął gulę w gardle i powiedział całkowicie szczerze: - Już od dawna się do tego zbierałem... No więc ten, chciałem cię przeprosić. I chcę, żebyś wiedziała, że nie chciałem, żeby tak z tym wszystkim wyszło... Dopiero tamtego wieczoru uświadomiłem sobie, że dużo dla ciebie znaczę... to znaczy znaczyłem, ale też, że znajomość ze mną jest dla ciebie sporym ciężarem. Nawet, jeśli nie chcesz ze mną nadal utrzymywać kontaktu, ja to zrozumiem, ale jednak zależy mi, żebyś chociaż się na mnie nie gniewała... Przepraszam, naprawdę nie chciałem żeby tak... UWAŻAJ! - przerwał nagle swoje długie przeprosiny, bo pomimo tego, że Krukonka była zajęta tym, co mówi i nie patrzyła na drogę ani przed siebie, James nadal kontrolował co się dzieje naokoło. Nae wdepnęła w fałszywy stopień, kiedy wchodzili po schodach. Te miejsce było dla niej naprawdę pechowe. W ostatniej chwili James zauważył, że coś jest nie tak, jednak było już za późno. Szybko zareagowa, bo pospiesznie złapał ją za rękę i chciał wyciągnąć ze wsysającej ofiarę dziury, jednak nie zdążył. Naeris poleciała na dół, ciągnąc go za sobą. Wpadli do jakiegoś dziwnego pomieszczenia, gdzie każdy metr kwadratowy zajmował piasek. James poczuł się, jakby był na jakiejś wyjątkowo obdarzonej przez naturę, plaży. Domyślił się, że to coś w rodzaju ruchomych piasków, więc spojrzał na blondwłosą i ścisnął ją mocniej za rękę. Nie ważne było to, czy się pogodzą - wtedy liczyło się, czy te dziwne piaski ich nie wciągną. Jednak, przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Aż wreszcie, na środku ogromnej sali wypełnionej piaskiem, stworzył się wysoki wir. Nasypał im mnóstwo piasku do oczu i włosów, a z kurzu wytworzyła się mgła, tyle go było. Tornado niebezpiecznie zbliżało się ku nim, więc próbując przebrnąć przez piasek sięgający im prawie do pasa, zaczęli przed nim uciekać. Jednak, jak można było się spodziewać, huragan w końcu zdołał ich dosięgnąć i wciągnąć do środka. James przez cały czas trzymał Nae za rękę, nie chcąc jej puszczać, dopóki nie wyjdą z tych przeklętych ruin. Sekundę przed wciągnięciem ich przez wir, otulił ją i zamknął oczy. Tyle drobin i kurzu zdażyło mu się do nich dostać, że zaczęły już łzawić.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
- Przejrzałeś mnie. - powiedziała z lekkim uśmiechem. - W domu w Newcastle mam jeszcze psa Jaskra. Zastanowiła się, czy byłoby odpowiednim pytać go, jak mu minęły wakacje. W końcu przybyły już wyniki Owutemów w pięknie oprawionych kopertach. Pamiętała dokładnie niesamowity stres, jaki ją ogarnął, gdy je otwierała. Niezadowolona była chyba tylko z zadowalającego z ONMS. Ciekawiło ją, czy Jemowi poszło dobrze, ale jeśli nie, to tylko by go zasmuciła. Poza tym sytuacja w jego domu była na pewno niezbyt przyjemna. Zdążyła zorientować się, jaki jest Gaspar i szczerze współczuła Jamesowi. Ona sama chętnie powróciła do domu po tak długim czasie, ale chłopak raczej nie był też tak pozytywnie nastawiony. Nie pisali do siebie listów przez te dwa tygodnie i nie wiedziała, co się działo. Ale brak siniaków ją mocno pocieszał. James pewnie zorientował się, że trochę mu się przygląda z troską. Zobaczyła, że chłopak się uśmiecha i niemal dosłownie kamień spadł jej z serca. Nie był już taki ponury i zirytowany, więc uznała, że tym łatwiej będzie im się pogodzić. Bo chyba dojrzała już do tego, by odbyć tę rozmowę. Kiedyś w końcu trzeba, prawda? Nie chciała, by cały czas trzymali się od siebie z daleka. Brakowało jej go, a jemu pewnie brakowało jej. Z chęcią pokazała mu kompas, objaśniając, że wskazuje swoje pragnienia. Skupiała swoje myśli na wyjściu, nie na innych sprawach. Do czasu, kiedy James zdecydował się przerwać ciszę. - Słucham cię. - zapewniła i zamilkła, by skupić się na tym, co mówi. Chciała mu powiedzieć, że nadal wiele dla niej znaczy i że nie zamierza się na niego gniewać. Nie miała jednak czasu się wtrącić. Jego nagły krzyk zupełnie ją zaskoczył. Znowu okazała się totalną gapą i kolejny raz dopadł ją pech. Zdążyła tylko krzyknąć i poczuć, że dłoń Jamesa zaciska się na jej ręce. To w jakiś sposób uspokoiło ją i uchroniło od paniki. Zdołała nawet logicznie pomyśleć i w ostatniej chwili wcisnąć kompas do kieszeni. Miała nadzieję, że go nie zgubi, bo wtedy mieliby przechlapane. Zorientowała się, co się dzieje dopiero kiedy wpadli w piasek. Dostał się do jej ust, więc wypluła go szybko. - Geralt! - zawołała ptaka, który puścił jej ramię i latał nad nimi, najwyraźniej nie wiedząc co zrobić. Nie zamierzał siadać na tych podejrzanych piaskach, nie był głupi. - Geralt! Co t-to jest? Spytała patrząc na tworzący się wir. Tego już za wiele, czy wreszcie dadzą im spokój, czy nie?! Naeris była już nawet zbyt zmęczona, by się bać, po prostu myślała gorączkowo, jak się stąd wydostać. Nie czuła już strachu, tylko złość, że wszystko jest przeciwko nim. - Tak chcesz pogrywać?! - krzyknęła nie wiadomo do kogo i pożałowała, bo mnóstwo piachu naleciało jej do ust. Ledwo już widziała, tak dużo ziarenek latało wokół nich. Poczuła bliskość Jema i wtuliła się w niego najmocniej jak mogła. Jakby chłopak potrafił ją ochronić przed wirem. Podłoga zaczęła się zapadać i piasku było coraz więcej. Musiała szybko coś zrobić, bo sięgał im już do klatki piersiowej. Skupiła się na zaklęciu i wycelowała najpierw w Jamesa, a później w siebie. - IMPERVIUS! - krzyknęła chyba trochę niewyraźnie przez ten piach. Nie miała pojęcia, czy się udało, dopóki nie odepchnęło jej od Jamesa z wielką siłą. Zdołała tylko puścić jego rękę. Przez chwilę kompletnie nic nie widziała. Czuła tylko, jak piaskowa skorupa zamyka się nad nią, odcinając dostęp do światła. Geralt! - zdołała tylko pomyśleć i ścisnąć mocniej rękę. Wtedy wzięła oddech i... nie połknęła tony ziarenek. Otworzyła oczy zdziwiona, bo nagle zniknął cały leżący na niej ciężar. Zaklęcie zadziałało i odepchnęło od niej piach. Było go tak dużo, że utworzyła się przestrzeń zaledwie kilkunastu centymetrów. Musiała działać błyskawicznie, bo skończyłby się jej tlen. Wyciągnęła rękę w dół i spróbowała przebić się niżej. Po chwili piach rozstąpił się pod nią i upadła na jakieś stare wazony. Oczywiście, rozbiły się z głośnym hukiem. - Auu... - jęknęła, podnosząc się i patrząc od dołu na ruchome piaski. Dziwaczny widok. - Jaaaaames! Geraaaaalt! - wołała. Nie chciała rzucać zaklęciami, bo mogła trafić przypadkiem chłopaka. W tej samej chwili stały się dwie rzeczy. Z otworu w ścianie po prawej wyleciał kruk, otrzepując skrzydła z piachu, a z piasków wydostał się chłopak. Rąbnął w wielki wazon obok Naeris. - James! Wynośmy się stąd! - pomogła mu wstać. Pewnie będzie miała potężnego guza po tym upadku. Jej ubranie było totalnie zniszczone przez to, co dzisiaj przeżyła. Chwyciła kruka i przycisnęła do piersi, by już jej nie uciekł. Ten nawet się nie wyrywał - pewnie też był już wykończony.
Axel Rogers ma po prostu dar do wpakowywania się w kłopoty. Nogi go niosą tam, gdzie nie powinny. I zamiast siedzieć teraz wieczorem w domu i porozmawiać z przyjaciółką na temat ostatniej dramy, to poszedł sobie na spacerek. No, ale hej, hej! Po co iść na plażę? Po co przejść się po piasku, poczuć wiatr na twarzy, odprężyć się? Lepiej iść do jakiejś dżungli i mieć w dupie to czy zaraz na łeb ci nie spadnie jakieś robactwo albo Bóg wie co. Nie licząc różdżki i kilku pierożków zawiniętych w folię nie miał ze sobą nic. Przygotowany do wędrówki, nie ma co. Gdyby jednak patrzeć na to z innej strony... W końcu nie planował szukania ruin jakiejś świątyni. On po prostu chciał się jak najbardziej oddalić od tego całego napięcia w jego rodzince, no i przy okazji przeżyć jakąś fajną przygodę! On naprawdę nie spodziewał się, że znajdzie tą ruinę. Nie... On po prostu tego nie oczekiwał. Szedł, żeby iść. Przy okazji zobaczyć jakieś fajne widoki. Miał wrażenie, że wlecze się bez końca, ale to nic - energia i tak go rozpierała. W końcu, już z oddali zauważył te ruiny, o których słyszał w miasteczku. Stanął zaskoczony, mrugając oczami, jakby nie dowierzał w to co widzi. Od razu przyśpieszył tempo, żeby znaleźć się bliżej. Żałował, że nie było z nim jego siostry bliźniaczki albo Neptuny. Obie byłyby zachwycone, przynajmniej tak myślał. Wrota do wnętrza świątyni były zamknięte. Axel położył na nich dłoń i nacisnął kilka razy. Nie miał ochoty teraz wracać do domu; w końcu dopiero co znalazł te ruiny i nie byłby sobą, gdyby po prostu zostawił to w pizdu i wrócił do reszty. Wyciągnął różdżkę, mamrocząc pod nosem wszystkim znane zaklęcie, a potem wszedł do środka. Wewnątrz świątyni było naprawdę ciemno. Ax szepnął "Lumos", a na końcu jego różdżki pojawiło się światełko, które w niewielkim stopniu rozjaśniło mu przestrzeń. Ruszył powoli do przodu, podchodząc bliżej ścian i obserwując to co pozostało po świątyni. Axel słyszał kapanie, które odbijało się echem po pomieszczeniu. - O jak zajebiście - wymamrotał do siebie, idąc na przód. Miał nadzieję, że nie natrafi na jakieś pułapki, dziury, czy coś w tym rodzaju. Nie miał ochoty na aż takie przygody. Nie chciał tu utknąć na kolejne trzydzieści lat! Był młody, przystojny, miał całe życie przed sobą! Nie miał zamiaru pozwolić na to, żeby znaleźli go, kiedy skończy sześćdziesiąt lat, a jego siwa broda będzie sięgała kostek. Szedł przez jakiś czas, a potem potknął się i jak długi zjechał na tyłku na dół. W pewnym momencie złapał się czegoś i zatrzymał, przeklinając pod nosem. Zaczynał się naprawdę nudzić! No błagam, żeby pseudozjeżdżalnia była największa zabawą w ruinach świątyni! Nie miał chłopak szczęścia. Wtedy stanął na rozdrożu drogi i jak zawsze wybrał lewo. Po jakimś czasie usłyszał dziwny dźwięk za sobą, odwrócił się, upuszczając różdżkę. - No co jest - jęknął. Podniósł ją, a potem odwrócił się wpadając na jakąś dwójkę. - Ja pierdole! - Podskoczył, odsuwając się od nich. - Kim wy jesteście?! I czemu wyglądacie jakby was jakiś tygrys przeżuł i wypluł?! - zmarszczył brwi, oświetlając każdego z nich od góry na dół.
James Waters
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : prefekt fabularny, legilimencja i oklumencja
Gdy wir "połknął" Jema poczuł się, jak podczas teleportacji. Dziwnie ścisnęło mu żołądek, miał trudności z oddychaniem, zupełnie, jakby dostał ataku paniki i miał dziwne wrażenie, jakby ciśnienie diametralnie wzrosło. No i na dodatek ten piasek. Był wszędzie. Naokoło niego, na nim i niewiele jeszcze trzeba byłoby żeby nawet W NIM. Kiedy huragan go wciągnął, miał zupełnie zamknięte oczy i nie zamierzał ich szybko otwierać. Nagle poczuł, że gwałtownie spada w dół. Upadł na coś ostrego i niezbyt miękkiego. Okazało się, że był to jakiś wazon, dość ładny i ozdobny, jednak swoim ciężarem James go zbił. Podparł się dłońmi, aby móc wstać, ale nie był to najlepszy pomysł, jako, że pod spodem wszędzie walały się pozostałości po wazie. Większe odłamki powłaziły mu w dłonie, więc pospiesznie zaczął je wyjmować. Z ran powoli zaczęła sączyć się krew, ale nie to go najbardziej obchodziło. - Nic ci nie jest Nae? - spytał, korzystając z jej pomocy i wstając z kamiennej podłogi. - A co z Geraltem? - spytał, ale natychmiast dostał odpowiedź. Ptak wyleciał z jakiegoś otworu w ścianie po prawej stronie. - Nadal masz ten kompas? W końcu musimy się stąd jakoś wydostać... - powiedział cicho. Jednak, jego uwagę skupiło coś innego. Odkąd upadł, wydawało mu się, że w oddali majaczy jakaś postać. Może to znów ten wściekły dywan, albo jakiś poltergeist? Podszedł z Naeris bliżej, a że było ciemno, nie za wiele widział. Sporo tym ryzykował, ale jeśli to jakiś uczestnik wycieczki lub mieszkaniec Kolumbii, warto było spróbować. Po chwili wpadli na energicznego chłopaka, najprawdopodobniej w ich wieku lub ciut starszego. Zaczął krzyczeć i przeklinać. Sprawiał wrażenie zaniepokojonego, jakby coś się stało. - Taak, uważaj, bo jeszcze dostaniesz smoczej ospy. - powiedział z irytacją, widząc, że chłopak odskakuje na ich widok. Jasne, byli trochę potłuczeni, przykurzeni, a ubrania nie były w najlepszym stanie, ale zawsze mogło być gorzej, prawda? - A na co ci wyglądamy? Na smoki czy gobliny? - spytał z poirytowaniem. Chłopak od razu powinien się skapnąć, że musieli wpaść w niezłe szambo, wchodząc do tych ruin, ale zamiast tego, zaczął krzyczeć i zadawać w tamtym momencie absurdalne pytania. Czy to ważne kim byli? Nie, a skoro on wyglądał przyzwoicie, może znał drogę do wyjścia, bo nie wpadł na żadną z pułapek? - Czemu? Wiesz, czytaliśmy poezję. - wycedził. Od kiedy on się stał taki sarkastyczny? Zachowuj się normalnie, James, on może pomóc ci się stąd wydostać! - Znasz drogę do wyjścia? - spytał, prosto z mostu. Może i wkurzył nieznajomego swoim sarkazmem i poirytowanym tonem, ale nie chciał się tak zachowywać. Cała sytuacja działała mu już na nerwy, a przede wszystkim to, że chłopak się tak wydarł. Mógł tym rozbudzić wszystkie niebezpieczeństwa kryjące się w świątyni!
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Naeris była zbyt zaaferowana tym, by wstać i się wynosić, jak najprędzej. Dopiero po chwili, gdy złapała go za rękę poczuła, że jest dziwnie mokra. Widząc krew mocniej zabiło jej serce. - James, ty jesteś ranny! - spojrzała na niego z troską i chwyciła delikatnie jego dłonie. Przyjrzała się tkwiącym w nim odłamkom wazonu i wyciągnęła je różdżką. Od razu też rzuciła zaklęcie tamujące krew. Co prawda, byli nią trochę upaćkani, ale już nie miała sił na rzucanie Chłoszczyść. - Nic mi nie jest... Trochę się czuję, jakby przegalopowało po mnie stado centaurów, ale jest okej. A ciebie nic nie boli? - popatrzyła na niego uważnie, bo naprawdę bała się, że coś poważnego mu się stało. Choć chłopak uważała za naprawdę twardego i bardzo odważnego, co jej przed chwilą udowodnił, miała też świadomość, że mógł jakoś oberwać. - Kompas? Chyba... - gorączkowo zaczęła grzebać w kieszeniach. Na całe szczęście złapała złoty wisiorek i odetchnęła z ulgą. Przeżył jednak podróż po ruchomych piaskach i w wirze. Wtedy James kogoś zauważył i Naeris też spojrzała w tamtą stronę. Wyraźnie widziała jakąś sylwetkę i odruchowo przysunęła się do chłopaka. Zgasiła szybko różdżkę i ogarnęła ich ciemność. W końcu nie wiedzieli, jakie zamiary ma ten osobnik. Podeszli bliżej i nagle ostre światło poraziło zielone oczy Naeris. Zasłoniła się ramieniem, słysząc jak nieznajomy wyrzuca z siebie przekleństwo. Jej uszy były bardzo wrażliwe na takie słownictwo, więc nie umiała powstrzymać grymasu. Nim zdążyła zareagować, już James się odezwał. - W takim układzie ja chcę być smokiem, ty możesz zostać goblinem. - spróbowała zażartować, bo wyczuwała napiętą atmosferę. Obcy celował w nich różdżką, dlatego momentalnie zesztywniała i zacisnęła palce na swojej. Obserwowała uważnie każdy jego ruch. Jeśli zechce coś zrobić, zareaguje szybko. - Nie krzycz, bo obudzisz dywan. - powiedziała poważnym tonem, jednak mrugnęła do niego, pokazując mu, że tylko żartuje. Miała nadzieję, że Jem nie zauważył tego mrugnięcia. Przyjrzała się obcemu. Ubierał się jak mugol, ale przecież był czarodziejem. Zajrzała w jego równie zielone jak jej oczy, ale zupełnie ich nie rozpoznawała. Może nie był z Hogwartu, ale wyglądał na ich wiek. W każdym razie musiał na serio być skołowany, w końcu trafił na dwójkę obszarpańców w głębi ruin. Mógł sobie pomyśleć, że James i Naeris odprawiali tu jakieś rytuały czarnej magii. A widząc ich stan, można było stwierdzić, że im nie wyszło. I ta krew na rękach Jamesa. Merlinie, co się do cholery tu stało? - Pytanie brzmi, kim ty jesteś? Też z Hogwartu? Spojrzała na Jamesa z nutką zdziwienia. Zaatakował tego chłopaka tak w sumie bez powodu. Ona potraktowała go o wiele bardziej wyrozumiale. Ta sytuacja miała prawo lekko szokować. Czuła, że jak tak będzie na niego naskakiwał, to nieznajomy ich po prostu zostawi. A musieli znaleźć wyjście. Poprawiła bluzkę, zauważając przy okazji, że rozdarła ją tak, że widać jej było bok. Wspaniale. Nadleciał biały (teraz mocno brudny od kurzu i pyłu) kruk i usiadł na jej ramieniu. - Proszę, nie kłóćcie się teraz. - powiedziała zmęczona. - Kłóćcie się, kłóćcie się. - zaoponował Geralt skrzekliwie, łypiąc okiem uważnie na nieznajomego chłopaka. Nim jednak ten zdołałby mu się przyjrzeć dokładniej, wzbił się w powietrze i odleciał gdzieś znowu. - Nie mam sił za nim znowu biegać. - jęknęła dziewczyna, patrząc za ptakiem. - Proponuję udanie się w tempie natychmiastowym do wyjścia. - powiedziała w miarę spokojnie, patrząc to na Jamesa to na chłopaka o brązowych włosach. Naprawdę zależało jej na tym, by wrócić już do domku numer 4. Wzięłaby długą, gorąco kąpiel, po czym położyłaby się do łóżka... Ale przecież musieli dokończyć z Jamesem swoją rozmowę. Wiedziała już, co zrobi. Siądzie na jego łóżku i z nim porozmawia. Zupełnie na spokojnie i łagodnie. I zrobi dosłownie wszystko, by naprawić ich relację. Kto by pomyślał, że szalona ucieczka przed dywanem mordercą i piaskowym wirem tak zbliża ludzi.
Axel powstrzymał uśmiech, cisnący mu się na usta, po wysłuchaniu słów nieznajomego bruneta. Nie powinien się śmiać, w końcu wyglądali jak po jakiejś długiej, męczącej tułaczce, ale... Cóż. Nieznajomy wyglądał zabawnie z taką gniewną miną. Szatyn przechylił głowę na bok, oświetlając tego chłopaka. - Wolę się upewnić, że nie zarażę się od ciebie jakimś gównem - rzucił z sarkazmem. Okej, poznali się w dziwnej sytuacji, bo przynajmniej jego zdaniem to nie była milutka sytuacja, ale to nie znaczy, że ma od razu na samym wejściu na niego syczeć! Rozumiał, że brunecik był po przejściach, ale halo! - Wyglądasz bardziej na goblina. No wiesz, przez ten nos - pomachał mu przed twarzą różdżką, po czym wywrócił oczami. Szatyn dopiero po chwili spojrzał na blondynkę obok tego chłopaka. - Taa, z gryffindoru i te sprawy, ale to nieważne - mruknął. - Dlaczego zawsze, kiedy ja chcę przeżyć jakąś przygodę to włóczę się korytarzami, a wy... - westchnął, nawet nie dokańczając swojej wypowiedzi. - Rany, przymkniesz się wreszcie? Zaraz się z tej złości zmoczysz - parsknął. Po chwili wypuścił powietrze z ust, nieco wybity z dobrego humoru przez tego typa. - No pewnie stamtąd skąd przyszedłem - powiedział nieco łagodniej. Skinął głową w tą stronę i odwrócił się, żeby ruszyć do wyjścia. Przez moment zerkał na tą dwójkę, zastanawiając się z jakiego mogli być domu, ale po chwili odpuścił sobie.
James Waters
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : prefekt fabularny, legilimencja i oklumencja
- To nic takiego, naprawdę, zostaw to... - przekonywał James Naeris, kiedy ta opatrywała jego zranione ręce. Jednak nie zdołał jej przekonać. Dobra, przynajmniej już tak nie krwawił. Z nią zawsze dało się przeżyć. - Jest... dobrze. Tylko, chcę już wyjść z tego przeklętego miejsca. - odpowiedział. Dobrze, że oboje jakoś specjalnie się nie poranili. - No jasne, cierpię na titik, biegam po ruinach jakiejś świątyni i zarażam każdego, kto wpadnie mi w ręce. - powiedział, tym razem starając się nad sobą zapanować. Nie chciał wkurzać tego typa, po prostu sam się zdenerwował, że świątynia jakby celowo zamyka przed nimi wyjście, tak, że cały czas muszą wracać do początku. - Dobra, to skoro jesteś odważnym Gryfonem, to może pomógłbyś nam się stąd wydostać? - spytał, tym razem już miłym tonem. Trochę się rozchmurzył i teraz owy Gryfon aż tak bardzo nie działał mu na nerwy. - Skoro tak chcesz, to możemy się zamienić. Odechciało nam się już nurkowania w piasku i ucieczek od dywanu z ADHD. - powiedział, wspominając co ich dzisiaj spotkało. Z jednej strony była to niezła przygoda, którą kiedyś będą wspólnie z Naeris wspominać, ale z drugiej ciągle się niecierpliwił. Naprawdę chciał już stamtąd wyjść. Konał już z głodu i ze zmęczenia, zresztą Nae pewnie też. Najzwyczajnej w świecie chciał opuścić to miejsce i tyle. - Dobra, poniosło mnie. A teraz już się nie złość, stary. - powiedział, jak do swojego najlepszego kumpla. Szturchnął go delikatnie w ramię i pewnie zostawił na jego koszulce jakieś ślady krwi, ale nie było tego aktualnie widać, przez ciemność jaka panowała. James również krótkim Lumos zapalił koniec swojej różdżki. No, i od razu zrobiło się przytulniej. W pewnej chwili, chłopak odwrócił się w drugą stronę i wyglądał jakby miał ruszać w stronę wejścia. - Nie przedstawisz się? - spytał James zdziwiony, nadal patrząc jedynie na jego plecy. - To Naeris, a ja jestem James. - rzekł, wskazując na dziewczynę.
Ostatnio zmieniony przez James Waters dnia Pon 18 Lip 2016 - 8:46, w całości zmieniany 1 raz
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Wyczuwała, że między chłopakami zaraz dojdzie do jakiegoś spięcia. Najgorsze było to, że nawet nie próbowali tego załagodzić. Mierzyli się tylko wrogimi spojrzeniami, stawiając ją w nieciekawej sytuacji. Naeris nie zamierzała stawać po stronie któregokolwiek z nich, więc po prostu westchnęła, słysząc jak na siebie znów warczą. - Jeśli chcesz sprawdzić, czy jesteśmy czyści jest parę prostych zaklęć, które to umożliwiają. - powiedziała, wzruszając ramionami. Nie było to żadne przechwalanie się. Ciekawe, czy wpadł po tym na to, z jakiego domu jest Naeris. To już można przewidzieć. Popatrzyła w ciemność, starając się dojrzeć jasne pióra Geralta. Ptak nawet nie skrzeczał. No tak, jak wróci do domku to jeszcze czeka ją czyszczenie go i przywracanie do porządku. Mimo wszystkiego, co przeszła, nie odczuwała złości. Cieszyła się, że jednak go znalazła i był cały i zdrowy. - Zachowujecie się jak dzieci. - stwierdziła, bo naprawdę tak myślała. Wymowne spojrzenie rzuciła Jamesowi, bo sądziła, że akurat on pierwszy zejdzie z tego tonu i odpuści kłócenie się. Popatrzyła na nieznajomego i jakoś niezbyt ją zdziwiło, że to Gryfon. Może dlatego, że nie wyglądał, jakby się choć przez króciutką chwilę bał. Pewność siebie zdecydowanie była jego mocną stroną. I cięty język. - Jeśli chcesz przeżyć przygody, to zdecydowanie nie polecam tej świątyni. - uśmiechnęła się pod nosem. Zgadzała się z Jamesem w stu procentach. Jej też się odechciało takich szalonych eskapad w nieznane. Teraz przez najbliższe dni będzie się trzymała z daleka od dżungli. Preferuje już spokojne posiedzenie na plaży. Tam przynajmniej żaden dywan z ADHD jej nie dopadnie. - Uściśnijcie sobie dłonie, proszę. - powiedziała, chcąc upewnić się, że nie będą zaraz znowu się kłócić. Chciała w spokoju przejść drogę do wyjścia. Niezbyt podobało jej się słuchanie takich docinków. Całe szczęście, że sytuacja się uspokoiła. Też uniosła swoją różdżkę i pozwoliła, by rozlał się z niej biały blask. Zagwizdała cicho, ale kruk nie nadleciał. Trochę zmartwiona uznała, że pewnie poczeka na nich przy wejściu. Chyba miał lepszą orientację, może jakiś instynkt... - Tak, to ja. - powiedziała nieśmiało, kiedy James ją przedstawił. - Ravenclaw pozdrawia. Przez dłuższą chwilę posuwali się w stronę wyjścia ze świątyni. Naeris trzymała się blisko Krukona, może dlatego, że czuła się przy nim bezpieczniej. Wciąż to nie było takie oczywiste, czy mogli zaufać Axelowi. Równie dobrze mógł wszystko zmyślać i prowadzić ich wgłąb. Naeris sprawiała wrażenie naiwnej, ale częściej traktowała ludzi z dużą ostrożnością. Nie raz i nie dwa się sparzyła. - Jesteś pewien, że wiesz, gdzie idziesz? - spytała, wyciągając również swój kompas. Tyle, że nie umiała już się dostatecznie skupić na jednym pragnieniu - zbyt wiele ich się nagle pojawiło - domek, kruk, wyjście. I trochę igiełka oszalała. Więc z westchnieniem zamknęła wieczko i skupiła się na tym, by widzieć plecy Axela. Posłała nieme spojrzenie Jamesowi, pytające "okej?".
Axel nie zastanawiał się za bardzo z jakiego są domu, bo w tej chwili najmniej go to interesowało. Miał ochotę dokładnie wypytać ich co im się dokładnie przytrafiło, ale: znajdowali się w kiepskiej sytuacji, na pewno byli zmęczeni i cóż, nie znał ich, więc to by było chamskie, gdyby zaczął rzucać w nich gradem pytań. - Całkiem ciekawe hobby - powiedział w kierunku bruneta, ale tym razem z widocznym rozbawieniem. Z niego też ta irytacja trochę uleciała. W końcu nie miał powodów, żeby się na niego wściekać. Poza tym na sto procent dużo tutaj przeszli, a wtedy to nawet Axel byłby wkurzony. - Serio? Supe... To znaczy to straszne, bardzo wam współczuję - rzucił zachwycony, a potem odchrząknął. Czy on zachowywał się niestosownie? Miał nadzieję, że nie odbiorą tego w ten sposób. On po prostu lubił niebezpieczeństwo; był święcie przekonany, że z wielu udaje się mu wyjść cało. No, ale jeżeli chodziło o bezpieczeństwo, kogoś bliskiego, to od razu robił się uważniejszy. Teraz był sam, więc w ogóle się nie przejmował, choć na samą myśl o przygodach, przychodziła mu na myśl ucieczka przed smokiem w rezerwacie razem z Tuną. - Okej - mruknął, a gdy ten go lekko szturchnął, Ax przewrócił oczami, ale uśmiechnął się delikatnie. Wszyscy, którzy go znali wiedzieli, że nie był gościem, który jest pamiętliwy. Chyba, że chodziło o byłego jego bliźniaczki. Ogólnie był człowiekiem otwartym, więc czemu miałby się dłużej złościć, prawda? - Ach, no tak. Wybaczcie. - Zatrzymał się i spojrzał na nich z dziwną miną. - Jestem dzisiaj rozkojarzony - dodał, a po chwili uniósł kąciki ust. - Jestem Axel. Miło mi was poznać, chociaż byłoby fajniej w nieco innej sytuacji. Szatyn jak już tam przystanął i gdy zatrzymał się na równi z nimi, uniósł różdżkę, żeby bardziej rozjaśnić sobie drogę. - Czekajcie tu było wyjście do głównego korytarza... - wymamrotał zdezorientowany. - Heh, przecież szedłem prost... Słyszeliście? - rzucił w momencie, kiedy usłyszeli głośny świst. Ax dosłownie w kilka sekund zauważył coś szybującego w ich stronę. Złapał Nae i Jamesa za ręce i pociągnął na dół, w momencie, kiedy dywan przeleciał nad ich głowami. - Czad! Brakuje jeszcze Aladyna! - powiedział z podekscytowaniem, patrząc na dywanik, który zawrócił w ich stronę.
(NAE KAZAŁA MI RZUCIĆ KOSTKĄ HAAA!) (wybaczcie błędy i powtórzenia, nie myślę o tej porze)
James Waters
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : prefekt fabularny, legilimencja i oklumencja
- Taak, tak, super, super, chodźmy już. - ponaglił go James. Mogą sobie pogadać, ale dopiero jak wyjdą z tych przeklętych ruin. Krukon ucieszył się, widząc, że atmosfera trochę się już rozluźniła. Nie chciał się spinać, ale przez tą głupią świątynię się zdenerwował. Jakby nie mógł się stamtąd teleportować. Rzecz w tym, że właśnie nie mógł. Zobaczył, że chłopak przewraca oczami, ale po chwili uśmiecha się delikatnie. Nie był już wkurzony czy zirytowany, tak samo jak James. Bogu dzięki, bo nie wiem jak dawno Krukon był taki sarkastyczny i poirytowany. Nie był przecież typem człowieka, który obwiniał cały świat i wszystkich ludzi na nim żyjących, przez to, że ma swoje problemy. Nie zrzucał winy swoich kłopotów na innych, więc dziwnie, że akurat tak się wtedy zachował. Ruszyli w stronę, od dawna wyczekiwanego przez nich, wyjścia. Jem żywił nadzieję, że Axel rzeczywiście zna drogę powrotną. Już nawet nie obawiał się tego, czy zaciągnie ich jeszcze dalej, wgłąb świątyni czy zaprowadzi do kamiennych wrót. Po prostu mu zaufał i szedł za nim, razem z Nae. W pewnej chwili zauważył, że Naeris na niego patrzy i posyła mu spojrzenie, w rodzaju: "Czy na pewno możemy mu zaufać? Jest okej?". Jem tylko wzruszył ramionami, bo teraz się nad tym głębiej zastanowił. Spotkali kompletnie im nieznajomego Alexa, który twierdził, że zna drogę, aby wreszcie ich stąd uwolnić. Ale na pewno? Ani Nae, ani Jem nie wiedzieli, czy mogą mu zaufać, ale ostatecznie podjęli te ryzyko. Nagle jednak, Axel zatrzymał się i jakby zaczął wsłuchiwać. Jem i Nae stanęli po obu jego bokach, spoglądając na niego pytająco, jednak nie długo trzeba było, żeby sami przekonali się o co chodzi. Usłyszeli znajome furkotanie, złapali Alexa za ręce i kucnęli pospiesznie, gdy nad nimi przeleciał ten przeklęty dywan z ADHD. - Och nie, tylko nie on... - jęknął Jem zrezygnowanym tonem. Miał już dosyć tych wszystkich pułapek, jakie dla niego przygotowała bazylika. Ile jeszcze muszą się z Nae i Geraltem namęczyć, żeby wreszcie stąd wyjść? Kiedy dywan od razu ich minął, Jem wstał z nadzieją, że nie będą musieli biegać. Axel jednak, cały podekscytowany, w ogóle się nie przejął, że kilka stóp od niego szybuje jakaś wściekła tkanina. Dobra, przynajmniej się zabawi. Materiał jednak natychmiast odwrócił się w odpowiednią stronę i zaczął zbliżać się do trójki. Axel, stał jak zahipnotyzowany i patrzył, ale Nae znając już zagrożenie chwyciła Jamesa i Axela za ręce i zaczęła biec w przeciwną stronę. Ile maratonów zdążą dziś zaliczyć?
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Naeris zauważyła, że Axela raczej ekscytowałaby takie przygody niż przerażały. Dziwne, ale co kto lubi. Ona nie miała nic przeciwko jakimś niebezpieczeństwom do czasu, aż nikomu nie stała się krzywda. A teraz widziała krew Jamesa i to wcale nie polepszało sytuacji. Chciała już wyjść, głównie ze względu na chłopaka. Choć też i na siebie, w końcu była nieźle potargana. Axel dobrze to określił "jakby ich jakiś tygrys przeżuł i wypluł". - Dziękujemy za współczucie. - mruknęła, idąc za nim. Nie odebrała tego jako jakoś mocno niestosowne. Może w innej sytuacji tak, ale teraz szczerze mało ją już obchodziło, co sobie jakiś Gryfon myśli. Rozumiała frustrację Jamesa, bo sama zaczęła ją odczuwać. Cieszyła się, że jednak chłopaki się ogarnęli. Byli sami w nieznanej świątyni, to najgorszy możliwy czas na sprzeczanie się. Powiedziała do Axela krótko, że go też miło poznać, choć musiała się z nim znów zgodzić, bo okoliczność raczej nie były zbyt przyjemne. Pamiętała jego minę, gdy na niego znienacka wpadli. W tej świątyni można dostać zawału bardzo szybko. James tylko wzruszył ramionami, gdy na niego spojrzała. Dziwne, spodziewała się, że on będzie dużo bardziej nieufny niż ona. Najpierw zaatakował Axela sarkazmem, później mu zaufał. Ale przecież nie mieli innego wyjścia, kompas ześwirował. - Nie mów, że się zgubiłeś. - jęknęła, gdy Axel się zatrzymał. Dopiero po chwili zorientowała się, że coś się znowu dzieje. Przez zmęczenie miała opóźniony refleks, więc dobrze, że Gryfon ściągnął ją na ziemię. Padła na nią, znów czując ból w biodrze, które obiła o wazon. - Nasz stary znajomy. - wycedziła naprawdę wściekła. Axelowi widocznie cała sytuacja się podobała, bo to nie on musiał przez całą poprzednią godzinę znosić pułapki tej świątyni. Naeris wstała i pociągnęła chłopaków za sobą. Nagle jednak zatrzymała się. Słyszała za sobą Zbliżający się furkot dywanu mordercy. Axel dodatkowo nawiązał do mugolskiej bajki, którą wręcz uwielbiała. Ale marzyła o trochę innym latającym dywanie. Nie takim, który chciałby ją udusić. - Nie przypominam sobie, żebym pocierała jakąś cholerną lampę! - krzyknęła i odwróciła się z wyciągniętą różdżką. - IMMOBILUS! Z różdżki wystrzelił jasny promień, który ugodził w pędzący materiał. Ten zatrzymał się w powietrzu, delikatnie falując. Można było dokładnie zobaczyć i podziwiać jego fikuśne wzorki. Miał też ślady na rogach po gwoździach, z których się wyrwał. Naeris odetchnęła głębiej, bo miała ochotę go rozerwać na drobne strzępy. A zaklęcie znała. - Ruszcie się i chwyćcie się za rękę. To paskudztwo długo nie będzie w takim stanie. - rzuciła i tym razem wycelowała w górę. - Fumos! - zdążyła złapać dłoń Jamesa i miała nadzieję, że chłopak drugą rękę chwycił Axela. Bo nim zdążyli coś powiedzieć, opadła na nich chmura bardzo ciemnego dymu, zasłaniając całą widoczność. Dziewczyna poszła przodem, dotykając jedną ręką ściany. Dzięki temu zaklęciu dywan nie będzie mógł ich odnaleźć, ale teraz i oni ledwo widzieli. To doprawdy cud, że za paroma zakrętami pojawiło się światło. Padało z rozwartych na oścież wrót. Naeris ledwo wierzyła w to, że się udało. Kiedy wyszła na świeże powietrze usiadła po prostu na jakimś kawałku kolumny. Otarła rękawem nosem i popatrzyła na chłopaków z niedowierzaniem. - Naprawdę wyszliśmy? - głupie pytanie, bo przecież widziała otaczające ich ruiny i czuła na sobie ciepłe promienie słońca. Nie zauważyła, że tak zmarzła w ciemnościach świątyni. Niebawem ze środka wyleciał kruk i pomknął jak błyskawica nad drzewami. Dziewczyna uśmiechnęła się sama do siebie. W końcu cel misji zaliczony... Kompania trochę pobita, ale cała.
Axel dziwnie się czuł, gdy ta dwójka tak na niego patrzyła, zupełnie jakby spadł z kosmosu. Zupełnie jakby podekscytowanie niebezpiecznymi przygodami był co najmniej nienormalne. No, ale on aż tak się tym nie przejmował, niech sobie myślą, co chcą! On po prostu lubił wyzwania. Ale Axel naprawdę znał drogę powrotną. Nie licząc jednego skrętu to cały czas szedł prosto, więc nie rozumiał, dlaczego nagle zgubił ścieżkę. Może po prostu było ciemno i nie zauważył, że są tutaj jakieś inne korytarze? - Nie zgubiłem, po prostu zdawało mi się, że szedłem cały czas prosto, od momentu wejścia - wymamrotał, ale potem nie zdążył dodać nic więcej, bo nadleciał ten szalony dywan. Naeris pociągnęła to dwójkę i zaczęli biec przez jakiś czas. W sumie to Rogers cały czas szedł za nimi, bo co to za radość łazić samemu po korytarzach? Mógł kogoś ze sobą wziąć. Wyszli na zewnątrz, a szatyn przysiadł na jakimś głazie. Dopiero teraz mógł lepiej przyjrzeć się tej szalonej dwójce. - Dobrze się czujecie? - zapytał. - Znaczy na pewno nie, ale... - odchrząknął. Zastanawiał się po prostu, czy będzie potrzebna jakaś pomoc medyczna od zaraz.
James Waters
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : prefekt fabularny, legilimencja i oklumencja
Wszystko właściwie stało się tak nagle. Nae trzepnęła ten dywan jakimś zaklęciem i zdołali stamtąd uciec. A co dziwne, chwilę potem stali już przed kamiennymi wrotami. Wreszcie! James odetchnął świeżym powietrzem. Spodziewał się poczuć promienie słoneczne na swojej twarzy, ale jedynie co zobaczył to rozgwieżdżone już niebo i jasny księżyc. Aż tyle czasu tu byli? Zaskakujące, że w ogóle nie odczuł, jak czas szybko im zleciał. Noce w Kolumbii były zwykle dość ciepłe, ale w świątyni nie było najgoręcej. Z kieszeni swoich spodni wyjął złożony w kostkę materiał, pomniejszony do rozmiarów portfela. Gdy zaklęciem sprawił, że tkanina odzyskała swój dawny rozmiar, okazało się, że to mugolska bluza, zapinana na zamek błyskawiczny. On aż tak bardzo nie zmarzł, ale widział, że Nae otula się rękami, co dało mu do zrozumienia, że z pewnością jest jej zimno. Rozpiął zamek i zarzucił bluzę na gołe ramiona Naeris - najpierw spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale po chwili przyjęła ten miły gest. Założyła ją ostatecznie i zapięła zamek. Naprawdę było dość chłodno. - Ze mną jest okej. Nae? - spojrzał na nią, oczekując odpowiedzi na stan jej samopoczucia. Widział, że ta jest kompletnie zmęczona, a muszą jeszcze wrócić do domku. - Axel, z tobą wszystko gra? - spytał James, spoglądając na szatyna. Z ich trójki wyglądał najlepiej, ale jednak warto było go zapytać o samopoczucie. Możliwe, że podczas ucieczki od dywanu coś mu się stało i jest ranny, ale na takiego nie wyglądał. - Jest już późno, my wracamy do domku z Nae... - zadecydował za nią Jem. Widział, że potrzebuje natychmiastowego odpoczynku. - Dzięki za pomoc i... do zobaczenia. - powiedział do chłopaka. Nae tylko mu pomachała, bo chyba sama wizja długiego powrotu do domku, odebrała jej ponownie siłę. Jem, widząc jak bardzo jest zmęczona, zaproponował: - Chodź, zaniosę cię. - Na początku Krukonka zaprzeczała, że on z pewnością też jest zmęczony i nie chce być dla niego kolejnym ciężarem, ale on kręcił głową, zaprzeczając jej, że wcale tak nie jest. Sama, dobrowolnie, nie chciała się na to zgodzić, więc James postawił ją na głaz, na którym przedtem siedział Axel i kazał sobie wskoczyć na plecy. Nie spodziewał się, że dziewczyna będzie ciężka i zgadł - ani trochę mu nie wadziła, bo on praktycznie nie czuł jej na sobie. Położyła głowę na jego ramieniu i co jakiś czas, Jem czuł jej oddech na karku. W milczeniu, ruszył w dżunglę w stronę domku sypialnianego numer cztery, który oboje zamieszkiwali.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Zdecydowanie szybciej się stamtąd wydostali z Axelem, niż gdy próbowali tego sami. Naeris doznała szoku, kiedy zobaczyła, że na zewnątrz zapanowała już noc. Ciemność skryła najbliższe drzewa i zaległa gęsto głębiej w dżungli. Przypomniała sobie, dlaczego zawsze bała się chodzić po lesie nocą. Słyszała różne odgłosy tutejszych zwierząt, w tym ciche rechotanie żab - czyżby niedaleko był jakiś zbiornik wodny? Zauważyła, że James majstruje przy czymś i gdy zobaczyła bluzę podświadomie się ucieszyła. Na ramionach pojawiła jej się już gęsia skórka. Chłopak otulił ją, a ona spojrzała na niego z wdzięcznością. Zawsze się nią opiekował i to było bardzo miłe. To cudowne mieć przy sobie kogoś, kto nie jest egoistą na każdym kroku. Naeris zapięła suwak, zauważając, że bluza jest na nią o wiele za duża, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Otuliła się ramionami, czując ogarniające ją miękkie ciepło. - Wszystko w porządku. - stwierdziła, choć nie do końca mówiła prawdę. Mogła przysiąc, że jutro z tyłu głowy pojawi jej się wielki guz po upadku na wazon, kolano miała podrapane przez diabelskie sidła, a i parę innych siniaków też by się znalazło. Zbagatelizowała to jednak, bo jej samopoczucie... co najdziwniejsze... było nawet dobre. - Dziękujemy ci, Axel. - powiedziała do Gryfona, bo odczuwała względem niego wdzięczność, nawet jeśli jakoś szczególnie im nie pomógł. Ale bez niego pewnie zostaliby uwięzieni w tej świątyni do rana. Dobrze, że nie zamierzali tego przeciągać. Chciała już wrócić i z ulgą przyjęła propozycję Jamesa, choć nie chciała tego pokazać. Pomachała jeszcze Axelowi i życzyła mu dobrej nocy, bo jak zwykle uprzejmość tego od niej wymagała. Naeris też z początku próbowała odmówić Krukonowi, przecież nie ważyła mało. Widziała jednak, że ten się uparł jak osioł. Na nic dyskusja. Stanęła na głazie i wskoczyła na jego plecy. Oplotła go nogami w pasie, by nie spaść. Znowu przypomniało jej się, jaki James był wysoki. W jego bluzie mogła się wreszcie rozgrzać. - Dziękuję. - szepnęła także do niego, kiedy zmierzali już w stronę domku. Droga nie była krótka, a dodatkowo oboje zmęczeni pokonywali ją dużo wolniej niż normalnie. - Za wszystko. Za to, że za mną poszedłeś. Za to, że mi pomogłeś. Za to, że mnie nie opuściłeś. Za to, że byłeś, Jem. Po czym oparła po prostu głowę o jego ramię i przymknęła lekko oczy.
Jesteście jednymi ze śmiałków, którzy postanowili na własną rękę odszukać zaginiony przedmiot, który mógł powstrzymać uciążliwe zakłócenia magii. Bez względu na to, czy zgłosiliście się całą grupą, czy dobrani zostaliście na podstawie ochotniczych zgłoszeń poprzez profil Tropiciela, spotkaliście się jeszcze przed wyjazdem, by uzgodnić szczegóły. Uważnie przestudiowaliście wskazówki Tropiciela i uznaliście, że to właśnie ten punkt na mapie, będzie właściwym do rozpoczęcia pierwszej wyprawy. Pozostało zdobyć odpowiedni świstoklik lub postawić na innego rodzaju czarodziejskie środki transportu. Wszystko udało się bez problemu i oto znaleźliście się w samym sercu głośnej i dzikiej, kolumbijskiej dżungli.
Przed rozpoczęciem rozgrywki, każdy ma obowiązek przeczytać pierwszy post mechaniki! Eliksiry uzdrawiające możesz zakupić w sklepie (1, 2, 3) przed napisaniem pierwszego posta na wyprawie. Przypominamy również o możliwości zakupienia kufra (tutaj) i tym samym poszerzenia swojego ekwipunku do 5 miejsc. Wszystkie kości, poza Narratorami, należy rzucać w odpowiednim temacie.
No i na chuj ja tu lazłem? Serio, nie miałem pojęcia. Znaczy, wiecie, możliwość wyruszenia na jakaś kozacką wyprawę wydawała mi się zajebistą perspektywą. Fajne widoki, życie w dziczy i te sprawy brzmiały serio super. Do czasu. W mojej drużynie były trzy laski. Normalnie bym nie narzekał, słowo, ale kiedy okazało się, że jedną z nich jest Lancaster, o mały włos nie rzuciłem się z klifu. Dobra, wcale bym się nie rzucił. Szybciej to ją bym zepchnął i patrzył jak leci. Miałem nadzieję, że po naszej małej "rozmowie" po lekcji onms, będzie trochę bardziej uważała na to co robi, ale i tak przypatrywałem się jej z pewną nieufnością. Do Killi nic nie miałem, w innym wypadku nie pomagałbym jej ostatnio na astro, co nie? Ale ta Demetria... cholera, laska wyglądała jak kandydatka na najlepszą przyjaciółkę Odetty. Jakaś taka mrukliwa i niedostępna, jakby straciła zasięg w smartfonie. Póki co, starałem się od nich wszystkich trzymać z daleka. Nawet wówczas, gdy dziewczyny zarządziły zbieranie jakichś durnych roślin, które to niby miały nam w czymś pomóc. Wyjątkowo nie sprzeczałem się z nimi, a po prostu zrywałem. Hej, może jednak wiedziały co robią? Za jakiś czas jakiś napotkany facet zaoferował nam wymianę tych chwastów za fiolkę eliksiru uzdrawiającego. Bez słowa dokonałem transakcji, szczerze wątpiąc w swoje zdolności do ratowania samego siebie. A już tym bardziej nie zamierzałem poddawać swojego zdrowia pod kaprysy półwili. Cztery eliksiry uzdrawiające brzmiały lepiej niż trzy. Szkoda tylko, że nie mogłem długo cieszyć się dobrym zdrowiem. Krążąc wokół ruin świątyni, natrafiliśmy na całe tabuny tubylców. Jedni wyglądali tak, jakby nigdy w życiu nie mieli styczności z cywilizacją, inni nawet sprawiali wrażenie rozumnych. Niestety, jednemu z nich nie spodobała się moja mrukliwa Gryfonka. Normalnie pewnie miałbym to głęboko w dupie. Wiecie, nie jestem jej pomagierem, aby chronić ją przed jakimiś podejrzanymi typami, ale coś w spojrzeniu tego gościa sprawiło, że natychmiast przyłączyłem się do zwady. Może chodziło o poczucie stada? Wiecie, zero integracji, ale moich proszę nie ruszać? Sam nie wiem. W każdym razie sytuacja nie skończyła się dobrze. Próbowałem zmusić faceta do schowania różdżki, lecz w zamian otrzymaliśmy od niego prezent w postaci dwóch mocnych sierpowych. Okej, może więcej niż dwóch. Podczas dalszego marszu musiałem mierzyć się z dość porządnie obitymi żebrami. Oszczędzałem oddech, przy każdym czując niemiłe, chociaż znajome palenie. Plus był taki, że przy okazji nie miałem ochoty na zbędne dyskusje.
Oczywiście dla niej przebywanie w pobliżu Cassiusa zdawało się być absurdalnie niedorzeczne, jednak czy miała inne wyjście? Zapewne nie. Próbowała zrobić wszystko, co w jej mocy, by utrzymać nerwy na wodzy i nie poddać chłopaka urokowi, lecz było to dostatecznie trudne. Gardziła takimi jak on, a nazwisko nie miało żadnej wartości, wszak ona sama nie posiadała go przez całe swoje dzieciństwo. Co za cholerny dzień. Ogień wydawał się być nie do opanowania, zaś sama Odetta odczuwała niemiłosierne zmęczenie. Po udzieleniu pomocy najmłodszemu uczestnikowi, wypiła eliksir wiggenowy, chcąc w ten sposób odzyskać choć trochę sił. Nie jęknęła nawet, kiedy to wreszcie ślizgon odebrał jej mapę. Wywróciła jedynie w ten swój charakterystyczny sposób oczami, a zaraz potem podążyła za nim, jakby łudząc się, że to może dać jakikolwiek efekt. Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, by ostatecznie podjąć się pomocy, bo – kto nie ryzykuje – nie żyje, czy jakoś tak, prawda?
Wyciągamy: 8 + 6 + 3 punkty z kufra (Odka +1 i Killa +2) = 14
DZIEŃ: 2
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: 3 x eliksir wiggenowy, mapa
Ostatnio zmieniony przez Odetta Lancaster dnia Sob 10 Lis 2018 - 21:02, w całości zmieniany 1 raz