W miejscu, w którym dżungla zaczyna piąć się do góry, powstał naturalny punkt widokowy, nazywany przez miejscowych "kręgiem". Z najwyższego punktu w tym miejscu, można mieć wspaniały widok nie tylko na całą dżunglę i buszujące w niej stworzenia, ale również na pobliskie wybrzeże.
Autor
Wiadomość
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Życie prowadziło go do absurdów, niemniej jednak bardziej absurdalne było to, co się działo w tymże miejscu. Wyprawa, pozbawiona większego sensu, w której brali udział uczniowie, wydawała się być wielce przesadnie... Wyimaginowana? Nadal podejrzenia padały, podejrzenia dotyczące tego, dlaczego oni właśnie zostali wybrani do uratowania świata. A misja ta wydawała się być z każdym dniem coraz bardziej odległa, a przede wszystkim irracjonalna, zgodna z faktem tego, że zwyczajnie z czasem będzie im dane zapoznać smak gorzkiego braku szczęścia podczas przemieszania tychże terenów. Jak się okazało, podejrzana choroba postanowiła zaatakować towarzyszy, jak również jego. Objawy te wydawały się być wielce znane - wzmożona potliwość, odwodnienie, zimno otaczające opuszki palców z nieznaną wówczas precyzją - ten dzień nie zapowiadał się wyjątkowo dobrze. Całe szczęście - byli przecież z nim, z uzdrowicielem, który znał się na tego typu rzeczach. Poranek wydawał się być katorgą - co prawda był szczęśliwy na widok Vidariego, co nie zmienia faktu, iż każdy z nich wyglądał tak, jakby wyssano dosłownie życie i duszę. W sumie, nieźle go to zaskoczyło - nie spodziewał się odnaleźć swojego pacjenta, którego nie traktował w żaden sposób formalnie. Po prostu, jak człowiek z człowiekiem. Pozwoliło mu to choć na chwilę zapomnieć o objawach, które go poczęły prześladować, zaś dziwne dźwięki skutecznie uniemożliwiały mu podjęcie się jakiegokolwiek snu. Dotyk świadczy o uczuciach - doskonale o tym wiedział. Nie wiadomo było jeszcze jednak, czy z czystej gościnności, czy może z prawdziwości własnych gestów i emocji postanowił to odwzajemnić. Po części naruszało to jego prywatność - po części jednak zapewnił spokój chłopakowi. I być może to właśnie empatia zadecydowała o ostatecznej decyzji. Niemniej jednak - to było w pewnym stopniu miłe. Musiał odpowiednio zadbać o stan poszkodowanych - eliksiry na razie odstawił na bok, choć należało zrobić z nich odpowiedni użytek. Rozpoznał chorobę, wiedział, z czym ona się wiąże. Postanowił zadbać zatem o stan poszkodowanych - w ruch poszła różdżka. Nie był pewien jednak, czy to aby na pewno jest dobry pomysł - na szczęście, po większych lub mniejszych staraniach, czar na rozgrzanie organizmu zadziałał doskonale. W ruch poszły jego własne eliksiry - miał ich wystarczająco dużo i nie narzekał na ich brak. Cztery - cztery, by móc przywrócić wszystkich na nogi, w tym samego siebie. Rutyna przedzierała się przez palce - ta sytuacja wypomniała mu, jak bardzo ważna jest znajomość zaklęć z zakresu magii leczniczej, gdy nie ma się bezpośredniego dostępu do asortymentu szpitalnych półek. Mogli ruszyć dalej. No właśnie, mogliby, gdyby nie fakt, że oberwał - zaklęcie nieznanego kalibru postanowiło wylądować na jego skórze. Chwila nie minęła, kiedy powrócił do zmarłych - a raczej spetryfikował siebie samego. O ironio losu - teraz sam potrzebował pod tym względem pomocy. Oby tylko pomóc ta okazała się być wyjątkowo skuteczna - w przeciwnym wypadku będzie skazany na porażkę. Porażkę, kiedy to ciemność osunęła się, zaś sylwetka niezręcznie wylądowała na ziemi. Obok wyglądało to śmiesznie - aczkolwiek tak naprawdę śmieszne nie było.
Myślała, że na tej wyprawie już nic gorszego nie może jej spotkać. Wczoraj ledwo została odrarowana przez jednego z szamanów, a dziś musieli borykać się z chorobą która była dla niej kompletnie obca i nieznama. Najwidoczniej los przestał im sprzyjać. Chodź wczoraj również wydarzyło się coś dobrego. Aleksander znalazł Gryfona który dołączył się od swojej grupy. Niby nic wielkiego ale dla nich miało to zbawienny wpływ. Szczególnie po tym jak Elisabeth zdecydowała się wrócić do Londynu. A ona? Wyglądała jakby chwilę temu wyszła z pod prysznica. Pot lał się z niej strumieniami. Do tego nudności i zmęczenie. Najchętniej została by tu gdzie byli i nie ruszał się z miejsca. Nie miała siły na nic. Nawet jedzenie i picie wydawało się jej nader wyczerpujące. Inni również wyglądali na zmęczonych i wyczerpanych. Całe szczęście był z nimi Matt. On jako jedyny zdawał się wiedzieć co robi. Zaklecie które rzucił rozgorzało dziewczynę. Dzięki temu mogła w miarę normalnie funkcjonować chodź objawy do końca nie zniknęły. Aby pozbyć się ich całkowicie musieli wypić po eliksirze. Nigdy nie lubiła mikstur do picia wolała napary do wdychania. Eliksory, w większości, miały koszmarny smak. Wręcz nie dało się ich przełknąć przez gardło. Mimo to była wdzięczna Mattowi za uratowanie życia. Jeszcze troche, a zaczęła by wymiotować co z pewnością nie byłoby ładnym widokiem. Mogli ruszyć dalej. Mogli, lecz nie zrobili tego. Iskry z różdżki Matta trafiły prosto w niego. Z początku nie miała pojęcia jakie zaklecie trafiło w towarzysza podróży. Widząc jednak jak upada całkowicie bez ruchu zrozumiała, że musiało być to coś związanego z petryfikacją. Nie czekając ani chwili dłużej podeszła szybko do niego wyciągając różdżkę. Do końca nie była pewna czy aby na pewno miała to zrobić jednak rzuciła zaklecie. Zadziałało. Mimo to przyniosło też nieoczekiwany efekt. Gałęzie leżące na ziemi uniósł się do góry pedzac w jej stronę i Matt'a. Nie zdarzyła wypowiedzieć zaklęcia ochronnego przez co na ich policzkach, czole, szyi widniały mocne zadrapania. Z niektórych nawet saczyła się krew. - Przepraszam. Nie sądziłam, że moja różdżka zacznie wariować. - spojrzała na niego przepraszajaco po czym szybko zaczęła szukać czegoś w torbie. Chwilę później wyciągnęła to czego szukała. Dwa eliksir uzdrawiające. Jeden wypiła od razu drugi natomiast wystawiła w stronę Matt'a. - Masz. I nie chce słyszeć słowa nie. Wypij. - stała z wystawioną ręką tak długo aż go nie wziął. Idąc przez las znów poczuła dziwne przyciąganie. Czuła wręcz jak powietrze wokół niej wibruje przepełnione magią. Może właśnie to skłoniło ją do zmiany trasy. Czuła, że będzie to słuszna decyzja. - Czuje, że jesteśmy blisko. Zaufajcie mi. - i nie czekając nawet na ich zgodę wyszła na prowadzenie.
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Kolejny dzień zmarnowany na patrzeniu się na te same chaty, staraniu się przeżyć jakąś tutejszą chorobę, która dopadła całą drużynę i zebrała żniwa, ponownie unieruchamiając ich w tym samym miejscu. Nic dziwnego więc, że Corteza w pewnym momencie irytowało wszystko i wszyscy. Przez co gdy przyszedł do niego @Vidari Sinclair z pytaniem czy ma wodę. Aleksander wkurzony i wymęczony przez chorobę odgonił od siebie chłopaka jakąś nieprzyjemną wiązanką przekleństw i kąśliwych, nie koniecznie na miejscu uwag. Matt doglądał całą drużynę starając się wyleczyć wszystkich jak najszybciej, choć i po nim było widać, że on również cierpiał z powodu choroby, dzięki czemu Ślizgonowi się polepszało z każdą chwilą. Jednak to nie był koniec złych wieści, tubylca u którego zajmował łóżko podczas choroby domagał się zapłaty za zakwaterowanie. Z całych sił powstrzymywał się by nie zmasakrować tamtego za pomocą czarnej magii. I po rozmowie z mężczyzną doszli do porozumienia, że nocleg w jego chałupie będzie go kosztował jeden eliksir. Nie chcąc popadać w niełaskę w tej wiosce i ściągać na swoją drużynę gniewu tubylców, oddał mu miksturę. - Ceny jak za jakiś pierdolony kurort - Nie mógł tego przeboleć przez co czując się lepiej poszedł się przejść i tam natrafił na ścieżkę którą jeszcze nie wędrowali. Poszedł ją zbadać i w pewnym momencie przewrócił się i dość mocno podrapał. Starał się zatamować krwawienie, lecz nie mogąc sobie samemu z tym poradzić wrócił do wioski chcąc odnaleźć Matta. Nie mógł go jednak nigdzie znaleźć, więc był zmuszony użyć kolejnej mikstury leczniczej.
DZIEŃ: 5
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: - eliksir Wiggenowy x 3 - eliksir uzdrawiający x 3 - mapa do przedmiotu
Po dołączeniu do grupy znajomych twarzy i przyjacielo-psychologa - wydać by się mogło, że wszystko będzie już tylko lepiej. Mowy nie ma. Od samego rana męczyła ich choroba, która w pewnym momencie spowodowała tak ogromne pragnienie, że zapytał @Aleksander Cortez o jakiekolwiek resztki wody. Nie był zdziwiony jednak irytacją starszego chłopaka, który najwyraźniej tak odreagowywał chorobę. Pomińmy juz to, że Vidari nie miał kompletnie siły na wykłócanie się, więc skinął głową i zostawił go samego. Na szczęście mieli ze sobą doświadczonego uzdrowiciela, który dał radę postawić ich na nogi. Sam jednak się spetryfikował, co wywołało niemały atak troski u szatyna oraz chęć działania, jednak został wyprzedzony przez szybką reakcję Isabelle. Może to nawet i lepiej, skoro Sinclair nie miał zielonego pojęcia o zaklęciach uzdrowiających. Kto wie. W pewnym momencie to szatynka postanowiła poprowadzić grupę, co nie stanowiłoby żadnego problemu, gdyby nie... głód. Tak, chłopak najzwyczajniej w świecie zglodniał i nie wiadomo czy z własnej głupoty, czy zwykłym zbiegiem okoliczności były rosnące nieopodal owoce, które wyglądały na zjadliwe. - Myślicie, że się tym otruję? - zapytał, zganiając do ręki kilka z nich i wciskając je do buzi. Były niesamowicie kwaśne, ale żył. Może jednak przeżyje tą wyprawę? Jego nieszczęście na dzisiaj nie skończyło się jeszcze, gdyż z owego krzaka wyskoczyło nagle jedno ze zwierząt, które go goniły noc wcześniej. Toteż chłopak z głośnym przekleństwem na ustach uskoczył jak najdalej możliwe i zaczął wspinać się na pobliskie drzewo, starając się unikać skaczące na nie zwierzę. Ponownie znudziło się nim dosyć szybko, ale to nie oznaczało, że był bezpieczny. Co to to nie, bo nasz kochany imbecyl wprost musiał spaść z tego drzewa i uszkodzić sobie kolano. To jest jednak jakiś talent, nie?
Isabelle miała już dość tej wyprawy. Dziś mijał tydzień, a oni w dalszym ciągu nie znaleźli przedmiotu. Nie licząc tego fałszywego. Każdy szedł w milczeniu. Nikt nie miał ochoty rozmawiac. Maszerowali długo. Droga wręcz nie miała końca. Mimo to oplaciła się ta Wędrówek. Doszli do kolejnej wioski. Z pozoru dziewczyna sądziłam iż będzie ona niezbyt przyjaźnie nastawiona do obcych, jednak się mylila. Również wielkim zaskoczeniem było dla niej iż osoby z wioski były czarodziejami. Oddychają z ulgą mogła wreszcie odpocząć. Dodatkowo opowiedzieli im o sobie, i jak ciężko było im przez ostatnie miesiące. Dziewczyna słuchała uważnie. Dopiero, gdy zaproponowali im wyposażenie na drogę oderwała się od nich przeglądając przedmioty. Każdy był magiczny i na swój sposób przydatny. Wybrała jeden - czujnik tajności. Niby nic takiego ale uważała iż mógł się przydać. Po pożegnaniu się z tubylcami ruszyli w dalszą drogę lecz nie odeszli za daleko. Isabelle znów poczuła tajemnicze przyciągnie i po raz kolejny zaprowadziła towarzyszy w miejsce, gdzie było ono najbardziej odczuwalne. Miała szczerą nadzieję, że właśnie tutaj jest przedmiot. Od razu zabrała się za jego wydobywanie mając nadzieję, że towarzysze wyprawy jej w tym pomogą.
Nie narzekał na niepowodzenie oraz odnalezienie wielce fałszywego przedmiotu, który mógł zakończyć ich wieczną udrękę - nawet w kwestii tego, jak Vidari postanowił zjeść jagody oraz uszkodzić sobie kolano. Nie mógł narzekać, żaden z nich nie mogło wydać dźwięku niezadowolenia - mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie mogli się poddawać, nawet jeżeli dni niemiłosiernie się dłużyły, rozciągały, wywołując kolejne dawki cierpienia - wbrew pozorom wcale nie było aż tak źle. Ciche westchnięcie jedynie zasygnalizowało otoczenie, że chwilowe zmęczenie dopadło zarówno uzdrowiciela; który wbrew pozorom trzymał się najgorzej z nich wszystkich. Może nie było tego po nim widać, aczkolwiek nie spodziewał się, iż całokształt wycieczki po kolumbijskiej dżungli stanie się czymś, przez co będzie musiał choć na chwilę zapomnieć o własnym życiu - o ile je w ogóle posiadał. Całe szczęście, zdołali natrafić na wioskę - stanowiącą kolebkę cywilizacji czarodziejów, którzy przyjęli ich z otwartymi ramionami. Czy narzekał? Skądże. Może był zmęczony, co nie zmienia faktu, że zwyczajnie nie mógł upaść na kolana oraz się poddać, okazując własną słabość. Nie po to postanowił wziąć udział w tym całym przedsięwzięciu, by po prostu okazać własną pokorę wobec losu. Jeszcze nie - zamiast tego, udając się na targ, otrzymał wraz z towarzyszami kupno dowolnego przedmiotu za cenę jedynie dwudziestu galeonów. Nie mógł odmówić sobie czujnika prawdy, który był wyjątkowo trudnym narzędziem do zdobycia - postąpił zatem jak Isabelle, wręczając tym samym odpowiednią ilość wyliczonych wówczas pieniędzy. Czy miał zamiar go jakoś wykorzystać? Sam nie wiedział. Ruszył za Ślizgonką bez większego problemu, kiedy ta zdawała się wyczuć tajemniczą siłę, tudzież tajemnicze umiejscowienie potencjalnego artefaktu. Zajął się wówczas bezpiecznym torowaniem drogi w obrębie zagrożeń ze strony magicznych stworzeń - jakby nie było, posiadał z tego największą ilość wiedzy. Starał się być przede wszystkim przydatny - nie mogą tym razem tego zepsuć. Po prostu.
Pierwszą rzeczą, jaka przyszła mu do głowy tego ranka był ból kolana. Wczoraj najwyraźniej był zbyt zmęczony, żeby się tym przejmować, więc z grymasem a twarzy otworzył eliksir uzdrawiający i przełknął go jak najszybciej, coby go nie zwrócić przypadkiem. Jakoś smak eliksirów zazwyczaj jest dla niego ciężki do strawienia - kwestia przyzwyczajenia, może? Każdy najwyraźniej był już kompletnie przemęczony wyprawą, a znalezienie fałszywego przedmiotu nie pomogło w podniesieniu morale grupy. Jedyną ulgą dla nich była odnaleziona wioska, pełna czarodziejów, którzy nie dość, że byli do nich niezwykle przyjaźnie nastawieni to i oferowali ciekawe propozycje. Szatyn nie myślał szczególnie długo, wybierając czujnik tajności, który wydał mu się najciekawszą z ofert. Oferując lekki uśmiech - a przynajmniej taką miał nadzieję, bo zmęczenie dawało mu się już we znaki - podał tubylcowi 20 galeonów. Co zabawne - większość z nich najwyraźniej doszła do podobnego wniosku, gdyż już trzy osoby dokonały dokładnie tego samego zakupu. Jak się okazuje ślizgonka musiała mieć jakiś szósty zmysł do wykrywania zakłóceń czy inny talent - ponownie objęła prowadzenie, czując, że są blisko. Pomimo zmęczenia Sinclair postanowił jakoś wspomóc grupę, starając się wydobyć przedmiot za pomocą zaklęć, bez większego skutku. Ale w grupie siła, nie? Może tym razem chociaż im się uda, albo będzie kolejna fałszywka...
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Kolejny dzień i kolejni ludzie, w tym momencie był już w pełni przekonany, że niczego nie znajdą. A ich podróż zakończy się całkowitą klapą. Przynajmniej jeśli chodzi o przedmiot zakłócający magię. Wyobrażał sobie, że będzie musiał się przedzierać przez gęstą dżunglę, dziką, niebezpieczną. A tym czasem oni szli ścieżkami, od wioski do wioski. Mniejszej lub większej. Zapadali na jakieś choroby zarażając się od ich mieszkańców. Marnując jedynie kolejny dzień leżąc na zapchlonych łóżkach. Dlatego gdy znów ujrzał ludzi i ich domostwo miał ochotę złapać za różdżkę i spalić wszystko co miał przed sobą. Lecz tym razem mieszkańcy byli inni. O dziwo można powiedzieć, że bardziej swojscy od tych poprzednich. Co najważniejsze byli czarodziejami. Którzy bardzo chętnie przyjęli gości i wysłuchali ich historii. Dzień minął bardzo szybko. A gospodarze zaproponowali im kupno magicznych przedmiotów, po cenie bardzo mocno zaniżonej. Kupił więc od nich łańcuch scamandera. Największym zaskoczeniem było jednak to, że wszyscy wyczuli mocne zakłócenia, przez co idąc w kierunku zakłóceń dotarli do miejsca gdzie znaleźli dziwny przedmiot. Niestety pomimo wielkich starań drużyny nie udało im się go wyciągnąć. Miał wrażenie, że byli bardzo blisko sukcesu. Niestety, zakłócenia znów zniknęły. Wiec to nie mógł być przedmiot który szukali. Więc nie widział sensu by dalej ślęczeć nad nim i na wszelki sposób go wyciągnąć.
Po rozmowie z członkami drużyny w końcu doszli do jednogłośnej decyzji by zakończyć już te poszukiwania i wrócić do Wielkiej Brytanii. Wrócili więc tą samą trasą którą wędrowali do miejsca zbiórki. I tam przenieśli się do domu łapiąc się świstoklika. ZT X 4
Kostki: Na wyciąganie 2 Kupuję Łańcuch Scamandera
DZIEŃ: 6
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: - eliksir Wiggenowy x 3 - eliksir uzdrawiający x 3 - mapa do przedmiotu - łańcuch Scamandera - -20 galeonów za przedmiot