Oto słynne gorące źródła, w których można się kąpać nawet w zimie! Co więcej, ich woda sprawia, że znikają wszystkie dolegliwości. Mugole mówią coś o związkach chemicznych, ale który czarodziej uwierzyłby w takie głupstwa. Zrzucajcie ciepłe ubrania i wskakujcie do wody - to dobry sposób na integrację!
Autor
Wiadomość
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Czarodzieje mieli przewagę na wielu polach, w tym właśnie w komunikacji, a tutaj transporcie. Mogli w sekundę pojawić się w miejscu, w którym już byli. Albo i w takich, w których nie byli, do tego mają świstokliki. Jednak czarodzieje wciąż są w tyle za mugolami w niezliczonej ilości dziedzin. Gdyby wybuchła wojna pomiędzy jednymi, a drugimi, Shawn optowałby za wygraną zwykłych ludzi. Bo ci są niebywale mądrzejsi od zwykłych czarodziei, to trzeba było im przyznać. W pojedynku 1 vs 1 nie mają szans, jednak w wojnie takich pojedynków nie ma. A czarodzieje może by zapobiegli wybuchowi bomby jądrowej, jednakże mugole mają wiele sposobów na zabójstwo. Sama broń chemiczna mogłaby być zabójcza wśród czarodziei. Są zaklęcia uzdrawiające, lecz najpierw trzeba je znać. A w tym największy problem. Poczuł pociągnięcie, zgięcie i nieprzyjemne uczucie, od którego chciało mu się zwrócić ostatni posiłek. Nigdy nie lubił teleportacji. Czuł się podczas jej nieprzyjemnie i źle. Jednak pierwsze co poczuł, zmieniając swoje położenie był chłód, tak przenikliwy, że Shawn niemalże nie dostał drgawek z tego to powodu. Było to jak szok termiczny, na takiej samej zasadzie. Kolejny minus teleportacji. Sam Reed rozejrzał się po całym tym miejscu. Był tu jakiś czas temu, kąpał się w tym właśnie brodziku, który mieli przed sobą. Wtedy jednak było gorzej. Dużo gorzej, był ranny, krew wylewała się z niego strumieniami, zaś sam przez zakłócenia magiczne nie mógł nic zrobić. Ale to było kiedyś, teraz był tutaj w zupełnie innych okolicznościach. Oglądać gwiazdy, prawda? - Nie wiem. Pamiętam to miejsce z pewnych… przygód. – Zamilknął, pomijając kwestię, że jak był ranny to też chwile później nie był już sam. I też nie spędził tamtej nocy samotnie, biernie. Podążył za nią wzrokiem i spojrzał w gwiazdy, które tak dobrze zapamiętał. Uśmiechnął się do siebie, widząc ich piękno, blask. Był to widok, o który mogą tylko marzyć w chłodnej i nieciekawej Anglii. Jego wzrok coraz bardziej przyzwyczajał się do obecnego wokół niego mroku, tak że mógł widzieć góry, drzewa, śnieg i takie tam. -Oczywiście, Lanceley. – Na jego twarzy zagościł uśmieszek, bardzo niejednoznaczny uśmieszek. Przyglądał się jak ściąga sweter nie ukrywając zaciekawienia. Dawno już nie widział jak kobiety same bez słowa się przed nim rozbierają. Nie ważne, że nie miało do niczego dojść. Czasami to co „ma być” drastycznie się zmienia i rzeczywistość prędzej przypomina to „czego nie miało być”. Nie ruszył się, zanim to dziewczyna nie skończyła się rozbierać. Dopiero wtedy jakby się obudził i podszedł do niej, szepcząc pod nosem zaklęcie. Dotknął dziewczynę, ta zaś nagle pofrunęła, prosto do „jacuzzi” cała się zanurzając. - Ach, przepraszam, nie chciałem – skłamał, uśmiechając się paskudnie. Sam zaczął się rozbierać, zostając tylko w bokserkach. Od razu poczuł przenikający jego kości chłód, zaś Essa mogła pierwszy raz zobaczyć go w pełnej okazałości – wszystkie jego blizny, pokrywające cały jego tors i plecy, a także tatuaże, które równie pięknie dekorują jego skórę. W przeciwieństwie do niej, rzucił swoje ubrania gdzie popadnie, wyciągając jeszcze wcześniej papierosa, które zapalił i zanurzył najpierw stopę, potem resztę ciała w przyjemnie ciepłej wodzie. Cały ten czas uśmiechał się do dziewczyny, pociągnąwszy dym do płuc i wypuszczając go, w stronę gwiazd, które oświetlały ich twarze. Chwila ta, choć magiczna i przyjemna, z pewnością nie mogła skończyć się niczym… bliższym. Reed tego nie chciał. Essa raczej też nie. - A nie wiem. Spodobało mi się. - Urwał temat kończąc papierosa i gasząc go w śniegu. Zanurzył się, czując ostry zapach nie soli, lecz związków mineralnych, które w owej wodzie występują. Shawn czuł się tu wybitnie komfortowo, no i też pod wodą, niewyraźnie, ale jednak, widział całe ciało Lanceley. Może i miał dwadzieścia siedem lat, lecz gdzieś w jego umyśle zachowały się iście dziecinne zagrania i zachcianki.
Pomimo chłodu, towarzyszącego im śniegu i podejrzanych, budzących dreszcz odgłosów dobiegających z okolicznego zagajnika — było przyjemnie. Nessa nadal była zaskoczona doborem miejsca, nie podejrzewając Shawna o bycie estetą. A może miało to drugie dno i chodziło o coś całkiem innego niż zabójczo piękne niebo i otaczające źródełko szczyty skalistych gór. Jej brązowe ślepia raz jeszcze przemknęły po okolicy. Z niemą fascynacją przyglądała się kołyszącym koronom drzew, skąpanym w srebrnym blasku gwiazd okolicznym wzniesieniom. Uśmiechnęła się pod nosem mimowolnie, widocznie zadowolona z poznania tego miejsca. Kto wie, może będzie tu częściej wracała? Mając teraz stały dostęp do teleportacji, świat stał przed rudzielcem otworem. Z zamyślenia wyrwał ją głos mężczyzny, któremu ponownie podarowała swoją uwagę. Nadal kucała, przejeżdżając opuszkami palców po odkrytych ramionach, aby następnie złapać za dolną krawędź jasnej bluzki. Posłała mu krótkie, zaintrygowane owym wyjaśnieniem stwierdzenie, zaciągając następnie górną część odzienia. Wcale nie zamierzała tu marznąć, a po wcześniejszym przyjrzeniu się wodzie, ta wcale nie wydawała się aż tak głęboka i złowroga. Ciało jak ciało, bielizna jak bielizna. Nic specjalnego, nie rozumiała ludzi, którzy robili z tego tabu. — Przygód? Jakich przygód? Czyżbyś wcześniej chciał być jakimś mnichem, szukając spokoju wśród nieprzebytych szczytów?—zaczęła zadziornie, przenosząc wzrok gdzieś przed siebie. Zgrabnym ruchem ściągnęła bluzkę, układając ją na swetrze. Była drobna i szczupła, miała wąskie ramiona i widoczne wcięcie w talii i obojczyki. Średniej wielkości biust skryty był za gładkim biustonoszem w kolorze butelkowej zieleni. Po porcelanowym ciele przemknął dreszcz zimna, zostawiając nieprzyjemny dreszcz i gęsią skórkę, zmuszając rudą do mimowolnego drgnięcia. Przez otaczające ich zimno wydawać się, że włosy Lanceleyówny były bardziej rude niż zwykle, kontrastując z trupio bladą karnacją. Na jego słowa prychnęła rozbawiona, zerkając na niego i odwzajemniając gest. Podniosła się, zsuwając wolno buty i czując przeraźliwą niechęć, gdy bose stopy poczuły pod sobą brutalnie szorstką, zmarznięta ziemię. — Osz kurwa. Uprzedź mnie następnym razem, lepiej się przygotuje... syknęła, zaciskając powieki i zagryzając dolną wargę. Niewiele myśląc, zsunęła jeansy. Odsłoniła tym samym delikatnie zaokrąglone biodra i wystające delikatnie kości biodrowe. Dół bielizny miał ten sam kolor co góra, pozostawał ścięty na połowie pośladków. Słysząc, że Reed się zbliża, wyprostowała się i obróciła głowę w jego stronę, posyłając mu pytające spojrzenie. Przeprasza..? Za co znowu? Uniosła brwi, czując jego dotyk na ciele, który odrzucił ją do tyłu i sprawił, że z niemym piskiem i wyrazem przerażenia wpadła prosto do wody. Idiota. Kretyn. Paskudny gumochłon! Seria przezwisk poleciała w kierunku towarzysza, wybuchając niczym trafiające pociski, gdy ruda była pod wodą. Nie lubiła tego. Nie pływała najlepiej. Poczuła dno pod stopami, machając nieco rękoma i odbijając się do góry, wynurzając się gwałtownie i łapiąc oddech. Przetarła dłonią oczy, drugą z dłoni macając po omacku w poszukiwaniu czegoś, czego mogłaby się chwycić. Czując krawędź źródełka pod palcami, zacisnęła nań drobne palce o pomalowanych na czerwono paznokciach, otwierając w końcu oczy i odwracając głowę w jego stronę. Posłała mu wściekłe, mordercze wręcz spojrzenie — natrafiając na paskudny uśmieszek i spadające z niego ubrania. Zamrugała kilkakrotnie zaskoczona. Był taki niechlujny! Nawet tego nie poskładał! Orzechowe ślepia ślizgonki wbrew woli właścicielki zdawały się przemknąć po jego ciele, zatrzymując się na poszczególnych tatuażach. Prychnęła, zgarniając mokry kosmyk włosów z buzi, który usilnie przyklejał się do jej zaróżowionych od zimna warg. Pomadka niestety zmyła się całkiem. — Przepadnij czorcie.—warknęła w jego stronę, gdy wchodził do wody. Niezbyt zgrabnie, może zbyt ostrożnie czmychnęła na drugi koniec źródełka, unosząc się łokciami o brzeg i wysuwając, chcąc chwycić za plecak. Wyjęła z niego różdżkę, rzucając pod nosem ciche zaklęcie suszące i kierując ją na swoje włosy, aby te na nowo stały się pięknie marchewkowe i suche, zapobiegając zapaleniu płuc. Odłożyła swój magiczny patyk, ostrożnie obracając się w jego stronę i zatrzymując na nim nadal nieco obrażone spojrzenie. Woda przyjemnie ciepła sprawiała, że szalejący nad głowami wiatr wcale nie był tak przerażający i mroźny. — Chciałeś, Ty... Ty... Ty Myszorze Ty!—mruknęła oskarżającym tonem, pokazując go jeszcze palcem. Westchnęła z rezygnacją, nadal wolną dłonią trzymając się krawędzi. Przysunęła się bliżej, zawieszając wzrok gdzieś w okolicach jego ramion i torsu, obserwując z zainteresowaniem tatuaże. Strasznie się jej podobały. Była fanką zdobienia ciała w ten sposób, znacznie bardziej niż równie popularnych kolczyków, które zdaniem Ness najlepiej wyglądały po prostu w uszach. Bezczelnie, bez cienia skrępowania przesunęła palcem po jednym ze wzorków, naruszając skórę mężczyzny paznokciem. Przekręciła głowę w bok, wydając z siebie ciche mruknięcie zastanowienia. Była strasznie naturalna w tych wszystkich słowach i gestach, które tak spontanicznie powstawały na skutek usposobienia dziewczyny. — Podoba mi się. To była jedna sesja czy więcej? Sama myślałam o czymś dla siebie, tylko nie mogę zdecydować się na miejsce. Za dużo wybrałam. Dodała jeszcze, już milszym i charakterystycznym dla siebie tonem. Podniosła na niego wzrok, cofając dłoń i poprawiając tkwiącą na włosach gumkę, upewniając się, czy luźny kok pozostawał na swoim miejscu. W tej samej chwili Shawn zniknął pod wodą, sprawiając, że Nessa mimowolnie przysunęła się do ścianki zbiornika i oparła o nią plecami. Odchyliła ręce tak, aby podpierać się krawędzi i odchyliła głowę do tyłu, pozwalając sobie na skupieniu spojrzenia na ciemnym, obsypanym diamentami niebie. Śledziła wzrokiem konstelacje, łączyła ze sobą punkty i tworzyła zabawne, jakże znajome kształty. Takiego widoku z żadnego miasta się nie uświadczy. Nie zamierzała mu przeszkadzać w nurkowaniu czy innych głupotach, w końcu to był jego pomysł, aby się tu znaleźć. Niech korzysta. Tutejsza woda sprawiała, że czuła się wyjątkowo dobrze, nie miała nawet ochoty być aż tak kąśliwą. Ciekawe czy w magiczny sposób znikną jej sińce spod oczu, które powstały wskutek bezsenności i zarywania nocek w pracy? Bezgłośnie westchnięcie uciekło spomiędzy jej warg. Podmuchy wiatru sprawiały, że rude kosmyki kołysały się leniwie w powietrzu, a krople wody spływały jej po szyi, zostawiając za sobą dreszcz, który tym razem wcale jej nie przeszkadzał. Nawet nie zwróciła na niego uwagi. — Interesujesz się w ogóle astronomią?
Kostki: 2 miałam rzucać drugie, ale nie wystarczyło mi punktów.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Estetą? Shawn by nie przesadzał. Po prostu potrafił docenić miejsce, w którym przebywał, obojętnie w jakich okolicznościach. Dlatego też wolał się pochwalić tymże miejscem, niżby to siedzieć dalej na tej ławce jak bezdomni i rozmawiali w sumie o niczym. Lecz czy zmiana miejsca aż tak wpłynie na ich temat i łatwość prowadzenia tego dialogu? Shawn jeszcze nie wiedział. Reed najbardziej zainteresowany był gwiazdami, dla których tu przybyli. Faktycznie było ich tysiąc razy więcej niż w Dolinie Godryka. Czemu ludzie robili tabu z byle ciała, byle bielizny? Bo ludzie to seksofile, jebani pedofile, którzy na widok chociażby kawałka pośladków czy przy większym dekolcie wręcz szaleli w sobie, nie wiedząc co czynić. I każdy jest tego świadomy i każdy chce uniknąć tego od osób trzecich. Świat jest w stu procentach złożony z hipokrytów, zaś Shawn nie mógł nic z tym zrobić, dlatego też miał na to wyjebane. - Nie zgrywaj idiotki, pół szkoły wie, że jestem właścicielem Borgina, a żeby sklep funkcjonował, trzeba mieć produkt. Zaś czarnomagicznych przedmiotów nie znajdziesz porzuconych na ulicy Pokątnej, ale możesz uważać mnie za mnicha, który to łapie niespełnione nastolatki i uwodzi je pięknymi widokami – uśmiechnął się sarkastycznie i wpatrywał się chamsko w każdy detal bosego ciała Nessy, nie zważając na potencjalne speszenie dziewczyny. Już wtedy był pewien, że ono nie nastąpi, nie u tej rudowłosej lisicy. - Na co? Że śnieg jest zimny? To teraz uważaj, woda jest kurewsko mokra – wzruszył ramionami uśmiechając się szeroko. Dawno nie rzucał słowami tak swobodnie jak w tym jakuzzi z tak naprawdę swoją uczennicą. Tak czy siak, na drzewie na pewno nie siedziała ta nowa dyrektorka-kurwa, co pewnie ostrzyła sobie tylko pazurki na posadę Hampsona, który przyjął go do szkoły. Gdy zaś dziewczyna zaczęła ściągać spodnie przegryzł usta i wyjął papierosa, którego od razu zapalił, nie odrywając wzroku od ciała dziewczyny. - Coś mi kurwa szybko idzie, skoro sama się tak chętnie rozbierasz. – Parsknął krótkim śmiechem, jednocześnie krztusząc się dymem, który akurat miał w płucach. Oczywiście się tylko przekomarzał, a jednak musiał przyznać, że nie mógł obejść się obojętnie wobec jej aparycji. I co on może mówić o innych, co się rzucają na widok nagiego ciała? Światem rządzą hipokryci. Gdy zaś wrzucił ją do wody uśmiechnął się do niej szeroko i wypuścił dość dużą chmurę dymu, który leniwie unosił się nad nimi, wtedy gdy dziewczyna dochodziła do siebie. No cóż. On oczywiście, że jest niechlujny. Na jaki chuj ma to składać, gdy pstryknięciem palców może je wysuszyć, ułożyć, wyprasować i nawet pokolorować na inny kolor? Niech już używają tej magii, skoro mogą. - Myszorze? No co chciałem? Jestem równie niewinny co ja, nie mam nic sobie do zarzucenia, kitku – mrugnął do niej jednym okiem i spoglądał w niebo, do momentu, gdy nagle dziewczyna zaczęła badać jego ciało. Poczuł zapach jej czerwonych włosów, bliskość, której brakowało w jego życiu od zaproszenia Vivien do siebie. - Który? Ten? Nie pamiętam, ale myślę, że dwie. Co do miejsca… to zależy co chcesz. Jakby ci się spodobało, to nawet ja bym mógł ci coś wydziarać. Nigdy czegoś takiego nie robiłem, ale chuj, wiem że byś chciała. – Spojrzał w jej oczy, ich błysk, po czym po prostu zniknął pod taflą wody przyglądając się jej ciele. Studiował każdy jej cal, aż nagle sam ją dotknął. Musnął palcami najpierw obok wyrostka mieczykowatego, po czym zmienił kierunek i przesunął palcem w prawo po jej żebrach zaraz pod stanikiem. Dopiero gdy zaczynał tracić powietrze wypłynął na powierzchnię i uśmiechnął się szeroko. - O tak miałabyś całkiem dobry tatuaż, mógłbym za niedługo coś wymyślić. Tym razem oparł się o krawędź sadzawki dużo bliżej dziewczyny niż poprzednio. Spoglądał w gwiazdy widząc w nich różne wzory, gdy nagle zapytała go o coś… absurdalnego. - Co? A czy ja wyglądam jakbym interesował się tym czymś? Wystarczy mi, że te gwiazdy świecą i są ładne, nie muszę znać ich nazw i historii, na chuj mi taka wiedza. A co, ty się interesujesz, Lanceley?
Może było to kwestią jej zamiłowania do dziedzin artystycznych. Nie było wszak lepszej inspiracji jak natura, malujące się przed oczyma pejzaże. Zawsze, gdy opuszczała ją chęć na praktykę muzyczną, zabierała skrzypce i wychodziła na zewnątrz, delektując się zachodem słońca w akompaniamencie symfonii Beethovena. Podobnie było z jej nowo odkrytym talentem do jubilerstwa. Wbrew wszystkiemu, co sobą reprezentowała, była dziewczęciem bardzo ambitnym i systematycznym. Nessa byłaby pewna, że otoczenie z pewnością będzie miał wpływ na dalszy rozwój ich konwersacji, a może i całej znajomości, która obecnie była jedną, wielką niewiadomą. A być może właśnie to sprawiało, że była tak interesująca? Orzechowe ślepia dziewczyny powędrowały na twarz Shawna, który przez chwilę wyglądał, jakby mocno nad czymś kontemplował. Musiała przyznać, że potrafił zaskoczyć i wywoływał prawdziwą lawinę mieszanych uczuć, które bardzo utrudniały określenie go. Nie umiała jeszcze stwierdzić, jak właściwie go postrzega i do której kategorii zostałby wrzucony. Gdyby jednak nie miał potencjału, tego czegoś w sobie, co sprawiało, że ruda zwyczajnie się zainteresowała — cóż, ich drogi pewnie rozeszłyby się, zanim na dobre zdołały się skrzyżować. Na jego słowa prychnęła cicho, wywracając teatralnie oczyma z niedowierzaniem. Oparła dłonie na biodrach, ignorując brak górnej części odzienia i tkwienie w samym staniku. — Wybacz, Panie popularny — nie interesuję się życiem prywatnych osób, z którymi nie mam bądź nie planuje bliższej konwersacji. Po co mi to? Oh, czyżbym Cię rozczarowała? Niestety Reed, nie należę do Twojego fanklubu, o ile taki w ogóle istnieje.—zaczęła również nieco kpiąco, chłodno. Jakby brała z niego przykład. W słowach ślizgonki nie było kłamstwa, jak zwykle jej czerwone usta niosły ze sobą tylko prawdę, która była niekiedy brutalna. I jak on będzie z tym żył, że był ktoś, kto nie wiedział o jego własności? Westchnęła ciężko, przymykając na chwilę oczy, pozwalając, aby wachlarz długich rzęs opadł na blade od mrozu policzki. — Ciężki z Ciebie przypadek, naprawdę. Jesteś jak taki stary alkohol, który nie wiadomo czy ruszyć. Oh, naprawdę? Nie wiedziałam. Jakbyś nie zauważył skarbie, jestem ruda, nie blond. Zakończyła ze wzruszeniem ramion i aż nazbyt miłym, sztucznym uśmiechem. Przeniosła wzrok z jego twarzy, kręcąc głową do swoich własnych myśli i wracając do zsuwania z siebie ubrań. Nie należała do wstydliwych, piszczących panienek. Nie miała problemu z bielizną, była przecież jak kostium kąpielowy i wcale nie była w niej naga. Ciało jak ciało, miliony ich na świecie, więc czemu aż tak się przejmować? Chociaż dałaby sobie dwie ręce uciąć, że jej rodzice mieliby o tym całkiem inne zdanie i żyją święcie przekonani, że ich ukochana córcia, przyszła głowa rodu, żyje grzecznie i skromnie, ujmując elegancją i ewentualnie łamiąc komuś nosy. Poniekąd cieszyła się, że brakowało w ich rozmowach tej sztuczności, próby przypodobania się. Bardzo ceniła sobie traktowanie na równi, byłoby jej niemożliwie źle i głupio, gdyby w obecnej — rozbieranej — sytuacji, mieli pozostać na gruncie nauczyciela i uczennicy. No za to by ją na bank wyjebali ze studiów. Gdy zsuwała spodnie, usłyszała jego komentarz i wydała z siebie ciche "hę", odwracając głowę przez ramię i patrząc na Reeda pytająco.— Ale z czym szybko Ci idzie? Nie rozumiem? Dlaczego miałabym się nie rozbierać, skoro mamy tu gorące źródło i poza nim jest kurewsko zimno?—mruknęła, naprawdę nie rozumiejąc, o co mu chodzi. I dobrze, że tym dymem się zakrztusił, widocznie mu się należało. Karma szybko wracała. Pod względem relacji damsko-męskich była niczym dziecko we mgle, nie zauważała podtekstów i aluzji, nie zauważała, że ktoś mógłby nią być w tym sensie zainteresowany. Była przecież tylko Nessą, dobrym kumplem i stworzeniem raczej bezpłciowym, niewinnym w całej swojej przebojowości. Zdążyła tylko przejechać palcami po ramieniu i poprawić ramiączka od biustonosza, a następnie odgarnąć rudy kosmyk włosów za ucho. Potem już była w wodzie. Jak to możliwe, że dorosły i na pierwszy rzut oka chłodny, kpiący ze wszystkiego facet miał zapędy rodem z trzeciej klasy w Hogwarcie? Prychnęła cicho, posyłając mu krótkie spojrzenie zaraz po tym, jak odłożyła używaną wcześniej różdżkę na złożone ubrania. Oczywiście, mogła skorzystać z magii, ale po co? Sprzątnięcie po sobie i złożenie ciuchów zajmowało dwie minuty, a potem właśnie czarodzieje byli tacy ograniczeni, przywiązani do mocy niczym niemowlak do matczynej piersi. Nie mogli sobie poradzić w sytuacjach, gdy użycie jej było niemożliwe. Shawn miał pod tym względem dużo łatwiej, mając zdolność rzucania zaklęć niewerbalnie. To, że była raczej bezwstydna, zdążył zauważyć. Jej palec z ciekawością sunął po odkrytej skórze Reeda, podążając szlakiem wyznaczonym przez nałożony nań tusz. Zawsze interesowały ją historie związane z tym konkretnym zdobieniem na ciele, uznała jednak, że jest zbyt wcześniej, aby zapytała. I wcale nie widziała niczego złego i nietaktownego, gdy naruszała bez zapowiedzi przestrzeń swojego nauczyciela, tkwiąc przy nim w samej bieliźnie i do tego w gorącym źródełku pośrodku jakiś cholernie wysokich, ośnieżonych gór. Cofając dłoń, podniosła na niego wzrok, lustrując z bliska jego twarz. Kolejny raz przez myśl dziewczynie przyszło, że to dziwne stworzenie. Zbita jednak z tropu jego słowami, które rozcięły całun trwającej od dłużej chwili ciszy między nimi, drgnęła i kiwnęła głową, jakby automatycznie. — Kitku? —zaczęła, jakby przypominając sobie jego wcześniejszą wypowiedź, nieco zaskoczona tak oryginalnym określeniem. W żaden sposób jej jednak nie przeszkadzało, brzmiało lepiej niż ten cholerny gremlin, którego tak notorycznie używał Enzo. Dając więc sobie spokój z próbą samodzielnego znalezienia odpowiedzi, wróciła do tematu tatuaży i propozycji, którą Shawn wysunął. Nadal trzymała się jedną ręką krawędzi zbiornika, tak dla pewności.— Uważasz, że jestem tak szalona, żeby zgłosić się na Twojego królika doświadczalnego? Zrobisz mi jakiś brzydki wzór i tak zostanie. Jakbyś jednak złapał trochę praktyki w dłoniach.. Odparła z delikatnym wzruszeniem ramion, dając mu tym samym znać, że nie wszystko stracone i gdyby faktycznie przekonał ją, że ma pewną rękę i ładną kreskę, to oddałaby mu fragment swojej skóry do stworzenia arcydzieła. Jedynym powodem, dla którego Nessa nie miała jeszcze tatuażu, był brak zdecydowania. Już dawno zignorowała niechęć rodziców, uznając, że z ich ewentualnymi obiekcjami sobie poradzi. I wtedy też, niedoszły artysta zniknął pod wodą, udowadniając, że podobnie jak inni mężczyźni na tym świecie — był hipokrytą i nie panował nad odruchami. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że dziewczyna spodziewała się takiej śmiałości z jego strony, bo to zwykle ona przekraczała granice i robiła, co się jej żywnie podobało z drugim człowiekiem. Zapominając już o roli modelki do nauki anatomii dla studentów pierwszego roku, gdy palec Reeda przemknął przez delikatną membranę skóry, co wzmocniła otaczająca ich woda — poczuła, że zostawiał za sobą dreszcz. Uniosła dłoń w geście zastanowienia — co on w ogóle robił i po co? Nie miała jednak prawa się czepiać, bulwersować czy marudzić, robiła to samo. Gdy zatrzymał się pod linią biustonosza, wyprostowała głowę i spojrzała w taflę wody, pod którą malowała się jego sylwetka. Delikatny, ledwo dostrzegalny rumieniec na bladych licach był z pewnością efektem wiejącego, chłodnego wiatru i kontrastującej z nim temperatury w zbiorniku. Nie jego. Nie ma mowy. — Nie powiedziałam przecież, że dam Ci zrobić ten tatuaż, a Ty już szukasz miejsca? I to ponoć ja jestem bezczelna. —rzuciła z westchnięciem, śledząc jego poczynania wzrokiem. W tonie jej głosu na próżno jednak było szukać złości, obrazy czy pretensji. Poniekąd byli już kumplami, więc nie widziała powodu. Trzeba było brać pod uwagę wszelkie możliwe konsekwencje podjętych przez siebie decyzji, a skoro zgodziła się na całą tę eskapadę.. Mówisz A, to kontynuujesz aż do B. Jego uśmiech sprawił, że zaśmiała się cicho pod nosem i pokręciła głową z niedowierzaniem. To była ta urocza strona kpiącego hipokryty. — Oho, żeby tylko na jednym się skończyło. I co? Od czego byś zaczął?—kontynuowała, odwracając głowę w jego stronę i przez chwilę posyłając mu dłuższe, zaciekawione spojrzenie brązowych oczu. Nawet nie zwróciła uwagi, że zmniejszył dzielącą ich odległość, a przy każdej większej gestykulacji ręką, mogła trącać go po ramieniu albo boku. Miał jednak szczęście, była zbyt pochłonięta trzymaniem się krańców, chociaż co jakiś czas moczyła zmarzniętą dłoń w wodzie, chcąc je rozgrzać. Wywróciła oczyma na jego słowa, korzystając z wcześniej wspomnianej myśli i celowo trącając go łokciem. Wróciła do poprzedniej pozycji, zniżając się w dół i opierając wygodnie głowę, mając ją odchyloną. Śledziła wzrokiem małe punkty na niebie. — Wyglądasz, jakbyś nie interesował się niczym, co nie przyniesie Ci żadnej korzyści. Zawsze jednak twierdzę, że nie należy oceniać książki po okładce. Wierzę w Twój potencjał czy coś. No tak, nie ma to, jak podstawowe informacje.. Ja? Nie. Coś jednak jest w tym, że ludzie od zarania dziejów sięgali do nich po wizje przyszłości, w poszukiwaniu odpowiedzi. Może Ty też jakieś szukasz Reed, skąd mam wiedzieć? Nie potrafię czytać w myślach. Chociaż może to i lepiej, mogłabym nie wyjść z podziwu.— odparła cicho, dochodząc do cichego wniosku, że towarzyszący jej mężczyzna jest po prostu niereformowalny. I nie była pewna, czy to z nią, czy z nim jest coś nie tak, skoro czerpała radość z tak nietypowej konwersacji i spędzanego czasu. Drgnęła w miejscu, wyciągając dłoń i wskazując gdzieś na północną część nieba, pięknie rozświetloną łańcuchami srebrnych diamencików. — Dla odmiany ja Cię czegoś nauczę, chociaż to bezużyteczne Shawn. Widzisz te zielone światło, które z wolna pojawia się na północny? Jak będziemy mieli szczęście, to wykwitnie na niebie Droga Mleczna. Często pokazuje się majowymi nocami w tym miejscu. Gdzieś jeszcze powinien być Mars, ale aż tak mądra nie jestem. Zakończyła swój wywód z wiedzy bezużytecznej, wzruszając ramionami z rozbawionym uśmieszkiem pod nosem. Było to jednak jedno z piękniejszych zjawisk na niebie i nie wiedziała, czy się zgrywał, czy faktycznie, trafili przez czysty przypadek do miejsca, gdzie będą mogli je oglądać. Cofnęła dłoń, przesuwając wilgotnymi palcami po kosmyku rudych włosów. Ni stąd, ni zowąd obróciła głowę w jego stronę, przyglądając się mu badawczo. Bezpośrednio lustrując twarz, ramiona, okazjonalnie spoglądając na wystający znad tafli wody tors. Nie zdradziła jednak słowem, co chodzi jej po głowie i do czego właśnie bezkarnie porównywała jego osobę. Uśmiechnęła się jedynie niewinnie pod nosem, przenosząc wzrok gdzieś w przestrzeń przed sobą.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Natura zawsze będzie mieć tę przewagę, że jest prawie niezmienna, na pewno nie dla pojedynczego człowieka w okresie jego nikłego życia. Otacza każdego i towarzyszy od urodzenia, a dobrze wpajane piękno, może zindoktrynować takiego dzieciaka, że natura jest piękna i tak sądzić przez całe życie. Bo każde upodobanie jest sugestią. Z tego wychodzi Shawn, choć nie uważa tego za coś złego. Taki jest już świat i w większości przypadków dzieje się tak przypadkowo. Sam też zajmuje się sztuką w dniach, gdy nachodzi go pewna nostalgia do nieznajomego i prywatnego. Miał w swym domu pracownie, do której niekiedy przychodził, żeby to coś namalować, bądź kogoś. Czasem zdarzało mu się zagrać na pianinie, jakąś melodię, która akurat siedzi mu w głowie. Mimo swego życia w magicznej kulturze, częściej sięgał po dzieła mugoli, którzy jego uznaniem, byli po prostu w tym lepsi i lepiej wypromowani. Bo kto nie słyszał o Mozarcie czy Bachu. Shawn był mieszaniną wszystkiego po trochę, z odciśniętymi doświadczeniami, niekoniecznie dobrymi. Gdyby urodził się i wychował wśród ciepłych ludzi, którzy mogliby dać mu pozytywną energię na początku życia i w środku, byłby zupełnie innym człowiekiem. Choć nawet nie przyszło mu na myśl, żeby użalać się nad swoim losem, czy też domniemywać co by było, gdyby. To nie on. W takie sfery emocjonalne, duchowe on się nie wgłębiał. Nie miał powodu, by to robić. Żył jak chciał i mu to pasowało. Od czasu do czasu spotykał właśnie takich specyficznych, lecz z stuprocentową pewnością wyjątkowych ludzi jak Nessa, którzy wzbudzali w nim kilka emocji naraz. Widząc ich zachowanie, w jednej chwili sobie przypominał swoje i mówił do nich jak dobry wujek z radami, a raz po prostu… jakby to był ktoś bliższy, niż powinien. Czego Reed bał się koszmarnie. Zbyt bliskich relacji. Były one dla niego niezwykle paskudne, bo nie wiedział, kiedy przestać się przejmować. Nie znał tej granicy, którą powinien w jego uznaniu znać. Okrążył całe ich „jacuzzi” wzrokiem i utkwił go ponownie w dziewczynie, czasami na mgnienie oka spoglądając trochę niżej niż jej twarz. - Akurat miejsce, w którym pracuje nie jest moim życiem prywatnym, więc nie mówię ci o nim w żadnym stopniu. Teraz to ty wtargnęłaś w moje życie prywatne, bo to z tobą jestem w jebanych górach w gorącym źródełku prawie całkowicie rozebrany, ty podobnie. Słyszałem tylko o fanklubie Fairwyna, czego się nie spodziewałem po ludziach zbliżonych mi wiekiem. No cóż. Pierdolnięci też istnieją. – Wzruszył ramionami i ziewnął przeciągle, lekko się zniżając, by mieć lepszy widok na gwiazdy. Było ich w pizdu i jeszcze w chuj, ale to było doprawdy coś pięknego. Tego się nie namaluje, nie uwieczni na zdjęciu, tego piękna. Bo na nośnikach wydaje się to czymś zwyczajnym. - Nie dowiesz się dopóki nie ruszysz. Tutaj to samo, rusz mnie, a zobaczysz czy sprawię, że przez najbliższe dni nie wyjdziesz z toalety, czy może poczujesz ekstazę wielu smaków naraz. Przekonaj się – wyszczerzył się, po czym znowu się zanurzył na sekundę, by po prostu się ocieplić, nie zważając na fakt, że po wyjściu z wody będzie mu zimniej. Z ciałem jest tak, że nawet jak się wyprze z jakichkolwiek pociągów, to jakoś instynktownie, z tyłu głowy one wciąż tam siedzą i potrafią pociągnąć sznurki, które niczym kukiełką, sterują naszymi wyborami. Shawn właśnie chciał się jakoś wyrwać z tego, jednak nie potrafił, nawet z biegiem lat. Nadal wzrok sam mu wracał na nagie ciało dziewczyny, czasami wyobrażając sobie coś więcej. Nie zwracając uwagi, że najprawdopodobniej jest od niej starszy o jakieś dziesięć lat prawie. Gdy zaś Nessa się zapytała o co mu chodzi, spojrzał na nią wzrokiem, jakoby chciał sprawdzić czy mówi na serio. Wszystko wskazywało, że tak, przez co Shawn przeżył sekundową załamkę, że naruszył w ogóle ten temat. Co prawda trochę go to bawiło, mimo wszystko. - A no wiesz. Jest coś takiego jak CNOTA, której ty kurewsko nie masz, kitku. Ja najwidoczniej też nie. Ale też jest to dość zabawne, że teraz mógłbym o tym nawijać pół godziny, a ty byś za chuj nie skumała niczego. – Był naprawdę zdziwiony faktem, że nie do końca pojęła to, co powiedział. Znali się krótko, lecz pewne cechy narzuca się z góry, że ta druga osoba posiada, bo są one tak zakorzenione w społeczeństwie, że aż dziwne byłoby, żeby ich nie mieć. Jeśli się chciało zaciągnąć drugą osobę do łóżka, to takie stanowisko, jakie miała Nessa, było najgorszym co mogło być – ty się tu starasz, a tu nagle dziewczyna patrzy na ciebie niezrozumiałym wzrokiem i pyta tylko „o chuj ci chodzi?”, prawie tak samo jak to często bywa w japońskich bajeczkach dla dorosłych. Każdy ma w sobie trochę z dziecka i Shawn nie był wyjątkiem. Czasami lubił widzieć, jak druga osoba dostaje dokładnie to, czego się nie spodziewa, bo przecież zagrywka ta jest czysto… gówniarska, której można oczekiwać od dzieciaka. Ludzie od nieskładania ubrań nie umrą, a też po co mieliby na tym skupiać uwagę, gdy się ma prawie rozebranego wytatuowanego chłopaka obok siebie, który nie myśli tylko o kąpieli kiedy to jest się z towarzystwem. Jej palec nie tylko sunął po jego ciele, lecz też pozostawiał po sobie pewien ślad, lekkie ciarki przechodziły po jego ciele, a także się stało coś jeszcze, co w współczesnym slangu mówi się „dygnął mu”. Było to dla niego komiczne, w żadnym stopniu nie wstydliwe. Nie miał się czego wstydzić, wszystko było w odpowiednich proporcjach zachowane. - Tak. – Nie zamierzał tego bardziej rozwijać, bo po co. Nawet by nie potrafił. Tak mu się powiedziało i fakt dlaczego umykał mu i Reed sam nie zamierzał go poznawać. - Oczywiście, że tak. Nie możesz mi powiedzieć, że jesteś normalna, a skoro zaufałaś mi i przeteleportowałaś się tu ze mną i sądzę, że jest ci tu dobrze, to jakiś tam tatuaż ci nie będzie przeszkadzać. A jak spierdole, to litości, nie jesteśmy mugolami, żeby nie potrafić go usunąć, skarbie. Zaś praktyki w dłoniach już odbyłem, chyba nawet za dużo, lecz w zupełnie inny sposób, niż myślisz, kitku. Tak czy siak, dam sobie rade. – Uśmiechnął się znacząco i wrócił myślami do tatuażu, który mógłby jej zrobić. Byłby on bardziej symboliczny niż jakiś artystyczno-wyjebany w kosmos, jednak uważał, że mógłby jej się podobać. Tatuaże mają to do siebie jednak, że nawet jak się nie podoba to nie usuwa – wciąż jest jakieś zaświadczenie w umyśle, że się po prostu nie da. Człowiek zaczyna powoli się przyzwyczajać i żyje tak jak dawniej, a nuż z czasem się spodoba. Takich sytuacji było wiele i będzie. Gdy zaś sunął palcami po jej ciele, sam czuł niewyobrażalną radość z tego wszystkiego, choć była ona nieokreślona. Nie wiedział dlaczego sam dotyk jej skóry sprawiał mu szczęście, a też niewyraźne przez wodę jej kształty napawały jego wzrok „napełnieniem” i zaciekawieniem. Nie mógł jednak zauważyć jej rumieńca, który pozostawał wciąż nad taflą wody, co w obecnej chwili było dla niego niewidoczne. On całkowicie skupił się jedynie na jej ciele. Z pewnością były to te jego hedonistyczne pragnienia, z których na samym początku rozmowy kpił. Istny hipokryta. Już na powierzchni wody, zaśmiał się po jej słowach, dopowiadając: - Może i jesteś, ja jestem bardziej. Nie musiałaś mówić, żebym zauważył zgodę wymalowaną na twojej twarzy skarbie. – Jego palce jeszcze przemknęły po ramieniu dziewczyny, gdzie już urywając kontakt schowały się pod powierzchnią wody. - Od czego bym zaczął? A tego jeszcze nie wiem. Mam tyle miejsc, że musiałbym się głęboko zastanowić… Aczkolwiek każde by sprawiło radość mi i tobie, tego jestem pewien. – Nawet nie zastanawiał się, dlaczego ich rozmowa stała się tak naginająca wszelkie zasady prywatności i ociekała erotyką. A przynajmniej z miejscami, z nią związanymi. Po potrąceniu go łokciem, sam uniósł swoje ramie i bezwstydnie, bez żadnego słowa przybliżył się do dziewczyny i ją nim objął, samemu patrząc w gwiazdy, jakby niczego nie zauważając. Nie oderwał go też od nieba, gdy dziewczyna skończyła swoją wypowiedź, na którą wzruszył ramionami. - Może tak wyglądam, powinnaś już wiedzieć czy tak jest. Na chuj jakaś mi tam wiedza o gwiazdach, których nigdy na własne oczy nie zobaczę z bliska. Tak więc też nie muszę wiedzieć jak się nazywają, bo po co. Książki też można ocenić po okładce, dzięki temu wiesz jaki gust miała osoba, która wydała tę książkę. Tak mi się przynajmniej wydaje. Albo wydawnictwo, do którego składasz swoje dzieło, nie znam się na tym. Ja odpowiedzi na pytania oczywiście, że szukam, ale jestem całkowicie przekonany, że w gwiazdach ich nie znajdę. W pierdoleniu jasnowidzów też nie, więc po prostu niech się dzieje, ja dostosuje się mniej lub bardziej. Tobie też to zalecam, Essa. – Uśmiechnął się do niej, zaś sam by potwierdził jej myśli, gdyby mógł je usłyszeć. Też byłby pewien, że problem siedzi nie tylko w jednej osobie, a w obydwu. W niej i w nim. - Pięknie, Essa. Z chęcią poczekam tutaj z tobą na ten intensywny rozkwit białej substancji na niebie. Musi to być piękny widok, który zobaczę po raz pierwszy. Co zaś tyczy się Marsa, nie przejmuj się, pierdole go, nie wiem nawet gdzie on jest. – Musiała mu uwierzyć, to był totalny zbieg okoliczności. On przeteleportował się tutaj ze względu na ładne niebo i gwiazdy, a nie z wielkiej ochoty zobaczenia białego wytrysku galaktyki. Zauważył jej wzrok, dlatego też nie cofnął się przed nim, a podążył za nim, samemu wpatrując się w nią z niezbitą ciekawością. Gdy już trochę czasu minęło, tego wzajemnego patrzenia na siebie, Shawn przez chwile miał ochotę się zapytać. Lecz tego nie zrobił. Nie miał po co. Rozumieli się doskonale.
Rozumieli się doskonale. Zwykle. Tylko teraz Nessa wcale nie rozumiała, o co chodziło Shawnowi. To był ten wyjątek potwierdzający regułę. Sztuka i piękno było pojęciem względnym, indywidualnym. Dla każdego oznaczało to całkiem inną rzecz, obraz czy osobę. Podobnie było zresztą z naturą, bo jedni lubowali się w łąkach usłanych kolorowymi kwiatami, drudzy zaś widokiem skrytej w mroku góry, nad którą tkwiło granatowe morze gwiazd. Zdaniem Nessy kluczem było odnalezienie równowagi i dostrzeganie wyjątkowości w każdych, najmniejszych nawet rzeczach. Szczęście tkwiło w prostocie, maleńkich detalach dnia codziennego, które artyści przelewali w swoje twory. Nic w końcu nie mogło powstać bez inspiracji, niezależnie czy mowa o piosence, czy obrazie, a nawet scenariuszu do przedstawienia teatralnego. Nie posądzałaby go o zamiłowanie do artyzmu, zwłaszcza ukierunkowanego na twórczość mugoli. Jej ruda główka nie dopuszczała do siebie nawet myśli, że znał się i lubował w muzyce, grywając na pianinie przyjemne dla ucha utwory. Niewątpliwie byłaby to rzecz mocniej wiążąca ich czerwone nici, które wolniutko owijały się dookoła nadgarstków, pamiętając o supełkach i innych niedoskonałościach. Pomijając to, że była z rodu Lanceley, to muzyka zwyczajnie łączyła ludzi. U nawet najbardziej zadeklarowanych przeciwników potrafiła wywołać rozejm, znaleźć wspólny język. Bo niewątpliwie była czymś dobrym i cholernie potrzebnym temu zepsutemu, rozpadającemu się światu i jego mieszkańcom. Brązowe ślepia dziewczyny wystrzeliły spojrzeniem ku górze, skupiając się na połyskujących niczym kryształy gwiazdach północnych, mających funkcję przewodników. Niczym latarnie statkom, tak one wskazywać miały drogę zagubionym w dzikich i otwartych przestrzeniach. Westchnęła bezgłośnie, uśmiechając się pod nosem do kłębiących się w głowie myśli, a gdy minęła dłuższa chwila, wyprostowała głowę i obdarzyła swojego towarzysza długim, intensywnym spojrzeniem. Nie sądziła, że skończy w takim miejscu z ex asystentem nauczyciela zaklęć, z którym dzieliło ją kilka lat różnicy. W bieliźnie. Na odludziu. Właściwie sama nie potrafiła sobie odpowiedzieć czy przywiodła ją tu ciekawość, przez którą z pewnością skończy w piekle czy może głupota z domieszką odwagi? Nie miała pojęcia, jaki był Reed pod maskami cynizmu i kpiny, które pokazywał. Nie miał jednak złej aury. Nie biło od niego człowiekiem paskudnych, posiadającym same negatywne cechy charakteru i właśnie może dlatego wciąż rozmawiali? Uniosła dłoń, poprawiając leniwie ramiączko od biustonosza. Byli różni, skrajnie różni, a jednocześnie tak wiele rzeczy, o których nie wiedzieli, ich łączyło. Nie miała pojęcia o kontemplacji, którą reprezentował grymas zajmujący jego bladą, pokrytą blizną twarz. Nie sądziła, że była w stanie wzbudzić w nim jakiekolwiek emocje. Zdawała się nawet nie zwracać uwagi na to, że lustrował wzrokiem jej dekolt i ramiona, nie czuła skrępowania. Na plaży ludzie też chodzili w kostiumach kąpielowych, obserwowali się podczas rozmów i to jakoś nie stanowiło tak wielkiego tabu dla społeczeństwa, jak bielizna. Dlaczego? Na jego słowa parsknęła śmiechem, wolną dłonią unosząc krople wody i chlapiąc go w twarz, kręcąc głową z niedowierzaniem. Przecież tylko droczyła się z tym fanklubem, chociaż jakby nie patrzeć, było kilka dziewcząt zaabsorbowanych osobą Fairwyna, jednak ona całkiem nie rozumiała dlaczego. Brzydki nie był, tylko zawsze taki.. Sam. Powędrowała spojrzeniem za kroplami wody spływającymi mu po twarzy i szyi, po czym wzruszyła lekko ramionami, nie powstrzymując nawet rozbawionego uśmieszku. — I nie specjalnie Ci przeszkadza, ta moja interwencja w Twoją prywatność, myszo. Zwłaszcza że sam ją zainicjowałeś, więc nie zrzucaj teraz winy na mnie. Wcale nie jesteśmy aż tak rozebrani, prawie jak na plaży. Ano, istnieją. — odparła ze spokojem w głosie, nic sobie najwyraźniej z ich położenia nie robiąc i nie doszukując się dramatów czy drugiego, niezbyt przyzwoitego dna. Oplotła ramiona dłońmi, umieszczając tym samym ręce pod biustem i przylegając mocniej plecami do kamiennej ściany zbiornika. Dzięki ciepłej wodzie była gorąca, zostawiała dreszcz na jej jasnej skórze. Na jego słowa wydała z siebie ciche mruknięcie i poszła jego śladem, zjeżdżając niżej i delektując się rozgwieżdżonym niebem. Trafił na wyjątkowo trudno i mało domyślny przypadek, który nie załapie żadnej propozycji czy dwuznaczności w takich wyznaniach.— Lubię alkohol. Nie jak alkoholik, ale lubię. Myślę, że zarówno w przypadku starej butelki whiskey, jak i w Twoim, trzeba dać temu szansę. Nie lubię odpuszczać. Dodała jeszcze, śledząc wzrokiem pojedyncze punkty, które starała się połączyć z następnymi i stworzyć jakieś kształty. Dawno nie widziała tak pięknego nieba. Gdy usłyszała, jak mężczyzna niknie pod wodą, jedynie wywróciła oczyma i przymknęła na chwilę oczy, biorąc głębszy wdech. Chłodne powietrze było rześkie, przyjemne, chociaż wzięte w zbyt dużej ilości aż mroziło w płucach. Całe szczęście gorąca para robiła swoje. Niby dorosły, a wciąż niczym młody, nastoletni chłopiec na basenie. Ona wolała pod wodę nie zaglądać, czuła się pewniej i bezpieczniej mając skalną ścianę za plecami i możliwość chwycenia się za jej krańce rękoma w każdej chwili. Biedne, nieświadome dziewczę nawet nie podejrzewało Reeda o tak bujną wyobraźnię i celowe podglądanie okolic jej piersi czy bioder w celu zaspokojenia swoich własnych, samczych zachcianek. Wszystko przez to, że traktowała się aseksualnie i nie brała w ogóle pod uwagę romantycznego i erotycznego wątku w swoim dość męskim, prostym życiu. Miała kumpli, chodziła na piwo, jeździła motorem i nosiła szpilki, okazjonalnie przygrywając na skrzypcach i pianinie. Mało więc apetycznie. Dlaczego ktoś miałby w ogóle się tym ekscytować? No właśnie. . — No co..? Czemu tak patrzysz?—zapytała z ciekawością, czując na sobie przenikliwe ślepia Reeda. Obróciła głowę w jego stronę, patrząc nań pytająco. Gdy wspomniał o cnocie, zamrugała kilkukrotnie, kręcąc jedynie głową i unosząc palec do góry, przykładając go do ust chłopaka i tym samym uciszając go, posyłając krótkie spojrzenie.— Nie rozumiem, dlaczego wątpisz w moją cnotliwość naprawdę, ale nie masz powodu. Poza tym z nas dwoje, ja, chociaż wizualnie przypominam grzecznego i porządnego człowieka, Ty mniej Shawn. To jednak nic złego pasuje Ci, więc się nie przejmuj. Poza tym, za chuj nie podoba mi się, że robisz ze mnie idiotkę. Dodała ze wzruszeniem ramion i niewinny, rozbrajającym uśmiechem. Cofnęła grzecznie dłoń i schowała kosmyk włosów za ucho, wsuwając obydwie dłonie pod wodę. Łapała ją między palcami i zaciskała w pięści, znajdując w tym najwyraźniej jakąś głupią zabawę. Miała taki nawyk od ciągłego grania na instrumentach, czytania książek czy pracy w barze. Jej dłonie nie umiały stanąć w miejscu, a gdy już to zrobiły, palce uderzały niczym w klawisze pianina we wszystko, co spotkały na swojej drodze. Ness po prostu nie wierzyła i nie przyjmowała do wiadomości istnienia szansy, że ktoś chciałby ją wyrwać czy zaciągnąć do łóżka. Nie była taka przepełniona uciechami cielesnymi i chęcią figli jak koleżanki z roku czy młodsze. Skupiała się na innych rzeczach, ważniejszych. Jednak ubrania składała zawsze. Lustrowała sobie bezkarnie wzrokiem jego tatuaże, okazjonalnie wodząc po nich palcem, całkiem tracąc kontakt z rzeczywistością. Sztuka na ciele była czymś absolutnie pięknym i nie było możliwości, żeby ona nie skończyła z kilkoma arcydziełami, nawet kosztem wydziedziczenia. Na jego słowa zatrzymała palec w powietrzu i podniosła na niego wzrok. Lubiła bezpośredni sposób ich rozmowy, chociaż nie była przyzwyczajona, że ktokolwiek nazywa ją skarbem czy innym czulszym określeniem, bo zwykle ona tak robiła. To był jej znak rozpoznawczy. — Ile tatuaży zrobiłeś, skoro masz taki fach w dłoniach? Ciało jest niczym płótno, nie chcę go psuć i potem machać na niego patykiem i czarami usuwać śladów wydarzeń. To oszustwo. Oho, nie wątpię w Twoje zdolności w wielu dziedzinach złotko, jednak nadal.. Przekonaj mnie bardziej, zrób projekt czy coś.—biedny mężczyzna trafił na przypadek beznadziejny, ponieważ ruda w swojej wypowiedzi była całkiem szczera. I jakkolwiek urocza by nie była, tak nadrabiała naiwnością i brakiem świadomości o istnieniu drugiego dna wypowiedzi. Wszystko, co robiła i mówiła, co mogło prowokować myśli, było spowodowane tylko i wyłącznie jej zamiłowaniem do dokładnego przekazywania tego, o co jej chodzi. Podkreślała to gestem, słowem czy miną. Nie specjalnie przeszkadzało jej, gdy ktoś zaburzał jej przestrzeń osobistą, chociaż było tu tak samo, jak ze słowami, ona zwykle wiodła prym. Była bardziej męska i bezpośrednia niż połowa uczniów Hogwartu z penisem między nogami. Miał przyjemnie ciepłą skórę, zostawiającą za sobą jakiś dreszcz. W milczeniu obserwowała jego zamyślenie, snując teorie o tym, o jakich tatuażach i w jakich miejscach myślał. Naiwne. Pokręciła szybko głową, zaprzeczając i krzyżując ręce pod biustem, a do tego wszystkiego znów nazwał ją "skarbem". Zmarszczyła nos i brwi na kilka sekund zaintrygowana, przez chwilę napotykając jego spojrzenie swoim. — Nie prawda. Nie wiem, o czym mówisz.—rzuciła dyplomatycznie, wzruszając jeszcze ramionami, co by podkreślić swoją pewność co do braku zgody. Wywróciła teatralnie oczyma, prychając cicho pod nosem. Ah ta jego wiara we własne możliwości i pewność siebie. Na swój sposób jednak była skłonna mu uwierzyć. Chyba. Westchnęła cicho, wlepiając wzrok w bulgoczącą taflę zbiornika, zaburzającą jej własne odbicie, które z taką łatwością dostrzegała w wodzie. — Jaki pewny siebie, no proszę. Nie wszystkie miejsca do robienia tatuażu są przyjemne, wiesz? Niektóre bolą. Bardzo. Zresztą, sam masz tyle tego na ciele... Powinieneś wiedzieć. No, ale niech będzie. Pomyślę, nad Twoją ofertą. Mój przyjaciel też tatuuje, ale jakoś jeszcze się do niego odezwałam w sprawie samej siebie.. Zakończyła, czując zaciskającą się woku jej ramiona dłoń. Wadził palcami o jej ramiączko od biustonosza i obojczyk, wprawiając ją w nie małe zaskoczenie. Jak bardzo mieliby przechlapane za takie spoufalanie się, gdyby nadal pracował w szkole? Jak bardzo kąpiel w łamałaby regulamin? Uśmiechnęła się pod nosem z niedowierzaniem. I jak on to widział, gdyby przypadkiem wpadła na niego w klasie? Jak miałaby się zwracać jak do nauczyciela, gdy ich rozmowa nabierała tak prywatnych torów i bezpośrednio mówili sobie na Ty, używając tych brzydkich, jak i ładnych słów? Obróciła głowę w jego stronę, posyłając mu krótkie, pytające spojrzenie, po czym z westchnięciem oparła się wygodnie o niego i zawiesiła spojrzenie w dominującej na horyzoncie górze. Skryta w cieniu nocy wyglądała jeszcze bardziej majestatycznie niż za dnia, otoczona tysiącem gwiazd. Pomiędzy nimi zaczęły pojawiać się kolory, budzące mleczną drogę. Podobnie jak zorza, było to jedno z jej ulubionych zjawisk zachodzących na niebie. Cieszyło ją, napełniało inspiracją. — Wiesz, mogłeś powiedzieć, że Ci smutno czy coś. Przytuliłabym Cię. Jestem świetnym kumplem od piwa i tulenia.—mruknęła cicho, nie ruszając się jednak z miejsca. Akurat tych słów była bardzo pewna, co z łatwością mógł wyczuć w tonie jej głosu. Gdy mężczyzna rozpoczął monolog, milczała i słuchała przecinających nocną ciszę słów, które mogłaby obiecać, rozchodziły się echem po okolicy i niknęły dopiero w gęstej roślinności pobliskiego lasu. No tak, nie wierzył w takie bzdury. Ona niby wierzyła, lubiła ich słuchać i wierzyła w idee czerwonych nici i kapryśnego losu z całego serca, a jednak myślenie takie sprawiało, że czuła się zakłopotana. Ciężko było pogodzić się jej z myślą, że może nie być panią swojego losu, niezależną i silną. Westchnęła więc głośniej, jakby dosadniej i delikatnie okręciła głowę tak, aby mieć twarz skierowana w jego stronę. — Ciekawe z Ciebie stworzenie, niby Cię nic nie obchodzi, a na swój sposób się martwisz i przejmujesz, sypiąc dobrymi słowami niczym kartami z rękawa. Dostosowanie się to nie zawsze metoda, czasem trzeba podnieść rękawicę i walczyć. Ehh, masz rację i jej nie masz, mój Drogi.—zaczęła cicho, jakby przerażona poprzednią głośnością słów. Jakby dopiero monolog Shawna sprawił, że zrozumiała jak sami i wystawieni byli w tym miejscu. Dolina i otoczenie gór dodatkowo potęgowało efekt, przez który Ness myślała, że słyszą ich w promieniu wielu kilometrów. — Właściwie to ona nie jest biała, wiesz? Ma więcej kolorów.. Spodoba Ci się, da Ci inspirację. Ja też nie, chociaż powinien świecić na czerwono. Nie mogła się powstrzymać i musiała dodać co nieco o tym, co mieli przed nosem. Wyprostowała głowę, wracając wzrokiem nad szczyt góry. Poza bielą pojawiała się także zieleń i fiolet, zupełnie jakby przeplatały się między sobą i sunęły pomiędzy mniejszymi i większymi, srebrnymi punktami. Gwiazdami. Z ciekawością chciała zerknąć na wyraz jego twarzy, kiedy to ich spojrzenia spotkały się i zatrzymały na sobie, zabijając w niej wszelką chęć mówienia kolejnych rzeczy. Bo i po co? Jego wzrok mówił jedno, a usta wciąż tkwiły zamknięte, wpuszczając na siebie obojętność i brak jakiegokolwiek grymasu. Lanceley była pewna, że dzisiejszy wieczór pozostanie jedną z największych zagadek jej życia i w życiu nie znajdzie dobrego powodu, aby wytłumaczyć samą siebie. Była młodsza, głupsza i pewnie strasznie dziecinna i naiwna w jego oczach, a jednak nadal tu siedział i z nią rozmawiał, znosząc nawet wywody na temat galaktyki. Urodzony nauczyciel i kumpel, nie ma co. Spojrzenie stało się na tyle intensywne, że zaczęło wytwarzać jakieś nieznane jej napięcie, przez co w końcu odpuściła, na chwilę uciekając wzrokiem. Usta drgnęły jej w delikatnym uśmiechu, pozbawionym jednak zadziorności czy nonszalancji, posłanym w jego stronę. Tym razem obyło się jednak bez westchnięcia, twarz dziewczyny powróciła do poprzedniej pozycji, a błyszczące, brązowe ślepia lustrowały niebo, tym razem bezpośrednio nad nimi. Nawet nie chciało się jej myśleć, że będzie musiała stąd wracać.. Ile przyjemniej byłoby żyć w miejscu, z którego takie niebo widoczne byłoby codziennie? Milczenie też nie było złe, zresztą przerwanie tak gęstej i pięknej ciszy, będąc człowiekiem, byłoby grzechem. Okoliczne sowy i zwierzyna robiły to jednak z pełną premedytacją, dostarczając do ich uszu prawdziwą, nocną melodię. Spędzili wieczór na rozmowach i wymianie niekiedy złośliwych komentarzy. Gdy nadchodził świt, wyszli ze źródełka i teleportowali się do wioski, a następnie pożegnali.
z/t x2
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Wszechświat dąży do równowagi, zawsze. Po nocy przychodzi dzień, bo burzy spokój, a po tygodniach ciężkiej pracy – zasłużony odpoczynek. Do tej pory wszystkie weekendy Krukonki upłynęły na lataniu, nadrabianiu zaległości i okazyjnym oglądaniu „Peaky Blinders” w TV. W niespełna miesiąc zdołała dobrnąć zaledwie do finału pierwszego sezonu. Plany na obecny weekend również nie były inne. Poćwiczy, podszkoli się we francuskim, weźmie długą kąpiel i podładuje baterie. Los miał jednak dla niej inne plany. Wszystko zaczęło się w poniedziałek. Przerwę między zajęciami postanowiła spędzić w kuchni, jedząc obiad z Gwizdkiem. Rozmowa ze skrzatem tak jej się przeciągnęła, że zupełnie zapomniała o lekcji. Uznając, że nieprzyjście na zajęcia jest mniejszym faux-pas niż przyjście na nie pod koniec. Niech no tylko Wielki V się dowie. Pałkarka ruszyła w kierunku sali, w której miały się odbyć kolejne zajęcia, tym razem z zaklęć. Według planu nie odbywały się w niej żadne lekcje, więc postanowiła zaszyć się w środku i poczekać, aż zajęcia się rozpoczną. Nie przewidziała tego, że Ivy również postanowi spędzić czas przed zajęciami w środku. Uczęszczanie na zajęcia do najlepszej przyjaciółki swojej szwagierki było… dziwne. Jeszcze dziwniejsze było spędzanie czasu sam na sam. Z jednej strony widziało się bowiem nauczycielkę, którą należało tytułować „Panią Profesor”. Z drugiej zaś była Ivy, młoda kobieta, która wpada do Twojego brata na przysłowiowe ciastko i ploteczki. Tym razem rozmowa była jednak znacznie lżejsza i mniej niezręczna. Właściwie, przez te kilkanaście minut, miały okazję wymienić więcej zdań, niż przez cały semestr. Szybko okazało się, że poza osobą szwagierki Brooks, łączy je coś jeszcze. Obie marzą o porządnym odpoczynku. Narzekanie na Hogwart zamieniło się w narzekanie na brak wolnego czasu, a potem przyszły wnioski, że w sumie są czarodziejkami i za pomocą świstoklika, mogą się przenieść na drugie koniec świata w ułamku sekundy. Nim zegar wskazał godzinę rozpoczęcia zajęć, miały uzgodnione jedną rzecz – w piątek uciekają w Góry Skaliste, aby odpocząć od Szkocji!
***
Ah, świstokliki. Czymże byłby świat czarodziejów, bez magicznych przedmiotów, przenoszących z miejsca na miejsce? W jednej chwili odmrażasz sobie tyłek w zimnej Szkocji. W drugiej dotykasz niepozornej butelki po coli i cyk, odmrażasz sobie tę samą część ciała, ale w górach, tysiące kilometrów dalej. Wylądowały pod samym wejściem do motelu „Górski Goblin”, odebrały kluczyk do pokoju i w spokoju przejrzały niewielki folder z opisem atrakcji. Wybór pierwszej z nich nie był ciężki. Było tak zimno, że gorące źródła stanowiły jedyną słuszną opcję. Julia narzuciła na gołe ciało długą kurtkę zimową, sięgającą jej do kolan, do plecaka wrzuciła ręcznik i kilka innych przydatnych rzeczy. Całość dopełniła zimowymi butami i zimową czapką. Tak gotowa mogła ruszać na przygodę. Oczywiście nie jakąś daleką, bo zamarzłaby raz-dwa. Na szczęście gorące źródła nie znajdowały się daleko. Wystarczył dziesięciominutowy spacer, aby dotrzeć na miejsce. Krukonka bez pardonu wpakowała się do gorącej i uśmiechnęła się z przyjemnością. Ponoć magia zawarta w źródle, cudownie uśmierzała ból i zwalczała wszelkie dolegliwości.
- Handlujcie z tym, cholerne siniaki – pomyślała, odgarniając z czoła mokre kosmyki włosów. – Wskakuj, Ivy. Woda jest świetna.
Odpoczynek to było właśnie to czego jej było potrzeba. Nawał pracy, a przede wszystkim problemów, przez które nie przespała ani jednej nocy w ciągu ostatniego tygodnia. Wszystko to spowodowało, że na wyjazd z Julką wydawał się jej więc rajem. Naprawdę polubiła tę dziewczynę. Chociaż była szalona, a z całą pewnością zapracowana trafiła do serca Ivy. Kilka miesięcy temu, jeszcze zanim Davies zaczęła pracować w Hogwarcie odbyła rozmowę z mężem swojej przyjaciółki, który był dodatkowo starszym bratem Brooks. Od tamtego czasu zauważyła, że krukonka często dziwnie zachowuje się w jej towarzystwie. Rozumiała, że stosunki nauczycielskie i rodzinne często trudno pogodzić. Ta sprawa jednak miała się niedługo wyjaśnić, a wyjazd był idealnym momentem do poważnej rozmowy. Po podróży świstoklikiem, która trwała dosłownie kilka sekund i rozejrzeniu się dookoła Ivy nie mogła powstrzymać okrzyku podekscytowania. Nie pamiętała kiedy czuła się tak dobrze, ani kiedy mogła odpocząć. Cały czas jakieś problemy, o których postanowiła nie myśleć przez kolejne dwa dni. Ma odpoczywać tylko i wyłącznie. Po zakwaterowaniu się i szybkim rozejrzeniu się po motelowym pokoju, przebrała się w strój kąpielowy. Przed wyjściem zgarnęła jeszcze z komody ręcznik i dwa termosy ciepłej herbaty. Wątpiła, by młodsza dziewczyna przejmowała się napojami i jakimś jedzeniem, więc to wzięła na siebie. Kiedy wyszły na zewnątrz Ivy nawet nie czuła zimna. Rześkie, świeże powietrze i piękne widoki sprawiły, że ten dziesięciominutowy spacer do źródeł był cudowną chwilą. Widząc szybko wchodzącą do wody krukonkę tylko się uśmiechnęła. Może to kwestia wieku, ale ona wolała robić wszystko powoli. - Już idę! - zawołała odkładając na brzegu przyniesione rzeczy. - Ty lepiej tam uważaj, bo mistrzynią w uzdrawianiu nie jestem - zawołała jeszcze ze śmiechem wchodząc do wody. Mogłaby tu zostać na zawsze. Ze stanu euforii wyrwała ją ciepła woda spływająca po jej twarzy. Kiedy otworzyła oczy zauważyła stojącą przed nią w wodzie Brooks. - Tak chcesz się bawić? - nie mogła powstrzymać uśmiechu. Wzięła w dłonie wody i chlusnęła nią w stronę Julki.
Jak na Angielkę, Julia miała wyjątkowo niską tolerancję na niepogodę. Kochała ciepło i zawsze wybierała gorąc nad chłód. Dlatego też w gorące źródło było dla niej spełnieniem wszelkich marzeń. Woda przyjemnie bulgotała, miała przyjemny, choć specyficzny, nieco kredowy zapach. Nad źródełkiem unosił się ponadto gęsty kożuch pary wodnej, dodający kąpieli nieco mistycyzmu. W takich warunkach bardzo łatwo było zapomnieć o zimnej Szkocji, lekcjach i całej masie obowiązków. Najważniejsze było jednak to, że mogły zacieśnić łączące je więzi, do tej pory pozostające dosyć luźne. Różniły się, to było pewne, ale łączących je rzeczy również trochę było. Ten sam dom w szkole, mugole w rodzinie. Ten wyjazd był doskonałą okazją, aby tych punktów wspólnych znaleźć jeszcze więcej.
- Ay ay, kapitanie – zasalutowała w odpowiedzi na przestrogę. Kto jak kto, ale Brooks potrafiła sobie zrobić krzywdę w każdej sytuacji, wcale nie musiały wokół niej latać złowrogie tłuczki.
- Hej! – krzyknęła z udawaną złością, choć zdradzał ją uśmiech. Skoro twarz już miała mokrą, nic nie stało na przeszkodzie, żeby zanurkować. Zanurzyła się na dłuższą chwilę, a gdy już wypłynęła, włosy miała przyklejone do twarzy, a grzywka wpadała jej do oczu. Może jak już wrócą do hotelu, to odwiedzi fryzjera.
- Jak ci się pracuje w Hogwarcie? – zagadała, odgarniając włosy z czoła. – I co myślisz o reszcie nauczycieli? Są dla ciebie w porządku?
Plotkarą nie była, ale od czegoś rozmowę musiały zacząć, prawda? A ciężko było o wdzięczniejszych temat, niż rzeczywistość i ludzie, którymi oddychają na co dzień.
Nie sądziła, że czas na poważną rozmowę przyjdzie tak szybko. Z jednej strony Ivy niesamowicie się jej obawiała, a z drugiej niezbyt wiedziała co jest przyczyną tego strachu. Musiała po prostu powiedzieć dziewczynie, że złożyła już rezygnację z zajmowanego stanowiska. Wzięła głęboki oddech i starając nie dać po sobie poznać jak bardzo się denerwuje zaczęła odpowiadać na pytania. - Hogwart to niesamowite miejsce. Uczniowie i nauczyciele zawsze... no dobra w większości przypadków są dla siebie naprawdę mili - zaczęła. "Teraz czas przejść do sedna sprawy". - Praca w Hogwarcie była moim marzeniem odkąd tylko pamiętam. Kiedy po raz pierwszy przekroczyłam próg szkoły zakochałam się w tym miejscu. Jednak od tamtego czasu w moim życiu zdarzyło się wiele niezbyt przyjemnych rzeczy - nie dzieliła się tym wcześniej z krukonką i miała nadzieję, że zostanie tak jak najdłużej. Ta relacja pozwalała jej zapomnieć o problemach, bo, jako że Brooks o nich nie wiedziała, nie rozmawiały o tym. - Kończyłam kolejne szkolenia i wreszcie zaczęłam pracę niewiele zastanawiając się czy to rzeczywiście to czym chcę się zajmować - teraz przyszedł czas na najtrudniejszą część: - Teraz znalazłam ten czas i doszłam do wniosku, że to jednak nie to. Zbyt wiele razy zawiodłam się na ludziach, żeby móc przebywać wśród tak dużej ich ilości. To w sumie tłumaczy też czemu nie zamieszkałam w szkole mimo takiej możliwości tylko codziennie teleportowałam się do mieszkania - zauważyła z uśmiechem, który mimo chęci przypominał bardziej grymas. Wzięła kolejny oddech. - Kilka dni temu złożyłam rezygnację. Po powrocie zbiorę swoje rzeczy i zostawiam Hogwart - wydusiła to z siebie wreszcie. Teraz stała po ramiona w gorącej wodzie, czekając na reakcję dziewczyny.
Julia również się nie spodziewała, że rozmowa obierze taki kierunek. Coś, co miało stanowić luźną pogawędkę na temat nowej pracy, zamieniło się w szczere wyznanie, którego się nie spodziewała. Leżąc w bulgoczącej wodzie i marząc o papierosie, patrzyła na krótkowłosą towarzyszkę, a widzą zmieniający się na twarzy grymas, już wiedziała, że z jakiegoś powodu, temat nie jest dla jej rozmówczyni łatwy. Zmieniła więc nieco pozycję i po prostu usiadła, aby lepiej widzieć Ivy i by szum wody aż tak nie zagłuszał jej słów.
- Jestem trochę innego zdania – pomyślała, gdy nauczycielka zaczęła opowiadać o tym, jak niesamowitym miejscem jest szkocka szkoła magii. Ona sama już dawno opuściłaby ten kurwidołek, ale była zbyt rozsądna, by to zrobić. Ostatnia przygoda Boyda w Zakazanym Lesie dobitnie pokazała, że pałkarskiej kariery nie ma co brać za pewnik, a papier ukończenia studiów stanowi zawsze jakiś punkt wyjścia. Nie do końca rozumiała, skąd u Ivy taka miłość do tych zimnych murów. Jej samej kojarzyły się one z samotnością i czystokrwistymi, starającymi się uprzykrzyć życie takim mugolakom jak ona. Nie mówiła jednak nic. Jedynie słuchała i kiwała ze zrozumieniem głową.
- Cóż – powiedziała w końcu, gdy Ivy skończyła. – Cieszę się, że podjęłaś taką decyzję. Nie, żeby mi przeszkadzała twoja obecność w szkole – usprawiedliwiła się z miejsca. Brawo Brooks, Królowo niezręczności! – Po prostu uważam, że nie ma co się uszczęśliwiać na siłę i robić coś tylko dlatego, że tak wypada./b]
Krukonka sięgnęła do jednego z termosów, zduplikowała zaklęciem kubek i rozlała herbatę. Jeden z kubków podała Ivy i stuknęła się z nią w toaście.
- No to co? Za zmiany. Niech będą zawsze na lepsze. Wiesz już, co chcesz robić, czy wciąż szukasz? – Upiła gorącego napoju i odstawiła naczynko na brzeg. – Jak znam życie, Andy nie będzie zachwycony, że nie będzie miał mnie kto pilnować, żebym nie robiła głupot – wyszczerzyła się szeroko na myśl o swoim starszym bracie. Był to jeden z tych ludzi, którzy zdawali się wiecznie nieobecni i niezainteresowani, a jakimś cudem wiedzieli o wszystkim.
Rzeczywiście Hogwart nie miał samych dobrych stron. Czystokrwiści czarodzieje często uważający się za po prostu lepszych tylko ze względu na czystość krwi. Niepowodzenia sportowe, w nauce, niemili nauczyciele, problemy ze znalezieniem znajomych w murach szkoły. Przez to wszystko przechodziła także Ivy. Tyle, że dla niej szkoła była też schronieniem i prawdziwym domem. W czerwcu co roku z trudem opuszczała zamek, by na wakacje udać się do domu, w którym oprócz uśmiechniętego ojca i rozbrykanych bliźniaków nie czekało na nią nic dobrego. We wrześniu każdego roku natomiast wracała z często nierozumianym przez rówieśników uśmiechem i entuzjazmem do szkockiego zamku opuszczonego dwa miesiące temu. Co prawda tęskniła wtedy za tatą i braćmi, ale ilość wiedzy jaką starała się przyswoić skutecznie zajmowała jej czas na smutki. Później, kiedy tata Davies zmarł, Hogwart stał się jedynym miejscem, w którym mogła się podziać, nie licząc obskurnego sierocińca na obrzeżach Londynu. Właśnie jako dom, Ivy pamiętała Hogwart. I właśnie to powodowało, że mimo wszystko tak trudno będzie jej opuścić to miejsce. Zdziwiła ją dosyć optymistyczna rekcja dziewczyny, ale nie dała tego po sobie poznać. Z resztą kto chciałby żeby ktoś kontrolował poniekąd nawet kiedy znajduje się w szkole. Dlatego też rozumiała krukonkę, jednak mimo wszystko lekko zasmuciło ją, że obecność Ivy jest tak przez nią odbierana. Smutki postanowiła odłożyć jednak na kiedy indziej, bo teraz przed nią była perspektywa dwóch dni spędzonych na łonie natury, w tej pięknej okolicy. Wzięła od Brooks kubek z herbatą i uśmiechnęła się stukając nim w toaście. - Tak, za zmiany - odpowiedziała, trochę zamyślona. - Ależ twój brat wcale nie chce cię pilnować - mimo, że teraz Davies mijała się z prawdą, postanowiła bronić starszego brata dziewczyny. - Martwi się tylko o ciebie, z resztą jak każdy starszy brat - "No prawie każdy" dodała w myślach, myśląc o swoim starszym rodzeństwie. Im była obojętna - w końcu były to tylko marionetki w dłoniach matki. - Dobra, koniec o tym. Co u ciebie? Jak egzaminy, treningi?
Brooks zdecydowanie bardziej lubiła opuszczać mury szkoły, zamiast do nich wracać. Przez te wszystkie lata zdołała co prawda przywyknąć do życia w Hogwarcie, ale wciąż czuła się pełnoprawną mieszkanką Soton i tęskniła, gdy była daleko od morza i pachnących smołą doków. Teraz gdy przeprowadziła się do Londynu, w końcu miała namiastkę mugolskiego życia i odskocznię od magicznego świata. Nie była pewna, czy dobrze przedstawiła to, co siedziało jej w głowie. Cieszyła się, że Ivy podjęła decyzję, żeby zmienić coś, co jej nie odpowiada. Zbyt często była świadkiem, jak ludzie bali się wyjść ze swojej strefy komfortu i tkwili w tym samym szambie przez lata. Zmiana wymagała świadomości i odwagi i za to Brooks podziwiała nauczycielkę, choć nie wyraziła tego w najlepszy sposób.
- Niepotrzebnie się martwi, choć to nawet urocze, jak się stara grać starszego brata – uśmiechnęła się lekko. Naprawdę doceniała to, że Andy się starał, ale nie była już zagubioną dwunastolatką. Potrafiła zadbać o siebie sama i nie czuła potrzeby obarczania brata własnymi problemami. Sam przecież miał na głowie nie tylko pracę i żonę, ale jeszcze dwóch rozbrykanych synów, zamieniających dom w jaskinię chaosu.
- W porządku - powiedziała po chwili dłuższego zastanowienia. - Często mam wrażenie, że doba jest za krótka i że przydałoby mi się kilka godzin więcej w ciągu dnia, ale to chyba dotyczy większości dorosłych. A co do treningów, to jest lepiej niż dobrze. Chociaż powiem ci, że latanie zimą na miotle nie należy do przyjemności. Swoją drogą, grałaś kiedyś w quidditcha?
Ivy Davies
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : lekko odstające uszy, przeważnie uśmiechnięta, krótkie włosy
W przeciwieństwie do studentki, Ivy nie tęskniła do domu. Nigdy nie był dla niej przyjemnym miejscem i właśnie tam doświadczyła najwięcej niedobrego ze strony ludzi. Unikała przebywania tam, głównie ze względu na matkę, starszego brata i siostrę. Po śmierci taty, przestała to miejsce nazywać domem, tym bardziej, że niedługo potem przestało nim być. Mimo, że była zakwaterowana w sierocińcu, mieszkała w Hogwarcie, a mury zamku stanowiły jej dom jeszcze przez kolejne lata studiów. Po poliku popłynęła jej łza na myśl o przeszłości, jednak chyba nie została ona zauważona przez krukonkę. - Wiesz, może nie jestem nikim kogo rad powinnaś słuchać, ale naprawdę doceniaj jego starania i korzystaj z jego wsparcia - odpowiedziała na wypowiedź dziewczyny, mając na myśli także swoje rodzeństwo. Ona nigdy nie otrzymała wsparcia od starszego brata, ani troski ze strony starszej siostry. Może i Brooks czuła się ograniczona, ale gdyby Ivy mogłaby mieć takiego brata... Dałaby wiele. Uśmiechnęła się na wspomnienie dziewczyny na temat czasu. Rzeczywiście, nie tylko ona miała takie spostrzeżenia. Dla Davies także czasem w dobie było za mało czasu, aby wszystkim się zająć, a czasami tego czasu było, aż za wiele. - Jakoś nie było okazji - odpowiedziała na pytanie. - Latałam na miotle trochę, ale tylko podczas lekcji. W sekrecie ci powiem, że mam lęk wysokości - dodała z uśmiechem. Bardzo cieszyła się mogąc spędzić trochę czasu poza pracą, w otoczeniu natury. Szkoda tylko, że niedługo trzeba będzie wracać do ponurej codzienności.
Temat rodziny w wielu przypadkach był tematem rzeką. I co tu dużo mówić, mało kiedy rozmawianie o najbliższych nie przynosiło jakiegoś rodzaju negatywnych emocji. Każda rodzina miała coś za uszami. Niektóre mniej, inne bardziej, ale opuszczając rodzinne gniazdo niejednokrotnie trzba było się liczyć z pewnym emocjonalnym bagażem, który zabierało się ze sobą. Julka nigdy nie musiała przeżyć czegoś takiego jak Ivy. W gruncie rzeczy, to nie była zbyt mocno przywiązana do swojej rodziny. Brata, starszego o 12 lat, przez znaczną część życia widywała jedynie w wakacje, kiedy wracał z Hogwartu. A rodzice? Cóż, ci byli mugolami i choć kochała ich nad życie, nie rozumieli świata, w którym funkcjonowała. Lekcje zaklęć, latanie na miotle, warzenie eliksirów. Wszystko to nie mówiło im kompletnie nic, tak więc w razie jakichkolwiek problemów, czy rozterek, musiała radzić sobie sama. I nie przeszkadzało jej to. Przywykła do tego i zaczęła traktować jak coś normalnego.
- Może masz rację – powiedziała w końcu. Nie do końca zgadzała się z Ivy, choć rozumiała jej punkt widzenia. Zresztą, co tu dużo mówić. Zapewne znała ona jej brata znacznie lepiej od Krukonki. Jako że temat rozmowy nie należał do tych przyjemnych, a przecież przybyły tutaj odpoczywać, a nie się denerwować, Brooks szybko zmieniła temat na nieco lżejszy, a mianowicie na quidditcha.
- Rozumiem – pokiwała głową, gdy Ivy podzieliła się z nią informacją, że cierpi na lęk wysokości. W zdecydowanej większości wypadku, to właśnie on decydował o tym, że wielu uczniów nigdy nie wsiadało na miotły. Pędzenie z prędkością kilkuset kilometrów na godzinę na wysokości kilkudziesięciu metrów, z pewnością nie należało do spokojny rozrywek. Zwłaszcza gdy dołożyło się do tego wszystkiego ciężkie tłuczki, gotowe zrobić z zawodników krwawą papkę. – W każdym razie, gdybyś miała ochotę jednak trochę polatać, albo chociaż obejrzeć jakiś mecz, to możesz na mnie liczyć. W sumie to nawet nie musimy latać, tylko poćwiczyć coś innego – zapewniła przyjaciółkę brata. W końcu jej treningi składały się nie tylko z latania i machania kijem, ale również wielu innych aktywności, niezwiązanych bezpośrednio z quidditchem.