Jedna z najpopularniejszych bibliotek, które znajdują się w Londynie. Widocznie nowoczesna, nawiązująca do dzisiejszych standardów, znacznie różni się od tej znajdującej się w Hogwarcie czy też Narodowej. Tutaj właśnie można wypożyczyć jedne z bardziej popularnych książek, które biją rekordy sprzedaży na całym świecie. Również w godzinach popołudniowych czujne oko dostrzeże uczniów wywodzących się z niemagicznych szkół, którzy odrabiają zadania domowe oraz zajmują umiejscowione w kącie komputery - jeden z najciekawszych wynalazków ostatniego wieku. Za ladą znajduje się bibliotekarka, do której to właśnie należy zanieść interesujące nas tomiszcze, by je następnie wypożyczyć.
Zgodnie z wytycznymi ze strony profesora udałeś się do Londyńskiej Biblioteki Publicznej, w której to miałeś uzyskać odpowiednią lekturę według własnych preferencji. Zadanie to wydawało się być proste, aczkolwiek, jak to zwykle bywa, musiały pojawić się w pewnym stopniu przeciwieństwa losu. A może nie? Nie zmienia to faktu, że mugolska kultura stanowiła w większości wielki pytajnik umiejscowiony pod kopułą czaszki - pozostawało żywić nadzieje, że wszystko pójdzie w jak najlepszym porządku.
Rzuć kostką!
TERMIN: DO 25.10 23:59
Kostki
1 oczko - Myślałeś, że wszystko będzie w porządku? Wchodząc do biblioteki, bez trudu wybierasz odpowiednią dla siebie lekturę. Spokojnie przemierzasz wzrokiem po otoczeniu, stawiasz kroki tuż do pani umiejscowionej za ladą, wykładasz na blat odpowiedni kawałek zbioru liter wydrukowanych na papierze oraz czekasz, podając wszystko to, o co poprosił pracownik. Okazuje się, że wystąpił nieznany błąd w systemie, w wyniku czego nie ma żadnych informacji o tym, abyś był wpisany do spisu czytelników! Nie ma Twojego imienia, Twojego nazwiska, jakbyś kompletnie nie istniał... Nerwowo stukasz palcami o twardą nawierzchnię, zastanawiając się nad swoim szczęściem, które w chwili obecnej zaniknęło. W pewnym momencie pani dostała olśnienia i poprosiła o ponowne przeliterowanie, w wyniku czego znalazła błąd oraz bez trudu wręczyła, po zeskanowaniu odpowiedniej lektury, tomiszcze do Twoich rąk, przepraszając za brak profesjonalizmu.
2 oczka - Swobodnie podszedłeś do sprawy powiązanej z wypożyczeniem książki według zasady, że "nic złego nie może się wydarzyć", prawda? I nic bardziej mylnego - po krótszej konsultacji z bibliotekarką udaje Ci się znaleźć coś, co zaintrygowało Cię do chwycenia za daną księgę, w związku z czym z łatwością uniknąłeś wszelkich nieprzyjemności związanych ze swoim pochodzeniem. Bez problemów udało Ci się posiąść dany tytuł, no ba, uzyskałeś nawet najnowsze wydanie - staraj się je szanować!
3 oczka - Z trudem dotarłeś do najbliższych półek ze względu na fakt znajdującej się tutaj wycieczki szkolnej. Znajdujące się na miejscu dzieciaki starały się być co najmniej grzeczne, aczkolwiek z łatwością zauważyłeś pewnego odludka, który nie wiedział, co ze sobą zrobić. Postanawiasz mu dotrzymać towarzystwa, w związku z czym dowiadujesz się dość ciekawych rzeczy o szkolnictwie, ale nie tylko - młody jest samotny i zazwyczaj nie ma z kim spędzać czasu, jako że koledzy z niego szydzą. Mimo wszystko spędzasz z nim chwilę (kto wie, być może z litości, być może z faktycznego zaintrygowania), zaś pod koniec wręcza Ci breloczek! O dziwo przedstawia Twojego patronusa; niemniej jednak jeżeli jest to stworzenie magiczne, reprezentuje on najbardziej podobne pod względem wyglądu zwierzę. Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie!
4 oczka - Twój wzrok, kiedy przekroczyłeś próg biblioteki, wylądował pierwsze na komputerach - być może miałeś z nimi styczność, a może niezbyt, co nie zmienia faktu, że piksele okrywające matrycę przykuły uwagę na tyle, że nie mogłeś się od nich odkleić. Pierwsze zatem zająłeś się znalezieniem odpowiedniej lektury według własnego uznania, by dopiero potem przyjść z lekturą do stanowiska komputerowego. Nie zmienia to faktu, że od razu, kiedy podszedłeś i dotknąłeś urządzenia, te zaczęło świrować oraz wariować, przerażając Cię porządnie. Dziwne skrypty oraz kody zaczęły się wyświetlać, na szczęście głośniki nie wydały żadnego dźwięku, co nie zmienia faktu, że dzieciaki zwróciły na Ciebie uwagę, śmiejąc się pod nosem. Kiedy się od niego odsunąłeś, wszystko powróciło do względnej normalności - niemniej jednak niesmak pozostał, kiedy to udało Ci się dotrzeć do bibliotekarki i wypożyczyć wybrany przez siebie tytuł.
5 oczek - Nie możesz odnaleźć odpowiedniego tomiszcza, co nie zmienia faktu, że wędrujesz od półki do półki, przykuwając uwagę pracowników. Być może nie potrafiłeś dobrać niektórych faktów, co nie zmienia tego, iż ostatecznie udaje Ci się znaleźć to, co zaintrygowało Twoją osobę najbardziej. Kiedy otwierasz stary, najwidoczniej zakurzony egzemplarz, spod kartek wylatuje nieznana płyta! Na nieszczęście nie udaje Ci się jej powstrzymać przed wylądowaniem z hukiem na ziemi, zauważając, że ppchodzi ona od pewnego mugolskiego zespołu (możesz bez problemów wybrać). Nie wiesz jednak, do kogo należy ten nośnik, tudzież postanawiasz go ukryć w kieszeni, kiedy to przyszła do Ciebie bibliotekarka, najwidoczniej w niezbyt dobrym humorze, w związku z czym musiałeś słuchać wywodu o zachowaniu ciszy w bibliotece. Nie zmienia to faktu, że ostatecznie się uspokoiła oraz pozwoliła Ci wypożyczyć lekturę, zaś sam zyskałeś dodatkowy przedmiot. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie!
6 oczkek - Wchodząc do pomieszczenia, zauważasz Harringtona, który najwidoczniej przyszedł zwrócić parę egzemplarzy mugolskiego magazynu. On także spostrzega Twoją obecność, z zaintrygowaniem po części obserwując dalsze poczynania, kiedy to postanowiłeś wypożyczyć książkę. Znajdując odpowiedni tytuł, który wpadł Ci do gustu ze względu na opis znajdujący się na tyłu okładki, postanawiasz zapoznać się na początku z treścią - o dziwo ten był w tak popsutym stanie, że kartki zaczęły lecieć bez konkretnego celu na podłogę. Całe szczęście profesor zdołał odpowiednio zareagować, pomagając w sprzątnięciu bałaganu oraz naprawie książki, za którą pewnie musiałbyś zapłacić. Z zaciekawienia dowiadujesz się paru ciekawostek dotyczących mugolskiego świata. Gratulacje, zyskujesz jeden punkt do dowolnej umiejętności. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie!
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Do końca nie wiedziała co ją podkusiło aby wziąć udział w tych zajęciach. Przecież mugole kompletnie jej nie interesowali. Owszem, mieli kilka przydatnych wynalazków ale na tym jej "zachwyt" się kończył. Może była to zwykła chęć wyrwania się z zatechłych murów zamku? A może potrzebowała odrobiny adrenaliny. Jak pierwsze stwierdzenie było najbardziej poprawne tak drugie... Drugie wręcz dziwne. Adrenalina w świecie mugoli? I co jeszcze? Ubierając najzwyklejsze ubrania jakie miała i chowając różdżkę do plecaka wyszła z domu Alka kierując się w stronę miejsca docelowego. Londyńska biblioteka. Nigdy w takowej nie była i nie sądziła, że nadejdzie dzień w którym to przekroczy jej próg w poszukiwaniu lektury do czytania. A jednak. Idąc chodnikiem żałowała tylko jednego, że nie zabrała ani siostry ani kuzyna. Pragnienie spędzenia kilku minut w samotności było silniejsze niż wieży krwi. Nucąc jedną z nowszych piosenek Łez Feniksa rozglądała się dookoła. Nie miała jeszcze nigdy okazji oglądać ulic Londynu o poranku jednak nie za bardzo widok ten zmienił jej nastawienie do samego miasta. Nadal uważała je za brudne i zaniedbane. W dodatku powietrze wydawało się cięższe. Z miną skazanego zwierzęcia na rzeź otworzyła ciężkie drzwi biblioteki wchodząc do... Tego się nie spodziewała. Biblioteka migolska wyglądała zupełnie inaczej niż ta w jej domu, Alka czy Hogwarcie. Bardziej przytłaczała swojom krzykliwością i nowoczesnością mugolską. Chodź w powietrzu nadal można było wyczuć subtelny zapach książek znajdujących się na półkach. Nie dając po sobie poznać przerażenia zrobiła pierwsze kroki w stronę regału z napisem "książki młodzieżowe". Lustrując wzrokiem regał coraz bardziej na jej twarzy wychodził grymas. Książek była masa lecz kolejne tytuły jakie czytała przyprawiały ją o mdłości. Z ciekawości wyciągnęła pierwszą lepszą książkę. Był nią Zmierzch. Przecytawszy opis z tyłu nie wiedziała czy śmiać się czy płakać. Wampiry zakochane w człowieku? Żywiące się zwierzęca krwią? I co jeszcze niby. Odłożyła książkę z powrotem wychodząc z tego działu. Spędziła w bibliotece kilka godzin szukając odpowiedniej książki. Żadna jednak nie spełniała jej oczekiwań. W końcu w jej dłonie wpadła cienka książka z napisem "Romeo i Julia" . Tytuł coś jej mówił lecz nie mogła sobie przypomnieć co. Słyszała go już gdzieś tylko w innej formie. Nie mogąc sobie jednak przypomnieć wzruszyła ramionami i ruszyła do stanowiska pani bibliotekarki dając jej książkę i mówiąc, że z chęcią ją wypożyczy. Kobieta kiwnęła tylko głową i zajęła się papierologią. - Isabelle Cortez. - kobieta słysząc imię dziewczyny wstukała wszystko w mugolskie urządzenie po czym jej brwi zmarszczyły się. Jeszcze raz słychać było stukot jej palców i klawiaturę i znów widać było marszczenie brwi. Spojrzała na dziewczynę. - Nie ma pani w systemie. - jej ton był obojętny i ani trochę nie wzruszony. Jakby mówiła o pogodzie. Isabelle natomiast lekko spanikowała. I co teraz? Nie mogła wypożyczyć tej książki? Ale jak to. Przecież wszystko było załatwione. Z tego co wiedziała to miała tylko podejść, dać odpowiednie papierki i imię. I już. Takie to proste. Bibliotekarka musiała zauważyć panikę panienki Cortez postanowiła spróbować raz jeszcze. - Niech jeszcze raz poda pani imię i nazwisko ale tym razem przeliterowane. - Isabelle zrobiła o co prosiła i stał się cud. Jej imię widniało w spisie. Bibliotekarka musiała zamrugac kilka razy aby upewnić się, że na pewno dobrze widzi po czym zeskanowała książkę i podała ją dziewczynie - Bardzo Panią przepraszam, za zaistniałą sytuację. Mam nadzieję, że lektura będzie się podobać. - po czym wróciła do swoich poprzednich zajęć. Dziewczyna spakowała książkę do plecaka i wyszła z tamtąd jak najszybciej mając nadzieję, że nie prędko tam wróci. I tu się myliła. Przecież musiała oddać jakoś tą książkę.
Bibloteka. Dziwna prośba, dziwna chęć profesora. Doskonale zdawała sobie sprawę z jego miłości do osób niemagicznych, aczkolwiek nie spodziewała się, że Harrington pośle ich w sam gąszcz biblioteki, która to stała i kusiła swoimi... książkami? Nie wiedziała. Z zewnątrz wyglądała całkiem normalnie, okna normalnie nakreślały wnętrze, zaś Winter trafiła wtedy, gdy bez problemów pałętali się uczniowie pochodzący z innych szkół. Od czasu do czasu wchodzili, większość wychodziło, jednak nie robiło to na niej żadnego wrażenia. Zwyczajnie - pokonała próg drzwi oraz udała się do odpowiedniego pomieszczenia, w którym to miała wypożyczyć dowolną z książek czyhających na regale. Wnętrze zdawało się być harmonijne, chociaż różniło się od wystroju tego pochodzącego z Hogwartu. Było bardziej nowoczesne. Może czasami czarodzieje powinni pójść o krok naprzód oraz zwyczajnie zastanowić się nad tym, czy jest jakikolwiek sens tkwienia w tym samym schemacie wysyłania sobie wiadomości za pomocą sów. Może nie była do tego zbyt negatywnie nastawiona, co nie zmienia faktu, że w pewnym stopniu po prostu nie rozumiała nieraz tych, którzy podobno są w jej świecie. Wiele razy czarodzieje wywyższali się nad mugolami, być może w ramach zemsty za palenie czarownic oraz zwyczajne szkalowanie osób, które posiadają ten dar. O ile Winter była toksycznie pamiętliwa, o tyle nie potrafiła wsadzić każdego do tego samego, jedynego worka. Wejście do biblioteki nie było zbyt utrudnione, co nie zmienia faktu, że zaintrygował ją komputer. Wynalazek, o którym słyszała wiele, czasami miała styczność, aczkolwiek wyjątkowo rzadko. Zastanawiało ją, jak to wszystko działa, aczkolwiek doskonale dziewczyna zdawała sobie sprawę o skomplikowanym procesie wykonywania operacji przez metalowe wnętrze i bebechy takiej machiny. Próba jakiejkolwiek interakcji, kiedy to pochwyciła jedną z książek (czyżby drzewa miały rzeczywiście sekretny żywot?), zakończyła się jednak niezbyt przyjemnie - maszyna zaczęła wariować, pokazywać nieznane napisy, psuć się w jej obecności - czyżby zakłócenia dawały się we znaki, zaś magia, która w niej drzemie, wystarczająco naraziła na jakiekolwiek zauważenie przez ludzi pozbawionych cząstki mocy? Rozejrzała się dookoła, podejmując się bezpiecznej procedury odsunięcia od sprzętu; oczy skupiły się na dzieciakach najwidoczniej śmiejących się z zaistniałej sytuacji. A może padła ofiarą głupiego żartu? Nie była tego świadoma, oskarżać bez powodu też nie chciała. Bez problemu zatem już udała się do bibliotekarki; na ladę wylądowało tomiszcze kompletnie odmienne od innych, podobno opowiadające o tajemnicach skrywanych przez rośliny budujące lasy. Miała nadzieję, że ta nietypowa tematyka nie okaże się za trudna na jej zwoje mózgowe.
| zt
Kostka: 4 Książka:"Sekretne życie drzew"
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Wyprawa do kina to było coś! Nigdy nie sądziłem, że próba wejścia w mugolski świat będzie dla mnie aż takim zderzeniem z rzeczywistością. Nie miałem pojęcia, że mugole także mają własną magię, dopóki nie zobaczyłem tych wszystkich śmiesznych maszyn. Produkcja popcornu czy nalewanie napojów okazały się tak szalenie interesujące, że nieomal zapomniałem, iż przyszliśmy na film, a nie gapić się na papierowe kubki na picie czy bęben podgrzewający kukurydzę. Wybierając się do biblioteki spodziewałem się podobnych cudów. W ramach zachowania incognito, włożyłem na siebie prosty czarny płaszcz. Pod spodem miałem zwykłe spodnie i koszulkę z logo zespołu, jaką moja druga twarz wygrała w loterii na festiwalu muzycznym. Wątpliwe, aby jakiś mugol go znał, ale to nawet lepiej, może uda mi się uniknąć niechcianych rozmów. Nie miałbym nic przeciwko zamienieniu kilku zdań, ale w tym obcym mi świecie wszystko wydawało mi się tak dziwne, tak... fascynujące, że pewien byłem, iż jeśli już otworze usta, z pewnością powiem coś nieodpowiedniego. Milczałem więc, spacerując po londyńskich uliczkach i wypatrując biblioteki. Okazało się, że nie tak trudno do niej trafić, gdyż odnalazłem właściwą ścieżkę zupełnie bez pomocy mugoli. Po przekroczeniu progu czytelni natychmiast uderzyła mnie niezwykłość tego miejsca. Regały z książkami były mi jak najbardziej znajome. Dziwiły jedynie cudaczne maszyny zawieszone na zabawnych, białych sznurkach. Starałem się im nie przyglądać, lecz skupiały na sobie moje spojrzenie tak uparcie, że gdyby nie obecność znajomej twarzy, jak nic zwróciłbym na siebie uwagę. Profesor Harrington, niosąc kilka ciężkich tomiszczy, zamieniał parę słów z bibliotekarką. Czułem na sobie jego spojrzenie, gdy przechadzałem się wzdłuż regałów, starając się wyszperać coś, co chociaż odrobinę mnie zaintryguje. Zawędrowałem na dział dla młodzieży, ale infantylne opisy i cudaczne opisy miłosnych trójkątów natychmiast mnie zniechęciły. Po kilkunastu minutach upartego szperania, znalazłem coś innego niż wszystko - a przynajmniej wtedy tak uważałem! Złoty grzbiet okładki przykuwał spojrzenie. Wilk z Wall Street, głosił napis, lecz ja łamałem sobie głowę czym tak naprawdę jest ta Wall Street, że zasłużyła na umieszczenie jej w tytule. Przeczytawszy krótki opis, zdecydowałem się ją wypożyczyć. Wciągająca i zwariowana rekonstrukcja kariery jakiegoś biznesmena nie mogła być przecież złym wyborem, prawda? Nie doczytałem opinii krytyków, wziąłem na ślepo, aby później móc czerwienić się ze wstydu w dormitorium Krukonów. Kiedy tylko zorientowałem się o Czym (tak, przez duże C) tak często wspomina autor, nie odważyłem się już przyjść z tą książką do domu, lecz póki co jedynie ją wypożyczałem. Wspomniałem, że zanim przeczytałem kilka pierwszych stron, już zgubiłem kilka kartek? Jakież to szczęście, że Edwin był w pobliżu! Pomógł mi uporać się z moim kłopotem, a w dodatku uraczył mnie kilkoma ciekawostkami, między innymi pokrótce wyjaśniając mi czym jest ta Wall Street. Podsycił moją ciekawość. Podziękowałem Harringtonowi i wypożyczywszy Wilka bez większych problemów, opuściłem bibliotekę.
Ostatnim razem - w natłoku zajęć - zdołałam całkowicie zapomnieć, aby przekazać pracę Harringtonowi. Kto wie? czy to wyolbrzymione atrapy, szepczących w głowie wyrzutów niby-sumienia, czy może zaciekawienie spowodowane filmem - przywiodły mnie na kolejną z lekcji mugoloznawstwa. Literatura była o wiele bardziej zagłębioną przeze mnie dziedziną, aczkolwiek - dotąd - wyłącznie w kwestii magicznej. Zachowuj się naturalnie, powtarzam w duszy tę lakoniczną z modlitw, lawirując pomiędzy rzędami fundamentów regałów. Zasady wypożyczania wydają się dla mnie dosyć analogiczne - chociaż metoda jest już kompletnie inna, obca, przywołująca mglistą dekoncentrację. Długo rozważam wybór konkretnej książki - nie mam pojęcia, jaki z tytułów okaże się najtrafniejszy. Ostatecznie, moje palce zaciskają się na okładce powieści George'a Orwella, który to napis spoglądał na mnie wyraźnie. Rok 1984 - w rzeczywistości jest wizją, tak twierdzi rzecz jasna zawarte z tyłu streszczenie. Przyglądam się w owej chwili uważnie, swoim wzrokiem osiadam i przeskakuję wzdłuż tekstu. Postanowiłam sprawdzić się w tym zmaganiu, przekonać się - o różnicy pomiędzy twórcą magicznym a pozbawionym magii. Niestety, trzymana przeze mnie książka - znajduje się w opłakanym stanie. Mogę więc podejrzewać przewędrowanie przez wiele usiłujących poznać lekturę dłoni; z drugiej strony, jej podniszczenie mogło się stać pokłosiem czyjejś nieopisanej frustracji. W jednej chwili żałuję niemożliwości wyjęcia ukrytej starannie różdżki; jedno Reparo powinno rozwiązać nastały problem. Niestety - omal się staję się posądzona o dokonanie destrukcji; nie mam przy sobie, co gorsza, tej ich mugolskiej waluty. Profesor Harrington zdołał jednakże wyruszyć mojej osobie z pomocą - rozwiązał sprawę, otrzymałam już znacznie lepszy egzemplarz - który nie puszczał kartek - jak drzewo liści w dniach jesiennego chłodu.
Było piękne popołudnie, gdy niskie i rude stworzenie przemierzało ulice Londynu w poszukiwaniu biblioteki, gdzie mieli udać się w związku z zajęciami z mugoloznawstwa i towarzyszącej im pracy domowej. Naprawdę ciężko było jej ciężko skupić swoją uwagę na mapie, gdy dookoła było tyle niesamowitych rzeczy! Świat mugoli niewątpliwie różnił się od czarodziejskiego, zawsze ujmując serce Lanceleyówny. Wystawy, jedzenie i przede wszystkim sposoby na życie — wszystko to bez magii — w brązowych oczach Nessy było godne jak największego podziwu. Pomimo wywodzenia się z rodu szlachetnego i noszenia barw nieprezentujących Salazara Slytherina, nie była do niemagicznych uprzedzona. Pokręciła szybko głową, skupiając się na swojej misji — nie mogła nawalić, bo ich świat mógłby znaleźć się w niebezpieczeństwie! Zatrzymała się z cichym westchnięciem, lustrując wzrokiem mapkę, aby ostatecznie zapytać o drogę pewną Panią, która od razu jej pomogła! Biblioteka była niesamowita! Przypomniała trochę szkolną, chociaż wydawała się w jakiś sposób rudej znacznie większa i przede wszystkim bogatsza w księgi. Zawsze dobrze czuła odnajdywała się wśród pergaminów i zakurzonych okładek różnorodnych tomisk, więc i tym razem postanowiła podejść na luzie. Rozglądając się dookoła, ruszyła przed siebie i zniknęła pomiędzy regałami, zastanawiając się, co właściwie powinna wybrać. W jakiś sposób najbardziej interesowały ją książki prawice o magii, bo była żywo zainteresowana, w jaki sposób postrzegają ten temat osoby myślące, że jest ona tylko nieistniejącą fikcją. Przesuwała palcem po swojej szyi, cichutko nucąc pod nosem, gdy zaczepiła ją pracująca tu kobieta. Przez chwilę rudzielec drgnął zestresowany, jednak zaraz powrócił do myśli, że przecież nic złego się stać nie mogło i jak zwykle sobie poradzi, więc nieco żywiej zaangażowała się w konwersację. Dzięki jej pomocy ślizgonka szybko zauważyła wśród tomisk interesujący ją egzemplarz, który wydawał się zwrócić jej uwagę zarówno okładką, jak i krótkim streszczeniem, które znajdowało się na tylnej części obwoluty. O dziwo — wcale o magii nieprawiący! Była to książka bardziej skłaniająca do refleksji, tworząca zbiór luźnych przemyśleń. Do tego ten zapach.. Aż zaciągnęła się nosem, kiwając głową z zadowoleniem! Trafiła na nowiutką sztukę! Po załatwieniu formalności podziękowała i życzyła kobiecie miłego dnia, wychodząc z budynku i wracając do szkoły, aby zaraz zabrać się do czytania — los chciał, że nie miała na wieczór żadnej nauki i żadnych innych planów.
Poznawanie mugolskiej kultury zawsze było zabawne i bardzo interesujące. Za każdym razem, było to jak wizyta w obcym kraju, chociaż dzieliśmy to samo miasto. Harrington był bardzo mądrym nauczycielem i wiedział jak zaciekawić uczniów. Wycieczka do biblioteki ani trochę mi nie przeszkadzała. Wbrew wszelkim pozorom, też czytałem książki - zazwyczaj kilka stron przed snem i o poranku. Chyba jak każdy czerpałem z tego przyjemność. Sama biblioteka nieco mnie zawiodła. Wchodząc tutaj spodziewałem się czegoś znacznie większego, a okazała się być bardzo skromna i biedna. Nawet ludzi wewnątrz nie było zbyt wielu. Nie do końca rozumiałem, czym się kierował Edwin wysyłając nas tutaj. Przecież Biblioteka Brytyjska oferowała znacznie większy wybór. No trudno. Westchnąłem cicho pod nosem i przeszedłem się pomiędzy regałami. Dokładne oznaczenia działów znacznie ułatwiały szukanie czegoś dla siebie. Co chwilę ściągałem jakiś tytuł z półek i czytałem opis książki na jej odwrocie. Niektóre tematy wydawały mi się strasznie dziwne, a jeszcze inne trochę przerażające. Nie potrafiłem zrozumieć co takiego niesamowitego miało być w “50 Twarzy Greya” i też nie odważyłem się, żeby się o tym przekonać. W końcu znalazłem coś dla siebie. “Dawca” wydawał się być bardzo interesujący, szczególnie ze względu na gatunek, który raczej nie był popularny w magicznym świecie. Z uśmiechem na twarzy podszedłem do starszej pani w okularach, która siedziała za blatem i stukała coś w klawisze tego mugolskiego urządzenia. Nigdy go nie rozumiałem, chociaż było bardzo bardzo intrygujące. Staruszka spytała o moje imię i nazwisko, a później oznajmiła, że mnie nie ma. Nie do końca rozumiałem co to znaczy. Z drugiej strony, dlaczego miałbym gdzieś być, skoro byłem tutaj pierwszy raz. Kobieta podsunęła mi jakiś formularz do wypełnienia i długopis do pisania. Zdecydowanie wolałem pióro. Nieco koślawie wypełniłem podanie, a pani założyła mi kartę i z uśmiechem na twarzy wydała książkę.
Tomiszcze grube i niezbyt obszerne, podniszczone i jakże pięknie oprawione; nie mogła postąpić inaczej, musiała zjawić się w miejscu, które było najbliższe jej sercu, a skoro Odetta i tak usłyszała o zajęciach w bibliotece – dlaczego miała z tego rezygnować? Skrupulatnie, raz po raz, poddawała się efemerycznym chwilom, w których to bez trudu podejmowała się kolejnych prób powrotu do życia, byle funkcjonować wśród ludzi, którzy być może, niegdyś byli dziewczęciu niezwykle bliscy. Dostrzegła postać dawnego profesora i zaraz potem podeszła do niego, by ostatecznie – niestety – popełnić niewybaczalne faux pas w postaci zniszczenia książki, która notabene wyglądała na niezwykle starodawną. Uniosła wymownie brwi, jakby w przepraszającym geście i nie hamując w żaden sposób wilowego uroku, zmusiła Harringtona do iluzorycznego zatopienia się w jej błękitnych tęczówkach. Mężczyzna oczywiście pomógł Lancaster, a ta jakby idąc za ciosem – wzięła odrestaurowaną książkę, która tym razem musiała pozostać bezpieczna, wszak lektura sama w sobie wydawała się niezwykle intrygująca. Odeszła w swoją stronę, nie zwracając już uwagi na nic, ponad to, że musiała poświęcić więcej czasu na egzystowanie wśród ludzi. To jednak wydawało się absurdalnie nierealne.
Kostka: 6 Książka: Portret Doriana Graya
/zt
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Co za bezsensowne zadanie. Jakby wypożyczanie książki było nam do czegoś potrzebne w życiu. Wbrew temu co myślał o mnie Harrington, nie byłem skończonym idiotą i radziłem sobie w świecie mugolskim lepiej, niż niejeden dorosły czarodziej. To ze społeczeństwem miałem większy kłopot. Jednakże, skoro już udzielił nam zgody na wyruszenie w teren, skrzętnie z niej skorzystałem. Przy okazji wycieczki do Londynu udało mi się odwiedzić kilkoro znajomych, dzięki czemu zdołałem dotrzeć na miejsce o jeden dzień później, niż początkowo zakładałem. Wiecie.., trzeba było jakoś opić spotkanie po kilku tygodniach nieobecności. Więc otworzyliśmy butelkę mugolskiej gorzały i straciliśmy poczucie czasu. Niemniej jednak, w końcu do tej biblioteki dotarłem. Wymiętoszony i wyraźnie nieświeży. Wypiliśmy zdecydowanie zbyt dużo i szczerze, chciałbym móc rzucić na siebie samego obliviate. Niestety, nie urwał mi się film. Nie potrzebuję tego, aby stać się prawdziwym zwierzęciem. I ruszyłem pomiędzy regały, aby wybrać sobie cokolwiek. Tak, dokładnie cokolwiek, bo było mi cholernie wszystko jedno. Nie zamierzałem czytać tej książki. Mój wzrok podążył w stronę szeregu komputerów. Zdecydowanie coś kombinowałem, lecz przeszkodziła mi w tym szkolna wycieczka. Kurwa, zawsze pod górkę! Zakląłem pod nosem i spróbowałem wyminąć dzieciaki. Na drodze stanął mi jeden z nich, zdecydowanie smutniejszy od reszty. Wiedziony jakimś niespotykanym porywem serca zapytałem go w czym problem. A wtedy on zaczął opowiadać. Poznałem jego problemy, ciesząc się w duchu, że nie mam już dwunastu lat i nikt nie jest w stanie mi zagrozić. Dałem mu kilka rad. Między innymi takich, aby zawsze uderzał pierwszy i nie dał skorzystać przeciwnikom z elementu zaskoczenia. Poleciłem mu też kilka ważnych punktów witalnych, z których mógł uczynić swój cel. Ach, jakże pięknie zepsułem to dziecko, a to wszystko zaledwie w kwadrans. Młody, wiedziony jakimś niezrozumiałym dla mnie gestem, podarował mi przedziwny breloczek. Cholera, skąd znał mojego patronusa? Przebrzydłe, śledzące człowieka gówniarze! Przyjrzałem się łabędziowi, obracając brelok kilkukrotnie w palcach zanim wsunąłem go do kieszeni. Po tym wszystkim mogłem już kontynuować poszukiwania. "Pachnidło. Historia pewnego mordercy", och tak, ten tytuł brzmiał wystarczająco ciekawie! Nie kłopotałem się czytaniem opisów z tylnej okładki. Po prostu skorzystałem z komputera i znalazłem w necie odpowiadającą mi (pierwszą lepszą) recenzję. Wydrukowałem ją z pomocą bibliotekarki (mam wrażenie, że nawet mugole czasami nie wiedzą jak to obsłużyć, a co dopiero czarodzieje) i zabrałem ze sobą, aby później bezczelnie ją przepisać i wysłać do Harringtona. Tymczasem, naprawdę wypożyczyłem tę książkę. Tylko po to, aby powozić się z nią po szkole. No wiecie, Swansea coś czyta. Szok, co nie? Z Pachnidłem w łapie opuściłem bibliotekę.
[zt]
3
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Nie zapowiadało się, aby miała trudności w wypożyczeniu książki. Najprawdopodobniej nawet miała w tej bibliotece kartę, założoną jeszcze przed laty, nim rozpoczęła się jej magiczna przygoda. Pewnie zatem wkroczyła do budynku, nie spodziewając się ujrzeć nauczyciela. Cóż, ktoś, kto naucza mugoloznawstwa musi być na bieżąco z kulturą niemagiczną. Uśmiechnęła się do niego, witając się kulturalnie. Czuła na sobie wzrok mężczyzny, gdy szukała książki, zbaczając siłą rzeczy ku działowi ze sztukami walki. Nie minęło parę chwil, jak upatrzyła sobie niezbyt gruby podręcznik do aikido. Zerknęła na tył okładki, zainteresowana tako tym stylem, jak i samą książką. Skuszona, otworzyła go. Wiedziała, że jest w złym stanie. To było widać już po zewnętrznej części tomiku. Ale nie spodziewała się, że kartki ze środka posypią się na wszystkie strony. Kucnęła, zbierając je szybko oraz słysząc czyjeś kroki. Kiedy uniosła głowę, ujrzała profesora. Zasłonił ich swoją osobą, kiedy niepostrzeżenie rzucał Reparo na zebrane przez jasnowłosą części książki. Co prawda miała swoją różdżkę, schowaną w torbie, wolała jednak nie ryzykować używania owej w miejscu pełnym osób niemagiczych. Ulżyło jej zatem, kiedy nauczyciel przyszedł z pomocą. Uniknęła konieczności płacenia, a i wdała się z nauczycielem w miłą rozmowę dotyczącą najnowszych zmian systemów bibliotecznych. Co prawda nie była tak mocno związana ze światem czarodziejskim, ale przebywanie w Hogwarcie sprawiało, iż jej wiedza dotycząca elektroniki i komputerów z roku na rok coraz mocniej rdzewiała. Z przyjemnością zatem wysłuchała profesora, dziękując mu na koniec raz jeszcze, aby po tym wypożyczyć książkę bez żadnych trudności.
Udało Ci się wcześniej wypożyczyć - mimo wszystko musiałeś zwrócić po wykonaniu zadania domowego książkę do biblioteki. Edward Harrington otrzymał bez problemów recenzje, tudzież pozostawało tylko uporać się z ponownym udaniem do biblioteki, tym razem bogatszy o dodatkową wiedzę. Teoretycznie nic nie powinno się stać, niemniej jednak wcześniejsza wizyta pewnie utwierdziła Cię w przekonaniu, że różne rzeczy mogą się wydarzyć ze zdarzeń kompletnie losowych.
Rzuć kostką!
TERMIN: DO 09.11 23:59
Kostki
1 oczko - Mimo iż tutaj wcześniej już byłeś, nie zauważyłeś nieprzyjemnego progu, o który niefortunnie się potknąłeś. Z wielkim hukiem wylądowałeś na podłodze, wypuszczając z dłoni również tomiszcze, które chciałeś jak najszybciej zwrócić i mieć spokój na dzisiaj z obcowaniem ze światem mugolskim. Na szczęście pani pomaga Ci wstać, zaś Tobie nic się nie stało, poza obdartym kolanem. Jak najszybciej, zszokowany bądź po prostu zawstydzony, oddajesz twór kultury na blat oraz znikasz za drzwiami, udając się do wyjścia z budynku. Ewidentnie zrobiłeś z siebie niezdarę!
2 oczka - Kto wie, być może zainteresował Cię dorobek kultury mugolskiej, a może po prostu nie wiedziałeś, co masz zrobić ze swoim wolnym czasem - przechadzając się spokojnie między regałami po zwróceniu wypożyczonej wcześniej książki. Przeszedłeś do działu z magazynami, czujnymi oczami rozglądając się po otoczeniu. W pewnym momencie zauważasz na podłodze błysk oraz dostrzegasz 10 galeonów! To ewidentnie Twój szczęśliwy dzień - zgłoś się po nie w odpowiednim temacie!
3 oczka - W pewnym momencie postanawiasz (być może ponownie?) zwrócić swoją uwagę na mugolskie urządzenia. Tym razem wylądowało na drukarkę, która służyła bardziej jako punkt ksero, wypluwając z siebie kartki ku Twojemu mniejszemu lub większemu zdumieniu. Całokształt działania machiny wydawał się być skomplikowany, co nie zmienia faktu, że urządzenie zaczęło szwankować, wypluwając z siebie kartki bez ograniczeń i z dość zaskakującą szybkością. Z przerażeniem patrzysz i się oddalasz, zaś cała wina wadliwego działania drukarki zostaje zwalona telefonicznie przez bibliotekarkę, której jak najszybciej zostawiłeś tomiszcze na blacie i zwyczajnie poszedłeś.
4 oczka - Wchodzisz powoli oraz ostrożnie, chociaż nie wyglądało na to, aby ktoś zamierzał Cię po prostu zjeść. Podchodzisz normalnie do bibliotekarki znajdującej się za blatem - bez problemów zwracasz wypożyczoną wcześniej książkę oraz odchodzisz w spokoju. Nie spotyka Cię żadne z przykrych zdarzeń!
5 oczek - Biblioteka zdawała się być miejscem znacznie odmiennym od tej w Hogwardzie - również działanie wypożyczania było istną zagadką. Kiedy zwracasz księgę w stronę pracownika, nagle okazuje się, że zwróciłeś podobno ją po terminie oraz musisz zapłacić za przetrzymanie tomiszcza bez wcześniejszego powiadomienia. Na nic zdały się tłumaczenia, już miałeś zapłacić w walucie czarodziejskiej, kiedy to do biblioteki wszedł profesor Harrington, uiszczając odpowiednią opłatę w odpowiedniej już walucie. Gdyby nie on, na pewno wpadłbyś w jeszcze większe tarapaty! Przypomina Ci jeszcze raz o różnicach w mugolskim świecie oraz po zwróceniu magazynów odchodzi w swoim kierunku.
6 oczkek - W pewnym momencie dostrzegasz dziwną maskotkę umiejscowioną między regałami. Zdziwiony na początku przyglądasz się całokształtowi przedmiotu, manufakturze materiału. Kiedy postanawiasz podejść bliżej, zauważasz, że to pluszak w kształcie Twojego patronusa; niemniej jednak jeżeli jest to stworzenie magiczne, reprezentuje on najbardziej podobne pod względem wyglądu zwierzę. Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie!
Mimo kolejnych zajęć jestem wciąż nastawiona nieufnie trudno się zresztą dziwić. Wychowywałam się w zupełności magicznej, odosobnionej rzeczywistości Doliny Godryka - nie miałam najmniejszych potrzeb do ukrywania się z istniejącą magią. Obecności mugoli doświadczałam wyłącznie podczas wycieczek prosto w objęcia betonowej stolicy - widziałam - rozlewające się tłumy, wartkim strumieniem przepływające twarze, nieznane i pozbawione większego ciężaru znaczeń. Kilka pomniejszych spotkań - podróż do kina albo do biblioteki, nie mogły natychmiastowo rozproszyć mojego nieodzownego przeczucia. Czułam się całkowicie obco - zupełnie, jakbym kroczyła po grząskiej ścieżce pełnej poukrywanych sideł. Przychodzę wobec tego do biblioteki spokojnie, dzierżąc w swych dłoniach Rok 1984. Podobnie jak zawsze, próbuję wypaść możliwie najnaturalniej - chociaż wręcz bije od przybieranej przeze mnie wówczas postawy - nieunikniona rezerwa. Całe szczęście, obecnym razem udało mi się w perfekcji utrzymać swą koncentrację - zwracanie książki okazało się niezbyt skomplikowaną czynnością - niebywale podobną do wyuczonych, tak doskonale znanych z obrębu magicznych wypożyczalni lektur. Nie zostawiam za sobą obfitujących w nieścisłość zgrzytów. Odchodzę uspokojona, z wyraźnym odczuciem ulgi.
Prawdę powiedziawszy, gdyby Harrington nie przypomniał nam o zwróceniu książek do biblioteki, prawdopodobnie nawet nie postałoby mi to w głowie. Nie uznałem tego za swój obowiązek. Wprost przeciwnie. Skoro już pofatygowałem się do biblioteki i odstałem swoje przy regałach, przyjąłem za pewnik, że "Pachnidło" wróci tutaj wtedy, kiedy to JA będę sobie życzył je zwrócić, a nie wtedy, gdy szanowna biblioteka sobie o nim przypomni. Wkurzony - a jakże - że muszę znowu dreptać do Londynu, wparowałem przez drzwi. Chciałem rzucić książkę na blat i odejść, ale po załatwieniu wszystkich formalności w stylu imię i nazwisko, numer buta, tytuł książki okazało się, że mam za nią zapłacić. Co, kurwa? Zapłacić za coś, co służyło mi za podstawek na farby? Nie, jeszcze lepiej. Miałem płacić za PRZETRZYMANIE. Tak jakby ktokolwiek jeszcze czytał tak stare książki. Natychmiast się we mnie zagotowało. Właśnie zamierzałem zamienić z bibliotekarką kilka słów, kiedy to znikąd pojawił się Harrington. Kurwa, ten facet mnie śledził czy jak? Zapłacił za mnie (w odpowiedniej walucie), rzucając mi podejrzliwe spojrzenia spode łba. Widząc moje wzburzenie zapewne spodziewał się po mnie tego co zwykle i skorzystał z okazji, aby się wtrącić. Świetnie, chociaż miałem problem z głowy. I kilka funtów w kieszeni.
5 i [zt]
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Oddanie lektury było tylko kolejną formalnością, jakiej musiałem dopełnić. Nie spodziewałem się, że ksiązka sama z siebie postanowi odnieść się do biblioteki, ale i tak odrobinę niezręcznie czułem się z "Wilkiem z Wall Street" dzierżonym w dłoniach. Kiedy wypożyczałem tę książkę, nie sądziłem, że pikantne sceny aż tak silnie podziałają na moją wyobraźnię. Nie byłem kompletnie niedoświadczony, aczkolwiek, gdy czytałem opisy starć Jordana z Księżną, zaczynałem wątpić czy moje doświadczenie w ogóle można doświadczeniem nazwać. Dlatego teraz, gdy przemierzałem ulice Londynu, miałem wrażenie, że wszyscy dokładnie wiedzą co idę oddać i o czym jest ta książka. Starałem się zbytnio nie rozglądać, aby nie płoszyć się przypadkowymi spojrzeniami i najpewniej dlatego udało mi się potknąć o własne nogi. A raczej o próg, jakiego wcześniej nie zauważyłem. Padłem jak długi wraz z książką, jaka - ku mojemu przerażeniu - przeszurała radośnie po posadzce. Jakaś kobieta pomogła mi wstać, a ja, czerwony jak burak, podziękowałem jej i rzuciłem się aby jak najszybciej oddać Wilka i zwiać z biblioteki. Teraz to dopiero byłem zawstydzony! Błyskawicznie poradziłem sobie z oddaniem książki i nie minęło kilka minut, a już oddalałem się od biblioteki, aby deportować się w jednej z uliczek.
1 i [zt]
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Przeszukała cały pokój chcąc znaleźć tą nieszczęsną książkę. Kołdra leżała na podłodze, poduszki na najbliższym fotelu, z komody zniknęły sterty ubrań leżąc teraz spokojnie na podłodze. Nawet szafa miała swoje pięć minut. Cała jej zawartość leżała poza nią czekając na powtórne poukładanie. Dobrze, że istniały zaklęcia na takie okoliczności bo sama sprzatała by ten bałagan godzinami. I dopiero teraz ją olśniło. Accio. Czemu wcześniej nie pomyślała o tym zaklęcia. Podnosząc się z podłogi wyciągnęła różdżkę od razu używając zaklęcia. Książka znalazła się w ciągu sekundy. Kolejne zaklecie i pokój wyglądał jakby dopiero co ktoś w nim sprzątał. Zadowolona wyszła z domu pakujące po drodze książkę do torby. Biblioteka nie zmieniła się ani o cal. Była taka sama jak wtedy gdy dziewczyna po raz pierwszy przekroczyła jej próg chcąc wypożyczyć książkę. Nawet zapach się nie zmienił. Wzdychajac weszła po schodach na górę kierując się od razu do biurka pani bibliotekarki i kładąc na nim książkę. Kobieta spojrzała jedynie na nią całkowicie bez wyrazu i od razu zabrała się do pracy. Kilka razy spoglądała to na dziewczynę to na monitor. Zdezorientowana Isabelle już miała pytać czy w czymś jest problem jednak kobieta ją uprzedziła dając do zrozumienia, że oddała książkę po terminie i musi zapłacić odpowiednią kwotę pieniędzy. Z początku Isabelle nie miała pojęcia co ta kobieta do niej mówi. Jakie po terminie? Jakie pieniądze? Dopiero po paru sekundach zdała sobie sprawę, że zadluzyla książkę. No pięknie, jeszcze tego brakowało aby dawała tej pani jakieś pieniądze. Zniesmaczona wyciągnęła sakiewke z torby chcąc dać jej odpowiednią kwotę. Na szczęście powstrzymał ją profesor Harington mówiąc, że jest jego uczennicą i to on zapłaci. Bibliotekarka przystała na jego propozycje i wzięła od niego pieniądze instruujac Isabelle aby więcej nie zadluzyla książek. Przystanela w głębi serca obiecując sobie, że nigdy nie wypożyczy już mugolskiej książki. Po podziękowaniu profesorowi wróciła do domu.
Wypożyczona przez ślizgonkę lektura była ciekawa i ujmująca. Nessa miała wrażenie, że dzieło opisane przez nią w pracy domowej dotyczy wszystkich ludzi, a podział na magicznych i mugoli zwyczajnie nie istnieje. Była to przyjemna książka, podobnie jak samo doświadczenie zdobyte podczas wizyty w świecie pozbawionym magii oraz w bibliotece, która nie była tak straszna, jaką ją malowali. Trzeba przyznać, że tu było wiele podobieństw pomiędzy Hogwarcką a Londyńską! Oczywiście sprzęty czy same w sobie tomiska znacznie się różniły, ale procedura na całe szczęście była praktycznie taka sama. Gdy nadszedł dzień oddania własności lokalu, ruda była nieco podekscytowana zbliżającą się wizytą w tak bliskim, a tak obcym świecie. Studentka z optymizmem i energią wspięła się po schodach, aby zaraz zniknąć w olbrzymim budynku i pokonać znajome już korytarze, które prowadziły do głównej izby biblioteki. Wysokie regały wypełnione księgami nico przytłoczyły niską dziewczynę, jednak zaraz, dość grzecznie, powędrowała w stronę miejsc, gdzie przebywały pracujące tu bibliotekarki oraz bibliotekarze. Nikogo nie było. Zamiast tego, uwagę brązowych oczu przykuło jakieś ustrojstwo, które wydawało z siebie dziwne dźwięki i pluło papierem. Ślizgonka rozejrzała się dookoła, po czym podeszła do przedmiotu i zaczęła dokładniej go badać, wciskając losowe przyciski i z pewnością wywołując wewnętrzny armagedon w maszynie. Skończył się on niekontrolowanymi trzaskami i pluciem papieru, świstem oraz dziwnymi dźwiękami, które sprawiły, że uciekła z miejsca zbrodni. Podeszła do innej pani, oddając książkę i udając niewinną. Z przerażeniem słyszała strzępki rozmowy dotyczącej wadliwej drukarki, po czym, jak gdyby nigdy nic, pożegnała się i wyszła. Misja zakończona sukcesem, pomimo drobnych kłopotów i książka wróciła do swojego domu. z/t Kostka:3
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Książki pozwalały mu zapomnieć o wszelkich nieprzyjemnych sprawach, żebra nadal go bolały. Nadal wydawały z siebie silne, widoczne impulsy bólu, przez które to czuł się nie najlepiej. Niemniej jednak zmieszanie z błotem przez współpracowników odbiło się trochę na jego całokształcie emocjonalnym, w wyniku którego głowę zaśmiecało zbyt wiele złych myśli. Myśli, których należało się pozbyć, choć wcale to nie było do końca łatwe - fatum nie pozwalało mu przede wszystkim na uniknięcie nieszczęścia. Przeczuwał, że coś złego może się stać. Podejrzewał, że życie nie postanowi zakończyć na pobiciu, kopaniu, uderzaniu w jego pozostałe części ciała. Po twarzy na szczęście nie było niczego widać - czego nie można było powiedzieć o żebrach, które ciągle bolały i posiadały zmiany w kolorystyce skóry. Czuł się jak na smyczy, zaś wolność wydawała się być najpiękniej ubranym kłamstwem - w białą, niewinną sukienkę, ze złotymi wstążkami, niemniej jednak z widocznymi rogami umiejscowionymi na głowie. To tylko chwila, gdy otrzyma kolejny cios, kolejny głuchy dźwięk uderzania o tkankę mięśniową okrywającą kości, które i tak nie uniknęły zniszczeń. Musiał uważać - musiał przede wszystkim zachować spokój. Całe szczęście - książki wydawały się być wyjątkowo odpowiednim towarzystwem. Nawet jeżeli uznawany był za dziwaka, nadal lubował w literaturze typowo mugolskiej, nie rozumiejąc tej należącej do czarodziejskiego świata. Dawało mu to w pewnym stopniu przewagę, choć wcale o niej nie myślał; poruszał się naturalnie wśród nie-magów, poruszał się tak, jakby rzeczywiście należał do ich społeczności. Jakby nie było - czuł się wśród nich o wiele bardziej bezpiecznie, przeczuwał, że mogliby w pewien sposób zapewnić mu coś w rodzaju zrozumienia; niemniej jednak nie wiedział, jak to uczucie mogło być wyjątkowo zgubne. Odniósł na ladę odpowiednie tomiszcze - powiązane przede wszystkim z elektroniką, choć można było wśród okładek poszczególnych lektur zauważyć, że dotyczą one również szeroko pojętej literatury historycznej. “Światło, którego nie widać” przeszło do historii - zeskanowane przez bibliotekarkę, znalazło wyjście w postaci ponownego umiejscowienia na odpowiednim z regałów. Matthew rozpoczął poszukiwania nowych książek, choć nie było to wcale takie proste - przez te kilkanaście lat zdołał przewertować zbyt wiele tytułów, do których jednak potrafił powracać - ze względu na pozytywne wspomnienia. Szukał czegoś powiązanymi z kabelkami… sieciowymi. Nikogo nie powinno zatem zdziwić, że przeszedł do całkowicie innego działu, mając nadzieję na znalezienie odpowiedniej lektury.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scar miała trochę wolnego, więc tak dla odmiany postanowiła zrobić coś bardziej produktywnego od obżerania się żeberkami w zamkowej kuchni. Nie żeby żeberka straciły dla niej wartość - nadal pozostawały dla niej jednym z najistotniejszych powodów jej egzystencji i jej największą oraz najgorętszą miłością. Tego dnia jednak postanowiła wypełznąć z lochów i w ogóle z Hogwartu. Biorąc na drogę jedynie dwie paczki ciastek i żelki, ruszyła do Londynu. Miała do oddania jeszcze kilka książek, a nie pogardziłaby też czymś nowym do czytania. Mogła być sobie czarownicą, ale jeśli chodzi o lektury, zdecydowanie wolała mugolskie dzieła. Bo czy istnieje coś równie dobrego, jak skandynawski kryminał i udka w panierce późnym wieczorem? Po wejściu do biblioteki oddała przeczytane już książki, a później beztroskim krokiem ruszyła wgłąb labiryntu regałów zastawionych książkami. Nogi automatycznie zaniosły ją do działu z kryminałami. Wybrała dwie powieści Camilli Läckberg, których jakichś cudem wcześniej jeszcze nie dorwała, i ruszyła dalej. Po drodze zawędrowała jeszcze do części z fantastyką, skąd wzięła kolejne dwa tomy. Jak to ona - jedną z książek zaczęła czytać od razu, intuicyjnie poruszając się między regałami. Pech chciał, że na jej drodze wyrosła jakaś postać. Zaczytana Scar nawet nie zwróciła na to uwagi, przez co dosyć mocno zderzyła się z jakimś facetem. Chwilę później wybrane przez nią powieści z hukiem spadły na podłogę, a ona sama zachwiała się na nogach. Gdy odzyskała równowagę, spojrzała przed siebie. Ową przeszkodą okazał się znajomy czarodziej. - Oo, witaj, Matt - przywitała się, uśmiechając się trochę szerzej i pochylając się, aby zebrać książki. - Dawno cię nie widziałam. Co u ciebie słychać? - zapytała, zbierając powieści i zerkając na uzdrowiciela.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Życie bardzo często powodowało u niego odruch wymiotny - niemniej jednak bardzo często był zmuszony do powstrzymania się przed oznajmieniem tego szerszej grupie ludzi, dzięki którym czuł się coraz to gorzej i gorzej. Przedstawiciele gatunku homo sapiens wydawali się być wyjątkowo trudnymi do rozgryzienia osobnikami - atak, którego się nie spodziewał, odniósł mniej lub bardziej poważne skutki. Niemniej jednak nie mógł się poddawać - bywały gorsze dni, gorsze sytuacje, przecież - jak by nie było, Matthew Alexander - przez parę lat prześladowali Cię sami Ślizgoni, czyż nie? Cóż zatem znaczą te słowa, które wydobyły się z ust współpracowników? Kompletnie nic. Pustkę, otchłań skazaną na niemalże natychmiastową porażkę - czysta nicość przedzierająca się przez struktury materiału, którym tak szczelnie się okrywał. Nie oznacza to jednak, że nie poniósł innych szkód, mniej przyjemnych - wystarczyło zwyczajnie zwrócić uwagę na jego nastawienie do pozostałych osób pracujących w Świętym Mungu. Nie oskarżał. Nie pluł jadem na prawo i lewo - zamiast tego zaczął mieć kompletnie gdzieś tych, którzy przyczynili się do tak cholernej zdrady. Niemniej jednak, rzutowało to również po części na jego relacje z ludźmi - musiał się uwolnić, rozerwać trzymające go w ryzach łańcuchy. Przymknął oczy bardziej, gdy postanowił wziąć sobie parę podręczników topologicznych, w których zawarta była budowa sieci; Ellen Hopkins również zawitała wśród stosów wziętych tomiszczy. O dziwo znajdował w jej sztuce coś ciekawego; był dość nietypowym czytelnikiem, gdzieniegdzie trochę nauki, gdzieniegdzie trochę literatury. Nie wiedział jednak, czy będzie w stanie wczuć się w świat wykreowany w “Cranku” - wszak ostatnio empatia nie była jego najmocniejszą stroną; zanikała wśród stosu papierów zwanych “rutyną”. Nie zmienia to jednego faktu - nagłe wyjście, nagłe zderzenie, ponowny ból rozprzestrzeniający się poprzez klatkę piersiową. [i]Szlag by to trafił[/b] - nie powiedział, skupiwszy się na nowym elemencie zaintrygowania - zauważył wcześniej znaną sobie dziewczynę, która miała w zwyczaju dawać pokazy śpiewu w najróżniejszych barach - dziewczynę, która wypożyczała mugolskie książki, no i następnie je zbierała. - Witaj, Scar. - odpowiedział na jej powitanie, choć na twarzy pojawił się delikatny grymas bólu; o ile odporność na jakiekolwiek obrażenia zdawała się być podwyższona, o tyle jednak solidne uderzenie zdawało się przerwać odrobinę proces zrastania kości. Na szczęście w torbie posiadał Szkiele-Wzro; wystarczyło zastosować odpowiednie dawki, by się pożegnać z problemem. Niemniej jednak, mimo naruszonych nerwów, które dawały jasny sygnał, by unikać poruszania się, postanowił jej pomóc z kolejnymi tytułami. - Jak widzisz… wzloty i upadki, różnie z tym bywa. - powiedział szczerze, spoglądając w jej stronę, unikając jednak kontaktu wzrokowego. - Jak mija nauka w szkole? Nie wiedziałem, że wolisz literaturę należącą do osób niemagicznych. - zapytał, zagaił, byleby nie musieć opowiadać o swoim nędznym przypadku.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scar wypełzła z dormitorium z jeszcze jednego powodu. Była właśnie w trakcie kupowania swojego własnego mieszkania, więc chciała powoli odzwyczajać się od zamkowych wygód. Nic nie mogło trwać wiecznie, więc musiała w końcu porzucić mieszkanie w szkolnym dormitorium. Przynajmniej nikt nie będzie się skarżyć na to, że pół nocy burczało jej w brzuchu. Przecież to nie jej wina, że ma ponadprzeciętne zapotrzebowanie energetyczne! Gdyby nie to, że w bibliotece nie wypada jeść, nawet teraz coś by przegryzła. Pewnych zasad wolała jednak nie łamać. Przebywanie w bibliotece uspokajało ją. I choć wolała zapach krwi, to zapach książek i tuszu drukarskiego w jakiś dziwny sposób ją odprężał. Pewnie dlatego, że kojarzył jej się z samotnością i spokojem, a często właśnie tego szukała. Tłumy ludzi często ją dezorientowały i męczyły, a w obecnych czasach biblioteki i księgarnie ziały pustkami, dzięki czemu stanowiły doskonałe kryjówki przez życiem towarzyskim. Zauważyła grymas przebiegający przez twarz Matta chwilę po ich zderzeniu. Zaintrygowana uniosła brew, ale nie zapytała o to. A nuż mężczyzna sam zacznie temat? Tak naprawdę mocno w to wątpiła. Wiedziała, że akurat ten czarodziej nie jest zbytnio wylewny. Zamiast rozpoczynać przesłuchanie, zebrała rozsypane na podłodze książki, przyjmując od towarzysza podniesione przez niego tomy. Nie przeszkadzało jej też unikanie kontaktu wzrokowego. Sama niespecjalnie za tym przepadała. - Tak, znam to. Jak mawiają mugole, raz na wozie, raz pod wozem - zgodziła się z Mattem, układając trzymane książki w porządny stosik. - W szkole idzie mi nieźle, ale zawsze mogłoby być lepiej. I tak, lubię mugolską literaturę. Jakoś nie mogę przekonać się do tych czarodziejskich powieści. Czegoś im brakuje - dodała ironicznie, potrząsając lekko głową. Wiedziała, że czarodziej specjalnie kieruje temat na jej osobę, ale nie zamierzała mu odpuszczać. Trochę się już przecież znali. - A teraz może mi powiesz, co oznaczał ten grymas przy naszym zderzeniu? - zapytała, przechylając lekko głowę. Z reguły nie bywała ciekawska, ale znała Matta wystarczająco aby wiedzieć, że sam z siebie do niczego się nie przyzna.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Znał to - wiedział, jak człowieka ciągnie do pozornej wolności - kłamstwa okrytego najpiękniejszym z możliwych ubrań wieczornych. Niestety - niezależnie od tego, co można było sądzić o pozornym znajdowaniu się bez łańcuchów i bez krat uprzykrzających widok, było to tylko złudzenie. Matthew doskonale o tym wiedział, kiedy to szczelnie okrywał się pościelą, gdy przychodziły coraz to zimniejsze, nastawione na wirujący w powietrzu śnieg, dni. Wiedział, kłębił pod kopułą czaszki wszystko to, co zdawało się być absurdalne, niemniej jednak boleśnie prawdziwe. Nie żył, nie pozwalał na to, by ktoś koloryzował jego świat - stawiał przede wszystkim na realizm, na to, co można zmienić, na to, czego można w swoim życiu, krótkim i przelotnym, doświadczyć. Każdy człowiek rozpoczyna z pustą kartką, która z czasem zapełnia się mniej lub bardziej dokładnym tekstem świadczącym przede wszystkim o nabytej wiedzy - niemniej jednak im bardziej wypełniał on puste miejsca, tym również stawał się mniej przejrzysty, a w związku z tym - zagmatwany i pozbawiony większego sensu. Wdech i wydech, zapomnienie o tym, co go spotkało, o tym, co pozostawiło wielkie, czarne plamy - choć nie było to wcale takie proste. Czuł się zepsuty, czuł się przede wszystkim samotnie - i o ile samotność była jego nieodłącznym towarzyszem, brak jakiegokolwiek wsparcia rzutował; rzutował zbyt mocno, zbyt dokładnie, zbyt precyzyjnie - zatruwał myśli krążące między kolejnymi komórkami, zaburzał prawidłowość procesu postrzegania świata. Książki działały na niego odprężająco, relaksująco - niczym zwierzęta. Pozwalały zapomnieć o świecie, o tym, co go otacza, pozwalały odciąć się od nadmiernie intensywnego światła, zbyt głośnych dźwięków, niespodziewanego, niezbyt lubianego dotyku. Nadmiar tego prowadził go do nieokreślonej bliżej paranoi; choć prędzej czuł się wymęczony psychicznie. Fizycznie też - zważywszy uwagę na to, z czym się zmagał. Do tego, jakby nie było, doszło porażenie prądem; w jego własnym mieszkaniu. Na szczęście nic nie zapowiadało się, by nagle miał się osunąć na podłogę i stracić przytomność, wraz z rytmem serca nieustannie zmniejszającym się z każdą możliwą sekundą. - Albo wrócić z tarczą lub na tarczy. Choć brzmi to o wiele bardziej dramatycznie. - rzucił komentarzem, gdy pomagał Scar zadbać o to, żeby wszystkie tomiszcze bez problemu dostały się w jej ręce. Jakby nie było - mógł nie wychodzić z założenia, że nic go nie spotka - a tu proszę - sama panna Craven we własnej osobie. Tego nie spodziewała się pewnie nawet hiszpańska inkwizycja - niemniej jednak nie był w humorze do żartów; nie bez powodów łapał je jako ostatni. - Przedostatni rok studiów, jak mniemam? - zagaił, zapytał, choć wiedział, że odpowiedź będzie twierdząca. Mówiąc wprost - miał pamięć do liczb. Zauważał je, był w stanie umieścić w bezpiecznej szufladzie, przywiązać do konkretnego wydarzenia. Kiedy poznał dziewczynę, ta jeszcze uciekała z sierocińca, chodziła po okolicznych pubach, zarabiając parę groszy za wokal, urozmaicając tym samym pobyt podczas dni wolnych. - Dla mnie brakuje im szczypty realizmu. - odpowiedział, choć trudno było jakkolwiek zinterpretować jego słowa; o ile sam nie podlegał w obecnej chwili znacznie większej interpretacji przez Scar. Czarodziejska literatura wydawała się być zbyt prosta, zbyt banalna, pozbawiona problemów, zaskakująco idealna pod każdym względem. Lepiej patrzy się, gdy bohater powieści próbuje własnymi, okaleczonymi dłońmi naprawić swój błąd, niż przy pomocy różdżki użyć Reparo. Sam wolał pierwsze próbować manualnie rozwiązać uszkodzenia, choć nie zawsze było to możliwe, zważywszy na ich zasięg - w ostateczności sięgał po środki typowo magiczne. - Powiedzmy, że miałem drobny wypadek w pracy. - odpowiedział szczerze; czy to był jednak wypadek? Jakby nie było, nie spodziewał się nagłego ataku ze strony współpracowników - i dlatego, wypisując się na własne żądanie, chodził nadal z poobijanymi żebrami. Nie lubił kłamać, ale też starał się delikatnie wyminąć niezbyt komfortowy temat.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scar ostatnio też czuła się nieco samotnie. A przynajmniej takie miała wrażenie. Nie była do końca pewna, czy to co czuje, to samotność. Równie dobrze mogła to być jedna z innych, niezbyt pozytywnych emocji, których nie potrafiła rozpoznać. A skoro nie wiedziała, co tak dokładnie ją trapi, to wolała za dużo się nad tym nie zastanawiać. Przecież i tak raptem nie pozna różnicy między uczuciami, których tak na dobrą sprawę nigdy nie odróżniała, a może i nie czuła. Patrząc jednak na te wszystkie dramaty miłosne i inne szopki, cieszyła się, że nie pisane jej było przeżywanie takich załamań uczuciowych. Wyglądało na to, że same z tym problemy. I jak tu nie doceniać zalet bezuczuciowego, prostego świata? Książki jednak wyzwalały w niej jedno z tych uczuć, które dobrze znała. Spokój. Czytając nie musiała też myśleć i analizować otaczającego ją świata. Tak było łatwiej. Dzięki książkom lepiej rozumiała też otaczających ją ludzi. Empatia nie była jej mocną stroną, lecz dzięki książkom nauczyła się rozpoznawać pewne schematy cechujące konkretne stany emocjonalne. To w pewien sposób ułatwiało jej funkcjonowanie w społeczeństwie. Choć i tak czuła się niezręcznie, gdy ktoś obok niej przeżywał załamanie lub coś podobnego. Umiejętność pocieszania też nie należała do jej zalet. Słysząc przytoczone przez Matta przysłowie pokiwała jedynie głową. Nie było sensu przerzucać się kolejnymi tekstami, bo zapowiadało się na to, że mogliby to kontynuować przez dłuższy czas. A uzdrowiciel nie wyglądał jakby miał ochotę na potyczki słowne. - Tak, dobrze pamiętasz. Jakimś cudem jeszcze mnie nie wyrzucili za słabą frekwencję. A nawet jeśli nie zdam, to zawsze mogę wrócić do śpiewania w barach i gospodach - dodała po chwili namysłu. Grunt to mieć plan awaryjny, nieprawdaż? A z własnego doświadczenia wiedziała, że tułacze życie nie zawsze bywa takie złe. - Może nie tyle realizmu, co problemy w nich przedstawiane są jakieś takie... banalne. Za dużo w nich magii i są takie... monotematyczne - powiedziała powoli, sama nie do końca wiedząc, co tak dokładnie miała na myśli. W czarodziejskich książkach, jak na jej gust, było po prostu za dużo magii. Trochę to ironiczne, ale Scar wychowała się na mugolskich książkach i to one bardziej do niej przemawiały. Były też o wiele bardziej zróżnicowane, zwłaszcza biorąc pod uwagę fantastykę i literaturę science fiction. No i te komiksy... Pokiwała głową ze zrozumieniem. Wiedziała, że Matt mówi prawdę i nie chciała więcej na niego naciskać. Sama często też pomijała niewygodne szczegóły, nie widząc potrzeby zwierzania się innym z własnych problemów. - Właśnie, jak ci idzie kariera uzdrowiciela? Pracujesz w Mungu, prawda? I czy dobrze mi się wydaje, że to ty prowadzisz warsztaty z magii leczniczej dla studentów? - zapytała, kojarząc pewne fakty. Raz nawet chciała wybrać się na te zajęcia, ale ostatecznie nie znalazła motywacji. Nie była zbyt dobra z uzdrawiania, a wolała nie rzucać się na głęboką wodę.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
W tłumie bywał wyjątkowo samotny. Niezależnie od starań, niezależnie od pozytywnych stron, które widział, a które przeniknęły z czasem, ludzie, mimo ich obecności, nie znaczyli zbyt wiele dla Matthewa pod względem relacji. To nie tak, że ignorował ich istnienie, zaś brak jakichkolwiek emocji rzeczywiście oddawał to, co kłębiło się pod kopułą czaszki uzdrowiciela - życie w jego przypadku stało się wyjątkowo okrutnym tworem, nad którym nie mógł jednak zapanować; jakby posiadało własną wolę, powoli wpijało swoje naszprycowane trucizną igły w jego umysł. Być może czasami nie rozumiał, być może był zbyt zacofany pod względem własnych doświadczeń, wszak nie było dane mu przeżywać rozterek miłosnych, załamań pod ich wpływem oraz uroków studenckiego życia podczas uczestnictwa do szkoły wyższej. Nie posiadał miłości, czy kiedykolwiek został narażony na jej działanie? Owszem, ale tylko wtedy, gdy był młodym aspołecznikiem z widocznymi problemami w nawiązywaniu jakichkolwiek więzi z rówieśnikami. Śmierć matki przyczyniła się do wygaśnięcia z jego życia ojca, a tym samym wystąpienia jeszcze większego uczucia samotności wśród pozostałych uczniów z klasy. Był wyjątkowo trudnym człowiekiem do rozgryzienia, niemniej jednak w atmosferze własnego eteru i niedostępności czuł się znacznie bezpieczniej - chociażby ze względu na fakt tego, iż nie musiał się tłumaczyć ze wszystkiego, choć z trudem kłamstwa potrafią nasuwać się na jego język. Brzydzi się sztuczną prawdą, fałszem ubranym w jak najpiękniejsze ubrania. Im więcej przebywał wśród tłumu, tym znacznie częściej zauważał pewne schematy rządzące społeczeństwem. Ciche westchnięcie było wystarczającym znakiem usunięcia niepokoju z własnych myśli, dzięki którym znajdował się w istnej pułapce umysłu; nie wiedział, co może odwrócić się przeciwko niemu, dlaczego tak musi się prędzej czy później stać. Potrzebował kontroli absolutnej, potrzebował przede wszystkim kontroli nad własnymi, pływającymi w atmosferze eteru zdaniami przeszywającymi narząd znajdujący się pod kopułą czaszki oraz kędzierzawych, ciemniejszych już włosów - w przeciwnym przypadku doprowadzał samego siebie do rozpadu. Książki pozwalały mu na spokojne przewertowanie własnych ukrytych sekwencji, pozwalały na zrozumienie tego, czego wcześniej nie potrafił zrozumieć, zaś zapach świeżo wydrukowanych sekwencji liter - pozwalał mu na zachowanie należytej równowagi i stabilności. - Byleby być sklasyfikowanym, zdać i zapomnieć. Typowy system edukacji. - powiedział jak najbardziej szczerze. W szkole - owszem, nauczył się praktyki, niemniej jednak, gdyby postanowił na własną rękę podejmować się nauki, zdołałby znacznie więcej przyswoić do głowy. Ostatnio skupił się na zaklęciach - uzupełniając wiedzę, która zniknęła w upływających dniach, miesiącach i latach - by móc następnie myśleć dalej, a przede wszystkim skupić się na samym sobie. Spojrzał w jej stronę, jakby ją rozumiał, gdy powrócili do kwestii książek. To prawda - ta sama tematyka, te same sytuacje, coś, do czego przywyknęli. Mugole posiadali wyjątkowy dar przelewania własnych wizji na papier przy pomocy pierwsze klawiszy, a dopiero potem urządzenia zwanego drukarką. Skupiali się na najróżniejszych wizjach, a nie tylko rzeczywistości, z którą do czynienia miał każdy czarodziej. Postapokaliptyczna opowieść? Czemu nie. Futurystyczny ruch transhumanizmu, który opiera się na bardziej zaawansowanie technologicznie obiektach? Jak najbardziej. Wymyślenie własnego świata z nowymi zasadami? To autor jest bogiem własnych struktur ziemi. - Być może to magia powoduje, że są wyjątkowo banalne. - powiedział, mruknął, zauważył, gdy to wymieniali się zdaniami na ten temat. Jakby nie było, poprzez fakt istnienia zaklęć, wiele problemów można było rozwiązać od ręki. Mugole musieli radzić sobie na swój własny, oryginalny sposób. Cieszył się po części na duchu, że Scar nie naciskała, nie nalegała, nie wymuszała obowiązkowej odpowiedzi - to mu najbardziej w tej dziewczynie się podobało. Jakby nie było - ludzie byli zbyt ciekawscy tego, co się dzieje w życiu mniej ważnych dla siebie osób; oczekiwali nagłego upadku, zniszczenia, dysfunkcji, by móc następnie zwyczajnie żerować na nieszczęściu. - Awansowałem na uzdrowiciela dyżurnego. - przyznał się, choć niemałym kosztem. Wymagało to nie tylko poświęcenia ze swojej strony, braku czasu na przyjemności, poświęcenie się obowiązkom narzucanym przez fakt wykonywanego zawodu, jakkolwiek by to brzmiało, niemniej jednak również naraził się pozostałej kadrze. Wyzywany od dziwaków, miał ochotę zapomnieć o całej kwestii, aczkolwiek ta chodziła po jego głowie niczym cień czekający tylko na odnalezienie najsłabszego punktu w postawie mężczyzny. - Tak, prowadzę. Może nie ma tłumów, ale przynajmniej jest należyty spokój. - nawiązał, gdyż do wykonywania tego zawodu nie było zbyt wielu chętnych. Z roku na rok brakowało wymaganych rąk do pracy - wybierali inne zawody, skupiali się na pozostałych przedmiotach, zostawali innymi ludźmi. I całkowicie rozumiał ich działania; tytuł uzdrowiciela wiąże się z ogromną odpowiedzialnością. - Z jakiego powodu pytasz? - zapytał, wszak ciekawość musiała być czymś wywołana, aczkolwiek nie napierał na odpowiedź.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scar również czuła się w pewnym stopniu samotnie w tłumie. U niej jednak brało się to raczej z ułomności emocjonalnej. Empatia była zjawiskiem jej nieznanym. Niejednokrotnie nawet przebywając wśród przyjaciół, czuła się odgrodzona od nich niewidzialnym murem. O ile jeszcze potrafiła w pewnych sytuacjach zrozumieć ich radość czy smutek, tak już ze zrozumieniem głębszych emocji szło jej o wiele gorzej. Nie rozumiała rozpaczy z powodu zawodu miłosnego, czy też nie potrafiła zrozumieć uczucia nienawiści. A już zupełnie obce było jej okazywanie współczucia. Na ogół jednak starała się przynajmniej udawać, że coś do niej dociera w wymiarze emocjonalnym. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby wszyscy mieli ją za jakąś psychopatkę. To właśnie książkom zawdzięczała w dużej mierze znajomość tych emocji i uczuć, które potrafiła rozpoznać, czy to u siebie, czy u innych. W dobrych, mugolskich książkach opisy były tak barwne i dokładne, że nawet Scarlett często potrafiła zrozumieć, o co w danym stanie emocjonalnym chodzi. Czytanie ułatwiało jej także wytrzymanie w sierocińcu. W całym Londynie nie było chyba gorszej placówki od tej, w której przyszło jej się wychować. Wspomnienia z tego okresu były na tyle nieprzyjemne, że na ogół unikała rozmów o szczegółach swojego dzieciństwa. Gdyby nie książki podkradane wychowawcom, na lekturze których skupiała się przez większość czasu, jej losy potoczyłyby się pewnie zupełnie inaczej. Nie mogła nie zgodzić się z opinią Matta o systemie edukacji. Postanowiła jednak nie wygłaszać swoich opinii, a jedynie pokiwała głową. System ten był już tak utrwalony, że raczej niewiele można było w nim zmienić. Wymagałoby to dużo pracy i kombinowania, a ostatecznie zmiany i tak pewnie by się nie przyjęły. - Tak, to pewnie przez to. Wystarczy spojrzeć na mugolską literaturę fantastyczną. Mugole nie mają pojęcia o istnieniu magii, a światy przez nich tworzone są na ogół dobrze przemyślane i fascynujące - powiedziała, gdy weszli na temat banalności książek czarodziejów. Ci, którzy naprawdę mieli kontakt z magią, nie potrafili stworzyć w swoich powieściach oryginalnego świata. Wszystko było zbyt mocno inspirowane otaczającym ich czarodziejskim światem. Mugole pod tym względem puszczali wodze fantazji, tworząc w ten sposób coś niezwykłego. I to lubiła Scarlett. Tak samo jak mugolskie kryminały, w których detektyw do wszystkiego dążył sam, nie wyręczając się na każdym kroku magią. Scar sama nie lubiła, gdy ktoś zbyt mocno dopytywał się o jej przeszłość, dlatego tez sama nie wymuszała od nikogo odpowiedzi na pytania, które mogłyby być dla niego niewygodne. Poza tym i tak pewnie nie zrozumiałaby emocjonalnej strony problemu Matta, więc wolała dać mu spokój. To bywało lepsze od rozdrapywania emocjonalnych ran czy blizn. - Oo, to gratuluję. Choć też nie zazdroszczę. To musi być ciężka praca - powiedziała, uśmiechając się jednym kątem ust. Ona nie wyobrażała sobie spędzania takiej ilości czasu na użeraniu się z chorymi. To wykończyłoby albo ją, albo tych, którym miałaby pomóc. - A tak z ciekawości. Zastanawiałam się, czy może nie wpaść w przyszłości na te zajęcia. Teraz, gdy wiem kto je prowadzi, może się skuszę - dodała, uśmiechając się nieco szerzej. - Jak ci się w ogóle pracuje ze studentami? - zapytała. Wiedziała, że zajęcia z jej rówieśnikami potrafią wyprowadzić z równowagi.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Tłum, którym się otaczał, był wyjątkowo toksyczny. Pozbawiony przede wszystkim świeżego powietrza - powietrza, którego tak potrzebował. Zamiast tego dusił się, jego płuca dawały wyraźne oznaki, że coś jest nie tak, że coś powoduje ich wewnętrzny rozpad, niemniej jednak uzdrowiciel nie przestawał brnąć w to, czego jeszcze nie zakończył. Musiał dotrwać, musiał przede wszystkim przetrwać, nawet jeżeli stanowiło to wyzwanie. Ludzie bywali przede wszystkim fałszywi, nieszczerzy - wiedział o tym doskonale, choć starał się nie wrzucać wszystkich do jednego worka - wówczas byłby skazany na porażkę. Musiałby przyznać się do własnych błędów upaść bezwładnie na kolana, pokazać skruchę oraz słabość, czego się najbardziej obawiał. Nie bez powodu jego całokształt był utrzymywany w ledwo co stabilnych ryzach - niemniej jednak wymagały kogoś, kto by je poskładał do jednej całości. Starał się rozumieć, starał się przenikać przez własne struktury umysłu oraz zwyczajnie poczuć to, co bohaterowie książek, z którymi miał do czynienia, gdy opuszki palców delikatnie muskały manufakturę papieru. Niestety - było to dla niego zbyt trudne, co nie oznacza, że został z tych emocji całkowicie wyzbyty. Większość z nich, dla własnego bezpieczeństwa, trzymał krótko na łańcuchach, nie dając im ani chwili do wykazania się - ukrywane w cieniu, przybierały na sile, stawały się demonami, stawały się przede wszystkim czymś nieznośnym. Matthew jednak to akceptował, wierzył, że będzie w stanie, jeżeli nadejdzie taka okazja, zwyczajnie wykazać się opanowaniem. Niestety - załamania psychiczne doskonale pokazywały jego największe słabości oraz to, że wystarczy szturchnięcie, aby przesunąć go do bardzo niebezpiecznej granicy, przez którą to mógł zniknąć raz na zawsze. System edukacji tak naprawdę ograniczał - powodował, że ludzie nie chcieli się kształcić. Powodował, że cenne minuty były zapominane, że czas odgrywał najmniej istotną rolę. Według niego, choć nie bez powodu, szkoła miała nakierowywać, ale niezbyt wiele rzeczy z niej wyniósł. Prędzej siniaki, złamany nos, poobijane żebra - jakby nie było, stawał się jedną z najpopularniejszych ofiar u Ślizgonów. Niedawno też stał się kolejnym celem, jednak to wszystko odbyło się w pracy - niefortunnej, pozbawionej jakichkolwiek podstaw, a wszystko wynikało z tego, że był inny. Że nie wpasował się w to, co od lat mówiło mu społeczeństwo - może to nawet i lepiej. - Poniekąd, ciekawie byłoby niektóre z pomysłów tchnąć do życia w świecie czarodziejskim. - odpowiedział jak najbardziej szczerze, spoglądając na okładkę tytułu, który ze sobą niósł. Pomijając oczywiście parę podręczników na temat elektroniki, Crank zdawał się dotyczyć, z tego, co zdołał wyczytać z okładki, ludzkiego życia, ludzkich spraw - opisanych co prawda nietypowym językiem, niemniej jednak dotyczyło egzystencji jednego z wielu przedstawicieli gatunków homo sapiens. Świat czarodziejski był wyzbyty wad, wyidealizowany. Cierpienie ludzkie wydawało się być zbyt doświadczalne, by mogło zostać pominięte - nie bez powodu zatem trzymał przy pomocy dłoni wspomniany wcześniej tytuł, spoglądając tęczówkami w stronę ścieżki, którą powinni się udać, by zwyczajnie wypożyczyć wybrane przez siebie egzemplarze. Cieszył się, że nie pytała. To bardzo mu pomagało, a przede wszystkim - umożliwiało spokojne poruszanie się po poszczególnych platformach. Bez pośpiechu, na spokojnie, nikt nie pospieszał go, a przede wszystkim nie nakładał na jego barki tej niezbyt przyjemnej presji, przez którą czuł się zwyczajnie zbyt przeciążony pod względem psychicznym. Poprawiwszy kurtkę, skupił się mocniej na temacie rozmowy - bycie uzdrowicielem dyżurnym wiązało się z pewnymi wyrzeczeniami pod względem prywatnego życia, niemniej jednak dawało wymaganą satysfakcję. Czasami trzeba było wyjątkowo uważać, by przez drobny przypadek nie wpaść w pułapkę wykonywania własnego zawodu dla dobrej opinii oraz egoistycznej natury, zamiast zdobycia doświadczenia dla samego siebie. Nie odpowiedział na pierwsze pytanie zatem, kiwnął tylko porozumiewawczo głową. - Bywa różnie. Mało osób przychodzi, bo mało kto się tym interesuje. - rzucił, stawiając przede wszystkim na prawdę. - Nie jest źle. Wydają się słuchać, a przynajmniej takie odnoszę wrażenie.[/b]