Sędziwy pan Butterworth od okołu czterdziestu lat handluje skrzatami domowymi nie tylko na terenie Doliny Godryka, ale i całej Anglii. Jego asortyment zawsze jest sprawdzony, a co najważniejsze, szeroki. Można u niego zamówić wyjątkowego, doskonale wyszkolonego skrzata, a także otrzymać najzwyklejszego, wystarczającego na dobry początek. Wnętrze sklepu przypomina malutki hotel z wydrążonymi kajutami, które zamieszkują poszczególne skrzaty. Kiedy wchodzi kolejny klient, stworzenia z zainteresowaniem przyglądają się, starając zwrócić uwagę, właśnie na siebie.
Wazne informacje 1. Każdy skrzat posiada swoje statystki. W chwili, gdy rozgrywasz wątek i zaznaczysz, że w zadaniu tym pomaga Ci twój skrzat, do swoich statystyk doliczasz te należące do skrzata. Przykładowo: masz 5pkt z gotowania, a twój skrzat 5. Rozgrywasz wątek w którym gotujesz obiad, wystarczy więc, że napiszesz, iż skrzat co jakiś czas Ci podpowiada, a możesz policzyć, że na ten wątek masz w sumie 10 punktów. 2. Aby korzystać z punktów swojego skrzata, musisz wpisać go w swój kuferkowy ekwipunek. 3. Wystarczy posiadać jednego skrzata na rodzinę, aby korzystać z niego mógł każdy spokrewniony z kupującym. Skrzat słucha partnera swojego właściciela tylko po ich ślubie! Skrzat słucha tylko pełnoletnich właścicieli - tym samy, aby go kupić, trzeba mieć minimum 17 lat. 4. Właściciel może teleportować się ze swoim skrzatem bez względu na to, czy sam opanował taką umiejętność. Właściciel może wzywać skrzata w każdym momencie. Wyjątkiem są tylko różnego rodzaju testy, czy próby teleportowania się do Hogwartu - w tych wypadkach magia skrzata nie zadziała. 5. Chcesz mieć skrzata z wyższymi statystkami, ale przywiązałeś się do swojego poprzedniego i nie chcesz go wymieniać? Możesz po prostu awansować go na wyższy poziom! W tym celu musisz dopłacić należną różnicę w cenie, wówczas twój skrzat będzie posiadał statystyki z opłaconego, wyższego poziomu. 6. W jedną statystkę skrzata można ulokować maksymalnie 5 punktów!
Rozliczeń dokonuj w tym temacie.
Skrzaty:
Skrzat (1 stopnia) = 100 G
★ 4 punkty do rozdania w dowolne statystyki kuferkowe.
Skrzat (2 stopnia) = 150 G
★ 7 punktów do rozdania w dowolne statystyki kuferkowe.
Skrzat (3 stopnia) = 200 G
★ 9 punktów do rozdania w dowolne statystyki kuferkowe.
Skrzat (4 stopnia) = 300 G
★ 12 punktów do rozdania w dowolne statystyki kuferkowe.
Skrzat (5 stopnia) = 400 G
★ 15 punkty do rozdania w dowolne statystyki kuferkowe.
Skrzat (6 stopnia) = 500 G
★ 17 punktów do rozdania w dowolne statystyki kuferkowe.
Skrzat (7 stopnia) = 600 G
★ 20 punkty do rozdania w dowolne statystyki kuferkowe.
Autor
Wiadomość
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Lubiła przeprowadzać kuchenne rewolucje jednak zbieranie zakupów, sprzątanie... to katorga. Gdyby mogła to jadałaby codziennie w restauracjach jednak nie ma co ukrywać, pensja uzdrowiciela psychiatrycznego nie była na tyle wybitna, aby pozwolić sobie na bogactwo jadania w restauracjach. Wolała te pieniądze przeznaczyć na przykład na skrzata domowego. Dom Alexa był zbyt cichy jak na jej minimalne standardy. Samotność również bywała dokuczliwa, a więc działała, angażowała się w wiele pomniejszych spraw i wyolbrzymiała je do rozmiarów niebotycznych. Cieszyła się, że może podzielić się tym z Theo. On rozumiał ją bez najmniejszego problemu. Zajęta była opowiadaniem o swoich planach, a więc nie dostrzegała tego cienia w jego oczach. Zapewne za jakiś czas coś do niej dotrze wszak zawodowo uczona była czytania z ludzi, ale póki co mogli skoncentrować się na przyjemnych aspektach pogawędki. - Jego nieobecność dłuższa niż jedno popołudnie doprowadza mnie do szału, Theo. - przyznała rozbrajająco szczerze, a iskra powagi przemykająca po jej jasnych oczach potwierdzała istnienie cięższych emocji w tej kwestii. - Dlatego też chcę zrobić to malutkie lodowisko. Nawet nie wiesz ile razy wypominam mu, że za mało przebywa w domu... a gdy ja zostałam do późnej nocy w pracy to przyszedł do szpitala, zmusił recepcjonistkę do wydania mu przepustki jako... pacjent!, uwierzysz? Przyszedł do mnie jako pacjent, na konsultację. Ośmielił się mnie opieprzyć, że zaniedbałam swoje zdrowie, a potem wyniósł mnie na rękach ze szpitala. Na oczach wszystkich moich znajomych i interesantów. - streściła barwną historyjkę, a przy tym policzki jej nabrały cieplejszego odcienia. Powinna przedstawić w tej sytuacji obraz niesprawiedliwości we wzajemnym ochrzanianiu się za nieobecności, a wyszło tak, że zdradzała się ile to przysparza jej radości. - Chętnie wezmę cię do pomocy przy tym lodowisku. Sowicie się nakarmię bo niestety, ale Alex nie czuje smaków i zapachów więc gucio, cokolwiek przyrządzę to usłyszę od niego to psotliwe "wyborne". - wywróciła oczyma, ale wyraźnym było jak bardzo silne uczucie kłębiło się w jej trzewiach. Każdy dzień z Alexem był dniem niesamowitym. Potrząsnęła głową i wróciła do rzeczywistości. Gdyby mogła to opowiadałaby o nim bez przerwy, a zdawała sobie sprawę jakie mogło być to uciążliwe. Nie zauważyła nawet kiedy znaleźli się już przed sklepem. Weszli do środka bo jednak na zewnątrz panował solidny ziąb. Dzwoneczek nad drzwiami zdradził ich przybycie. Od razu po wejściu otrzymali od ekspedienta formularze do wypełnienia. - Och, nie wiedziałam, że skrzaty mają stopnie przygotowania w służeniu rodzinie. - co podpowiadało jak bardzo nie znała się na tych stworkach. Theo również nie powinien się na tym znać, ale co dwie głowy to nie jedna, prawda? Wierzyła, że znajdą dobrego skrzata.
Nie to, żeby sam przepadał szczególnie za sprzątaniem i z uśmiechem na ustach biegał po domu z odkurzaczem, czy nawet z użyciem wielce pomocnego Chłoszczyścia; po prostu od sprzątania jeszcze bardziej nie lubił bałaganu. Porozrzucane po kątach rzeczy, plamy na blacie w kuchni, a nawet samotny pyłek kurzu unoszący się tuż przy listwie potrafiły zepsuć mu nastrój. Poza tym każdy miał swoją piętę achillesową, a gdyby miał wskazać swoją, zapewne postawiłby na prasowanie. Nie potrafił się obchodzić z żelazkiem, spalił przynajmniej kilka ciuchów, a z uwagi na zamieszkiwanie w mugolskiej okolicy, niekiedy obawiał się pochopnego rzucania zaklęć – jak gdyby ktoś miał go podejrzeć przez okno. Paranoiczne myślenie, co? A jednak czasami łapała go taki irracjonalny lęk. Nic dziwnego, że zwykle prostował swoje koszule późnym wieczorem, w świetle księżyca, mając przynajmniej gwarancję, że nikt nie przyczai go z różdżką w ręku. - Oho. – Prychnął pod nosem, pocieszony myślą, że nie tylko on padał ofiarą własnej tęsknoty. Najwyraźniej była to przypadłość rodzinna. – Przyzwyczajenie nie pomaga? – Chyba nawet nie oczekiwał odpowiedzi, chcąc jedynie podnieść ją na duchu. Domyślał się bowiem, że dopóki Voralberg pracuje w szkole, sytuacja raczej nie ulegnie znaczącym zmianom. Praca nauczyciela nie należała wszak do najłatwiejszych, a i wymagała częstej obecności w murach zamku. Nie zamierzał jednak mówić tego kuzynce wprost. Nie miałby serca. – Pomogę z tym lodowiskiem, ale jak obiecasz mi, że nauczysz mnie hamować na łyżwach. Nigdy się tego nie nauczyłem, zwykle waliłem po prostu o bandę. – Obiecał, że wesprze ją w realizacji „planu radzenia sobie z rozłąką z ukochany”, który swoją drogą okazał się więcej niż uroczy. Aż było mu trochę szkoda, że nie kontynuowali tego tematu, ale za to zaraz otworzył szerzej oczy, słysząc co takiego wyczynia zakochany Alexander. – Cooo?! – Wyrzucił z siebie z wyraźną nutą zaskoczenia, ale i rozbawienia, bo historyjka rzeczywiście należała do tych barwniejszych. – Jak w jakiejś komedii romantycznej! – Podekscytowanie nadal mu nie minęło, ale przez to… jakby coś ukłuło go w serduszku. - Ten Twój Alex… nie ma jakiegoś przystojnego brata... albo lepiej kuzyna? – Nie chciał dać po sobie tego poznać, dlatego zdecydował się obrócić to ukłucie w żart. - Czekaj…. Czemu nie czuje smaków i zapachów? – Zapytał po chwili namysłu, żywo zaciekawiony, nie będąc pewnym czy nie ominął jakiegoś istotnego szczegółu ich rozmowy, czy może Sam w potoku słów nie zdążyła mu wyjaśnić sytuacji. Tak czy inaczej chciał wiedzieć. Nie przeszkadzało mu również to, że panna Carter tak wesoło gawędziła o swoim partnerze. Może i nie znał go zbyt dobrze, może i jemu samemu ostatnio nie wszystko układało się tak pięknie, ale niezależnie od okoliczności, cieszył się szczęściem swojej kuzynki. Puścił dłoń dziewczyny tuż przed wejściem do sklepu, a spoglądając na otrzymane od sprzedawcy formularze, rozpiął suwak przy kurtce, racząc się przyjemnym ciepełkiem, które nie sposób było uświadczyć dzisiaj na zewnątrz. – Ja też nie, a to oznacza, że chyba słabego doradcę sobie wybrałaś… – Westchnął głośno, bo wstyd mu było przyznać, że nie przygotował się do tej wizyty. A przecież powinien! Zawsze musiał mieć wszystko dopięte na ostatni guzik i sam nie wierzył, że „oczytanie tematu skrzatów domowych” wypadło mu z głowy. Chyba ostatnio naprawdę nie był sobą. – Hmm, wiesz co? Może skupmy się na priorytetach. Osobowość, ona jest ważna, musi ci się przecież dobrze z nim lub z nią współpracować, prawda? No i dobrze też, żeby ten skrzat lub skrzatka znał się na kuchni. – Podpowiedział, a chociaż nie były to rady zbyt odkrywcze, miał nadzieję, że jakkolwiek pomogą. Postawiony przed wyborem człowiek często zapominał przecież nawet o najbardziej oczywistych rzeczach.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Przy rodzinie i ukochanym mogła rozgadywać się i regulować poziom wylewności po wielogodzinnym przymusie powściągania emocji podczas pracy z pacjentami. Z tego też powodu jej głos brzmiał teraz tak melodyjnie i wesoło, jakby była nastolatką, a nie ponad trzydziestoletnią kobietą. Zapewniła gorąco kuzyna, że nauczy go hamowania na łyżwach i ogólnie będą się świetnie bawić, a i z pewnością nie zabraknie gorącego grzańca i brykającego Abla. Powinien popracować nad relacją z jej psiakiem, przecież ten też należy do rodziny. Opowiadała zatem o tym, co Alex ostatnio zrobił i choć z początku była zbulwersowana takim sposobem budowania jej renomy poważnej magiopsychiatry, to w efekcie końcowym uśmiechała się z taką dozą czułości. - Podpytam go... z twoim tajemniczym adoratorem nie wyszło? - zapytała bezpardonowo, być może niedelikatnie jednak Theo nie był jej pacjentem i nie praktykowała w tej kwestii sugerowania pewnych tematów, aby sam przyznał co się stało. Tutaj pytała wprost, patrząc przy tym spokojnie w jego oczy, zapominając na moment o lodowisku i kupnie skrzata. Cały czas nie do końca oswoiła się z myślą, że jej mały kuzyn interesuje się mężczyznami, co nie zmienia faktu, że miałaby za to nim gardzić. Miłości nie interesuje płeć. - Wypadek w młodzieńczych latach w Hogwarcie. - wyjaśniła nieco zwięźle, bo jednak ten temat powinien wyjaśnić sam Alexander, nie ona. Posłała kuzynowi uśmiech dyskretnie sugerujący, że niewiele może o tym opowiedzieć. Nie w cudzym imieniu. W sklepie było całkiem miło jednak wybór skrzatów był przeogromny. Słyszała szepty, pomruki, gwar komunikujących się między sobą istot, dywagujących na temat który z nich zostanie wybrany. - Co dwie głowy to nie jedna... może jak mi coś umknie to ty to spostrzeżesz. - tak naprawdę całe to wyjście to był też pretekst do spotkania się z kuzynem. Nie chciała mówić głośno o tym jak niełatwo przychodziło jej od nowa budowanie życia towarzyskiego, ale w Wielkiej Brytanii, nie w kochanej Irlandii. - Myślę, że przydałby mi się jakiś młody skrzat, ale bystry. W kuchni jestem roztrzepana... czasem o czymś zapomnę. Nie chcę staruszków, bo jak się przyzwyczaję to nie chcę go potem tracić. - zaznaczała odpowiednie kwadraciki w formularzu. - Myślisz, że co jeszcze powinien ogarniać? - gotowanie i sprzątanie wchodziło w podstawową bazę umiejętności. Nie była pewna czy jest coś jeszcze. Może coś w związku z ogrodnictwem...
Zdecydowanie powinien popracować nad relacją z Ablem, chociaż trzeba chyba uczciwie powiedzieć, że zanotowali pewien progres, skoro psiak podczas ostatniej jego wizyty nie warczał groźnie i nie łypał na niego swymi ślepiami tak wściekle, jakby chciał go zagryźć, przerzuć i wypluć. Theo naprawdę uwielbiał zwierzęta, ale z niewyjaśnionych powodów stworzenia magiczne nie czuły się zbyt komfortowo w jego towarzystwie. Zdarzały się wyjątki, a z Ablem… cóż, mógł chyba jedynie liczyć na to, że przebrną jakoś przez te trudne początki i wreszcie pieszczoch da mu się chociaż pogłaskać. Póki co nie było go jednak w pobliżu, więc nie musiał się martwić na zapas. Zamiast tego raczył się melodyjnym, wesołym tembrem głosu kuzynki, który chyba każdemu poprawiłby nastrój. Nawet jeżeli nie czuł się najlepiej, a pewne obawy pukały do jego serca aż nazbyt mocno, tak miał wrażenie, że obecność Samanthy przynajmniej w części je uciszyła. Niewykluczone też, że w potoku jej słów nie miał po prostu czasu skupiać się na zmartwieniach i nie wyolbrzymiał ich tak, jak to czynił w samotności. - Nie jestem pewien. – Westchnął cicho, bo jednak temat powrócił… A właściwie sam był sobie winien, bo to przecież nie kto inny, a on sam, nie w pełni świadomie, ale go przywołał swym niewinnym żartem. – Nie ma dla mnie ostatnio czasu. Wiesz, jest sporo starszy, ma rodzinę i niby to rozumiem… Pewnie szuka prezentów świątecznych dla dzieci i w ogóle, ale… – Nie dokończył, zdając sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nigdy nie rozmawiali o jego… No właśnie, chciałby powiedzieć „partnerze”, ale chyba powinien pozostać przy „romansie”. Tajemniczy adorator. – Znaczy to nie tak, żebyś nie myślała! Nie bawię się w odczepianie wagonów, ani nic takiego. Jest po rozwodzie. – Miał świadomość jak bardzo źle ta cała opowieść wybrzmiała, a w konsekwencji spalił buraka i machnął na to wszystko ręką, chcąc pokazać tym samym kuzynce, że w rzeczywistości to wcale nie ma o czym rozmawiać. Nie ma żadnego problemu. Wszystko dobrze się skończy. A on przecież wcale nie gustuje w mężczyznach i nie jest gejem. Szlag by to, chyba tylko przy niej czuł się w tej kwestii aż tak niekomfortowo. Niby chciałby tak jak ona, cieszyć się, opowiadać o swej wielkiej miłości, ale ostatnio nie miał zbytnio o czym mówić, a poza tym… nadal było mu z tym dziwnie. Wzruszył więc delikatnie ramionami, jakby na znak tego, że nie muszą rozwijać tego tematu i z pewną ulgą skupił swoją uwagę na Alexie. Przynajmniej dopóki nie uzmysłowił sobie wagi wypadku i tego jak mężczyźnie musi być w życiu ciężko. – Cholera. Nie wiedziałem. – Mimowolnie skrzywił w usta, nie wiedząc nawet jak zareagować. – Współczuję mu. – Mruknął po tym zresztą zupełnie szczerze, bo nie wyobrażał sobie uraty węchu i smaku utrzymującej się na trwałe. Nigdy więcej nie poczuć smaku pizzy albo hamburgera? Brzmiało jak jakiś koszmar, ale nie dopytywał. Zrozumiał znaczenie tego dyskretnego uśmiechu. Jeżeli ktokolwiek miał mu o tym wypadku opowiedzieć w drobniejszych szczegółach, inicjatywa leżała po stronie Voralberga. W sklepie kroczył już pewnie za swoją towarzyszką, raz na jakiś czas potakując jej skinieniem głowy, a chociaż słuchał bacznie jej słów, docierające do uszu urywki rozmów innych osób niekiedy burzyły jego koncentrację. Już teraz wiedział, że wybór tego najwłaściwszego skrzata nie będzie wcale prostym zadaniem. – Oh, to rozsądne kryterium. – Wtrącił się z lekkim opóźnieniem, ale doskonale wiedział do czego pije i prawdę mówiąc, sam nie pomyślał nawet o wieku. - Hmm… – Zastanawiał się nad innymi przydatnymi umiejętnościami, bo o gotowaniu i sprzątaniu nawet nie musieli dyskutować. Must have! – Może zaklęcia? Magia skrzatów wygląda co prawda trochę inaczej, ale widzisz, mógłby pomóc chociażby w przygotowaniu lodowiska. – Zaproponował trzecie „hobby skrzata”, tylko jedno, bo i tak znacząco zawężali pole manewru. Poza tym nie był do końca przekonany, czy decydującym czynnikiem winny być wyłącznie odpowiednie kwalifikacje. – Ograniczmy krąg do miłośników gotowania i… no myślę, że powinnaś z każdym zamienić chociaż słówko. W końcu nie chodzi tylko o pomoc w kuchni, prawda? Fajnie by było, gdybyś się z tym skrzatem dogadywała, skoro masz z nim mieszkać. Zawsze wtedy jest się do kogo odezwać… ot, gdyby Alexa zatrzymało coś w pracy na dłużej. – Podzielił się swoją sugestią, mając nadzieję, że Sam nie będzie mu miała za złe takiego wypominania częstych nieobecności partnera. Miał wszak słuszne intencje i próbował przekazać je jak najdelikatniej się dało.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Nieczęsto udawało się wpędzić Samanthę w konsternację. Dotychczas praktykował to jedynie Alexadner, ale słowa Theo po prostu zmroziły ją od stóp do głów. Nie miało znaczenia ciepłe pomieszczenie sklepu; owionął ją solidny chłód, a w trzewiach coś mocno ścisnęło kiedy zwolniła kroku i popatrzyła na kuzyna z wielką obawą wymalowaną w oczach. - Słodka Morgano, Theo, bardzo mnie tym wystraszyłeś. - odetchnęła głośno z ulgą, że jednak ten mężczyzna jest rozwiedziony. Nie zmienia to faktu, że cała ta sytuacja bardzo się jej nie podobała. Nie chciała mówić tego na głos, ale wizja Theo u boku jakiegoś pięćdziesięciolatka (bo w jej mniemaniu wtedy zaczyna się określenie "sporo starszy i ma rodzinę") była przerażająca. W dodatku ten ktoś miał dzieci, rodzinę, a więc nie widziała tutaj wyjaśnienia dla którego miałby istnieć homoseksualizm u takiej osoby. Brzmiało to bardzo wyraźnie niczym "skok w bok" jednak nie znała dokładnie sytuacji i nie chciała się na ten temat wypowiadać. To było niekomfortowe nawet dla niej. Skoncentrowała się zatem na samym Theo. Na krótką chwilę wsunęła dłoń pod jego ramię. - Theo, kochanie, co masz przeciwko swoim rówieśnikom? Powinieneś zawrzeć więcej znajomości z osobami w zbliżonym do siebie wieku. - zasugerowała delikatnie i przelotnie ucałowała jego polik. Po chwili stawali już przed wyborem skrzata. Nie wiedziała które cechy będą najbardziej potrzebne, a więc starała się przewidzieć przyszłość. Przydałby się teraz ktoś z podobną umiejętnością, którą najlepiej umiałby kontrolować. Niestety, świat tak nie działał. - Słuszna uwaga. - skinęła i poprosiła ekspedienta o możliwość porozmawiania ze skrzatami o wypisanych w formularzu oczekiwanych cechach. Zanim zostało im to umożliwione, pochyliła się nieco bliżej Theo i uśmiechnęła półgębkiem. - Zdradzę ci sekret, ale cicho-sza. W dniu swoich urodzin zamierzam powiedzieć Alexowi, że dostałam stałą posadę magiopsychiatry szkolnego. Będę bliżej młodzieży i Alexa. - uśmiechała się niczym cwany lis. Pracowała nad tym od dłuższego czasu i w końcu udało się dojść do porozumienia z dyrekcją Hogwartu, jak i z przełożonym w szpitalu świętego Munga. Z darmowych sporadycznych konsultacji przeszła w regularne ich udzielanie na terenie szkoły. Spotkania te wzbudzały szerokie zainteresowanie, nie brakowało jej zgłoszeń, a więc udało się wszystko ze sobą idealnie pogodzić. Po paru chwilach mogli już iść do szóstki skrzatów o różnym stopniu "wyszkolenia".
Mówi się, że strach ma wielkie oczy, a takich przestraszonych ślepiów dawno u swojej kuzynki nie widział. Nie musiał być zresztą świadkiem tej reakcji, by uzmysłowić sobie, że jego wyjaśnienia nie wybrzmiały nazbyt zgrabnie. Wystarczyło, że usłyszał własne słowa wypowiedziane na głos, a już naprędce próbował jakimś sposobem tę krótką opowieść naprostować, by nie przysporzyć rudowłosej zmartwień. Niestety pośpiech niespecjalnie mu służył, co dotarło do niego z niemałym opóźnieniem – nie po tym pozornym odetchnięciu z ulgą towarzyszki, a dopiero wtedy gdy Samantha wytknęła mu, że zbyt mało czasu spędza ze swoimi rówieśnikami. Niewykluczone, że miała trochę racji, ale i tak zdawało mu się, że nie w pełni się zrozumieli i że skoro już zaczął, to musi wyjaśnić tę sytuację. Nie miał wszak pojęcia, jaki obraz wykreowała sobie w głowie panna Carter, a ostatnie czego potrzebował to niedomówienia. – Nie mam nic przeciwko, po prostu… no nie wiem, może lepiej mi się gada z nieco starszymi osobami? Ot, choćby z tobą. – Wtrącił dość pokrętnie, próbując ponownie poukładać roztrzepane myśli w jedną składną całość, acz uśmiechnął się nawet delikatnie w odpowiedzi na sprezentowanego przez nią całusa. – A George jest w sumie w podobnym wieku, no i jest moim szefem, więc… – Ledwie spostrzegł swój błąd, a już w bezradnym geście przecierał dłonią swoje czoło, klnąc pod nosem niczym szewc. Poważnie, Theo? Z deszczu pod rynnę. – Nieważne, zapomnij o tym. – Machnął ręką w powietrzu, wzdychając przy tym boleśnie, bo przecież nie tak to miało wyglądać. Domyślał się, że Sam może potrzebować więcej czasu, by przywyknąć już myśli, że jej kuzyn spotyka się z kimś tej samej płci, a co dopiero... Ah, szkoda gadać. Poza tym powinni pewnie porozmawiać o tym w zupełnie innych okolicznościach. Na spokojnie przy kawie, a nie teraz w biegu, przypadkiem, przy okazji wspólnych zakupów. Chyba nie chciał się już dalej pogrążać. - A wolałabyś skrzata czy skrzatkę? – Zapytał więc, by zamazać ślady popełnionej gafy, nie będąc nawet świadomym, że i to pytanie padło w dość niezręcznym momencie i nietrudno było powiązać go z poprzednim, tak nieumiejętnie poprowadzonym przez niego tematem. Tym razem spoglądał jednak na nią niewinnie, nie upatrując na szczęście w swej wypowiedzi żadnych jednoznacznych skojarzeń. – W razie czego można chyba odrzucić zaklęcia… w sumie masz w domu zaklęciarza. Lepiej, żeby nie poczuł się niepotrzebny. – Dodał także po zastanowieniu, ale na tym zakończył swoje porady, bo tak naprawdę nikt nie znał lepiej preferencji panny Carter jak ona sama. Pozwolił jej więc działać, przypatrując się jedynie podejrzliwie, gdy tak nagle znów pochyliła się nad jego uchem z tym grzesznym półuśmieszkiem, który sugerował jakiś niecny plan. Intuicja go nie zawiodła. Dziewczyna naprawdę miała mu bowiem do przekazania newsa, którego kompletnie się nie spodziewał. – Czekaj… – Potrzebował chwili, by przetrawić tę informację. – Czyli będziecie pracowali razem! – Rzucił zdecydowanie za głośno, nazbyt podekscytowanym tonem. Dopiero przy ostatnim słowie się uciszył, przykładając palec do ust na znak, że wbrew swej mimowolnej reakcji, zrozumiał wagę sekretu. – Ale to znaczy, że… całkiem rezygnujesz z pracy w szpitalu, prawda? Kiedy zaczynasz? Zrobisz Alexowi niespodziankę? No i kiedy chcesz mu powiedzieć? – Nieoczekiwanie zasypał ją lawiną pytań, bo ciekaw był jak jego rudowłosa spryciula chce to rozegrać. Widział jak ogromnie ją to cieszy, a i chciałby zobaczyć minę Voralberga, gdy ten spostrzeże na szkolnych korytarzach znajomą burzę rudych włosów. – No to co? Zaczynamy casting? – Mruknął również wesoło, kiedy oboje znaleźli się przed sześcioma wstępnie wybranymi skrzatami. Wszystkie spełniały kryteria zaznaczone w wypełnionym przez Samanthę formularzu, ale miał nadzieję, że pośród nich znajdował się ten jeden jedyny, który trafi do jej serca tak skutecznie jak niejaki pan Alex. No dobra, może trochę mniej skutecznie.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Zaczynała szczerze martwić się o tego chłopaka. Odnosiła wrażenie, że wpada z deszczu pod rynnę. Romans ze starszym od siebie mężczyzną, będący w dodatku jego przełożonym? Ledwie przyswajała myśl, że interesuje się tą samą płcią, a tu okazuje się, że to nie koniec szalonych informacji. - Martwię się o ciebie. - położyła dłoń na jego ramieniu jednak uszanowała jego prośbę i nie drążyła tematu choć dosyć mocno ją korciło. Niech ma świadomość jakie uczucia wzbudzają niej podane przez niego informacje. Nie oczekiwała spowiadania się ze wszystkich sekretów związanych z tym romansem jednak faktem pozostaje przeczucie, że Theo w poszukiwaniu bycia kochanym lokował uczucia w szalony sposób. Wypuściła powietrze z płuc i uczciwie przeniosła swoją uwagę na skrzaty, spośród których miała wybrać tego jedynego, który stanie się nieodłącznym elementem rezydencji w Dolinie Godryka. - Zdecydowanie skrzatka. Ten zaklęciarz włada magią bezróżdżkową, Theo. Nikt się z nim nie równa, a więc masz zdecydowaną rację, że ta opcja nie jest konieczna u skrzata. - i co ona by bez niego zrobiła? Podsuwał dosyć logiczne pomysły. Będąc tu samą wybrałaby zapewne skrzatkę o najładniejszych oczach bądź najsłodszym głosie, zapominając o cechach charakteru i poziomie szkolenia. Roześmiała się niegłośno gdy została postawiona przed lawiną pytań. Zainteresowanie Theo bardzo jej schlebiało, a i chętniej dzieliła się z nim swoimi przeżyciami i planami. - Zaczynam od stycznia i dokładnie pierwszego stycznia, w dniu moich urodzin zamierzam mu o tym powiedzieć. - powtórzyła bowiem wzmianka na temat terminu zdradzenia mu informacji musiała Theo umknąć. Odwzajemniała jego uśmiech, niezwykle dumna z siebie i ze swoich pomysłów. - Niewykluczone, że pojedynczy pacjenci ze szpitala świętego Munga będą chodzić do mnie na terapię. Jeszcze nie jestem tego pewna, wszystko zależy od ilości pracy w Hogwarcie. Coś czuję, że jednak Alex nie będzie mi ułatwiać popołudniowych form dorabiania. - puściła mu oczko, a chwilę później przykucnęła przed sześcioma skrzatami. Wysłuchała ekspedienta opowiadającego o umiejętnościach i poziomie przygotowania do służby rodzinie. Zadawała czasem konkretne pytania, czy chociażby o wiek, czy dany skrzat miał już doświadczenie w pracy z rodziną czy jednak nie. Trwało to dobre dwadzieścia minut zanim nawiązywała dialog z poszczególnymi skrzatami. Niekiedy pytała Theo "co sądzi" o danym stworku, a niezależnie od jego odpowiedzi przechodziła do krótkiej rozmowy z pozostałą ilością kandydatów. Po dłuższym czasie i wielu wymianach zdań udało się zawęzić grono do dwóch skrzatów. - Mamy więc skrzata trzeciego poziomu, młody, nowicjusz bez doświadczenia i skrzatkę piątego poziomu, która służyła już jednej rodzinie. Różnica w cenie kolosalna jednak hm... - myślała na głos. Gotowa była zapłacić naprawdę sporo. Zerknęła pytająco na Theo. @Theodore Kain
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Nawet nie chciał sobie wyobrażać, co by powiedziała jego kuzynka, gdyby tylko dowiedziała się, jak zachował się jeszcze na początku znajomości z szefem i w jak skomplikowany, niepoukładany sposób ta relacja rozwijała się z upływem czasu. Pomyśleć, że pierwotnie zależało mu wyłącznie na tym, by go zniszczyć, a teraz cierpiał wewnętrznie, gdy za długo nie było go w pobliżu. Rzeczywiście ulokował swe uczucia w dość szalony sposób - nie mógł oponować - ale nie wszystko przecież można było w życiu zaplanować. Nie wszystko również dało się wyrazić za pomocą prostych słów; żadne z nich nie oddałoby wszak tej intensywności i namiętności, którą odczuwał w jego obecności. Brakowało mu go, brakowało mu tych emocji i niewykluczone, że to właśnie dlatego niepokoił go ten grudniowy marazm i nieodparte wrażenie, że George próbuje go unikać. Jakby miało wydarzyć się coś złego, czego teraz nie był jeszcze w stanie sobie uzmysłowić. – W porządku. – Docenił jej szczerość i dobre zamiary, unosząc lekko kącik ust, gdy tylko położyła dłoń na jego ramieniu. Wierzył, że pragnie dla niego jak najlepiej, nawet jeżeli nie do końca się rozumieli. – Pewnie przesadzam. Na pewno wszystko będzie dobrze. – Rzucił zaraz, tak dla spokoju ducha, próbując przekonać nie tylko pannę Carter, ale przede wszystkim chyba i samego siebie. Najważniejsze to włączyć pozytywne myślenie, czyż nie? Może naprawdę Walker nie miał ostatnio zbyt wiele czasu. – Porozmawiamy o tym kiedyś na spokojnie, dobrze? – Dodał także, by Sam nie myślała, że zbywa temat, a przy okazji ją samą. Naprawdę chciał jej się odwdzięczyć opowieściami o George’u, o swoich uczuciach, wspaniałości tych wszystkich spotkań spędzonych razem z nim, ale jednocześnie nie potrafił przełamać tej niezręcznej aury, jaka im towarzyszyła, gdy tylko zainicjował podobny ton. Nie mógł mieć jej tego za złe. Rozumiał, że najpierw musi przetrawić zupełnie nową sytuację i w jakimś sensie przywyknąć do myśli, że któregoś dnia może przyprowadzić do jej domu przystojnego młodego kawalera (albo przystojnego, starszego rozwodnika – no życie). Na razie jednak znacznie łatwiejsza zdawała się rozmowa o Alexie. Bo była normalna, jakkolwiek krzywdząco by to nie wybrzmiało. Pogrzebał na razie swoje zmartwienia, by powrócić do analizy formularza, ale ukradkiem zerkał już na grupkę skrzatów wybieraną spośród innych przez zaangażowanego sprzedawcę. – Jak na nauczyciela zaklęć przystało. Szanuję go, sam chciałbym opanować tę sztukę, czytałem co nieco i wiem jak wiele wiedzy i wysiłku wymaga. – Wspomniał o magii bezróżdżkowej, bo nieczęsto spotykało się kogoś, kto potrafił rzucać czary bez wspomagania w postaci umagicznionego, drewnianego patyka. Co zaś się tyczy jego logicznych argumentów… starał się, ale chyba nie do końca doceniał ich wagę, bo prawdę mówiąc, wydawało mu się, że Sam doskonale poradziłaby sobie również i bez niego. Nie to, żeby ubolewał. Nawet jeśli byłby bezużyteczny, to i tak z miłą chęcią dotrzymywał jej towarzystwa. Przez moment zapomniał jednak o skrzatach, tak podekscytowany myślą, że rudowłosa dołączy do szanowanej, wykwalifikowanej kadry Hogwartu. Przy okazji zatracił chyba już całkiem koncentrację, bo rzeczywiście umknęła mu wzmianka o terminie, w jakim dziewczyna planowała przekazać informację swojemu lubemu. – Szlag… a myślałem, że zrobisz jakąś urodzinową imprezę… – Mruknął smutnym tonem, aż nazbyt teatralnie, co dobitnie świadczyło o tym, że tylko stroi sobie niewinne żarty. – Dobry prezent urodzinowy dla ciebie, a Alex na pewno się ucieszy, kiedy dowie się, że nie musi porywać cię z budynku szpitala, udając przy tym chorego. – Wyszczerzył się do niej, nawiązując do barwnej historyjki o wcieleniu się Voralberga w roli pacjenta, którą pozwolił sobie przeinterpretować po swojemu. – Trzymam za niego kciuki. Nie chciałbym, żebyś się przepracowywała, a z tych pojedynczych konsultacji uczyniła sobie drugi etat. – Tylko ją uprzedził, delikatnie sugerując, że podzielenie uwagi pomiędzy szkołę i szpital może okazać się niezwykle trudną, opłakaną w skutkach sztuką. Wiedział zaś z doświadczenia jak łatwo można było się zatracić w zawodowych obowiązkach. Nie traktował jej jednak protekcjonalnie, zdając sobie sprawę, że ma swój rozum i sama wie, jakie rozwiązanie będzie dla niej najkorzystniejsze. Przyglądał się więc bacznie stojącym naprzeciw skrzatom, wysłuchiwał dokładnie przedstawionych przez ekspedienta uwag, uświadamiając sobie jak niewiele tak naprawdę wie o tych magicznych istotach. Miło, że trafił im się ktoś taki, o fachowych umiejętnościach i przyjaznym podejściu do klienta. – Taki mruk, zanudzisz się z nim. – Wyszeptał w którymś momencie na ucho kuzynki. Co jakiś czas zresztą wtrącał swoje trzy knuty, komentował kolejnych kandydatów, aktywnie uczestnicząc w tym nietypowym castingu na pomoc domową. Nie było to łatwe zadanie, ale nigdzie mu się nie śpieszyło, więc cierpliwie czekał do finału, w którym udział wzięły ostatecznie dwa równie chętne do przygarnięcia skrzaty. - Tu już musisz wybrać sama. – Rozłożył ręce na znak, że nie weźmie na siebie ciężaru odpowiedzialności. Mógł doradzać do pewnego czasu, ale teraz już wszystko zależało od jej serca i charakteru, bo to również ona miała spędzić ze swym zakupem kolejnych kilka albo kilkanaście lat. – Nie patrzyłbym na cenę. Cena nie gra roli. Poza tym dostałem jak coś premię w grudniu, więc mów śmiało, jeśli nie doszacowałaś wydatku. Pożyczę ci ile będzie trzeba, w końcu jesteśmy rodziną, prawda? – Świadomie wspomniał o łączących ich więzach, by Samantha nie potraktowała jego propozycji jako ujmy na honorze, a uczciwą, braterską przysługę. Zdecydował się pomóc z wyborem, więc w razie potrzeby, gotów był także wesprzeć ją finansowo.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
2022/01 - Zakup skrzata domowego Skrzat III stopnia Zapłata: 200g
Bo tam, gdzie przeszłość sieje swe nasiona, w głowie narasta ilość pytań i decyzji mnoga.
Wróciłem w grudniu ze szpitala. To znaczy się, dla informacji moich rodziców nie była to wizyta, no ba - zastrzegłem sobie prawo, po obudzeniu się, by żadna pogłoska nie dotarła w ich kierunku, że zemdlałem jak rok temu w wakacje. Rodzina niekoniecznie musiała być powiadomiona - i tego akurat się trzymałem, nie chcąc ich zamartwiać. Zresztą, często nie wracałem na noc, więc nic nie wzbudziło ich podejrzeń. Prosta informacja - wyjechałem. Musiałem wyjechać na dziesięć dni, co było nagłe i niespodziewane, aczkolwiek konieczne. Delilah, jak żeby inaczej, nie była zadowolona, już od dawna ma jakieś podejrzenia wobec mnie, ale nie mówię nic poza tym, że to nie jest jej interes. Ojcu wytłumaczyłem przez list natomiast, że ma to związek ze studiami. On zawsze podchodzi do mnie z luźną ręką i bez konieczności tłumaczenia się z każdego czynu - koniec końców jestem na tyle dojrzały, by wiedzieć o tym, jak organizować nie tylko swój czas, ale też i zdobywać odpowiednie doświadczenie. Zresztą, dużego hałasu o to nie było - dopóki dotarłem na możliwość spędzenia w gronie rodzinnym reszty Świąt, nic nie stało na przeszkodzie, by poukrywać pewne fakty. Tym bardziej, że towarzystwo dwójki Puchonów naprawdę pozwoliło mi (i rodzicom) zapomnieć o problemie wynikającym z moich ciągłych nieobecności. Nie korzystam już z teleportacji, a różdżkę zazwyczaj chowam głęboko w torbie lub w ogóle jej nie biorę - zależnie od tego, gdzie muszę się oczywiście udać. Mimo to, chcąc odpocząć i zregenerować własne siły; wyglądam lepiej, gdy działam na eliksirach uspokajających, przypisanych mi przez uzdrowicieli w ramach zmniejszenia napięcia stresowego wynikającego z licznych sytuacji, które wpłynęły na ogólny stan zdrowia. Problem pozostaje inny - nie mogę łączyć ich z alkoholem, a przez ostatnie dni było wyjątkowo ciężko. Nie jest najlepiej, ale gdzieś wewnątrz czuję się bardziej zrelaksowany - nie muszę unikać plotek ze strony Irytka, nie muszę mieć do czynienia z osobami, które mnie denerwują. Wszystko idzie w dobrym kierunku - a przynajmniej mam nadzieję, gdy powieki raz po raz przymykają się w akcie chęci odespania pewnych faktów i rzeczy, które na wizytę w Mungu jednak wpłynęły w znacznym stopniu. Spencer w nagłym momencie pyta się mnie o to, czy bym z nim nie poszedł na miasto, gdy trzymam w dłoniach ciepłą herbatę, zerkając w jego kierunku z pewnym zastanowieniem. W przypadku osób, które i tak lepiej znam, moje wycofanie może nie zanika, aczkolwiek wysuwa się na plan w mniejszym stopniu. Czuję też, że moja obecność warunkuje pójście ojca tam, gdzie chce się akurat udać. Zawieszam na chwilę wzrok, spoglądam, stawiam kubek na drewnianym blacie nieco starego już stolika, by następnie narzucić na siebie najbardziej przydatne ubrania, zabrać najpotrzebniejsze rzeczy - drewniany patyczek zostawiam w pokoju, nie zamierzając po niego sięgać w żaden szczególny sposób. Po tym chłodne powietrze uderza mnie w policzki, a wraz z głową rodziny udaję się do centrum Doliny Godryka. Święta są specyficznym czasem; miasteczko nabiera barw, gdy wszystko zdaje się w pewnym stopniu błyszczeć. Trudno nie zauważyć dekoracji nawiązujących do zimy w postaci migoczących światełek, które rozświetlają swoim blaskiem nieco mniej oświetlone, boczne uliczki. Ludzi też jest ogrom. Mimo że panował wcześniej ten okres świąteczny, gdzie wiele osób spędzało czas z rodziną, tak teraz ludzie skupiają się na innych sprawach, jak chociażby wyprzedażach przecenionego towaru. Dziwię się i marszczę widocznie czoło, pozwalając na to, by brwi ściągnęły się nieco do środka i na dół, kiedy docieramy wspólnie do sklepu ze skrzatami. Tego akurat kompletnie się nie spodziewałem, a gdy rozglądam się dookoła, zauważam naprawdę wiele magicznych istot, które chętnie by służyły temu, kto by je kupił. Kwestia tych antropoidalnych stworzeń zawsze stanowi w świecie magicznym pewnego rodzaju zagadkę - wysoki potencjał magiczny płynący z ich zdolności zdaje się być tym, co mogłoby zgubić czarodziei, ale te nie wykazują koniec końców chęci walki o własną wolność. To w ich naturze znajduje się właśnie służenie, niesienie pomocnej dłoni swoim panom. Tylko... dlaczego tutaj się znajdujemy... Po chwili uzyskuję odpowiedź - w jednym z małych, przytulnych mieszkanek dla skrzatów udaje mi się dostrzec Migotkę - małą skrzatkę służącą u jednej ze sióstr mojej matki, którą pamiętam jeszcze z czasów, gdy nie chodziłem na studia, no ba - pamiętam jeszcze, jak była u nas w domu tuż przed wydarzeniem powiązanym z podpaleniem, które zawarunkowało o tym, że ta nie nadaje się do pilnowania nastolatków żądnych łamania zasad i reguł. Ona również mnie rozpoznaje; spogląda sporymi, zielonymi oczami w mym kierunku, jej uszy pozostają tak samo duże, na ciele jawi się materiał niezbyt zadbany, pognieciony. Pytam się zatem ojca o to, dlaczego Migotka pojawiła się akurat w tym miejscu, a odpowiedź, którą dostaję, powoduje, że czuję się ponownie co najmniej źle. Jak się okazuje, przywiązanie w przypadku rodziny ze strony Delilah nie istnieje; została wymieniona na "lepszy model". Bardziej spełniający wymagania i oczekiwania, których ta nie mogła spełnić, a na które to nie było czasu, by mogła się ich nauczyć bądź po prostu nie mogła. I też, podobno sprawiała problemy, ale jakie, nie mamy już bladego pojęcia - mimo to wierzymy, że tak nie było. Duma i honor nie pozwoliły na przekazanie skrzata do naszej rodziny, w związku z czym konieczne staje się uiszczenie ponownej opłaty. Pozostaje w końcowym rozrachunku... porzucona. Nim się jednak oglądam, nim cokolwiek robię, a Spencer wpycha mi sakiewkę z odpowiednią ilością złotych monet, na to mrugam niejasno oczami, nie rozumiejąc, skąd taka decyzja, żebym to ja dopełnił formalności. Argumentacja wygląda jasno: często mnie nie ma w domu, krogulec potrzebuje odpowiedniej opieki, tym samym kameleon, Cud - a jestem już dorosły. Początkowo się sprzeciwiam, nie mogąc przyjąć czegoś takiego, bo i choć zależy mi na skrzatce, o tyle nie jestem w stanie zgodzić się na to, by ten zapłacił pełną kwotę za magiczną istotę. Wedle jego historii, każdy w rodzinie, kto zajmuje się magicznymi stworzeniami, powinien posiadać obok siebie takiego sprzymierzeńca, wszak praca nie jest tym, co powinno zajmować cały czas. Zaciskam mocniej zęby, wyciągam z własnej kieszeni nieco pieniędzy, czując się zobligowanym do opłacenia chociaż części wypowiedzianej przez sprzedawcę kwoty. Nie ma tego dużo, ale Migotka utkwiła w mojej pamięci jako jedno z tych pozytywnych wspomnień z dzieciństwa, gdy sprawiałem ogrom problemów i tych wyniesionych ze spotkań rodzinnych w gronie osób pracujących głównie w murach Ministerstwa Magii. Czuję się zobligowany do tego, by jakkolwiek zareagować. Istota trafia pod moją opiekę; większość kwoty została dopłacona przez ojca, kiedy moje studenckie życie i konieczność wydawania pieniędzy na inne rzeczy nie mogą zdjąć przyznanej, złotej i ciernistej jednocześnie korony. Nie potrafiłbym jej tutaj tak zostawić, Spencer również. I choć jestem mu wdzięczny, tak czuję, że mój dług życiowy narasta z każdą możliwą minutą.
『 zt 』
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Starała się nie oceniać Theo po tych słowach, które usłyszała. Domyślała się, że mogło być w tym wiele niedopowiedzenia - jednak znała go na tyle, aby wziąć pod uwagę kilka scenariuszy. W jej spojrzeniu pojawił się mały błysk psychoterapeutki, która właśnie dostała z ust własnego kuzyna wyolbrzymienie własnych odczuć w imię usprawiedliwienia siebie i umniejszenia problemu. Och, język świerzbił, aby jednak sprostować to, porozmawiać o tym tu i teraz lecz gdy zapewnił, że do tego wrócą (myślał, że nie? ha!) to ułożyła usta w ładny i ciepły uśmiech na znak pełnej aprobaty takiego pomysłu. Cała ta historia brzmiała niczym trudny temat, a i widoczny w nim smutek sprawiał, że zaprzestała opowiadać tak intensywnie o swojej miłości do Alexa. Potrafiła być przy tym nieobliczalna a skoro Theo miał u siebie ciężko to będzie miła i nie będzie go tym póki co obciążać. - Ta menda używa tej magii bezróżdżkowej przeciwko mnie. - nadała tej umiejętności bardzo przyziemnych cech, aby jednak rozluźnić to napięcie, które przed chwilą wisiało w powietrzu. Nazwanie Alexa "mendą" w jej ustach brzmiało niczym "kochanie". - Jeśli któreś z naszych przyszłych dzieci to odziedziczy... Merlinie... -zaśmiała się, ale z czułością. Ewidentnie jej przyszłość związana byłą ściśle z posiadaniem tam Alexa. Wybieranie skrzata przedłużało się skoro w międzyczasie rozmawiali o zupełnie innych rzeczach. Ekspedient nie zwracał im na to uwagi bo jednak zależało mu na dokonaniu potężnej sprzedaży. - Nie alexuj mi tutaj, słońce. - objęła na moment kuzyna kiedy wyraził swoją myśl o nieprzepracowywaniu się. Posłała mu cieplutki uśmiech. - Nie martw się, kochany. Pracoholizm można wyleczyć. - szepnęła lecz nie rozwijała tematu. Domyślała się, że nieumyślnie przeniósł swoje zaniepokojenie problemem swojego "adoratora" na nią. Pamiętała dokładnie co o nim wspominał, a więc dodała sobie dwa do dwóch. Kucnęła przy skrzatach, wybierała, analizowała, zadawała pytania, dowiadywała się i całe szczęście wybór zawęził się do dwóch osobników. - Theo, musisz częściej przychodzić do nas na obiad. Dziękuję ci, ale naprawdę, nie przyszłabym po skrzata nie będąc do tego odpowiednio przygotowaną. Ten zakup planowałam od miesięcy. - pogładziła kuzyna po policzku. Powinien częściej przebywać z rodziną, bo jednak jego wewnętrzne cierpienie zaczynało rzutować w codziennym zachowaniu. Widziała to bo jednak znała się na ludziach. Zawodowo uczyła się z nich czytać i Theo nie był wyjątkiem. - Poproszę tę skrzatkę. Szóstego stopnia, tak? Jak jej na imię? - zapytała. - Pestka? Och, dobrze. To chcę wykupić Pestkę. - podeszła do lady, aby dopełnić formalności i... pozbyć się pięciuset galeonów.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Nie potrafił powiedzieć dlaczego, gdy tylko poruszył w jej towarzystwie temat swych miłosnych uniesień czy rozterek, nagle zaczynał gubić się w zeznaniach i najchętniej zapadłby się pod ziemię. Może temat był nadal dla obojga zbyt świeży? Poza tym rudowłosa była nie tylko jego kuzynką, ale i wykwalifikowaną psychoterapeutką, co z pewnością nie ułatwiało sprawy. Niewykluczone, że obawiał się mówić o swoich uczuciach, by przypadkiem nie paść ofiarą jej psychoanalizy. Nie chciałby być diagnozowany, a doskonale zdawał sobie sprawę jak często przenosi się różne zawodowe zboczenia także i na życie prywatne. Nic dziwnego, że widząc jej ciepły, pełen zrozumienia uśmiech, w duchu odetchnął z ulgą. Pewnie kiedyś do tej rozmowy wrócą, ale cieszył się, że przynajmniej na razie zdecydowali się ją odłożyć w czasie. - Takiego sobie wybrałaś. – Odparł z rozbawieniem, unosząc brwi w wymownym geście. – Mam nadzieję, że chociaż w dobrych celach. – Wolał nie rozwijać tej myśli, bo o ile uwielbiał słuchać jej wesołych historii o Alexie, tak zdecydowanie nie potrzeba mu było nazbyt pikantnych szczegółów. – Stety lub nie, ale nie jest to cecha dziedziczna. Możesz spać spokojnie. – Dodał jeszcze w ramach pocieszenia, już otwierając usta, by zapytać o plany powiększenia rodziny, kiedy jego uwagę odwrócił krzyk jednego ze znajdujących się w pobliżu skrzatów, któremu ewidentnie nie spodobało się to, jak został potraktowany przez klienta. Najwyraźniej nie przepadał za ludzkim dotykiem. - Musisz się przyzwyczaić do tego, że teraz masz dwóch zatroskanych mężczyzn u swojego boku. – Nie omieszkał jej tego faktu wytknąć, ale zaraz sam objął ją swoim ramieniem, z uśmiechem który nieco przygasł na skutek wyszeptanego przez nią spostrzeżenia. – Pewnie tak, ale równie łatwo się w nim zatracić. – Ściszył głos, mimo że wcale nie wyjawiał jej żadnej tajemnicy. Niegdyś wypytywał ją przecież o to, jak radzić sobie z podobną przypadłością; możliwe nawet że wspomniał kogo dokładnie ona dotyczy, ale nawet jeśli nie, to nietrudno było się zorientować w jego motywach. Poczekał aż Sam porozmawia z każdym ze skrzatów, a potem podał jej dłoń, by przyciągnąć ją do siebie. – Wiem, postaram się, ale wiesz jak… ostatni miesiąc w roku, zamykanie spraw, wypełnianie jakichś bzdurnych statystyk… – Nawet nie zauważył, kiedy zaczął się tłumaczyć, poszukując kolejnych wymówek. Przerwał dopiero, gdy dziewczyna pogładziła opuszkami palców jego policzek. – Niedługo wpadnę. Obiecuję, ok? Poza tym wy też jesteście u mnie zawsze mile widziani. – Ciągnął dalej, nagabując ją, by kiedyś zajrzeli z wizytą razem z Alexem. Przypomniał jej, że mimo mugolskiej okolicy, ma w domu naprawdę wyśmienitą kawę, a i może ugotować coś dobrego. Podążyli razem do lady, gdzie wyciągnął migotającego w kieszeni wizbooka, który nie pozwolił mu się w pełni skupić na pogawędce Carter z ekspedientem. Usłyszał tylko urywki tej rozmowy, włącznie z imieniem wybranej przez Sam skrzatki. – A propos… nie wściekaj się, ale będę musiał już lecieć. Wygląda na to, że czeka mnie jeszcze dzisiaj spotkanie z klientem. – Westchnął głośno, bo nie do końca tak zaplanował sobie ten dzień. – Jesteśmy w kontakcie. Wszystkiego dobrego dla ciebie… i Pestki! – Pożegnał się wpierw ze swoją kuzynką, potem kierując spojrzenie na jej nowy nabytek. Chwilę później pędził już zaśnieżoną alejką, odwracając się jedynie po to, raz jeszcze pomachać do Samanthy.
zt. x2
+
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Wbrew pozorom zakup skrzata domowego nie był dla Christophera czymś prostym. Zapewne brzmiało to niesamowicie śmiesznie, ostatecznie bowiem był czarodziejem, znał realia, w jakich przyszło mu od dawna żyć i miał świadomość, jak świat jest zbudowany, ale mimo to czuł się nieco niemądrze, gdy znalazł się już we właściwym sklepie. Jego nieznacznie zmarszczone brwi nie mogły przejść niezauważone, ale mimo to starał się nie pokazać ze wszystkich sił swojej niepewności, czy cienia niezadowolenia. Wiedział ostatecznie, że potrzebowali z Joshem pomocy z domem, który był spory, a oni nie mieli czasu pilnować nieustannie wszystkich zwierząt, mieli zresztą mnóstwo innych, własnych zajęć i zwyczajnie nie mieli czasami możliwości, by zająć się najprostszymi, podstawowymi wręcz, czynnościami. Mędrka okazała się być skrzatem domowym, który zdecydowanie mógł pomóc im w domowych obowiązkach. Miała nieco niezadowoloną minę, niczym krytycznie nastawiona do życia matka, co właściwie odpowiadało Christopherowi. Nie wiedział, dlaczego, ale od samego początku wydawało mu się, że po prostu to z nią powinien wrócić do domu. Szczerze mówiąc, chciał również jak najszybciej opuścić Dolinę Godryka i ten sklep, który napawał go jakimś swoistym obrzydzeniem, jakiego nie umiał określić. Miał świadomość, że zielone oczy Mędrki bardzo uważnie go śledziły i zastanawiał się, czy tak będzie już zawsze, nie mógł jednak cofnąć podjętej raz decyzji. Czuł się z tym nieco źle, zwłaszcza, gdy uiszczał stosowną opłatę, mając wciąż poczucie, że nie tak powinno to wyglądać, ale był pewien, że z czasem wszystko się ułoży. Że mimo wszystko znajdą wspólny język ze skrzatką, która chociaż nic nie mówiła, już teraz wyraźnie go oceniała, zastanawiając się najwyraźniej, czy aby na pewno nie powinna się upewnić, czy łaty na łokciach jego swetra są dobrze naszyte.
Skrzat 7 stopnia z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Bardzo trudno było mi pójść do sklepu i kupować skrzata, wszakże to tak opresyjne... Ach, nawet jak próbowałem tak pomyśleć przez chwilę, dobrze wiem że ja tam nic nie zmienię. Nie mam pojęcia jaka jest etymologia skrzaciej natury, ale uważałem, że trudno będzie ją zmienić. A ja byłem kimś kto byłby świetnym opiekunem! A raczej podopiecznym, powiedzmy sobie szczerze, skrzat który będzie musiał się mną zajmować będzie miał masę roboty. Póki mieszkałem najpierw z Camaelem, potem z Naną, nie czułem potrzeby kupowania pomocnika. Ale od kiedy Nanael znowu nie bywała w domu, czułem że jest tam dziwnie i pusto. I oczywiście potrzebowałem kogoś kto mi ugotuje coś czy posprząta. Ale oprócz tego powiem szczerze - chciałem głównie kogoś z magią, której nie da się sprecyzować. Czułem się w wiecznym niebezpieczeństwie przez wydarzenia ostatniego roku. Skrzat miał być również moją terapią dla poczucia równowagi i bezpieczeństwa. Mimo wszystko, kiedy wchodzę do takiego sklepu, nawet komuś kto wychowywał się ze skrzatami w czystokrwistej rodzinie, trudno nie skrzywić się na taki widok. Powinni jakoś bardziej humanitarnie podejść do tego handlowania skrzatami. Nie mam pojęcia po czym mam wybierać skrzata, więc wybieram po imieniu. Nie wiem kto wymyślił by nazwać skrzata Sir, ale bardzo mnie to bawi kiedy wymieniam z nim kilka zdań i obydwoje mówimy do siebie sir, więc biorę tego młodziutkiego skrzata za jakąś chorą kwotę galeonów.
skrzat 4 stopnia /zt
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Max się wyprowadził, a ona znów została sama. Do tego wciąż miała przed sobą spotkania ligowe, lekcje i pisanie pracy na koniec studiów. Jak dodamy do tego konieczność dbania o porządek oraz, co najbardziej istotne, zwierzaki, to łatwo dojść do wniosków, że nie ogarnie tego wszystkiego sama. Bardzo długo wzbraniała się przed decyzją o zakupie skrzata domowego, ale ostatecznie wygrał pragmatyzm i Krukonka pojawiła się w sklepie. Wcześniej jednak wezwała zaprzyjaźnioną ekipę remontową i w niespełna kilka godzin przerobiła puste laboratorium na przytulny i całkiem spory pokój dla nowego towarzysza. Czuła się dziwnie, musząc wybiera żywe i inteligentne stworzenie jak jakiegoś chomika czy inną mysz. Ostatecznie zdała się na instynkt i wybrała młodego skrzata imieniem „Tłuczek”. Osobliwe imię, ale od razu przypadło jej do gustu i podjęła decyzję, zanim usłyszała, w czym tak naprawdę świeżak się specjalizuje. Ogarniał podstawy quidditcha, całkiem nieźle gotował, a do tego znał się na zwierzakach, czyli odhaczał wszystkie boxy na Brooksowej liście.
Zdecydował wybrać się do Doliny by zaopatrzyć się w pomocnika. Nie był pewien instytucji domowych skrzatów, starał się jednak utrzymywać dobre stosunki z tymi, które rzadko to rzadko, ale spotykał na szkolnych korytarzach. Rozumiał i szanował ich ciężką pracę, doszedł w końcu do wniosku, że samodzielność samodzielnością, ale druga para rąk do pracy będzie wielkim skarbem kiedy już otworzy swoje ranczo. Najchętniej zatrudniłby kogoś do pomocy, jednak posiadanie magicznego domowego skrzata zawsze jawiło mu się z jakąś perspektywą lepszego poznania lokalnej kultury, zdecydował się więc zapoznać z asortymentem sklepu ze szkrzatami, choć niekoniecznie uśmiechało mu sie traktowanie tych istot jak przedmioty na półkach. Spędził w przybytku wiele czasu, rozmawiał zarówno z pracownikami jak i samymi skrzatami, chcąc nawiązać współpracę z takim, który podzielał jego zamiłowania, a nie jedynie odznaczał się ślepym oddaniem i usłużnością. Magiczne zwierzęta potrzebowały serca i zrozumienia i o ile nie miał wątpliwości, że skrzaty domowe zdolne są do wiernego i dokładnego wykonywania poleconych przez swoich właścicieli zadań, to chciał jednak współtowarzysza, który rozumie i chce przebywać z nim wśród zwierząt. Po dogłebnym zapoznaniu się ze wzystkimi, niezwykle przypadł do gustu jednemu z tych bardziej pokrzywionych ale żywiołowych osobników, o wdzięcznym imieniu Pickles. Tego też wybrał, uiścił opłatę, podpisał wymagane dokumenty i zaprosił w swoje skromne progi.
zt
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Widziadła: TAK Scenariusz:kapłanka Opłata: klik Kupno: skrzat 7 poziomu (+5pkt zielarstwo,+5pkt. magiczne gotowanie,+5pkt. OPCM, +5pkt. uzdrawianie)
Od kiedy wróciła ze Szwajcarii, planowała wszystko z ogromnymi szczegółami. Weekend całkiem wyrzucił ją z rytmu i obowiązków, ale teraz musiała do nic wrócić. Musiała i chciała, by nie myśleć o tym, co pozostawiła za sobą. Skoro prawie wszystko miała już poukładane i gotowe, został jej jeden szczegół, choć niesamowicie ważny - skrzat. Potrzebowała pomocy, jeśli miała zajmować się swoimi włościami sama, a już szczególnie, przy tak dużym ogrodzie i szklarniach. Postanowiła zakupić więc jednego skrzata na ten moment, ale za to najwyższej jakości. Idąc przez Dolinę Godryka, w stronę stosownego sklepu poczuła, że coś jest nie tak. Zamiast budynków, widziała ogromny las, a coś z jego środka zdawało się jej wołać. Dziewczyna nie mogła oprzeć się temu nawoływaniu, ślepo podążając za tajemniczym głosem, nim nie weszła na mur, który sprowadził ją na ziemię. Był to bolesny powrót, ale zdecydowanie pożądany. Chwilę jej zajęło odnalezienie powrotnej drogi do centrum i w końcu przekroczył próg sklepu ze skrzatami domowymi. Bardzo ostrożnie i szczegółowo zapoznawała się z istotami, które już za chwilę miały dla niej pracować. Nie mogła wybrać byle czego. Potrzebowała zaufania, lojalności i umiejętności i o ile pierwsze rzeczy była w stanie sobie wypracować, tak nie mogła wprowadzić do ogrodu skrzata, który zniszczyłby jej cenne rośliny. W końcu znalazła to, czego szukała. Młodziutka skrzatka, z dobrej rodziny i odpowiednimi umiejętnościami. Irvette bez zastanowienia wyłożyła sumę, jaką musiała opłacić za Tulipe, po czym wróciła z nową pracownicą do domu pewna, że przy pomocy Jacinthe, już niedługo będzie cieszyć się owocną współpracą z istotą.
//zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Skoro ustalili, że potrzebna była im dodatkowa pomoc, po wielu zmaganiach z samym sobą, Josh w końcu udało się do sklepu ze skrzatami domowymi. Już po przekroczeniu progu czuł się nieswojo. Widok kajut ze skrzatami, z których część spoglądała na niego zaciekawiona, część wystraszona, był niezbyt przyjemny. Jasne, dla większości były to tylko stworzenia użytkowe, coś, co dzięki byciu komunikatywnym mogło z nimi współpracować… Jednak Josh widział w nich ludzi… Nie był w stanie sam nawet wyjaśnić, dlaczego w ten sposób na nie patrzył, ale wiedział, że nie mógł wziąć tego, który będzie znał kodeks posłusznego skrzata na pamięć i nie zdoła się przełamać, dostosowując do panujących w ich domu zasad. Krążył pomiędzy kajutami, szukając właściwego skrzata, próbując nie patrzeć za długo na żadnego z nich, aż w końcu podszedł do sprzedawcy, aby zapytać o te, które znały się na zielarstwie oraz opiece nad magicznymi stworzeniami. Kiedy pracownik zaprowadził go do odpowiedniej części sklepu, uwagę Josha przykuła skrzatka, która tworzyła na szydełku coś, co dla wielu mogłoby przypominać granatową, nakrapianą poszewkę na poduszkę. Jednak układ kropek był zbyt znajomy dla miotlarza, który podszedł do skrzatki, zapytać, co tworzyła, a kiedy otrzymał potwierdzenie swoich przypuszczeń - że patrzył na gwiazdozbiór Oriona, był pewien, że właśnie z nią wróci do domu. Czuł się źle, gdy płacił za nią sprzedawcy i nie chciał myśleć, co przeżywał Chris, kiedy zabierał do domu Mędrkę, ale teraz wszystko już było za nimi, a Świergotka była nowym członkiem rodziny.
To już ponad rok, odkąd zawitał do tego przybytku i zdobył najlepszego kompana ciężkiej pracy, jakiego mógł sobie zapragnąć. Pickles okazał się niewątpliwie ogromnym wsparciem, odciążał go w pracy na ranczo, mógł mu powierzyć wiele obowiązków i mieć pewność, że skrzat wykona wszystkie najlepiej jak będzie potrafił. Tym razem jednak nie szukał kompana dla siebie. Miał w pamięci wiadomość o tym, że De Guise boryka się z dopilnowaniem, by jej posiadłość była bezpieczna i choć pewien był, że dziewczyna mogła poradzić sobie w każdych warunkach, tak długo myślał nad tym, z jakim prezentem pojawić się na jej progu. Rozmawiał chwilę o tym ze swoim skrzatem, który słusznie zauważył, że skrzacia magia była dla czarodziejów niepojęta i prawdziwy, oddany skrzat był niezwykłą szansą ochrony zarówno posiadłości, jak i samej Irvette. Oczywiście dodał, że sam by za Atlasa umarł i za każde zwierzę na ranczo, tak gorliwie, że Rosa musiał niemal zmusić go do obiecania, że nie będzie stawiał swojego życia na szali. Tak jak uprzednim razem, spędził chwilę, by porozmawiać zarówno z pracownikami sklepu, jak i z samymi skrzatami, opowiadając im o osobie, z którą będą miały współpracować i szukając kogoś, kto odnajdzie się w takim otoczeniu. Myślał, że zajmie mu to więcej czasu, jednak bardzo szybko okazało się, że pośród skrzatów klasa i dystynkcją wyróżniał się jeden, odrobinę jakby wyższy od reszty - a może to kwestia tego, że chodził prosto jak struna - miał mądre spojrzenie, ale niewiele mówił. Kiwał głową, słysząc polecenia i zamierał się do roboty bez większej dyskusji. Tak bardzo różny od Picklesa, a jednocześnie tak bardzo ciekawy w tym swoim innym charakterze. Uregulował opłatę, by dowiedzieć się, że skrzat ma na imię Tatarak, co wydało mu się całkiem miłym zbiegiem okoliczności.